ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Kiedy spotkali się na śniadaniu, była nieswoja. Cieszyła ją powściągliwość, którą Renato okazał w nocy, bo próba wskoczenia do łóżka naruszyłaby chwiejny rozejm.

Jednak wstrzemięźliwość mogła wynikać również z kalkulacji, a to było jeszcze bardziej obraźliwe. Poczerwieniała na myśl, że zostawiła otwarte drzwi, a on nawet nie spróbował. Punkt dla Renata. Jeśli ona okaże słabość, wówczas on przejmie inicjatywę, a do tego nie mogła dopuścić.

Wydawał się nie dostrzegać jej rezerwy. Sam był w nie najlepszym nastroju, zachowywał się szorstko i mało uśmiechał.

Podstawiono im konie. Wkrótce po wyruszeniu przekonała się, że Renato miał rację, twierdząc, iż wieść o jej wiedzy na temat owiec rozejdzie się po okolicy. W żadnym miejscu, do którego przybyli, nie spotkała się z podejrzliwością ani niechęcią, mimo że była osobą obcą, cudzoziemką. Błyskawicznie rozeszła się plotka, że Renato wybrał ją na żonę, co z powszechną aprobatą przyjęto za pewnik.

Pod koniec długiego dnia zatrzymali się na farmie i usiedli na słońcu, pijąc młode wino z kozim serem na zakąskę. Heather zachwyciła się Sycylią od pierwszego wejrzenia i wciąż odkrywała nowe powody do fascynacji.

– Cudowne – powiedziała, pokazując na odległe ruiny, wśród których pasły się kozy i owce. – Wielka, starożytna kultura, granicząca ze współczesnością. Piękna grecka świątynia nie peszy owiec, a one nie ujmują jej blasku.

Skinął twierdząco głową.

– Wzniesiono ją ku czci Ceres, bogini urodzaju i obfitości. Im więcej owiec, tym lepiej.

– Stąd ta cudowna harmonia między budowlą a zwierzętami. Jakie to typowe dla tego kraju.

– Mówisz jak prawdziwa Sycylijka – odparł. – Dostrzegłaś tu oddzielny kraj, a nie część Włoch.

– Tak. Powiem nawet więcej: tu jest całkiem inny świat, swoisty i niepowtarzalny.

– A ty chcesz stąd wyjechać, odwrócić się od naszej gościnności.

– Jesteś bardzo sprytny – westchnęła. – Znów próbujesz zamącić mi w głowie. Twoja matka już postanowiła, dzierżawcy przyklasnęli, a ojciec Torrino opowiadał mi, ile kosztował remont dachu kościoła, bo zasugerowałeś im, że wszystko zostało już ustalone. Czuję się jak brakujący kawałek układanki.

– To trafne porównanie. W tej układance wszystkie elementy pasują do siebie wprost doskonale. Przybyłaś do nas z innego kraju. Cenisz inne wartości, mówisz innym językiem, a jednak czeka tu na ciebie miejsce. Odmienność, jaką wnosisz, może nas jedynie wzbogacić. Prócz ciebie wszyscy to rozumieją i akceptują.

– Jakże by inaczej! Niech no tylko ktoś spróbowałby myśleć inaczej, skoro sam jesteś częścią tej układanki i oto znalazłeś brakujący element… – odparła.

Obdarzył ją zniewalającym uśmiechem.

– Odwagi. Nie jestem aż taki zły.

– Jesteś, jesteś.

– Ależ nie.

– Ależ tak.

Wybuchli śmiechem. Miło było tak siedzieć w słoneczny dzień i beztrosko się przekomarzać. Jednak jak zwykle coś ją podkusiło.

– Czyżbyś zmienił zdanie? Parę tygodni temu nie było o tym mowy.

Mamma przeprowadziła ze mną poważną rozmowę i zgodziłem się, aczkolwiek bardzo niechętnie.

– Przestań. Usiłuję być poważna.

– Bądźmy zatem poważni. Małżeństwo z rozsądku sprawdzi się doskonale, jeśli żadna ze stron nie ma wygórowanych oczekiwań. Oboje widzimy zagrożenia, prawda?

– Skoro ujmujesz to w ten sposób – westchnęła.

– To może dobijemy targu? Powiedz tak, a ja zadzwonię do mammy.

– Podejrzewam, że czeka przy telefonie na moją odpowiedź.

– Możliwe, choć właściwie ma pewność, że to praktycznie postanowione.

– Postanowione?! – zjeżyła się. – Chwileczkę, nie ma mowy, ja przecież…

– Źle się wyraziłem. – Nerwowo zamachał rękami. – Tylko jej powiedziałem, że spokojnie z tobą porozmawiam.

