ROZDZIAŁ 10

Sabrina, Kardal, Rafe i Cala siedzieli wokół antycznego owalnego stołu w sali przylegającej do sali tronowej. Sabrina była tak pochłonięta podziwianiem wnętrza, że mimo wagi spotkania trudno jej było się skupić na wypowiedziach poszczególnych osób. Wspaniałe gobeliny, obrazy, arcydzieła sztuki złotniczej, nieocenionej wartości meble. Do tego dochodził cudowny widok przez okno. Nie, nie na pustynię, tylko na bujny ogród, pełen egzotycznych roślin i kwiatów z całego świata.

– Sabrina? – W głosie Kardala brzmiało zniecierpliwienie.

– Tak? Och, przepraszam. – Oderwała wzrok od portretu królowej Wiktorii.

– Kardal i ja wychowaliśmy się w tym zamku, więc jesteśmy przyzwyczajeni do tych wszystkich wspaniałości. Zdaję sobie jednak sprawę, że zgromadzone tu bogactwo może przytłaczać kogoś, kto widzi to pierwszy raz. – Cala uśmiechnęła się do Sabriny.

– Nie tylko o to chodzi – odpowiedziała z przejęciem i złością. – Wiele z tych skarbów znajduje się w fatalnym stanie i grozi im całkowite zniszczenie. Na przykład światło słoneczne to dla gobelinów powolna śmierć, a te wiszą na wprost okien.

– Do diabła, gobelinami zajmiesz się później. – Kardal zgromił ją złym wzrokiem. – Teraz mamy zająć się wizytą króla El Baharu.

Dyplomatycznie skinęła głową, rezygnując z kłótni. Był to mądry ruch, choć Kardal zachował się skandalicznie. Jednak od kiedy zgodził się na wizytę króla Givona, na ogół tak się zachowywał. Chodził wściekły i ryczał na wszystkich jak lew, ponieważ jednak rozumieli, w jakim jest stanie ducha, wybaczali mu to.

Sabrina wzięła do ręki blok z notatkami.

– Ile osób będzie liczyła świta króla Givona? Czy zamkowe stajnie pomieszczą ich wielbłądy i konie?

– Zapewniam cię, że król El Baharu nie zjawi się tu na wielbłądzie – zadrwił Kardal.

Sabrina miała ochotę pokazać mu język, ale się opanowała.

– A niby skąd miałabym to wiedzieć? – burknęła. – O ile wiem, do zamku nie prowadzą żadne utwardzone drogi, tylko tradycyjne pustynne szlaki, więc konwój samochodów miałby trudności z poruszaniem się w takim terenie. Poza tym zwracałby na siebie uwagę i mógłby zdradzić lokalizację miasta.

Siedziała obok Kardala, z Rafe'em po prawej ręce, a Cala zajęła miejsce na wprost nich. W towarzystwie matki Kardala Sabrina czuła się swobodnie, ale obecność Rafe'a denerwowała ją i napełniała niepokojem. Wydawał się jej niebezpieczny nawet wtedy, kiedy spokojnie siedział na krześle.

– Masz rację – powiedział Kardal. – Zmotoryzowany konwój byłby niebezpieczny. Dlatego król Givon przyleci helikopterem. Towarzyszyć mu będzie pilot i agent ochrony, tak więc za jego bezpieczeństwo odpowiadają nasze służby.

– Żadnej świty? – zdumiała się Sabrina, na co Kardal aż zesztywniał, jej pytanie bowiem dotknęło bardzo delikatnej sprawy. Wręcz wiedziała, o czym książę myśli w tej chwili. Givon, przyjeżdżając bez znamienitej świty i obstawy, albo demonstracyjnie chce okazać pełne zaufanie władcy Miasta Złodziei, albo też, równie demonstracyjnie, sygnalizuje brak szacunku. Sprawa rozstrzygnie się dopiero po przybyciu króla. – Mój ojciec zawsze podróżuje w towarzystwie co najmniej kilkunastu osób, nawet gdy jedzie na wakacje. – Spojrzała na Kardala. – A może król Givon ograniczył liczbę osób ze względu na osobisty charakter wizyty? Ma przecież poznać swojego syna.

– Właśnie – przytaknęła szybko Cala i z wdzięcznością uśmiechnęła się do Sabriny. – Zależało mu, aby wizyta miała ściśle prywatny charakter, a zbyt liczne grono by to uniemożliwiło. Podczas telefonicznej rozmowy doszliśmy do wniosku, że najlepiej zrobi, gdy przyjedzie sam.

– Rozmawiałaś z nim?! – Ton głosu Kardala sugerował, że Cala porozumiała się za plecami księcia z największym wrogiem państwa.

– Nawet kilka razy – stwierdziła spokojnie. – Przecież inaczej nie doszłoby do tej wizyty.

Zapadła pełna napięcia cisza. Sabrina spojrzała błagalnie na Rafe'a. Tylko on w tym gronie jeszcze nie naraził się Kardalowi, więc mógł uratować sytuację. Ku jej zdumieniu poszedł za jej sugestią.

