ROZDZIAŁ 7

Tego wieczoru Kardal wyszedł ze swojego biura około szóstej. Na ogół pracował dłużej, ale odkąd Sabrina znajdowała się w zamku, kończył urzędowanie coraz wcześniej. Dziwne…

Wszystko, co robię, służy temu, by Sabrina zrozumiała, jak powinna się zachowywać, uspokajał się w duchu. Im lepiej zrozumie, czego się od niej oczekuje, tym większa szansa, że nasze małżeństwo będzie udane.

Oczywiście, o ile w ogóle do niego dojdzie. Bo Kardal jeszcze nie podjął w tej sprawie ostatecznej decyzji.

Po ich pocałunkach wiedział, że fizycznie pasują do siebie wspaniale. Musiał przyznać, że w tych krótkich pieszczotach było coś więcej niż zwykła namiętność. Była w tym zapowiedź eksplozji, jakiej nigdy dotąd nie doświadczył, a zarazem coś ulotnie pięknego, wręcz wzruszająco rzewnego.

Czegoś takiego nigdy by się nie spodziewał. Takie odczucia były mu dotąd zupełnie obce.

W ogóle z Sabriną było zupełnie inaczej, niż początkowo zakładał, a sprawa jej dziewictwa wszystko wywracała do góry nogami. Był całkowicie przekonany, że ma do czynienia z rozpustną Amerykanką. Chciał sprawdzić, czy fama o jej erotycznym kunszcie odpowiada prawdzie, a potem zastanowić się, czy chce mieć taką żonę. Teraz jednak coraz więcej faktów wskazywało, że ma do czynienia z kobietą niewinną, a to znaczyło, że nie wolno mu jej posiąść aż do chwili, gdy zostaną małżeństwem. Gdyby zrobił to wcześniej, to nawet fakt, że są zaręczeni, nie uchroniłby go przed słusznym gniewem i zemstą jej ojca.

Kardal pchnął drzwi i wszedł do komnaty Sabriny. Jak zwykle była u siebie i czekała na niego. Tym razem jednak nie powitała go uśmiechem.

– Nie mogę w to uwierzyć! – Jej oczy ciskały błyskawice. – Nie należą do ciebie, nie wolno ci ich tu trzymać!

– Czyżbym miał więcej niewolnic? Dotąd wiedziałem tylko o tobie. – Był naprawdę zdumiony.

Prychnęła wściekle.

– Nie mogę uwierzyć, że zrabowane skarby nadal zamierzasz trzymać w ukryciu. Czyżbyś nie miał sumienia? To wszystko trzeba oddać prawowitym właścicielom.

– Ach tak, Rafe wspominał, że natknął się na ciebie w podziemiach.

Podszedł do barku, na którym Adiva przygotowała napoje. Szanując zwyczaje swego ludu, Kardal nigdy nie pił alkoholu w obecności rodaków, lecz gdy przebywał z ludźmi z Zachodu, czasami raczył się drinkiem, traktując to jako gest towarzyski. Sabina sprawiała jednak, że coraz częściej po prostu musiał sobie wypić.

– Te rzeczy bezwzględnie trzeba zwrócić – powtórzyła z mocą. – Przecież należą do historycznego dziedzictwa różnych narodów.

Kardal wrzucił do szklanki kostki lodu, nalał whisky i pociągnął spory łyk.

– Ciekawa uwaga. Ale komu tak naprawdę miałbym to oddać? Mijały lata, jedne państwa powstawały, inne znikały, przesuwały się granice. Wiele się zmieniło.

– Wiele, ale nie wszystko.

– Zmiany są ogromne. Weźmy na przykład jajka Fabergego. Od dawna nie ma już cara, dla którego były robione. Po caracie byli komuniści, którzy niedawno oddali władzę nowej formacji. Więc niby kto jest teraz prawnym właścicielem tych klejnotów? Potomkowie carskiej rodziny? A może obecny prezydent?

– Jest takie pojęcie jak „narodowe dziedzictwo", ale zostawmy to. Rzeczywiście z jajkami Fabergego jest pewien problem, lecz jeśli chodzi o diadem Elżbiety I czy drogocenne kamienie skradzione w Bahanii oraz El Baharze, to sprawa jest jasna.

– Niczego nie ukradłem. – Kardal uniósł ręce do góry. – Ja tylko przechowuję to, co na przestrzeni wieków zdobyli moi rodacy.