– Nieprawda! – zdenerwowała się Heather. – Na pewno powiedziałeś jej, że jestem łatwym kąskiem i bez trudu sobie ze mną poradzisz. Już to słyszę: „Mamma, daj mi tylko kilka godzin na rozmowę z Heather, i możesz zacząć rozsyłać zaproszenia". Nie dość, że zwiodłeś tych biednych ludzi, to jeszcze śmiałeś powiedzieć matce, że wszystko postanowione?

Zerwała się na nogi.

Renato zaklął i również wstał.

– Heather, czemu nie chcesz być rozsądna?

– Bo nie odpowiada mi to, co ty uważasz za rozsądne. Już raz manipulowałeś mną, żebym wyszła za Lorenza, tylko że on nie ugiął się pod twoją presją. Przełknąłeś porażkę i znowu próbujesz robić to samo, ale ja umiem walczyć. Siedzi w tobie kawał barbarzyńskiego drania. Ktoś powinien cię ucywilizować, bo zachowujesz się, jakbyś przed chwilą zszedł z drzewa. Jesteś ostatnim, za którego bym wyszła.

Miał uparty wyraz twarzy.

– Ale już dałem jej słowo.

– A ja mówię „nie".

– Na Sycylii słowo kobiety nic nie znaczy.

– Nie bądź śmieszny. – Uśmiechnęła się i dodała z drwiną w głosie: – Widocznie nie jestem dostatecznie sycylijska.

– Dlaczego nie chcesz pogodzić się z tym, co nieuniknione?

– Bo to wcale nie jest nieuniknione, a wręcz przeciwnie. Zasługuję na coś więcej. Nie jestem plastrem na twoją zranioną dumę. Nie jestem przedmiotem. Po raz drugi śmiertelnie mnie obraziłeś, traktując jak bezwolną kukłę, za którą podejmuje się decyzje i której losem dowolnie się manipuluje. Idź precz, wracaj do swoich kochanek. Płać za ich towarzystwo, a poczujesz się lepiej.

Raptownie wciągnął powietrze. Znak, że dotknęła go do żywego. Pobiegła do miejsca, gdzie pozostawili konie. Rolnik uśmiechał się w znany jej, wymowny sposób. Poczuła się osaczona. Podziękowała mu za gościnę, wskoczyła na konia i pogalopowała.

Wciąż ponaglała posłuszne zwierzę, pragnąc uciec furii, która nie opuszczała jej, gdy w pobliżu znajdował się Renato Martelli. Słyszała go za sobą, galopował ostro, pragnąc ją dogonić, i krzyczał coś.

Nie rozumiała słów. Więcej, przeoczyła znaki, które powinny ostrzec ją przed tym, co się stanie: nagły spadek temperatury, ciemniejące niebo. Pierwszy grzmot zaskoczył ją. Koń spłoszył się, potknął o kamień, potem znów odzyskał równowagę, jednak stracił pęd i zanim go opanowała, Renato zrównał się z nią.

– Do świątyni! – krzyknął. – Jest bliżej niż farma.

Zanim zdołała odpowiedzieć, rozległ się drugi grzmot i lunęło. To nie był zwykły deszcz, tylko oberwanie chmury. W jednej chwili przemokła do suchej nitki.

– Szybciej! – zawołał.

Przez ścianę deszczu nie widziała świątyni, więc mogła jedynie podążać za nim.

– Tam – pokazał na drugi koniec ruiny – tam jest sucho.

Jednak schronienie okazało się za małe. Mieściły się jedynie konie, więc wprowadzili przerażone zwierzęta do środka, a sami zostali na zewnątrz.

– Cholera! – zawołał. – Myślałem, że wytrzyma jeszcze jeden dzień.

Heather jakby wyrosły skrzydła. Zachwyciło ją wycie wiatru, błyskawice i siekące strumienie deszczu. Renato patrzył na nią zdumiony. Nie była to kobieta, którą znał, lecz osoba, natchniona siłami przyrody. Odwróciła się w jego stronę ze śmiechem i wyzwaniem w oku. W następnej chwili pochwycił ją w ramiona.

