ROZDZIAŁ 6

– Nie aprobuję u niewolnic sarkazmu.

– A ja u nikogo nie aprobuję porywania.

Tym razem Kardal wzniósł oczy ku niebu.

– Jesteś strasznie pyskata. – Westchnął ciężko. – A tak miło spędzasz czas w moim mieście, szczególnie gdy ci towarzyszę.

– Skąd wiesz, że miło? Nic nie wiesz, co czuję.

– To prawda, więc może chciałabyś spotkać się ze swoim narzeczonym?

– Co?! Z nim? A w ogóle skąd wiesz o księciu trolli?

– Jak go nazwałaś? – Z miejsca wpadł we wściekłość.

– Książę trolli. Już sobie wyobrażam, kogo naraił mi ojciec. Jakiś ohydny dziadyga z cuchnącym oddechem, pustą głową i paskudnym charakterem.

– Skąd wiesz, że jest taki straszny?

– Ojciec nigdy nie przejmował się moim dobrem, a kiedy powiedział, że będzie to małżeństwo polityczne, dośpiewałam sobie resztę. – Spojrzała krytycznie na Kardala. – Choć jesteś porywaczem i tyranem, i w ogóle potworem, jednak książę trolli jest od ciebie jeszcze gorszy. Trudno w to uwierzyć, ale taka jest prawda.

– Dzięki za komplement.

– Nie odpowiedziałeś mi jeszcze, skąd wiesz o moich zaręczynach.

– Słyszałem jakieś plotki. – Machnął ręką. – Sabrino, brałaś udział w przyjęciach twojej matki? O nich to dopiero krążą plotki…

– Wykręcałam się, jak tylko mogłam, a nawet jeśli musiałam się zjawić, gdy atmosfera robiła się zbyt… frywolna, ulatniałam się. To mnie po prostu nie bawiło. Odziedziczyłam po matce wygląd, ale nic poza tym. To przykre, ale jesteśmy sobie zupełnie obce.

– Widziałem jej zdjęcia. To prawda, jest urodziwa, ale gdzie jej do ciebie.

Ten komplement bardzo ją ujął. Poczuła się cudownie… a przecież nie powinna. Kardal ją porwał, poniżył, zmusił do noszenia stroju prostytutki, podczas kąpieli znieważył lubieżnym gestem, dotąd na jej rękach tkwiły niewolnicze kajdany, a jakie jeszcze tortury dla niej planował, tylko on wiedział. Jesteś w niewoli, powtórzyła sobie, a to twój oprawca.

Dlatego nawet nie podziękowała za komplement.

Siedzieli przy kominku w jej sypialni. Kolację podano na niskim stoliku, wokół którego zamiast krzeseł porozkładano poduszki.

Kiedy Adiva oznajmiła z namaszczeniem, że książę Kardal raczy zjeść kolację z niewolnicą Sabriną, rzeczona niewolnica pomyślała, że najlepiej wyrazi swą wdzięczność, rozbijając talerz na szanownym książęcym łbie. Jednak nie było ku temu sposobnej chwili, bo kolacja przebiegała w całkiem miłej atmosferze, a Sabrina spragniona była normalnej pogawędki.

– Czy przyjeżdżając w odwiedziny do ojca, kontynuowałaś swe historyczne studia?

– Nie miałam na to szans. Nie uzyskałam zgody na spenetrowanie archiwów państwowych, nie pozwolono mi też zajrzeć do skarbca, gdzie są schowane najcenniejsze zabytki kultury Bahanii. – W jej głosie pobrzmiewał żal. – Przyjeżdżałam do ojca na letnie wakacje i mogłam zrobić wiele dobrego, ale jakoś nikt nie potrafił w to uwierzyć.

– A kiedy byłaś młodsza?

– Ojciec witał mnie, gdy przyjeżdżałam, a potem oddawał w ręce opiekunek – powiedziała ze smutkiem. – Szczęśliwie często były to cudzoziemki, więc dowiadywałam się o ich krajach. Zawsze też prosiłam, by nauczyły mnie swojego języka, a one robiły to z radością. Bardzo mi się to później przydało na studiach. – Zadumała się na chwilę. – Komuś, kto tego nie przeżył, trudno zrozumieć, jak było mi ciężko balansować między światem ojca i matki. Kalifornia i Bahania, liberalna Ameryka i tradycyjny Bliski Wschód. Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do ojca, wszystko było tu dla mnie obce i nieznane. Ojciec nie miał dla mnie czasu, pochłaniały go sprawy państwowe i wychowywanie moich braci. Nigdy nie okazał radości, że jestem w Bahanii. Tak naprawdę mu zawadzałam.

