Serena spędziła tę noc w pokoju Louisy. Carlo kilka razy zaglądał do nich i przykładał dłoń do czoła dziecka. Rano okazało się, że lekarka miała rację. Gorączka gwałtownie spadła i Louisa obudziła się świeża i radosna.
– Potrzebuje twojej pomocy, by przetrwać najgorszy okres po śmierci matki – powiedział Carlo, gdy byli sami. – Powinnaś z nią zostać. Ale co z twoją pracą?
– Julia, moja asystentka, poradzi sobie przez jakiś czas beze mnie. Zadzwonię do niej i uzgodnię kilka spraw.
– Czy nie powinnaś najpierw trochę się przespać?
Wyglądasz na zmęczoną.
– Później. Najpierw chciałabym się przenieść do pokoju obok Louisy.
Przeprowadzka nastąpiła tuż po śniadaniu. Nowy pokój Sereny był znacznie mniejszy od gościnnego, lecz mniej imponujący. Otworzyła szafę, aby powiesić w niej swoje ubrania i zastygła na widok licznych strojów, wiszących na wszystkich wieszakach. Pospiesznie sprawdziła inne szafy i odkryła mnóstwo kosztownych sukien od znanych krawców, płaszczy, swetrów, spodni, szali i butów. Wyjęła suknię wieczorową i obejrzała ją dokładnie. Głęboki dekolt, wysokie rozcięcia po bokach. To była wulgarna kreacja, obliczona na podniecanie wszystkich mężczyzn, bez wyjątku. A rozmiar wskazywał, że należała do Dawn.
– Wszystkie te rzeczy zostały po pani Valetti – wyjaśniła Valeria. – W jej pokoju są jedynie cztery szafy, więc część strojów trzymała tutaj.
Kiedy Valeria odeszła, Serena obejrzała kolekcję ubrań, czując dziwny niepokój. Być może Dawn kupowała niepotrzebne rzeczy, aby zapomnieć, jak bardzo była nieszczęśliwa. Choć jednak argument ów mógł wydawać się prawdopodobny, Serena miała zbyt wiele rozsądku, aby go przyjąć. Na nieskazitelnym obrazie ukochanej kuzynki pojawiła się pierwsza skaza.
Życie pod jednym dachem z Carlem okazało się nie tak trudne, jak początkowo przewidywała. Stopniowo ustalił się nowy rozkład zajęć. Kiedy Louisa szła do szkoły, Serena dzwoniła do Julii i dowiadywała się, co słychać w biurze. Potem była wolna, postanowiła więc towarzyszyć szoferowi Carla, który odbierał Louisę ze szkoły. Nagrodą za ten pomysł był dla niej radosny uśmiech Louisy.
Kolację jadały zazwyczaj w towarzystwie Carla i Serena uświadomiła sobie z niechęcią, że więź łącząca ojca i córkę jest mocniejsza, niż sądziła. Milczenie Louisy podczas pierwszej kolacji było najwyraźniej efektem gorączki, nie strachu przed ojcem. W dniu, w którym pierwszy raz pojechała po Louisę do szkoły, zaproponowała przy kolacji:
– Jeśli chcesz, będę codziennie odbierać cię ze szkoły. Zupełnie jak kiedyś twoja mama. – Natychmiast przestraszyła się, że popełniła niezręczność, bowiem Louisa nagle przestała się uśmiechać i wkrótce potem zapytała, czy może odejść od stołu.
– Przepraszam – powiedziała Serena, kiedy zostali z Carlem sami. – Nie powinnam była przypominać jej o Dawn.
– To nie dlatego tak się zmartwiła – poinformował ją Carlo. – Przypomniałaś jej, że matka nigdy nie odbierała jej ze szkoły.
– Nie wierzę.
Wzruszył ramionami.
– Wobec tego spytaj Louisę. Jej zapewne uwierzysz.
– Nie mam zamiaru jeszcze bardziej jej denerwować – ucięła.
