Rozdział 3

Kip nie rozstawał się ze swoją nową zabawką nawet na moment. W końcu, kiedy nadszedł czas na sen, Sara postanowiła się temu sprzeciwić.

– On nie może spać beze mnie – nalegał Kip.

– Kochanie, będzie na ciebie czekał. A jutro rano znów będziesz mógł się bawić.

– Ale jeszcze za wcześnie na spanie.

Żeby odwrócić uwagę malca, zaczęła gonić go po schodach. Pozwoliła mu oddalić się trochę i złapała go dopiero w połowie drogi.

– Zanim pójdziesz spać, musisz mnie pocałować tysiąc razy – ostrzegła go.

Wił się niczym węgorz, aż nagle zacisnął ręce wokół jej szyi. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Bał się spać sam w pokoju.

Nucąc pogodną melodię, zdjęła z Kipa ubranie, wykąpała go i przebrała w piżamę. Następnie rozpoczął się wieczorny rytuał. Sprawdziła, czy pod łóżkiem nie kryją się potwory, w szafie smoki, a w szufladach krokodyle. Za każdym razem wykrzykiwała radośnie, że nic takiego tam nie ma. Żałowała, że Kip boi się nie tylko potworów, smoków i krokodyli.

Zapaliła lampkę i otuliła chłopca kołderką. Koło łóżeczka leżał wesoły, pstry kawałek materiału, jedyny dywanik w tym pomieszczeniu. Na ścianach wisiały dwa obrazki, jeden przedstawiający różnobarwną tęczę, drugi Błękitnego Ptaka z baśni oraz rysunek, na którym widniał jego ukochany spychacz.

– Powiedz dobranoc Błękitnemu Ptakowi.

– Dobranoc Błękitny Ptaku.

– Powiedz dobranoc tęczy.

– Dobranoc tęczo, – Nagle oczy chłopca zalśniły łzami. – Nie zostawiaj mnie, mamusiu.

Przytuliła go mocno.

– Masz rację. Zapomnieliśmy o czymś – przyniosła barwny żurnal. Kip od początku wiedział, że tak będzie i ona też to wiedziała. Ale nawet wtedy usłyszała ponownie:

– Mamusiu, nie zostawiaj mnie.

Chciała zostać. To byłoby takie proste, wsunąć się pod jego kołderkę i tulić do końca świata. Ale zrobiłaby:o dla siebie, nie dla niego. Kip musiał wiedzieć, że ona będzie zawsze, kiedy ją zawoła, a to oznaczało, że teraz musi go zostawić.

Kiedy weszła do swojego pokoju, chciało się jej płakać. Co za głupota? Mimo protestów Kip zasypiał w kilka sekund, koszmary nadchodziły później.

Stała w otwartych drzwiach. Świerszcze i żaby już rozpoczęły nocną symfonię. Niebo miało cudowny, granatowy kolor. Spokój, samotność i cisza. Odpocznij Saro, usłyszała wewnętrzny glos. To wyobraźnia nadwerężyła jej nerwy. Nie ma żadnego jasnowłosego mężczyzny, wyłaniającego się z mroku. Byli sami i bezpieczni.

Sztalugi stały w kącie pokoju. Sara założyła męską koszulę, włączyła światło i zaczęła otwierać tubki z farbami.

Jarl nie powinien wracać. Była dla niego tak okropna, jak tylko potrafiła. Jak zniechęcić mężczyznę? Miał taki niski głos, łagodny, gdy zwracał się do Kipa, ostrzejszy, kiedy mówił do niej.

Jeszcze tylko machnięcie pędzlem i na papierze pojawi! się smok. Smok, który nie zionął ogniem, tylko diamentami, szmaragdami i rubinami. Domalowała mu perłowe szpony. To był bardzo ładny smok.

Dzieciom nie trzeba przerażających potworów. Wystarczy ich w prawdziwym życiu.

Spróbuj się rozluźnić, powiedziała sobie. Jarl nie jest niebezpiecznym smokiem. Jest po prostu człowiekiem, który był dobry dla Kipa. Dlatego właśnie nie potrafiła go zapomnieć. Jak mogła potraktować tak źle pierwszego mężczyznę, który przełamał strach Kipa?

Po godzinie pierwszy obrazek był gotowy i zaczęła następny. Smok w książeczce miał pastelowy kolor i wyraźny kompleks niższości. Wiedziała dokładnie, jak ma wyglądać ten rysunek, ale ręka jej drżała i wyraźnie nie wychodziło.