– Znalazłaś się w domu zamieszkanym przez samych mężczyzn. Jestem pewien, że nie wiedzieli, jak się tobą zająć.

– Być może… Prawda była taka, że czułam się niechciana. Dużo czytałam o historii Bahanii, rozmawiałam ze służbą. A kiedy wreszcie jakoś się zadomawiałam, musiałam wracać do Kalifornii. Moi przyjaciele opowiadali o wakacyjnych przygodach, a ja co? Miałam się chwalić, że całe lato spędziłam w pałacu i uczyłam się, jak być księżniczką? – Sabrina skrzywiła się. – Dla wielu brzmiałoby to fantastycznie, ale nie dla mnie. Zresztą ukrywałam prawdę, kim jestem. Znajomi wiedzieli, że odwiedzam ojca, który mieszka w krajach arabskich, i to wszystko. – Spostrzegła, że Kardal wpatruje się w nią nieruchomym wzrokiem. – Czy to cię nudzi?

– Wręcz przeciwnie. Jakbym słuchał o sobie, bo również dorastałem uwięziony między dwoma światami i wiem, jakie to trudne. – Zamyślił się na chwilę. – Byłem dzieckiem pustyni. Ledwie zacząłem chodzić, wsadzono mnie na konia. – Uśmiechnął się. – Z rówieśnikami przeżywałem wspaniałe przygody. Uczono nas kochać pustynię, bać się jej i rozumieć. Polowania, ucieczki, pogonie… Do tego każdego roku przez kilka miesięcy wędrowałem po pustyni z koczownikami.

– Brzmi to wspaniale…

– I tak było. Kiedy jednak skończyłem dziesięć lat, matka wysłała mnie do szkoły w Nowej Anglii, bym przygotował się do egzaminów do szkoły średniej. – Już się nie uśmiechał. – Byłem inny niż pozostali chłopcy. Kompletnie do nich nie pasowałem.

– Wyobrażam to sobie.

– Nie znałem tamtejszych zwyczajów, prawie nie znałem języka, miałem też okropne braki w edukacji. Prawdę mówiąc, podczas pierwszego roku wciąż karano mnie za bójki.

– Już to widzę. Zjawił się obcy, to trzeba się z nim podrażnić. A że małego Kardala szkolono dotąd na wojownika…

– Właśnie. Potem jednak zmieniłem się.

– Co się stało?

– Kiedy w lecie przyjechałem do domu, dziadek wytłumaczył mi, po co ta cała nauka. By zostać w przyszłości mądrym i dobrym władcą Miasta Złodziei, musiałem zdobyć gruntowne wykształcenie. Wróciłem więc do szkoły i ostro zabrałem się do pracy.

– Czyli dałeś się przystrzyc na jankeską modłę!

– Poniekąd… A kiedy skończyłem piętnaście lat, zrobiło się jeszcze ciekawiej, ponieważ niektóre zajęcia zaczęliśmy odbywać wspólnie z dziewczętami z sąsiedniej szkoły.

– Już sobie to wyobrażam. Musiałeś mieć straszne powodzenie. – Roześmiała się.

– Szło mi całkiem nieźle. – Też się uśmiechnął. – Poza tym nauczyłem się żyć po amerykańsku, dopasowałem się do reszty. Ale tak jak ty, każdego lata wracałem na pustynię i uczyłem się jej od nowa. A potem znów do Stanów… Kiedy wreszcie skończyłem studia, z radością na stałe wróciłem do swojego miasta.

– Mamy więc podobne doświadczenia… – Mimowolnie dotknęła niewolniczych kajdan i wzdrygnęła się. – Naprawdę zamierzasz mnie tu trzymać jako swoją niewolnicę?

– Oczywiście. Nie zdarzyło się nic takiego, bym zmienił zdanie.

