Dwa dni później Jarl przycumował łódź i ruszył w kierunku domu na wyspie.
Sary nie było, ale mnóstwo śladów wskazywało, że wraz z Kipem niedawno opuścili to miejsce. Poszedł w kierunku brzoskwiniowego sadu. Drzewa uginały się pod ciężarem owoców. Już tylko tydzień do zbiorów. Rozejrzał się, ale nadal nie było ich widać.
W połowie drogi do niewielkiej wydmy zauważył pędzącą ku niemu parę drobnych nóg.
– Jarl, gdzie byłeś?
– Cześć, mały. – Kip był cały w piasku. Jarl złapał go na ręce.
– Gdzie mama?
Kip machnął ręką w kierunku plaży.
– Miałem tyle pytań, a ciebie nie było – poskarżył się.
– Ale teraz jestem. Pytaj. – Jarl szedł pośpiesznie we wskazanym kierunku.
– Czy wiewiórki potrafią pływać?
– Nie.
– To skąd się wzięły na wyspie, jeśli nie potrafią?
– Na jeziorze jest mielizna, Kip. A zimą woda jest tam tak płytka, że całkowicie zamarza i wtedy można tamtędy przejść.
– Dobrze, mam jeszcze jedno, bardzo ważne pytanie. Miał ich znacznie więcej i Jarl na każde odpowiadał cierpliwie. Jednak, kiedy z daleka ujrzał Sarę, prawie zaniemówił z wrażenia.
– Jak twój żółw, mały?
– Świetnie. Chcesz, żebym go przyniósł?
– Oczywiście. – Chłopiec wydostał się z jego ramion i pobiegł w innym kierunku.
Sara leżała na piasku ubrana w dżinsy i czerwoną bluzkę. Serce Jarla biło coraz mocniej. Wiedział, dlaczego tęsknił cztery dni. Wiedział także, dlaczego wrócił.
Starał się stąpać bezszelestnie, nie chciał, żeby go usłyszała. Pragnął nasycić się jej widokiem. Znów wyglądała jak mała, bezbronna dziewczynka. Na jej skroniach świeciły kropelki potu.
Kiedy zatrzymał się nad nią, poruszyła się, otworzyła na chwilę niebieskie, lekko nieprzytomne oczy. Wpatrywał się w nią uważnie. Sara spała. Nie była to drzemka ani opalanie się. Chociaż Kip pływał jak ryba, nigdy nie pozwalała mu zbliżać się do wody, gdy nie mogła pilnować go przez cały czas. Sen w takiej sytuacji był czymś niezwykłym.
Gdy uświadomiła sobie obecność Jarla, natychmiast usiadła. Przygotowany był na gniew, złośliwości i odrzucenie, ale ona wpatrywała się w niego bez słów. Widział, że jej spojrzenie pełne jest miłości i po raz pierwszy od kilku dni odetchnął z ulgą.
Sara patrzyła, jak mężczyzna siada obok niej, mrużąc oczy przed blaskiem słońca. Nagle poczuła się znowu senna i rozleniwiona. Wyciągnęła nogę, starając się zignorować przejmujący ból w kostce. On tu był, chociaż nie powinien. Nie chciała tego. Myślała, że to wszystko – stresy, wyczerpanie, niepokój, bezradność i pożądanie – jest już poza nią. Gdyby tylko nie wracał, ale wrócił.
Z powodu upału tętno jej biło nierównym rytmem. Przez cały dzień upał wyczyniał z nią dziwne rzeczy. Czuła się nieswojo. Nic nie było normalne, takie jak trzeba, a teraz nagle poczuła się świetnie, jakby spadł jej z serca olbrzymi ciężar.
– Byłam pewna… – poczuła, że zaschło jej w gardle. Patrzyła na wodę, w której odbijało się słońce. – Byłam pewna, że nie wrócisz.
– Zawsze wracam. Potrzebowałem tylko trochę czasu, żeby przestać się na ciebie wściekać.
– Wściekać? – Nie słyszała w jego głosie żadnego gniewu.
Zamierzał przeprowadzić długą, poważną rozmowę, ale zdawał sobie sprawę, że Kip nie będzie szukał żółwia wiecznie.
