ROZDZIAŁ DRUGI

– Moje gratulacje – powiedział Renato, gdy zostali sami. – Jest urocza.

– Naprawdę tak uważasz? – zdziwił się Lorenzo.

– Tak. Myślę, że jest godna podziwu. Przyznam, że spodziewałem się jakiejś zdziry, tymczasem spotkałem damę, której zalety powinieneś docenić. Pora się ustatkować.

– Chwileczkę – zaniepokoił się Lorenzo. – Poganiasz mnie. Czemu powiedziałeś, że wspomniałem o małżeństwie?

– Bo wspomniałeś.

– Tylko tyle, że gdybym myślał o małżeństwie, szukałbym kogoś takiego jak ona. To poważna decyzja.

– I najlepszy moment, bo jesteś dość młody, by ulec wpływom odpowiedniej kobiety.

– Ty jakoś nie uległeś.

Renato uśmiechnął się drapieżnie.

– Oprócz naszej matki jak do tej pory żadna kobieta nie ma na mnie wpływu.

– Nie o tym mówiłem. Zdaje się, że miała na imię Magdalena, co? Dobrze, już dobrze – zakończył pospiesznie, widząc minę brata.

– Magdalena Conti – oznajmił chłodno Renato – uświadomiła mi, że nie jestem stworzony do trwałych związków, ale z tobą jest inaczej. Pomimo swych nieodpowiedzialnych wybryków, idealnie nadajesz się na męża.

– Co to, to nie! Przejrzałem twoją grę. Jeden z nas musi się ożenić, by zapewnić ciągłość rodu Martellich. Wyznaczyłeś mi rolę kozła ofiarnego. Idź do diabła. Jesteś starszy, więc poświęć się sam.

– Nic z tego. Nie wytrzymałbym.

– A ode mnie wymagasz, żebym zrezygnował z miłego życia w ramionach tych wszystkich kobiet – obruszył się Lorenzo.

– Wierność mnie nie pociąga – przyznał Renato.

– A dlaczego Bernardo nie może spełnić rodzinnego obowiązku? Jest przecież naszym bratem.

– Tylko przyrodnim. Ma w sobie krew naszego ojca, ale z powodu okoliczności w jakich został poczęty, nie może nosić jego nazwiska. No i nie jest synem mammy, więc nie dałby jej tak wyczekiwanego wnuka.

– Tak, ale…

– Cicho, ona wraca. Nie bądź głupi, tylko żeń się z nią, skoro cię chce.

Gdy się przybliżyła, wstali, a Lorenzo pocałował ją w rękę. Przyjęła to z uśmiechem, lecz zachowała czujność.

Kiedy jedli danie główne, do ich stolika przysiadało się wielu gości, którzy ku zaniepokojeniu Heather przyglądali się jej ciekawie. Czuła się jak człowiek, którego podczas przechadzki brzegiem morza porywa nagłe przypływ. Działo się coś dziwnego, czego nie rozumiała.

Wreszcie ostatni goście poszli już sobie, dzięki czemu mogła w spokoju delektować się czekoladowym deserem.

– Lorenzo – odezwał się nieoczekiwanie Renato – tam jest Felipe di Stefano. Powinieneś z nim porozmawiać.

– Myślę, że skorzystasz z okazji, by powiedzieć, co o mnie myślisz – rzekł Renato, gdy Lorenzo się oddalił.

– Zajęłoby mi to resztę wieczoru.

– No, to do dzieła! – roześmiał się.

– Od czego by tu zacząć? Najpierw bezczelnie o mnie wypytywałeś u moich pracodawców, a później ten popołudniowy występ. Charles Smith pewnie nigdy nie istniał, co?

– Raczej nie.

– Przesłuchiwałeś mnie, badając, czy jestem odpowiednia.

– Byłem ciekaw kobiety, która wywarła takie wrażenie na moim bracie. Gdybym ci powiedział, kim jestem, nie zachowywałabyś się naturalnie, tylko starałabyś się mi zaimponować. Mam rację?

– A niby dlaczego miałabym to robić?

– Jesteś wystarczająco inteligenta, by wiedzieć, że bez tego nie miałabyś szans zostać żoną mojego brata.

– Zakładając, że pragnę nią zostać, co jest wątpliwe, bo nie chciałabym wejść do twojej rodziny.

