ROZDZIAŁ 4

– Nie mogę w to uwierzyć. – Sabrina stała w sypialni i patrzyła na swe odbicie w ogromnym lustrze o złoconych ramach. – Zupełnie jak z tandetnego filmu o jakimś szejku…

– Książę nalegał na ten strój – odparła Adiva. Służąca miała za zadanie przygotować Sabrinę na powrót Kardala.

– Domyślam się… – Sabrina wiedziała, że nic na to nie poradzi, a nie chciała złościć się na dziewczynę, która starała się być dla niej miła.

Popatrzyła na Adivę. Miała nie więcej niż osiemnaście lat. Każdym swym gestem i spojrzeniem zdradzała, że jest nieśmiała i skromna i że stroni od obcych. Te cechy Kardal nade wszystko cenił u kobiet, dlatego Adivy nigdy by nie tknął. Traktowałby ją jak świętą.

Natomiast Sabrinę bez wahania pozbawi dziewictwa.

Z ledwie hamowaną wściekłością znów spojrzała na swe odbicie w lustrze. Miała na sobie przezroczyste, sięgające bioder spodnie, których szerokie nogawki były ściągnięte w kostkach. Poza maleńkim skrawkiem podszewki umieszczonym w najbardziej wstydliwym miejscu, tak naprawdę była naga od pasa w dół. Góra wyglądała niewiele lepiej. Ta sama zwiewna i przejrzysta tkanina udrapowana była wokół ramion, a coś na kształt staniczka z błyszczącej tkaniny okrywało jej piersi. Cały brzuch był odsłonięty. Długie, rude loki Sabriny zostały spięte wysoko na głowie w koński ogon i związane złotą wstążką. Adiva ukłoniła się.

– Zostawię cię teraz, byś mogła oczekiwać na naszego pana.

– Wolałabym, żebyś nie odchodziła – bez sensu odparła Sabrina.

Sytuacja była jasna. Służąca musiała zniknąć, bo zaraz zjawi się Książę Złodziei, by uwieść Sabrinę. Co z tego, że na myśl o tym wszystko się w niej przewracało? Kardal zrobi, co zechce, nie pytając jej o zdanie.

Nie, on jej nie uwiedzie. On ją zgwałci.

Sabrina mogła tylko przeklinać Kardala i swoją głupotę, która kazała jej samotnie wyruszyć na pustynię, przez co z niezależnej księżniczki i naukowca przemieniła się w niewolnicę, która zaraz stanie się erotyczną igraszką Księcia Złodziei. Dla Kardala była bowiem kobietą upadłą, a więc istotą pozbawioną wszelkich praw, z którą można zrobić wszystko.

Lecz czeka go niespodzianka. Kardal spodziewa się ladacznicy, a dostanie dziewicę. Uśmiechnęła się ponuro. W tym świecie prawo było bezwzględne. Za gwałt na dziewicy była tylko jedna kara: śmierć. Sabrina zostanie więc pomszczona. Jednak marna to satysfakcja. Stokroć bardziej wolałaby znaleźć sposób, by uniknąć tej strasznej, okrutnej i perwersyjnej sytuacji.

Podeszła do okna. Robiło się późno i ludzie opuszczali już targowisko, spiesząc do domów. Tak bardzo chciałaby zrobić to samo… Gdy odwróciła się, usłyszała nagle:

– Nie ruszaj się. Chcę ci się przyjrzeć.

Kardal stał tuż przy drzwiach. Wszedł cicho jak duch. Była wściekła, że tak się skradał. Oczywiście też się odświeżył, był ogolony, włosy miał jeszcze wilgotne. Przebrał się w czyste luźne spodnie i lnianą koszulę. Serce Sabriny waliło jak młot. Ogarniała ją panika, ale nie zamierzała uderzać w pokorne tony.

Pomyślała też, zupełnie bez sensu, że Kardal, choć łajdak, porywacz i gwałciciel niewinnych kobiet, jest nad wyraz przystojny. „Zło chadza w nadobnej postaci", mówiło stare porzekadło.

Nie patrzyła mu w oczy, by nie poznać jego myśli i nie zdradzić swoich, w ogóle umknęła wzrokiem, on zaś patrzył na nią wprost bezwstydnie, odrzucając wszelkie pozory kultury. Taksował ją, jakby była kobyłą na sprzedaż, obchodził ze wszystkich stron, oceniał każdy szczegół.