– Nie wiedziałem, co zrobić, nainen… Odkąd cię spotkałem, nie wiem także, jak poradzić sobie z tobą. W moim życiu wszystko jest logiczne i uporządkowane. I nagle zjawia się kobieta, która sprawia, że znów czuję się jak zakochany smarkacz. Kobieta, która jest uparta jak osioł. Prędzej zbudowałbym dom, niż sprawił, żeby się do mnie uśmiechnęła. Od pierwszego dnia ta kobieta robi wszystko, żeby usunąć mnie ze swojego życia. Jestem chyba szalony, że walczę o ciebie.
– Nie brzmi to jak wynurzenia szaleńca.
Jak na razie nie powiedział nic, co brzmiałoby specjalnie rozsądnie, ale tak było dobrze. I to, że leżał obok niej, też było takie kojące. Tak bardzo za nim tęskniła.
Zaczął mówić bardzo niskim i poważnym głosem.
– Byłem na ciebie zagniewany, ponieważ chciałem, żebyś zaczęła mówić prawdę, a ty wciąż kłamałaś.
Kiedy zaczęła protestować, położył jej delikatnie dłoń na ustach.
– Wiem, nainen, powiedziałaś mi prawdę o swoim byłym mężu i o tym, co czujesz do swojego syna. Ale wiesz przecież, że ja również podzielam to uczucie. Musisz wiedzieć, że prędzej zraniłbym siebie niż Kipa. Więc zasłanianie się nim, żeby nie dopuścić do miłości między nami, jest nieuczciwe. A potem pomyślałem sobie:,,Może ona naprawdę nie chce, abym był w jej życiu". Więc spędziłem te cztery dni, pytając siebie, dlaczego nalegam. Dlaczego po prostu nie uszanuję twojego wyboru?
Pochylił się i odgarnął kosmyk włosów z jej policzka. Pachniała brzoskwiniami.
– Jest powód, dla którego wróciłem. Chciałbym powiedzieć to po fińsku, ale nie zrozumiesz. W jednej z naszych piosenek są takie słowa „jesteś wiatrem w moich skrzydłach". Tak właśnie się czuję i dlatego wróciłem, kissa. Nie kłóć się ze mną. I tak cię nie zostawię.
Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana. Znała uczucie, o którym opowiadał. Ona czuła podobnie. Jednak udało się jej wyszeptać:
– Nie.
– Zostanę.
– Nie.
– Posłuchaj, mimo wszystko możemy zrobić tak, jak pragniesz – zapewnił ją. – Nie będę cię pytał, dlaczego nie opuszczasz wyspy, czego się boisz, dlaczego nie weźmiesz wioseł i nie przypłyniesz do mnie na kolację.
Chciał powiedzieć więcej. Chciał uczciwie przyznać, że przyjmując jej warunki nie zamierza ciągnąć tej idiotycznej gry w nieskończoność, ale zauważył nadbiegającego Kipa. Natychmiast przerwał i usiadł. Stonce już go tak nie oślepiało. Ponownie spojrzał na Sarę.
– Ej, co to znaczy? – Dotknął palcem cieni pod jej oczami.
– Nic – odpowiedziała miękko.
– Nie spałaś?
– Nic mi nie jest. Jarl. – Stan własnego zdrowia był ostatnią sprawą, która zaprzątała jej uwagę. Kiedy zapewniała Maksa, że sama zadba o Kipa i o siebie, wiedziała, co mówi. A teraz wiedziała, że zdoła znaleźć siły, aby zadbać o tego tak drogiego jej mężczyznę. Wszystko, co mówił, sprawiało, że go kochała. Wszystko, co mówił, przerażało ją.
Siła – umysłowa, emocjonalna i fizyczna – nigdy dotąd nie była tak ważna. Jednak czuła, że podźwignięcie się z piasku pochłonęło całą jej energię.
– Co się z tobą dzieje? – zapytał Jarl.
– Nic. Naprawdę nic – przesłała mu uspokajający uśmiech. Chwilę później przybiegł Kip z rozdzierającą serce historią o zaginionym żółwiu.
Jarl wstał, otworzy! usta i natychmiast je zamknął. Kiedy Sara rozmawiała z Kipem, wyglądała zupełnie normalnie. Może mu się tylko wydawało, może była po prostu zmęczona. On przecież był. Może czuła się nie najlepiej z powodu zwykłych kobiecych dolegliwości. A to wcale nie musiało znaczyć, że była chora.
– Jarl? – drobna dłoń szarpała go za kieszeń od spodni. – Czy jesteś za stary, żeby bawić się w chowanego!?