Całowana przez mężczyznę, który stracił panowanie nad sobą, który pożądał wbrew swej woli, czuła się cudownie. Tkwiła w tym jakaś zniewalająca przewrotność. Całował jej usta, policzki, oczy, odkrywając ją gorączkowo, jakby wszystko inne było nieważne. Przywarła do niego, przemoczone koszule nie skrywały niczego. Napawała się dotykiem jego ciała, muskularnych rąk i ramion, mocnego karku, jego pierwotną, męską siłą. Tego właśnie pragnęła, nawet gdy broniła się przed nim, bo – podobnie jak Renato – chciała mieć go na własnych warunkach. Jednak to, co działo się teraz, było burzą zmysłów, ciekawością, przyciąganiem się przeciwieństw, a wszystko to zlało się w rządzącą się własnymi prawami namiętność. Serce waliło jej tak gwałtownie, że wyczuł to i położył jej dłoń między piersiami.

– Czy Lorenzo przyprawił cię o takie bicie serca? – spytał.

– Czujesz różnicę?

– Nie ma żadnej różnicy! – krzyknęła. – Jesteście tacy sami. Obaj samolubni, nieczuli wobec innych, bezwzględnie wykorzystujący kobiety.

Zastanawiała się, co za przewrotność każe jej walczyć z mężczyzną, który tak silnie działa na jej serce i zmysły. To odwieczna kobieca mądrość ostrzegała ją, by nie pozwoliła mu zwyciężyć zbyt łatwo. Nie wiedziała, na czym zbudują swoją przyszłość, czy to będzie miłość, czy tylko pożądanie, jeśli jednak fundamentem ma być to, co dzieje się teraz, a ona straci grunt pod nogami, później będzie tego gorzko żałować.

Renato pojmował to doskonale, bo usiłował złamać jej opór. Wśród pocałunków szeptał o przeznaczeniu, o odwiecznej namiętności, był uwodzicielski i pełen żaru… Wprost trudno było mu się oprzeć.

Pożądanie bez miłości jest piekłem.

Łączyła ich jedynie namiętność, a małżeństwo zbudowane na tak chwiejnej podstawie nie wróży niczego dobrego. Powinna się przed tym bronić, lecz było to niezwykle trudne, gdyż ciało Heather pragnęło wszystkiego, co chciał ofiarować jej Renato.

Ulewa skończyła się równie gwałtownie, jak zaczęła, przechodząc w mżawkę. Wyrwała się z jego objęć i odwróciła, lecz niezbyt jej to pomogło. Dookoła widziała płaskorzeźby i statuetki poświęcone Ceres i związanej z nią płodności. Były tam ciężkie kłosy, parzące się zwierzęta i połączeni w mistycznym akcie rozmnażania ludzie.

Ceres była bezwzględną boginią, wszelkimi sposobami starała się podporządkować sobie wszystkie ludzkie istoty. Kusiła słodyczą pożądania, lecz gdy już osiągnęła swój cel, potrafiła boleśnie ranić.

Renato stanął za nią. Podążył za jej wzrokiem i bez trudu odgadł, o czym myśli.

– Nie można się opierać – rzekł. – Na pewno nie w tym miejscu. Ono nam przypomina, że jesteśmy tylko igraszką w rękach bogów.

– Wierzysz w to?

– Wierzę, że są siły, którym nie możemy się przeciwstawić.

– A czego chcą od nas ci bogowie? – spytała, odwracając się do niego.

– Powiem ci, czego nie chcą. Nie dadzą nam spokojnego życia. Nigdy tego nie zaznamy. Masz w sobie coś, co doprowadza mnie do szaleństwa, a ja rozpalam cię, jak nikt inny na świecie. Walczymy ze sobą od chwili spotkania i nigdy nie przestaniemy. Jednak pójdziemy razem przez życie, bo nie pozwolę ci wyjść za innego.

Spojrzała na jego twarz i zamarła.

Miała ten sam wyraz, co podczas przejażdżki na skuterze wodnym, gdy nalegała, by popłynęli poza horyzont. Wówczas omal nie przypłaciła tego życiem, a teraz mogła rozstrzygnąć się jej przyszłość.

– Czy mnie zrozumiałaś? Odpowiedz!

Odpowiedziała, lecz nie słowami, a leciutkim uśmiechem, który nieoczekiwanie zirytował Renata.

– Czy męczysz mnie dla przyjemności?

– A jak myślisz? – spytała tak cicho, że musiał odczytać to z ruchu jej warg.

– Myślę, że nie pozwolę, byś dłużej mnie dręczyła – warknął wściekle.

– Jak chcesz mnie powstrzymać? – zaśmiała się.

– Nie drażnij mnie, Heather, bo i tak przegrasz.

– Myślę, że już wygrałam.

Wygrała jego usta wpijające się w jej wargi, rękę trzymającą ją w pasie i drugą obejmującą szyję tak, że nie mogłaby uciec, gdyby chciała. Ale nie chciała.

