Rozdział 12

Na zewnątrz wiał zimny wiatr, ale w domu unosił się zapach świeżego ciasta i drewna. Było to popołudnie w sam raz na filiżankę kakao i relaks. Sara trzymała Kipa na kolanach i czytała mu bajkę. Chłopiec przewracał kolejne strony, nie wyjmując palca z ust, a matka upominała go łagodnie, że jest już za duży na ssanie kciuka. Szybko jednak zrezygnowała, ponieważ nie wywoływało to żadnej reakcji ze strony dziecka. Zresztą ostatnio robił to bardzo rzadko.

Nagle Sara usłyszała chrzęst butów na werandzie. Przemknęło jej przez głowę, że to chyba Maks. Ale to nie był on. Serce Sary załomotało, gdy w drzwiach ujrzała Jarla. W ubiegłym miesiącu był tu tylko dwukrotnie i to w środku nocy. Wiedziała, że nie powinna go przyjmować, ale ten Fin był taki uparty. Teraz też wiedziała, że go wpuści, bo nie potrafi postąpić inaczej.

Kiedy Jarl wszedł do środka, ogarnął ją niepokój. Wyglądał okropnie. Jego podkrążone oczy były bezbarwne i puste.

Wiedziała.

Wiedziała, zanim jeszcze zobaczyła pulchną staruszkę stojącą za Jarlem. Przytuliła do siebie Kipa, książeczka upadła na podłogę.

– A więc to ty jesteś Sara. – Głos starszej pani był miły i kojący. – A to jest Kip?

Sara ścisnęła syna tak mocno, że Kip aż pisnął. Chciała zapaść się pod ziemię albo unieść w górę i odlecieć daleko. Nie mogła oderwać wzroku od twarzy Jarla. Myślała o cierpieniu. Cierpieniu, które towarzyszyło jej od tak dawna, Kiedy utraciła rodziców, kiedy rodziła Kipa, kiedy jej małżeństwo zamieniło sie w piekło. Pomyślała o chwili, w której usłyszała wyrok sądu. To było największe cierpienie, jakie mogło istnieć, nieporównywalne z niczym.

Nie powiedziała: „Jak mogłeś mi to zrobić?". Nie powiedziała ani słowa. Po prostu patrzyła na niego w milczeniu, czując, jak wszystkie jej złudzenia na temat miłości i zaufania rozpryskują się na drobne kawałki.

– Za dwadzieścia minut musimy wyjść. Zjedz coś. Sara podniosła głowę, słysząc twardy, zimny głos Jarla i posłusznie skubnęła kawałek kanapki.

– Wszystko będzie dobrze. Mówią, że Browning to dobry i uczciwy sędzia. Uspokój się, Saro. Chcesz herbaty?

Sara potrząsnęła głową.

– Mówiłem ci już o tym emerytowanym doktorze, który leczył twojego męża po wypadku. Zezna, na jaki rodzaj schorzenia mózgu cierpi Derek. Mamy też potrzebne informacje ze szpitala. Sędzia nie może tego zignorować. Do diabła, zjedz coś.

Znowu spróbowała przełknąć kęs.

– Wszyscy ludzie, którzy zeznawali przeciwko tobie, byli przekupieni przez Chapmanów. Drugi raz im się nie uda.

Sara nadal nic nie mówiła. Jarl odsunął krzesło i wstał. On także nie miał apetytu. Wydało jej się złośliwą ironią losu, że Jarl został wybrany przez sąd na jej strażnika. Po co? Nie potrzebowała nadzoru. Jak mogłaby zostawić własne dziecko?

Przycisnęła palce do skroni i popatrzyła na Jarla. Nie znała tego człowieka. Mężczyzna w granatowym garniturze nigdy nie był jej kochankiem. Dużo mówił, o wiele więcej, niż ona sama kiedykolwiek, ale nie był to tak dobrze jej znany glos Jarla. Brzmiał niczym automatyczna sekretarka – oschły i drewniany. Człowiek ten nie uśmiechał się ani też nie próbował jej dotknąć.