– Z zapewnieniem bezpieczeństwa podczas pobytu króla nie będzie żadnych kłopotów – powiedział gładko. – Jak zrozumiałem, Sabrina ma zaplanować przebieg wizyty, więc kwestie bezpieczeństwa będę ustalał bezpośrednio z nią. – Spojrzał na Kardala. – Jak już wiem, zamierzasz mu pokazać nasze centrum dowodzenia. Może to rozszerzyć również na bazę lotniczą?

Sabrina od tygodnia wciąż o nich słyszała.

– Gdzie one się znajdują? – zapytała. – To znaczy czy są daleko od miasta?

– Przykro mi, ale tej informacji nie mogę ci udzielić. – Rafe ledwie zauważalnie uśmiechnął się.

– Ponieważ stanowię poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa lotniczych eskadr – ironizowała Sabrina, patrząc na Kardala. – Niech no zgadnę. Jeżeli Rafe zdradzi mi lokalizację bazy, to zaraz potem będzie mnie musiał zabić, tak?

Kardal spojrzał na Sabrinę. Zauważyła, że nie był już taki wściekły jak przed chwilą.

– Tak, a to sprawiłoby mi przykrość.

– Również nie byłabym tym specjalnie zachwycona. Zapytam więc inaczej: ile czasu zajmie wam obejrzenie tej tajnej bazy lotniczej i centrum ochrony?

Kardal zaczął się wiercić na krześle, jak ktoś, kto nagle poczuł się niezręcznie.

– Na bazę lotniczą wystarczy nam jedno popołudnie – wyjaśnił Rafe. – Jeśli zaś chodzi o centrum ochrony, możemy tam pójść w każdej chwili. Godzina będzie aż nadto, by z grubsza wszystko objaśnić. Sabrino, jakoś to umieść w harmonogramie.

Kardal miał jeszcze bardziej niepewną minę, natomiast Sabrina była bliska furii.

– A więc centrum dowodzenia znajduje się w zamku – stwierdziła lodowato.

– Oczywiście, że w zamku. – Rafe wzruszył ramionami.

– Pozwól, że zgadnę. – Sabrina odwróciła się do Kardala. – W centrum jest prąd, komputery, faksy, telefony i dostęp do Internetu.

– Chciałem ci o tym powiedzieć – mruknął niepewnie.

– Kiedy?! Jak już mnie tu nie będzie?

– Wcale nie. Na początku rzeczywiście nie chciałem, żebyś o tym wiedziała, a później zwyczajnie zapomniałem. – Wreszcie podniósł wzrok. – Jestem Księciem Złodziei, a ty jesteś moją niewolnicą i nie masz prawa mnie wypytywać. W obrębie tych murów moje słowo jest prawem.

– Ty wstrętny draniu! – wrzasnęła. – Trzymałeś mnie w pokoju, w którym nie ma nawet bieżącej wody, jak jakąś czternastowieczną nałożnicę. Czy zdajesz sobie sprawę, że…

Urwała, poczuwszy na sobie intensywny wzrok zgromadzonych osób. No tak, użyła słowa „nałożnica". Sabrina gwałtownie się zaczerwieniła.

Starała się zapomnieć, co trzy dni temu zaszło między nią a Kardalem. Aż do tej pory uważała, że całkiem dobrze sobie z tym poradziła, choć co prawda nocami przychodziły dziwne sny i czasami zdarzało się jej zamyślić, coś jej się z czymś kojarzyło, powracały niechciane wspomnienia. W obecności Kardala też nie zawsze zachowywała wewnętrzny spokój. Poza tym jednak nic się nie zmieniło, jakby tamto wydarzenie nie miało miejsca.

– A więc to tak – odezwała się w końcu Cala, patrząc na syna. – Czy jest coś, o czym chciałbyś mi powiedzieć?

– Nie. – Kardal bez śladu zakłopotania odwrócił się do Sabriny. – Miałem zamiar powiedzieć ci o zmodernizowanej części zamku, tyle się jednak ostatnio działo, że zapomniałem. Jak rozumiem, chciałabyś się przenieść do pokoju o bardziej współczesnym wyposażeniu?

– Moja komnata mi się podoba, poza tym jest w niej wspaniały księgozbiór. Chciałabym jednak zyskać dostęp do prawdziwej łazienki.

– Oczywiście. Adiva wszystko ci objaśni. A teraz wracajmy do wizyty króla.

– Jak długo król zostanie w mieście? – zapytała Sabrina.

– Nie jestem pewna – powiedziała wyraźnie zdenerwowana Cala. – Myślę, że kilka dni. Wydaje mi się też, że nie ma potrzeby wydawać oficjalnego przyjęcia z okazji jego wizyty. Wystarczy zwykła kolacja z kilkoma najbliższymi przyjaciółmi.

Kardalowi wyraźnie nie spodobała się ta sugestia. Sabrina wiedziała, w czym rzecz. Kameralna kolacja, w przeciwieństwie do oficjalnego przyjęcia, stworzy okazję do swobodnej rozmowy. Tematem, który pojawi się w sposób naturalny, będą powody, dla których Givon zostawił Kardala i Calę, oraz dlaczego nie uznał nieślubnego i syna. Choć Kardal wolałby, by do takiej rozmowy nigdy nie doszło, tak czy inaczej jest ona nieunikniona.

