Bianka dotrzymała słowa i przez cały tydzień o nic Adama nie prosiła ani się do niego nie odzywała. Właściwie trudno by jej było złamać swoje przyrzeczenie, ponieważ jej współlokator… zniknął.
Pojawił się tylko na moment w niedzielne popołudnie, zabrał jakieś rzeczy, poinformował krótko, że przez najbliższe trzy tygodnie będzie mieszkał gdzie indziej i tyle go widziała.
Nigdy w życiu nie spędziła równie okropnego tygodnia. Dokuczała jej samotność i poczucie żalu. Tęskniła za Adamem, bo chociaż ostatnio nie układało się między nimi najlepiej, to lubiła, gdy był w domu. Miała z kim rozmawiać i dla kogo gotować, co nadawało jakiś sens jej egzystencji. Przynajmniej była komuś do czegoś potrzebna.
Przez tych parę dni nawet pies z kulawą nogą nie zainteresował się, co się z nią działo i jak się czuła. Rodzina przebywała na drugim końcu świata, najlepszy przyjaciel zostawił ją na lodzie, a Derek oczywiście obraził się śmiertelnie.
Właściwie nie miała pojęcia, co ona widziała w tym osiłku. Miał kapitalne ciało, ale z reguły ci świetnie zbudowani przystojniacy mieli tyle rozumu, co kot napłakał. Przedtem nie zwracała na to uwagi, ale ostatnio zaczęło jej to przeszkadzać. Wolałaby spotykać się z kimś na poziomie. No tak, ale inteligentni mężczyźni w ogóle nie byli pociągający fizycznie, czego Adam był doskonałym przykładem. Czy naprawdę nie istnieli tacy, którzy dysponowaliby zaletami zarówno ciała, jak i umysłu?
Przypomniało jej się, jak w ostatni weekend pojechała z Derekiem nad morze. Przez cztery godziny jazdy omal nie umarła z nudów. Po prostu nie dało się z nim o czymkolwiek rozmawiać! Kiedy dotarli na miejsce, bez wahania zażądała w motelu oddzielnego pokoju. Derek nie ukrywał rozczarowania. Uważał, że wspólny wypad miał ściśle określony cel i nie mógł zrozumieć, czemu Bianka nie chce spędzić z nim w łóżku najbliższych dwudziestu czterech godzin. Jednak już po kilku dniach pocieszył się jakąś panienką poznaną na siłowni.
Poczuła niesmak, ale nagle po raz pierwszy uprzytomniła sobie, że nie ma prawa potępiać takiego postępowania. Jej też nie można by nazwać świętą… Adam miał rację, mówiąc jej parę ostrych słów prawdy.
Tak, była egoistką i to okropną! Rzeczywiście chciała go mieć tylko dla siebie. A przecież powinna się cieszyć, że znalazł odpowiednią kobietę, że się ożeni i będzie szczęśliwy. Zamiast tego, czuła żal i urazę. Nienawidziła tej Sophie z całego serca, choć nigdy nie widziała jej na oczy!
Z każdym dniem popadała w coraz większą depresję. W pracy nudziła się jak mops, ale płacili nieźle i tylko to ją tam trzymało, przecież musiała zwrócić Adamowi dług. Marzyła jednak o tym, by przejść do jakiejś innej firmy, gdzie miałaby więcej zajęć i mniej czasu na ponure rozmyślania.
Jeszcze gorzej było nocami. Nie mogła zasnąć, gdyż dręczyły ją na zmianę wyrzuty sumienia i rosnące zdenerwowanie. Co ona powie matce?
Zaczęła cały wolny czas spędzać na siłowni, w nadziei, że tak się zmęczy, że wieczorem zaśnie jak kamień. Niestety, nadal cierpiała na bezsenność i biła się z myślami.
W środę jej irytacja i uraza osiągnęły apogeum. To wszystko przez Adama! Ułożyłoby się idealnie, gdyby okazał jej zrozumienie. Po kiego diabła zakochiwał się w tej głupiej Sophie, pomyślała buntowniczo. Powinien kochać mnie!