A ona była niemal naga, wydana na brutalną siłę tego mężczyzny. Wychowana w liberalnym świecie kobieta, mądra, wykształcona i mająca poczucie godności, nagle została zredukowana do roli seksualnego gadżetu. W każdym razie próbował uczynić to Kardal.

Zacisnęła dłonie w pięści. Bała się, to oczywiste, ale przede wszystkim była wściekła i głęboko, w całym swym jestestwie, urażona.

– Nie możesz się tak zachowywać. – Starała się mówić stanowczo, lecz niezbyt jej się to udało. – Jestem księżniczką, królewską córką. Jeśli zrobisz to, co zamierzasz, zapłacisz głową. Twoja zbrodnia będzie tym większa, że jako Książę Złodziei winien jesteś posłuszeństwo mojemu ojcu. Gwałt na jego córce będzie śmiertelną obrazą królewskiego majestatu.

Kardal skrzyżował ręce na piersi.

– Oboje wiemy, że król Hassan nie dba o ciebie.

– Masz rację. – W jej oczach mignął ból. – Ale to nie ma nic do rzeczy.

Podszedł bliżej i mimo oporu Sabriny ujął ją za rękę.

– Otóż ma. Twój ojciec co najwyżej się zirytuje, ale nie sądzę, by kazał mnie ściąć. Więcej, jestem tego pewien.

– Nic nie rozumiesz. Nie ma żadnego znaczenia, co ojciec o mnie myśli. Pozbawiając mnie dziewictwa, zgwałcisz kobietę z jego domu. A taką hańbę może zmazać tylko krew.

Kardal wzruszył ramionami.

– Być może masz rację, ale żeby się przekonać, najpierw musimy to zrobić.

Usłyszała cichy trzask i poczuła coś ciężkiego na prawym nadgarstku, a zaraz potem na lewym.

Sabrina spojrzała na swe ręce i na moment pociemniało jej w oczach. Potem patrzyła oniemiała na złote bransolety zamknięte na jej przegubach. Tak niegdyś znakowano niewolnice. Niegdyś? Przecież to działo się dzisiaj. Sabra, księżniczka Bahanii, została niewolnicą poddanego swojego ojca!

Zniewaga była wprost niewyobrażalna.

– Ty… – zasyczała. – Jak śmiałeś mi to zrobić?!

Uśmiechnął się leniwie.

– Cenisz zabytkowe i wartościowe przedmioty, powinnaś więc czuć się zaszczycona.

Zaszczycona? Spojrzała na niewolnicze piętno. Bransolety miały około dwunastu centymetrów szerokości i już na pierwszy rzut oka można było rozpoznać kunsztowną ręczną robotę dawnych mistrzów. Pokryte były skomplikowanym spiralnym motywem figuralnym. Sabrina wiedziała, że wśród ornamentu ukryto malutki przycisk zwalniający mechanizm zamka, lecz znalezienie go może zająć nawet tygodnie.

– Jak śmiałeś mnie oznakować?!

– Jesteś moją własnością – Kardal wzruszył ramionami. – Czego się spodziewałaś? Honorowego miejsca w sali biesiadnej? Ono przynależy księżniczce, a nie niewolnicy.

Coś zaskowyczało w jej duszy. Sabrina czuła, że dłużej nie zniesie tej obrazy.

– Traktujesz mnie, jakbym była zwierzęciem. – W jej wzroku była żądza mordu.

– Och, nie jesteś nim, tylko kobietą w niewolniczych kajdanach.

– Żądam, żebyś je zdjął. – Wyciągnęła przed siebie ramiona.

Kardal podszedł do stolika, na którym stała misa z owocami. Wziął gruszkę, powąchał ją i ugryzł kawałek.

– Przepraszam, nie usłyszałem. Mówiłaś coś?

Sabrina wiedziała, że jest kompletnie bezsilna. Zarazem poczuła głęboki ból. To, co ją teraz spotkało, było zwieńczeniem całego jej smutnego życia.

Spojrzała na Kardala.