– Perry ma coś w zanadrzu. Jeśli wygramy, nie wysuną przeciwko tobie żadnych zarzutów, Saro.

Spojrzała na niego pustym wzrokiem. Wyglądał tak, jakby zamierzał rozbić coś pięścią.

– Powiedz coś!

– Co chcesz, żebym powiedziała?

– Wszystko będzie dobrze! Myślisz, że pozwoliłbym, aby coś się stało tobie lub Kipowi? – Spojrzał na nią i zaklął w duszy z rozpaczy. – Weź płaszcz.

– Zmyję naczynia.

– Weź płaszcz. Będziemy wcześniej.

Dotarli do sądu półtorej godziny przed wyznaczonym czasem. Jarl wręczył Sarze plastykowy kubek z kawą i posadził ją na ławce, po czym zaczął niespokojnie przemierzać korytarz.

Milczenie Sary nie oznaczało znanej kobiecej gry w „ciche dni". Po prostu nie była w stanie nic powiedzieć. Owładnął nią strach i poczucie pustki. Jarl zapewnia! ją, że tym razem będzie inaczej, ale ona przeczuwała, co nastąpi. Miała utracić swoje dziecko.

Jarl wciąż mówił o prawdzie, faktach, sprawiedliwości, ale wtedy, za pierwszym razem, było dokładnie lak samo. To wszystko po prostu się nie liczyło, tak jak nie liczył się ten jego adwokat, Perry. Chapmanowie mieli pieniądze i władzę, wtedy i teraz. Nic się nie zmieniło.

Czekała. Strach przed utratą dziecka utrudniał jej oddychanie, mącił wzrok. Jak mogła teraz mówić?

– Idzie Perry, Chodź, Saro.

Wstała. Jarl podszedł do niej, obrzucił spojrzeniem jedwabną bluzkę i sznur pereł. Po raz pierwszy od wielu dni dotknął Sary. Poprawił jej kołnierzyk i odsunął kosmyk włosów z policzka. Jego palce były lodowato zimne.

– Kocham cię – powiedział, jakby byli jedynymi ludźmi w holu.

– Jarl – po raz pierwszy próbowała powiedzieć coś, co miałoby jakieś znaczenie. Nie mogła. Wiedziała, że ją kocha, że ma najlepsze intencje. Wiedziała nawet, że zrobił to wszystko dla niej, ale nie mogła na niego patrzeć. Wystawił jej syna na niebezpieczeństwo, a tego nie potrafiła zapomnieć ani przebaczyć.

Nadszedł Perry, również ubrany w granatowy garnitur, ale kontrast pomiędzy mężczyznami nie mógł być większy. Jarl w swoim garniturze wyglądał jak potężny niedźwiedź, zaś ubranie Perry'ego podkreślało elegancję i pewność siebie adwokata.

Prawnik rzucił im przeciągłe spojrzenie.

– Widzę, że dwoje z nas poradzi sobie doskonale – stwierdził sucho. – Żałuję, że nie wziąłem ze sobą środków uspokajających dla Hendriksa. Pani wygląda świetnie.

– Dziękuję.

Perry ujął Sarę pod ramię.

– Nie jest pani bardzo zdenerwowana, prawda? Wszystko będzie dobrze. Niech pani patrzy na sędziego tak, jak patrzy pani teraz na mnie. Dramatyzowanie nic nie pomoże. Proszę mi wierzyć, jeśli zniosła pani Hendriksa w ciągu ostatnich kilku dni, wszystko inne pójdzie jak z płatka.

Perry często mówił dużo i o niczym. Czarowanie i uspokajanie klientów było jego specjalnością. W tej chwili Sara tego nie potrzebowała, ale po pięciu godzinach sytuacja dramatycznie się zmieniła. Chapmanowie celowali w niespodziankach.

