Nic nie odpędza koszmarów skuteczniej niż wysiłek fizyczny, zwłaszcza jeśli trwa prawie cztery godziny. Sara z ulgą wrzuciła motykę do szopy i zamknęła drzwi.
Słońce paliło ją w kark, krople potu spływały po brzuchu. Dwa nowe pęcherze piekły mocno i już dawno przestała się martwić, kiedy Maks tu dotrze. Kilka miesięcy temu wiedziała, że człowiek posiada co najwyżej kilkadziesiąt mięśni. Teraz czuła, że ma ich kilkakrotnie więcej, a każdy z nich potrafi rwać i boleć.
Oddałaby duszę diabłu za gorącą kąpiel i jakiś balsam. Spojrzała na świeżo skopany ogród i zmieniła warunki umowy – dusza za mięśnie, twardą skórę i zastrzyk energii.
Ogród wyglądał znakomicie i o żywność nie trzeba było się martwić, ale nie mogła dłużej lekceważyć dziur w dachu. Podwórze było zarośnięte, schodek na werandę załamał się, przedpotopowa prądnica wyła dziko, a wewnątrz… tylko masochista chciałby wyliczać te wszystkie naprawy, które powinny być natychmiast wykonane, aby to miejsce można było wreszcie nazwać domem.
Trzy tygodnie ciężkiej pracy niewiele zmieniły. Nie potrzebowała luksusów. Zbyteczne były puszyste dywany, kosztowna zastawa czy jakikolwiek przepych. Chciała stworzyć jedynie przytulne i bezpieczne schronienie dla swojego syna.
Ssąc bolący pęcherz przeszła przez podwórze i oparła się o powyginany pień starego wiązu. Nie czuła już tak dotkliwego bólu mięśni, gdy patrzyła na chłopca bawiącego się swoim buldożerem.
Być może długie poranne pływanie sprawiło, że udało się jej nakłonić Kipa do poobiedniej drzemki. Popołudnie przeznaczył jednak na kopanie tunelu. Usiadł w zachodnim rogu podwórza i poważnie zabrał się do pracy, co jakiś czas wydając z siebie odgłosy brzmiące jak „brum, brum". Patrząc na syna, Sara uśmiechała się z rozczuleniem. Kurz wyraźnie upodobał sobie Kipa. Jedynie poważne, niebieskie oczy dziecka nie były zakurzone.
W pewnym momencie chłopiec cisnął zabawkę i uciekł do lasu. Znała swoje dziecko. Wyprostowała się i spojrzała w stronę przystani.
Po chwili ukazał się Maks niosący ogromne pudło i jak zwykle żujący cygaro. Stary podkoszulek podkreślał jego wydatny brzuch. Wytatuowany wąż wspinał się wzdłuż ramienia, a głęboka blizna rozcinała prawą brew na dwie części. Max z pewnością nie wyglądałby dostojnie nawet w smokingu.
Sara ruszyła w jego kierunku, uśmiechając się szeroko.
– Mam coś przynieść z łodzi?
– Zaraz sam to zrobię – rzucił pudło na werandę i przetarł czoło. – I tak dzisiejszy dzień jest terminem dostawy. Nie musiałaś wysyłać dodatkowych gołębi.
– Nie wysyłałam ich, żeby ci przypomnieć o dostawie, ale o tym porozmawiamy w środku – machnęła głową w kierunku lasu. Nie chciała, żeby Kip coś usłyszał.
Skinął głową, widząc drobną postać kryjącą się za drzewem.
– Z nim wszystko w porządku?
– Coraz lepiej.
– A jak tam lekcje pływania? – Zawsze zadawał to pytanie, cieszyła go jej duma.
– Myślę, że wystartuje na olimpiadzie, jak będzie miał sześć lat. Już potrafi opłynąć wyspę.
– Tak? Jest szybki jak diabli. Do cholery, Saro, mógłby już do mnie przywyknąć.
– To nie o ciebie chodzi, Maks – powiedziała miękko – tylko o jakiegokolwiek mężczyznę. Musi minąć trochę czasu. To nie jego wina.
– Tak, tak. Może się zjawi, jak przyniosę gołębie. Mam ptaki, jedzenie, no i papier i farby, tak jak chciałaś. Ale to może zaczekać. Mów, co masz do powiedzenia.
