Chciała udowodnić, że jest niezależną kobietą, a jednak po jakimś czasie zaczęła podrzemywać wsparta na Kardalu. Przełożył wodze do przodu, a Sabrina oparła ręce na jego ramionach. I było to dziwnie intymne doznanie. I całkiem nowe. Cóż, nigdy dotąd nie była porwana…
– Często porywasz niewinne kobiety?
Roześmiał się.
– Można o tobie powiedzieć wiele rzeczy, księżniczko, ale na pewno nie to, że jesteś niewinna.
Och, jak bardzo się mylił! Nie był to jednak ani czas, ani miejsce na takie rozmowy.
Nagle potknął się koń. Sabrina niechybnie spadłaby na ziemię, gdyby Kardal jej nie przytrzymał, mocno obejmując w pasie.
– Wszystko w porządku – powiedział uspokajająco. – Nie pozwolę, by coś ci się stało.
– Jasne. Nie chcesz, by twoja zdobycz została uszkodzona – burknęła ze złością.
– Masz rację, pustynny ptaszku – zaśmiał się miękko. – Nie pozwolę ci odlecieć, ale nie pozwolę też, by cokolwiek ci się stało. Do chwili, gdy zażądam należnej mi nagrody, włos nie spadnie ci z głowy.
Sabrinie nie spodobały się jego słowa. Kardal najwyraźniej wierzył we wszystko, co wypisywały o niej gazety, i myślał, że ją zna. Nie mogła dłużej zwlekać. Musiał wiedzieć, z kim naprawdę ma do czynienia.
– Mylisz się co do mnie.
– Rzadko się mylę.
– Co za skromność. Myślałam, że nigdy.
– Czasami tak – uśmiechnął się – ale nie jeśli chodzi o ciebie. Nie jesteś posłuszną córką, mieszkasz na Zachodzie i prowadzisz tam niewłaściwe życie. Nie jesteś kobietą Bahanii. Jesteś jak twoja matka, w czym nie ma zresztą nic dziwnego.
Sabrina powiedziała sobie, że to dzikus i że jego opinia nie ma znaczenia, a jednak poczuła piekące łzy. Nienawidziła ludzi, którzy oceniali ją na podstawie wielkonakładowych piśmideł, a spotykało ją to przez całe życie. Mało kto poświęcał choć trochę czasu, by dowiedzieć się, jaka jest naprawdę.
– Jak widzę, pasjami czytujesz brukowce.
– Nie o nie chodzi, tylko o fakty. Większość życia spędziłaś w Los Angeles i siłą rzeczy nabrałaś tamtejszych zwyczajów. Gdybyś została tutaj, żyłabyś po naszemu, ale najwidoczniej nie było ci to pisane.
– Wynika z tego, że sama zdecydowałam o wyjeździe. Jak na czteroletnią dziewczynkę to całkiem niezły wyczyn – zadrwiła. – Do tego złamałam prawo Bahanii, które zabrania, by królewskie dzieci wychowywały się za granicą. A prawda była taka, że ojciec z radością się mnie pozbył. – Gryząca gorycz zastąpiła drwinę. – Gdy rozstał się z matką, z radością pozwolił, by zabrała ranie do Stanów.
Mimo że byłam jego jedyną córką, dodała w duchu. Ale tylko córką… Obojętność ojca bolała ją zawsze, od kiedy tylko sięgała pamięcią. Kiedyś nauczy się z tym żyć, ale to jeszcze nie nastąpiło. Podobnie jak nie potrafiła odgrodzić się od złych języków. Za każdym razem tak samo bolało, gdy ukazywał się jakiś podły artykuł na jej temat lub ktoś puszczał w obieg ubliżającą plotkę. Nienawidziła tego cierpienia, a w przypadku Kardala, o dziwo, było ono jeszcze dotkliwsze niż zazwyczaj.
– Możesz sobie mówić, co chcesz. I tak prawdę znam tylko ja.
– Akurat z tym się zgadzam.
Długi czas jechali w milczeniu. Sabrina uspokoiła się, monotonne ruchy konia ukołysały ją. By nie zasnąć, spytała cicho:
– Naprawdę mieszkasz w Mieście Złodziei?
– Tak, Sabrino, naprawdę.