Sala była niemal identyczna jak ta, w której odbył się pierwszy proces o Kipa. Promienie słońca sączyły się przez wysokie okna ujawniając tańczące drobinki kurzu. Sędzia Browning był już na miejscu – wysoki, łysiejący mężczyzna o zmęczonych oczach. Ponieważ to Sara była stroną występującą o wznowienie sprawy, istniało duże prawdopodobieństwo, że zostanie przesłuchana w pierwszej kolejności.

W ciągu następnych kilku godzin zeznania złożyło dwóch lekarzy, psychiatra Kipa i jego opiekunka z przedszkola. Sara zeznawała prawie godzinę, lecz musiała przerwać na chwilę z powodu nie kontrolowanego wybuchu płaczu. Perry był zachwycony.

W ławce Chapmanów siedzieli tylko Rolf, Jane i ich dwaj adwokaci. Derek się nie pojawił. Jeden z adwokatów zaczął przemawiać, lecz nadal nie było widać świadków. Sara poczuła nagły strach.

– Sąd powołuje Rolfa Chapmana na świadka. Były teść przeszedł obok nie patrząc na nią. Jego widok przypomniał Sarze, co spowodowało, że zakochała się w swoim byłym mężu. Kasztanowe włosy Rolfa poprzetykane były srebrnymi nitkami. Miał wyjątkowo męską twarz i przepiękny głos. Kiedy mówił, ludzie mu wierzyli, a jeśli nawet nie wierzyli, to bardzo chcieli wierzyć. W jego oczach odbijał się spokój i opanowanie.

Na samym początku Rolf przyznał, że wszystko, co powiedziała Sara, jest zgodne z prawdą. Perry zmarszczył czoło.

– Mój syn jest ciężko chory. Nie przeczę temu. Ma kłopoty, odkąd w młodości uległ wypadkowi. Kłamaliśmy z żoną tylko po to, żeby uchronić naszego syna i wnuka. – Zawiesił głos.

Sara poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Zrozumiała tę nową grę. Chapmanowie nie walczyli już o przyznanie opieki rodzicielskiej Derkowi. Chcieli Kipa dla siebie.

– To, co zdarzyło się wcześniej, nie zmienia zasadniczych faktów. Nikt nie może zająć się chłopcem lepiej niż my. Zapewnimy mu wszystko najlepsze, codzienny dobrobyt, znakomitą edukację i kochającą rodzinę. Mój syn nie ze swojej winy rzeczywiście nie jest w stanie być dobrym ojcem. Ale ta kobieta – Roff wycelował palcem w Sarę – nie nadaje się na matkę. Wraz z żoną myślimy wyłącznie o tym, co będzie najlepsze dla chłopca.

Perry poderwał się protestując. Sara nie słyszała, co mówił. Była zupełnie sama i tym razem także nikt nie mógł jej ocalić. Czekała, jak zabłąkany w górach wędrowiec czeka na zbliżającą się lawinę, kiedy już wie, że nie zdoła umknąć.

– Spójrzcie, jaka to kobieta! Nie tylko porwała Kipa, ale również nie dała nam jakiegokolwiek znaku, czy on jeszcze żyje. Zabrała go na tę wyspę, a nie jest to z pewnością odpowiednie miejsce dla rozwijającego się dziecka. Zawsze była marzycielką. Ciągle uważa, że zapewni chłopcu odpowiednią opiekę i godziwe życie dzięki tym swoim obrazkom. A już najgorszy jest ten niemoralny romans na oczach dziecka.

– Sprzeciw, Wysoki Sądzie! – Perry ponownie wstał z miejsca.

Sara nadal nic nie słyszała, nie chciała słyszeć. Twarz Jarla była szara jak popiół. Nie mógł na nią spojrzeć, po prostu nie był w stanie.

