Rozdział 6

– To cię rozgrzeje, Saro.

Sara zerknęła na ogromny kubek lakka. Rozgrzeje? Gdyby wypiła choć połowę, byłaby kompletnie pijana, co czasem może być pociągające lub przydatne. Gdyby teraz się upiła, nie musiałaby podejmować próby zrozumienia zachowania Jarla. Obserwowała w milczeniu, jak dokładał drewna do ognia.

Niecałą godzinę temu niemalże się kochali i doświadczyli czegoś tak potężnego i nieoczekiwanego, że jeszcze teraz czuła mocne bicie serca.

A Jarl zachowywał się, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Kiedy weszli do domu, położył ją na kanapie, otulił troskliwie kocami i poszedł wygasić saunę. Potem nalał jej lakka i rozpalił ogień. Kiedy odwiesił pogrzebacz, uśmiechnął się.

Uśmiechał się dokładnie tak samo, jak wtedy, przy pierwszym spotkaniu, kiedy wyrwał jej karabin z ręki. Patrzył na nią.

Wtedy przechytrzył ją i sam zadecydował o przebiegu wydarzeń. Co ten uśmiech znaczył teraz? Ufała mu, ale musiała mieć się na baczności. Teraz zbliżył się do niej, odrzucił koc i położył jej głowę na swoim ramieniu.

Niech to diabli!

Zamknęła oczy i ułożyła się wygodnie. Czuła zapach mężczyzny. Musnął ustami jej włosy, co ponownie sprawiło, że straciła nieco zdrowego rozsądku. Wiedziała, że musi wstać, coś zrobić, coś powiedzieć, coś, co sprawi, że to, co prawie zaszło między nimi, przestanie mieć znaczenie. Ale czuła się taka bezbronna. Bezbronna i znowu przestraszona.

Nie wiedziała, kto tulił się do niego w zimnym i ciemnym jeziorze, ale to nie mogła być ona. Jej życie, to Kip i strach przed policją. Rozumiała, do czego mogą doprowadzić nie zaspokojone pragnienia, namiętność i samotność, gdy zjawi się odpowiedni mężczyzna, łącząc zalety dobrego człowieka i wyrozumiałego kochanka. Serce mówiło jej, że Jarl posiada wszystkie te cechy. Rozum zaś podpowiadał, że żadna kobieta nie powinna tracić głowy, kiedy całuje ją mężczyzna, niezależnie od tego, kim on jest.

Z pewnością potrzebowała psychiatry, nic innego nie mogło jej od niego oderwać.

– Nie pijesz – przypomniał jej.

Posłusznie przełknęła trochę, licząc, że podziała to jak środek uspokajający. Niestety, podziałało podniecająco. Jarl leżał spokojnie i głaskał palcami jej włosy.

– Muszę ci wspomnieć o czymś nieco kłopotliwym – wymruczał.

– Kłopotliwym? – odstawiła kubek nie patrząc na niego. W dziecinny sposób uznała, że jeżeli nie będzie na niego patrzyła, będzie mogła rozmawiać rozsądnie.

– To, co ci teraz powiem, nie będzie romantyczne. Byłem przygotowany, Saro. Przygotowany na zbliżenie w sposób bardzo praktyczny. Chcę, żebyś wiedziała, że nigdy nie zaryzykowałbym sytuacji, w której mogłabyś zajść w ciążę nie pragnąc tego. Kiedy cię spotkałem, byłaś sama i na pewno nie przewidywałaś tego rodzaju kontaktów. Mam środki, żeby cię chronić.

– Szybko zakończył i zmienił temat: – Dlaczego obcięłaś włosy?

– Włosy? – w osłupieniu powtórzyła ostatnie słowo. Czuła się całkowicie zdezorientowana. Ten człowiek wiedział, że będą kochankami. Przewidział to. Myślał o środkach zabezpieczających. A dla niej wszystko było zaskoczeniem.

– Włosy – powtórzył – miałaś przecież dłuższe, za ramiona. I nosiłaś je rozpuszczone. Kiedy jesteś zamyślona, podnosisz rękę takim ruchem, jakbyś chciała odrzucić je do tyłu. To typowy gest długowłosych kobiet, kiedy włosy spadają im na twarz. Teraz też to robisz. – Złapał ją za rękę. – Dlaczego to zrobiłaś?

