ROZDZIAŁ 2

Leżeli obok siebie na piasku pod czarnym nieboskłonem. Sabrina wierciła się niemiłosiernie. Co z tego, że Kardal rozwiązał jej nogi, skoro ręce nadal miała skrępowane, a koniec sznura uwiązano do pasa wodza nomadów.

Kardal bał się jednak, że ta impulsywna kobieta przy pierwszej okazji gotowa jest pognać na oślep w bezkresną pustynię.

Gdy wiązał sznur do pasa, zasyczała:

– To żałosne, co robisz. Jest środek nocy, wokół pustynia. Dokąd mogłabym pójść? Masz mnie natychmiast rozwiązać.

– Cóż za władczy ton – zadrwił. – Jeśli nie zamilkniesz, zaknebluję cię, a zapewniam, że po pewnym czasie robi się to bardzo nieprzyjemne.

Usłyszał, jak gwałtownie wciągnęła powietrze, lecz nie powiedziała już ani słowa, tylko owinęła się szczelniej swoją grubą peleryną. Temperatura ciągle spadała. Kardal wiedział, że za jakiś czas Sabrina z radością przysunie się do niego, by ogrzać się jego ciepłem. Gdyby zostawił ją samą, przed świtem dygotałaby z zimna. Wątpił jednak, by mu za to podziękowała. Kobiety rzadko okazywały się rozsądne.

Już prędzej uwierzyłby, że wygra w kasynie, niż w to, że nie będzie próbowała ucieczki. Dlatego musiała spać ze związanymi rękami. Wprost nie mógł uwierzyć, że wyruszyła samotnie na bezkresną pustkę. Brawura wynikająca z pasji poszukiwawczych czy zwyczajna głupota?

Gdy dostrzegł samotną postać zagubioną wśród piasków, był wstrząśnięty. Wraz z towarzyszami, zgodnie z odwiecznym prawem pustyni, natychmiast ruszył na pomoc. Zdumiał się jeszcze bardziej, gdy okazało się, że jest to kobieta. Wprost oniemiał, kiedy ujrzał jej twarz.

Rozpoznał Sabrinę Johnson vel Sabrę, księżniczkę Bahanii, jedyną córkę króla Hassana. Uosabiała to wszystko, czego Kardal najbardziej się obawiał. Była uparta, samowolna, trudna i zepsuta, a jakby tego było mało, inteligencją przerastała ją nawet palma daktylowa.

Nąjrozsądniej byłoby odwieźć ją do pałacu ojca, choć Kardal wiedział, że król nie zrobi nic, co mogłoby wpłynąć na poprawę jej charakteru. Mówiono, że Hassan nie zajmował się jedynaczką i godził się, by większą część roku spędzała w Kalifornii ze swoją matką. Bez wątpienia była tak samo rozwydrzona i zdemoralizowana jak eksmałżonka króla.

Patrząc na rozgwieżdżone niebo, zadumał się głęboko.

Kardal należał do świata rządzonego przez odwieczną tradycję, zarazem jednak był dzieckiem nowego wieku. Uwięziony między tymi skrajnościami, zawsze próbował znaleźć właściwą drogę i zachowywać się odpowiednio do sytuacji. Akceptował różne rzeczywistości, nigdy jednak nie tracił głębokiego poczucia tożsamości i wiedział, skąd się wywodzi.

Jednak z Sabriną było inaczej. Marnowała swoje życie w Beverly Hills, romansując i oddając się nie wiadomo jak zdrożnym przyjemnościom. Tak żyły niektóre młode kobiety z Zachodu i nikt o nich nie mówił, że niszczą swą przyszłość. Tamta cywilizacja pozwalała na taki styl życia, a piękne i wyzwolone młode kobiety były jej ozdobą i miały należne sobie miejsce.