– Zrabowali…

– W porządku, zrabowali. A wiesz dlaczego? Bo ktoś tego źle pilnował. Więc jeśli potomkowie tych, którzy dopuścili do straty, pragną odzyskać narodowe skarby, to niech sobie je ukradną z mojego skarbca.

– Nie wszyscy chcą być złodziejami – syknęła Sabrina. Była tak wściekła, że wprost zapierało jej dech, co Kardalowi bardzo się podobało. Gwałtownie falująca pierś, wypieki na policzkach, oczy sypiące gromy… Zaiste, wspaniały i podniecający widok.

I nagle pomyślał, że ta kobieta, tak doskonale piękna, inteligentna i obdarzona wspaniałym temperamentem, na pewno urodzi mądre i ładne dzieci.

– Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! – zawołała.

– Z zapartym tchem. Moje serce bije tylko po to, by ci służyć.

Odwróciła się do okna i patrzyła, jak słońce chowa się za horyzontem.

– Próbujesz cyniczną drwiną wykręcić się od tematu. Nic z tego! – Spojrzała na niego ostro. – Złodziejstwo to nie jest zaszczytna tradycja, lecz ty, jak widzę, jesteś z niej dumny. A przecież to wstyd i hańba!

– Od tysiąca lat byliśmy złodziejami i dopiero w poprzednim pokoleniu ta tradycja, jako sposób życia, zaczęła zanikać. Nadal jednak jest naszym – spojrzał na nią spod oka – uświęconym „dziedzictwem kulturalnym". – Odetchnął z ulgą, bo Sabrina niczym w niego nie cisnęła. – Może z czasem dogadamy się z niektórymi rządami i zwrócimy kilka rzeczy, ale jeszcze nie teraz. Zrozum, nasze społeczeństwo nie jest jeszcze do tego mentalnie gotowe, choć zmiany, jakie w ostatnich dziesięcioleciach u nas zaszły, są ogromne.

– Ogromne? – prychnęła. – Złodziejstwo jako dziedzictwo kulturalne…

– Nie drwij, proszę… Posłuchaj, mam dla ciebie pewną propozycję.

– Tak? – Spojrzała na niego nieufnie.

– Widzę, że nasze skarby bardzo cię zainteresowały. Ponieważ masz do tego odpowiednie przygotowanie zawodowe, może byś je skatalogowała?

– Nikt tego jeszcze nie zrobił? Aż trudno uwierzyć, że nawet nie wiecie, co macie.

– Są jakieś notatki, ale robione bez żadnej metody, a ty mogłabyś stworzyć profesjonalny katalog.

– Trzeba by też zadbać o konserwację i sposób przechowywania obrazów, gobelinów, starych ksiąg…

– Oczywiście. Ty się na tym znasz, nie ja.

– Widziałam tylko małą cząstkę, ale już z tego wnoszę, że w zamku znajdują się zbiory, które swym ogromem i wartością dorównują największym muzeom na świecie. – Spojrzała na Kardala. – To praca dla całego zespołu, i to na wiele, wiele lat.

– Twój ojciec może się ociągać z zapłaceniem okupu.

Spodziewał się jakiejś ciętej riposty, ale zamiast tego po twarzy Sabriny przebiegł smutny cień.

– Gdybyś uwięził mojego brata, mój ojciec już by cię zabił. Lecz jestem tylko niechcianą córką… – Otrząsnęła się. – Rano zacznę katalogować zbiory ze skarbca. A to, co znajduje się w całym zamku…

– Rozumiem. Pomyślę o tym później. – Zmarszczył brwi. – Sabrino, wspominając o Hassanie, nie chciałem sprawiać ci przykrości.

– Nie twoja wina, że ja i ojciec jesteśmy sobie obcy.

– Tak, ale…

– Zostawmy to. Cieszę się z tej pracy, bo nudziłam się strasznie. Nie wiem tylko, jak strażnik zniesie moją obecność w skarbcu.

– Porozmawiam z Rafe'em.

– Widziałam jego tatuaż.

– Nie obawiaj się, nasze braterstwo aż tak daleko nie sięga. Rafe nie będzie sobie rościł prawa do książęcej niewolnicy.

Sabrina uśmiechnęła się leciutko, ale zaraz spoważniała.

– Był gotów oddać za ciebie życie.

– A ja wynagrodziłem jego lojalność.

– Czyniąc go szejkiem.

– Rafe jest teraz bogaty i cieszy się moim zaufaniem.