Zrezygnowała i podarła papier. Zamknęła tuby i w pośpiechu zgarnęła pędzle. Poszła do kuchni i przetarła terpentyną pęcherze, przezwyciężając bolesne pieczenie. Lampa na stole rzucała niespokojne cienie, a ciemne kąty zdawały się kryć jakieś niebezpieczeństwo. Czasami bała się ciemności równie dziecinnie jak Kip.

Ale teraz nie bała się ciemności. Bała się Jarla. Mężczyzny, który zdołał wywołać uśmiech na twarzy jej syna i którego widok spowodował u niej oszalały łomot serca. Mężczyzny, który był nieprawdopodobnie uparty. Zamknęła oczy i ujrzała jego twarz, leniwy uśmiech, co zawsze na niej gościł, i szerokie ramiona, które na pewno potrafiłyby obronić kobietę przed prawdziwymi potworami. Otworzyła oczy. Przestań, Saro, to kiepski żart. Nikt nie mógł jej obronić, jeśli prawo było przeciwko niej.

Siedem miesięcy temu oczekiwała na sprawiedliwość. Co za naiwność! Jej sprawa rozwodowa nie miała nic wspólnego ze sprawiedliwością. Wszystko, co miała do powiedzenia, nie mogło równać się z pieniędzmi i władzą Chapmanów.

Nawet kiedy straciła prawo do opieki nad dzieckiem, przez długie miesiące walczyła jeszcze za pomocą środków prawnych. Zmarnowała czas tylko dlatego, że była aż tak głupia i wierzyła, że ktoś zechce słuchać prawdy. Nikt nie chciał i cztery tygodnie temu porwała własne dziecko. Nie było innego sposobu, żeby ocalić mu życie. Nie czuła się winna, żałowała tylko, że czekała tak długo.

Wyłączyła lampy w kuchni i stała bez ruchu, zbyt przestraszona, żeby iść spać, i zbyt wyczerpana, żeby dalej rozmyślać.

Niepotrzebnie tyle rozmyślała nocami. Kip był bezpieczny, a teraz tylko to się liczyło. Jednak co się stanie, gdy trzeba będzie wezwać lekarza? Zarabiała na reklamach i ilustracjach do książek, ale czy to wystarczy? A co ze szkołą za rok? Wszystkim, co chciała dać swojemu synowi, było normalne życie, ale do tego potrzeba też lodów na patyku, rowerów i mnóstwa innych rzeczy, których na wyspie nie było. Za każdym razem, kiedy pomyślała o chorobie Kipa, drętwiała z przerażenia.

Zaczęła rozcierać napięty mięsień szyi. Coraz częściej powtarzała sobie słowa „nie myśl o tym". Przyszłość niosła nowe, nieznane problemy, więc starała się je od siebie odsunąć. Nie miała innego wyboru. Wiedziała tylko jedno: z pewnością nie zaryzykuje ponownej utraty Kipa.

Po raz kolejny stanął jej przed oczami Jarl. Cztery dni temu powinna wiedzieć, że przywitanie go z bronią było idiotyczne. Przynosił ze sobą zupełnie inne zagrożenie. W chwili gdy postawił nogę na wyspie, najgorsze już się stało.

Może jeszcze nie natknął się na ich zdjęcie w gazetach. Jeżeli jednak tak się stało, wiedział, że tu są. Nie. było żadnej innej wyspy, na której mogłaby się schronić, istniał tylko jeden Maks. Jedyne, co mogła zrobić, to żyć w ukryciu i starać się nie wzbudzać niczyjego zainteresowania ani podejrzeń.

Jarl był pułapką, Kiedy pojawi się ponownie, będzie musiała się go pozbyć. Tylko nie może przesadzić, nie wolno jej wzbudzić jeszcze większej ciekawości. Musi sprawiać wrażenie przeciętnej, samotnej matki, która tylko dlatego obawia się mężczyzn, że jest sama. Musi? Jej potrzeby nie były w tej chwili najważniejsze, liczyło się tylko to, co było dobre dla Kipa.

Wyprostowała się i spojrzała na dalekie gwiazdy. Księżyc oświetlał wyspę zimnym, odbitym światłem. Jeszcze jedna, ciągnąca się bez końca noc.