Była zbyt poruszona, żeby wydobyć z siebie więcej niż jedno słowo.

– Dlatego…

– Dlatego, że…

– Jarl, nie możemy być kochankami i nie będzie już więcej sauny.

Pokiwał zgodnie głową, tak jak wtedy, kiedy wyrwał jej karabin.

– Wiem, że dzisiaj to się prawie stało. Na pewno uważasz, że cię sprowokowałam.

– Nigdy mnie nie prowokowałaś, kissa. Owinęła się szczelnie kocem, szukając właściwych słów.

– Myślałam, że już o tym rozmawialiśmy, że czujesz to samo co ja. Ludzie spotykają się na wakacjach, ale to nie ma nic wspólnego z normalnym życiem.

– Nie?

– Oczywiście, że nie. Lato jest czasem samotne, dni są długie i człowiek znajduje się wśród ludzi i rzeczy, których nie zna. Wtedy chce być z kimś, rozmawiać – po raz pierwszy zaryzykowała spojrzenie na niego. Uśmiechnął się łagodnie.

– Ty jesteś z Pontiac – przypomniała mu – a ja mieszkam tutaj. Byłoby głupio z naszej strony w coś się angażować.

– Bardzo głupio – zgodził się.

– Żadne z nas nie pragnie poważnego związku.

– Oczywiście.

– Niezobowiązująca przyjaźń to zupełnie co innego.

– Z pewnością.

– Żadnych pytań, żadnych komplikacji.

– Idealnie – wymruczał Jarl. – Żadnej możliwości zranienia drugiej strony.

– Tak! – Po saunie, kąpieli w jeziorze nie przypuszczała, że pójdzie tak łatwo. Odetchnęła z ulgą. – Jarl, nie chcę cię zranić. Powiedz mi, jeżeli w jakiś sposób cię dotknęłam.

– Ależ nie, nainen.

– Nainen – zawahała się – mówiłeś już tak. Co to znaczy?

Uśmiechnął się. Czasem trudno było znaleźć odpowiednik w języku angielskim. Nainen znaczyło w przybliżeniu to samo, co moja kobieta, ale Sara była zbyt amerykańska, żeby przyjąć aluzję do posiadania.

– Nie skończyłaś pić – powiedział, starając się odwrócić jej uwagę – i nie powiedziałaś mi, dlaczego obcięłaś włosy?

– Nigdy nie obcinałam włosów.

Co za kłamczucha! Uśmiechnął się szerzej.

– Jarl, wracając do tego, co wydarzyło się w jeziorze…

– Zakochałem się w tobie o wiele wcześniej, kissa. To, co się stało, było tak nieuchronne, jak wschody i zachody słońca.

Z kominka wypadło płonące polano. Jarl zerwał się i sięgnął po pogrzebacz.

– Chcę mieć z tobą dzieci. Najlepiej kilkoro. Domek nad jeziorem będzie odpowiedni na letnie wakacje, ale mój dom w Pontiac już jest za mały nawet dla nas trojga.

– Jarl!

Wrzucił z powrotem szczapę do ognia i otrzepał ręce.

– Potrzebny nam większy dom.

– Przestań tak mówić.

– Myślę, że się napiję. Już wcześniej miałem na to ochotę. Jest jeszcze parę spraw, które chciałbym poznać przed ślubem, nainen. Byłbym wdzięczny, gdybyś zdradziła mi swoje nazwisko i kilka innych szczegółów. Czy masz krewnych, skąd się tu wzięłaś? Dlaczego boisz się opuścić wyspę i jak, do diabla, poradzimy sobie z kłopotami, w których się niewątpliwie znalazłaś? – Przystanął w drzwiach. – Zaraz wrócę. Nie chcesz na razie więcej pytań, prawda?

Sara omal nie dostała ataku serca. Kiedy Jarl zniknął w kuchni, zerwała się z kanapy i potknęła o koc. Resztka likieru z kubka rozlała się, ale nie zwróciła na to uwagi. Gorączkowo- próbowała coś wymyślić, jakieś przekonujące kłamstwo.