Sabrina zadumała się. Kilka razy widziała króla Givona, słyszała też o nim co nieco. Wydawał się człowiekiem przyzwoitym i mądrym, surowym, ale nie okrutnym. Dlaczego więc tak okropnie zachował się wobec Cali i Kardala? Powinni to sobie wyjaśnić bez świadków. Sabrina spojrzała po zebranych.

– Może pierwszego wieczoru zjecie kolację w rodzinnym gronie? Jak myślisz, Cala, tylko ty, król Givon i Kardal?

– To dobry pomysł… – Spojrzała na syna. – Oczywiście Rafe i Sabrina też powinni w tym uczestniczyć.

Sabrina wiedziała, w jak bardzo niezręcznej i pełnej napięcia atmosferze przebiegać będzie ta kolacja, jednak ze względu na Kardala chciała wziąć w niej udział.

– Jadłospis przedyskutuję z kucharzem, natomiast co z programem artystycznym? Proponowałabym raczej ciche tło muzyczne, a nie prawdziwe występy.

Jeszcze jakiś czas omawiali pozostałe szczegóły, ale już bez Kardala, który siedział zamyślony i wyraźnie nieobecny duchem. Widać było, jak bardzo przeżywa zbliżającą się wizytę ojca.

Na koniec Cala powiedziała:

– Tak więc z grubsza już wiemy, jak będzie przebiegać wizyta króla Givona. – Mimo że udawała zadowolenie, tak naprawdę była mocno zaniepokojona. – Cieszysz się, Kardal?

Sabrinie się zdawało, że wręcz czyta w jego myślach. Był wściekły i zdenerwowany, lecz ze względu na matkę starał się hamować emocje. Wiedział, że sytuacja jest wystarczająco trudna.

– Tak, bardzo się cieszę, mamo.

Otworzył drzwi. Jako pierwsza wyszła Cala. Rafe wyraźnie zwlekał z opuszczeniem sali, jednak gdy Kardal coś mruknął do niego, też wyszedł. Sabrina i książę zostali sami.

– Dobrze się czujesz? – spytała, zbierając swoje notatki.

Kardal w milczeniu podszedł do okna i przywołał do siebie Sabrinę.

– Spójrz na ten ogród. Jest piękny, prawda?

– Znakomicie wystylizowany na ogród francuski.

– Coś więcej. Jest wierną kopią osiemnastowiecznego ogrodu otaczającego pałac pewnego francuskiego księcia.

– Osiemnasty wiek zakończył się niezbyt łaskawie dla francuskiej arystokracji. – Sabrina przyglądała się ławkom i starannie przyciętym krzewom.

– Na zlecenie Księcia Złodziei zrobiono dokładny plan tamtego ogrodu i rozpoczęto prace na pustyni. Kiedy kopia była gotowa, francuski właściciel oryginału zginął pod gilotyną. Teraz w jego pałacu mieści się szkoła, a ogród stał się atrakcją turystyczną. – Dotknął ręką szyby. – Marnujemy na ten ogród za dużo wody, lecz nie potrafię go zlikwidować. A przecież to czyste szaleństwo, coś takiego wśród gorących piasków.

– Jestem zaskoczona, że upał tego nie zniszczył.

– Zniszczyłby, ale w najgorszy skwar ogrodnicy rozpinają nad ogrodem ochronne płachty. Strata czasu, wody i pieniędzy. Po drugiej stronie zamku był kiedyś angielski labirynt. Wyhodowanie żywopłotów na odpowiednią wysokość trwało pięćdziesiąt lat.

– Ale już ich nie ma?

– Podczas drugiej wojny światowej mieliśmy na głowie ważniejsze sprawy niż pielęgnacja żywopłotu. Teraz na jego miejscu jest park, a jego utrzymanie wewnątrz murów jest dużo łatwiejsze.

– Niezwykły świat, niezwykły zakątek to Miasto Złodziei. – Sabrinę uderzyła myśl, że od tego magicznego, wręcz nierealnego miejsca jest zaledwie kilkaset kilometrów od stolicy Bahanii.

– Mam nadzieję, że ci się u nas podoba.

– Och tak! – Uśmiechnęła się. – Choć nadal uważam, że powinieneś zwrócić część skarbów ich prawowitym właścicielom.

Kardal zbył tę uwagę machnięciem ręki, a potem oparł dłoń na ramieniu Sabriny. Bardzo jej się to spodobało i zaraz pomyślała o całowaniu. Tak, bardzo chciałaby się całować. Natomiast tamte śmiałe pieszczoty starała się wyprzeć z pamięci. Na myśl o nich z miejsca się denerwowała.

– Powinienem był ci powiedzieć, że w zamku jest prąd i bieżąca woda. Jeśli chcesz, możesz się przenieść do innego pokoju.

– Mówiłam już, że podoba mi się moja komnata. – Przechyliła głowę. – Poza tym jestem przecież twoją niewolnicą, a niewolnicy nie mają nic do gadania w takich sprawach jak wybór pokoju, w którym mają mieszkać.

Kardal przesunął dłonią wzdłuż jej ramienia, potem dotknął ciężkiej, złotej bransolety, która była dowodem, że Sabrina jest jego własnością.

– Jesteś moją niewolnicą? – zapytał miękko, a jego oczy rozbłysły.