Zardzewiała stara prądnica była prawdopodobnie prototypem wykonanym jeszcze przez Siemensa. Sara zamknęła oczy i błagała bezgłośnie wszystkie bóstwa, by pomogły jej uruchomić to paskudztwo. Spróbowała i tym razem się udało. Cale ręce miała pokryte olejem.

Otworzyła łokciem drzwi do kuchni i podeszła do zlewu. Na zewnątrz wiał okropny, gorący wiatr, niechybnie zapowiadający sztorm. Nagle usłyszała wybuch dziecięcego śmiechu i to sprawiło, że na moment znieruchomiała. To był cudowny dźwięk. Nie słyszała go od miesięcy. Rzuciła ścierkę i wybiegła na werandę, chcąc zawołać chłopca. Nie zrobiła tego jednak. Kip leżał w trawie, machając nogami i wciąż się śmiał. Nie był sam. Obok leżał Jarl, ubrany tytko w dżinsy. Między nimi siedział wielki żółw z pomalowanym pancerzem.

Kiedy Sara ujrzała Jarla, twarz jej przybrała zimny, odpychający wyraz. Ale Kip się śmiał. Z jego powodu.

– Mamusiu! – Kip zerwał się na równe nogi. – Popatrz! Czy on nie jest cudowny?!

– Zachwycający – zgodziła się Sara.

– Zgadnij, co się stało?

– Co?

– On jest mój! Mój, jeśli tylko się zgodzisz. A musisz się zgodzić, bo dostałem go na urodziny.

– Kochanie, twoje urodziny są dopiero za osiem miesięcy.

– To tytko dlatego, że jestem Amerykaninem. Jarl mówi, że mogę być…

– … honorowym – rozległo się z trawy.

– … honorowym Finem – mówił dalej Kip – Finowie mają jakby podwójne urodziny. Jedne zwykłe urodziny, a drugie…

– … imieniny – ponownie dobiegło z trawy.

– I Jarf mówi, że dziś mogą być moje imieniny, a to znaczy, że muszę zatrzymać tego żółwia. Muszę! Mamusiu, on już mnie kocha. Nazwałem go Poika, to po fińsku znaczy chłopiec. Jarl mówi… O rety! – Kip zorientował się, że żółw postanowił znów być wolny i rzucił się w pogoń.

Ponad rok minął od czasu, kiedy Sara widziała swoje dziecko aż tak ożywione. Spojrzała na mężczyznę, który to sprawił.

Jarl leżał wyciągnięty w trawie i przyglądał się jej z uśmiechem. Kiedy ich oczy się spotkały, uśmiech Sary zniknął. Znów poczuła się jak w pułapce. Cała ta przemowa, którą wygłosiła do siebie ubiegłej nocy, nic nie znaczyła. Nie mogła traktować tego mężczyzny jak wroga. Miał zbyt wesołe i szczere oczy. I jej syn…

Oddałaby duszę każdemu, kto potrafiłby sprawić, żeby Kip znów mógł się śmiać. Teraz jednak zrobiła wszystko, żeby jej głos brzmiał sucho i obojętnie.

– A więc wrócił pan, panie Hendriks.

– Mówiłem, że to zrobię – skinął głową – kiedy złapię pstrąga. Przywiozłem też butelkę lakka do spróbowania.

– Nie może pan zostać na obiedzie – powiedziała gwałtownie.

– Nie zostanę – zgodził się, lecz ton' głosu sugerował, że jednak ma nadzieję.

I rzeczywiście został, ale stało się to zupełnie przypadkowo, tak po prostu wyszło. Kip nie odstępował Jarla na krok, gdy ten patroszył rybę. Potem obaj poszli po chrust. Kiedy ogień był już rozpalony, Kip zapragnął pokazać gościowi gołębie i nie mogła się temu sprzeciwić. Przez kilka minut nieobecności omówili już plan zbudowania sauny dla Sary. Dobry Boże, sauna była ostatnią rzeczą, której potrzebowała. Jarl zaproponował, że rozpocznie prace, kiedy oni będą jedli. Sprzeciwiła się temu stanowczo i skończyło się na tym, że zjadł razem z nimi.