– Jesteś potworem. Nędznym tchórzem, który pyszni się swą siłą przed słabszymi. Nienawidzę cię. Łamiąc święte prawo pustyni, nie udzieliłeś mi pomocy, tylko pojmałeś w niewolę. Lecz wolę już śmierć, nić być twoją niewolnicą. – Spojrzała po sobie. – Nienawidzę tego, że jestem kobietą. Tacy jak ty, sadyści i łajdacy, powodują, że wiele kobiet na całym świecie każdego dnia powtarza to samo. – Na moment zacisnęła oczy. – Nie na takim świecie chciałabym żyć. Matka i ojciec w ogóle się mną nie interesują, bracia mają mnie za nic. Sama musiałam do wszystkiego dochodzić, sama wyznaczyłam sobie cele w życiu i je realizowałam. I nagle na mej drodze stanąłeś ty. Pełen pychy i okrucieństwa uważasz, że wolno ci zrobić ze mną wszystko, na co ci przyjdzie ochota. Nie pozwolę, byś traktował mnie z taką pogardą, jakbym była wielbłądem.

Dopiero w tej chwili Kardal wykazał niejakie zainteresowanie jej słowami.

– Mylisz się. – Odgryzł kolejny kęs gruszki. – Bardzo szanuję wielbłądy. Ich praca, za którą otrzymują tak niewiele, przynosi ludziom mnóstwo pożytku. – Obrzucił ją spojrzeniem. – Nie da się tego powiedzieć o tobie.

Sabrina z furią cisnęła pomarańczą w Kardala.

– Wynoś się stąd! – wrzasnęła. – Oby zżarły cię hieny i szakale!

Wielce rozbawiony ruszył do drzwi.

– Również zachowujesz się gorzej niż wielbłąd. Wiedziałem, że źle z tobą, ale że aż tak bardzo? Doprawdy, szokujące.

Rzuciła gruszką, ale trafiła we framugę drzwi.

– Do zobaczenia w piekle, Kardalu!

Zatrzymał się.

– Prowadzę przykładne życie, Sabrino, więc kiedy już będziemy po drugiej stronie, obiecuję, że wstawię się za tobą na górze. Być może uda się wyciągnąć cię z piekielnej czeluści, choć niczego obiecać nie mogę.

Błyskawicznie zatrzasnął drzwi, o które w tej samej chwili rozbiła się ciśnięta z niezwykłą siłą misa.


Kardal w wesołym nastroju ruszył korytarzami zamku. Za zakrętem ujrzał łukowato sklepiony otwór drzwiowy, pozbawiony jednak drzwi, które niegdyś stanowiły granicę haremu. Przez wiele wieków mieszkały tam wyłącznie kobiety, którym wolno było wychodzić na zewnątrz tylko w określonych sytuacjach i pod nadzorem. Jednak dwadzieścia pięć lat temu Cala, matka Kardala, otworzyła te drzwi, a potem kazała je sprzedać. Nie była to jednak zwykła transakcja, jako że drzwi były wysokie na cztery i pół metra, szerokie na cztery, a wykonane zostały ze szczerego złota wysadzanego drogimi kamieniami. W rezultacie niegdysiejszy symbol zniewolenia kobiet zamieniony został na nowoczesną klinikę ginekologiczno-położniczą i pediatryczną, bez opłat obsługującą wszystkie kobiety oraz dzieci z Miasta Złodziei. Cala twierdziła, że nad kliniką czuwają dusze milionów zniewolonych kobiet, które żyły i umierały w haremach.

Kardal wszedł do pomieszczenia, które niegdyś było główną salą haremu, a obecnie służyło za biuro. Było już późno, więc cały personel poszedł do domu, jednak w gabinecie Cali paliło się jeszcze światło. Kardal udał się właśnie tam.

Księżna uśmiechnęła się na widok syna. Była wysoką, szczupłą kobietą o oczach łani, wciąż piękną dzięki szlachetności swych rysów. Mając czterdzieści dziewięć lat, wyglądała na siostrę Kardala, a nie na jego matkę. Długie czarne włosy zwykle upinała w kunsztowny kok, ale po pracy zaplatała je w luźno opadający na plecy warkocz. Proste uczesanie w połączeniu z dżinsami i odsłaniającym pępek kusym podkoszulkiem sprawiało, że często brano ją za kobietę o połowę młodszą, niż była w rzeczywistości.