Nie powiedziała nic, Nikłe światło lampy naftowej rzucało ciepły blask na Jarla, który sięgnął po takka.

Kochał ją. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że mógłby ją pokochać.

Przez głowę przemykały jej idylliczne obrazy. Kip siedzący na kolanach Jarla przy choince. Głowa Jarla na poduszce obok niej. Ona i Jarl sprzeczający się w kuchni. Boże, gdyby go miała zawsze, kłóciłaby się pewnie przez cały czas. Ktoś kiedyś zmusi go do słuchania tego, co mówią inni. Ona z jego dzieckiem w brzuchu. Ona obok niego w czasie upalnej nocy.

Też go kochała. Ale tak nie mogło być.

Jarl nalał odrobinę do kubka, lakka chlusnęła na podłogę. Sięgając po ścierkę ujrzał ze zdumieniem, że drżą mu ręce. Zdarzyło się to po raz pierwszy. Nigdy nie był aż w takim napięciu.

Przełknął trochę likieru i odwrócił się do Sary. Gdyby wyczytał z jej twarzy, że go odrzuca, wiedziałby, co o tym myśleć. Ale ujrzał strach. Owinięta kocem wyglądała jak porzucone dziecko. Oparła się o drzwi.

– W czasie normalnych zalotów – powiedział łagodnie Jarl – mężczyzna spotyka się z kobietą raz w tygodniu, no może dwa. Zazwyczaj na kilka godzin, co przez parę miesięcy daje trzydzieści, może czterdzieści godzin spędzonych razem. Nie wmawiaj mi więc, że zbyt krótko się znamy. Podlicz te wszystkie godziny, które spędziliśmy razem. Widziałem cię szczęśliwą i smutną, głodną, złą i wyczerpaną. Najczęściej wyglądałaś prześlicznie, a czasem byłaś tak zmęczona, że nie mogłaś się ruszyć. Jesteś silna, mądra, namiętna i bardzo cię pragnę, nainen. A teraz chcę i muszę się dowiedzieć, czego się tak bardzo boisz.

– Usiądź.

Ten krótki rozkaz wywołał rozbawienie na jego twarzy. Jak zwykle nie posłuchał, oparł się tylko o stół i czekał na to, co powie. Sara usadowiła się na brzegu stołu. Nagle poczuła, że całkowicie odzyskała zdrowy rozsądek. Zawsze potrafiła chronić tych, których kochała. Wiedziała, że to ona ponosi winę za wszystko, co się wydarzyło. Wraz z Kipem musieli prowadzić takie życie. Nieważne, czego chciała lub co czulą do Jarla. Egoizm był niewybaczalny. Nie należało wplątywać tego człowieka w swoje pogmatwane życie.

Musiała go uwolnić. Już teraz, kiedy w napięciu czekał na to, co powie. Musiała niebezpiecznie lawirować na pograniczu kłamstwa i prawdy.

– Opowiem ci o ojcu Kipa – powiedziała cicho.

– Słucham.

Patrząc na lampę zaczęła mówić.

– Kiedy go poślubiłam, nie wiedziałam, że kiedyś miał wypadek. Nie widział powodu, żeby mi o tym mówić. Jednak doznał wtedy poważnego uszkodzenia głowy. Czasem całkowicie się zmieniał. Stawał się ponury i wpadał we wściekłość. Początkowo zdarzało się to bardzo rzadko, później coraz częściej.

Podniosła wyżej głowę.

– Mieszkaliśmy z jego rodzicami w olbrzymim domu. Straciłam już swoich rodziców, a teściowie ogromnie o mnie dbali. Rodzice męża powinni byli powiedzieć mi o tym wypadku, ale nie zrobili tego. Kip nie był zaplanowany, został poczęty przypadkowo. Wtedy już wiedziałam, że nie powinniśmy mieć dzieci.

Jarl zesztywniał, być może z powodu rzeczowego tonu w głosie Sary. Wyliczała tylko fakty. Wyobrażał sobie pośpiesznie, jak został poczęty Kip, jakie to było małżeństwo.

– Kiedy ojciec Kipa był sobą, był pod każdym względem dobrym człowiekiem. Popełniłam błąd myśląc, że jego rodzice pomogą mi chronić małego. Kiedy odkryłam, że to niemożliwe, rozwiodłam się.