Jednak Sabrina, choć naśladowała takie życie, nie należała do tamtego świata. Bo tylko udawała, że jest stamtąd. Na nic innego nie było jej stać, jako że miała serce i duszę rozpuszczonego dziecka, a nie dorosłej kobiety, która wie, gdzie przynależy i do czego zmierza.

Zarazem nie należała do ludu pustyni, z którego wywodził się jej ród. Nie rozumiała, a nawet w ogóle nie znała odwiecznych tradycji, które nie pozwalały zapomnieć, skąd się jest. Sabrina nie pasowała ani tu, ani tam, i do niczego się nie nadawała. Gdyby życie było sprawiedliwe, mógłby ją po prostu odwieźć do pałacu jej ojca i na tym wszystko by się zakończyło.

Niestety, życie nie było sprawiedliwe i właśnie tego jednego Kardal zrobić nie mógł. Była to cena, jaką musiał płacić za to, że był przywódcą.

Sabrina przewróciła się na plecy, naprężając linę, którą byli związani. Kardal leżał bez ruchu. Dziewczyna westchnęła rozgoryczona, ale milczała. Po jakimś czasie jej oddech uspokoił się i wyrównał. Zasnęła.

Jutro Kardal będzie musiał zdecydować, co z nią dalej robić. A może w głębi ducha już zdecydował?

Sabrina nie zareagowała w jakiś szczególny sposób na jego imię, najpewniej więc dotąd ukrywano je przed nią.

Kardal uśmiechnął się. Nie zdradzi jej, co ono dla niej znaczy. W każdym razie jeszcze nie teraz.


Sabrina zaczęła się budzić. Ze zdumieniem stwierdziła, że leży na czymś twardym, a wokół jest bardzo gorąco. Szczególnie z jednej strony coś grzało ją szczególnie mocno. Zupełnie jakby…

Gwałtownie otworzyła oczy i natychmiast zrozumiała, że nie znajduje się ani we własnym łóżku w pałacu ojca, ani w swoim pokoju w domu matki. Była na pustyni i leżała na ziemi, przywiązana liną do nieznajomego mężczyzny.

Zaraz jednak wszystko sobie przypomniała. Wyruszyła na wymarzoną wyprawę w poszukiwaniu Miasta Złodziei, wpadła w burzę piaskową, straciła konia i wielbłąda, a na koniec została ujęta i związana przez wodza nomadów, który nie wiadomo co miał z nią zamiar zrobić.

Spojrzała w prawo. Kardal wciąż spał, dzięki czemu mogła mu się dokładniej przyjrzeć. Wprost biła od niego siła. Prawdziwy człowiek pustyni. Jej los spoczywał w jego rękach. Niepokoiło ją to, doprowadzało do furii, ale nie wierzyła, by jej życie było zagrożone. Nie bała się też o swoją cnotę. Było to kompletnie bez sensu, ale przy Kardalu czuła się całkowicie bezpieczna.

Patrzyła na jego gęste rzęsy, na łagodny wyraz ust i silny zarys szczęki. Kim był ten pustynny wódz? Dlaczego więził ją, zamiast odwieźć do najbliższego miasteczka?

Obudził się. Przez chwilę z wielkiej bliskości patrzyli sobie w oczy. Jedno, co zdołała wyczytać w jego wzroku, to rozczarowanie. O co tu chodzi? – pomyślała zdezorientowana.

Kardal spostrzegł, że lina, która ich łączyła, teraz leży luzem na piasku. Wstał, rozwiązał ręce Sabrinie i oznajmił:

– Dostaniesz miseczkę wody do mycia. Jeśli spróbujesz uciekać, tamci ludzie zajmą się tobą. – Ruszył w kierunku swych towarzyszy.

– Jak widzę, rankami tryskasz humorem i miłością do świata – zawołała do jego pleców.

Nie zadał sobie trudu, by jej odpowiedzieć.

– Niech będzie i tak – mruknęła Sabrina.

