Rozdział 4

Już o dziesiątej rano Jarl stał na dachu, a wokół niego piętrzyły się sterty nowych gontów i stał olbrzymi pojemnik ze smołą, której ślady widać było na jego twarzy i rękach.

Pomimo wczorajszego deszczu upał nie zmniejszył się. Jeszcze nie rozpoczął właściwej pracy, a już był cały zlany potem. Przetarł czoło ręką i zaczął przybijać gonty. Kiedy zabierał się za trzecią deseczkę, usłyszał głośny wybuch śmiechu.

Przerwał pracę i patrzył. Jeszcze go nie zauważyła. Chichocząc goniła Kipa po lesie. Oboje byli w kostiumach kąpielowych. Kostium Sary należał do tych strojów, które mogą ujawnić najdrobniejszą usterkę kobiecej figury, ona jednak wyglądała bez zarzutu. Jarl przyglądał się jej uważnie. Była taka drobniutka. Mokre włosy oblepiające głowę potęgowały jeszcze to wrażenie.

Była prześliczna. Patrzył na nią z niekłamanym zachwytem. Jeszcze niedawno uważał się za w miarę rozsądnego i opanowanego mężczyznę. Po ostatniej nocy odniósł wrażenie, że obudziły się w nim pierwotne instynkty. Już jej nie wypuści. Świat może się zawalić, ale Sara będzie należała do niego.

Nie był przyzwyczajony do takich doznań. Ciągle zdumiewało go, jak potężne uczucie nagle nim owładnęło. Zdumiewało, ale nie przerażało.

Wiedział, że była mężatką, miała także syna, ale wprost trudno było w to uwierzyć. Ostatniej nocy jej usta wydawały się tak niewinne i drżała w jego ramionach, jak przed pierwszym pocałunkiem w życiu. Nie wiedział jeszcze, jak ją tym uczuciem obdarzać. Od lat szuka! kobiety silnej i uczciwej, która dzieliłaby jego namiętności. Kobiety, o którą musiałby walczyć. A tu walka już się rozpoczęła, pomyślał, świadom, że go zauważyła.

– Panie Hendriks!

Znów zwracała się do niego oficjalnie. Jej oczy były pełne niepokoju. Biedne dziecko. Pewnego dnia zapyta ją, czego tak bardzo się boi, ale jeszcze musi zaczekać.

– Dzień dobry – krzyknął przyjaźnie.

– Cześć, Jarl! – przynajmniej mały ucieszył się jego widokiem.

– Cześć, dzieciaku!

– Co pan tu robi? – zapytała Sara.

– Po wczorajszej deszczowej nocy – wyjaśnił – uważałem, że trzeba załatać te kilka dziur w dachu. Należałoby go całkiem wymienić, ale na razie te drobne naprawy wystarczą.

Chyba nie interesowało jej to, co mówił, bo przerwała mu lodowatym głosem.

– Nie o to chodzi.

– Nie? – pokiwał głową. – Cóż, może powinienem wziąć się najpierw za saunę, ale sądziłem, że dach jest dla ciebie ważniejszy. – Po czym dodał, zwracając się do Kipa: – Niewiele dziś zrobimy. Nie chcemy przecież, żeby mamusia się denerwowała.

– Nie jestem zdenerwowana, ale natychmiast stamtąd złaź!

– Jeśli nalegasz, żebym najpierw zabrał się za saunę…

– Nie zabierzesz się za żadną saunę.

– W porządku. Dach jest najważniejszy. Dostrzegał, że bliska jest już stanu, w którym najchętniej zrzuciłaby go z dachu. Opanowała się jednak i całując chłopca popchnęła go w kierunku domu. Kiedy Kip zniknął z pola widzenia, westchnęła ciężko i wspięła się na drabinę.

Odłożył młotek i z poważnym wyrazem twarzy patrzył na nią wyczekująco.

– To zaszło już zbyt daleko, Jarl. Musimy porozmawiać.

– Dobry pomysł – założył ręce.

– Z pewnością nie masz w zwyczaju naprawiać obcym ludziom dachów lub czegokolwiek.

– Nie – przytaknął.

– Nie możesz tak po prostu… – machnęła nieznacznie ręką. Zrozumiał.

– Nie mogę – zgodził się. Zaczerwieniła się mocno.

– A jeśli chodzi o ostatnią noc… – przełknęła ślinę i wydawało się, że nie będzie już w stanie powiedzieć ani słowa. Wyglądała tak bezbronnie, że w Jarlu obudził się gniew na człowieka; który uczynił ją taką.