– Tylko mi nie mów, że w ramach tego zaufania mianowałeś go strażnikiem zamkowych podziemi. To mógłby robić byle osiłek. Jaką naprawdę pełni funkcję?

Kardal już wiedział, że Sabrina jest bystrą kobietą.

– Pełni tu wiele obowiązków.

– Bardzo gładkie oświadczenie. – Roześmiała się. – Ponawiam pytanie.

Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Gdy Kardal je otworzył, do pokoju weszła wysoka, piękna kobieta. Rozejrzała się po komnacie, a w jej dużych, brązowych oczach błysnęło rozbawienie.

– Mogę odetchnąć. Wybrałeś dużą, ładną komnatę. – Spojrzała na Sabrinę. – Bałam się, że umieścisz ją w tutejszych lochach.

– Może i mam trudny charakter, ale nie jestem barbarzyńcą! – oburzył się.

– Czasami trudno zauważyć różnicę. – Kobieta odwróciła się do Sabriny. – Miło cię w końcu poznać.

Kardal dokonał prezentacji:

– Mamo, pozwól, że ci przedstawię Sabrę, księżniczkę Bahanii. Sabrino, poznaj moją matkę, księżnę Calę z Miasta Złodziei.

Sabrina ze zdumieniem spojrzała na matkę Kardala. Księżna wyglądała najwyżej na trzydzieści pięć lat.

– Twoja zaskoczona mina sprawia, że czuję się naprawdę młodo – roześmiała się Cala. – Kiedy urodziłam Kardala, miałam prawie dziewiętnaście lat.

– Czyli dzieciak urodził dzieciaka – skomentował, po czym poprowadził matkę i Sabrinę do niskiego stolika, na którym podano kolację dla trzech osób.

Kiedy usiedli, Cala poprosiła Kardala, by zajął się winem, a potem powiedziała do Sabriny:

– Chcę, byś wiedziała, że nie pochwalam zachowania mojego syna. Chętnie obarczyłabym kogoś innego winą za jego okropne maniery, niestety to ja jestem za to odpowiedzialna. Mam nadzieję, że mimo okoliczności, w których się tu znalazłaś, uda ci się znaleźć jakieś miłe strony pobytu w naszym mieście.

– Niczego jej tu nie brakuje – oznajmił zdecydowanie Kardal. – W ciągu dnia może się zająć książkami, a każdego wieczoru jem razem z nią kolację. Poza tym właśnie wyraziłem zgodę na to, by zaczęła katalogować nasze skarby.

Kobiety wymieniły ironiczne uśmiechy.

– Mogę dodać tylko tyle, że nigdy dotąd nie wiodłam równie wspaniałego życia. Nie wiedziałam, czego pragnę, dopiero pani syn mi to uświadomił, organizując czas według swego planu i wybierając miejsce pobytu.

Cala stłumiła chichot, natomiast Kardal nie przejął się jawną ironią zawartą w słowach Sabriny.

– Czy również przysparzasz swej matce tyle kłopotów co mój syn mnie? – zapytała Cala.

– Och, na pewno nie – odparła Sabrina. Cóż, matka prawie jej nie zauważała, więc co tu mówić o kłopotach.

– Mógłbyś się tego od niej nauczyć. – Cala spojrzała na syna.

– Przecież mnie uwielbiasz. – Kardal roześmiał się. – Jestem dla ciebie wszystkim. Twoim słońcem i twoim księżycem.

– Co najwyżej wątłą świeczką.

Pocałował matkę w czoło.

– Nie wolno kłamać. Fałsz niszczy doskonałość duszy. Przyznaj, że jestem całym twoim światem.

– Potrafisz być czarujący, często jednak twoje zachowanie każe mi żałować, że nie byłam wobec ciebie bardziej surowa.

Sabrina zazdrościła matce i synowi tak wspaniałej bliskości.

– Nie wiedziałam, że Wasza Wysokość mieszka w Mieście Złodziei.

– Mów do mnie Cala. Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółkami, nie bacząc na szalone postępki mojego syna. – Dotknęła dłoni Sabriny. – Dużo czasu spędzam poza miastem, ale teraz chcę tu posiedzieć kilka miesięcy.

– Matka zajmuje się działalnością dobroczynną. Zbiera fundusze na opiekę zdrowotną dla dzieci.

Zaczęli jeść, cały czas popijając wino.