Z miejsca polubiła, jak wymawiał jej imię. Uśmiechnęła się.
– Przez całe życie?
– Na jakiś czas wyjechałem do szkoły, ale zawsze wracałem na pustynię. Tu jest moje miejsce. – W jego głosie brzmiała niezbita pewność.
– Ja nie mam swojego miejsca. Matka swym zachowaniem przez długie lata dawała mi jasno do zrozumienia, że jej przeszkadzam. Przecież nie po to wracała do Kalifornii, by tracić czas na niańczenie bachora, kiedy tyle wokół się dzieje… Więc nie niańczyła. Tak naprawdę zajmowała się mną jej pokojówka. Natomiast w Bahanii… – Sabrina westchnęła. – Cóż, ojciec za mną nie przepada. Uważa, że jestem taka jak matka, choć to nieprawda. – Usadowiła się wygodniej. – Mato kto docenia drobiazgi, które dają poczucie przynależności do jakiegoś miejsca. Gdybym miała takie miejsce, umiałabym je uszanować.
– Tak, przez dziesięć minut, a potem by ci się znudziło. Przyznaj, że jesteś rozpuszczona, mój ty pustynny ptaszku.
Sabrina gwałtownie się wyprostowała, już nie była senna.
– Jakim prawem mnie osądzasz? Przecież w ogóle mnie nie znasz. Przeczytałeś kilka brukowych gazet, nasłuchałeś się plotek, i już o mnie wszystko wiesz? – Była naprawdę wściekła. – Otóż nic o mnie nie wiesz. Ani jak żyję, ani kim jestem.
– A jednak wiem coś o tobie, co nie ulega żadnej wątpliwości.
– Tak?
– Będziesz się ze mną kłócić nawet o kolor nieba.
– Nie kłóciłabym się, gdybym je mogła zobaczyć.
– Nie licz, że zdejmę ci przepaskę.
– Ktoś powinien popracować nad twoim charakterem.
– Być może. – Kardal roześmiał się. – Ale na pewno nie ty. Jako moja niewolnica będziesz miała inne obowiązki.
Sabrina zadrżała. To już przestało być śmieszne. Czy Kardal był na tyle szalony, by z królewskiej córki uczynić niewolnicę? Nałożnicę?! Przecież byli w Bahanii. Gdy król Hassan o tym się dowie, zemści się na Kardalu okrutnie. Nie kochał córki, ale to nie miało znaczenia. Taką hańbę może zmazać tylko krew.
– Żartujesz, prawda? To wszystko, to jakiś żart. Uznałeś, że należy mi się nauczka i postanowiłeś mi jej udzielić.
– O wszystkim się przekonasz w swoim czasie. Nie bądź jednak zaskoczona, kiedy się okaże, że nie pozwolę ci odejść.
Niewolnictwo na tej ziemi bardzo dawno zniesiono, ale ten dzikus pewnie o tym nie wie, i łatwo może ją ukryć na pustyni…
– A co miałabym robić jako twoja niewolnica?
Kardal pochylił się ku niej.
– To będzie niespodzianka – szepnął, a jego oddech połaskotał ją w ucho.
– Wątpię, żeby mi się spodobała – mruknęła oschle.
Obudziły ją jakieś dźwięki. W pierwszej chwili wpadła w panikę, myśląc, że straciła wzrok. Zaraz jednak przypomniała sobie, że jest związana i ma zasłonięte oczy.
– Gdzie jesteśmy? – Zewsząd dobiegały strzępy rozmów, pobekiwania kóz, rżenie koni, dźwięczenie dzwonków, jakie się wiąże bydłu na szyi. Poczuła woń zwierząt, zapach gotowanego mięsa i olejków.
– Jesteśmy na targu? – Zadrżała. – Masz zamiar mnie tu sprzedać?
Do tej chwili wiedziała tylko tyle, że jest więźniem Kardala, ale tak naprawdę nie czuła się niewolnicą. Była dobrze traktowana, ich wzajemne stosunki nie napawały strachem. Teraz jednak dotarło do niej, co naprawdę się dzieje. Nie ma żadnych praw ani jakiegokolwiek wpływu na swój los. Kardal może ją sprzedać, a jej protestów nikt nie wysłucha. Kto będzie zwracał uwagę na krzyki jakiejś niewolnicy? Najwyżej ktoś ją uciszy…
– Tylko nie próbuj rzucać się pod koła jakiegoś wozu.
