Rozdział 12

W marzeniach ujrzał twarz, której obraz prześladował go od lat: twarz młodej kobiety o jasno-brązowych włosach i wielkich, poważnych oczach.

Niemal natychmiast jednak wyraz twarzy młodej kobiety uległ zmianie, stała się chłodna, wroga i oskarżycielska, a za chwilę znów uśmiechnięta, z radosnym uniesieniem w błyszczących oczach. Zdawało się, że twarzy tych jest kilkanaście naraz. Teraz miała polne kwiaty we włosach i prostą, zieloną muślinową sukienkę. Ujrzał ją wirującą w walcu. Była niczym promyk słońca w jego ramionach, gdy tańczyli razem, nagle jednak muzyka ucichła i znaleźli się przy sobie, nadzy, a ona szeptała gorące słowa miłości.

Kiedy jednak wyciągnął ręce, aby przytulić do siebie to cudowne zjawisko, wizja zniknęła, pozostawiając go samotnego pośród księżycowego krajobrazu.

Nagle panującą wokół ciszę rozdarł ogłuszający hałas. Przestrzeń zamknęła się wokół niego, otoczył go gorący metal i usłyszał pisk rozpędzonych opon. Świat przelatywał obok. Niebezpieczeństwo zbliżało się z każdą sekundą. Wreszcie ujrzał przed sobą twarz swego nieprzyjaciela. W tym momencie pojął, że Primo Viareggi zrobi wszystko, aby zepchnąć go z toru. Wygrana była dla niego wszystkim, musiał zwyciężyć – za wszelką cenę. Jednocześnie Carlo zrozumiał, że dla niego samego zwycięstwo jest nieistotne. To nie był jego świat. Powinien znajdować się teraz w ramionach kobiety, której miłość wciąż miał nadzieję zdobyć.

Zamierzał właśnie nacisnąć hamulec, przepuścić go, pozwolić, by Primo zdobył bezwartościową nagrodę. Było już jednak za późno. Poczuł potworny wstrząs, kiedy ich samochody zderzyły się. W ułamku sekundy wyleciał z toru, świat zawirował wokół niego. Carlo uświadomił sobie, że zaraz umrze i już nigdy nie powie Serenie, że ją kocha. Gdyby mógł, błagałby ją o przebaczenie, że tak starannie ukrywał przed nią swą miłość.

Znów ujrzał jej twarz, uśmiechniętą wprawdzie, nie do niego jednak, lecz do Louisy. W jakiś sposób między nimi dwiema od razu powstała silna więź – w której on nie uczestniczył. Przez całe życie był „poza". I nagle pojął, że śni, bo usłyszał jej głos, miękki, niski, przepojony miłością.

– Kochany, czy mnie słyszysz?

Był pewny, że krzyknął:

– Tak! – i zaczął jej szukać. Bez skutku. Jedynie jej głos dobiegał z otaczającej go mgły.

– Wróć do mnie. Potrzebuję cię. Kocham cię. Co pocznę bez ciebie?

Słyszał jej płacz i pragnął pocieszyć ją, powiedzieć, że przecież nic się nie stało, skoro ona go kocha. Jednak z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Znów ogarnęła go pustka. Przez długi czas nie czuł zupełnie nic, a potem znowu tu była. Starała się, żeby jej głos brzmiał pogodnie, gdy opowiadała o zwyczajnych rzeczach.

– Bernardo wyzdrowiał na czas, by wziąć udział w wyścigu w Portugalii. Wygrał go i obiecał, że zwycięży również w Hiszpanii. Pytano mnie, czy wycofamy samochody Valettich. Powiedziałam, żenię. Zdobędziemy nagrodę konstruktorów, tak jak tego chciałeś.

Pragnął wyjaśnić, że już o to nie dba, wiedział jednak, że nie zostanie usłyszany. Leżał więc spokojnie. Słuchał tylko tego ciepłego i słodkiego głosu.

– Louisa przychodzi tu codziennie, żeby cię zobaczyć a kiedy jesteśmy same, opowiada mi o sobie.

Opowiedziała mi również wiele o tobie i wydaje mi się, że powoli zaczynam cię rozumieć. Szkoda, że nie stało się to wcześniej, kochany, ale jeśli… kiedy wyzdrowiejesz, wszystko się zmieni. Doktor twierdzi, że wkrótce wrócisz do domu. Może pomoże ci pobyt w twoim własnym pokoju. W znajomym otoczeniu poczujesz się lepiej i… – jej głos zniżył się do szeptu. – W każdym razie, będę cię miała przy sobie.

Musiała odejść, bo otoczył go mrok. Wkrótce jednak wróciła.

– Jesteś już w domu. Louisa bardzo się ucieszyła, bo dziś są jej urodziny. Dałam jej srebrny naszyjnik, wykonany filigranem, i powiedziałam, że to od ciebie.

