W drodze powrotnej do Londynu myśli Sereny kłębiły się bezładnie. Trzask zamykanych drzwi i odgłos uruchamianego silnika sprawiły, że jej wściekłość zmieniła się w rozpacz. Cichy, natrętny głos w jej umyśle począł zadawać niewygodne pytania. Czy to było naprawdę tak straszne, że Carlo spytał ją o Louisę? Jeśli ostatnia noc nie była snem – a każda cząstka jej istoty usiłowała zaprzeczyć podobnym przypuszczeniom – to czyż nie było czymś naturalnym, że chciał jak najszybciej rozwiązać powstały między nimi konflikt?
W następnej chwili całkowicie zmieniła front, złorzecząc sobie za to, że dała się Carlowi schwytać w pułapkę. Wreszcie jej umysł odmówił posłuszeństwa ze zmęczenia. Kiedy dotarła do swego mieszkania, była gotowa uwierzyć, że źle go oceniła. Musiała zobaczyć się z nim jeszcze raz.
Nie znała jednak nazwy hotelu, w którym się zatrzymał, ani numeru jego telefonu. Nie mogła zrobić nic innego, jak siąść i czekać, aż Carlo się odezwie. Wreszcie telefon zadzwonił i Serena drżącą dłonią podniosła słuchawkę.
– Carlo… – zaczęła z ulgą.
Ale to nie był on. Rozczarowanie zabolało niczym cios w serce.
– Sereno, mówi Celia – dłoń Sereny zacisnęła się na słuchawce. Strach i łzy, rozbrzmiewające w głosie Celii, napełniły ją przerażeniem. – O Boże, nie wiem, jak ci to powiedzieć…
– Co się stało? – zdołała wykrztusić przez zaciśnięte gardło.
– Louisa zniknęła. Poszłam odebrać ją ze szkoły, lecz jej tam nie było. Przyjechał po nią ojciec. Nigdy sobie nie wybaczę…
Serena poczuła, że ogarniają wściekłość, lecz słowa, które z trudem wypowiadała, brzmiały spokojnie.
– Czy nie powiedziałaś, żeby nigdy nie pozwalano Louisie wychodzić z kimś obcym?
– Oczywiście, lecz dyrektorka szkoły powiedziała, że ten mężczyzna to nie był obcy, lecz jej ojciec. Louisa go poznała i… – Celia rozpłakała się.
Serena powoli odłożyła słuchawkę. Jak mogłam być taka głupia, pomyślała z goryczą. Dawn już dawno uprzedziła ją, jaki Carlo potrafi być czarujący, kiedy odpowiada to jego zamiarom i jak szybko przestaje być miły, gdy nie jest to już konieczne. Sądziła, że zna jego metody działania i nie da się podejść, a jednak złapała się w jego sidła.
Odetchnęła głęboko i spróbowała pozbierać rozbiegane myśli. Najprawdopodobniej zdążył już wyjechać z Anglii, ale powinna to sprawdzić. Chwyciła słuchawkę i już po chwili rozmawiała z Harrym, emerytowanym policjantem, który nadal zachował dawne kontakty i był jej winien przysługę. Chrząknął tylko, gdy usłyszał, czego od niego oczekuje i obiecał jej pomóc.
Odezwał się po dziesięciu minutach.
– Wylecieli do Rzymu prywatnie wy czarterowanym samolotem pół godziny temu. Dziewczynka podróżowała na paszport ojca.
Podziękowała mu, odłożyła słuchawkę i wpatrzyła się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń.
Dziewczynka podróżowała na paszport ojca.
Nie zdołałby tego dokonać, nie mając paszportu Dawn. A ona sama oddała mu wszystkie dokumenty kuzynki, sądząc, że może w jego twardym sercu jest jednak jakiś wrażliwszy punkt. Przez cały czas oszukiwał ją, a ona dała się nabrać.
Wreszcie opanowała się, postanowiwszy walczyć z ogarniającą ją rozpaczą. Nie miała teraz czasu, by myśleć o własnych cierpieniach. Bitwa jeszcze się nie skończyła. Po prostu wkroczyła w nową fazę.