Zapanowało zamieszanie, kiedy Rolf Chapman wrócił na miejsce. Jarl schwycił Perry'ego za ramię i powiedział coś szeptem. Prawnik podszedł do sędziego i zaczął z nim rozmawiać. Zbliżyli się adwokaci Chapmanów i rozpoczęła się ożywiona wymiana zdań. Sara patrzyła, niczego nie rozumiejąc. Zanim zdążyła zaprotestować, wstał powołany na świadka Jarl.

Zaszokowana i zła chwyciła Perry'ego za rękę, gdy zbliżył się, aby wziąć ze stołu jakąś kartkę.

– Co pan robi? – wyszeptała.

Prawnik przerzucał w pośpiechu stos notatek.

– Rozdmuchali ten wasz romans. Mamy prawo to wyjaśnić.

– Niech pan nie miesza w to Jarla – syknęła gwałtownie. – Proszę pozwolić mi tam wrócić i odeprzeć zarzuty.

Perry uścisnął jej ramię, po czym zwrócił się do świadka:

– Pan Champan usiłował przekonać nas o braku zasad moralnych u Sary Chapman, na co wskazywać ma jej związek z panem, panie Hendriks. Proszę powiedzieć, czy miał pan romans z Sarą Chapman?

– Kocham Sarę Chapman. – Głos Jarla był ostry jak brzytwa.

– Czy miał pan z nią romans? Na oczach jej czteroletniego syna?

– Okazywałem jej przy nim miłość. Podobnie, jak okazywałem miłość do Kipa przy Sarze. Nie miał pojęcia o jakiejkolwiek łączącej nas formie intymnej zażyłości.

– Ale nie znał pan zbyt dobrze Sary Chapman, zanim rozpoczął się ten romans? – Perry przesadnie zaakcentował ostatnie słowo. – Wygląda na to, że należy pan do tych, którzy chętnie zajmują się ludźmi popadającymi w konflikt z prawem.

Ciągnęło się to bez końca. Sara miała ochotę zamordować Perry'ego. Czy nie dostrzegał, że Jarl cierpi?

– Panie Perry – próbowała podnieść się z miejsca. Adwokat rzucił jej wściekłe spojrzenie.

– A teraz, panie Hendriks…

Nigdy nie chciała zranić Jarla. Nie chciała, by wkroczył w to bagno. Nie opuszczało jej przekonanie, że musi chronić tych, których kocha. A ten Perry, przeklęty Perry wciąż kąsał, aż w końcu Jarl wybuchnął.

– Nic pan nie rozumie! Nikt z was nic nie rozumie! Nie macie prawa mówić o Sarze tak, jakby była zbrodniarką. Wątpię, czy chociaż raz w życiu postąpiła egoistycznie. Nie znacie jej. Kiedy spotkałem ją po raz pierwszy, była ciężko przerażoną, samotną kobietą, która nie miała dokąd pójść. – Jego rozpłomienione spojrzenie utkwiło w twarzy sędziego. – Nigdy nie złamała waszego prawa. Po prostu podporządkowała się innemu prawu, prawu matki do ochrony własnego dziecka. A czy wy wszyscy – sąd, Chapmanowie, adwokaci – daliście jej jakąś możliwość wyboru? Jak, do diabła, możecie potępiać ją za uprowadzenie dziecka, kiedy to wy jesteście temu winni?

– Panie Hendriks – upomniał go łagodnie sędzia.

– Tak, kocham ją. Czy to także zbrodnia? Niczego nie rozumiecie. Jej nie można nie kochać. Nie wiecie, jaka ona jest dla tego dziecka. Dla niego zrezygnowała ze wszystkiego, poświęciła całą swoją przyszłość. Z miłości. Boże! Czego wy od niej chcecie?

Sędzia stukał młotkiem, obaj adwokaci Chapmanów głośno protestowali. Peny uśmiechał się w milczeniu, a w odpowiednim momencie wyraził ubolewanie z powodu samowolnego wystąpienia świadka.

Sara widziała, jak Jarl odchodzi z miejsca dla świadków i nie dostrzegając niczego wokół zmierza do wyjścia. Zakryła ręką oczy i wybuchnęła płaczem. Całe jej ciało gwałtownie drżało.