Musiała na chwilę przerwać. Zawsze z trudem okłamywała Jarla, teraz odkryła, że przekazanie mu prawdy jest jeszcze gorsze.

To, co mu dotychczas powiedziała, było prawdą, lecz doskonale pamiętała, jak ostatnio prawda obróciła się przeciwko niej. Nie posiadała dowodów. Ludzie lubią, kiedy prawda poparta jest dowodami. W sądzie niemal zabawnie było słyszeć, jak nazywają ją niezrównoważoną histeryczką o zmiennych nastrojach, podczas kiedy prawdziwe problemy miał Derek, o czym wiedział każdy Chapman. Dlaczego Jarl miałby jej teraz uwierzyć? Sędzia nie uwierzył i była już zmęczona tą całą „prawdą". Mówiła teraz miękko i cicho.

– Jarl, mój syn jest teraz dla mnie wszystkim. To całe lato jest po to, aby dać mu czas. Czas na to, żeby był po prostu małym chłopcem bez żadnych zmartwień. Żeby zapomniał o tym, co złe i uwierzył, że zawsze będę przy nim.

Kiedy Jarl ruszył w jej kierunku, uniosła ostrzegawczo rękę.

– Nie! Tym razem musisz wszystkiego wysłuchać. – Jej palce zacisnęły się kurczowo. – Mogłam ci wyznać, że cię kocham, ale i tak nie zrobiłoby to żadnej różnicy. Nie będę z tobą, ani z żadnym innym mężczyzną.

Kissa… Potrząsnęła głową.

– Jestem mojemu synowi coś winna. Spokój, cały mój czas i zaangażowanie. To nie żarty. – Po czym dodała szybko, dopóki jeszcze była w stanie to zrobić: – Chcę i proszę, żebyś odszedł z mojego życia. Chcę, żebyś znalazł kogoś innego. Wszystko, co mam do zaofiarowania, jako człowiek i jako kobieta, dam swojemu synowi. Tak musi być. Tobie nie mogę nic dać.

– Cicho, cicho. Jak mogłaś pomyśleć, że nie uszanuję tego, co czujesz do Kipa? – Tym razem zignorował jej uniesioną rękę. Ujął jej twarz w dłonie najczulej, jak potrafił. Była biała jak płótno. Bardzo miękko i powoli jego usta dotknęły jej ust. Zesztywniała, ale rozchyliła wargi.

– Czy naprawdę chcesz, żebym odszedł?

– Tak.

Kiedy otworzyła oczy, już go nie było.

Dwa dni później rozszalała się burza z piorunami. Ranek był ponury i ciemny, deszcz walił w szyby. Rozpalony ogień nie dopuszczał do pokoju wilgoci, ale płomienie syczały za każdym razem, gdy krople deszczu wpadały do komina. Kip siedział z nosem przyklejonym do szyby.

– Prawie przestało. Możemy iść popływać.

– Grzmi i błyska. Jeszcze nie można.

– Mogę przecież założyć na kostium pelerynę.

– To nic nie da, kochanie. Może zagramy w świnkę?

– Nie chcę grać w karty! Chcę pływać, mamusiu!

– Uwierz mi, że rozumiem, ale to niemożliwe. – Ile to już razy modliła się o to, żeby Kip bywał krnąbrny i nieposłuszny, jak każdy przeciętny czterolatek. Bardzo go kochała, ale tego ranka był wprost niemożliwy. – No chodź, porysujemy trochę.

Kiedy w końcu udało się jej odciągnąć Kipa od okna, malec rzucił jej oskarżycielskie spojrzenie.

– Gdzie jest Jarl? On na pewno pozwoliłby mi popływać. Nie było go tu już dwa dni.

– Jarl też nie pozwoliłby ci pływać w czasie burzy.

– Pozwoliłby!

– Kochanie, tłumaczyłam ci przecież, że Jarl jest naszym przyjacielem, ale ma swoje sprawy, i nie możemy widywać go codziennie. Nad jeziorem przebywa tylko w czasie urlopu. Mieszka w mieście i ma tam sklep, którym musi się zajmować.

– Nic mnie nie obchodzi jego wstrętny sklep!