Wielka siedziba rodu Valettich stała przy starożytnej Via Appia, niedaleko centrum Rzymu. Serce Sereny zamarło, kiedy taksówka podjechała bliżej i jej oczom ukazała się masywna żelazna brama, dokładnie zamknięta. Ale kiedy podała swe nazwisko strażnikowi, ten natychmiast ją wpuścił na teren posesji. A zatem Carlo spodziewał się jej wizyty.
Niebawem zjawiła się gospodyni, która zaprowadziła ją do niewielkiego pokoju. Z okien jego widać było wspaniały ogród. W tym czasie Serena rozglądała się wokoło. Wszystko w tym domu świadczyło o bogactwie właściciela. Posadzka była z chłodnego, lśniącego marmuru, zaś srebrne żyrandole mieniły się tęczą kryształowych wisiorków. Po chwili pojawiła się pokojówka z kawą. Postawiła filiżanki na niskim stoliku. Wszystko to potwierdzało podejrzenia Sereny. Znalazła się na terytorium Carla, gdzie wszystko działało na jego korzyść.
Sączyła wspaniale zaparzoną kawę stojąc przy oszklonych drzwiach, prowadzących na rozległy trawnik. Nagle ujrzała kucyka, unoszącego na sobie drobną postać w jeździeckim stroju. Kucyk wraz z jeźdźcem przepłynęli nad niską przeszkodą i wdzięcznie wylądowali na trawie. Nagle jeździec uniósł głowę i na widok Sereny wydał okrzyk radości. To była Louisa. Zeskoczyła z wierzchowca, rzuciła lejce stajennemu i ruszyła biegiem w stronę Sereny. Po chwili dziewczynka tuliła się do wzruszonej tym ciotki.
– Serena… Serena! – krzyczała z zachwytem Louisa.
Jej radość łamała Serenie serce, bowiem zdawała się potwierdzać przypuszczenia, że zabrano dziecko z Anglii wbrew jego woli.
– Kochanie, tak mi przykro – powiedziała gwałtownie. – Myślałam, że jesteś bezpieczna, ale myliłam się. – Louisa odpowiedziała potokiem bezładnych włoskich słów. – Ciii, nie rozumiem, co mówisz. Ale to cudownie znów cię zobaczyć. Gdybyśmy tylko…
Spojrzenie Louisy sprawiło, że Serena obejrzała się szybko i ujrzała stojącego za sobą Carla, który mierzył ją chłodnym spojrzeniem.
– Spodziewałem się ciebie.
– Papo… – zaczęła Louisa.
– Nie teraz, piccina. Porozmawiasz z Sereną później. Idź pojeździć na swoim kucyku.
Louisa odwróciła się posłusznie i odeszła. Dorośli przyglądali się sobie z nienawiścią. Carlo był blady, wyglądał na zmęczonego, a już na pewno nie na człowieka, który odniósł zwycięstwo.
– Powiedziałem, że spodziewałem się ciebie, ale nie wiem, po co przyjechałaś. Walczyliśmy. Ja zwyciężyłem. To proste.
– Wcale nie takie proste, ponieważ ja nie zamierzam się poddać.
Usta Carla wygięły się pogardliwie.
– Jesteśmy we Włoszech, a Louisa to moja córka.
Jeśli jesteś tak niemądra, żeby chcieć dalej walczyć, to przekonasz się, że moje prawa i mój autorytet są niepodważalne.
Patrzyła na niego wzrokiem pełnym furii. W ten sposób musiał rozmawiać z Dawn, traktować ją jak niewolnicę, tyranizować aż do chwili, kiedy całkiem się załamała i zdecydowała na ucieczkę. Dysponował jeszcze inną bronią, sama się o tym przekonała; subtelną, okrutną bronią, pozornym uczuciem i udawaną namiętnością, która raniła kobiece serce. Jej gniew się nasilił, kiedy przypomniała sobie o tym, jak leżała w jego ramionach, oszołomiona jego pieszczotami, jak wszystko w niej rozpływało się pod wpływem szeptanych do uszu czułych słów. Każde z nich było kłamstwem.