Jednocześnie burkliwie zażądał, żeby Sara otworzyła jedno z pudelek i usiłował wyglądać na znudzonego, kiedy posłusznie uniosła wieko.
– Kochany! Ołówki i książka do kolorowania! Maks poczerwieniał jak piwonia.
– Spójrz dalej. Tam jest coś dla ciebie. Powolutku wyciągnęła małą buteleczkę. Odkorkowała ją, wciągnęła powietrze i poczuła duszący zapach bardzo taniej wody toaletowej.
– Och, Maks! – zarzuciła mu ręce na szyję i cmoknęła – w policzek. – Jesteś nadzwyczajny, wiesz?
– Tak, tak. Wydawało mi się, że czegoś takiego ci trzeba. Pewnie bardziej przydałaby ci się szminka, ale nijak nie mogłem jej kupić, a to tak ładnie pachniało.
– Cudownie – zapewniła go.
– Tak, wiedziałem, że ci się spodoba – Maks przeciągnął się z zadowoleniem. – Dobra. Przyniosę resztę rzeczy.
Ostatnią rzeczą, jaką wniósł do domu, było piwo. Usadowił się przy stole w kuchni i otworzył puszkę. Nie zdążył jeszcze przełknąć ani kropli, gdy Sara natychmiast zapytała:
– Co było w gazetach?
– Zbrodnia na środkowym wschodzie – spojrzał na jej twarz i westchnął. – Ciągle są zdjęcia, ale już mniej. Na jednym z ostatnich twój były mąż wygląda jak święty.
– Wszyscy Chapmanowie wyglądają jak święci – powiedziała krzywiąc się Sara.
– Założę się, że za tym wszystkim kryją się duże pieniądze. Gdyby to nie był Chapman, ludzie już dawno przestaliby się tym interesować – wlał w siebie połowę puszki w trzech łykach, wciąż patrząc na nią.
– Nie otwieraj tego teraz, może poczekać do wieczora. I nie musisz ciągle podchodzić do okna, z małym wszystko w porządku. Nie pójdzie tam, gdzie nie powinien. Wyglądasz na wyczerpaną i przestraszoną. No, co jest?
– Nic takiego, naprawdę. Kiedy wysłałam gołębie, od razu wiedziałam, że robię błąd.
– Zamierzasz się certować, czy będziesz mówić? Odetchnęła głęboko.
– Ktoś nas odkrył dzisiejszego ranka. Na wyspie zjawił się obcy mężczyzna.
– I przeraził cię śmiertelnie – dodał Maks. Uśmiechnęła się ponuro.
– Zgadłeś. Drżące kolana, serce walące jak młot i napięte nerwy. Klasyczny przypadek głupoty. Tylko nie rób mi żadnych wymówek.
– Kochanie, każdy byłby przerażony. Co on tu robił? Rozpoznał cię? Jak wyglądał? Kto to w ogóle był?
Setki razy przemyślała już odpowiedzi na te pytania.
– Jestem absolutnie pewna, że nas nie rozpoznał. Wydawał się bardzo zdziwiony, że znalazł kogoś na wyspie. Nie powiedział ani nie zrobił niczego, co mogłoby wskazywać na to, że kiedykolwiek widział nasze zdjęcia.
Chciała powiedzieć to wszystko Maksowi, lecz nagle zaczęła się wahać. Mijały sekundy, a ona patrzyła niewidzącym wzrokiem na czerwone, spłowiałe zasłony, stare linoleum i obtłuczony zlew. Przed oczami miała tego obcego, jak gdyby wciąż tu stał.
– Myślę, że ma trzydzieści kilka lat. Dosyć wysoki, szczupły, dobrze zbudowany. Jasne włosy, szare oczy.
Kiedy powiedziała to głośno, wiedziała, że nie były to najwłaściwsze słowa. Wszystko, co mówiła, brzmiało tak, jakby siebie chciała przekonać, że to była zupełnie przypadkowa wizyta, bez żadnych konsekwencji. A przecież ten człowiek mógł stanowić zagrożenie. Panika, która owładnęła nią tego ranka, nie pozwoliła jej przyjrzeć mu się dokładnie. Teraz powoli przypominała sobie pewne szczegóły, ale nie potrafiła ująć ich w słowa.
Miał jasne, myślące i łagodne oczy. Jak to wyjaśnić Maksowi? Lub zachowanie Kipa, który zawsze uciekał, kiedy jakikolwiek mężczyzna usiłował do niego podejść? Nie uciekał jednak, gdy obcy z nim rozmawiał. Ale Maks z pewnością nie uwierzyłby w to.
