Rozdział 10

Sara obudziła się czując obok siebie ciepłe, ruchliwe ciało. Otworzyła oczy i ujrzała Kipa oglądającego z przejęciem książeczkę z obrazkami.

– Dzień dobry, robaczku.

– Mamusiu! – Kiedy wyciągnęła rękę, Kip rzucił książkę i przytulił się do niej z całej siły. – Strzegłem cię – powiedział.

– Strzegłeś mnie? Przed kim?

– Przed każdym, kto próbowałby cię obudzić. Jarl powiedział, że zastrzeli każdego, kto ci przeszkodzi. Ale ja cię nie obudziłem, prawda? Strasznie długo śpisz, mamo!

– Przepraszam, słonko. – Zamrugała i spojrzała na budzik. Jedenasta? Spała jak suseł. Przycisnęła mocniej Kipa.

– Co robiłeś przez cały ranek?

– Ciężko pracowałem. Zrobiliśmy z Jarlem śniadanie, a potem łowiliśmy ryby. Później upraliśmy wszystkie ubrania, a ja włączałem wszystkie guziki. Jarl mówił, że to bardzo sisu, jeśli się wie, jak obsługiwać taką pralkę.

Sisu?

– Sisu to jak macha. Pewnie nie wiesz, co to znaczy. Tak po męsku.

Wiedziała. Patrzyła z czułością na syna. Mały miał mnóstwo energii. Uśmiechał się radośnie i prowadził długi monolog, który prawie nie wymagał komentarzy z jej strony.

– Jarl powiedział, że jeśli będziesz się dzisiaj lepiej czuła, to możesz iść z nami do sauny. Jeżeli pójdziesz, założymy ręczniki. Jak jesteśmy sami, tego nie robimy, ale ty jesteś dziewczyną.

Noga bolała, ale mniej dotkliwie niż wczoraj. Za to całe jej ciało nosiło ślady wczorajszej nocy. Czuła się dziwnie beztroska i pełna energii.

– Maks zabierze mnie dzisiaj na kopanie robaków.

– Wyczyściłeś zęby?

– Pewnie, że tak. Nie czujesz? – Chuchnął na nią.

– Przepraszam, że zawracam ci głowę. Dobrze układa ci się z Maksem?

Prawdę mówiąc wiedziała, że dobrze im się układa, chociaż nie potrafiła tego do końca zrozumieć. Przed jej wypadkiem Kip bał się Maksa. Jednak Jarl zdołał przełamać lody i Kip przestał obawiać się mężczyzn, ale to jeszcze nie wyjaśniło jego gorącej sympatii do tego ponurego i zgryźliwego człowieka.

– Nie wyobrażasz sobie, jaki u Maksa jest bałagan.

– Naprawdę?

– On w ogóle nie sprząta, mamo. Umarłabyś z zachwytu.

– Z pewnością.

– Jedliśmy fasolkę w sosie pomidorowym na śniadanie, obiad i kolację. Ty nigdy, przenigdy byś na to nie pozwoliła.

– Nigdy – zgodziła się. Zaczynała powoli rozumieć, w jaki sposób Maks zdołał oczarować Kipa.

– Oszukuje, kiedy gra w karty.

– Wiem.

– Jarl nie oszukuje. On wierzy w prawdę i sprawiedliwość. Jak Superman, Kupił mi komiksy. Myślał, że umiem czytać. Śmieszne, prawda?

Chciała odpowiedzieć, ale w tym momencie Jarl pojawił się w drzwiach. Superman? Z pewnością posiadał jakieś nadprzyrodzone siły. Ostatniej nocy uczynił z niej – spokojnej i rozsądnej kobiety – dziką i namiętną kochankę. Patrząc na niego teraz, czuła się trochę niepewne. Nocą żądał od niej całkowitego oddania, ślepej wiary. Nie sprzeciwiała się, gotowa była ofiarować mu wszystko. W tej chwili jednak czuła się zagubiona. Kochała go aż za bardzo,- ale nigdy nie przypuszczała, że on to odgadnie.

Jarl pochylił się nad nią z uśmiechem, pocałował szybko i prostując się schwycił Kipa.

– Ej, myślałem, że pozwolimy jej się wyspać.

– Jarl, siedziałem cichutko jak myszka.