Po posiłku Kip siadł ze skrzyżowanymi nogami, a Sara w napięciu przypatrywała się swojemu nieznośnemu sąsiadowi. Na niebie pojawiły się chmury, a fale z coraz większą gwałtownością uderzały o brzeg. Nadchodził sztorm, co z pewnością było Jarlowi na rękę, gdyż stanowiło doskonały pretekst do przedłużenia wizyty. Jest pan niebezpieczny, panie Hendriks, pomyślała Sara. Wolałabym mieć do czynienia z bombą lub być w środku trąby powietrznej, przynajmniej wiedziałabym, co dalej robić.

Zamknęła na moment oczy, a gdy je ponownie otworzyła, ujrzała Jarla stojącego nad nią ze szklanką w dłoni.

– Nie próbowałaś jeszcze lakka.

– Wybacz, nie piję – pokręciła przecząco głową.

Potrząsnął szklanką.

– Jeden łyk ci przecież nie zaszkodzi. Chciałem tylko, żebyś poznała smak.

– Czy pójdziesz wreszcie, jeśli spróbuję? – biorąc szklankę, dotknęła jego ręki. W tym ułamku sekundy po reakcji własnego ciała poznała, że ma do czynienia z mężczyzną. Czuła się zaskoczona i zmieszana, że tak to przeżywa. – Lubisz czytać? – zapytała pośpiesznie.

– Czytać? – z pewnością nie był przygotowany na to pytanie. – Jasne, głównie prozę. Dla rozrywki czytam czasem Parkera i MacDonalda. jednak ostatnio zająłem się klasyką, na nowo odkrywam Steinbecka i Faulknera.

– Wolisz beletrystykę od publicystyki?

– Masz na myśli prasę? Nie, prawie nie czytam gazet – powiedział. – Pełno w nich polityki, zbrodni: sensacji. Nic z tego, co mnie naprawdę interesuje, co chciałbym wiedzieć. Może to dlatego, że pochodzę z innego kraju. Oczywiście, nie oznacza to, że nie potrafię uszanować zainteresowań innych. Czy uważasz, że polityka jest fascynująca?

– Nie, nienawidzę polityki – na chwilę Sara poczuła ulgę. Nie trwało to jednak długo. Nie czytał prasy, ale twarz Kipa wciąż pokazywano w telewizji, w programie o zaginionych dzieciach. Wszystko zależało od tego, jak często oglądał telewizję, ale nie mogła go teraz pytać. Pewnie i tak sprawiła na nim wrażenie osoby zbyt wścibskiej.

– Nie powiedziałaś, jak ci smakuje lakka?

– Jest wspaniała – przyznała.

Powinien przestać wpatrywać się w nią tak intensywnie, przemawiać do niej tak czule i łagodnie, jakby była dzikim zwierzątkiem, które trzeba oswoić. Nie była spłoszonym stworzeniem, była zwykłą, przerażoną kobietą.

– Saro?

Spojrzała znad szklanki. Uparcie dręczyła ją myśl, że Jarl jest dobrym człowiekiem, że jej nie skrzywdzi ani nawet nie przestraszy, ale tak łatwo można ulec złudzeniu. Czuła, że między nią a tym człowiekiem może wydarzyć się coś dobrego i pięknego. Wiedziała jednak, że nie wolno jej do tego dopuścić.

– Nie jesteś już dzisiaj taka zdenerwowana – powiedział łagodnie.

– Zdenerwowana?

– Zdenerwowana – powtórzył. – Pewnie też zachowywałbym się podobnie, gdybym był samotną kobietą z małym dzieckiem. Ciągle jeszcze jesteś trochę wystraszona, prawda? To przejdzie, gdy poznasz mnie lepiej. A teraz – zerwał się i otrzepał spodnie z piasku – muszę omówić z Kipem projekt tej sauny. Kip, zajęty zabawą z żółwiem, przybiegł natychmiast na dźwięk swojego imienia.

– Poczekaj chwilę – poprosiła. Coś jej podpowiadało, żeby zaraz przerwała to wszystko i zrobiłaby to bez wahania, gdyby nie jej syn.

– Możecie sobie robić projekty – powiedziała cicho – tylko nie zaczynajcie niczego budować. Kip, możesz rozmawiać z Jarlem o tej saunie, ale jej nie postawimy.

– Nie chciała robić mu złudzeń.

Rozmawiali aż do zachodu słońca, kiedy stado ciemnych chmur powoli zaczęło nadciągać nad wyspę. Jarl dokładnie obszedł miejsce wokół werandy, a Kip podążał za nim. Kiedy mężczyzna oparł ręce na biodrach i zamyślony podrapał się w ucho, chłopiec powtórzył wszystkie jego gesty.