W czwartek górę wzięły wyrzuty sumienia. Miał słuszność, kiedy mówił, że potrafiła myśleć tylko o sobie. Nie powinna pakować go w taką idiotyczną sytuację. Nie powinna zmyślać. Rzeczywiście, kłamstwo nie popłaca…
W końcu zdecydowała, że następnego dnia zadzwoni na uniwersytet, ubłaga Adama, by jej wybaczył i obieca powiedzieć mamie całą prawdę – byleby tylko wrócił do domu.
W piątek rano obudził ją natarczywy dzwonek telefonu. Wyskoczyła z łóżka i z bijącym sercem rzuciła się do aparatu. Widać on też nie chciał, by ich wieloletnia przyjaźń legła w gruzach. Jak to dobrze!
– Adam? – zawołała z radosną nadzieją.
– Obawiam się, że nie, dziecinko – odezwał się męski głos z silnym szkockim akcentem. – Wuj Stewart.
– Wujek? – powtórzyła z nagłym niepokojem. Telefon od krewnego mógł oznaczać tylko jedno! Z pobladłą nagłe twarzą oparła się bezsilnie o ścianę. – O Boże! Co z mamą?
– Hej, nie trzeba się od razu denerwować. Wszystko w porządku, chciałem tylko uprzedzić, że przyleci dziś koło piątej, a nie w sobotę. Możesz po nią wyjść?
– Oczywiście! – wykrzyknęła z ulgą. – Ale skąd ta nagła zmiana?
– Znajomy mógł załatwić jej na ten lot bez dopłaty lepszą klasę. Głupio byłoby nie skorzystać. No, kończę, bo i tak zapłacę fortunę. Dbaj o mamę, dziecinko.
– Wielkie dzięki, wujku.
Gdy odkładała słuchawkę, ręka jej się trzęsła. Co ona ma teraz zrobić? Wiedziała, że przyznanie się do oszustwa nie przejdzie jej przez gardło. Co by sobie mama o niej pomyślała? Ona przecież tak nienawidziła kłamstwa i krętactwa.
Trudno, trzeba podtrzymywać bajeczkę o małżeństwie. W takim razie może nawet dobrze się składa, że Adam nie daje znaku życia. Bianka zastanowiła się. Jednak nie będzie do niego dzwonić i błagać o powrót. Uraczy mamę jakąś historyjką o tym, że uczelnia nieoczekiwanie wysłała go gdzieś z jakąś misją. Gdziekolwiek, byle daleko, pomyślała z nagłą irytacją. Najlepiej w samo serce Afryki! Mógłby tam uczyć Pigmejów tabliczki mnożenia…
Kwadrans po piątej z trudem dotarła na lotnisko. Ależ miała pecha! Bez problemu zwolniła się wcześniej z pracy, ale samochód, a raczej sterta zardzewiałego złomu, która jej służyła za środek lokomocji, odmówił posłuszeństwa i musiała wzywać pomoc drogową. Zanim zdążyli go uruchomić, zaczęły się godziny szczytu i oczywiście utknęła w gigantycznych korkach, zaś lejący się z nieba żar bynajmniej nie poprawił jej nastroju.
Dwadzieścia po piątej z ulgą zanurzyła się w chłodzie klimatyzowanej sali przylotów, zostawiając na zewnątrz upał australijskiego lata. Dowiedziała się, że samolot z Edynburga przybył planowo przed dziesięcioma minutami. To na szczęście dawało jej trochę czasu, ponieważ odprawa paszportowa i celna musiały trochę potrwać.
W damskiej toalecie poprawiła nieco rozmyty makijaż i wyszczotkowała oklapnięte od upału włosy, które upięła na czubku głowy w lśniący koczek. Pani Peterson zawsze narzekała, że Bianka w ogóle nie zwraca uwagi na swój wygląd i że ubiera się jak chłopczyca, więc tego dnia wyjątkowo zakrzątnęła się wokół siebie, żeby sprawić mamie przyjemność. Nie, dość, że się starannie umalowała, to jeszcze włożyła powiewną spódniczkę i dopasowaną kolorystycznie bluzeczkę w drobne kwiatki.