– Powrót matki marnotrawnej. – Kardal pocałował Cale w policzek. – Na jak długo przyjechałaś tym razem?

– Usiądź. Myślę, że na dłużej, może na stałe. Czy moja obecność w zamku nie będzie cię krępować?

Kardal, z uwagi na natłok obowiązków, ostatnimi czasy żył jak mnich.

– Jakoś to przeżyję. Opowiedz mi o swoim ostatnim sukcesie.

– Świetne nowiny. W tym roku zaszczepimy sześć milionów dzieci. Zakładaliśmy, że uda nam się zebrać co najwyżej na cztery miliony, ale niespodziewanie dotacje wzrosły.

– Niespodziewanie? Powiedz, jak ty to robisz, że największy sknera po rozmowie z tobą wypisuje czek, i jeszcze się uśmiecha?

Cala prowadziła działalność charytatywną na rzecz kobiet i dzieci z całego świata. Zaczęła się tym zajmować, kiedy Kardal wyjechał za granicę pobierać nauki. Wkrótce jej fundacja stałą się jedną z największych i najskuteczniej działających na świecie.

– Jestem wdzięczna, choć nie znam powodów tej hojności. – W zamyśleniu spojrzała na syna. – Czy ta kobieta to naprawdę księżniczka Sabra?

– Używa imienia Sabrina.

Cala uniosła brwi.

– Wielokrotnie mnie zaskakiwałeś, ale tym razem przeszedłeś samego siebie. Porwałeś córkę naszego zaufanego sojusznika i nominalnego władcy. Jestem przekonana, że potrafisz to jakoś rozsądnie wytłumaczyć.

– Sabrina samotnie wyruszyła na poszukiwanie naszego miasta, jednak była bez szans. Gdybyśmy jej nie pomogli, zginęłaby.

– To oczywiste, że musiałeś jej pomóc, bo takie jest prawo pustyni. Nie podoba mi się jednak, że ją więzisz. Słyszałam, że przywiozłeś ją do miasta na swoim koniu i ze związanymi rękami. – Gdy Kardal w milczeniu wiercił się na krześle, rzuciła zgryźliwie: – Rozumiem, łatwe pytanie, trudna odpowiedź…

– Rzeczywiście, trudna.

– A wiesz może, dlaczego szukała miasta? Trudno mi uwierzyć, żeby ją interesowały nasze skarby.

– A właśnie, że ją interesują. Powiedziała mi, że ma dyplom z archeologii i jeszcze jeden, chyba z historii Bahanii.

– Nie zapamiętałeś, co studiowała? – Cala była wyraźnie zdegustowana. – Czyżbym czegoś nie dopatrzyła, gdy cię chowałam? Nie umiałeś skupić się na tym, co mówiła. Teraz rozumiem, jak nudna może być pierwsza rozmowa z własną narzeczoną. Słyszy się siebie, siebie i tylko siebie.

– Oj, mamo… – Kardal nie znosił, gdy Cala mówiła do niego w ten sposób. Potrafiła zadrwić z ukochanego synka, gdy taka była potrzeba.

– Ta kobieta reprezentuje to wszystko, czego ja nienawidzę. Jest uparta, samowolna i zepsuta. Typowy produkt Zachodu.

– O ile mi wiadomo, tam się wychowała, więc jest inna niż tutejsze kobiety. – Cala nie zamierzała współczuć synowi. – Poza tym godząc się na ten związek, znałeś jej reputację. To twoja decyzja, nikt cię do niej nie zmuszał. Kiedy król Hassan zwrócił się do ciebie w tej sprawie, mnie tu nawet nie było.

– Gdybym mu odmówił, doszłoby do ostrego zatargu.

– Wiesz dobrze, w czym rzecz, synu.

Tradycja nakazywała, by Książę Złodziei poślubił najstarszą córkę króla Bahanii, ale nie był to żaden święty obyczaj. W przeszłości zdarzało się, że z różnych przyczyn do małżeństwa nie dochodziło. Gdyby Kardal stanowczo odmówił, stałoby się tak i tym razem bez żadnych poważnych konsekwencji. Najwyżej król Hassan trochę by się powściekał, ale nikt nie myślałby o zerwaniu stosunków dyplomatycznych czy handlowych, nie mówiąc już o wojnie.