Tak bardzo za tobą tęsknię, kochany. Mimo że trzymam cię w ramionach, okropnie mi ciebie brakuje. Cały czas myślę o tym, co będziemy robić, kiedy już wyzdrowiejesz. Mam mnóstwo planów i muszę wierzyć, że pewnego dnia zrealizujemy je razem. W końcu jednak wszystko sprowadza się do jednego – chcę ci powiedzieć, jak bardzo cię kocham. Zawsze cię kochałam i będę cię kochać. Czasami, w ciągu tych ostatnich kilku lat, ośmielałam się mieć nadzieję, że może i ty mnie kochasz, a tylko nie chcesz się do tego przyznać.

Czy pamiętasz ten dzień, kiedy spotkaliśmy się w moim starym domu w Anglii? Wydaje mi się, że tamtej nocy byliśmy sobie naprawdę bliscy. Może pewnego dnia znów to poczujemy. Tylko ta nadzieja utrzymuje mnie przy życiu. Poza tym nic się nie liczy. Po prostu powinieneś mnie kochać i nie bać się tego okazać.

Znów zaczęła płakać, a on poczuł się strasznie, nie mogąc jej pocieszyć. Wtedy jednak znowu zapadł w nicość. Mogło to trwać chwilkę albo całe lata. Potem otworzył oczy.

Jego umysł był kompletnie pusty. Ujrzał pokój, który wyglądał jak jego pokój i kobietę stojącą przy oknie. Jej twarz kryła się w cieniu, toteż nie dostrzegł, jak w jej niespokojnych oczach zabłysła nadzieja. Po sekundzie, na widok jego obojętnego spojrzenia, nadzieja w jej spojrzeniu zgasła. Kobieta podeszła bliżej.

– Carlo?

Przez chwilę nie poznał jej. Ta twarz nie przypominała żadnej z tych, które nawiedzały go we śnie. Była smutna i zmęczona, całkiem pozbawiona wyrazu.

Wtedy raz jeszcze wyszeptała jego imię i w nagłym przebłysku rozpoznał ją. Chciał pochwycić ją w ramiona, wypowiedzieć słowa pełne czułości, w tym momencie jednak otworzyły się drzwi i do pokoju wpadła Louisa. Na widok ojca krzyknęła i skoczyła ku niemu. Przytulił ją do siebie, lecz jego oczy nadal wpatrywały się w obserwującą ich kobietę.

Po chwili rozczarowanie ścisnęło mu gardło, zapiekło w przełyku niczym żółć. W jej wzroku nie dostrzegł nawet śladu miłości. Spoglądała na niego chłodno i rozważnie, zaś uśmiech nie zdradzał żadnych uczuć. Carlo był nadal zbyt oszołomiony, by zastanawiać się, czy może i ona oczekuje jakiegoś znaku z jego strony. Nie wiedział przecież, że jego pierwsze, puste spojrzenie zwarzyło w niej wszelką nadzieję. Wiedział jedynie, że ze wszystkich sił pragnie, by byli dwojgiem ludzi z jego marzeń i snów. Tymczasem nadal byli sobie obcy.

– Lepiej opowiedz mi wszystko – powiedział ostrożnie. – Niewiele pamiętam.

– Miałeś wypadek w Monzie – wyjaśniła. – O mało nie zginąłeś. Przez cały miesiąc byłeś nieprzytomny.

Tydzień temu pozwolili mi zabrać cię do domu.

Zmarszczył brwi.

– Nie przypominam sobie tego wyścigu.

– Doktor twierdzi, że taka chwilowa utrata pamięci jest czymś zupełnie normalnym.

– Tak – roześmiał się z zakłopotaniem. – Ostatnio mój umysł płatał mi najdziwniejsze sztuczki. To zabawne. Wszystko zdawało się tak realne, a przecież – przez cały czas – była to tylko moja wyobraźnia.

Spróbował wstać z łóżka i poczuł, że brakuje mu sił.

– Cholera! – zaklął, wściekły na własną słabość.

– Potrzebna ci będzie odpowiednia terapia, żeby rozruszać mięśnie – stwierdziła Serena.

– Zatem wezwij terapeutę. Im prędzej tu dotrze, tym lepiej.

Niemal natychmiast pokój wypełnił się mnóstwem ludzi. Sprawy zawodowe, a także konieczne zabiegi wypełniały mu cały czas. Z radością powitał ów natłok zajęć, bowiem dzięki temu mógł oderwać myśli od gorzkiego rozczarowania, którego doznał po odzyskaniu przytomności. Po tygodniu mógł już wstawać z łóżka na kilka godzin dziennie. Po dwóch zaczął normalnie chodzić. Sezon zawodów samochodowych dobiegł końca i drużyna Valettich zdobyła nagrodę konstruktorów. Carlo udawał zachwyt, w istocie jednak nie liczyło się dla niego nic poza tym, że przepaść między nim i żoną z każdym dniem stawała się większa.