– Przecież wiesz, że nie wolno ci tego robić. Jestem księżniczką, córką króla, który jest również twoim nominalnym władcą. Wprawdzie mój ojciec zbytnio o mnie nie dba, ale nie pozwoli, by ktokolwiek przetrzymywał mnie wbrew mojej woli.

– Powiadomiłem go, że jesteś moim więźniem, i zażądałem okupu.

– Co?! – Była równie zdumiona, co wściekła. – To jakiś głupi żart…

– Jesteś pewna?

– Król Bahanii nie będzie z tobą negocjował. On cię rozgniecie jak robaka!

– Nic nie rozumiesz – stwierdził spokojnie. – Bahania i Miasto Złodziei są sobie niezbędne i Hassan doskonale wie, że nie może mnie rozzłościć.

– A jeżeli to ty rozzłościsz jego? Jesteś szalony. Ojciec nie puści ci tego płazem.

– Jestem pewien, że puści. Od czasu do czasu muszę przypominać potężniejszym sąsiadom, w tym również memu nominalnemu władcy, że też mam siłę, i że potrzebują mnie tak samo jak ja ich.

– Z tego wniosek, że porwałeś mnie z powodów politycznych – powiedziała cicho. Ta informacja, w sumie tak oczywista i banalna, nie wiedzieć czemu sprawiła jej ogromną przykrość.

– Zabrałem cię z pustym, byś nie umarła, natomiast zatrzymałem w mieście z wielu powodów, w tym politycznych.

– A te pozostałe?

– Możliwe, że mi się spodobałaś.

Mimo że była odziana w zakrywającą wszystko suknię, poczuła się naga pod jego spojrzeniem.

– Żądam, byś jak najprędzej umożliwił mi powrót do pałacu mojego ojca.

– Mój pustynny ptaszku, przecież jesteś moją niewolnicą. Spojrzyj tylko na swoje nadgarstki.

– To jakieś szaleństwo. Nie możesz więzić królewskiej córki!

Stanął tuż przy niej. Gdy zaczęła się cofać, ruszył za nią, aż napotkała zimną kamienną ścianę. Kardal delikatnie dotknął jej policzka, czym wzbudził w niej dziwny dreszcz ni to strachu, ni to rozkoszy.

– Postanowiłem, że tu zostaniesz – powiedział cicho, schylając głowę. – A jeśli będziesz miała szczęście, to być może kiedyś pozwolę ci odejść.

Sabrina próbowała powoli przesunąć się wzdłuż ściany, ale Kardal mocno objął ją w talii.

– Strzeż się, Kardal – syknęła. – Zabiję cię. Zaśniesz i już się nie obudzisz. Nie znasz dnia ani godziny.

– Czekam niecierpliwie w mojej sypialni. Pragnę wreszcie się dowiedzieć, co wiesz o rozkoszach ciała i jak umiesz dogodzić mężczyźnie. – Zbliżył swe usta do jej warg.

– Szanuj mnie! – krzyknęła z pełną wściekłości rozpaczą. – Jestem dziewicą. Przestań traktować mnie jak dziwkę. Nic nie wiem o seksie!

– Przekonamy się. – Przycisnął wargi do jej ust.

Jeśli pocałunek będzie zbyt długi, zamierzała kopnąć Kardala w goleń i gryźć w usta tak długo, aż zacznie krzyczeć. Potem ucieknie z komnaty i znajdzie jakąś drogę ucieczki.

Jego usta musnęły jej wargi lekko niczym piórko. To było… bardzo miłe.

– Jak było? – zapytał.

– Okropnie.

– Do listy twoich grzechów dodaję kłamstwo – stwierdził ze śmiechem.

– Lista moich grzechów? Nie ma takiej. To ty grzeszysz pychą, przemocą i lubieżnością. Ja zaś jestem w każdym tego słowa znaczeniu niewinna.

– Udowodnij to. – Opadł ustami na jej wargi.