– To prawda, kusi mnie, by cię sprzedać, jednak nie zrobię tego – powiedział spokojnie Kardal. – Jesteśmy na miejscu. Witaj w Mieście Złodziei.
Dopiero po chwili dotarło do niej, że jednak Kardal nie sprzeda jej jakiemuś odrażającemu człowiekowi. Czy to znaczy, że jej życiu nie grozi niebezpieczeństwo?
Kardal zdjął jej opaskę z oczu. Kiedy Sabrina przyzwyczaiła się do światła, z zachwytu wprost zaparło jej dech. Wokół kręciły się setki ludzi ubranych w tradycyjne ubrania mieszkańców pustyni. Kobiety dźwigały kosze, a mężczyźni prowadzili osły. Między dorosłymi biegały dzieci. Wzdłuż głównej, wybrukowanej kamieniami ulicy ciągnęły się kramy, a sprzedawcy głośno zachwalali swoje towary.
Nie mogła uwierzyć, że Miasto Złodziei rzeczywiście istnieje.
– Cudowne… – szepnęła.
– Tak… O, już nas dostrzeżono.
Ludzie pokazywali ich sobie palcami. Wprawdzie Sabrina po długiej drodze wyglądała niechlujnie, co bardzo ją krępowało, a jednak wpatrywali się w nią wszyscy. Dobrze chociaż, że peleryna zasłaniała związane ręce, a jaskraworude włosy zasłaniała chusta, bo i tak wzbudzała wystarczającą sensację. Cóż, była kobietą, a jechała na jednym koniu z mężczyzną. Poza tym od razu było widać, że nie jest córą pustyni. Co więcej, kształt oczu i jaśniejszy odcień skóry zdradzały, że pochodzi z Zachodu. Było też coś w wykroju jej ust. Wielokrotnie zastanawiała się co, ale nigdy nie udało się jej tego stwierdzić. W każdym razie to coś ją zdradzało. Ci, którzy nie znali jej rodowodu, uważali, że nie pochodzi z Bahanii.
– Proszę pani, proszę pani!
Jakaś dziewczynka pomachała do niej. Nie mogła odpowiedzieć jej tym samym, bo miała związane ręce, więc tylko kiwnęła głową.
– Gdzie trzymacie skarby? – Sabrina była bardzo podekscytowana. – Czy będę je mogła zobaczyć? Czy zostały opisane i skatalogowane?
– Jeśli chodzi o skarby…
– Co to? – przerwała mu. – Czy to możliwe? Przecież na pustyni… Ale ja słyszę…
– Dobrze słyszysz.
Zaczęła rozglądać się gorączkowo, aż wreszcie na skraju targowiska wypatrzyła leniwie płynącą rzekę, która nagle znikała w ziemi.
– W wielu zapiskach jest mowa o źródle, ale to jest prawdziwa rzeka! – entuzjazmowała się.
– Już przed wiekami ukrywano tę informację. Do rzeki nie dopuszczano obcych, którzy tutaj dotarli, a nawet jeśli, to odbierano przysięgę, że nikomu o niej nie wspomną.
– Dlaczego?
– Cóż jest cenniejszego na pustyni od wody? – Przeciskali się wolno przez zatłoczone targowisko. – Ta rzeka nawadnia nasze uprawy, poi bydło. Dzięki niej istniejemy. Gdyby wieść się rozniosła, wielu chciałoby ją zagarnąć.
– Strzeżecie jej od wieków.
– Od kiedy pierwsi nomadowie założyli miasto.
Sabrina spojrzała na targowisko.
– Nie wszyscy z nich są nomadami. Prawdziwi koczownicy wolą przebywać na pustyni.
– To prawda. Ci, których widzisz, mieszkają na stałe w obrębie murów miejskich. Inni przyjeżdżają tu tylko na jakiś czas, a potem znowu ruszają na pustynię.
– Mury?
– Spójrz dalej.
Jakieś czterysta metrów od miejsca, gdzie byli, wznosiły się ogromne kamienne mury. Miasto było więc w istocie potężną fortyfikacją, a targ mieścił się poza jej obrębem.
– Jest ogromne… – szepnęła zdumiona.