Nocą czekał, aby przytuliła się do niego, ona jednak leżała nieruchomo, zaś Carlo nie potrafił błagać o miłość. Pamiętał, jak ostatnim razem odepchnęła go ze wstrętem i wspomnienie to paraliżowało go.

Zauważył mimochodem, że Louisa zaczęła nazywać Serenę mamą i ucieszyło go to. Lecz widok łączącego je uczucia zwiększył jeszcze poczucie izolacji, jakie często odczuwał. Kiedy nastały chłody i uświadomił sobie, że nadchodzi zima, zdziwił się. W jego sercu zima panowała od dawna.

Od czasu do czasu jednak wspominał wiosnę, od której dzieliły go wieki, choć minęło zaledwie kilka miesięcy. Wiosnę w Delmer, gdy stali pod drzewami, spoglądali sobie w oczy i wiedzieli, że odnaleźli się – na zawsze. Tyle, że to nie było „na zawsze".

Czasami w nocy przypominał sobie usłyszane we śnie: „Poza tym nic się nie liczy. Po prostu powinieneś mnie kochać i nie bać się tego okazać". Mój Boże, gdyby mógł usłyszeć to na jawie! Musiał jednak pogodzić się z faktem, że w rzeczywistości nigdy z jej ust takich słów nie usłyszy. Wszystko to było jedynie złudzeniem, zrodzonym z nadziei i miłości.

Któregoś dnia Serena oznajmiła:

– Powinnam wrócić do Anglii i zobaczyć się z Julią.

Mówiła, że chce kupić ode mnie agencję.

– A ty masz zamiar ją sprzedać? – spytał z iskierką nadziei. Zerwanie więzów z Anglią sprawiłoby, że stałaby się mu bliższa, bardziej Jego".

– Jeszcze nie wiem – odparła ostrożnie. – Podejmę decyzję na miejscu.

I może już nigdy nie wrócisz, pomyślał. Nie pozwolę ci pojechać. Nie odważę się puścić cię samej. Głośno rzekł:

– Powiem sekretarce, żeby zarezerwowała ci bilet na samolot.

W dniu jej odjazdu zaproponował, że odwiezie ją na lotnisko, ona jednak podziękowała grzecznie, lecz stanowczo. Przez cały dzień w pracy czekał na telefon, na wiadomość, że szczęśliwie dotarła na miejsce. Do biura nie zadzwoniła. Carlo wcześniej niż zwykle wyszedł z pracy i pospieszył do domu.

– Dzwoniła mama – oznajmiła Louisa, gdy tylko stanął w drzwiach. – Prosiła, żeby ci powiedzieć, że dotarła na miejsce bez problemów.

Przywołał na twarz wymuszony uśmiech.

– To miło z jej strony. – A zatem zadzwoniła wtedy, kiedy wiedziała, że nie będzie go w domu.

Podczas kolacji udawał, że wszystko jest w porządku, czynił to jednak wyłącznie dla Louisy i miał wrażenie, że córka również stara się stłumić niepokój. Ubrała się odświętnie, włożyła też naszyjnik, jakiego jeszcze nigdy u niej nie widział i przez cały czas podtrzymywała rozmowę z determinacją godną dorosłej osoby.

Jest równie przerażona, jak ja, pomyślał. Ale Serena nie porzuciłaby Louisy. Mnie nie kocha, ale dziecko – na pewno. Wróci do niej. Oczywiście, że wróci.

W nocy nie mógł zasnąć. Leżał na łóżku, zatopiony w myślach. Coś go niepokoiło, jakiś szczegół, którego nie umiał określić. Stało się coś ważnego, a on to przegapił. Gdyby tylko…

Nad ranem zapadł wreszcie w niespokojny sen i niemal natychmiast przypomniał sobie to „coś". Kiedy się obudził, cały drżący z nadziei i podniecenia, narzucił na siebie szlafrok i pobiegł do pokoju Louisy.

Piccina, obudź się!

– Co się stało, tato?

– Pokaż mi ten naszyjnik, który miałaś wczoraj na sobie – niecierpliwie potrząsnął córką. – Gdzie on jest?

Louisa sięgnęła do szuflady przy łóżku.

– Włożyłam go specjalnie dla ciebie – stwierdziła obrażonym tonem. – A ty nie zauważyłeś.

Carlo wziął od niej naszyjnik i obejrzał go. Srebrne, staroświeckie filigranowe cacko.

– Skąd go masz? – spytał z ogromnym napięciem.

– Mama dała mi go na urodziny. Powiedziała, że to od ciebie, ale ty ciągle spałeś i myślę, że chciała po prostu zrobić mi przyjemność.