Co oznaczał ten błysk? Mimo że często czytała w myślach Kardala, teraz jednak stanęła przed zagadką. Niepokojącą, onieśmielającą męską zagadką.

– Przecież noszę bransolety – mruknęła wymijająco.

– Nie wiem jednak, czy w pełni rozumiesz sens tego faktu. Czy służenie mi stało się celem twojego życia? Czy jesteś gotowa zrobić wszystko, aby zaspokoić moje pragnienia?

Chciała krzyknąć: „To jakieś brednie! Jestem królewską córką, księżniczką Bahanii, a nie niewolnicą”. Lub też: „Jestem Amerykanką, kobietą wolną, niezależną i wykształconą!”. Jednak w jego głosie kryło się coś, co wywołało w niej dziwne mrowienie, coś tajemniczego i niezwykle podniecającego.

Postanowiła więc kontynuować tę grę, której sensu co prawda nie rozumiała, lecz która była nadzwyczaj ekscytująca.

– Pytasz, czy jestem gotowa za ciebie zginąć?

– Nie aż tak, Sabrino. – Jego palce nieprzerwanie muskały bransoletę. – Chcę tylko wiedzieć, jak daleko jesteś gotowa się posunąć, by wypełnić swoje obowiązki. Oczywiście jeżeli naprawdę jesteś moją niewolnicą.

– Dobre pytanie. Jestem w niewoli, nie jestem niewolnicą, Kardalu. – Spojrzała mu głęboko w oczy. – Teraz rozumiesz? A gdyśmy już sobie to wyjaśnili, teraz ja mam do ciebie pytanie.

– Tak?

– Czy mogę stąd odejść, jeśli tylko zechcę?

Naprawdę pragnęła, by ją całował, tulił, pieścił. Wprost tonęła w jego ciemnych oczach.

– A chcesz?

Pragnęła tylko tyle, by wolno jej było stąd odejść, lecz odchodzić wcale nie chciała. Ta świadomość nią wstrząsnęła. Nie, nie chciała opuścić Kardala ani Miasta Złodziei!

Zapatrzyła się w ogród, a przed jej oczami przebiegały obrazy z jej życia. I nagle pojęła, że wszystko, co robiła i przeżyła, mocą jakiegoś tajemnego planu wiodło do tego miejsca. Zakręciło jej się w głowie. Jest w niewoli, musi stąd uciekać! Czyżby?

– Sabrina?

Z całej siły zacisnęła powieki.

– Nie wiem – szepnęła.

– Nie musisz o tym decydować w tej chwili. Możesz tu zostać tak długo, jak tylko zechcesz. A jeśli znudzi ci się nasze towarzystwo, to zawsze jeszcze pozostaje ci książę trolli.

– Musiałeś to powiedzieć? – syknęła wściekle.

– Twój książę może się okazać lepszy niż przypuszczasz.

– Wybrał go mój ojciec, więc nie mam żadnych złudzeń, – I dodała cicho: – Mogę jeszcze wrócić… uciec… do Kalifornii. – Zapadła cisza. Oboje wiedzieli, co to by znaczyło. Przeciwstawiając się królewskiej woli ojca, Sabrina zostałaby wyklęta z rodziny i z narodu bahańskiego. Wzdrygnęła się. Nie chciała myśleć ani o Kalifornii, ani o księciu trolli. Było coś znacznie ważniejszego, nad czym musiała się zastanowić. – Dlaczego mnie tu trzymasz?

Kardal uśmiechnął się.

– Mężczyźni z mojego rodu od wielu pokoleń zajmowali się gromadzeniem pięknych rzeczy. Być może właśnie ty okażesz się moim największym skarbem.

Nawet jeśli nie były prawdziwe, słowa te zabrzmiały cudownie. Czy rzeczywiście była dla niego skarbem? Nigdy dotąd dla nikogo nie była ważna, zawsze wszystkim przeszkadzała.

– Dlaczego nie chciałeś, bym wiedziała, że w mieście jest bieżąca woda i prąd? Dlaczego mnie okłamałeś?

– Uchodzisz za rozpuszczoną i upartą. Chciałem ci dać nauczkę.

– Myliłeś się co do mnie. – Wiedziała, że się z nią przekomarza, ale takie słowa ciągle sprawiały jej przykrość.

– Wiem.

– Jakim prawem uznałeś, że możesz mi dawać nauczki?

– Jestem Kardal, Książę Złodziei. Ja jestem prawem, więc jeśli chcę ci dać nauczkę, to ci ją daję.

– Daruj sobie takie przemowy. – Przewróciła oczami. – Moi bracia bez przerwy tak się przede mną puszą i mam już tego powyżej uszu.

– Taki już jestem. Nie zmienisz mojej natury.

– Nie zmienię. Ale mogę się domagać zadośćuczynienia. Uważam, że powinieneś mi jakoś wynagrodzić swoje kłamstwa.

– Nie nazwałbym tego kłamstwem. Raczej przeoczeniem albo zaniedbaniem. – Był wyraźnie rozbawiony. – Co byś chciała dostać jako zadośćuczynienie?

Znów udało się jej wniknąć w jego myśli. Wiedziała, czego się po niej spodziewa. Że zażąda jakiejś błyskotki ze skarbca. Jakiegoś bezcennego naszyjnika albo kolczyków. Zrobiło się jej przykro, poczuła się rozczarowana. Była pewna, że w końcu ją zrozumiał, lecz się myliła.