– Teraz porozmawiamy o saunie. Będzie to stary rodzaj „savu" – powiedział Jarl.

– Słyszysz, mamo? Rozmawiamy o saunie „savu"

– krzyknął przejęty Kip.

– Powinniśmy zbudować ją z brzozy, jeśli jednak nie wystarczy, równie dobrze można użyć sosny.

– Słyszysz, mamo? Potrzebujemy brzozy.

– Musimy też mieć kamienie – dodał Jarl.

– To żaden problem. Nikt nie znajdzie więcej kamieni ode mnie. Zapytaj mamusię.

– Czy on rzeczywiście jest w tym aż tak dobry, Saro?

– Świetny – zapewniła, zastanawiając się, dlaczego odpowiada. Wcale jej nie dostrzegali, tak bardzo zajęci byli sobą.

Patrzyła na nich z uśmiechem. Wiedziała, że Jarl nie udawał zainteresowania Kipem, jego przyjaźń była autentyczna. Nie miała pojęcia, czy w podobny sposób odbierały go wszystkie dzieci, czy tylko jej syn, ale nie interesowało jej to. Po raz pierwszy naprawdę wierzyła, że Kip wyzdrowieje, że zapomni o krzywdach, jakie wyrządził mu Derek i nie odrzuci od siebie wszystkich dorosłych mężczyzn.

Dwukrotnie wspomniała, że czas już spać, lecz zignorowali ją całkowicie. Potem napomknęła, że jest zbyt ciemno, aby cokolwiek zobaczyć i tym razem też nie zwrócili na nią uwagi.

Zaintrygowało ją, że Jarl mówi o saunie jak o niezbędnej życiowej potrzebie. Zaczęła przysłuchiwać się rozmowie gęsto przeplatanej fińskimi słowami. W pewnej chwili zdała sobie sprawę, że na pewno minęła już dziesiąta i zrobiło się wyraźnie chłodniej. Wstała i stwierdziła stanowczo:

– Wystarczy!

– Ale mamusiu…

– Jarl musi płynąć do domu, żeby nie złapał go sztorm, a ty już musisz iść do łóżka. Pożegnaj Jarla: podziękuj za żółwia.

Wzięła Kipa na ręce i wygłosiła całą litanię podziękowań za żółwia, obiad i lakka. Może nie było to najmądrzejsze z jej strony, ale przez cały czas patrzyła mu w oczy. Był to jedyny sposób, aby wyrazić wdzięczność za czas poświęcony Kipowi.

Przycisnęła malca mocno.

– Ułożenie Kipa do snu zajmuje sporo czasu – powiedziała znacząco. To był wyjątkowy wieczór i nie chciała go psuć wypraszaniem gościa, który się do tego przyczynił.

– Rozumiem.

Ale nie zrozumiał. Mycie i inne czynności zajęły jej prawie godzinę, a kiedy weszła do pokoju, zobaczyła, że wcale nie odpłynął. Stał na werandzie i patrzył na jezioro. Ze ściśniętym gardłem otworzyła drzwi, zaskoczona swoim zdenerwowaniem. Spadło ciśnienie, zbliżał się deszcz, ale ona wiedziała, jaki jest prawdziwy powód jej niepokoju.

Jarl odwrócił się. Patrzył na nią na wpół skryty przez ciemność. W tej chwili zrozumiała, że mały chłopiec nie był jedynym powodem jego powrotów na wyspę.

– Nie oczekiwałam, że jeszcze będziesz. Zbiera się na burzę.

– Wiem – skinął głową – czekałem, ponieważ chcę ci zadać jedno pytanie.

Niemal usłyszała szybkie bicie własnego serca.

– Chodzi mi o Kipa, inaczej bym się nie wtrącał. Ponieważ żyjecie tu tylko we dwójkę, należy sądzić, że jesteś rozwiedziona albo jego ojciec nie żyje. Zrozum, to nie jest natrętna ciekawość, ale nie chcę się znaleźć w dwuznacznej sytuacji.

Napięcie powoli opadało. Mogła odpowiedzieć na to pytanie względnie uczciwie.

– Jego ojciec żyje, ale nie utrzymujemy z nim żadnych stosunków. Błagam cię, tylko nie wspominaj o nim przy Kipie, chyba że sam zacznie rozmowę na ten temat.