Sędzia opuścił salę na piętnaście minut. Kiedy powrócił, rozpoczął długi monolog o swoim spotkaniu z Kipem przed kilkoma dniami. Następnie wygłosił mowę, w której dużo miejsca poświęcił ludziom przekonanym o tym, że stoją ponad prawem.

Pierwszym dźwiękiem, który Sara usłyszała wyraźnie, było uderzenie drewnianego młotka.

– Opieka nad dzieckiem przyznana zostaje matce. Sąd rozważy wniosek dotyczący kontaktów z ojcem po uprzednim badaniu psychiatrycznym, przeprowadzonym przez lekarza ustanowionego przez sąd. Dziadkom wolno…

Matce, matce, matce. Słowo to nieustannie krążyło w jej głowie. Nie mogła uwierzyć. Pomyślała, że jeśli zacznie oddychać, sędzia zmieni zdanie. Wstrzymała więc oddech, dopóki Perry nie mrugnął do niej okiem.

– No co jest? Właśnie wygraliśmy, moja droga. Nie uściska mnie pani?

– Gdzie jest mój syn? – spytała gorączkowo.

– Sądzę, że razem z panią Conroy stoją tuż za drzwiami. Widzę, że bardzo pani do niego spieszno.

Pobiegła, roztrącając stojących wokół ludzi. Tak bardzo chciała zobaczyć Kipa. Natychmiast. Mimo tego jej oczy odruchowo obiegły opustoszały korytarz.

Jarl z pewnością słyszał wyrok, jednak nigdzie go nie widziała. Odszedł. Przeszył ją ostry ból i poczuła nieznośną pustkę. Usiłowała przekonać siebie, że to bez sensu. Sama przecież chciała, żeby ją zostawił. Nie było możliwości powrotu, tym bardziej, że nawet wyrok sądu nie zdołał przekreślić jego zdrady. Wystawi! ją i Kipa na niebezpieczeństwo. Opuściła ją głęboka wiara w jego miłość.

Przez chwilę poczuła się bezradna wobec tej pustki. Jednak szybko uniosła brodę, zdecydowana myśleć tylko o swoim dziecku, a Jarla wyrzucić z pamięci. Szła coraz szybciej, bezskutecznie wypatrując małego. Wreszcie obok drzwi dostrzegła kobietę z dzieckiem trzymającym w objęciach spychacz. Łzy popłynęły strumieniem, kiedy zamknęła Kipa w swoich ramionach.

Maks pochylił się do przodu i położył rękę na sercu.

– Naprawdę doceniam to, że przyszedłeś mi pomóc, Hendriks.

– Nie ma sprawy. – Twarz Jarla obsypana była śniegiem. Właśnie wniósł ostatnią deskę do znajdującego się za garażem pomieszczenia. Żadna z dwudziestu czterech desek nie była specjalnie długa czy ciężka. Gdy po raz kolejny patrzył ze zdziwieniem na Maksa, stary człowiek ponownie położył rękę na piersi.

– Cholerne serce, nie pozwala mi niczego podnieść. To naprawdę miło, że wpadłeś.

– Powiedziałem, że nie ma sprawy. Co zamierzasz budować?

Budować?

– Z tych desek.

– A tak, wkrótce będę miał sporo roboty. – Maks zdjął czapkę i wytarł czoło, jakby to on się namęczył. – Dobrze mieć takiego sąsiada jak ty. Wszyscy już dawno powyjeżdżali. Nie przypuszczałem, że zamieszkasz tu na stałe. Nie jest ci za daleko stąd do pracy?

– Nieważne.

– Wejdziesz na kawę?

– Nie, dziękuję. – Jarl sięgnął po marynarkę leżącą na stosie drewna.

– Tylko jeden kubek, wszystko już przygotowane. Masz coś lepszego do roboty w niedzielę rano?