Gdy myła ręce, z niepokojem zerknęła na pierścionek, który dostała przed wieloma laty od Adama i trzymała między różnymi szpargałami. Miała nadzieję, że od biedy ujdzie za obrączkę, gdyż na szczęście był złoty i pozbawiony oczka, a jedynie ozdobiony nie rzucającym się w oczy ornamentem. Właściwie nie posiadała niemal żadnej biżuterii, więc i tak nie miała wyboru.
Odetchnęła głęboko, próbując uspokoić rozdygotane nerwy. Musi zachowywać się jak najbardziej naturalnie. Mama nie może niczego zauważyć. A May Peterson potrafiła wyczuć kłamstwo na kilometr…
Gdy wróciła na salę, zauważyła, iż matka stoi na środku i rozgląda się z niepokojem. Biance, która mogła sobie pozwolić wyłącznie na klasę turystyczną, nie przyszło po prostu do głowy, że pasażerów z klasy biznesowej, odprawia się znacznie szybciej.
Pani Peterson niemal natychmiast spostrzegła córkę, która podbiegła do niej i ze łzami w oczach rzuciła się jej w ramiona. Przez długą chwilę trwały tak w milczeniu, niezdolne wydusić z siebie nawet słowa. Bianka napawała się poczuciem bezpieczeństwa, jakie dawał jej uścisk jedynej na świecie osoby, która ją kochała i rozumiała. Jeszcze do niedawna sądziła, iż drugą taką osobą jest Adam, jednakże myliła się boleśnie.
W końcu odsunęła się nieco, by spojrzeć na matkę.
– Jejku, świetnie wyglądasz – ucieszyła się szczerze. Rzeczywiście, May Peterson w niczym nie przypominała śmiertelnie bladej, wychudzonej i pozbawionej sił kobiety, jaką była w maju. Przytyła nieco, policzki jej się zaróżowiły, a uśmiechnięte oczy o czystym odcieniu błękitu promieniały dawnym blaskiem. Nikt by nie odgadł, że przez wiele miesięcy zmagała się z rakiem.
Bianka zmówiła w myślach żarliwą modlitwę dziękczynną, jednak czuła, iż w jej duszy wciąż czai się lęk, że walka z chorobą jeszcze nie została zakończona. Nie było przecież żadnej gwarancji, że nie nastąpią przerzuty. Dlatego też za nic w świecie nie zamierzała narażać mamy na jakiekolwiek stresy.
– Gdzie Adam? – spytała nagle May. – Parkuje samochód?
Bianka uśmiechnęła się nieco nerwowo.
– Niestety, nie ma go tu. Tak się fatalnie złożyło, że twoja wizyta nałożyła się na serię konferencji w Stanach, gdzie uczelnia wysłała Adama. Nie masz pojęcia, jak był rozczarowany, że musi wyjechać akurat teraz, ale po prostu nie mógł tak z dnia na dzień odmówić.
– Szkoda – westchnęła. – Tak bardzo chciałam go znowu zobaczyć. Uwielbiam tego chłopca. Pamiętasz, jak zawsze powtarzałam, że zostaliście dla siebie stworzeni? Cieszę się, że i ty wreszcie to zrozumiałaś. No nic, mam tylko nadzieję, że kiedyś odwiedzicie mnie w Szkocji. Chciałabym go przedstawić reszcie rodziny.
– Eee… Oczywiście – wybąkała Bianka.
Niech go licho porwie! Będzie musiała tak okropnie kłamać przez całe dwa tygodnie, podczas gdy on spędzi czas w łóżku jakiejś kobiety, w ogóle nie przejmując się problemami swojej najlepszej przyjaciółki.
– Coś nie tak? – zaniepokoiła się mama, która oczywiście natychmiast dostrzegła jej zmianę nastroju.
– Ależ skąd! – zaprotestowała gwałtownie.
– Na pewno? – naciskała, przyglądając się córce uważnie. Bianka uścisnęła ją ponownie i z trudem przywołała na twarz radosny, beztroski uśmiech.