– W porządku.

To wcale nie wyszło dobrze. Ostrzegając go przed określonym zachowaniem, jakby przyzwoliła na ponowne odwiedzenie Kipa. Kipa i jej?

Opuściła głowę, zmieszana i wyczerpana. Zbyt wiele stresów, pracy i zmartwień – zapłaciła wysoką cenę za swój wybór. Musiała ciągle pamiętać o swojej sytuacji i wciąż się kontrolować. Tylko że czasami nie chciała być nikim więcej, tylko kobietą.

– No cóż – powiedziała ze sztucznym ożywieniem. Nie poruszył się. Spróbowała jeszcze raz.

– Jestem pewna, że masz jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia dzisiejszej nocy.

– Tylko jedną.

Mężczyzna ruszył w jej kierunku. Przeczuwała, co może nastąpić, ale nie była zatrwożona. Dziś chciała tyć kobietą i już się zdecydowała.

Jarl tylko przysunął się bliżej. Nie próbował jej dotknąć, lecz jego bliskość przyprawiała ją o szybsze bicie serca. Stał i patrzył na nią uważnie. Lekkie muśnięcie jej policzka i odgarnięcie włosów z twarzy miało w sobie ostrożną czułość.

Włosy Jarla pachniały jeziorem, kiedy ją przygarnął i pocałował delikatnie. Poczuła cierpki smak lakka. Przemawiał do niej uspokajająco.

– To ja, Saro. Tylko ja. Czy to nie było niemądre, tak się mnie bać?

Kolorowa karuzela zawirowała jej przed oczami. Zarzuciła mu ręce na szyję. Uśmiechnął się i ponownie ją pocałował. Wiedziała, że to nie powinno się zdarzyć, ze nie może sobie pozwolić na związek z jakimkolwiek mężczyzną. Starała się tłumić swoje potrzeby, najważniejszy był przecież Kip.

A Jarl był niebezpieczny i nie miało to żadnego związku z tym, że się ukrywała. Wszystko w niej wołało, aby mu zaufała. Nie wiedziała dotychczas, że można kogoś tak bardzo potrzebować. Każdy jej dzień naznaczony był piętnem samotności i strachu. Każdego dnia powtarzała sobie, że to wytrzyma. Teraz, kiedy ją całował i dotykał, nie czuła już przerażenia, tylko wszechogarniającą słabość.

Jarl wyprostował się i przygarnął Sarę do siebie. Powoli zaczął rozpinać jej bluzkę. Serce waliło jej jak oszalałe, kiedy dłoń mężczyzny dotknęła piersi. Jak szorstka, męska dłoń może być tak delikatna? Krzyknęła cicho, on mruknął coś niezrozumiale. Poczuła, że nie jest już w stanie kierować się rozsądkiem.

Gładziła go po krótkich, sztywnych włosach. Jego pocałunki nie były już łagodne. Całował ją z dziką pasją i pożądaniem. Czuła to i odpowiadała podobnie.

To była jego wina. Był silny, spragniony i bardzo samotny. Całował zbyt gwałtownie i nie jak doświadczony kochanek, lecz jak spragniony uczuć mężczyzna.

Coś w niej wołało – błagam cię, zostań ze mną, tak się boję. Może wszystko będzie dobrze, jeśli nie pozwoli mu odejść. Kobieta jest silna, kiedy musi. Sara była silna, ale nikt nie potrafi być zawsze silny. Tak bardzo potrzebowała, żeby ktoś był przy niej.

Kissa, kissa.

Gęsty deszcz padał na werandę. Ramiona i plecy Jarla były całkiem przemoczone. Patrzył na nią z namiętnością.

– Tak – powiedział. – Wiedziałem to od momentu, kiedy cię zobaczyłem po raz pierwszy. Jesteś taka piękna, Saro. Nie w ten łatwy, banalny sposób, lecz piękna, delikatna i niebezpieczna. Kobieta, którą trzeba chronić przed burzą, smokami i samotnością. Uwierz mi, wrócę tu.

Zszedł z werandy. Minęła chwila, zanim Sara uświadomiła sobie, że on odchodzi.

– Nie – wydobyło się z jej zaciśniętego gardła. Odwrócił się.

– Jutro – powiedział.

– Nie! Uśmiechnął się.

– A, kissa, podoba ci się chyba to słowo. Nauczymy się jeszcze kilku. Jutro.

Загрузка...