– Kiedy Kardal wyjechał do Ameryki, do szkoły, by nie skonać z nudów, zaczęłam podróżować i zobaczyłam, że na całym świecie są potrzebujący. Stworzyłam więc fundację, która zajmuje się dziećmi. – Cala uśmiechnęła się. – Pierwsze fundusze pochodziły ze sprzedaży kilku klejnotów z naszego skarbca. Wprawdzie wybrałam te, których nie było już komu zwracać, a mimo to czekałam, że zaraz uderzy we mnie piorun.

– Sabrina uważa, że powinniśmy zwrócić skarby – powiedział Kardal.

– To prawda. Oczywiście rozumiem, że nie zawsze jest to możliwe, ale wiele przedmiotów ma swoich oczywistych właścicieli.

– Podzielam zdanie Sabriny – przyznała lekko Cala. – Być może kiedyś tak się stanie, ale to delikatna sprawa. Wprawdzie złodziejski proceder został zarzucony, ale wielu za nim tęskni i wspomina stare dobre czasy.

– Ropa daje większe zyski – stwierdził Kardal. Cala nachyliła się w stronę Sabriny.

– Teraz tak mówi. Ale kiedy nalegałam, by wyjechał do szkoły, opierał się całymi tygodniami. Groził, że ucieknie na pustynię, bo tam na pewno go nie znajdę. Nie chciał się nauczyć zachodniego stylu życia.

– Świetnie to rozumiem. Kiedy matka zamierzała opuścić Bananię, ja również, tak samo jak Kardal, nie chciałam wyjeżdżać, a gdy już się znalazłam w Kalifornii, z trudem przywykłam do tamtego stylu życia. Miałam zaledwie cztery lata, a do dziś pamiętam, jak bardzo byłam nieszczęśliwa.

– Wiesz, synu, że musiałam tak postąpić – z powagą powiedziała Cala. – Jako przyszły władca musiałeś zdobyć wykształcenie.

– Oczywiście, mamo. – Kardal uśmiechnął się serdecznie. – Ani ty, ani ja nie mieliśmy wyboru. To było konieczne, wiedz też, że nie żałuję czasu spędzonego w Ameryce.

– Wiem, że było ci tam ciężko.

– Życie w ogóle jest ciężkie. W Stanach po raz pierwszy byłem zdany tylko na siebie i musiałem sobie poradzić. Dobrze mi to zrobiło.

Cala spojrzała na Sabrinę.

– O ile wiem, byłaś w podobnej sytuacji. Mieszkałaś z matką w Kalifornii, ale wakacje spędzałaś w Bahanii, prawda?

– Kalifornia to był świat matki, Bahania świat ojca, a ja musiałam balansować między nimi. To było trudne. Poza tym w Kalifornii ukrywałam, kim naprawdę jestem. Chodziło nie tylko o względy bezpieczeństwa. Bałam się, że kiedy przyjaciele dowiedzą się, iż jestem królewską córką, to wszystko się między nami zmieni.

– I w tej sprawie macie podobne doświadczenia. Również ty nie mogłeś zdradzić, kim jesteś – powiedziała Cala, patrząc na syna.

– Istnienie Miasta Złodziei okryte jest tajemnicą, więc musiałem kłamać na swój temat.

Swobodna rozmowa na różne tematy toczyła się dalej. Sabrina szczerze polubiła Calę za jej dobroć, mądrość, delikatność i zdecydowane obstawanie przy własnym zdaniu. Można było ją przekonać do innej opinii, nigdy narzucić. Kardal odnosił się do matki z miłością i szacunkiem. Bardzo ją to ujęło.

Od czasu do czasu książę spoglądał na Sabrinę, jakby łączył ich wspólny sekret. Czuła się wtedy jak podczas pocałunku. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, ale podobało jej się to.

– Zaprosiłam do miasta gościa – oznajmiła Cala po skończonym posiłku.

– Powinienem się bać? – zapytał rozleniwionym głosem Kardal. – Czuję, że tabun kobiet dokona inwazji na mój zamek. To prawda? W takim razie wyskoczę na kilka dni na pustynię.

Cala nagle zaczęła nad wyraz pedantycznie składać serwetkę.

– Zjawi się jedna osoba. Zaprosiłam Givona, króla El Baharu.

Kardal zerwał się na równe nogi. Jego twarz przybrała groźny wyraz.

– Jak śmiałaś go zaprosić? – warknął. – Jeśli jego noga postanie w Mieście Złodziei, każę go zastrzelić. Nie, zrobię to sam! – Wypadł z komnaty.