Patrząc mu w oczy ujrzała, że i on nie może pohamować gniewu. Wydawało jej się, że chciał coś powiedzieć, ale weszła gospodyni. Carlo odetchnął głęboko i wydał jej po włosku kilka szybkich poleceń. Kiedy wyszła, powiedział:
– Kazałem Valerii zanieść bagaże do twojego pokoju. Zostaniesz na noc i wyjedziesz jutro rano.
– Muszę?
– O ile nie chcesz wyjechać natychmiast, tak.
Serena zrozumiała, że musi znaleźć jakiś sposób, żeby zostać i porozmawiać z Louisa.
Nagle uświadomiła sobie, że nie są już sami. Bardzo przystojny, młody mężczyzna wszedł przez oszklone drzwi i wolnym krokiem zbliżał się do nich.
– Ciao - zawołał.
Na widok gościa usta Carla zacisnęły się.
– Dzień dobry – odparł.
– Dlaczego rozmawiamy po angielsku? – spytał gość, znacząco unosząc brwi.
Carlo wskazał ręką Serenę.
– Z uprzejmości dla tej oto damy, która pochodzi z Anglii i nie zna włoskiego. Nie widzę jednak powodu do rozmowy z tobą – w jakimkolwiek języku.
– Jakież to przykre. Fatygowałem się specjalnie po to, by złożyć ci przyjacielską wizytę – odparł spokojnie młody człowiek. Spojrzał na Serenę i w jego oczach błysnęła iskra zainteresowania. – Bella signorina. Jestem pewien, że pani rozumie choć tyle. To znaczy „piękna młoda panna". Cieszę się, że panią poznałem.
Nazywam się Primo Viareggi – z wyszukaną grzecznością ucałował jej dłoń.
Jego twarz już wcześniej wydała się Serenie znajoma, a teraz wiedziała już, kim jest ten człowiek. Primo Viareggi był znakomitym kierowcą wyścigowym, głównym faworytem w Mistrzostwach Świata Formuły 1. Jak się okazało, był również zawodowym uwodzicielem. Uśmiechnęła się lekko.
– Serena Fletcher – odparła.
– Ach, więc jest pani krewną Dawn? Jej nazwisko też brzmiało Fletcher.
– Była moją kuzynką.
– Tym bardziej się cieszę z naszego spotkania.
Zawsze podziwiałem signorę Valetti, a teraz, kiedy na panią patrzę, istotnie dostrzegam pewne podobieństwo.
– Nie ma żadnego podobieństwa – oznajmił z naciskiem Carlo. – Co tu robisz, Viareggi? Jak się tu dostałeś?
– Powiedziałem strażnikowi, że mnie zaprosiłeś.
Jest to, niestety, kłamstwo, które powinno stać się prawdą. Musimy porozmawiać.
– Nie mamy o czym – warknął Carlo.
– Wręcz przeciwnie. Podważyłeś moją reputację zawodową – powiedział Primo łagodnym głosem, w którym jednak brzmiała nienawiść. – Twój asystent był gotów podpisać ze mną kontrakt na ten sezon. Odrzuciłem kilkanaście lukratywnych propozycji, aby jeździć u ciebie, a ty nagle, w ostatniej chwili wycofałeś się z umowy. Nie mogę ci tego wybaczyć.
– Nie wycofywałem się z niczego – burknął Carlo.
– Nie było najmniejszej szansy, abyś kiedykolwiek jeździł dla Valettich.
– Twój asystent tak nie uważał.
– Capriati nie słucha, co się do niego mówi. Od początku jasno postawiłem sprawę, ale on sądził, że zdoła mnie przekonać, stawiając mnie przed faktem dokonanym. Przekonał się, że to daremny trud.
– Może uważał, że powinieneś się zgodzić, bo jestem najlepszy – oznajmił Primo. – Samochody Valettich potrzebują najlepszych kierowców. Innymi słowy, mnie.
Carlo spojrzał na niego z pogardą i zwrócił się do Sereny.
– Zapewne zechcesz udać się na górę. Valeria wskaże ci drogę.