– Teraz obaj znikniemy cichutko jak myszki, a twoja mama się ubierze.

– Możemy tu zostać, jak będzie się ubierała.

– Pamiętasz, co mówiłem ci o ręcznikach, chłopcach i dziewczynach? Może być niezręcznie.

– Będzie jej przykro, jeśli zostanie sama – sprzeciwił się Kip.

– Uwierz mi, nie będzie. A ty możesz ukraść jeszcze jedno ciastko z kuchni, jeśli zrobisz to tak, żebym tego nie widział.

– To na razie. – Kip błyskawicznie wydostał się z jego ramion.

Jarl omiótł Sarę spojrzeniem.

– Jesteś przepiękna – szepnął. To wystarczyło, aby znów poczuła się beznadziejnie zakochana.

– Muszę – wykrztusiła – muszę dzisiaj wrócić na wysp.

– Wrócimy.

– Ja sama, Jarl – potrząsnęła głową. Jarl ponownie się uśmiechnął. Podszedł do Sary i zaczął obsypywać jej twarz pocałunkami.

– Mam jeszcze dwa tygodnie urlopu, kissa i zamierzam spędzić je z tobą.

Trudno jej było się skoncentrować, kiedy Jarl znajdował się tak blisko i patrzył na nią. Czuła się zupełnie naga pod jego spojrzeniem.

– Byłoby rozsądniej, gdyby… – spróbowała.

– Byłoby rozsądniej, gdybyś nie sprzeczała się ze mną. Dwa tygodnie to niewiele czasu. Zbyt mało. Nie ma mowy, żebym zgodził się na jeszcze mniej. – Jarl spojrzał w bok i dodał cicho: – Nie pozbawiaj nas tych dwóch tygodni, Saro.

Chciała. Miała to wypisane na twarzy. A on wiedział, że już za dwa tygodnie wróci do domu i będzie próbował o niej zapomnieć. Dla nich obojga byłoby lepiej zakończyć sprawę teraz. Mniej boleśnie. Wiedział też, że Sara nie chciała go ranić i że dwa tygodnie nie mogą wystarczyć, chociaż będą musiały.

– Saro?

– Dobrze – odpowiedziała powoli. – Tak. – Spojrzała na niego, – Musisz zrozumieć, że to niczego nie zmienia. Po upływie tych dni…

– Rozumiem – zapewnił ją.

– Idzie! Idzie!

Sara wyprostowała się i odgarnęła włosy. Wiał gorący, sierpniowy wiatr. Było zbyt upalnie, by zebrać resztę brzoskwiń z ogrodu. Czuła się wyczerpana i obolała, ale widok zbliżającego się Jarla spowodował u niej nagły przypływ energii. Podszedł i cmoknął ją w policzek.

– Tęskniłem za tobą – powiedział.

– Przecież nie było cię tu tylko przez kilka godzin!

– Jednak tęskniłem za tobą. – Ja też – przyznała się.

Jarl uśmiechnął się lekko, po czym natychmiast ją zganił.

– Nie było mnie przez chwilę i co zastaję po powrocie? Kip, przecież ci mówiłem, żebyś nie pozwalał mamie ciężko pracować.

– Nie pracowaliśmy, Jarl. Zbieraliśmy tylko brzoskwinie.

– Widzę. Co teraz mamy zrobić z tymi wiadrami owoców?

Zaniósł je na przystań, skąd Maks miał je zabrać następnego ranka. W tym czasie Sara zbierała brzoskwinie z ostatniego drzewka.

Nadszedł czas na kąpiel przed obiadem. Lodowata woda chłodziła rozpalone ciało Sary, jednak po kilku minutach zrobiło się jej zdecydowanie za zimno…

W drodze do domu objęła Jarla.

– Po obiedzie czeka cię mała niespodzianka. Na razie nie zbliżaj się do dużego pokoju.

– O co chodzi?

– Żadnych zgadywanek!

Jarl odwrócił się błyskawicznie.

– Kip?

– Nie próbuj wykorzystywać dziecka, draniu. Gdzie są twoje zasady?