„Dałam jej srebrny, wykonany filigranem naszyjnik i powiedziałam, że to prezent od ciebie".

Znów usłyszał jej głos, tak wyraźny, jakby stała tuż za nim. Słowa te wypowiedziała kobieta z jego snów. A jednak były prawdziwe. Nie przyśniły mu się. A inne słowa? Czy naprawdę mówiła mu to wszystko?

Zerwał się jak szalony i popędził do najbliższego telefonu. Louisa podreptała za nim, obserwując go bez słowa. Kiedy spytał o rozkład lotów, wtrąciła natychmiast:

– Następny samolot do Anglii jest dzisiaj o jedenastej, tato. To ten sam, którym odleciała mama.

– Oczywiście – odparł szybko. – Dzięki Bogu, że choć jedno z nas zachowało zdrowy rozsądek. Halo, proszę mnie połączyć z rezerwacja.

– Czy przywieziesz nam mamę z powrotem? – spytała pełnym nadziei głosem, gdy odłożył słuchawkę.

– Tak – odparł i poczuł ogromną ulgę pomieszaną z radością. – Przywiozę ją z powrotem.


Wiedział, że Serena zrezygnowała z londyńskiego mieszkania, toteż gdy tylko wylądował, udał się do jej biura. Tam zaś, za biurkiem, siedziała Julia.

– Serena? – powtórzyła Julia, wyraźnie zdumiona.

– Nie, nie widziałam jej. Mówiła, że wkrótce przyjedzie, ale nie wymieniła jakiejś konkretnej daty.

– Ale przecież musiałaś się z nią widzieć! – nalegał rozpaczliwie.

Signor Valetti, nie wiedziałam nawet, że Serena w ogóle jest w Anglii.

Spojrzał na nią z przerażeniem. Wtedy jednak dotarła do niego jedyna możliwa odpowiedź na pytanie, gdzie jest Serena.

– Dureń! – wykrzyknął.

– Słucham?

– Nie pani, signorina, tylko ja. Dureń, idiota, cretino, imbecille. Po co tu przyjeżdżałem, skoro od początku znałem prawdę?

Późnym popołudniem dotarł do Delmer i skręcił w kierunku domu. Zapadał już zmierzch i Carlo z daleka dostrzegł światło w oknie. Drzwi frontowe były otwarte, więc natychmiast wszedł do środka, wkrótce jednak stwierdził, że w domu nie ma nikogo. Nagle zauważył kogoś w ogrodzie i wybiegł przez tylne, oszklone drzwi.

Serena stała pod drzewami, w miejscu, gdzie po raz pierwszy odnaleźli się kilka miesięcy temu. Wtedy panowała wiosna i gałęzie uginały się pod ciężarem pączków, gotowych lada dzień ukazać światu piękno ukrytych w nich kwiatów. Teraz nadeszła zima i drzewa były równie nagie, jak pustynia, w którą zamieniło się jego serce od czasu przebudzenia. Jednak ona czekała tutaj i kiedy spojrzała na niego, dostrzegł w jej oczach to, za czym tak bardzo tęsknił – podobną jego własnej miłość i nadzieję.

Wolno ruszył w jej stronę.

– Co tu robisz? – spytała nieśmiało, jakby obawiała się odpowiedzi.

– Przyjechałem, ponieważ jest coś, co muszę ci wyznać. Kocham cię – wyciągnął ku niej ręce. – Kocham cię tak bardzo, że już się nie boję. Chcę usłyszeć, jak mówisz, że i ty mnie kochasz, tak jak robiłaś to w mych snach. Powiedz, że to nie były jedynie marzenia.

Drżące ciało, miękkie usta całujące jego twarz, oczy i dłonie Sereny udzieliły mu wystarczającej odpowiedzi.

– Nie – szepnęła po chwili. – To nie były tylko marzenia. A jeśli nawet, to i ja musiałam marzyć.

Kiedy byłeś nieprzytomny, otworzyłam przed tobą serce, jak nigdy przedtem. Nie wiedziałam, czy mnie słyszysz…

– Słyszałem wszystko, ale kiedy się ocknąłem, byłaś taka obca.

– Tylko dlatego, że ty sprawiałeś wrażenie zupełnie obojętnego. Byłam zrozpaczona, myślałam, że coraz bardziej oddalamy się od siebie. Przyjechałam tu, bo było to jedyne miejsce, gdzie wciąż mogłam czuć twoją bliskość.

– Zawsze będę blisko ciebie – przyrzekł, całując ją raz za razem. – Od tej chwili aż do końca życia… i dalej.

Kropla deszczu spadła z gałęzi wprost na jej twarz, jak wtedy, wiosną. Delikatnie osuszył jej policzek i cicho powtórzył słowa, które wtedy wypowiedział.

– Chodź, ukochana. Chodź ze mną do domu… na zawsze.

Загрузка...