– Przyznaję, że pograłem dosyć paskudnie, być może jednak wybaczysz mi, gdy posłuchasz, co mam do powiedzenia. Zachowałaś się wspaniale, zwłaszcza gdy zrezygnowałem z kupna, a ty straciłaś pokaźną prowizję.

– Zrobiłeś to celowo? – wydyszała.

– Oczywiście. A ty przyjęłaś to bez mrugnięcia okiem. Lorenzo jest uczuciowy i impulsywny, więc twoje opanowanie bardzo mu się przyda. Moje gratulacje. Zasłużyłaś na moje uznanie.

– A ty na oblanie czekoladowym musem – odparła ze złością. – Co ty sobie wyobrażasz?

– Pani już skończyła – odezwał się do kelnera Renato, pospiesznie zabierając jej talerz. – Może pan podać kawę… tylko jeszcze nie teraz – dodał, widząc błysk w oku Heather. – Nie gniewaj się, opinia, którą wyrobiłem sobie na twój temat, jest pochlebna.

– Nie mogę się zrewanżować podobnym komplementem. Po tym, co usłyszałam…

– Chciałem przekonać się, czy zależy ci na pieniądzach…

– Raczej czy poluję na bogatego męża – warknęła.

– Nie chodzi o słowa, lecz o ogólny sens.

Heather szczyciła się swym zdrowym rozsądkiem, lecz ten człowiek rozjuszył ją tak bardzo, że zapomniała o ostrożności.

– Głupio by ci było, gdybym potwierdziła twoje podejrzenia, co? A może cynicznie gram, by zdobyć Lorenza? – spytała chłodnym tonem.

– Nie, to niemożliwe. Jesteś osobą uczciwą, niezdolną do kłamstwa, przy tym na pewno bardzo słowną. Na przykład gdybyś mi obiecała, że się ze mną prześpisz, nie uciekłabyś sprzed łóżka. Dałoby to nam niezapomniane doświadczenia, jestem pewien.

– Doprawdy?

– Przysięgam, że byłoby wspaniale.

– Chciałabym przedtem zobaczyć pisemne referencje wystawione przez Elenę i pozostałe fikcyjne kochanki.

– Są jak najbardziej rzeczywiste, lecz jeśli chodzi o referencje, to w tym szczególnym przypadku…

– Nie martw się, na pewno ci je wystawią, bo wezmą pod uwagę materialne korzyści. Z pewnością chyba hojnie je wynagradzasz, co?

Z przyjemnością stwierdziła, że go ubodła. Oczy mu pociemniały.

– Być może zasłużyłem sobie na to, co usłyszałem – rzekł po chwili. – Zresztą mniejsza z tym. Mam dla pani uczciwą propozycję…

– Bez pytania Lorenza o opinię?

– Jeśli się pani zgodzi, wyjdzie mu to tylko na dobre.

– Czy zawsze potrafi pan wszystkich przekonać do swojego zdania?

– Cierpliwością i perswazją. Spojrzała na niego z wyrzutem.

– Czy tylko tyle trzeba, by w końcu mnie uwieść? Nagle się zaniepokoił.

– Nie wiem – odparł powoli. – Po prostu jeszcze nie wiem.

Sytuacja przypominała grę w szachy i robiła się coraz bardziej interesująca. Heather ruszyła królową do ataku.

– Być może oferta była zbyt niska – mruknęła.

– Co chce pani przez to powiedzieć?

– Czyżby nie wiedział pan, że cnotliwa kobieta jest dwa razy droższa niż jej rozwiązła siostra?

– Owszem, wiem. I co teraz?

– Proszę bliżej, powiem to panu na ucho.

Powoli pochylił się w jej stronę. Heather wyciągnęła się w przód, aż jej oddech musnął jego policzek.

– Nie chciałabym pana, nawet gdyby był pan jedynym mężczyzną na świecie. Niech się pan wypcha swoimi pieniędzmi! Zrozumiano?

Odsunął się i spojrzał jej prosto w oczy. W jego wzroku widać było niedowierzanie.

– Jest pani nieprzewidywalna i bardzo odważna.

– Odwaga nie jest tu potrzebna, po prostu nie ma mi pan nic do zaoferowania.