Popędziła ich do domu, posadziła i zaczęła przygotowywać fińskie dania według przepisów z książki, którą wyszukał dla niej Maks. Robiła wszystko, aby przetrwać ten dzień. Wiedziała, że tak naprawdę nigdy nie pogodzi się z jego odejściem. Jednak teraz była zdecydowana, aby uczynić ten wieczór pogodnym i szczęśliwym.

Jarl wcale jej nie pomagał w przygotowaniach. Wpadł do kuchni i zaczął próbować potraw.

– Wcale nie musiałaś tego robić – powiedział. Widziała jednak, że sprawia mu to przyjemność.

– Będziesz żałował, że to zrobiłam – ofuknęła go. – Wszystko się spali, jeżeli nie usiądziesz spokojnie.

– Pomogę ci.

Wolałaby, żeby tego nie robił. Jarl był doskonałym kucharzem, ale zostawiał po sobie okropny nieporządek. Poza tym jego bliskość rozpraszała ją. Przechodząc obok za każdym razem całował ją w szyję lub głaskał jej pośladek.

– Boże! Jaki z tobą kłopot! Nie mógłbyś iść z Kipem nakarmić gołębie?

– Kip nie potrzebuje mojej pomocy, a ty tak. Poza tym nie wolno mi wchodzić do dużego pokoju. Co tam jest?

– Prezent.

– Jaki prezent?

Pocałowała go, gdyż był to jedyny sposób, aby zamknąć mu usta. Oczy Jarla zalśniły niebezpiecznie.

– Zachowuj się przyzwoicie – upomniała go.

– Zrobiłem coś?

– Myślałeś o tym.

– Wyjaśnij mi dokładnie, o czym to rzekomo myślałem. – Wyglądał, jak urażona niewinność. Zaczerwieniła się.

– Później, kissa – zachichotał – później ci pokażę, o czym myślałem. Bardzo dokładnie ci to pokażę.

Podczas obiadu Sara myślała o tym wszystkim, co już było lub miało być ostatnie. Ostatnia wspólna kąpiel, ostatni wspólny obiad. Ostatnia wspólna noc.

Nie tylko ona będzie za nim tęskniła. Kip już wiedział, że od jutra Jarl przestanie być częścią ich życia. Chłopiec nie mógł tego zrozumieć ani w to uwierzyć. Rozstanie zaboli go, ale Kip był już uleczony dzięki związkowi, który połączył go z Jarlem.

Gromadzące się w niej napięcie stawało się nie do zniesienia, Niemalże chciała, aby jutrzejszy dzień już nadszedł. Najgorsze było oczekiwanie.

Jarl zachowywał się zupełnie zwyczajnie, jak gdyby był to jeden z wielu wspólnych dni, które mają przed sobą. Kiedy obiad dobiegł końca, spojrzał na nią pytająco.

– Czy możemy iść już do dużego pokoju? Zmusiła się do uśmiechu.

– Boże, czy ty nigdy dotąd nie dostałeś prezentu? Jesteś bardziej niecierpliwy niż Kip pod choinką.

– Poczekaj aż zobaczysz, Jarl – wyrwało się Kipowi.

– Cicho!

– Nie mogę ci powiedzieć – pisnął żałośnie Kip.

– Twoja matka z premedytacją doprowadza mnie do szaleństwa.

– Słyszałaś, mamo? Jarl powiedział…

– Słyszałam. Siedźcie spokojnie, dopóki nie zjemy deseru.

Na deser Sara upiekła placek brzoskwiniowy. Jarl rzucił się na niego z apetytem, a Kip ze smutkiem dziobał swoją porcję widelcem, nic nie jedząc.

– Kochanie, przecież uwielbiasz placek z brzoskwiniami.

– Tak – skinął głową – ale tatuś go nie lubi. Kiedyś dostaliśmy taki sam placek i on rzucił nim o ścianę. Spadł na te wszystkie srebrne rzeczy babci. Zacząłem się śmiać, ale wtedy… – Odłożył widelec.

– Chyba nie chcę placka.

Sara zamarła. Po raz pierwszy Kip wspomniał o swoim ojcu. Dotychczas wydawało się jej, że chłopiec za wszelką cenę chce go wyrzucić z pamięci. Nieraz próbowała powiedzieć Kipowi o chorobie psychicznej Dereka. Wyjaśnić mu, że ojciec go kochał, ale nie potrafił zachowywać się inaczej. Jednak Kip nie słuchał, zamykał się w sobie – aż do dzisiejszego dnia.