– Oczywiście! Ja po prostu jestem taka przejęta twoim przyjazdem, że… – Schyliła się po bagaże. – Chodź, opowiem ci, jakie mam dla nas plany na te dwa tygodnie. Wzięłam urlop, możemy szaleć!
Paplała tak przez całą drogę i na szczęście w końcu udało jej się uśpić czujność matki.
– Bardzo ładnie to wszystko urządziliście – zauważyła May, gdy jakiś czas później wyszły na balkon mieszkania Adama.
– Dzięki – wymamrotała Bianka.
Ponieważ przywykła prowadzić życie włóczęgi i lekceważyć wszelkie luksusy, nie zaprzątała sobie głowy takimi drobiazgami jak wystrój wnętrz. Ważne, by było na czym się przespać i gdzie się umyć, nic więcej nie potrzebowała. Dopiero mama musiała zacząć się zachwycać meblami z ciemnej skóry, rysującymi się wyraziście na tle śnieżnobiałych ścian, puszystym dywanem w pięknym odcieniu miodu oraz widokiem na plażę i Pacyfik, by Bianka też to zauważyła – i doceniła.
– To wasze własne gniazdko, czy wynajęte? – spytała matka, wracając do środka.
Bianka zagryzła wargi. Nie miała pojęcia! Nigdy Adama o to nie pytała, on sam też nic na ten temat nie wspominał.
– N – no… Właściwie ani jedno, ani drugie. Wciąż je spłacamy… – skłamała i weszła do kuchni, by przygotować herbatę.
– Naprawdę bardzo mi się podoba. Ale trochę tu mało miejsca dla dzieci – rzuciła niby od niechcenia May, podążając za córką. – Czy planujecie powiększenie rodziny?
Serce Bianki ścisnęło się boleśnie. Mama chciała przed śmiercią doczekać się wnuków…
– Jeszcze nie.
– Czy zdajesz sobie sprawę, że nie powinnaś tego zanadto odwlekać? Sama wiesz, że może długo potrwać, zanim zajdziesz w ciążę.
– Wiem, mamuś – westchnęła.
Miała okres zaledwie parę razy do roku i to wyjątkowo nieregularnie. Gdy uprawiała bardziej forsowne sporty niż obecnie, zanikł u niej prawie zupełnie. Na początku tego roku zaczęła kurację hormonalną, by wywołać normalny cykl. Cel został osiągnięty, lecz przed trzema tygodniami zdecydowała się przestać brać pigułki, gdyż czuła się po nich naprawdę fatalnie.
Z niechęcią pomyślała o swoim ciele, które przez całe życie jedynie przysparzało jej frustracji. Oddałaby wszystko za to, by być babą co się zowie, która ma wszystko na swoim miejscu. Zamiast tego los pokarał ją nie wiadomo za co i w efekcie była niska, wiotka jak trzcinka i płaska jak deska.
– Są sposoby na zwiększenie płodności – podsunęła matka. – Ale to może się skończyć mnogą ciążą, a chyba nie miałabyś na to ochoty.
– Nigdy w życiu! – zaprotestowała Bianka, która nie potrafiła sobie wyobrazić siebie w roli matki nawet jednego dziecka, a co dopiero kilkorga.
– A czy Adam chce mieć liczną rodzinę?
– Mamuś, pobraliśmy się zaledwie parę miesięcy temu, daj nam odrobinę czasu! Chcesz herbatniki? Obiad będzie dopiero za jakieś dwie godziny.
May Peterson pojęła aluzję i nie ciągnęła dalej tematu, jednakże Bianka podejrzewała, że nie da tak łatwo za wygraną i jeszcze do tego wróci. Na szczęście udało jej się poprawić swój wizerunek w oczach mamy, serwując wieczorem przyrządzonego według tajskiego przepisu kurczaka z ryżem i curry.
Siedziały potem jeszcze do późna, rozmawiając, a wreszcie zdecydowały, że pora iść spać. May postanowiła na wszelki wypadek wziąć tabletkę nasenną, gdyż po tak długiej podróży miała zupełnie przestawiony zegar wewnętrzny i obawiała się, że nie zaśnie do rana. Bianka przygotowała więc gorące kakao i usiadły jeszcze na chwilę przed telewizorem, żeby obejrzeć ostatnie wiadomości.