Problem leżał w czym innym. Kardal musiał się ożenić, by spłodzić potomstwo. Zdawać by się mogło, że powinien poczekać na kobietę, którą pokocha. Niestety, Książę Złodziei nie wierzył w miłość. Więc co za różnica, z kim się ożeni?

– Oboje z Sabriną macie więcej wspólnego, niż ci się wydaje – powiedziała Cala. – Mądrze zrobisz, próbując odkryć to, co was łączy. A jeśli ona jest naprawdę taka uparta i samowolna, to uważam, że musi być ku temu jakiś powód. Gdy dowiesz się i zrozumiesz, co nią kieruje, wiele zyskasz.

– Nie ma takiej potrzeby.

– Ależ synu, przecież tu chodzi o twoje przyszłe szczęście. Miałam nadzieję, że choć trochę się postarasz.

Wzruszył ramionami.

– Taka kobieta jak Sabrina z całą pewnością nie uczyni mnie szczęśliwym. – Chyba że w łóżku, dodał w myślach, przypominając sobie, jak wyglądała w stroju, do którego włożenia ją zmusił.

– Postępujesz głupio, synu – stwierdziła ostro Cala. – Po co toczysz wojnę z przyszłą żoną? Czy nie rozumiesz, że kobieta zadowolona z życia będzie lepszą matką dla twoich dzieci?

– Gdyby tylko nie była aż tak uparta – burknął. – Dlaczego król Hassan pozwolił, żeby wychowywała się za granicą?

– Hassan ożenił się z matką Sabriny niedługo po tym, jak się poznali. Połączyła ich namiętność, która jednak szybko wygasła. Gdyby nie Sabrina, rozwiedliby się po kilku miesiącach, lecz i tak do tego doszło. Matka chciała ją zabrać do Kalifornii, a ojciec się zgodził.

– Przecież to wbrew prawu!

W zwykłych rodzinach po rozwodzie prawo do opieki reguluje sąd, jednak w rodzinie królewskiej dzieci, na mocy specjalnego przepisu, muszą pozostać z rodzicem, który ma monarszy tytuł. Sabrina była jedynym znanym Kardalowi wyjątkiem od tej reguły.

– Może postąpił zbyt pochopnie? – powiedziała miękko Cala. – Mężczyźni często zachowują się w ten sposób. Słyszałam o jednym takim, który nawet nie zadał sobie trudu, by poznać swą przyszłą żonę, uznał bowiem, i to zaledwie po kilku godzinach, które razem spędzili, że nigdy nie będą ze sobą szczęśliwi.

– Nieprawdopodobne – wycedził ironicznie Kardal. – No dobrze. Dopięłaś swego. Spędzę z nią trochę czasu, postaram się ją lepiej poznać, i dopiero wtedy podejmę decyzję. Choć jestem przekonany, że i tak nie zmienię zdania.

– Oczywiście, że nie zmienisz. W każdym razie do czasu, dopóki będziesz do niej uprzedzony… Oj, mój mały, co ja mam z tobą zrobić?

– Podziwiaj mnie.

Wzniosła oczy do nieba.

– Wszystko przez to, że dawałam ci za dużo swobody, kiedy byłeś mały.

Nie całkiem żartowała. Cala była cudowną, czułą i mądrą matką, zawsze stała przy nim, kiedy jej potrzebował, zarazem jednak wiedziała, kiedy się wycofać, by Kardal sam zdobywał życiowe doświadczenia.

Zawsze ją podziwiał. Mądra, energiczna, dobra, a przy tym jakże piękna. Jednak mimo tak wielkich zalet całe życie spędziła samotnie.

– Czy to przeze mnie? – zapytał.

Cala szybko pojęła, o co Kardal pytał. Delikatnie dotknęła jego policzka.

– Jesteś moim synem i kocham cię całym sercem. To, że nie wyszłam za mąż, nie ma nic wspólnego z tobą.

W takim razie to musi być jego wina. Wstała i popatrzyła na niego z góry.

– Uważaj…

Kardal dobrze znał ten ton głosu. Zerwał się z krzesła i wzburzony popatrzył na matkę.

– Nie mogę zrozumieć, dlaczego nie chcesz się z tym pogodzić.