Potem schowała się pod peleryną i niewielką ilością wody, jaką jej wydzielono, wykonała namiastkę toalety. Potem zbliżyła się do ogniska. Nawet nie spojrzała na jedzenie, bo zwykle robiła się głodna dopiero kilka godzin po przebudzeniu. Natomiast tęsknym wzrokiem zapatrzyła się na dzbanek z kawą. Ten zbawczy napój każdego ranka budził ją do życia.

Poszukała wzrokiem Kardala i wskazała dzbanek. Gdy kiwnął głową, wyjęła kubek z torby przy siodle i nalała sobie parującego płynu. Kawa była gorąca i mocna jak szatan. Sabrina poczuła się jak w siódmym niebie.

Kardal podszedł do niej.

– Jak widzę, smakuje ci. Zwykle dla ludzi z Zachodu i dla prawie wszystkich kobiet jest za mocna.

– Dla mnie nie ma za mocnej kawy.

– Myślałem, że pijesz kawę z mlekiem albo cappuccino.

– Do czegoś takiego nawet się nie zbliżam.

Ruchem ręki nakazał jej, by poszła za nim na skraj obozowiska. Gdy się zatrzymali, Kardal oparł dłonie na biodrach i popatrzył na Sabrinę, jakby była nędznym, wzbudzającym obrzydzenie robakiem.

To tyle, jeśli chodzi o miłą pogawędkę przy porannej kawie.

– Trzeba coś z tobą zrobić – stwierdził oschle.

– Naprawdę? A ja myślałam, że zamierzasz przez resztę życia włóczyć się ze mną po pustyni. Byłam pewna, że realizujesz się życiowo, wiążąc mnie i zmuszając do spania na twardej ziemi.

Kardal uniósł brwi.

– Widzę, że masz więcej energii i jesteś w lepszym humorze niż wczoraj.

– Po prostu wypoczęłam i napiłam się kawy. Wbrew temu, co mówią o mnie plotki, mam niewielkie wymagania.

Jego uśmiech znaczył: „Gadaj zdrowa".

– Jeśli chodzi o twoje przyszłe losy, to są trzy możliwości. Możemy cię zabić i zostawić twoje ciało na pustyni, możemy cię sprzedać jako niewolnicę, wreszcie możemy skontaktować się z twoją rodziną i zażądać okupu.

Prawie zakrztusiła się kawą. Nie mogła uwierzyć, że Kardal naprawdę tak myślał. Jednak determinacja, którą usłyszała w jego głosie, przekonała ją, że to nie są żarty. Zdawało jej się, że szanowny Kardal, choć niezbyt przyjemny w manierach, w sumie nie jest taki najgorszy, a tu proszę…

Gdyby jednak naprawdę chciał ją zabić, zrobiłby to już wczoraj. Przecież spanie z drugą osobą na sznurku jest tak samo niewygodne dla obu stron. Sabrina wyraźnie nabrała otuchy.

– Możemy odsłonić bramkę numer cztery? – rzuciła lekko, jakby przekomarzała się, a nie walczyła o swoją przyszłość.

– Nigdzie jej tu nie widzę – z miejsca skontrował oschle Kardal.

Niedobrze, pomyślała Sabrina.

– Proponuję, byśmy wykluczyli opcję z zabijaniem. -Gdy wódz nomadów nie zareagował, dodała: – Zaznaczam też, że kompletnie nie nadaję się na niewolnicę. Handlowa wartość równa zeru, bez dwóch zdań.

– Bez obaw. Dobre bicie wiele zmieni.

– A złe bicie?

– Co wybierasz?

– Dobre czy złe bicie? Dziękuję, ale nie chcę żadnego.

Wprost nie wierzyła, że stoją na środku bahańskiej pustyni i dyskutują, jakie cielesne plagi mają spaść na biedną niewolnicę.

– Czyżbyś nie rozumiała, że nie chodzi o bicie? – Kardal spojrzał na nią jak na osobę ułomną na umyśle. – Pytam, którą z trzech możliwości wybierasz.