Tym razem całował inaczej. Też delikatnie, ale śmielej. Bała się jego brutalności i była gotowa z nią walczyć, ale to, jak czule muskał jej wargi, jak pieścił drobnymi ruchami…

Sabrina w nagłym błysku wspomniała swoje smutne życie. Skończyła dwadzieścia trzy lata, ale nadal była niewinna. Wcale tego nie chciała, lecz gdyby zdecydowała się na seks, mężczyzna, który pozbawiłby ją dziewictwa, naraziłby się na okrutną zemstę króla Hassana. Bo choć była niechcianym dzieckiem, to jako księżniczka bezwzględnie podlegała takim rygorom. Jej dziewictwo miało być darem dla męża, którego wybierze ojciec. Dwa razy jej serce zabiło żywiej, i dwa razy skończyło się tak samo. Mężczyźni, gdy tylko wyznała im prawdę, natychmiast rejterowali, bojąc się królewskiego gniewu, a na platoniczną miłość nie mieli ochoty.

A oto teraz inny mężczyzna, pustynny książę i porywacz, nie bacząc na jej książęcą godność i dziewiczy stan, próbował ją uwieść. Powinna się bronić do upadłego, lecz jego czułe pieszczoty odbierały jej siłę. Było jej coraz przyjemniej, a złość gdzieś ulatywała…

Kardal nie zmuszał jej, nie napierał, tylko delikatnie muskał usta, palcami wodził po twarzy, uchu, szyi. A kiedy cofnął głowę, instynktownie pochyliła się w jego kierunku, dążąc za jego ustami.

– Sabrina…

Kiedy usłyszała swe imię wymówione tym ochrypłym głosem, stało się z nią coś dziwnego. Jakby jej ciało zaczęło się czegoś domagać…

Kardal znów ją pocałował, tym razem dużo odważniej. Sabrina drgnęła zaskoczona, ale nie cofnęła głowy. Naprawdę działo się z nią cos niesamowitego, zarazem jednak czuła się kompletnie zagubiona. Zupełnie nie wiedziała, co powinna zrobić. Wtedy Kardal przesunął rękę z jej talii na ramię, a ona odważyła się oprzeć prawą dłoń na jego boku.

Wyczuła, że Kardal chce pogłębić pocałunek, i przystała na to z ochotą. I zaraz doznała niesamowitych wręcz wrażeń. Całowała się już przedtem, ale to było po prostu nic. Teraz jej ciało zareagowało wprost niesamowicie, i było to cudowne uczucie. Pragnienie, pożądanie, i ten niesłychany żar… Była przekonana, że zaraz umrze w ramionach Kardala.

Objęła go mocno i przyciągnęła do siebie. Chciała czuć jego ciepło, smak jego ust. Ich ciała przywarły do siebie. Sabrina pragnęła, by… W każdym razie nigdy dotąd niczego tak nie pragnęła.

Nagle Kardal przerwał pocałunek. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła, że badawczo się w nią wpatruje rozognionym wzrokiem.

– Jak tam, mój pustynny ptaszku? W dalszym ciągu chcesz uciekać?

Oczywiście, że chcę, pomyślała, ale nie w tej chwili. Bo teraz wolałaby, żeby Kardal jeszcze raz ją pocałował. Gdy tak się rozmarzyła, poczuła jego ręce na swych piersiach. Sabrinę ogarnęło dzikie pożądanie… i siła tego doznania otrzeźwiła ją. Natychmiast powrócił rozsądek. Gwałtownie zaczęła odpychać Kardala. Zdumiony, chwilę trwał w miejscu, wreszcie cofnął się o krok.

– Nie wolno ci tego robić – wyrzuciła z siebie. – Rozumiesz? Nie wolno! I tak drogo zapłacisz za to, że mnie porwałeś i uwięziłeś, ale za pozbawienie dziewictwa królewskiej córki jest tylko jednak kara: obcięcie głowy. Jeśli mnie tkniesz, zyskasz dwóch śmiertelnych wrogów, mojego ojca i księcia trolli, który spodziewa się żony dziewicy.

Kardal zmarszczył brwi.

– To niemożliwe. Nie możesz być dziewicą.

– Czyżbyś wiedział o tym lepiej ode mnie?! – krzyknęła w ostatecznej desperacji.

– Nie przypuszczałem… Nie wiedziałem…

– Ile razy ci to mówiłam? Gadać potrafisz, pora wreszcie nauczyć się słuchać – warknęła wściekle.