– Wiem, że nie. – Mały chciał zobaczyć Jarla i wszystko, co mu w tym przeszkadzało było wstrętne. Uświadomiła sobie, że nie potrafi wyjaśnić Kipowi, że Jarl nigdy już nie wróci. Serce w niej zamarło, gdy pojęła to straszne słowo. Nigdy.

– I nienawidzę deszczu!

Ona też zaczynała odczuwać coś w rodzaju nienawiści do tego nieustannego kapania, siąpania i lania. Poczuła niepokojące pulsowanie w nodze. Podwinęła nogawkę spodni, blisko kostki widniało czerwone skaleczenie, otoczone już w tej chwili pokaźną opuchlizną. Chyba zacięła się, goląc wczoraj nogi.

Jakie to miało znaczenie? Prostując się spojrzała na niebo z nadzieją, że zobaczy chociaż zapowiedź przejaśnienia. Przez cały czas od odejścia Jarla powtarzała sobie, jaka jest szczęśliwa, że wreszcie zniknął, że była nieodpowiedzialna i samolubna, pozwalając mu zbliżyć się do nich. Przekonywała siebie nieustannie o tym, lecz nic z tego nie wynikało. Tęskniła za nim bardzo.

– Mamo, nudzę się.

– Wiem, kochanie. – Postarała się, żeby jej glos zabrzmiał optymistycznie. – Zaraz się tym zajmiemy. – Ustawiała sztalugi, założyła karton i zaczęła otwierać farby.

Poleciła Kipowi, aby przebrał się w koszulę przeznaczoną do tych zajęć i nagle usłyszała dzwonek do drzwi. Zanim zdążyła się zdziwić, do pokoju wkroczył kompletnie przemoczony Maks.

– Co za dzień! – warknął z wyraźnym obrzydzeniem.

– Maks! Chyba nie przypłynąłeś z zaopatrzeniem? Przecież termin przypada dopiero jutro.

– Dobra, dobra. A co innego mam do roboty w taką paskudną pogodę? Pić kawę i czekać na klientów, którzy nie przyjdą? Poza tym przyniosłem coś dla chłopca. – Maks patrzył na Sarę. Oboje dostrzegli, że chociaż Kip schował się za matkę, to tym razem nie zniknął.

– No dobra. – Maks spojrzał na niego. – Spróbuj sobie wyobrazić, że jesteśmy w tym samym pokoju.

Uśmiechnął się szeroko i zaczął przeszukiwać kieszenie kurtki. Wydawało się, że ma ich niezliczoną ilość, w końcu z jednej z nich wyciągnął olbrzymi czerwony lizak.

Wyciągnął rękę w stronę Kipa, lecz chłopiec nawet nie drgnął. Z cichym westchnieniem Maks położył lizak na stole, i wtedy Kip natychmiast rzucił się i złapał go.

– Dziękuję!

Malec rzucił pełne winy spojrzenie na Sarę i uciekł do swojego pokoju.

– Cukier – powiedziała z naganą w głosie Sara.

– Słyszałaś? Dzieciak mi podziękował.

– Mówiliśmy już o cukrze, prawda?

– Dobra, dobra. Musisz przestać czytać te głupie książki. Dziecko nawet nie zna smaku słodyczy. Następnym razem przywiozę mu cały karton czekolady. Poza tym odezwał się do mnie.

– Zrób to, a na pewno cię zamorduję.

– Mów co chcesz, ja już postanowiłem. Zrobisz mi kawę, czy mam cię o nią błagać?

– Dam ci ziołowej herbaty z mlekiem. Skrzywił się z niesmakiem, tak jak Kip, gdy musiał połknąć lekarstwo na kaszel. Patrzyła na niego z wdzięcznością. Maks nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo Sara potrzebowała teraz jego towarzystwa. Podreptała do kuchni, żeby zaparzyć herbatę. Kiedy wróciła z kubkiem, Maks siedział przy kominku, a obok kraty leżała biała koperta.

– Co to?

– Nic. Możesz otworzyć, kiedy sobie pójdę. Znała go, więc wolała otworzyć ją teraz. Kiedy zobaczyła dokument własności wyspy na jej nazwisko, wręczyła mu go z powrotem.