– Naprawdę mogę wybierać? Co za demokracja.

– Chcę być w porządku wobec ciebie.

– Doceniam twoje wysiłki. – Nie do końca udało się jej ukryć sarkazm. – Daj mi więc konia, trochę wody i jedzenia, i wskaż kierunek, w którym powinnam pojechać.

– Straciłaś już swojego konia i wielbłąda. Dlaczego miałbym ci powierzać moją własność?

Zapadło milczenie. Do Sabriny z całą mocą dotarło, że naprawdę walczy o życie i wolność. Niby to wiedziała, ale zdawało się jej nierealne, nierzeczywiste. Lecz teraz…

– Nie wybieram śmierci. Nie chcę też zostać niewolnicą.

Wróci więc do pałacu i poślubi księcia trolli. Tylko to jej pozostało.

Ojciec, choć miał ją za nic, zapłaci okup, bo inaczej nie mógł postąpić. Nawet władca absolutny musi się liczyć z opinią poddanych.

Zadumała się smutno. Dla ojca była mniej warta niż jego ukochane koty czy ulubione wierzchowce, i tylko dlatego jej pomoże, by ta prawda nie wyszła na jaw. Kardal jednak o tym nie wiedział. Sabrina zrozumiała, że nie ma wyboru. Musi powiedzieć mu, kim jest, i liczyć na to, że wódz nomadów okaże się lojalnym poddanym swego króla.

Wtedy Sabrina wróci do pałacu i wreszcie będzie mogła poważnie zająć się swoimi zaręczynami z księciem trolli.

Wyprostowała się, dumnie uniosła głowę i rzekła z iście królewskim majestatem:

– Jestem Sabra, księżniczka Bahanii. Nie masz mnie prawa więzić ani decydować o moim losie. Żądam, byś natychmiast odwiózł mnie do pałacu, bo inaczej wyznam mojemu ojcu, jak mnie traktowałeś. Wtedy król Hassan zapoluje na ciebie i na twoich ludzi jak na psy, którymi zresztą jesteście.

– Nie wyglądasz na księżniczkę. A nawet jeśli nią jesteś, to co robisz sama na pustyni?

– Mówiłam ci już, szukam Miasta Złodziei. Chciałam je odnaleźć i zadziwić ojca skarbami, jakie tam znajdę.

Taka była prawda. Pragnęła odnaleźć legendarne miasto i dokładnie je zbadać. Miała też inny, doraźny cel. Gdyby odniosła sukces, ojciec zacząłby ją szanować, a wtedy być może udałoby się odkręcić tę historię z zaręczynami.

– Nawet jeżeli naprawdę jesteś księżniczką, w co wątpię, to dlaczego wyruszyłaś sama na pustynię? Przecież to zabronione. – Zmrużył oczy. – Chociaż z drugiej strony mówią, że księżniczka jest samowolna, uparta i ma trudny charakter. Może więc jednak nią jesteś.

Choć nie była płaczliwą mimozą, poczuła w oczach łzy. Oczywiście nie dała tego po sobie poznać, ale zrobiło się jej bardzo przykro. Oto znów ktoś zarzuca jej wszystko co najgorsze, nic przy tym o niej nie wiedząc. To prawda, nie była osobą potulną, to prawda, sprawiała kłopoty. Jednak nie robiła tego ze złośliwości, lecz dlatego, by wywalczyć sobie jakieś miejsce w świecie. Co z tego, że była księżniczką, skoro rodzice jej nie chcieli i podrzucali sobie wzajemnie niczym kłopotliwe pisklę. Co z tego, że była bogata, skoro w dzieciństwie najczęściej towarzyszyła jej samotność…

Czy jednak Kardal jej uwierzy? A jeśli nawet, w ogóle się tym nie przejmie. Milczała więc.