– Ponieważ są rzeczy, których nie możesz zrozumieć.

Nie pierwszy raz dochodziło między nimi do kłótni w tej sprawie i zawsze kończyła się niczym. Kardal pocałował matkę w policzek, obiecał, że zje z nią kolację pod koniec tygodnia i wyszedł.

Jego gniew jednak nie zmalał. Nigdy nie malał, tylko wciąż rósł, odkąd Kardal skończył czternaście lat. Ogromnie kochał matkę – i równie mocno nienawidził ojca.

Gdy przed trzydziestu jeden laty Cala skończyła osiemnaście lat, zgodnie z tradycją powinna jak najszybciej urodzić syna, była bowiem jedynym dzieckiem Księcia Złodziei. Na ojca wybrano króla sąsiedniego El Baharu, Givona, który w tym celu przybył do Miasta Złodziei. W przyszłości syn Cali i Givona miał zostać mężem córki króla Bahanii. W ten sposób cementowano sojusz między dwoma sąsiadującymi krajami i pustynnym Miastem Złodziei, formalnie należącym do Bahanii, ale faktycznie będącym suwerennym księstwem.

Gdy Cala zaszła w ciążę, Givon wyjechał z Miasta Złodziei, i nigdy nie zainteresował się ani Calą, ani synem. Kardal długo nie wiedział, kto jest jego ojcem, i było to dla niego bardzo trudne. Wreszcie, gdy skończył czternaście lat, Cala wyjawiła mu prawdę. Wtedy jego sytuacja stała się jeszcze gorsza. Pragnął poznać ojca, ten jednak swym zachowaniem jasno zaświadczał, że nie interesuje go nieślubny syn. Kardal nie pojechał więc do El Baharu.

Teraz zdusił w sobie złość. Jak zawsze. Przez lata stał się mistrzem w udawaniu, że przeszłość nie ma żadnego znaczenia.

Zamyślony dotarł do supernowocześnie urządzonych pomieszczeń biurowych zajmowanych przez centrum dowodzenia służb bezpieczeństwa. Kilometry kabli elektrycznych i światłowodów, komputery, faksy, telefony… Kardal pomyślał o Sabrinie, która przebywała w tej części zamku, której nie tknęła modernizacja. Ciekawe, czym by w niego rzuciła, gdyby ujrzała te wszystkie urządzenia? Jeśli będzie bardzo grzeczna, być może któregoś dnia przyprowadzi ją tu, by się przekonać.

Wszedł do swojego gabinetu, podniósł słuchawkę i kazał połączyć się z królem Bahanii. Uznał, że nawet najbardziej obojętny ojciec będzie ciekaw, czy jego córka przeżyła na pustyni.

– Kardal? – usłyszał w słuchawce znajomy głos. – Czy Sabrina jest z tobą?

– Tak, księżniczka jest w Mieście Złodziei. Znaleźliśmy ją wczoraj na pustyni. W czasie burzy piaskowej straciła konia i wielbłąda.

– Właśnie taka już jest. – Hassan westchnął. – Wyruszyła, nie mówiąc nikomu ani słowa. Cieszę się, że jest bezpieczna.

– Nie rozumiem, dlaczego nic nie wie o naszych zaręczynach. – Kardal zabębnił palcami po biurku,

– Kiedy zacząłem jej o tym mówić, wpadła w szał i wybiegła z pokoju, zanim zdążyłem przekazać szczegóły. Cóż, jest tak samo kapryśna i nieinteligentna jak jej matka. Należy się obawiać, że urodzi niezbyt bystre dzieci. Nie zdziwię się, jeśli teraz, gdy już ją poznałeś, zerwiesz zaręczyny.

Kardal wiedział, że król Hassan nie przejmował się zbytnio swoją córką, ale to, co usłyszał, było jednak szokujące. Tak obraźliwie i lekceważąco wyrażać się o własnym dziecku… Poza tym, choć Sabrina nie była kobietą, jaką Kardal wybrałby sobie za żonę, to na pewno nie była też głupia, tylko wręcz przeciwnie, mogła zadziwić wykształceniem, bystrością i inteligencją.

Oczywiście z uwagi na jej charakter zastanawiał się nad zerwaniem zaręczyn, lecz rozdrażnił go Hassan, który był przekonany, że Kardal, poznawszy Sabrinę, musiał się do niej zrazić.