Jak dotąd Serena nie zwiedziła jeszcze Rzymu. Szansa nadarzyła się, kiedy pewnego dnia Louisa oznajmiła, że została zaproszona na przyjęcie do koleżanki. Zabawa miała odbyć się po lekcjach, dzięki czemu Serena zyskała cały wolny dzień. Zaraz też wybuchnęła kolejna sprzeczka z Carlem, który chciał, aby pojechała zwiedzać Rzym z Antoniem, jego szoferem. Gdy powiedziała, że woli wynająć samochód i sama prowadzić, Carlo stwierdził sucho:
– Masz zamiar jeździć sama autem po rzymskich uliczkach? Chyba oszalałaś. Kusi mnie, aby ci na to pozwolić. Z pewnością będziesz miała kłopoty.
– W takim razie – odparła stanowczo – wezwę taksówkę.
– Nie przyjmiesz ode mnie nawet tej drobnej przysługi? Czy nie moglibyśmy ogłosić rozejmu i zachowywać się jak ludzie cywilizowani?
– Nie chcę rozejmu. Wezmę taksówkę.
– Posłuchaj – zaczął, lecz zanim zdołał dokończyć zdanie, zadzwonił telefon i Carlo podniósł słuchawkę.
Serena usłyszała jedynie kobiecy głos, mówiący: „Ciao, caro" i natychmiast jego rozdrażniona twarz rozjaśniła się uśmiechem. Ona tymczasem wymknęła się z pokoju i odnalazła Valerie, która wezwała dla niej taksówkę.
Żadna siła nie zmusiłaby Sereny do przyznania się do tego głośno, lecz gdy tylko znalazła się w centrum Rzymu i zobaczyła, co tam się dzieje, zrozumiała, że Carlo miał rację nie pozwalając jej samej prowadzić samochodu. Jej kierowca wiózł ją szaleńczym pędem wzdłuż wąziutkich uliczek. Katastrofa wydawała się nieunikniona, a jednak nigdy nie nastąpiła. I nagle znów wydostawali się na główne arterie miasta, pędząc Via Della Conciliazione do Bazyliki Świętego Piotra, której kopuła, większa niż Serena sobie wyobrażała, rysowała się wyraźnie na tle nieprawdopodobnie błękitnego nieba.
– Czy zawsze jest tu taki ruch? – spytała taksówkarza, kiedy po raz setny niemal otarli się o inny samochód.
Giuseppe uśmiechnął się do niej promiennie. Wolałaby, aby tak często nie oglądał się podczas jazdy.
– Obawiam się, że nie, signorina. Nieczęsto miewamy tak spokojne dni.
Serena zachichotała. Zaczynała nieźle się bawić. Zmęczenie i głód dały jednak znać o sobie, toteż zwolniła taksówkę na godzinę i usiadła przy jednym z wystawionych na dwór stolików najbliższej restauracji. Było to urocze miejsce, a każdy stolik oddzielały od innych parawany, by goście mogli siedzieć na świeżym powietrzu, jednocześnie zachowując prywatność. Ceny nieco ją speszyły, postanowiła jednak zostać i w nagrodę otrzymała jeden z najdoskonalej przyrządzonych posiłków, jakie jadła w życiu. Kiedy piła kawę, poczuła, jak ogarnia ją słodkie lenistwo. Sącząc ostatnie krople aromatycznego napoju zerknęła za parawan i ku swemu zdumieniu ujrzała Carla. Właśnie przeglądał menu. Zastanawiała się, czy do niego nie zagadnąć, kiedy przy jego stoliku pojawiła się jakaś para. Carlo powitał swych gości ciepłym uśmiechem.
Serena patrzyła, niezdolna oderwać oczu od rozgrywającej się obok sceny. Carlo wstał i serdecznie ucałował niezwykle piękną kobietę. Następnie odwrócił się do jej towarzysza, młodego chłopca, liczącego sobie nie więcej niż dwanaście lat. Serena zamarła, a jej serce zaczęło niespokojnie bić. Chłopiec był ogromnie podobny do Carla – te same ciemne włosy, błyszczące oczy i szerokie, pięknie wykrojone usta. Obaj wyglądali na niezwykle uradowanych ze spotkania i ściskali się bez śladu zakłopotania.