– Znasz mojego tatę? – zapyta! chłopiec Jarla.

– Nie – swobodnie odparł Jarl.

– A babcię i dziadka? Jarl potrząsnął głową.

– Są mili, tylko musisz być cicho. A babcie wszędzie trzyma rzeczy, których nie wolno mi dotykać. Ona bardzo ładnie pachnie, – Kip zerknął na Jarla.

– Naprawdę nie znasz taty, babci i dziadka? – spytał takim tonem, jakby to było wyjątkowo nieprawdopodobne. – Ale musisz znać wujka Johna i ciocię Susie.

– Moje rodzeństwo – wyjaśniła Sara.

– Tęsknię za nimi. Wujek John ma konia, trzy psy i króliki, a ciocia Susie ciągle się śmieje. Na pewno ich znasz, Jarl.

– Nie, maluchu. Przecież poznaliśmy się tego lata.

– Ale to było tak dawno temu. Nieważne. Jak następnym razem pojedziemy do Wujka, możesz pójść z na… ojej! – Kip zerknął na matkę. – Nie możemy już nigdy tam pójść, zapomniałem.

Sara wstała i w pośpiechu zgarnęła naczynia. Cały ten dzień przypominał otwieranie drzwi w wielkim domu. Za każdymi drzwiami krył się ból. Jej syn.potrzebował rodziny, ludzi, którzy go kochali. Posiadał ich wcześniej. To jej decyzja spowodowała rozłąkę. Ale chociaż musiała tak postąpić, to sposób, w jaki patrzył na nią teraz Jarl, budził niepokój, poczucie bezradności i niepewności. Nie rób mi tego dziś wieczorem, błagały jej oczy. Podeszła do zlewu i zaczęła zmywać. Myślała o Jarlu.

Przez ostatnie dwa tygodnie nieustannie z nią walczył, stosował różne metody. Ani razu nie podniósł głosu, nigdy się nie rozzłościł. Od czasu do czasu rzucał jakąś uwagę, najczęściej wtedy, gdy była na to zupełnie nie przygotowana. Mówił: „Kochanie, do której szkoły poślemy Kipa?" lub „Kochanie, masz więcej odwagi niż dziesięć innych kobiet". Albo „Myślisz, że pozwolę, żeby ci się coś stało? Będę przy tobie. Razem znajdziemy wyjście. Zawsze jest jakieś wyjście". Mówił rozsądnie i zmieniał temat, zanim zdołała odpowiedzieć. Coraz wyraźniej zdawała sobie sprawę, że jej wybór prowadzi donikąd. Ale Jarl nie miał pojęcia, przez co ona musiała przejść. Szarpiąca nerwy panika pojawiała się za każdym razem, kiedy dotykał tego tematu. Jeszcze raz zaryzykować utratę Kipa? Nigdy. Nigdy. Dzisiejszej nocy nie chciała o tym myśleć.

Jarl podszedł do Sary i pogładził ją po ramieniu.

– Nigdy nie wspominałaś, że masz rodzeństwo – powiedział.

– Tak. Oboje są młodsi ode mnie. John jest weterynarzem, a Susie ma tylko dwadzieścia dwa lata. Prawdziwa piękność.

– Dlaczego ci nie pomogą? – przerwał jej. – Gdzie byli, kiedy musiałaś przejść przez to wszystko?

Spojrzała w stronę drzwi, Kip zniknął.

– Maks dzwoni do nich co tydzień. Wiedzą, że wszystko jest w porządku – powiedziała, jakby nie dosłyszała pytania.

– Rozumiem, że oni nawet nie wiedzą, gdzie jesteś?

– Nie była pewna, na kogo jest zły, na nią, czy na jej rodzeństwo, którego nawet nie poznał.

– Oczywiście, że nie – odpowiedziała myjąc ostatni garnek. – Chapmanowie zaczęliby poszukiwania od mojej rodziny. Nie chcę zmuszać ich do kłamstw. Nie wpadną w kłopoty, jeśli rzeczywiście nie będą wiedzieli, gdzie jesteśmy.

– I są z tego zadowoleni?