– I naprawdę istnieje.
Podjechali do ogromnej, liczącej około dwudziestu metrów wysokości bramy umocowanej w sklepieniu murów.
– Jak stare są te wrota? Skąd pochodziło drewno? Kim byli budowniczowie?
– Aż tyle pytań – drażnił się z nią Kardal. – Poczekaj, nie widziałaś jeszcze najlepszego.
Przejechali przez bramę i znaleźli się po drugiej stronie murów, które zdawały się nie mieć końca. Miasto Złodziei wprost porażało swym ogromem.
Uniosła głowę i omal nie spadła z konia. Stali bowiem przed przejmującym grozą dwunastowiecznym zamkiem. Budowla strzelała w niebo niczym starożytna katedra, porażając wieżami, blankami, otworami strzelniczymi i mostem zwodzonym.
Na środku pustyni stał olbrzymi zamek! Wprost niesamowite. Spostrzegła, że wielokrotnie go przebudowywano w różnych epokach. Widać było wpływy Wschodu i Zachodu i zamysły architektoniczne różnych mistrzów. Z uwagi na swój eklektyzm, mógłby służyć za podręcznik dziejów budownictwa obronnego.
Do tego ta niezwykła budowla tętniła życiem.
– Jak to możliwe? Jakim cudem przez cale wieki to miejsce pozostawało tajemnicą?
– Lokalizacja, kolor – odparł Kardal.
Kamienne bloki, których użyto do budowy zamku, miały kolor piasku, do tego wokół miasta wznosiły się niewysokie góry. Kamuflaż wprost idealny nawet dla konwencjonalnych fotografii lotniczych.
– A jednak rządy innych państw na pewno wiedzą o tym mieście – powiedziała Sabrina. – Przecież jest widoczne na zdjęciach satelitarnych, w podczerwieni.
– To prawda, ale utrzymanie w tajemnicy położenia naszego miasta leży we wspólnym interesie.
Zatrzymali się przed wejściem do zamku. Rozglądając się wokoło, Sabrina rozpoznawała fragmenty, o których czytała w różnych zapiskach. Znajdowała się w samym sercu Miasta Złodziei. Z trudem ogarniała ogrom materiału do badań.
Kardal zeskoczył z konia i pomógł zsiąść Sabrinie, która znów poczuła się brudna i złachana, bo wokół nich zgromadziła się spora grupa ludzi. Na szczęście wszyscy patrzyli na Kardala, a nie na nią, i coś do siebie cicho mówili. Kilku mężczyzn lekko skłoniło się przed nim. Nie wiedziała, czy była to oznaka szacunku, czy też niezdrowego zainteresowania.
– Dlaczego tak na ciebie patrzą? – zapytała. – Zrobiłeś coś złego?
– Jesteś strasznie podejrzliwa. Po prostu mnie pozdrawiają i witają w domu.
– Nieprawda. To nie jest zwykłe powitanie. – Tłum rósł z każdą chwilą. – Tu chodzi o coś więcej.
– Zapewniam cię, że tak jest zawsze. – Poprowadził ją w stronę wejścia do zamku. Ludzie, kłaniając się, rozstępowali się przed nimi. Sabrina zatrzymała się.
– Kim jesteś? – Była pewna, że nie spodoba jej się to, co usłyszy.
– Przecież wiesz. Jestem Kardal. Idźmy już.
Powiodła wzrokiem po twarzach ludzi i dostrzegła na nich radość oraz szacunek.
– Więc o czym mi nie powiedziałeś?
Starał się zrobić niewinną minę, ale zupełnie mu się to nie udało.
– Słuchaj – syknęła zirytowana – możesz mnie nazywać zepsutym dzieciakiem, skoro tak lubisz, ale gdy powiesz o mnie „głupia", to się pomylisz. Kim jesteś?
Starszy mężczyzna wystąpił z tłumu i uśmiechnął się do niej.
– Nie wiesz, kim on jest? – zapytał drżącym głosem.
– To Kardal, Książę Złodziei. Pan tego miasta.
Oczywiście Sabrina o nim słyszała. Miasto zawsze miało swojego księcia, od kiedy je tylko zbudowano.
– Ty? – W jej głosie było niedowierzanie pomieszane z zaskoczeniem.