Muszę wydostać się stąd niepostrzeżenie, myślała gorączkowo Serena. Zapłaciła rachunek i cicho wyśliznęła się zza stolika. Giuseppe już czekał, więc z westchnieniem ulgi wsiadła do taksówki.
– Dokąd teraz? – spytał kierowca.
– Gdziekolwiek – odparła nieuważnie.
– A zatem pojedziemy do Koloseum, gdzie rzucano chrześcijan lwom na pożarcie.
Wędrowała wokół ruin areny, nie słuchając bezustannej gadaniny przewodnika. W jej głowie kłębiły się myśli, dotyczące dzisiejszego odkrycia. Ten chłopiec był synem Carla. Niesłychane wręcz podobieństwo wykluczało wszelkie wątpliwości. Musiał urodzić się, gdy Carlo był jeszcze bardzo młody, chyba przed jego ślubem z Dawn. A ta piękna kobieta to jego matka. Dużo starsza od Carla, prawdopodobnie była jego pierwszą miłością. Kiedy zadzwoniła do niego dziś rano, rzucił wszystko, aby się z nią spotkać.
Wielki korek uliczny sprawił, że wróciła do domu później, niż planowała. Valeria poinformowała ją, że Carlo pojechał już po Louisę. Serena obserwowała, jak wrócili razem, uśmiechając się do siebie. Uderzył ją wyraz szczęścia malujący się na twarzy Louisy. Pewnego dnia Carlo dowie się prawdy. Co wtedy uczyni ów arogancki, zaborczy człowiek, który miał już przecież niemal, dorosłego syna? Jak postąpi? Cokolwiek się stanie, z pewnością zrani Louisę.
Valeria zastukała do jej drzwi.
– Signorina, dzwoni do pani jakiś pan. Przełączyłam rozmowę do pani pokoju.
Serena podniosła słuchawkę stojącego przy łóżku aparatu i usłyszała znajomy, młody głos.
– Mówi Primo Viareggi. Przyrzekłem sobie, że zobaczę się z panią.
Natychmiast stała się czujna. Ten człowiek był przyjacielem Dawn.
– Bardzo mi miło.
– Dość miło, by wybrać się dziś ze mną na kolację?
– Z przyjemnością przyjmę zaproszenie.
– Proszę zaczekać przed bramą. Nie mogę podjechać bliżej, ponieważ Carlo nie wpuści mnie na teren swojej posiadłości. Będę o ósmej.
Za kwadrans ósma Serena zeszła po schodach, ubrana w elegancką, sięgającą kolan sukienkę w kolorze oliwkowym i haftowany żakiet. W holu natknęła się na Carla.
– Biorę sobie dzisiaj wolny wieczór – poinformowała go.
Zmarszczył brwi.
– A co z Louisa?
– Już śpi, a zresztą wie, że wychodzę. Wszystko w porządku. Powiedziałam, że będę się nią opiekować, a nie że zamknę się w klasztorze.
– To zrozumiałe, że chcesz się zabawić. Powinienem był sam o tym pomyśleć. Jutro mogę zabrać cię do miasta.
Spojrzała na niego z ironią.
– Cóż z ciebie za znakomity biznesmen. Dbasz o wszystko. Ale nie musisz się kłopotać. Wolę sama zdecydować, z kim się chcę spotykać.
– Wydaje mi się, że opaczne pojmowanie mych słów sprawia ci dziwną przyjemność – stwierdził z desperacją. – Tylko że… mam nadzieję, że nie wybierasz się samotnie do Rzymu?
– Nie sądzę, aby moje plany przysporzyły ci zmartwień.
– Po prostu wiem, że nie znasz tu nikogo… – urwał I jego oczy zalśniły. – Sereno, proszę cię, nie spotykaj się z Primem Viareggim.
– Mam nadzieję, że to nie rozkaz, Carlo, bowiem rozkazując mi, popełniasz poważny błąd.
– To ostrzeżenie. Nie zadawaj się z tym człowiekiem. Czy to z nim się umówiłaś?
Serena westchnęła.
– Dobranoc, Carlo.