Nie miał nic lepszego do roboty, ale chciał być sam. Poranny telefon od Maksa zaskoczył go, jednak przyszedł i pomógł staremu. Pozostawanie dłużej nie byłoby rozsądne. Maks nie wspomniał jeszcze o Sarze, a Jarl nie chciał, żeby to robił.

– Mam trochę papierkowej roboty, ale dziękuję.

– Zaczekaj. Zaczekaj chwilę. – Maks wypuścił olbrzymi kłąb dymu.

Przez dziesięć minut Jarl słuchał cierpliwie opowieści o pewnym zdarzeniu sprzed lat, kiedy to Maks omal nie odmroził sobie nogi.

– To naprawdę bardzo interesujące, Maks. Ale teraz…

– Kiedy muszę ci jeszcze coś powiedzieć. Zaczekaj.

Jarl, przestępując z nogi na nogę, wysłuchał jeszcze kilku równie pasjonujących opowieści. Powoli zapadał mrok.

– Matko Boska! – powiedział nagle Maks. – Spójrz na to!

– Na co? – Jarl zadarł głowę i na horyzoncie ujrzał poruszające się punkciki, które szybko rosły, zmieniając się w liczne stado, złożone z dwóch tuzinów gołębi.

– Spójrz, wypuściła wszystkie. To znaczy, że ma kłopoty. – Maks ruszył szybko w kierunku przystani i nagle zatrzymał się z ręką na sercu.

– Muszę do niej popłynąć, ale czuję się okropnie. Chyba się przeziębiłem.

– Za dużo palisz – powiedział sucho Jarl, z niepokojem obserwując ptaki.

– Połknę nitroglicerynę, zanim się wezmę za wiosła. Jestem taki słaby.

– Przymknij się Maks – Jarl cedził powoli każde słowo. – Co ty właściwie knujesz?

– Knuję? – sapał z oburzeniem Maks. – Może Sarze albo dzieciakowi coś się stało. Widzisz przecież, że wysłała wszystkie ptaki.

– Sara nie chce mnie widzieć. – Jarl zmrużył oczy.

– Nie wiem, co planujesz, ale nie rób tego. Ona nie będzie ci wdzięczna.

– Sprawy między wami to nie mój interes – powiedział Maks pojednawczo.

– No właśnie.

– Tylko że ja jestem tutaj, a nie tam. To nie ja wysłałem te gołębie, więc dlaczego mnie oskarżasz?

Jarl dobrze o tym wiedział, dlatego z niepokojem wytężał wzrok w kierunku wyspy. Na horyzoncie widział unoszący się z komina dym. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że stary z pewnością coś knuje i nie zamierzał brać w tym udziału.

– Wymyślasz sobie jakieś historie – powiedział Maks niemal radośnie – a może Sara ma zapalenie płuc, albo chłopiec złamał nogę? Ja w każdym razie płynę. – Zrobił trzy kroki, po czym zgiął się, kaszląc przeraźliwie. Kącikiem oka dostrzegł, że Jarl wciąż stoi w tym samym miejscu i zakaszlał głośniej.

– Do diabła! – Jarl się w końcu poruszył. – Idź do domu. Nie stój na zimnie.

– Ale Sara…

– Zajmę się Sarą. Tobą też się zajmę, jak tylko wrócę. Wezwij lekarza.

– Nie potrzebuję lekarza.

– Ale możesz potrzebować, jeśli się okaże, że coś uknułeś, co?, mogłoby zranić Sarę. A teraz idź do domu i przestań wreszcie palić to śmierdzące cygara.

Maks zrobił urażoną minę, gdy Jarl odcumował ulubioną łódź starego i odpłynął.

– Dobra, dobra – zamruczał do siebie Maks. – Myślisz, że taki z ciebie twardziel, Hendriks? Zobaczysz, jaką ci przygotowała niespodziankę.

Jarl płynął na pełnych obrotach. Lodowaty wiatr smagał go po twarzy. Zima to kiepska pora na życie na wyspie. Ich powrót był bezsensowny, przecież teraz mogli mieszkać, gdzie tylko chcieli.