– Są wściekli – przyznała. – Ale tak musi być. Odwiesiła ścierkę i odwróciła się do Jarla z radosnym uśmiechem.

– No chodź. Chcę ci już dać ten prezent. Kip?! Śmiejąc się zmusili Jarla, żeby zamknął oczy i poprowadzili go do pokoju. Sara zdjęła zarzucone na sztalugi prześcieradło.

– W porządku. Możesz otworzyć oczy.

W pokoju zapadła cisza, długie dręczące milczenie. Sara nerwowo zerknęła na swój obraz. Nie tak łatwo przyszło jej to wykonać. Znała się głównie na sztuce użytkowej, nigdy nie malowała portretów, jednak postanowiła spróbować.

Na tle jeziora widniała twarz Jarla. Usta wyszły całkiem nieźle, za to nos nie udał się najlepiej. Chodziło jej przede wszystkim o to, aby uchwycić wyraz jego oczu, gdy z miłością i troską patrzył na Kipa. Nie oczekiwała gorących podziękowań, jednak liczyła na coś innego niż to przedłużające się milczenie.

– Ej, nie bierz tego zbyt serio – powiedziała niepewnie. – Możesz wrzucić ten obrazek do szuflady. To nic wielkiego. Taki sobie drobiazg.

Wciąż jeszcze mówiła, kiedy przytulił ją do siebie i pocałował z taką namiętnością, że ugięły się pod nią kolana. Gdy wreszcie oderwał się od niej, poczuła, że nie może się ruszyć.

– O rety! – Kip pokiwał głową. – Chyba podoba mu się prezent, mamo.

– Chyba tak – zadrżała.

O drugiej w nocy Jarl wciąż wpatrywał się sufit pokoju Sary. Musiał wstać. Zawsze przed świtem przenosił się do innego pomieszczenia. Sara nigdy go o to nie prosiła, ale oboje rozumieli, że nie byłoby dobrze, gdyby chłopiec zastał matkę w łóżku z mężczyzną, który nie był jej mężem.

Słowo mąż nie niosło ze sobą romantycznych skojarzeń, nie tak, jak kochanek. Kochanek przywodził na myśl tajemnicę, słodycz i namiętność. A mąż jest kimś, z kim brnie się przez choroby, złe dni, podatki i siwe włosy.

Pogłaskał leżącą obok kobietę. Od dwóch tygodni była jego kochanką. Za każdym razem kochała się z nim z takim oddaniem, jak gdyby był jej pierwszym i jedynym mężczyzną, jakby to już było pożegnanie, a sam akt wyspą, na której wreszcie mogła się czuć bezpiecznie. Myślała o nim jak o kochanku, a on chciał, żeby ujrzała w nim mężczyznę na wszystkie dni: swojego życia.

– Nie możesz spać, kochanie?

Dotknął ustami jej czoła. Dwa tygodnie nie wystarczyły, aby ją przekonać i wzbudzić w niej tę niewzruszoną potrzebę jego stałej obecności.

– Czyżbym zajmowała za dużo miejsca? – spytała żartobliwie.

– Nie.

– To co jest nie tak?

Wszystko było nie tak, jak trzeba. Nawet jej głos, piersi, włosy i zapach jej skóry, bo nie pozwolą o niej zapomnieć. Ciągłe ukrywanie się też nie rozwiązywało żadnych problemów, ale nie dała się o tym przekonać. Wystarczyło, że o tym wspomniał, a już zwracała na niego swoje wielkie, przerażone oczy.

Musiała wyczuć ten jego melancholijny nastrój, gdyż nagle rozbudzona usiadła na łóżku.

– Przestań o tym myśleć, kochany – wyszeptała – to w niczym nie pomoże.

– Saro – Jarl chwycił ją za rękę. – Kocham cię wystarczająco mocno, żeby ci się już nie sprzeciwiać. Wystarczająco mocno, żeby uszanować twoją decyzję. Możesz w to uwierzyć?

W jej oczach zalśniły łzy. Zamrugała i przysunęła się bliżej do niego. Bała się, że jeśli teraz zacznie płakać, to już nigdy nie przestanie. Zrozumiała, że pozwalał jej odejść.

Gdyby mniej kochała Jarla, błagałaby go, aby został. Ale nie zrobiła tego.

Загрузка...