– Nie, Maks. Rozmawialiśmy już o tym.

– Znowu nie słuchasz. Mam sześćdziesiąt siedem lat. Mam sklep, pieniądze nie są mi potrzebne. Jeżeli chcę ci dać tę wyspę, to, do diabla, dam ci ją i nie przeszkodzisz mi w tym.

– Nie jestem spłukana, Maks. Mówiłam ci, że mam jeszcze pieniądze uzyskane po rozwodzie.

– Chyba to będzie kwota akurat na szkolną książeczkę oszczędnościową dla dziecka.

– Mogę też sprzedać biżuterię. Poza tym płacą mi za ilustracje.

' – Dobra, dobra. Masz ogromną fortunę i ja do tego dokładam ci wyspę. Kurczę, piję tę twoją herbatę, nie? – zdenerwował się. – Nie sprzeciwiaj się więc i przyjmij tę cholerną wyspę – prychnął z oburzenia. – Podatki zapłacone za trzy lata z góry. Rząd na pewno je podwyższy, ale to już ty zapłacisz wyrównanie.

Jej przeznaczeniem wyraźnie było kochać mężczyzn, którzy jej nie słuchali, i to bez względu na rodzaj miłości.

– Maks, nie pozwolę ci tego zrobić.

– Prawie wygrałaś – pośpiesznie zmienił temat.

– Wiesz, ulewa nie pozbawiła mnie wzroku. Ta wyspa wygląda zupełnie inaczej. Załatany dach, naprawiona przystań, uprzątnięte podwórze. Ktoś obciął suche gałęzie w sadzie. A na zewnątrz stoi coś dziwnego.

– Sauna – odpowiedziała Sara, uświadamiając sobie, że Maks przybył również po to, aby wyjaśnić sobie pewne sprawy.

– Sauna, coś takiego – powtórzył Maks wyraźnie rozbawiony. Wyciągnął cygaro, sięgnął po zapalniczkę i poczekał cierpliwie, aż Sara wyrwie mu ją z ręki. Odwróciła się na moment, by odłożyć ją na półkę i w tym czasie schował kopertę pod siedzeniem fotela.

– Czy to nie jest przypadkiem fińska sauna?

– O ile ktoś ci nie pozabijał okien w sklepie deskami, to myślę, że wiesz, jak często Jarl tu bywał – warknęła Sara.

– No tak. Zresztą ten porządek tutaj też jest wymowny – powiedział pogodnie Maks. – Poza tym nie wysyłałaś gołębi.

Maks pomagał jej, zachęcał do wytrwania, na pewno ją kochał i za to wszystko chciałaby móc się do Mego uśmiechnąć. Jednak nie potrafiła udawać, że traktuje ten temat lekko.

– Nie musiałam nadawać SOS – powiedziała cicho.

– Pierwszego ranka zaskoczył mnie i wtedy może nie zachowałam się tak, jak należało. Ale później… znasz mnie. Zrobiłam to, co musiałam.

– Udało ci się go w końcu zniechęcić?

– Oczywiście. Niezbyt szybko, ale na to nie miałam wpływu. Nie chciałam robić tego zbyt ostro, żeby nie nabrał podejrzeń. A potem – nieważne! Odszedł, nie było innego wyjścia.

Maks przyglądał się Sarze, kiedy uklękła przy kominku, żeby poprawić ogień. Wyciągnął z kieszeni zapałki i przypalił cygaro.

– Kiedy zorientowałem się, że bywa tu tak często, postarałem się zebrać o nim informacje.

– Teraz to nie ma znaczenia.

Skinął głową. Było jasne, że teraz nic nie miało znaczenia.

– Chłopiec bardzo się zmienił od mojego ostatniego pobytu.

Wpatrywała się w ogień.

– Był dobry dla Kipa.

– Musi być raczej niezwykły, jeśli potrafił zjednać sobie dzieciaka.

– Jest.

– Wiem, że nie dopuściłabyś do Kipa byle kogo. W jaki sposób zdobył twoje zaufanie?

Sara zwróciła na niego oczy. Zdążył jeszcze pospiesznie pociągnąć kłąb dymu, zanim pozbawiła do cygara i wrzuciła je do ognia. Spojrzał na nią z głębokim wyrzutem.