– Tak, jestem księciem i panem tego miasta. – Wskazał ręką na zamek i otaczającą go pustynię. – Dzika pustynia jest moim królestwem, a moje słowo jest tu prawem. – Zerwał pelerynę okrywającą związane nadgarstki Sabriny i pociągnął ją w górę schodów. Zatrzymał się przed wejściem do zamku, odwrócił w stronę tłumu i wskazał na nią.
– To jest Sabrina. Znalazłem ją na pustyni i jest moja. Kto ją tknie, ten nie doczeka następnego dnia.
Wszyscy wlepili oczy w Sabrinę. Nie czuła się z tym komfortowo.
– Wspaniale – mruknęła. – Kara śmierci dla tego, kto pomoże mi w ucieczce.
– Nic nie rozumiesz. W ten sposób cię chronię.
– Już ci uwierzę. – Spojrzała na niego z furią. – Co ty wyrabiasz?! Naprawdę traktujesz mnie, jakbym była twoją własnością.
– Przecież jesteś moją niewolnicą. Zapomniałaś?
– Nie dajesz mi na to szansy! Zaraz założysz mi na szyję obrożę, jak mój ojciec swoim kotom.
– Sprawuj się dobrze, a będzie ci równie wspaniale jak kotom króla Hassana.
– Łajdak – warknęła.
Kardal roześmiał się i poprowadził wściekłą i skołowaną Sabrinę do zamku.
– Czy jako Książę Złodziei wciąż napadasz i rabujesz innych?
– Nie kradnę, bo to jakiś czas temu wyszło z mody. Teraz inaczej zarabiamy na życie.
Nie pytała dalej, bo oszołomiło ją piękno wnętrza zamku. Na idealnie gładkich kamiennych ścianach wisiały przepiękne gobeliny, a podłogi pokrywała cudowna posadzka z kafelków. Wszędzie widać było wspaniałe obrazy w ramach zdobionych drogimi kamieniami, świeczniki ze szczerego złota i antyczne meble.
Weszli do reprezentacyjnej sali, która wprost porażała swoim ogromem. Na suficie umieszczono świetliki, a witrażowe okna wabiły feerią barw i kunsztownymi motywami. Sabrina popatrzyła na świeczniki i lampy gazowe.
– Nie macie tu prądu? – zapytała, podczas gdy Kardal uwalniał jej ręce z więzów.
– Mamy tu niewielki generator, nie zaopatruje on jednak części mieszkalnej. W dużej mierze żyjemy jak przed wiekami.
Znów ruszyli dalej. Sabrina poczuła się jak w galerii, wisiało tu bowiem mnóstwo bezcennych obrazów, od starych mistrzów po impresjonistów. Wiele z nich rozpoznała, gdyż ich reprodukcje pojawiały się w książkach z uwagą, że obraz zaginął lub uległ zniszczeniu. Cóż, przecież była w Galerii Złodziei…
Szli niekończącym się labiryntem korytarzy, schodów i drzwi, wciąż skręcali, schodzili i wchodzili, aż Sabrina całkiem straciła orientację. Ludzie zatrzymywali się na ich widok i kłaniali z uśmiechem.
Powoli oswajała się z myślą, że Kardal naprawdę jest Księciem Złodziei. Mityczna postać okazała się jak najbardziej realna, a przewrotny los w perfidny sposób postawił go na jej drodze. Cóż, mogło być gorzej, pomyślała zgryźliwie. Przynajmniej nie jest księciem trolli…
Wreszcie zatrzymali się przed drewnianymi dwuskrzydłowymi drzwiami. Kardal je otworzył i weszli do wielkiej komnaty.
Stało tu ogromne łoże z czterema kolumnami, duży szezlong obity mięsistą, ozdobną tkaniną w kolorze burgunda, identyczną z tą, która okrywała łoże. Kamienną podłogę przykrywał wspaniały orientalny dywan. Na jednej ze ścian ułożono piękną mozaikę przedstawiającą paradującego przed samicami pawia z rozłożonym ogonem. Oprócz tego w komnacie znajdował się kominek oraz mnóstwo starych, oprawnych w skórę woluminów. Sabrina z nabożnym szacunkiem przesunęła palcem po ich grzbietach.