– Z wyjątkiem tego, że decyduję o małżeństwie Lorenza, a już zwłaszcza o tym, kogo przyjmiemy do rodziny…

– Zatem odetchnie pan z ulgą, wiedząc, że to nie ja. – Wyprostowała się w krześle i zmierzyła go wściekłym wzrokiem. – Postawmy sprawę jasno. Mam nadzieję, że Lorenzo nie zamierza mi się oświadczyć, bo przez wzgląd na pana powiem mu „nie".

– Heather! – usłyszała za sobą oburzony głos Lorenza, który właśnie wrócił.

Zerwała się na nogi.

– Przykro mi, Lorenzo, to już koniec. Nasz uroczy romans należy włożyć między bajki, bo nadciągnęła rzeczywistość w postaci twojego brata.

– Nie odchodź. – Wziął ją za ręce. – Kocham cię.

– I ja ciebie, ale mówię: żegnaj.

– Wszystko przez niego? Czemu?

– Sam go spytaj. Ciekawe, czy ci powie.

Wyrwała się i odeszła. Lorenzo chciał ruszyć za nią, lecz Renato poskromił go wzrokiem.

– Zostaw to mnie – warknął.

Dysząca furią Heather była już blisko wyjścia, gdy Renato ją dopędził.

– Nie bądź śmieszna – powiedział, chwytając ją za rękę.

– Wcale nie jestem śmieszna – odparła, wyrywając się. -Śmieszne jest to, że usiłujesz przestawiać ludzi jak pionki na szachownicy.

– Jak dotąd szło mi bez trudu – zakpił.

– Pewnie dlatego, że nie spotkaliśmy się wcześniej.

– W rzeczy samej nie miałem…

– Była to krótka i niezbyt przyjemna znajomość, która właśnie się skończyła. – Gwałtownie się odwróciła i wybiegła na ulicę. Noc na Piccadilly dźwięczała klaksonami i jaśniała światłami aut.

Renato znów złapał ją za rękę.

– Heather, wróć do środka i porozmawiajmy spokojnie.

– Nie jestem spokojna. Najchętniej rozbiłabym ci coś na głowie.

– Mścisz się na Lorenzo, bo jesteś na mnie zła, a to nie fair.

– Nie fair jest to, że ma takiego brata. On sobie nie wybierał rodziny, ale ja jestem w innej sytuacji.

– W porządku, obrażaj mnie, ile zechcesz.

– Po tym, jak mnie potraktowałeś, nie potrzebuję zachęty!

– Ale nie obrażaj Lorenza.

– Tylko unieszczęśliwiamy się nawzajem. A teraz bądź łaskaw mnie puścić, albo zawołam policję.

Pobiegła na drugą stronę ulicy, bo dostrzegła nadjeżdżającą taksówkę. Była zbyt wzburzona, by zachować ostrożność. Zdawało się jej, że przez hałas uliczny słyszy głos wołającego ją Renata. Nie widziała zbliżającego się samochodu, gdy nagle oślepiły ją światła reflektorów. Jak spod ziemi wyrósł Renato, który odepchnął ją na bok. Ktoś krzyczał, rozległ się ogłuszający pisk hamulców. W następnej chwili leżała na jezdni.

Była przerażona, ale szczęśliwie nie odniosła poważniejszych obrażeń. Wokół natychmiast zebrał się tłum gapiów, przez który przedarł się Lorenzo.

– Mój Boże! Heather!

W jego głosie słychać było narastające przerażenie, nie patrzył jednak na nią, tylko na swego brata. Renato leżał na jedni, brocząc krwią z rany na ramieniu. Nagle Heather zrozumiała, co tak przeraziło Lorenza. Renato musiał mieć przeciętą arterię. Krew lała się strumieniem i żeby go uratować, należało działać błyskawicznie.

– Dawaj krawat! – krzyknęła do Lorenza. – Szybko!

Zaczął go ściągać, a Heather gorączkowo szukała pióra w torebce. Sprawnie owinęła krawatem rękę Renata, powyżej rany zawiązała węzeł, wsunęła pod spód pióro i przekręciła je. Renato utkwił w niej wzrok, lecz ona nie zwracała na to uwagi, tylko obracała piórem, aż wreszcie – dzięki Bogu – tętnica została zamknięta i krwawienie ustało.

– Lorenzo – jęknęła.

– Daj – odparł. – Ja się tym zajmę.

– Dzięki, czuję się nieco… – odparła nieobecnym głosem.

– Nie martw się, nie zemdlejesz – mruknął Renato.

– Nie?