– No cóż – wyciągnął wygodnie nogi – chyba tępiej, że go przegoniłaś, zanim zdołał się zbliżyć. Zwłaszcza, jeśli mu nie ufałaś.

– Nigdy nie twierdziłam, że mu nie ufam. – Sara rzuciła się na krzesło śmiertelnie zmęczona. Dokuczała jej rana na nodze i przygnieciony paznokieć. Wszystko denerwowało i nie umiała określić przyczyny tego stanu. – Zaufanie nie ma nic do tego, Maks. Na litość boską! Szuka mnie policja, sędzia w Detroit pozbawił mnie praw rodzicielskich. Mogę ufać Jarlowi, jak nikomu na świecie, ale nie pozwolę, żeby mieszał się w to wszystko.

– A więc nie powiedziałaś mu?

– Oczywiście, że nie.

– Może powinnaś.

– Nigdy – Sara stanowczo potrząsnęła głową.

– Nigdy to jedno z tych bardzo niebezpiecznych słów. Ta wyspa nie jest dobrym miejscem na stały pobyt, Saro. Wiemy o tym dobrze. Będę ci pomagał, dopóki będę mógł, aleja się starzeję i musisz to wziąć pod uwagę. Musisz mieć do pomocy kogoś innego.

– Nic ci nie będzie – gwałtownie powiedziała Sara. – Nie pozwolę, żeby coś ci się stało.

– A Kip? Co będzie, jeśli rozboli go ząb lub skręci nogę? Albo…

– Kipowi nic złego się nie przydarzy. Nie pozwolę, uchronię go przed wszystkim – Sara sama słyszała, jak rozpaczliwie to brzmiało, i zamilkła. Spojrzała w kierunku schodów, a potem znów na Maksa.

– Co się z tobą dzieje? Wiesz, że nie mogę nic powiedzieć Jarlowi. Nikomu. Zawsze to powtarzałeś.

– Wiem, mała – Maks nie odrywał wzroku od jej twarzy. – Może się myliłem. Może nigdy nie potrafiłem przewidzieć sytuacji, w której wszystko może wyglądać inaczej, kiedy ktoś cię pokocha i będziesz mogła mu zaufać.

– Maks – powiedziała błagalnie. – Jar! nie może mi pomóc. Nikt nie może. Nie mam prawa prosić kogokolwiek, żeby dzielił ze mną takie życie. Zapomniałeś? Sprawiedliwość skazała mojego syna na przebywanie z szaleńcem. Miałam adwokatów, świadectwo psychiatry i to niczego nie zmieniło.

– Kochanie, wiem o tym – powiedział łagodnie. Chapmanowie mają pieniądze i władzę, ale nie kupią każdego sędziego. Jeśli będziesz miała po swojej stronie kogoś, kto niewzruszenie będzie trwał przy tobie…

Potrząsnęła głową. Nie chciała mieszać w to Jarla. Chapmanowie zniszczyliby również jego. Całe jego bezpieczne życie rozleciałoby się na kawałki.

Rodzice Dereka mogli zrobić wszystko, co chcieli. Ale nie chcieli uchronić małego chłopca przed swoim chorym synem. Rzadko myślała o nocy, kiedy wykradła Kipa. Teraz jednak dopadły ją wspomnienia. Wybrała wieczór, kiedy teściowie wyszli z domu, a Derek odsypiał swoje „nastroje".

Mimo znajomości systemu zabezpieczającego, dostanie się do domu stanowiło jeden wielki koszmar, jednak najgorszy był moment, w którym znalazła Kipa. Wtedy dotarło do niej, że czekała za długo. Chłopiec siedział nie w łóżku, tylko w szafie. Tkwił skulony, nie potrafił wykrztusić z siebie słowa, tylko z nieopisanym przerażeniem zarzucił jej ręce na szyję.

Odepchnęła od siebie to wspomnienie. Spojrzała na Maksa. Zawsze trzymał jej stronę nie dlatego, że miała rację, lecz dlatego, że ją kochał.

Podniosła się i pocałowała go w czoło.

– Możesz przestać się martwić – powiedziała – Nie potrzebuję Jarla, Maks. Sama sobie poradzę.

Загрузка...