– Czy te książki są skatalogowane? – Sięgnęła po „Hamleta" i aż westchnęła, gdy ujrzała datę wydania: 1793 rok. Na niedużym stoliczku na wprost niej zauważyła Biblię z ręcznie malowanymi ilustracjami. Nigdy przedtem nie widziała takich białych kruków. – Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co tutaj masz? Te książki są wprost bezcenne.
Wzruszył ramionami.
– Ktoś przyjdzie, by ci usłużyć. Będziesz się mogła wykąpać. Przyniosą też odpowiednie dla ciebie ubranie.
– Odpowiednie dla mnie? – powtórzyła. Coś ciemnego błysnęło w oczach Kardala.
– Jesteś moją niewolnicą i musisz wypełniać pewne obowiązki. W związku z tym musisz być ubrana w sposób, który będzie mi sprawiał przyjemność.
– Co?! Chyba nie mówisz poważnie! – Mimowolnie spojrzała na wielkie łoże. Coś zaczęło ściskać ją za gardło. – Kardal, to jakaś gra, prawda? – Powoli się cofała, aż w końcu oparła się plecami o najdalszą ścianę. – Jestem Sabra, księżniczka Bahanii. Pamiętaj o tym i przemyśl to, co chcesz zrobić.
Podszedł do niej i ujął ją pod brodę.
– Dobrze wiem, kim jesteś, nie musisz więc odgrywać niewiniątka.
Te słowa ugodziły ją jak policzek. Próbowała się uwolnić z jego rąk.
– A nie przyszło ci do głowy, że wcale nie udaję?
– To, jak żyłaś w Kalifornii, jest doskonale udokumentowane. Wprawdzie napawa mnie to odrazą, ale zamierzam z tego skorzystać. Z ciebie i z twoich umiejętności.
Nienawidziła go. Gdy musnął czubkami palców jej policzek, poczuła dziwny dreszcz. To ze strachu, pomyślała.
Tak, bała się okropnie, choć zarazem nie do końca wierzyła, by mówił poważnie. Ale nawet, jeśli to był żart, jak śmiał coś takiego powiedzieć! Tak, to był jakiś upiorny, plugawy żart. Nie mógł przecież myśleć, że ona… że będzie się z nim…
– Nie możemy się kochać – powiedziała.
– Obiecuję, że nie będę samolubny. Zadbam, by tobie też było dobrze.
Nie tego chciała. Pragnęła, by jej uwierzono. Była bliska płaczu, ale się powstrzymała. Łzy nic tu nie pomogą. Choćby rzuciła się na podłogę i błagała, Kardal jej nie wysłucha. Po prostu wie swoje i już. Uznał, że jest rozpustną kobietą, która w Ameryce nauczyła się wszetecznego życia. Biega z przyjęcia na przyjęcie i zalicza facetów na pęczki.
Kardal nigdy nie uwierzy, że jest dziewicą. Gdyby mu to powiedziała, tylko by się roześmiał. A kiedy się przekona, jak bardzo się mylił, będzie po wszystkim.
Jak ona będzie dalej z tym żyła? Przecież on zamierzał ją zgwałcić! Odbierał jej wolę, traktował jak bezduszną zabawkę. Jak ona sobie później poradzi z tak poniżającym wspomnieniem?!
Tylko nie płakać, powiedziała sobie.
– Przyjemnie? To marna zaplata za to, co zamierzasz mi zrobić – rzuciła z goryczą.
– Nie oceniaj mnie zbyt szybko. Najpierw się przekonaj, jakim jestem kochankiem.
– Jedyne, czego chcę, to wrócić do pałacu – szepnęła. Kardal opuścił rękę.
– Być może wrócisz. Za jakiś czas. Kiedy już mi się znudzisz. A do tej pory – wskazał na komnatę – ciesz się pobytem w moim domu. Przecież spełniło się twoje marzenie. Jesteś w Mieście Złodziei.
Odwrócił się i wyszedł.
Jestem uwięziona, pomyślała tępo. Naprawdę uwięziona. Nie mam pojęcia, gdzie się znajduję, i nie mam nikogo, kto mógłby mi pomóc.
Osunęła się po ścianie na kamienną podłogę. Kardal ma rację, pomyślała. Znalazła to, czego szukała.
Bójcie się marzeń, które się spełniają, mówi stare przysłowie…