– Powiedział, że jest naszym sąsiadem, ma domek po drugiej stronie jeziora. Myślę, że przypłynął tu po prostu z ciekawości.
Dokładnie pamiętała jego zachowanie. Nawet kiedy trzymała go na muszce, nie wydawał się wstrząśnięty. Była dla niego okropna, a on spokojnie patrzył na nią i przemawiał tym miękkim, łagodnym głosem.
– Miał dziwny akcent – przypomniała sobie nagle – ale nic szczególnego. Po prostu jakoś miękko wymawiał pewne słowa.
– A, to Fin. Jarl Hendriks.
– Tak się przedstawił. Znasz go?
– Pewnie. Samotnik. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś go odwiedzał. Sam zbudował ten swój domek.
– Maks zaczął bębnić palcami po stole. – Jak go przyjęłaś?
– Jak kompletna idiotka – powiedziała sucho.
– Akurat.
Nie uśmiechnęła się.
– Naprawdę. Nawet nie dlatego, że to było dla mnie zaskoczeniem. Każdego lata jakiś dzieciak czy turysta wiosłował tutaj, żeby odkryć wyspę. Wiedziałam, że to kiedyś znów nastąpi i byłam wewnętrznie przygotowana. Nie byłam tylko przygotowana, że zaczną mi drżeć kolana, kiedy go zobaczę.
– Masz tyle odwagi, że wystarczyłoby dla trzech mężczyzn, kochanie, i nie ma powodu, żeby ktoś skojarzył cię z tą damą z Detroit, dopóki sama się nie zdradzisz.
– Wiem.
– Teraz, z krótkimi włosami, wcale nie jesteś podobna do żadnego z tych zdjęć.
– Wiem – powtórzyła.
– O ile wiem, Hendriks pilnuje własnego nosa. Lepiej, że to był on niż ktokolwiek inny. – Zobaczył, że jej oczy ciągle są przestraszone i zagubione, więc zmienił taktykę. – Dobra. Możemy was przenieść. Nie wiem gdzie, ale moglibyśmy to zrobić. Ale jeśli jednego dnia jesteście na wyspie, a drugiego już was nie ma… cóż, jeśli nawet dotychczas nie był ciekawy, to z pewnością będzie.
– Wiem – powiedziała Sara po raz trzeci. Sama już do tego doszła. Ale gdzie było miejsce, w którym nikt nie mógłby ich odkryć? Może Arktyka?
Maks spojrzał na nią poważniej.
– Czy próbował zrobić coś złego tobie albo chłopcu?
– Nie, on nie jest taki.
– Na pewno?
Kiedy strach ją opuścił, wiedziała, że się nie myli.
– Na pewno.
Maks znów zaczął bębnić palcami po stole.
– No więc możemy sobie odpocząć. Nic na to nie poradzimy, że facet był ciekawy i przyszedł się przywitać. Gdybym ja miał dwadzieścia lat mniej i cię zobaczył, też bym to zrobił. Jeżeli wróci, postaraj się zanudzić go na śmierć. Jeżeli przyjdzie ktoś inny, też postaraj się przekonać go, że jesteś przeciętna i nieciekawa. Mamy inne wyjście? Chyba, że chcesz panikować. Panika pomaga, no nie? Jeśli chcesz siedzieć i dorobić się ataku serca, zostanę tu z tobą i poczekam, aż to się stanie.
– Och, zamknij się Maks. Przykro mi, że cię niepokoiłam – wstała i cmoknęła go w policzek, który natychmiast zrobił się purpurowy. Wciąż była niespokojna, ale Maks nie musiał o tym wiedzieć. Już i tak za bardzo zawracała mu głowę swoimi problemami.
– Dziękuję, że przypłynąłeś – powiedziała miękko – nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili. Jestem ci winna więcej niż podziękowania.
– Jezu, nie zaczynaj od początku.
Wyglądał na zmieszanego i trochę przestraszonego. Wycelowała w niego palec.
– Będę ci dziękowała tyle razy, ile zapragnę, ale jeśli zapalisz to cygaro…
– To dzisiaj pierwsze – powiedział przepraszająco i wsunął na pół przeżute cygaro do kieszeni.