– Nie rozumiem… – powiedziała cicho Sabrina. – Król Givon jest dobrym władcą, jego poddani go uwielbiają.

– Dla Kardala nie ma to żadnego znaczenia. – Cala westchnęła. – Miałam nadzieję, że czas uleczy tę ranę, jednak się myliłam.

– O jakiej ranie mówisz? Dlaczego Kardal tak nienawidzi króla Givona?

– Widzisz, Givon jest jego ojcem…


Sabrina nie mogła uwierzyć, że król Givon jest ojcem Kardala. Zawsze słyszała, że małżeństwo króla El Baharu było bardzo szczęśliwe, niestety trwało krótko, bo królowa młodo umarła. Po jej śmierci Givon całkowicie poświęcił się swoim dzieciom. A teraz okazało się…

Postanowiła poszukać Kardala. Wyszła na korytarz, a napotkany służący wskazał jej drogę. Czuła, że książę potrzebuje rozmowy z kimś, kto potrafi go zrozumieć, a Sabrina, z uwagi na swe skomplikowane relacje rodzinne, uważała siebie za taką osobę. To dodało jej odwagi. Zapukała i weszła.

Apartament Kardala był ogromny, pełen cennych antyków i dzieł sztuki. Sabrina wkroczyła do holu wykładanego kafelkami, w którego rogu stała szemrząca fontanna. Na lewo była jadalnia ze stołem na dwadzieścia osób, a na wprost pokój dzienny połączony z tarasem. Tam też się udała.

Przez chwilę patrzyła na błyszczące w dole światła miasta i ciemniejącą w oddali pustynię. Czuła, że nie jest sama. Gdy jej oczy przywykły do mroku, ujrzała Kardala. Stał oparty o poręcz.

Wiedział, że tu przyszła, lecz milczał. Długi czas stali w ciszy, wsłuchując się w odgłosy ukrytego przed światem miasta, za którym rozciągała się tchnąca odwiecznym spokojem niezmierzona pustynia.

– Jestem tu tak krótko, a trudno mi sobie wyobrazić, bym mogła żyć gdzie indziej – szepnęła spontanicznie.

– Za każdym razem, kiedy musiałem stąd wyjeżdżać, było mi żal – powiedział Kardal. – Nawet wtedy, gdy wiedziałem, że robię to dla własnego dobra. – Pochylił się nad poręczą. – Nic z tego nie rozumiesz, prawda?

– Masz rację, nie rozumiem. Nie wiedziałam, że król Givon jest twoim ojcem, ale słyszałam o nim dużo dobrego. Nie rozumiem więc twojej reakcji, gdy Cela…

– To długa historia.

– Nigdzie się nie śpieszę. Mów, proszę.

– Przed wiekami przebiegał tędy słynny Jedwabny Szlak łączący Indie i Chiny z Zachodem. Dopóki wędrowały nim karawany kupieckie, wszyscy na tym zarabiali, kiedy jednak szlak zamknięto, mieszkańcy krajów, przez które wiódł, natychmiast drastycznie zbiednieli. Wtedy plemiona koczowników wyczuły koniunkturę i zaoferowały kupcom ochronę na pustynnych trasach, co umożliwiło przywrócenie handlu. Natomiast mieszkańcy Miasta Złodziei doszli do wniosku, że bardziej opłaca się im strzec karawan przed złodziejami, niż je okradać.

– Co za diametralna zmiana w podejściu do biznesu.

– Właśnie… Jak na pewno wiesz, El Bahar i Bahania od stuleci zgodnie ze sobą sąsiadowały, podobnie było z Miastem Złodziei. Jest to księstwo formalnie wchodzące w skład Bahanii, jednak praktycznie jest samodzielnym państwem, choć oficjalnie nie istnieje. Jednak z Bahanią i El Baharem łączą nas bardzo bliskie stosunki, tak naprawdę wszystkie trzy rządy żyją w symbiozie. Pięćset lat temu nomadowie podlegali księciu Miasta Złodziei, i to on pobierał procent od wszystkich przewożonych przez pustynię towarów. Dzisiaj ja otrzymuję procent od zysków ze sprzedaży wydobywanej tu ropy naftowej. W zamian za to moi ludzie pilnują bezpieczeństwa na pustyni. Zabezpieczają pola naftowe przed napadami i przed atakami terrorystycznymi.