– Jarl – znów zaczęła błagalnie.

– Słucham.

– Ostatnia noc była pomyłką. Stało się coś, co nie powinno było się wydarzyć. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Zresztą to nieważne. Nie potrzebuję mężczyzny. Nie potrzebuję mężczyzny – powtórzyła, jakby chciała przekonać przede wszystkim samą siebie – ani kochanka, ani przyjaciela. Nie potrafię wyjaśnić tego lepiej.

– Wyjaśniłaś to wystarczająco.

– Chciałabym zostać sama.

Skinął ze zrozumieniem głową i zapytał:

– Czy to wszystko, co miałaś do powiedzenia?

– Tak.

– To dobrze, bo chciałbym skończyć ten dach do lunchu. A ty, przyrządzając posiłek, przygotuj sobie listę pozostałych spraw, które cię męczą. Sądzę, że należy otwarcie o nich pomówić. Nie kryj się tak.

Skąd mam wiedzieć, jakie są twoje oczekiwania, jeżeli mi o nich nie mówisz?

Zapadła cisza. Podejrzewał, że Sara rozważa możliwość zrzucenia go z dachu. Nagle roześmiała się.

– Jarl.

– Tak, kissa? - Nie rozumiała tego słowa, lecz właściwie pojmowała ton, jakim je wypowiedział. Ciepło i czułość, brzmiące w jego glosie, sprawiły, że jej twarz pokryła się lekkim rumieńcem, a szafirowe oczy pociemniały.

– Doprowadzasz mnie do wściekłości.

– Och – potrząsnął głową z udawanym niedowierzaniem.

– Nie słuchasz.

– Słucham uważnie. Tylko że nigdy się nie sprzeczam – wyjaśnił. Zamknęła oczy.

– Czy jest coś, czego nie powiedziałam, a co mogłoby powstrzymać cię od przypływania tutaj? – zapytała niemal wesoło.

– Na pewno nie.

– Naprawdę sobie nie pójdziesz?

Była taka zmęczona i zagniewana. Kiedy odgarniała mokre włosy z czoła, wyglądała jak bezradne dziecko. Ogromna czułość wypełniła jego serce, lecz nie było to jedyne uczucie, jakiego doświadczył w tej chwili. Patrząc na jej kruche, lecz kształtne ciało osłonięte skąpym kostiumem, Jarl chciał mieć nadzieję, że nie widział jej w nim żaden mężczyzna.

– Nie ma mowy, żebym cię zostawił – powiedział miękko. – Wiem to, odkąd cię po raz pierwszy zobaczyłem. Od wczoraj ty też wiesz o tym. Więc lepiej zrezygnuj. A teraz uciekaj, mam mnóstwo roboty.

– Czy mogę tu nasypać rodzynek, mamo?

– Jasne. – Każda kanapka przekrojona była na kilka części, a Kip układał z rodzynek oczy.

– Grzybek?

– Już, już – mały grzybek.

– Marchewki?

– Marchewki. – Z nich były usta. Kanapki-twarze stanowiły ulubione danie Kipa.

Nie wiadomo jednak, czy Jarl również za nimi przepadał.

– Mogę go poprosić, mamo?

– Najpierw zapytaj, co woli: herbatę czy mleko. Wyjaśnij mu, że nic poza tym nie mamy.

Wolał mleko. Kuchnia była tak obszerna, że mogła pomieścić jednocześnie dwudziestu skautów, lecz kiedy do niej wszedł, nagle wydała się zbyt mała. Usiadł obok Kipa. Sara nakryła do stołu i dołączyła do nich, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego to robi. Nie miała w ogóle apetytu. Spojrzała na Jarla. Wyglądał na bardzo zadowolonego – po raz pierwszy pozwoliła, mu wejść do domu.

– To wygląda wspaniale, Saro.

– Dziękuję.

Jarl jadł z apetytem, nie komentując smaku kanapek, a Kip, zazwyczaj niejadek, pochłonął aż sześć kawałków, cały czas naśladując dorosłego mężczyznę.

Sara rozmyślała, starając się zrozumieć Jarla. Pewnie widział małego chłopca, zaniedbaną wyspę oraz samotną, być może atrakcyjną dla niego kobietę.

– Czy każdego ranka pływacie?

– Tak. Kip pływa, odkąd skończył sześć miesięcy.

– Uczę teraz mamusię – zaczął Kip i natychmiast się zakrztusił.

Sara pobiegła po ściereczkę. Zdarzało się to prawie przy każdym posiłku i spowodowane było znerwicowaniem malca. Kiedy już uporządkowała wszystko, usiadła i zamyśliła się.