– Nie jestem Sabriną z gazet, stworzoną przez złe języki – powiedziała z naciskiem. – I dobrze o tym wiesz. A jednak tego nie rozumiesz.

– O czym mówisz?

– Zakładasz, że na przeprosiny wybiorę jakiś klejnot ze skarbca. Błyskotkę, mówiąc twoim językiem. Zapiszczę z radości, gdy ją otrzymam, i dołożę do tych, które już mam. Nic nie rozumiesz, Kardal. Po co mi złoto i diamenty, skoro nie kupię za nie tego, na czym mi naprawdę zależy.

– A na czym ci zależy?

Ponownie odwróciła się w stronę okna i popatrzyła na ogród. Jaki sens miało tłumaczenie? On i tak nie zrozumie, ona zaś, zdradzając swoje myśli, tylko się przed nim odsłoni. Kardal był przez całe życie kochany przez swoich bliskich. Choć bolało go zachowanie ojca, tak naprawdę nic nie wie o odrzuceniu. O braku miejsca dla siebie, o pustce i bezsensie istnienia. Łączyło ich poczucie rozdarcia pomiędzy dwoma różnymi światami, ale zawsze miał oparcie w matce. Sabrina nie miała nikogo, choć najbardziej na świecie pragnęła być kochana i akceptowana. Chciała stać się dla kogoś źródłem radości, być w czyichś oczach ważna, najważniejsza.

Kardal dotknął jej policzka.

– Źle mnie osądzasz, mój piękny, pustynny ptaszku. To prawda, nie wiem, o czym marzysz i czego pragniesz, umiem jednak zgadnąć, co powinienem zrobić, by naprawić niewielkie przeoczenie dotyczące wyposażenia zamku.

– Wątpię.

– Trochę więcej wiary. – Postukał palcem w jej złote kajdany. – Twoim obowiązkiem jest sprawiać mi przyjemność. Moim zaś bronić cię i troszczyć się o ciebie.

Tak bardzo chciała, by jego słowa były prawdą.

– Nie masz pojęcia, jaka naprawdę jestem.

Pochylił się nad nią i szepnął:

– Mylisz się i jutro rano ci to udowodnię.


– Do diabła z nim! – pomyślała rozdrażniona Sabrina, przejeżdżając konno przez bramę miasta. Choć akurat w jednym miał rację. Wycieczka na pustynię ucieszyła ją tak bardzo, że nie miała ochoty kłócić się z Kardalem. Gdy ruszyli w stronę wschodzącego słońca, powiedziała:

– Mam wrażenie, jakbym spędziła za tymi murami całe tygodnie. Tu jest naprawdę cudownie.

Kardal spiął konia i ruszył galopem przez płaskie i twarde piaski pustyni. W powietrzu czuło się jeszcze ostatnie ślady nocnego chłodu, lecz była już wiosna, a to oznaczało palące, mordercze słońce, które zaraz zaatakuje. Sabrina nie chciała jednak o tym myśleć. Dzisiejszego ranka liczył się tylko pęd powietrza, który czuła na twarzy, i łopoczące za plecami poły peleryny.

O świcie Kardal pojawił się pod drzwiami jej komnaty, niosąc odzież, jaką nosili nomadowie. Wytłumaczył jej, że ubrana w galabiję, długi burnus i chustę zakrywającą głowę, nie będzie na siebie zwracała uwagi. Sabrina przyznała mu rację i bez protestów włożyła przyniesione ubranie.

Teraz zaś, galopując przez piaski w kierunku podnoszącego się znad horyzontu słońca, miała wrażenie, że stanowi jedność z cudem, jakim jest pustynia.

Po pewnym czasie przeszli w stępa. Sabrina rozejrzała się dookoła po otaczającej ich bezkresnej pustce.

– Wiesz, jak znaleźć powrotną drogę, prawda? – drażniła się z Kardalem.

– Poradzę sobie.

– Czy jako dziecko naprawdę miesiącami mieszkałeś na pustyni?

Skinął głową i podjechał bliżej Sabriny.

– Tak było aż do czasu, kiedy wysiano mnie do szkoły. Do miasta wpadałem tylko po to, by odwiedzić matkę i dziadka. Zresztą dziadek czasami jeździł ze mną na pustynię.

– Życie nomadów musi być bardzo ciężkie i niebezpieczne.

– Pustynia nie toleruje słabości ani głupoty. – Spojrzał na nią. – Szanuje jednak tych, którzy znają rządzące nią prawa, i ja się ich nauczyłem od dziadka i innych ludzi. Zanim skończyłem osiem lat, umiałem już odnaleźć drogę na pustyniach El Baharu i Bahanii. – Wskazał na północ. – Zobacz, tam są pola naftowe. Przyjrzyj się dobrze, to zobaczysz szyby.

– Tak, widzę.

– To jedno z wielu naszych pól naftowych. Ostrożnie korzystamy z bogactw pustyni. Nie pozwalamy na rabunkowe wydobycie, bo to może zachwiać ekosystemem, chcemy też, by z tych dóbr korzystały również następne pokolenia. Ale naszym największym zagrożeniem są terroryści, przeciwko którym stworzyliśmy cały system bezpieczeństwa. Po wojnie w zatoce mnóstwo szybów płonęło przez wiele miesięcy, zanim w końcu udało się je ugasić. Nie chcę, żeby coś takiego zdarzyło się na mojej ziemi.