Kardal spojrzał na nią, coś mruknął do siebie, potem odwrócił się na pięcie i wielkimi krokami wyszedł z pokoju. Rozdygotana Sabrina została sama.


Długo nasłuchiwała, czy ktoś się nie zbliża. Po raz pierwszy, odkąd przybyła tu pięć dni temu, drzwi jej komnaty zostawiono otwarte. Być może Adiva po przyniesieniu śniadania zrobiła to przez przeoczenie lub też od tej pory wolno jej było wychodzić z pokoju. Bez względu na to, jaki był powód, postanowiła wykorzystać sytuację. Nie obchodziło jej, czy zostanie złapana i czy Kardal będzie wściekły. Nie mogła już dłużej siedzieć zamknięta w czterech ścianach i tylko to się liczyło.

Idąc korytarzem, rozmyślała o tym, że dotąd wolała być sama. Cierpiała w niewoli i nie chciała nikogo widzieć.

Czytała książki, których miała mnóstwo do dyspozycji, poza tym Adiva dostarczała jej gazety i magazyny. Ale dwa dni temu, kiedy Kardal ją pocałował, cały świat stanął do góry nogami.

Po prostu czuła się cudownie w jego objęciach, całą sobą chłonęła pieszczoty i oddawała je. Pragnęła, by to się powtórzyło. Dotąd żaden mężczyzna nie dał jej nawet nędznej namiastki tej przyjemności, jakiej zaznała z Kardalem. Czy to on był wyjątkowy? A może działo się coś gorszego?

Od kiedy pojęła, jakiego rodzaju związki łączyły jej matkę z mężczyznami, obawiała się, że pewnego dnia może się stać taka sama jak ona. Sabrina jednak nie chciała, by jej życiem rządziła namiętność. Nie chciała podejmować błędnych decyzji tylko dlatego, że jakiś mężczyzna zaspokoi ją w łóżku. Jeżeli już miała się zakochać, to w kimś, kto będzie myślał tak samo jak ona. Pragnęła porozumienia dusz, a nie wyłącznie ciał. Chciała, aby jej kochanek był człowiekiem, którego będzie mogła szanować. Chciała też, by on szanował ją. Namiętność jawiła się jej jako coś przemijającego i niebezpiecznego.

Dotarła do miejsca, gdzie przy schodach korytarz się rozwidlał. Uznała, że idąc dotychczasową drogą, może znaleźć wyjście z zamku. Gdyby zaś zeszła schodami, miała szansę dotrzeć do miejsca, gdzie przechowywane są skarby pustynnych łupieżców.

Bardzo chciała się stąd wydostać i przestać myśleć o tym, co zaszło między nią i Kardalem, ale ponad wszystko pragnęła zobaczyć zgromadzone w zamku złodziejskie łupy. Mówiąc sobie, że zachowuje się jak idiotka, zaczęła zbiegać po schodach.

Od tamtego dnia, kiedy Kardal ją pocałował, widziała go tylko dwa razy, podczas wspólnego obiadu i kiedy zaproponował jej obejrzenie filmu. Ponieważ pokaz miał się odbyć w większym gronie, odmówiła, wstydząc się niewolniczych kajdan. Jednak za każdym razem, gdy koło niej pojawiał się Kardal, jej serce waliło jak oszalałe, a wspomnienia pocałunków i pieszczot wypierały wszystkie inne myśli. Sabrina wiedziała, że jeśli nie uodporni się na niego, będzie z nią naprawdę źle.

Stanęła na chwilę, aby przyjrzeć się przepięknemu siedemnastowiecznemu gobelinowi. Szybko jednak stwierdziła, że jest w złym stanie i wymaga oczyszczenia i fachowej konserwacji. Już się zorientowała, że Kardal nie ma pojęcia o profesjonalnym przechowywaniu dzieł sztuki i ich katalogowaniu. Będzie musiała mu to ostro i odważnie wypomnieć.

Wreszcie schody skończyły się i Sabrina zobaczyła przed sobą kilkoro masywnych, drewnianych drzwi zamkniętych na potężne zamki. A więc dotarła do skarbca Miasta Złodziei! Tylko drobiazg: jak dostać się do środka?

– Zwiedzasz czy kradniesz?