– Nie podjąłem jeszcze ostatecznej decyzji – odpowiedział w końcu Kardal.

– Nie musisz się spieszyć. Wcale tak bardzo za nią nie tęsknimy.

Na tym rozmowa się zakończyła. Kardal zadumał się. Sabrina wspominała o nie najlepszych relacjach z rodziną, jednak nigdy by nie przypuszczał, że rodzony ojciec tak nisko ją cenił. Wprawdzie opinia Hassana o córce nie miała wpływu na decyzję Kardala, za to mogła wyjaśnić kilka rzeczy.

– Strasznie się zamyśliłeś. Czyżbyśmy wyruszali na wojnę?

W drzwiach biura stał Rafe Stryker, były amerykański oficer sił powietrznych, a obecnie szef ochrony Miasta Złodziei.

– Niestety wszędzie taki spokój, że z nudów można skonać. – Kardal roześmiał się. – Mówiąc poważnie, mam dla ciebie dobre wieści. Król Hassan zapalił się do pomysłu, by wspólnie stworzyć siły powietrzne. Już wygospodarował odpowiednie kwoty. Będziesz miał te swoje fruwające zabawki, choć są diabelnie drogie.

– Też ci na tym zależy.

– Oczywiście, Rafe. Czeka cię dużo pracy, bo jesteś głównym koordynatorem tego projektu.

Do ochrony roponośnych terenów nie wystarczały już dotychczasowe metody, stąd pomysł utworzenia wspólnych sił powietrznych. To, że za realizację tego zadania odpowiedzialny był cudzoziemiec, stało w sprzeczności z tutejszymi obyczajami i praktyką, jednak Rafe był kimś wyjątkowym. Przez lata udowodnił swoją lojalność wobec Kardala, zdarzyło się nawet, że własnym ciałem osłonił go przed zdradzieckim ciosem noża, przypłacając to ciężką raną. Łączyła go z księciem głęboka przyjaźń, a mieszkańcy miasta traktowali go jak swojego, tytułując zaszczytnym mianem szejka.

Na twarzy Rafe'a pojawił się wyraz lekkiego rozbawienia.

– Słyszałem, że w pałacu pojawiła się niewolnica. Podobno znalazłeś tę kobietę na pustyni i uznałeś za swoją własność.

Kardal zerknął na zegarek.

– Wróciłem niecałe cztery godziny temu, a ty już o tym wiesz.

– A więc to jednak prawda. Naprawdę bawi cię posiadanie niewolnic?

– Wcale mnie nie bawi. – Dotąd poza matką nikt nie wiedział, kim naprawdę jest Sabrina, i tak powinno pozostać, jednak Rafe'owi ufał bezgranicznie. – To księżniczka Sabra, córka króla Hassana, zwana Sabriną Johnson.

– Kardal, co tu się dzieje! Przecież to twoja narzeczona.

– Właśnie. Ojciec poinformował ją o zaręczynach, ale nie poznała szczegółów, bo się wściekła i uciekła na pustynię. Nie chcę, żeby ludzie się dowiedzieli, kim naprawdę jest.

– A ona ma nie wiedzieć, kim ty dla niej jesteś…

– Właśnie.

– Kiedy zgodziłem się dla ciebie pracować, wiedziałem, że nie będzie nudno. Nie mogę się doczekać, żeby ją poznać. Nigdy jeszcze, poza twoją matką, nie spotkałem prawdziwej księżniczki… ani prawdziwej niewolnicy.

Kardal wiedział, że jego przyjaciel żartuje, a jednak bardzo mu się nie spodobało, gdy wyraźnie zainteresował się Sabriną. Co u licha!

– Na pewno natkniesz się na nią. Wprawdzie otrzyma zakaz opuszczania tej części zamku, w której została umieszczona, ale można jej dużo zakazywać… Jeśli więc zobaczysz, jak błąka się po korytarzach, odprowadź ją do jej pokoi.

– Jasne… Gdzie się wybierasz? – z kpiącym uśmieszkiem spytał Rafe.

– Muszę przygotować się do bitwy. Jeśli mam poślubić tę rozwydrzoną księżniczkę, to najpierw muszę ją okiełznać.

Загрузка...