Sabrina w ostatniej chwili ugryzła się w język. Przecież ta ziemia nie była jego własnością, należała bowiem do dwóch sąsiadujących ze sobą krajów, natomiast Kardal był władcą, i to jako poddany króla Hassana, jedynie Miasta Złodziei. Lecz w praktyce wyglądało to inaczej. Ani król Givon, ani jej ojciec nie byli w stanie kontrolować bezkresu pustyni, dlatego godzili się, by Kardal, wzorem swych książęcych przodków, sprawował na tych obszarach niepodzielne rządy, realizując jednak politykę uzgodnioną z Bahanią i El Baharem. To trójprzymierze funkcjonowało od niepamiętnych czasów z korzyścią dla wszystkich stron.

– Być może nadszedł czas, abyś zmienił swój tytuł. Przecież nie jesteś już Księciem Złodziei, tylko Księciem Nafty.

– Książę Nafty porwał księżniczkę Sabrę? Brzmi okropnie. A jak powiemy to samo o Księciu Złodziei…,

Wyglądał naprawdę groźnie i dziko. Sabrina wiedziała, że miał przy sobie pistolet i nóż, bowiem na pustyni pojawiają się różni ludzie.

– O czym myślisz? – zapytał Kardal.

– O swojej głupocie. Wyruszając samotnie na poszukiwanie Miasta Złodziei, postąpiłam, delikatnie mówiąc, lekkomyślnie.

– Gdybyś jednak tego nie zrobiła, nigdy bym cię nie znalazł i nie uczynił swoją niewolnicą.

– Komu radość, komu smutek – mruknęła zjadliwie. – Zdjęła chustę z głowy, by poczuć wiatr. – Gdzie zamierzasz umieścić bazę lotniczą?

Kardal milczał przez chwilę, dobitnie dając do zrozumienia, że wcale nie musi z nią o tym rozmawiać. Gdy nabrał pewności, że Sabrina pojęła aluzję, łaskawie rzekł:

– Główna baza powstanie w Bahanii, ale na całej pustyni zbudujemy mniejsze bazy i polowe lotniska, które w każdej chwili będzie można uruchomić. Twój brat, książę Dżefri, zarządza u was tym projektem.

– Być może. – Wzruszyła ramionami. – Nikt nie wtajemnicza mnie w takie sprawy. Przecież kobiety są zbyt głupie, by zrozumieć jakąkolwiek poważniejszą dyskusję.

– Najwyraźniej żaden z twoich braci nie spędził w twoim towarzystwie zbyt wiele czasu.

– Najwyraźniej. – Utkwiła wzrok w bezkresie pustyni. – Odwieczne pustkowie, odwieczna cisza, i nagle pojawią się odrzutowce…

– Znamię czasu.

– Oczywiście. Od tego się nie ucieknie. Czy w Mieście Złodziei będą stacjonować lotnicy?

– Raczej nie. Ulokuje się ich w bazach, okresowo przebywać też będą na polowych lotniskach. W każdej chwili musimy być gotowi na atak.

– Jest jakieś konkretne zagrożenie?

– Nic nam o tym nie wiadomo, ale działamy w myśl zasady: chcesz pokoju, szykuj wojnę.

– Czyli klasyczna metoda odstraszania… Jak rozumiem, to Rafe ma się zająć koordynacją całego przedsięwzięcia.

– Tak.

– Dlatego, że mu ufasz?

– Mam ku temu powody.

– Ponieważ mu ufasz, zyskał majątek i wpływy. Ale jakoś nie pasuje mi na szejka ubranego w galabiję. Już raczej…

Kardal chwycił Sabrinę za włosy i mocno przytrzymał.

– Uważaj – warknął. – Pilnuj się. – Zmusił ją, by pochyliła głowę w jego stronę. – Daję ci trochę swobody, bo taką mam fantazję, a nie dlatego, że jesteś wolna. Wciąż jesteś moją niewolnicą. Wszyscy mężczyźni w mieście, w tym Rafe, zostali o tym ostrzeżeni. – Prawie nie panował nad sobą. Złość wprost biła od niego.

– Do diabła, co się z tobą dzieje?! – zawołała. – Zadałam jedno proste pytanie. – Nie bała się Kardala, choć na pewno tego chciał, a rozsądek to nakazywał.

– Pytałaś o innego mężczyznę – syknął.

– I co z tego? – Nie zamierzała się tłumaczyć, bo to byłby absurd.

– Nie wolno ci tego robić.

– Słucham? – Jednak musiała mu to wyjaśnić jak dziecku. – Mam nie rozmawiać o niczym, co ma związek z innymi mężczyznami, oczywiście poza niejakim Kardalem? Mówiliśmy o bazach lotniczych, a Rafe jest oficerem, który się nimi zajmuje. To wszystko.

Puścił jej włosy.

– Rozumiem… A jednak to nie wszystko. Rafe jest Amerykaninem i wiele kobiet twierdzi, że jest atrakcyjny.

– I co z tego? – spytała zaczepnie.