Primo czekał na nią za bramą. W smokingu i czarnej muszce wyglądał niezwykle elegancko. Już po chwili znaleźli się na drodze. Wjechali do miasta o zmroku i większość atrakcyjnych miejsc była już skąpana w świetle. Skręcając z Via Appia Antica w lewo przemknęli obok ruin starych Łaźni Karakalli.
– Tu starożytni Rzymianie odpoczywali między kolejnymi podbojami – wyjaśnił Primo. – Problem w tym, że niektórzy z nich nadal sądzą, że władają światem.
– Chodzi ci o Carla?
– Oczywiście. Dla rzymianina liczą się jedynie rzymianie. Reszta Włoch to dla nich głęboka prowincja.
– A skąd ty pochodzisz? – spytała, ubawiona.
– Z Neapolu, gdzie ludzie są mniej nadęci i potrafią dobrze się bawić.
– Dokąd jedziemy?.
– Na Via Venetto. To wspaniałe miejsce. Niestety, dni jej świetności już minęły, lecz czasem ktoś może przywrócić ją do życia. Dawn to potrafiła. Kiedy zjawiała się w mieście, wracały czasy la dolce vita.
Gdy tylko zatrzymali się obok skromnego budynku przy Via Venetto, wokół eksplodowały flesze.
– Jedna rzecz się nie zmieniła – zauważył. – To paparazzi.
Ruszyła za nim w dół schodami, po czym rozejrzała się ze zdumieniem. Była zaskoczona, że skromny budynek ma tak wspaniałe podziemne wnętrze. Kelner ukłonił się i zaprowadził ich do zarezerwowanego stolika.
– Towarzystwo bohatera dnia bardzo mi pochlebia – stwierdziła, kosztując szampana. – Twoje zwycięstwo w Brazylii było wspaniałe.
– Dziękuję – uśmiechnął się szeroko. – Powiedz, czy Carlo był bardzo wściekły?
– Dlaczego Carlo nie pozwala ci jeździć dla Valettich? – spytała z ciekawością Serena.
– Nienawidzi mnie z wielu powodów. Razem zaczynaliśmy karierę, aleja byłem lepszym kierowcą i on o tym wiedział. Jego ojciec podpisał ze mną kontrakt I przez pewien czas jeździliśmy razem. Wygrałem więcej wyścigów niż on i nigdy mi tego nie wybaczył.
Potem umarł jego stary i Carlo porzucił wyścigi, żeby przejąć firmę. I, uwierz mi, dobrze zrobił. Ocaliło go to przed serią porażek. Kiedy jeździłem dla Valettich, dwa razy zdobyłem Puchar Świata. Carlo nigdy nie zostałby mistrzem.
– Nie możesz być tego pewien.
– Ależ mogę. Ścigałem się z nim i wiem, że brak mu tej odrobiny brawury, która przeważa szalę zwycięstwa. Wiesz, gdzie wygrywa się wyścigi? Na zakrętach, ponieważ tam nie można wyprzedzać. A kiedy dwa samochody łeb w łeb wjeżdżają w zakręt, to o wygranej decyduje pojedynek nerwów. Ważne jest to, kto dłużej wytrzyma.
– A Carlo nie wytrzymywał?
– Nie wtedy, gdy walczył przeciw mnie – stwierdził z naciskiem Primo. – To jeszcze podsycało jego nienawiść. Poza tym – zawahał się – wiedział, że kochałem jego żonę i ona mnie kochała. Dawn była wspaniałą kobietą. Zasługiwała na szczęście.
Serena pragnęła zapytać go o Louisę, nie wiedziała jednak, jak zacząć. W dodatku rozpraszało ją otoczenie. Czuła, że naprawdę wrażliwy mężczyzna nie bywałby w podobnych miejscach. Primo rozczarował ją nieco, lecz nie chciała się poddać. Jeśli to on był ukochanym Dawn, musiało być w nim coś więcej niż tylko piękna powierzchowność.
– Dlaczego mnie tu przywiozłeś? – spytała.
– Ponieważ to było ulubione miejsce Dawn – odparł natychmiast. – Chodź, pokażę ci, gdzie się bawiliśmy.
Pociągnął ją za rękę, kelner otworzył drzwi i Serena ujrzała pokryte zielonym suknem stoliki. Wokół tłoczyli się pełni napięcia ludzie. Byli w kasynie.