– Czyżby dzień się dopiero zaczął? Dogadywali sobie jeszcze przez chwilę, a w tym czasie Sara rozpakowywała pudło. Uwielbiał, kiedy mu żartobliwie dokuczała, a ona nie miała wtedy litości. Znała Maksa, od kiedy jej rodzice wynajęli u niego domek. Działo się to dawno temu, kiedy nosiła jeszcze warkoczyki. Po śmierci rodziców Sara nadal regularnie go odwiedzała. Nikt inny nie zajmował się nim, nikt się z nim nie droczył. Nikt nie siedział z nim godzinami, kiedy był unieruchomiony po wypadku samochodowym.
Sara miała krewnych, także brata i siostrę, ale w kłopotach zwróciła się o pomoc do Maksa. Nie odmówił jej i zrobił o wiele więcej, niż mogła oczekiwać.
W pewnej chwili przerwała rozpakowywanie i przycisnęła palce do pulsujących skroni. Kiedy była małą, jedenastoletnią dziewczynką z warkoczykami, snuła wspaniałe, kolorowe marzenia i nie wiedziała, jak okrutnie potraktuje ją życie. Nie mogła przewidzieć artykułów w gazetach przedstawiających ją jako niegodziwą, znęcającą się nad dzieckiem matkę, odebrania syna, życia w ukryciu przed policją i w strachu przed wszystkimi.
Maks przyglądał się jej z napięciem.
– Wszystko będzie dobrze, Saro. Zobaczysz.
– Oczywiście – odpowiedziała automatycznie, ale wspomnienie o nieznajomym z dzisiejszego ranka przypomniało jej o rzeczywistości. Każdy człowiek będzie kojarzył jej się z zagrożeniem. Już nic w jej życiu nie będzie dobre. Oprócz Kipa.
Milion lat temu rodzice nauczyli ją, jak kochać, zachowywać spokój ducha i obdarzać dobrocią. Nie wiedziała, co to wściekłość i nienawiść, dopóki nie zaczęto straszyć jej syna. Odkryła wtedy, że instynkt macierzyński potrafi przesłonić każde prawo, zasadę i cnotę. Czasem najłagodniejsza kobieta potrafi walczyć jak oszalałe, dzikie zwierzę.
Nikt już nie skrzywdzi Kipa. Nikt i nigdy.
Kiedy Jarl przycumował łódź na brzegu wyspy, wiedział, że jest obserwowany. Nie patrząc w stronę lasu; wyciągnął z dna łodzi drewniany żuraw i położył go na piasku.
Podwinął rękawy koszuli i wyjął narzędzia. Piętnaście minut później odrzucił wyrąbane z przystani cztery zgniłe deski. Mimo lekkiego wietrzyka popołudniowe słońce ostro przypiekało.'
Zrzucając koszulę zauważył, że malec podszedł nieco bliżej i był teraz o jakieś półtora metra od zabawki. Utkwione w żurawiu spojrzenie wyrażało niekłamaną żądzę posiadania.
– Żuraw jest dla ciebie – powiedział Jarl, nie patrząc na chłopca – nie jest taki fajny jak spychacz, ale podnosi całkiem duże kamienie. Możesz go sobie wziąć, ale najpierw zapytaj mamusi. Pamiętaj, nigdy nie bierz nic od obcych, zanim mama nie wyrazi zgody.
Jarl nie czeka! na odpowiedź. Wciąż stojąc tyłem do chłopca, z powrotem zajął się deskami, które przywiózł ze sobą. Gdy tak stał po kostki w wodzie z młotkiem w ręce, na dróżce pojawiła się Sara.
Przez całe cztery dni próbował o niej zapomnieć. Nie chciał mieć kłopotów i dodatkowych zmartwień, lecz jakaś siła przywiodła go znów na wyspę i ucieszył go teraz widok kobiety. Skóra Sary wydawała się bardziej złocista niż przy poprzednim spotkaniu. Na policzku widniały ślady farby, a włosy miała przewiązane burą szmatką. Tonęła w olbrzymiej koszuli i luźnych dżinsach. Lubił raczej krągłe kobiety, ale Sara była szczupła.
Tym razem nie wyglądała na przestraszoną, ani nie była uzbrojona. Chyba wierzyła, że uda się jej stawić czoła każdemu. Widniejąca w jej oczach odwaga sprawiła, że wzruszył się niespodziewanie.
– Panie Hendriks, co pan, do diabła, robi? Było widać, co robi, ale odpowiedział.