Jarl widział, że Kip do niego przylgnął. Wiedział, że ona potrzebuje pomocy. Przekonał się także, że nie jest jej obojętny. Jeśli będzie protestowała przeciwko jego obecności na wyspie zbyt gwałtownie, może to wzbudzić podejrzenia. Chyba będzie bezpieczniej odgrywać rolę, która będzie zgodna z jego wyobrażeniem – kobiety samotnej i nerwowej. Będzie to jednak tylko wyborem mniejszego zła.

– Kip – Jarl oparł się wygodnie. – Mamy sporo roboty dzisiejszego popołudnia.

– Jestem gotowy – zapewnił go gorąco Kip.

– Musimy wykonać kilka prac. – Jarl zwracał się tylko do malca, jakby Sary tu nie było. Widział, że podczas lunchu nic nie jadła i wyglądała na zmartwioną. Chciał ją pocałować. Na pewno nie rozwiązałby w ten sposób jej problemów, ale może udałoby mu się sprawić, żeby się nieco odprężyła. Nie mógł tego jednak uczynić w obecności Kipa.

– Skończę naprawiać dach za jakieś pół godziny. Zrobię to sam, a potem razem musimy zająć się sauną.

– Wiem – zgodził się Kip.

– Ale pozostanie nam jeszcze jedno, najważniejsze zadanie.

– Wiem – zgodził się Kip niepewnie. Podparł brodę ręką i zapytał: – Jakie zadanie?

– Musimy sprawić, żeby mama się roześmiała. Sara zamrugała, spoglądając na nich z zaskoczeniem.

Jarl zupełnie nie zwrócił na to uwagi.

– Moja mama?

– Tak.

Zamyślony Kip podrapał się w nos.

– To proste. Mama zawsze się śmieje, gdy… – zastanowił się przez chwilę. – Znam kilka sztuczek.

– Jakich sztuczek? – spytał zaciekawiony Jarl.

– Różnych. Mama się śmieje, jak fikam koziołki, albo kiedy bawimy się klockami. – Kip zerknął na niego z wyraźnym niepokojem. – Ale ty chyba jesteś za duży, żeby się bawić klockami.

– Co ty mówisz? Lubię klocki.

– Tylko nie przynoś jej robaczków, tego nie lubi.

– Nagle jego twarz rozjaśniła się w przypływie olśnienia.

– Ale możesz połaskotać ją w brzuszek. Wtedy bardzo się śmieje. Powinieneś zobaczyć.

– Kip!

– Ma łaskotki, tak?- Jarl patrzył na nich z widocznym rozbawieniem.

– Na pewno nikt nie ma takich łaskotek jak moja…

– Wynoście się z kuchni obydwaj – powiedziała groźnie Sara.

■- Musimy iść – poinformował Jarla Kip – połóż talerz na tacy, a szklankę wstaw do zlewu. Nie chcesz chyba, żeby na ciebie krzyczała.

– Pewnie, że nie.

– Tak naprawdę, to ona tylko udaje.

– To dobrze.

Jarl utrzymywał tak poważny wyraz twarzy, że Sara niemalże wybuchnęła śmiechem. Prawie parsknęła, kiedy Kip wybiegł na zewnątrz. Nie zdążyła jednak, bo Jarl pochylił się szybko i pocałował ją gwałtownie, jednocześnie ściskając jej pośladki.

– Wyglądasz ślicznie – wyszczerzył zęby w uśmiechu – a będziesz wyglądała jeszcze śliczniej, kiedy już… – zawiesił głos i położył rękę na klamce: – Masz przed sobą długie popołudnie, moja droga.

Wtedy jeszcze nie wiedziała, jak bardzo będzie długie. Mężczyźni zajęci byli wyłącznie sobą. Ten okropny Fin sądził, że potrafi śpiewać, a jej syn z całą pewnością nie umiał. Połączenie fałszującego barytonu ze skrzekliwym sopranem wyprowadzało ją z równowagi przez godziny, ciągnące się w nieskończoność.

Obaj naprawdę ciężko pracowali. Gdy zorientowała się, że Jarl jest zdecydowany zbudować saunę, znalazła się w pułapce. Nie potrzebowała sauny, ani tego mężczyzny, który skomplikował jej życie. Pozostawał jednak Kip, tak ożywiony i radosny od momentu wkroczenia Jarla na wyspę.