Primo podprowadził ją do stolika. Wydał kilka poleceń, podpisał kawałek papieru i na stole pojawił się stosik żetonów.
– Nie – zaprotestowała, odpychając je od siebie.
– Nie chcę…
– Bzdura. Zresztą już za nie zapłaciłem.
Jego głos zmienił się, był teraz bardzo stanowczy.
Serena ustąpiła i zagrała. Z ogromną ulgą stwierdziła, że udało jej się wszystko przegrać.
Natychmiast jednak pojawiły się nowe żetony.
– Weź je – powiedział Primo. Ani na chwilę nie odrywał oczu od stolika. – Jesteś moją maskotką.
Dawn zawsze nią była.
Jednak tego dnia szczęście mu nie dopisywało. Przegrał raz, drugi, następnie odegrał się i znów stracił wszystko. Podpisał kolejny rewers, lekceważąco wzruszając ramionami, Serena jednak dostrzegła sumę i zbladła.
– To musi być ponad dwadzieścia tysięcy funtów! – szepnęła, gorączkowo przeliczając w pamięci liry.
– I co z tego? W zeszłym tygodniu wygrałem wyścig. Za tydzień wygram następny.
– Primo, nie jestem Dawn. Nie przynoszę ci szczęścia.
Gwałtownie stracił zainteresowanie hazardem.
– W porządku. Chodźmy zatańczyć.
Zaprowadził ją do sąsiedniej sali, gdzie tańczyło kilkanaście przytulonych par i natychmiast przyciągnął ją do siebie.
– Czy przeszkadza ci, że kiedy patrzę na ciebie, cały czas wspominam Dawn? – spytał.
– Zupełnie nie. Kochałam Dawn. Chciałabym o niej porozmawiać.
– Jesteś do niej podobna, a jednocześnie zupełnie inna. Ona nigdy nie przejmowała się moimi przegranymi. Rozumiała, na czym polega ta wspaniała chwila, gdy ułamek sekundy dzieli cię od zwycięstwa lub klęski.
To wspaniałe uczucie. Ona to doskonale rozumiała. Jej filozofię życiową można było streścić w jednym zdaniu:
„rób, co ci się żywnie podoba". Była cudowną kobietą.
– Ciągłe uleganie własnym kaprysom nie wydaje mi się najwspanialszym pomysłem na życie – stwierdziła z namysłem Serena. – A co z innymi ludźmi?
– Do diabła z innymi ludźmi! To jeszcze jedna z jej zasad.
– Nie wierzę, aby mówiła coś podobnego – zaprotestowała rozpaczliwie Serena.
Primo wzruszył ramionami.
– Niech ci będzie.
Poczuła lekki ból w sercu. Przesadzał, na pewno przesadzał. Dawn była lekkomyślna i lubiła się bawić, to prawda. Ale z pewnością nie była samolubną hedonistką.
Uświadomiła sobie, że Primo przytula ją do siebie. Próbowała się odsunąć, ale on jej nie puszczał.
– Przesadzasz – mruknęła.
– Jak można przesadzać z iamore? - spytał. – Czy nie czujesz, że nasze serca biją wspólnym rytmem?
– Czuję jedynie, że bolą mnie nogi – odparła rzeczowym tonem. – Chciałabym już usiąść. Jest coś, o co muszę cię zapytać, Primo. To coś bardzo ważnego.
– Oho, to brzmi intrygująco. Doskonale, siadajmy I wtedy – spojrzał na nią znacząco – powiesz mi, co ci leży na sercu.
Serena westchnęła, pojmując, że dalsza rozmowa będzie niezwykle trudna. Musiała jednak dowiedzieć się, czy Primo mógł być ojcem Lxmisy, bo może już nigdy nie będzie miała takiej okazji. Obdarzyła go zatem sztucznym uśmiechem, on zaś, ku jej konsternacji, przytulił ją jeszcze mocniej i zaczął całować jej szyję.
I wtedy, ponad ramieniem Prima, ujrzała Carla. Obserwował ich, a jego twarz wyrażała wyłącznie pogardę.
\