Nadawano między innymi relację z premiery nowego australijskiego filmu i Bianka pomyślała z niechęcią, że rodzima kinematografia coraz bardziej upodabnia się do hollywoodzkich produkcji. Dużo blichtru, przepychu i zadęcia, a coraz mniej treści.
Przy obowiązkowym czerwonym chodniku zatrzymywały się białe – jakżeby inaczej – limuzyny, z których przy wtórze wrzasku fanów wyłaniały się gwiazdy w kosztownych sukniach od najmodniejszych projektantów lub w szytych na miarę frakach.
Co za fałszywy świat, skwitowała w myślach z dezaprobatą, gdy nagłe ujrzała na ekranie znajomą twarz.
Znajomą i nieznajomą zarazem. Czy to możliwe? Nie mogła uwierzyć, że to był ten sam zwyczajny Adam, jakiego znała od lat. Miała przed oczami uwodzicielskiego, niezwykle wytwornego mężczyznę z uwieszoną u jego ramienia oszałamiającą blondynką w kreacji ze złotej lamy i z dekoltem praktycznie aż do pępka.
– Czy to nie Adam? – spytała ze zdumieniem May.
– Cicho! – syknęła Bianka, próbując dosłyszeć słowa komentatora.
„Teraz witamy Sophie La Salle. Zagrała ona co prawda niewielką rolę w nowym filmie, ale jakże śmiałą. Istnieje szansa, że jakiś bystry producent zorientuje się, że publiczność chętnie widziałaby na ekranie nieco częściej olśniewającą pannę La Salle… Na szczęście możemy obejrzeć ją w całej okazałości dzisiejszego wieczora. Co za suknia! Jej przystojny towarzysz również zdaje się doceniać urodę Sophie i jej piękną kreację. Jeszcze nie znamy nazwiska jej adoratora, lecz prawdopodobnie rozwikłamy tę tajemnicę podczas przyjęcia po pokazie. Do zobaczenia na kolejnej relacji w dzienniku telewizyjnym za mniej więcej dwie godziny".
Oszołomiona Bianka z rosnącą furią obserwowała, jak Adam otacza ramieniem smukłą kibić blond piękności i prowadzi ją do budynku. Coś w niej eksplodowało. Wytapetowana lalka z tlenionymi kudłami, pomyślała mściwie. A ten biust? Istne balony! Na pewno sztuczne!
May powtórzyła pytanie, próbując się upewnić, czy to aby na pewno jej zięć, lecz Bianka nie zwracała na nic uwagi. Ę)o diabła, ależ on się prezentował! I ten jego zabójczy uśmiech! Do niej nigdy się tak nie uśmiechał.
– Co za drań! – wybuchnęła, nie zważając już na nic. Targała nią ślepa furia i… zazdrość. Doprowadzająca niemal do obłędu, niemożliwa do zniesienia zazdrość.
Gdy tylko to sobie uzmysłowiła, zerwała się na równe nogi i zaczęła nerwowo krążyć po pokoju. Co za nonsens! Zazdrość czuje się tylko wtedy, gdy się kogoś kocha. A ona przecież wcale nie kochała Adama. To znaczy, kochała go, ale w inny sposób.
Tak, znowu potwierdzały się jego słowa o jej egoizmie. Pies ogrodnika, sam nie zje i drugiemu nie da…
Jej matka również wstała i zdecydowanie wyłączyła telewizor.
– Czy mogłabyś stanąć na chwilę spokojnie i wyjaśnić mi, o co w tym wszystkim chodzi?
Bianka z trudem postarała się zebrać myśli. Najlepiej przyznać się do wszystkiego. Duma nie pozwalała jej odgrywać roli zdradzanej żony, chociaż, ku swemu zaskoczeniu, tak się właśnie czuła. – Wybacz, mamuś, chyba nie powiedziałam ci prawdy.