W pewnej chwili jej rozważania zostały brutalnie przerwane. Jarl z Kipem wręczyli jej łopatę i ze zdecydowaniem wojskowych dowódców rozkazali kopać w wyznaczonym miejscu. Cel tego polecenia był dla niej niezbyt zrozumiały. Wokół widziała tylko potworny bałagan, a połączony śpiew małego i wielkiego mężczyzny mógł doprowadzić do obłędu.

Praca Sary nie zyskała aprobaty, dostała więc nowe zadanie, polegające na nadzorowaniu. Stała bezczynnie, myśląc o tym, ile innych rzeczy zostało do zrobienia. Wyrywanie chwastów, uprzątnięcie podwórka i wyczyszczenie kuchni to najpilniejsze z nich. Kiedy jednak dyskretnie próbowała wymknąć się do swoich zajęć, słyszała wrzask Jarla: „Stój w miejscu, kobieto, i opalaj się". Jak echo odzywał się sopran Kipa, powtarzający jego słowa, po czym padało pytanie: „Dlaczego nazywasz ją kobietą, Jarl? To przecież mama. Nie wiedziałeś?"

Stała posłusznie, powtarzając sobie jednocześnie, że żadna normalna kobieta nie pozwoliłaby tak się terroryzować, nawet jeśli to tylko zabawa. Zastanawiała się, dlaczego pozwoliła, aby wszystko wymknęło się jej spod kontroli. Powodem był jej syn. Tak długo bała się, że Kip już nigdy nie będzie w stanie zaufać żadnemu mężczyźnie. A teraz Jarl…

O szesnastej prace były już zakończone. Podeszli do niej obydwaj i stanęli w identycznych pozach, trzymając ręce na biodrach.

– Okropnie – powiedział Jarl z niesmakiem.

– Okropnie – zgodził się Kip i spytał szeptem: – Co jest okropne?

– Spójrz na mamę, okropnie brudna. Nie mogę nawet zobaczyć jej twarzy. – Potrząsnął głową. – Co z nią zrobimy, Kip?

– Nie wiem, co z nią zrobimy. – Kip kręci! się w kółko podskakując radośnie.

– Przykro mi o tym mówić, chłopcy, ale ja jestem czysta – zaniepokoiła się Sara – za to wy dwaj…

– Co z nią zrobimy? – zawył Kip.

– Twoja mama musi zostać wymyta.

– Nie!

– Mała kąpiel w jeziorze.

– Nie!

– W ubraniu.

– Nawet nie próbuj! Nawet nie próbuj! Ja…

– Kip, przynieś mydło z domu, musimy ją solidnie wyszorować.

– Ty draniu! Ty draniu!

Kip uznał, że widok Sary przerzuconej przez męskie ramię jest nadzwyczaj śmieszny. Jeszcze śmieszniejsze wydały mu się jej wściekłe okrzyki, kiedy Jarl wrzucił ją do jeziora i zaczął mocno nacierać mydłem dżinsy i koszulę.

Sara doszła do wniosku, że chyba zwariowała, pozwalając na taką zabawę. Była mokra i zmarznięta, ponadto szarpanina z silniejszym mężczyzną na moment przywiodła jej na myśl byłego męża.

Jarl nie był Derkiem i w niczym go nie przypominał. Stał w wodzie po pas i fałszywie śpiewał starą piosenkę Sinatry, niezmordowanie nacierając ją mydłem. Kip śmiał się przeraźliwie i nagle Sara roześmiała się głośno i wesoło.

– W porządku! Dostanę was jeszcze w swoje ręce! Miejcie się na baczności, bo będą kłopoty.

Zaczęli uciekać przed nią, wyjąc jak potępieńcy, lecz prawie natychmiast ich dopadła i wtedy Jarl się odwrócił. Patrzył na nią tylko, wciąż jeszcze się śmiejąc, ale w jego oczach było coś więcej poza radością. Jakieś intymne porozumienie. Poczuła gwałtowny, aż zawstydzający żar. Życie bez bliskiego mężczyzny było ceną, jaką musiała płacić za swój wybór. Nie mogła go pragnąć. Nie miała prawa mu ufać, dzielić z nim nocy i dni. Już dawno przestała liczyć na zwykłe kobiece szczęście.

Spojrzenie Jarla było ciepłe i mówiło o zrozumieniu. Tak naprawdę pragnęła go i potrzebowała. Wierzyła, że może mu zaufać. Była przekonana, że trochę szczęścia nie może być czymś złym. Wierzyła głęboko, że ten człowiek jej nie skrzywdzi.

– Saro – wyciągnął do niej rękę. Ujęła ją, pewnie dlatego, że całkiem oszalała. Ale w tym momencie nie dbała o to.

Загрузка...