– Takie jak ty nie mdleją. Działają, wydają rozkazy, lecz nigdy nie okazują słabości.

Głos miał cichy, lecz słyszała każde słowo.

– Proszę zrobić przejście.

Wreszcie pojawiła się karetka, a sanitariusze przepchnęli się przez tłum. Policjant rozmawiał z kierowcą, który załamując ręce, dowodził swej niewinności. Heather wzięła się w garść. Wciąż miała coś do zrobienia.

– To nie była jego wina – powiedziała pospiesznie do policjanta. – Wybiegłam wprost pod koła.

– Dobrze, panienko, porozmawiamy w szpitalu – odparł młody posterunkowy.

Lorenzo pomógł jej wsiąść do karetki i usiadł obok. Otulił Heather swoją marynarką, by przeciwdziałać skutkom szoku. Renato wyglądał upiornie, widać było, że ledwie uszedł z życiem. Gdy sanitariusz podał mu tlen, wreszcie otworzył oczy. Jego wzrok błądził od Heather do Lorenza.

Wyglądało na to, że chce im coś przekazać.

W szpitalu Renato trafił na ostry dyżur, a obrażenia Heather zostały opatrzone. Na korytarzu zastała Lorenza siedzącego obok dwóch policjantów. Powtórzyła im to, co mówiła wcześniej, usprawiedliwiając kierowcę. Wreszcie poszli sobie i mogła zostać sam na sam z Lorenzem.

Objął ją.

– Wszystko w porządku, kochanie?

– Tak, to tylko zadrapania. Co z Renatem?

– Jest tam. – Pokazał na drzwi naprzeciw. – Zatrzymali krwotok i zrobili mu transfuzję. Będzie musiał poleżeć kilka dni, ale wyzdrowieje.

Pojawił się lekarz.

– Jedno z was może wejść na chwilę.

– Jestem jego bratem – powiedział Lorenzo – a to moja narzeczona.

– Dobrze, ale zachowujcie się cicho.

Renato wyglądał mniej niepokojąco bez zakrwawionego ubrania, lecz wciąż był bardzo blady. Leżał z zamkniętymi oczyma, a o tym, że żyje, świadczyły jedynie rytmiczne ruchy klatki piersiowej.

– Nigdy nie widziałem go w bezruchu – rzekł Lorenzo. -Zawsze gdzieś pędzi, w przelocie wydając polecenia. Czym cię tak zdenerwował?

– Nieważne. Cokolwiek by to było, nie powinnam narażać jego życia.

– Wiem tylko, że bez ciebie wykrwawiłby się na śmierć. Uratowałaś go. Dziękuję, amor mia. Wiem, że jest trudny, ale ma dobre serce. Bogu dzięki, że przy nim byłaś.

– Nie doszłoby do tego, gdyby nie ja – odparła podbudowana zaufaniem, jakim darzył ją Lorenzo, lecz poczucie winy było silniejsze.

Przyciągnął ją bliżej. Oparła głowę na jego ramieniu i usiedli, czerpiąc i dając sobie nawzajem pocieszenie.

– Jesteś zła, że nazwałem cię moją narzeczoną? – spytał po chwili.

– Nie, nie jestem zła.

– Czy kochasz mnie wystarczająco, by wybaczyć mojemu bratu i wyjść za mnie?

Renato otworzył oczy i popatrzył na nich.

– Zgódź się – powiedział. – Nie odrzucaj nas.

– Nas?

– Poślubiając jednego z Martellich, wiążesz się z całą naszą bandą.

– Będę dobrym mężem – kusił Lorenzo.

– Co jeszcze chciałabyś usłyszeć? – spytał Renato.

– Już nic. – Uśmiechnęła się. – Chyba zaryzykuję.

Nagle wszystko się odmieniło. Gwałtowne wydarzenia wieczoru wzburzyły jej uczucia, toteż niesiona ich falą zgodziła się wyjść za Lorenza.

I natychmiast weszła do rodziny, bo Renato serdecznie uściskał ją zdrową ręką i powiedział:

– Od dziś będę miał siostrę.

W niespełna dwadzieścia cztery godziny miała na palcu pierścionek z dużym brylantem, a dwa dni później żegnała obu braci na lotnisku Heathrow.

Kiedy miesiąc później leciała do Palermo, wciąż nie mogła uwierzyć, że do tego doszło. Towarzyszyła jej dr Angela Wenham, czyli Angie, najbliższa przyjaciółka i współlokatorka, która korzystała z zasłużonego urlopu.