– Sama to widzę! Podobno miał siedzieć w Ameryce na ważnej konferencji, a tymczasem afiszuje się przed kamerami z jakąś aktoreczką. Nie mogę w to uwierzyć! – wykrzyknęła roztrzęsiona May. – On ma romans z tą… Z tą wydrą!
– Na to wygląda – zgodziła się Bianka, z całej siły zaciskając zęby.
– Myślałam, że Adam jest inny. To tylko dowodzi, że nie można ufać żadnemu mężczyźnie. Wystarczyło, żeby jakaś ładna dziewczyna tylko mrugnęła do twojego ojca i już przepadło.
Bianka westchnęła ciężko. O niewierności taty słyszała już miliony razy i naprawdę nie miała ochoty potulnie wysłuchiwać kolejnego kazania o męskim braku zasad. Zwłaszcza że Adam miał prawo podrywać kogo chciał. Przynajmniej teoretycznie.
Zebrała się na odwagę i już miała wyznać całą prawdę, gdy zachrobotał klucz w zamku i do mieszkania wszedł Adam. Cała trójka zamarła zaskoczona, gdyż one nie spodziewały się jego powrotu do domu, on zaś nie miał pojęcia o obecności pani Peterson.
Kompletnie zdezorientowana Bianka dosłownie pożerała go wzrokiem. Wciąż miał na sobie wytworny czarny smoking, tyle że muszka gdzieś zniknęła, a koszula była rozpięta pod szyją, co bynajmniej nie odbierało mu uroku. Wręcz przeciwnie.
Nie miałam pojęcia, że on jest taki przystojny, pomyślała zdumiona Bianka, Gdzie ona miała oczy? J czy w ogóle przyglądała mu się przez ostatnich kilka lat? Wychodziło na to, że nie. Cały czas miała zakodowaną w podświadomości wizję niezdarnego nastolatka i to jej wystarczało. Brała zapamiętany obraz za rzeczywistość.
Dopiero teraz zauważyła, że miał szalenie męskie, rysy twarzy, co w zestawieniu z szarymi oczami o niezwykle przenikliwym spojrzeniu nadawało mu bardzo dojrzały wygląd pewnego siebie człowieka, który potrafił się znaleźć w każdej sytuacji i ze wszystkim sobie poradzić.
Jego ciemne włosy, niegdyś stanowczo zbyt długie i cokolwiek zaniedbane, zostały efektownie ostrzyżone w sposób zdradzający rękę znakomitego fryzjera. Do tego dochodziły mocno zarysowane brwi, smagła cera i zadziwiająco pięknie wykrojone usta o zmysłowo pełnej dolnej wardze.
Bianka bardzo lubiła ładne usta u mężczyzn, zwłaszcza że nieczęsto się je spotykało.
Gwałtownie przywołała się do porządku, gdyż spostrzegła, że jej myśli zaczynają nabierać erotycznego zabarwienia. Pospiesznie zaczęła szukać czegoś, co mogłaby skrytykować.
Na pewno nie gust. Rewelacyjnie skrojony smoking o subtelnie jedwabistym połysku musiał kosztować krocie. Każdy mężczyzna prezentowałby się świetnie w takim opakowaniu, pomyślała zjadliwie. To tak, jakby dobra wróżka machnęła czarodziejską różdżką i przemieniła Kopciuszka w piękność, po prostu przebierając go w balową suknię.
Wzrok Bianki, teraz już pełen politowania, przesunął się od ramion – z pewnością poszerzonych poduszkami, co do tego nie miała wątpliwości – po wyjątkowo długie nogi, które z pewnością wydawały się takimi wyłącznie dzięki perfekcyjnie skrojonym spodniom.
Daremnie próbowała sobie przypomnieć, jak naprawdę wyglądają jego nogi. Adam nie lubił szortów, jego ukochany pąsowy szlafrok sięgał mu aż do kostek, na plażę też nigdy nie chodzili razem. Od roku mieszkała z nim pod jednym dachem i nie miała pojęcia, jak on wygląda!
Naraz wybiła północ. Kopciuszek opuścił bal i wrócił do domu, przemknęło jej przez głowę.