– Sabrino…

– Posłuchaj, Kardal, gdybym chciała zainteresować się Rafe'em, już bym to zrobiła. W ogóle mogłabym zrobić mnóstwo rzeczy, gdybym tylko chciała, bo nie jestem twoją niewolnicą, znajduję się tylko w niewoli. – Spojrzała na niego ostro. – Rozmawialiśmy już o tym. Mogę odejść, kiedy zechcę, bo sam wiesz, że ten absurd nie może trwać wiecznie.

– Nadal jesteś moja – warknął.

– Mów sobie, co chcesz, ale najpierw wysłuchaj, co mam do powiedzenia. Rafe mnie nie interesuje. Nie należę do kobiet, które szukają łatwych okazji. Nie bawię się w męsko-damskie podchody. Zawsze tego unikałam. Postępuję tak, bo tego chcę, a nie dlatego, że jakiś szalony nomada szarpie mnie za włosy. – Jej wściekłość rosła z każdym słowem.

– Zmieńmy temat – powiedział szorstko.

– A niby dlaczego? – Chciała się kłócić. Chciała, by przyznał jej rację i przeprosił za swoje zachowanie.

– Bo tak chcę – warknął.

– Wstrętny arogant – mruknęła… i uśmiechnęła się pod nosem.

Cóż, zazdrość Kardala, choć wyrażona w dziki czy też prostacki sposób, miała jednak swój urok nawet dla subtelnej księżniczki Sabry.


Zbliżając się wieczorem do komnaty Sabriny, Kardal był wzburzony i niespokojny. Ostatnio tak się czuł w początkach swej amerykańskiej edukacji, kiedy musiał dostosować się do kompletnie obcego otoczenia. I oto po latach znów wróciło to okropne uczucie: świadomość przymusu i pragnienie robienia czegoś zupełnie innego, niż się robić musi.

Oto czekała go kolacja z narzeczoną. Będą blisko siebie, dotkną się nawet nieraz, lecz to, czego naprawdę pragnie, czyli seks, jest zabronione.

Kiedyś myślał, że być może jakoś dogada się z przyszłą żoną, ustalą dogodne reguły współżycia, ale to było wszystko, na co liczył. Lecz okazało się, że pragnie jej i tęskni za nią. Marzył o niej na jawie i w snach, jej obraz mącił myśli, odbierał zdrowy rozsądek. A przecież chodziło tylko o kobietę!

Znał je, wszak zaproszenie do łoża Księcia Złodziei odbierały jako zaszczyt i gościł ich wiele u siebie. Jednak wzorem dziadka nie nadużywał tego przywileju, wybierając kobiety chętne i doświadczone. Młode wdowy, które bez żalu pochowały niekochanego, wybranego przez rodziców męża, lub wykształcone na Zachodzie rozwódki, które nudziły się w Mieście Złodziei, nadawały się do tego celu najlepiej. Nie stwarzały problemów, kontentowały się cennym upominkiem i czekały na następne zaproszenie. Natomiast Kardal nigdy nie wybierał ani kobiet zamężnych, ani niewinnych dziewcząt. Książę Złodziei szanował dziewice.

A Sabrina jest dziewicą. Co z tego, że jej pragnął? To dla niego owoc zakazany. Taka sytuacja była dla niego nowa i wyjątkowo nieprzyjemna.

Gdyby jednak zdecydował się na radykalny krok, oboje nie mieliby już odwrotu. Nawet jeśli uniknąłby odpowiedzialności za pozbawienie dziewictwa księżniczki, musiałby się z nią ożenić, a wciąż nie wiedział, czy tego naprawdę chce. A może to, co czuł, wynikało jedynie ze zwykłej chęci poskromienia pięknej kobiety, która rzuciła mu wyzwanie? Zadumał się głęboko. A jeśli kryło się w tym coś więcej? Jeśli to była miłość? Lecz miłość to uczucie, które kobiety wymyśliły na własny użytek i mężczyznom nic do niego. Chyba że chodzi o tę miłość, która sprowadza na świat dzieci.

Dzieci? Naprawdę pomyślał „dzieci", a nie „synowie"? Czy gdyby urodziły mu się córki, umiałby je kochać na równi z synami?

Wyobraźnia podsunęła mu obraz małej rudowłosej dziewczynki galopującej bez lęku przez pustynię. Kardal słyszał jej śmiech i wyczuwał dumę w silnych i zdecydowanych ruchach małego ciałka. Tak, pomyślał zdziwiony. Gdyby urodziła mu się córeczka, kochałby ją tak samo jak syna. Jeszcze pięć lat temu było to coś absolutnie nie do pomyślenia. Co się zmieniło od tamtej pory?

Nie chcąc poznać odpowiedzi na to pytanie, Kardal przyśpieszył kroku i po chwili, nie pukając, wszedł do komnaty. Sabrina siedziała na fotelu przy kominku. W skupieniu porównywała rubinową bransoletę ze zdjęciem z jakiejś książki.

– Wiedziałem, że nie zdołasz się oprzeć i wybierzesz sobie coś ze skarbca – powiedział na przywitanie. – Sama widzisz, że dopóki te rzeczy nie należą do ciebie, łatwo powiedzieć: „zwróć to prawowitym właścicielom". Ale wystarczy, że tylko weźmiesz je do ręki, a wszystko się zmienia.