– Naprawiam pani przystań. – Wbił gwóźdź i sięgnął po następny.
– Sama potrafię ją naprawić. Nie wolno panu wchodzić na czyjś teren i…
– Wiem – odrzekł Jarl ponurym głosem. – Ja po prostu nie mam nic do roboty. Od lat nie brałem urlopu i przeznaczyłem ten miesiąc wyłącznie dla siebie. Wydawało mi się, że to świetny pomysł, dopóki nie zacząłem się nudzić. Niech pani spojrzy na mój dom, jest nowy i niczego nie muszę naprawiać. Mam dwupoziomową cieplarnię, nie muszę niczego podlewać ani wyrywać chwastów. Jedyne, co mi pozostaje, to łowienie ryb i przesiadywanie godzinami w saunie.
– To nie moja sprawa! Nie chcę, żeby pan to robił.
– Czasem lubię samotność – wciąż stukał młotkiem – ale nie przez cały miesiąc bez przerwy. Normalnie w dzień pracuje ż ludźmi, a wieczorami spaceruję, czytam, siedzę w saunie. Lubię to. Ale nie mogę powiedzieć, że zawsze lubię spać samotnie.
– Panie Hendriks!
– Jednak jestem kapryśny, jeśli chodzi o łóżko. Zawsze taki byłem. Lubię duże, agresywne kobiety. Blondynki, nie brunetki. Brązowe oczy, nigdy niebieskie. Również nie podobają mi się błękitne bluzy, a już ścierpieć nie mogę szmatek na włosach. – Wyprostował się, spojrzał na nią i zamrugał. – Jest pani bezpieczna jak w kościele – powiedział łagodnie – więc nie rozumiem, co takiego mogłoby się stać, jeśli naprawię tę przystań.
Osłupiała ze zdumienia. Prawie parsknęła śmiechem, ale natychmiast się opanowała i oparła ręce na biodrach, znów starając się wyglądać groźnie.
– Panie Hendriks!
– Mógłbym przysiąc, że powiedziałem, jak mam na imię. Kiedy w końcu pozwoli pani chłopcu wziąć ten żuraw?
Malec wsunął rączkę w jej dłoń. Spojrzała na niego z taką miłością, że wyraz jej twarzy zaparł Jarlowi dech w piersiach.
Wzięła zabawkę do ręki i przyjrzała się jej. Kiedy ponownie zwróciła oczy na Jarla, wyglądała jakby utraciła wcześniejszą nieufność.
– Pan sam to zrobił?
– To nic takiego. Hobby.
– Nie powinien pan się trudzić. Nie wiem, jak panu dziękować.
– To nie dla pani, lecz dla niego. Jeśli mi podziękuje, będzie jego.
– Proszę zrozumieć, on nie jest niewdzięczny – zaczęła wyjaśniać – ale obawiam się, że mój syn nie umie…
– Dziękuję!
– … mówić – dokończyła z rozpędu.
Nie widziała wyrazu twarzy Jarla, gdy zaszokowana przypatrywała się dziecku. Mały uśmiechnął się szeroko do mężczyzny, złapał żuraw i szybko uciekł.
Jego matka wyglądała tak, jak gdyby również chciała stąd jak najprędzej zniknąć.
– To bardzo miło z pana strony – powiedziała. – Bardzo miło, ale…
– Przystań jest już w porządku, ale powinna ją pani pomalować. Teraz wygląda okropnie – zebrał narzędzia do torby. – Tak, napiłbym się oranżady albo mrożonej herbaty.
Zerknęła na przystań.
– No dobrze – westchnęła – przyniosę coś z domu. Niech pan tu zaczeka.
Skinął głową.
– Proszę zaczekać – powtórzyła.
Znów kiwnął głową, a kiedy się odwróciła, wylazł z wody i ruszył za nią. Przez dłuższy czas nie orientowała się, że depcze jej niemal po piętach.
– Jarl!
Kiedyś będzie musiał jej wyjaśnić, że jego imię nie jest przekleństwem i należy wymawiać je innym tonem.
– Pani malowała, tak? Ma pani ślady farby na policzku. W jakim stanie jest budynek?
– Dom, przystań i cały ten teren to moja sprawa. Nie potrzebuję pomocy. Doceniam, że wystrugał pan tę zabawkę dla Kipa, ale nie potrzebuję niczego.