– Cieszę się, że wybrałaś mnie na druhnę – powiedziała Angie. – Poza tym to wspaniale, że spędzę kilka miłych dni.

Mądra i ciężko pracująca Angie była również śliczna i zgrabna, a także stanowiła ozdobę każdego towarzystwa, jednak ostatnia seria nocnych dyżurów w szpitalu wyłączyła ją z towarzyskiego życia. Miała więc nadzieję, że na ślubie Heather odbije to sobie z nawiązką.

– Zabawne, że straciłaś głowę – zaśmiała się Angie. – To bardziej w moim stylu.

– Owszem, to zupełnie do mnie nie podobne – przyznała Heather. – Zwłaszcza sposób, w jaki zachowałam się tamtej nocy. Zazwyczaj jestem cicha i spokojna, a wówczas klęłam i wrzeszczałam, każąc mu iść do diabła…

Angie zaniosła się śmiechem.

– Ty? Klęłaś i wrzeszczałaś? Że też tego nie widziałam!

– Tak było, przysięgam. Powiedziałam mu nawet, że go nie cierpię i dlatego zrywam z Lorenzem.

– Co nie było prawdą?

– Oczywiście, ale rozeźlił mnie do tego stopnia, że mówiłam, co mi przyszło do głowy.

Angie spojrzała na nią szelmowsko.

– Mówiłaś, że ma dwóch braci, prawda?

– Jesteś niepoprawna – roześmiała się Heather. – Poznałam tylko…

– Tego potwora Renata.

– Szczerze mówiąc, nie jest potworem. Byłam wściekła, że mnie sprawdzał, no i tak się stało, że omal przeze mnie nie zginął.

– Opowiedz mi o tym trzecim.

– To przyrodni brat, Bernardo. Ich ojciec miał romans z kobietą z górskiej wioski, a owocem tej miłości jest Bernardo. Kiedy oboje zginęli w katastrofie samochodowej, matka Lorenza wzięła chłopca i wychowała razem ze swoimi synami.

– Co za niezwykła kobieta!

– Wiem. Ma na imię Baptista i jeśli czegoś się boję, to tego, jak mnie przyjmie.

– Przecież czytałaś mi jej list. Był serdeczny.

– Raczej przypominał dobrze spełniony obowiązek, ale tak naprawdę nie wiem, co ona o mnie myśli.

– Ale Lorenzo jest dobrej myśli – pocieszyła ją Angie. – Hej, to chyba już Sycylia!

Z powietrza widać było trójkątną wyspę, oddzieloną od włoskiego buta wąską Cieśniną Mesyńską, która jednak stanowiła wyraźną granicę.

– Sycylijczyk – tłumaczył jej Lorenzo – jest przede wszystkim Sycylijczykiem, a dopiero w drugiej kolejności Włochem. Czasem tylko umownie. Przewinęło się tu tyle ras i nacji, że uważamy się za coś odrębnego.

Gdy wraz z Angie wyszły z cła, wreszcie go zobaczyła. Był z nim jeszcze ktoś. Pomachał i pobiegł w jej stronę. Heather też pospieszyła ku niemu, natomiast Angie dyskretnie została z tyłu. Uśmiechając się, pchała wózek bagażowy i z ciekawością przyglądała się drugiemu mężczyźnie.

Lorenzo objął narzeczoną i namiętnie pocałował.

– Czas bardzo mi się dłużył, kochanie.

– Tak, tak – odparła, odwzajemniając pocałunki.

Zdumiewające, jak bardzo pewnie się tu poczuła. Już w kilka chwil po wylądowaniu na Sycylii Heather wiedziała, że jest w domu, a to mogło jedynie oznaczać, że dokonała słusznego wyboru, decydując się na ślub z Lorenzem.

– Bernardo, mój brat – powiedział wreszcie jej narzeczony, wskazując na towarzyszącego mu mężczyznę.

– Przyrodni – mruknął tamten.

– Bernardo, poznaj Heather, moją przyszłą oblubienicę.

Gdy przedstawiła braciom Angie, Bernardo z uśmiechem machnął ręką.

– Już się poznaliśmy – wyjaśnił – kiedy wy, hm… mówiliście sobie dzień dobry.