Ich powrót na wyspę był tak samo bezsensowny jak fakt, że Jarl zamieszkał na stałe w swoim domku letniskowym. Do dzisiaj właściwie nie wiedział. dlaczego to zrobił. Nawet nie próbował dociekać.

Nic już nie było tak jak przedtem. Chodził, jadł i spał, ciągle pełen poczucia winy. Powtarzał sobie, że zrobił to, co należało. Pomógł jej,, uwolnił od udręki, ale wcale nie czuł się jak bohater. Czuł się jak sukinsyn i był nim. Chapman w sądzie przedstawił Sarę jako dziwkę i to z powodu ich związku. Przez niego mogła stracić dziecko. Nagle zrozumiał ogrom ryzyka, na jakie ją naraził.

Nie pragnął spotkania z nią. Wiedział, że go odrzuciła. Maks niepotrzebnie postawił go w tej sytuacji.

Zbliżył się do brzegu, o który z łoskotem rozbijały się lodowate fale. Zacumował łódź Maksa obok jej łodzi. Teraz miała już własną. Buty Jarla skrzypiały, gdy szedł po chropowatym lodzie. Na pewno wszystko jest w porządku. Przeczułby, gdyby im coś zagrażało.

Zimą ścieżka wyglądała zupełnie inaczej. Ciemne, z lekka oszronione gałęzie pochylały się złowieszczo. Wiatr szczypał Jarla w policzki. Miał nadzieję, że nie wychodzili w czasie takiej pogody. Obserwował tę przeklętą wyspę dniem i nocą. z obawą, że może im się przydarzyć coś złego.

Światło paliło się we wszystkich oknach, a na drzwiach wisiał wieniec z pomalowanych na czerwono szyszek. Stłumił mimowolny uśmiech.

Sara ujrzała przez okno jego twarz. Jej serce biło jak oszalałe. Był zmarznięty, rozzłoszczony i chyba uparty, jak zwykle Jarl, Usłyszała pukanie do drzwi. Sekundy mijały, a ona wciąż nie mogła się ruszyć.

– Kip – wyszeptała w końcu. Chłopiec wychylił się zza framugi, – Jarl przyszedł.

Wyręczanie się Kipem było raczej tchórzostwem, ale przez moment naprawdę się bała. Jarl miał słabość do chłopca i nie potrafił niczego mu odmówić. Kip pogalopował do drzwi i szarpnął za klamkę. Już po chwili znalazł się w szerokich, opiekuńczych ramionach.

– Cześć, Jarl!

Uniósł chłopca wysoko do góry. Sara ujrzała jego zaciśnięte oczy. Czuła, że nie jest w stanie wydusić z siebie ani słowa.

Malec paplał o pierwszej i dotychczas jedynej wizycie Maksa w saunie. Jarl otworzył oczy i obrzucił Sarę głodnym, niespokojnym spojrzeniem.

– Wyglądasz na zupełnie zdrową. – Zabrzmiało to jak oskarżenie.

– Nie jestem.

– Nie widzę też żadnego niebezpieczeństwa.

– Poczekaj – powiedziała niepewnym głosem. To, co miała teraz wygłosić, przygotowywała od kilku dni, ale w tej chwili nie wiedziała nawet, jak zacząć. Jarl wciąż stał bez ruchu.

– Na brzegu jest łódź. Jeśli masz jakieś kłopoty, wystarczy, że popłyniesz na ląd.

– Kłopot jest tutaj. Maks go nie rozwiąże, a gołębie były jedynym sposobem, żeby cię tu ściągnąć. Ostatnią deską ratunku.

Kip spojrzał na Sarę pytająco. Pokiwała głową. Chłopiec poszedł do kuchni i wziął swój płaszcz. Jarl usłyszał, jak zamykają się drzwi na tyłach domu.

– Myliłam się – Sara spojrzała mu prosto w oczy.

– Nie.