– Pudło! – Roześmiała się. – Wcale nie wzięłam sobie tej bransolety, tylko próbuję ustalić jej wiek. Niestety złotnik pomieszał różne style, jest też kłopot z oznakowaniem identyfikującym wykonawcę. Każdy jubiler powinien pozostawić taką wizytówkę na swoim wyrobie, a tu jest coś nie tak. W każdym razie myślę, że artysta pochodził z El Baharu albo z Bahanii, a potem przeniósł się do Włoch. Przypuszczalnie bransoleta powstała pod koniec piętnastego wieku. – Wstała i podeszła do Kardala. – Jak minął dzień?

Poruszała się z wdziękiem drapieżnego ptaka, a jej ciało o powabnych krągłościach kołysało się w prastarym rytmie, głośno przywołując kochanka. Pragnienie i tęsknota wróciły. Kardal chciał wreszcie móc ją nazwać swoją. Chciał być jej pierwszym i jedynym mężczyzną, smakować jej niewinność, a potem uczynić kobietą… i razem tworzyć wspólne życie.

Nie była to jednak odpowiednia chwila. Zsunął z ramienia skórzane juki i podał je Sabrinie.

– Znaleziono twoje zwierzęta błąkające się po pustyni, a to należy do ciebie.

– Dzięki. – Roześmiała się, odbierając torby podróżne. – Moje mapy i dzienniki… Nie potrzebuję ich już, by znaleźć drogę do miasta, ale naprawdę się cieszę, że je odzyskałam. Wspaniale, że moim zwierzętom nic się nie stało. Martwiłam się o nie.

– Zaraz po burzy znaleźli je nomadowie. Kiedy przybyli do miasta, od razu przekazali mi zwierzęta. – Nalał sobie wody. – Informacje w dzienniku są dość dokładne, ale mapy bardzo bałamutne. Omijają miasto i oazy, mogłabyś nie wrócić z tej wędrówki.

– Przeglądałeś moje rzeczy? – Spojrzała na niego. – Jak to się ma do opowieści, że jestem wolną kobietą i tak dalej?

Kardal podszedł do Sabriny i popatrzył jej w oczy.

– Miałaś szansę odzyskać wolność, ale pozostałaś w Mieście Złodziei. Znowu więc jesteś moja i mogę z tobą zrobić, co zechcę.

Słysząc to Sabrina lekko zadrżała, ale nie odwróciła się od niego.

– Nieprawda. Nie opuściłam miasta z własnej woli, a to wszystko zmienia. Niewolnicy nie decydują o swoim losie, a ja tak. Poza tym jest jeszcze książę trolli. Zostałam mu przyrzeczona przez ojca, możliwe więc, że będzie o mnie walczył.

– O tak, gotów byłby dla ciebie rzucić się na swój miecz… gdyby miał okazję cię poznać. Lecz wie o tobie tylko z gazet i od twojego ojca, a to marna rekomendacja. Nie muszę się nim przejmować. – Gdyby Sabrina znała prawdę, zabiłaby mnie, uśmiechnął się w duchu.

Lecz nie znała jej, dlatego musiała uznać argumenty Kardala. Oczywiście nie przyznała tego głośno.

– Nieważne, to moje sprawy. Jestem wolna i nic ci do nich – stwierdziła wojowniczo.

– O tym, czy jesteś wolna, czy też nie, decydują fakty. – Dotknął jej kajdan. – To symbol twojego stanu. – Wskazał na ściany. – To mury mojego zamku, w którym musisz przebywać, bo ja tak chcę.

– Wiesz, że to absurd.

– Rzeczywistość, Sabrino. – Nagle się uśmiechnął. – Czy naprawdę to takie straszne być moją niewolnicą?

– Nie, wcale nie jest straszne. Poza tym mam pretekst, by odkładać powrót do Bahanii, gdzie będę musiała zmierzyć się ze swoim losem. Na razie nie jestem jeszcze gotowa, ale w końcu musi do tego dojść. Nie wiem, czy zgodzę się zostać żoną księcia trolli… bo przynajmniej w teorii mam prawo odmowy… nie wiem, czy nie będę musiała uciekać do Kalifornii i na zawsze wyrzec się Bahanii. Te decyzje czekają na mnie, i to jest prawdziwe życie, a nie zabawa w księcia i niewolnicę. Dlatego wypuścisz mnie, kiedy tego zażądam. Tak się sprawy mają, Kardalu.

– Wiem – mruknął, choć przecież sprawy miały się zupełnie inaczej. Od niego zależy, czy Sabrina zostanie tu na zawsze, lecz ona jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. Jaką ma podjąć decyzję? Co Sabrina tak naprawdę o nim myśli? I dlaczego tak bardzo go to obchodzi? Przecież jest tylko kobietą. Kobietą, z którą może się ożenić, jeśli taka będzie jego wola. Prychnął w duchu, wspomniawszy jej uwagę o prawie do odmowy. Spojrzał na nią. Miejsce Sabriny było w jego łóżku!

A jednak czuł, że nie tylko pożądanie popycha go ku niej i każe zastanawiać się nad jej opinią i potrzebami. I bardzo go to zaniepokoiło.

Загрузка...