Gospodyni zaprowadziła ją do luksusowo urządzonego pokoju w odległym zakątku. Za dwoma wysokimi oknami rozciągał się sielski krajobraz. W dali słychać było dźwięk dzwonów.
– Rzym jest tam – pokazała Valeria. – Wieczorem widać stąd światła – położyła jej walizkę na łóżku.
Kiedy Valeria wyszła, Serena stanęła przy oknie, spoglądając w dal. Odkąd Dawn oznajmiła, że tu zamieszka, Rzym zawsze stanowił dla niej baśniowe miejsce. Teraz jednak to miasto straciło dla niej cały swój urok.
Nagle usłyszała podniesione głosy i ujrzała, jak Primo wypada za bramę i wsiada do samochodu, Carlo zaś obserwuje go ze schodów. Nadeszła jej szansa. Serena wypadła z pokoju i zatrzymała go w holu na dole.
Przystanął, kiedy ją ujrzał i z jego zaciśniętych ust wyczytała, że jest gotów do sprzeczki.
– Chcę się widzieć z Louisa – oznajmiła stanowczo.
Zastąpił jej drogę.
– Nie pozwolę, abyś przy niej robiła mi sceny.
– Nie mam takiego zamiaru. Chcę się po prostu dowiedzieć, jak zdołałeś ją zwabić i porwać.
Patrzył na nią z kamienną, zimną twarzą.
– Jesteś bardzo głupią kobietą – odparł spokojnie.
– Kiedy Louisa zobaczyła mnie, rzuciła mi się w ramiona, ale ośmielę się stwierdzić, że zapewne nie zechcesz mi uwierzyć.
– Jak ją znalazłeś?
– Wynająłem prywatnego detektywa, jakżeby inaczej?
– Rzecz jasna – zaśmiała się gorzko. – A tymczasem ukradłeś jej paszport…
– Nie oczekuj, bym czuł się winny z tego powodu.
Zrobiłbym wszystko, aby odzyskać córkę – stwierdził szorstko. – To jest jej dom i tu zostanie.
– Detektyw – zastanawiała się na głos. – Trzeba było wcześniej o nim pomyśleć i nie zadawać sobie tyle trudu, by wydobyć ode mnie informację o miejscu pobytu Louisy. Szkoda, że zmarnowałeś tyle czasu.
– Nic nie rozumiesz. Pytałem, choć znałem odpowiedź.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Ty… co takiego?
– Detektyw zadzwonił do mnie, kiedy spałaś i powiedział, gdzie ukryłaś moją córkę.
– A kiedy błagałeś mnie, bym ci zaufała, czy to również było oszustwem? – spytała z oburzeniem.
– Nie chciałem cię oszukiwać. Nie rozumiesz?
Pragnąłem, abyś to ty mi powiedziała, gdzie jest Louisa. Sądziłem, że staliśmy się sobie bliscy, ale musiałem zyskać dowód twego zaufania. To dlatego tak bardzo nalegałem, ponieważ wkrótce musiałbym przyznać, że wiem, gdzie jest moje dziecko. Byłbym jednak szczęśliwy, gdybyś zdecydowała się zaufać mi.
Rozumiesz?
– Widzę jedynie, że jesteś okrutnym i podstępnym człowiekiem. Zawsze kryjesz coś w zanadrzu. Nic dziwnego, że Dawn chciała zabrać stąd Louisę. Nie życzyła sobie, by wyrosła na kogoś podobnego do ciebie, i ja do tego nie dopuszczę.
– Niestety, pamiętaj, że Louisa jest moją córką, która wychowa się w moim domu, zgodnie z moimi zasadami. Podjąłem taką decyzję i szczerze ci radzę: trzymaj się od niej z daleka.
Gdyby tylko mogła mu powiedzieć, że rości sobie prawa do dziecka, które nie należy do niego! Nie miała jednak pojęcia, kim jest prawdziwy ojciec Louisy, toteż milczała. Czas na działanie przyjdzie później.
– Dziś wieczór zobaczysz się z Louisa, a jutro wyjedziesz – oznajmił gwałtownie i wyszedł.