Pragnęła zostać w jego ramionach i w pełni cieszyć się zdobyczą. Kiedyś nadejdzie dzień, gdy przekona się, co jeszcze wygrała, zdobywając tego dziwnego, tajemniczego i pełnego sprzeczności mężczyznę.

– Powiedz mi, że z nim nie spałaś – wydyszał.

– A jeśli nawet, miałam do tego prawo. Należeliśmy do siebie.

– Powiedz mi, że do tego nie doszło.

– To nie twoja sprawa. Nie należę do ciebie i nigdy mnie nie dostaniesz.

Cofnął się. Drżał, jak po długim biegu.

– Dostanę – powiedział. – Zawsze wszystko dostaję.

Zapadła cisza. Czekał na odpowiedź, lecz postanowiła nic nie mówić. Powoli gniew zaczął gasnąć w jego oczach, zastąpiła go obojętność.

– Deszcz ustał – rzekł. – Ruszajmy, zanim znów zacznie padać.

W domu zatrzymał się tylko na chwilę, by się wysuszyć i przebrać. Heather poszła do siebie. Gdy wyszła, Renato już wyjechał.

– Kazał cię pożegnać – wyjaśniła Jocasta – nie mógł już dłużej zostać.

– Chyba rzeczywiście nie mógł.

Kolację zjadła sama, ledwie próbując potraw, aż Jocasta zbeształa męża, oskarżając go, że chce się pozbyć nowej pani, strasząc ją kiepskim jedzeniem.

Położyła się późno. Gdy wzeszedł księżyc, spacerowała po osrebrzonym jego światłem ogrodzie. Różane krzewy, symbol wiecznej miłości, lśniły zimno.

Tego właśnie szukała: czułości i delikatności. Taki rodzaj miłości, jako mieszkanka północy, pojmowała najlepiej.

Tymczasem w kraju palącego słońca i gwałtownych deszczy odnalazła namiętność w najczystszej postaci. Nieobliczalną i nie uznającą żadnych hamulców, bo tacy byli mieszkańcy tej ziemi. Sercem była jedną z nich.

Doskonale. Jeśli ma być Sycylijką, powinna zmierzyć się z problemem nie tylko z sycylijską pasją, ale i z przebiegłością.

Znów przypomniała sobie usta Renata na swoich wargach, dotyk jego mocnego ciała. To wspomnienie sprawiło, że chciała krzyczeć.

Jednak przemawiał językiem dumy i władczości, a żadna kobieta o silnym charakterze nie zgodziłaby się na to. Więc musiała zaprzeczać własnym uczuciom. Miała wrażenie, że nie da się pogodzić tych sprzeczności.

Chyba że…

Następnego dnia późnym popołudniem wybrała się do Residenzy, gdzie zastała Baptistę pokrzepioną drzemką i w dobrym nastroju. Zasiadły na tarasie przy ciasteczkach i herbacie. Zapadał zmierzch. Deszcze odświeżyły ogród, tak że wszystko wyglądało pięknie, a ponieważ minęła najgorętsza część lata, panował miły chłód. Zachęcona przez Baptistę opisywała, jak spędza czas w domu.

– Miejscowy ksiądz złożył mi grzecznościową wizytę i spytał, czy grywam w szachy. Ucieszył się, gdy powiedziałam, że tak, i to chętnie.

Baptista zachichotała.

– Ojciec Torrino jest przemiłym człowiekiem, ale kiepskim szachistą. Daj mu czasem wygrać. A więc pasujesz do mieszkańców. To wspaniale.

– Wszyscy oglądali mnie od stóp do głów, zastanawiając się, czy się nadam – Heather uśmiechnęła się – i najwyraźniej uznali, że tak. To szczęśliwe miejsce. Nic dziwnego, że je pokochałaś. Nie chciałabym go opuszczać – dodała znacząco.

– Przecież nie musisz wyjeżdżać.

– To nie takie proste. – Heather sięgnęła po filiżankę z herbatą i chwilkę pomyślała. – Ilu kandydatów odrzuciłaś, nim w końcu powiedziałaś „tak"?

– Pięciu czy sześciu. Biedni rodzice rwali włosy z głowy.

Kątem oka Heather zauważyła spory cień na firance, a potem dostrzegła postać mężczyzny. Baptista musiała go też widzieć, ale nie dała tego po sobie poznać, natomiast przybysz milczał i słuchał uważnie.

– Nie tyle mężczyzna musi być odpowiedni – ciągnęła Baptista – co okoliczności. To są korzyści płynące z intercyzy. Ustalasz najważniejsze zasady i potem nie ma się o co kłócić.