On zaś spojrzał na nią z namysłem.

– Przemyślałem twoje słowa. Wierzę ci.

Sabrina odetchnęła z niewymowną ulgą.

– W takim razie ruszajmy do pałacu mojego ojca.

– Nie. Jeszcze nie miałem niewolnicy z królewskiego rodu, a musi być to bardzo zabawne. Dlatego cię zatrzymam, przynajmniej na jakiś czas.

Czyżby śnił się jej koszmar? Niestety była to jawa…

– Nie… nie możesz tego zrobić!

– Owszem, mogę. – Ze śmiechem poszedł do ogniska. Sabrina szybko się otrząsnęła. Nie, nie bała się. Cała była jedną wielką furią.

– Zgnijesz za to w lochach! – krzyknęła. – Zetrę ci ten uśmieszek. Będziesz tego gorzko żałował!

Odwrócił się i spojrzał na nią.

– Wiem. Do końca moich dni.


Godzinę później Sabrina miała w szczegółach opracowany cały harmonogram tortur przeznaczonych dla Kardala. Nacinanie nożem i sypanie solą, przypiekanie ogniem, łamanie po kolei wszystkich kości i kosteczek… Aż się zachłysnęła w mściwej radości. Nie ustaliła tylko, jaki będzie finał: rozstrzelanie, powieszenie czy ścięcie. Wszystko jednak było mało za obrazę, jakiej ten drań się dopuścił. Nie dość, że znów ją związał, to jeszcze zasłonił jej oczy.

– Do cholery, co ty wyrabiasz?! – Aż się trzęsła ze złości. Jazda wierzchem z zawiązanymi oczami była koszmarem. Sabrinie wciąż się zdawało, że zaraz spadnie prosto pod kopyta.

Usłyszała przy uchu szept Kardala:

– Po pierwsze nie krzycz, bo jestem tuż za tobą.

– Jakbym nie wiedziała – sarknęła.

Jechali przecież w jednym siodle, ona z przodu, Kardal za nią. Starała się go nie dotykać, ale było to niemożliwe, co jeszcze bardziej pogłębiało jej tortury.

– A po drugie? – spytała z niechęcią.

– Niebawem spełni się twoje życzenie, jedziemy bowiem do Miasta Złodziei.

Sabrinę na chwilę zamurowało. Już nie była wściekła. Tyle lat poszukiwań, tysiące godzin spędzonych nad mapami i różnojęzycznymi dokumentami, nieprzespane noce, podczas których starała się przeniknąć tajemnicę.

– A więc ono naprawdę istnieje…

– Jak najbardziej. – Zaśmiał się. – Spędziłem w nim całe życie.

– Co?! Po prostu sobie tam mieszkasz, ty i wielu innych ludzi?

– Od wielu, wielu pokoleń. Nie są to ruiny wyrastające z piasku, tylko tętniące życiem miasto.

– To nie ma sensu… – Czuła mętlik w głowie. – Przecież jedyne informacje pochodzą ze starych ksiąg i dzienników. Jak może istnieć miasto, o którym nikt nie wie?

– Właśnie o to nam chodzi. Świat zewnętrzny nas nie interesuje. Żyjemy zgodnie z odwieczną tradycją.

Co znaczy, że życie kobiet w Mieście Złodziei nie jest ani łatwe, ani przyjemne, pomyślała.

– Nie wierzę ci. Drwisz sobie ze mnie, dla zabawy rozbudzasz moje nadzieje.

– Więc po co ci zasłoniłem oczy?

– Bym nie mogła tam wrócić…

– Właśnie.

A więc nie zamierzał jej trzymać w Mieście Złodziei aż do śmierci. Sabrina odetchnęła z ulgą. Poza tym spełni się jej marzenie, bo ujrzy mityczny świat… Nie, wcale nie mityczny! Wprawdzie zapłaciła za to zbyt wysoką cenę – utrata wolności jest zbyt straszna i poniżająca – ale na to nie miała już wpływu. W każdym razie zostanie za to wynagrodzona.