Przestraszona Sabrina krzyknęła, a gdy się obejrzała, zobaczyła, że na najniższym stopniu schodów stoi wysoki, potężnie zbudowany blondyn ubrany w ciemny mundur. W jego wzroku było coś, co napełniało strachem.

Przestraszona przyłożyła rękę do bijącego gwałtownie serca i starała się wyrównać oddech.

– Zwiedzam. Chciałabym zobaczyć legendarne skarby Miasta Złodziei. Zawodowo zajmuję się historią tego regionu. A ty kim jesteś?

– Rafe Stryker, szef służb bezpieczeństwa.

– Przecież jesteś Amerykaninem! – zdumiała się. – Jakim cudem powierzono ci taką funkcję w Mieście Złodziei?

– Książę Kardal zatrudnia najlepszych ludzi.

– Rozumiem… – Pyszałkowate słowa aż prosiły się o ironiczna ripostę, jednak oczy Rafe'a Strykera były jak lodowiec, co nakazywało największą ostrożność. Kardal był niebezpieczny przez swój ognisty temperament, ale to Sabrina rozumiała znakomicie. Natomiast nie pojmowała i bała się chłodu.

– Rozumiem, że jesteś księżniczką, którą Kardal znalazł, gdy zabłąkała się na pustyni.

– Przynajmniej tak głosi jedna z wersji. – Spojrzała na kaburę z pistoletem wiszącą u jego pasa. – Czy masz za zadanie zaprowadzić mnie pod bronią do mojej komnaty?

– Ależ skąd! – Rafe wyjął z kieszeni klucze i zaczął otwierać drzwi. – Wydano mi polecenie, abym pokazał ci to, co cię zainteresuje.

– Och! Naprawdę zobaczę legendarne skarby?!

– Spójrz, księżniczko.

W zaciemnionym pomieszczeniu stało na postumentach kilkanaście szklanych gablotek oświetlonych żarówkami. Sabrina zauważyła z żalem, że przy eksponatach nie ma podpisów i muzealnych metryczek, a potem już tylko podziwiała wspaniałe eksponaty. Przez chwilę syciła wzrok wielkanocnymi jajkami Fabergego, prawdziwym cudem kunsztu złotniczego, następnie jej uwagę przykuła gablotka, w której leżało dwanaście wysadzanych brylantami diademów. W pozostałych gablotkach zgromadzono drogocenną i artystycznie doskonałą biżuterię pochodzącą z różnych stron świata, a także niewiarygodne wręcz okazy kamieni szlachetnych, w tym rubin wielkości niedużego melona.

– Tak nie można – wyszeptała. – Kardal powinien to natychmiast zwrócić.

– Musisz to sama omówić z szefem. Moje zadanie polega na tym, aby bez pozwolenia nikt niczego stąd nie zabrał.

Spojrzała na niego kpiąco.

– Rozumiem. Nie wolno okradać złodziei.

– Jak widać, nie wolno. – Gdy machnął ręką, rękaw bluzy przesunął się, odsłaniając tatuaż na prawym przegubie.

Sabrina chwyciła go za rękę.

– Nosisz na ręku książęcy symbol. – Zdumiona patrzyła na herb Miasta Złodziei przedstawiający zamek i pustynnego lwa. Wiedziała, że taki tatuaż mogli nosić tylko ci, którzy… Spojrzała w zimne oczy Rafe'a. – Narażając swe życie, uratowałeś Księcia Złodziei. W ten sposób zdobyłeś absolutne zaufanie Kardala oraz otrzymałeś tytuł szejka.

– Widzę, że znasz historię swojego kraju.

– Znam. Czy Kardal obdarował cię ziemią?

– Owszem, coś tam dostałem. – Wzruszył ramionami. – Mam też jakieś kozy i wielbłądy. Proponowano mi także kilka żon, ale odmówiłem.

– Kim jesteś?

– Pracuję tu.

Akurat, pomyślała. Rafe Stryker nie był zwykłym pracownikiem. Kardal będzie musiał jej odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących jego zastępcy.

I najważniejsza sprawa. Trzeba coś zrobić z tymi skarbami, z owym łupem pustynnych złodziei…

Sabrina ruszyła do swojej komnaty.

Загрузка...