Wywołało to gromki śmiech. Bernardo wziął wózek z bagażami i poprowadził ich w stronę samochodu, gdzie poprosił Angie, by usiadła obok niego na przednim siedzeniu.

– Pewnie wolą, by im nie przeszkadzać – powiedział z uśmiechem.

Nadmiar wrażeń sprawił, że Heather zapamiętała jedynie niezwykłe barwy, idealnie błękitne niebo i przejrzyste powietrze. Bernardo ruszył wzdłuż wybrzeża. Wkrótce pojawiła się Residenza Martelli.

Heather przyglądała się jej z zachwytem. Lorenzo opowiadał jej o domu, o tym, że został zbudowany na zboczu góry z widokiem na morze, ale nie rzekł ani słowa, jaki był piękny. Wyrastał przed nimi stopniowo, piętro po piętrze, balkon po balkonie, a wszystko tonęło w kwiatach. Geranium, jaśmin, białe i czerwone oleandry, powoje, wszystkie kwiaty splatały się w oszołamiającą gamę kolorów, która jednak tworzyła idealną wprost harmonię.

Jechali krętą drogą, która to oddalała się, to przybliżała do domu, aż wreszcie dotarli do podjazdu. Szerokie stopnie wiodły do zwieńczonego łukiem wejścia z otwartymi na oścież drzwiami. Pojawiła się w nich drobna, starsza kobieta, która szła wolno, podpierając się laseczką. Zatrzymała się na szczycie schodów.

– To moja matka – powiedział Lorenzo i biorąc Heather za rękę, poprowadził ją w stronę schodów.

Baptista wyglądała władczo, mimo iż sięgała synowi zaledwie do ramienia. Była dopiero po sześćdziesiątce, lecz postarzała ją choroba. Siwe włosy okalały twarz o ostrych rysach, a żywe, niebieskie oczy potrafiły wypatrzyć wszystko.

Jednak Heather dostrzegła ciepło w jej spojrzeniu, a gdy objęły ją chude ramiona, była zaskoczona siłą, z jaką uścisnęła ją starsza pani.

– Witaj, kochanie – powiedziała radośnie Baptista. – Witaj w rodzinie.

Równie ciepło przywitała Angie.

– Kiedy już obejrzycie swój pokój i rozpakujecie bagaże, odpoczniemy sobie razem.

Dom nazwany skromnie Residenza, mógł śmiało uchodzić za pałac. Wzniesiony w stylu średniowiecznym z pięknego żółtego kamienia, miał długie dachówki i zdobione mozaiką korytarze. Pokoje były wykończone marmurem, czasami gobelinami. Wszędzie Heather widziała bogactwo, piękno, elegancję i oznakę władzy.

Wraz z Angie dzieliły wielki pokój. Stały tam dwa olbrzymie łoża z baldachimem, a białe siatkowe zasłony współgrały ze zwieszającymi się z wysokich okien firanami. Za oknami widać było wielki ogród, a dalej ziemię ciągnącą się aż po zwieńczony zamglonymi górami horyzont. Wszystkie barwy odznaczały się nieznaną przedtem Heather intensywnością.

W porównaniu z pastelowymi odcieniami Anglii, ich jaskrawość i nasycenie przyprawiały o zawrót głowy.

Pokojówka pomogła się im rozpakować, potem zaprowadziła na otaczający dom taras, gdzie przy małym prostym stoliku siedziała Baptista i spoglądała w stronę zatoki. Towarzyszyli jej Bernardo i Lorenzo. Natychmiast przynieśli krzesła i po chwili wszyscy już zasiedli, a w kieliszkach królowała marsala. Na większym, stojącym obok stole przygotowano sycylijski sernik, kawowe lody z bitą śmietaną, kandyzowane owoce i mnóstwo innych smakołyków.

– Nie znałam waszych gustów, więc kazałam podać te rozmaitości – mruknęła Baptista.

Jedzenie i wino smakowały doskonale. Przed palącym słońcem chronił zarośnięty daszek, orzeźwiał lekki wiaterek. Hea-ther zastanawiała się, jak mogła żyć przed przybyciem w to cudowne miejsce. Lorenzo podchwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się tak, że nie mogła tego nie odwzajemnić.

– Wystarczy – oświadczyła władczo Baptista i skarciła go klepnięciem w rękę. – Będziesz miał dość czasu na strojenie głupich min, synu. A teraz odejdź, chcę porozmawiać z twoją oblubienicą.

Загрузка...