– Sama nie wiem – mruknęła Heather, wciąż nie przyjmując do wiadomości tego, że Renato jest obecny, choć nalał sobie herbaty i usiadł nieco z tyłu. – Niektórzy ludzie zawsze wynajdą powód do sprzeczki, bo są z natury kłótliwi.

– Zgadzam się, ale dobra intercyza również to bierze pod uwagę. Niektórzy mężczyźni naprawdę są trudni we współżyciu, ponieważ… hm, jak by to trafnie ująć?

– Są wypełnieni sobą – podpowiedziała Heather.

Baptista roześmiała się szczerze.

– Uwielbiam angielskie zwroty. Są bardzo wyraziste. Z takim właśnie przypadkiem mamy do czynienia. Mężczyzna obarczony podobną cechą potrzebuje żony, która wytłumaczy mu, gdzie jego miejsce, a z kolei kobieta, gdyby na przykład doszła do wniosku, że się nieco w życiu zagubiła, powinna znaleźć u niego pomoc. Takie małżeństwo miałoby wielkie szanse na prawdziwy, wieloletni sukces.

– Jest jeszcze inna sprawa do uzgodnienia – podkreśliła Heather. – Wierność. Ze swej strony nie chciałabym znaleźć się w kolejce za Julią, Minettą i…

– Nigdy o nich nie słyszałem – odezwał się z tyłu zduszony męski głos.

– Myślę, że zapomni, iż kiedykolwiek o nich słyszał – zauważyła spokojnie Baptista.

– Dobrze – zgodziła się Heather. – Moja strona oczekuje, że sprawy przyjmą właśnie taki obrót. Ktoś coś mówił?

Zoccu nonfa pi tia ad autra non fan – ponownie rozległ się męski głos.

– Najwyraźniej nawiedził nas jakiś duch – rzekła niezmieszana Baptista. – Przypomniał nam sycylijskie przysłowie: „Nie rób drugiemu, co tobie niemiło".

– Biorę to pod uwagę – westchnęła ciężko Heather. – Obustronna wierność.

– Świetnie. Pozostaje jeszcze kilka spraw do omówienia. Choćby to, gdzie strony będą mieszkać. Zdecydowanie odrzuciłam dwóch kandydatów, bo nie lubili Bella Rosaria i nie chcieli spędzać tam czasu. Chodzi mi przynajmniej o kilka tygodni w lecie.

– Kilka letnich tygodni, to całkiem rozsądne wyjście.

– Reszta czasu tutaj, bo druga strona musi stąd kierować interesami.

– Oczywiście, przecież musi trzymać rękę na pulsie – przyznała Heather. – Spodziewam się jednak, że od czasu do czasu ty również odwiedzisz Bella Rosaria.

– Tak, i jestem pewna, że i ty dasz radę. Jednak wątpię, żebyś mogła jeździć tam sama, bo on również kocha to miejsce i będzie ci się narzucał ze swoim towarzystwem.

– To mi nie przeszkadza, bo akurat tam jest najmilszy.

– A więc zauważyłaś.

– Wręcz ludzki. Miło, gdy małżonkowie mają ze sobą coś wspólnego.

Baptista zachichotała, a potem dokonała podsumowania:

– Skoro już postanowiono, pozostaje jedynie wezwać prawników i ustalić szczegóły. Zaś co do wiana…

– Panna młoda wnosi Bella Rosaria, bardzo cenną posiadłość – podkreśliła Heather.

– Wspaniałą posiadłość – przyznała Baptista – która pozostanie jej własnością.

– Myślałam, że powinna wrócić do rodziny Martellich – zaprotestowała Heather.

– Ona sama przez małżeństwo wejdzie do rodziny Martellich – zauważyła Baptista. – Poza tym kobieta na Sycylii ma silniejszą pozycję, jeśli posiada coś na własność. Twojej stronie powinno wystarczyć moje zapewnienie.

Heather skinęła głową.

– Na pewno jej wystarczy. Moja strona już wie, ile zawdzięcza twojej wiedzy i umiejętności doprowadzania zawiłych spraw do szczęśliwego końca. Czy coś przeoczyłyśmy?

– Chyba nie.

– W takim razie – powiedziała raźno Heather – możesz poinformować swoją stronę, że moja jest zadowolona z podjętych postanowień.

Wstała. Baptista wyciągnęła rękę, Heather pomogła jej się podnieść. Następnie obie kobiety weszły powoli do domu, zostawiając Renata pijącego herbatę na tarasie. Spoglądał w morze. Żadna z nich nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem. Tak jakby w ogóle nie zauważyły jego obecności lub celowo go ignorowały.

Загрузка...