– Ach, więc to tym tak naprawdę zajmuje się Rafe. Nie zamek, tylko pola naftowe.

– Rafe'owi podlegają wszystkie służby bezpieczeństwa, w tym odpowiedzialne za zamek, ale oczywiście najważniejsza jest ropa. Nomadowie robią, co mogą, by chronić pola naftowe, ale to już nie wystarcza z uwagi na nowe technologie.

– A co to ma wspólnego z twoim ojcem?

– El Bahar, Bahania i Miasto Złodziei łączą nie tylko interesy, ale również więzy krwi. Jeżeli książę Miasta Złodziei nie ma męskiego potomka, wtedy albo król Bahanii, albo król El Baharu przyjeżdża do miasta i zostaje w nim tak długo, dopóki najstarsza córka Księcia Złodziei nie zajdzie w ciążę. Jeżeli księżniczka urodzi córkę, wtedy król wraca, i tak co roku, aż w końcu urodzi się chłopiec. Mój dziadek miał tylko jedno dziecko… i była to właśnie córka.

– To barbarzyństwo! Wprost nie mogę uwierzyć… Tak po prostu przyjeżdża i bierze ją sobie do łóżka?! Oczywiście ślubem nikt sobie głowy nie zawracał…

– Ten zwyczaj trwa od tysięcy lat, dzięki temu nasze rody co kilka pokoleń odnawiają więzy krwi. Dwieście lat temu o spełnienie tego obowiązku poproszono króla Bahanii, następnym razem była więc kolej władcy El Baharu.

– Twoja matka była wtedy taka młoda…

– Właśnie skończyła osiemnaście lat.

Biedna Cela musiała się oddać obcemu mężczyźnie tylko dlatego, że tak nakazywał zwyczaj…

– Równie dobrze mógłby to być mój ojciec – szepnęła. – A wtedy bylibyśmy przyrodnim rodzeństwem.

– Ale nie jesteśmy. – Uśmiechnął się lekko.

– Dlaczego tak nienawidzisz Givona? Też musiał ulec dawnemu zwyczajowi…

– Owszem. A jednak… – W głosie Kardala zabrzmiał gniew. – A jednak potem mógł zachować się inaczej. Zrobił, co musiał zrobić, i odszedł. Przez te wszystkie lata ignorował mnie i moją matkę. Nigdy też mnie nie uznał.

– Rozumiem twój ból. Wiem, co czuje odrzucone dziecko. Wiem, że zarazem tęsknisz za ojcem, jak i chciałbyś wymazać go ze świadomości.

– Nieważne, co czuję. Po trzydziestu latach od moich narodzin król Givon postanowił uznać we mnie syna… Za późno się zdecydował. Nie przyjmę go.

– Nie wolno ci tak postąpić! Kardal, musisz się z nim zobaczyć, bo inaczej wszyscy się zorientują, że wciąż cierpisz z powodu odrzucenia. A tego przecież nie chcesz, prawda? Twoi ludzie nie mogą pomyśleć, że chowasz do Givona urazę, i dlatego go unikasz. Tak nie postępują dobrzy przywódcy. Nie masz wyboru. Musisz z nim stanąć twarzą w twarz. Nie pozwól, by się zorientował, że nadal ci na nim zależy.

– Wcale mi na nim nie zależy. Nigdy mi nie zależało.

– Oczywiście, że ci zależy. – Wytrzymała jego wściekłe spojrzenie. – Dlatego tak cię to złości. Bez względu na to, co będziesz sobie mówił, Givon jest twoim ojcem.

Wciąż mierzył ją złym wzrokiem, lecz jego furia malała.

– Jesteś inna, niż sobie wyobrażałem.

Sabrina lekko uśmiechnęła się.

– Wiem, za kogo mnie uważałeś, trudno więc uznać to za komplement.

– A jednak to miał być komplement. – Musnął palcami jej policzek. – Tyle rzeczy muszę przemyśleć. Twoje rady są mądre. Nie chcę z nich rezygnować tylko dlatego, że jesteś kobietą.

– Dziękuję. – Wiedziała, że w ustach Kardala, nieodrodnego syna pustyni, był to wielki komplement, choć Sabrina miała na ten temat całkiem inne zdanie.

To prawda, złościł ją swoimi poglądami i postępowaniem, zarazem jednak, o zgrozo, wcale nie chciała, by choćby odrobinę się zmienił…

Загрузка...