Serenie pozostała już tylko ostatnia nadzieja – że Louisa poprosi, by została dłużej. Lecz kiedy spotkały się na kolacji, spostrzegła, że w dziewczynce zaszła jakaś zmiana. Louisa uśmiechała się, lecz jej żywotność zniknęła.
Kiedy Serena przywitała się z nią, dziecko szepnęło: - Buona sera - co zaskoczyło Serenę, ponieważ wiedziała, że Louisa znakomicie mówi po angielsku.
We trójkę zjedli kolację na tarasie. Wreszcie Carlo stwierdził:
– Chyba już czas, żebyś poszła do łóżka, piccina.
Louisa spojrzała na niego i spytała o coś po włosku.
Serena zrozumiała z tego jedynie, że mała mówi o niej. Natychmiast twarz Carla spochmurniała. Potrząsnął głową, mówiąc coś z naciskiem, który brzmiał niemal gniewnie. Dziewczynka zsunęła się z krzesła i podeszła do Sereny, która właśnie wpadła na pomysł, jak przechytrzyć Carla.
– Może pójdę z tobą na górę? – zaproponowała, odgarniając jej włosy z czoła. – Wtedy będziemy mogły… – urwała, z lękiem spoglądając na małą.
– Co się stało? – spytał gwałtownie Carlo.
– Myślę, że powinienieś wezwać lekarza – powiedziała Serena, przykładając dłoń do rozpalonego czoła Louisy.
Carlo dotknął policzka córki, zaklął cicho i błyskawicznie znalazł się przy telefonie, wydając szereg szybkich poleceń. Kiedy skończył, wziął na ręce Louisę i ruszył do jej sypialni. Serena zaś podążyła za nim.
Doktor Maria Vini zjawiła się w ciągu kilku minut. Wysoka, elegancka kobieta, wniosła ze sobą atmosferę spokoju i bezpieczeństwa. Zmierzyła Louisie gorączkę i osłuchała klatkę piersiową. Zauważyła, że Louisa w czasie badania nie chciała puścić dłoni Sereny.
– To kuzynka mojej zmarłej żony – wyjaśnił Carlo.
– Składa nam właśnie krótką wizytę.
Na słowo „krótką" Serena poczuła, jak palce Louisy zaciskają się konwulsyjnie na jej dłoni. Twarz lekarki pozostawała bez wyrazu, lecz Serena miała wrażenie, że ta kobieta wiele dostrzega i rozumie.
– Chciałabym zamienić z państwem kilka słów – oznajmiła cicho.
Kiedy przeszli do gabinetu, Carlo spytał z niepokojem:
– Na miłość boską, co jej jest?
– Nie sądzę, aby w ogóle była chora – przynajmniej w sensie fizycznym – wyjaśniła doktor Vini. – To bardzo znerwicowane, nieszczęśliwe dziecko, które straciło matkę. Niektóre dzieci tak właśnie reagują na stres. Wydaje mi się, ze dostatecznie jasno wyraziła, czego pragnie – spojrzała wprost na Serenę. – Pani.
Carlo drgnął.
– Ma jeszcze ojca – zaprotestował.
– Ale brakuje jej matki – zauważyła lekarka. – I signorina ją jej zastępuje. Dlatego potrzebuje właśnie pani. Oto moje lekarstwo.
– A zatem zostanę – postanowiła natychmiast Serena. – Ale czy jest pani pewna, że to nic poważnego?
– Tak. Wrócę tu jutro i myślę, że jej temperatura wróci do normy – zaczęła zbierać swoje rzeczy.
– Odprowadzę panią – zaproponował niepewnie Carlo.
Korzystając z okazji, Serena pobiegła szybko na górę do pokoju Louisy.
– Czy chciałabyś, abym została na dłużej? – spytała, przysiadając na brzeżku łóżka.
Odpowiedzią był promienny uśmiech, pierwszy tego wieczoru i radosny uścisk. Serena odwzajemniła go z całą serdecznością. W głębi ducha była wdzięczna losowi. Mogła walczyć dalej.