– Czy są tam skarby?

– Pragniesz bogactwa, Sabrino? – spytał z pogardą. Dlaczego wciąż posądzał ją o wszystko, co najgorsze?

– Nie szukam skarbów – zasyczała z nienawiścią. – Skończyłam studia i mam dwa dyplomy. Z archeologii i historii Bahanii. Jestem naukowcem, a nie awanturnicą. – Gdy milczał, rzuciła wściekle: – Oczywiście mi nie wierzysz. Twoja strata, nic mnie to nie obchodzi.

Kardal ze zdumieniem stwierdził, że nie jest to prawda. Obchodziło, i to bardzo. Słyszał, że księżniczka chodziła do szkoły w Ameryce, ale żeby skończyła studia? To było coś całkiem nowego i niezwykłe zaskakującego. Poza tym wybrała kierunek związany z jej dziedzictwem rodowym… Czy kierowała się czystą, bezinteresowną żądzą poznania i miłością do rodzimej tradycji i kultury, czy też miała w tym jakiś ukryty cel? Musiał się o tym przekonać.

Czuł, jak bardzo jest spięta. Nic dziwnego, miotały nią wielkie emocje.

– Rozluźnij się. – Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. – Mamy przed sobą cały dzień jazdy, nie pozwól, by mięśnie ci zesztywniały, bo to strasznie boli. Obiecuję, że dopóki jesteś na moim koniu, nie będę się do ciebie dobierał.

– Nigdy z niego nie zsiądę. – Oparła się o Kardala.

Dotąd bliżej poznał trzy kobiety, lecz razem wzięte nie sprawiły nawet małego ułamka kłopotów, jakich przysparzała Sabrina. Przy tym o dziwo, nie wzbudziła w nim tak silnej antypatii, jak się tego spodziewał. Kiedy oparła się o niego plecami, od razu poczuł ochotę na… Chciał poskromić Sabrinę, ukarać za nieposłuszeństwo, dlatego ją związał i posadził na swojego konia. W rezultacie ukarał samego siebie. Jechała wtulona w niego, ocierali się o siebie… Sytuacja zupełnie niepotrzebnie się skomplikowała.

Sabrina była kobietą, jakiej Kardal nigdy by sobie nie wybrał. Nie była wychowana w tradycji pustyni. Nie była ani uległa, ani usłużna, nie okazywała mężczyznom szacunku i była wymagająca. Bystry umysł pozwalał jej posługiwać się dowcipem i słowami jak bronią. Nie było wątpliwości, że lata spędzone na Zachodzie zepsuły ją i zdemoralizowały. Była rozpuszczona. Zachowywała się lekceważąco i miała swoje zdanie, przy którym się upierała. Nawet jeżeli wydawała mu się intrygująca, to i tak by jej sobie nie wybrał. Niestety zdecydowano za niego w dniu jego urodzin.

Dziwne jednak, że Sabrina nic o nim nie wiedziała. Czy nikt jej nie powiedział? A może po prostu nie słuchała? Najpewniej to drugie… Uśmiechnął się do siebie. Przecież ona z zasady nie słyszała tego, czego słyszeć nie chciała. Cóż, oduczy ją tego skandalicznego przyzwyczajenia.

Już wiedział, jakim wyzwaniem będzie dla niego ta kobieta, ale w końcu i tak ją pokona. Przecież jest mężczyzną. Cóż mogła zdziałać przeciwko jego sile? Stanie się łagodna i uległa, odnajdzie właściwe dla siebie miejsce, a kiedyś to doceni. Tak z całą pewnością będzie. Najbardziej jednak był ciekaw, jak zareaguje ta popędliwa i skora do gniewu kobieta, gdy dowie się, że to on jest owym mężczyzną, z którym została zaręczona.

Загрузка...