Robiła wszystko, żeby go zniechęcić. Nie zrażony pogładził ją łagodnie po ramieniu i szedł dalej. Dostrzegał, że próbowała uporządkować to miejsce. Ogród był świeżo skopany, skrawek trawnika przycięty.
– Proszę nie wchodzić do domu – powiedziała groźnie.
– Zgoda – przytaknął z taką miną, jakby pomysł ten wydał mu się wyjątkowo odrażający.
– Maluje kuchnię. Nie mam nic przeciwko poczęstowaniu pana czymś do picia, ale…
Kiedy zniknęła za drzwiami, rozejrzał się dookoła. Gonty kołysały się, w dachu widać było kilka potężnych dziur. Mimo tego budynek wyglądał solidnie. Kilku ludzi mogłoby wyremontować go w parę tygodni.
Wróciła ze szklanką owiniętą w papierową serwetkę. Kiedy mu ją podawała, dojrzał pęcherze na drobnej, białej dłoni. Przełknął słodką oranżadę. Oparł się o balustradę i patrzył z namysłem przed siebie. Kobieta nie zamierzała ruszyć się z progu domu.
– Doskonałe miejsce na saunę – machnął głową, wskazując kawałek gruntu obok werandy.
– Saunę? – po raz pierwszy dojrzał przebłysk humoru w jej oczach. – Muszę wykonać parę innych prac, zanim zacznę się martwić o luksusy.
– Luksusy? Amerykanie patrzą na to inaczej niż Finowie. Najbiedniejszy człowiek w Finlandii najpierw stawia saunę, a później resztę. Oczywiście, fińska sauna różni się bardzo od tego, co budują Amerykanie.
– A więc jest pan z Fin… – przerwała. – Chyba skończył pan już picie?
– Teraz jestem obywatelem Stanów Zjednoczonych, ale urodziłem się w Finlandii. Wyemigrowałem w wieku osiemnastu lat, po śmierci moich rodziców. Przybyłem tu, będąc już sierotą.
– Taki młody – mruknęła cicho ze współczuciem, po czym wciągnęła powietrze. – Panie Hendriks!
– Jarl.
– Dobrze, Jarl. Skończyłeś już pić – poinformowała go.
– Twój syn ma takie same oczy jak ty. Taki sam kolor włosów. Jest szczupły, ale zdrowy i silny – jego spojrzenie pobiegło w bok, gdzie malec bawił się żurawiem i spychaczem. Kiedy znów spojrzał na nią, dostrzegł, że też wpatruje się w dziecko.
Nie miał wątpliwości, że pozwoliła mu pozostać tylko dlatego, że zrobił zabawkę dla jej syna. Kierowała się uczuciami. Jak wiele – nagle dopadła go natrętna myśl – mogłaby ofiarować mężczyźnie, którego obdarzyłaby miłością.
Spojrzenie Sary powróciło ku niemu.
– Jarl.
– Chociaż bardzo dobrze nam się rozmawiało, muszę już wracać – powiedział, stawiając szklankę na schodku. – Kip!
Malec zerknął na niego.
– Umiesz już się tym posługiwać?
– Pewnie.
Znów poczuł na sobie jej spojrzenie.
– To dobrze. Do zobaczenia! – odwrócił się do Sary. – Dziękuję za oranżadę – powiedział i poszedł w kierunku lasu. Czuł, jak dwie pary oczu wpatrują się w niego z napięciem.
Kiedy wrzucił do łodzi narzędzia, odcumował ją i zamierzał odpłynąć, gdy nagle zjawiła się Sara.
– Nie podziękowałam ci za przystań i za zabawkę.
– Zrobiłaś to.
– Chcę też cię prosić, żebyś tu więcej nie przypływał.
– Już ci mówiłem, że kiedyś przywiozę pstrąga na kolację.
– To własność prywatna. Jeśli wrócisz, będę zmuszona… – wzięła głęboki oddech – będę zmuszona podjąć pewne działania. Prawne.
Nie chciał jej dokuczyć, więc nie powiedział, jak żałośnie to wypadło.
– Piłaś kiedyś lakka?
– Lakka?
– Likier z jeżyn. Przywiozę następnym razem.
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Nie! Nie przypływaj tu więcej!
Brzmiało to rozpaczliwie, ale on wiedział, że tu wróci. Jednak miał wątpliwości, czy wytrzyma aż cztery dni.