– Bardzo się myliłam.

– Nie.

– Na litość boską, Jarl nie zmieniaj swoich zwyczajów i nie zaczynaj się ze mną kłócić! Wiem, co mówię. – Czułaby się lepiej, gdyby Jarl wykonał jakiś ruch, ale on nawet nie zdjął kurtki ani nie zamknął za sobą drzwi. Płatki śniegu wpadały do wnętrza i było przeraźliwie zimno. Sara uniosła ręce, po czym opuściła je bezradnie.

– Zajęło mi to dużo czasu, ale wreszcie zrozumiałam – powiedziała miękko. – Zbyt wiele czasu. Myślałam, że mnie zdradziłeś.

– To prawda.

– Myślałam, że popełniłam błąd ufając ci. Że zaryzykowałeś życie moje i Kipa.

– Saro, zrobiłem to. Potrząsnęła gwałtownie głową.

– Nie mogliśmy ukrywać się w nieskończoność. Zawsze zdawałam sobie z tego sprawę, ale odsuwałam tę myśl. Bałam się.

Kissa. - Jarl zamknął za sobą drzwi. Sara odetchnęła głęboko.

– Wiedziałeś przecież, jak bardzo się bałam – powiedziała. – Zajęło mi to dużo czasu, ale zrozumiałam, że zrobiłeś to wszystko z miłości, Jarl. A jeszcze później zrozumiałam, jak wielka i wyjątkowa jest ta miłość.

– Saro! Potrząsnęła głową.

– Pozwól mi skończyć – powiedziała. – Jesteś silny, ale nie zawsze tak będzie. Nikt nie może być silny przez cały czas. Przyjdzie dzień, w którym poczujesz się słaby i chcę być przy tobie wtedy, żeby udowodnić, że cię kocham i zrobię wszystko, by ci pomóc. Chcę wierzyć, że wystarczy mi siły i odwagi, aby stworzyć ci świat, w którym będziesz się czuł szczęśliwy – przerwała na moment i wyszeptała: – Przepraszam cię, Jarl. – Nie powiedziała nic więcej. Nie miała szansy. Jarl podszedł do niej i przytulił do siebie z całej siły, po czym pocałował mocno.

– Nie waż się płakać.

– Nie płaczę.

– Płaczesz. Przestań.

– Od początku we mnie wierzyłeś. Może nie w to, jak postępuję, ale w to, jaka jestem. Jak mogłam nie wierzyć w ciebie?

– Cała ta głupia gadanina…

Jego kissa zawsze musiała coś mówić, dyskutować, znać wszystkie przyczyny. Głupiutka. Teraz najważniejsze było to, że trzymał ją w ramionach. Poczuł, że wilgotnieją mu oczy. Myślał, że już nigdy nie będzie chciała go zobaczyć. Nie był w stanie więcej mówić, całował ją tylko. Lekko dotknął kciukiem jej policzka. Był bezbronny, tak bezbronny, jak może być tylko zakochany mężczyzna. A ona była silna, silna niczym kobieta, która wie, czego pragnie.

– Gdzie mój syn? – zapytał.

– Na dworze.

– Ale gdzie?

– Cóż – uśmiechnęła się. – Spycha łodzie na wodę Obawiam się, że zostałeś uwięziony. Wypuściłam gołębie, nie masz żadnej możliwości wezwania pomocy. Musisz tu z nami zostać. Za pewien czas przypłynie Maks i cię uwolni.

– Kiedy przypłynie?

– Wiosną.

– To strasznie prędko.

– I kto teraz zbyt wiele mówi? – upomniała go, po czym przywarła ustami do jego warg.

Mieli przed sobą długą zimę. Kip potrzebował rodzeństwa. Uprzytomniła sobie, że będą musie!: wybudować dom obok jego sklepu. Życie na wyspie było mało praktyczne. Kochała to miejsce, ale przestało jej być potrzebne.

Odnalazła swoją wyspę w Jarlu.

Загрузка...