– W chowanego? – Zanurzył pieszczotliwie dłoń w czuprynie chłopca. Kochał Kipa bardzo, lecz w tej chwili pragnął pozostać tylko z jego matką.
– Jarl? Jarl? Nie jesteś za stary, prawda?
– Nikt nie jest za stary, żeby bawić się w chowanego.
– No to chodź! Słyszysz? Mama będzie nas szukać. Schowamy się w sadzie i nigdy nas tam nie znajdzie.
Spojrzał na Sarę, rozbawiony i zirytowany jednocześnie.
– Jeszcze z tobą nie skończyłem, nainen.
– Licz, mamo!
– Raz, dwa, trzy…
Usłyszała tupot i śmiech od strony sadu. Przez krótką chwilę zapragnęła zwinąć się w kłębek.
– Cztery, pięć, sześć… – słońce świeciło zbyt jasno i bolały ją oczy. Działo się z nią coś niedobrego i nie miało to nic wspólnego z Jarlem ani z jej kłopotami.
– Dziewięć, dziesięć!
Chciała spać, a nie bawić się, ale śmiech Kipa spowodował, że poczuła w sobie dość siły, aby pójść za nimi. Kip śmiał się, ponieważ był tu Jarl.
Walcząc z osłabieniem w każdym mięśniu odkryła ze zdumieniem, że szybko porusza się między drzewami, dziwnie chichocąc. Czy to obecność Jarla wyzwala w niej tę irracjonalną radość? Wiedziała, że musi oszczędzać siły na dalszą rozmowę z nim, ale ta zabawa była przecież taka nieszkodliwa. I tak łatwo było ich znaleźć.
Znaleźć łatwo, lecz bardzo trudno złapać. Dojrzewające brzoskwinie pachniały oszałamiająco i przyprawiały o zawrót głowy. Stare drzewa o kruchych pniach i liściach rozpostartych w kształcie parasola zdawały się stanowić przeszkody nie do pokonania. Gałęzie uderzały po nogach i ramionach, ale starała się nie zwracać na to uwagi. Słońce oślepiało ją coraz bardziej, nawet pnie drzew nie dawały schronienia. Kształty i barwy wirowały jej w oczach jak w kalejdoskopie.
Podbiegła trochę i poczuła obezwładniający ból w czaszce. Zaciskała zęby, nie mogła przecież pozwolić, żeby nad nią zapanował. Chciała biec dalej, pragnienie to rosło w niej z każdą chwilą i już nie liczyło się nic oprócz chęci nieustającego biegu. Gdyby tylko mogła nie oddychać, nie myśleć i nie czuć, tylko ciągle biec, to mogłaby go kochać.
To było bardzo dziwne, ta fala czerni nad głową. Drzewa pochylały się nad nią. Głupie drzewa!
– Saro!
Co za głupiec! Dlaczego wyszedł z kryjówki, czy on nie zna reguł tej gry! Powinien się chować, a nie biec w jej kierunku. Próbowała mu to wyjaśnić, lecz myśli dziwnie się plątały. Poczuła jego dłonie, zaciśnięte boleśnie na jej ramionach.
Nagle uświadomiła sobie, że już nie biegnie, tylko patrzy na złociste brzoskwinie. Te głupie drzewa ruszyły ze swoich miejsc i w jakiś przedziwny sposób znalazły się nad nią. Czyżby nawet one bawiły się w tę idiotyczną grę?
– Kochanie, co ci jest? Gdzie cię boli? – Pochylał się nad nią, dotykając czoła, gardła i dłoni. Tętno Sary biło jak oszalałe. To nie był upał, miała wysoką gorączkę.
Kiedy zobaczył, że Sara pada, poczuł przeraźliwy strach. Obwiniał siebie, że wcześniej nie dostrzegł, jak bardzo jest chora. Należało teraz coś zrobić. Przenoszenie mogło być niebezpieczne, nie miał pojęcia, co jej się stało.
– Jarl, wszystko w porządku. – Widział, że znów zasypia. Przełknął ślinę, chcąc się pozbyć nieznośnego dławienia w gardle.
– Czy już kiedyś zasypiała w ten sposób? – zapytał Kipa łagodnie.
– Dwa razy, dziś rano. Mówiła, że jest zmęczona.
– Zajmiemy się nią – powiedział Jarl z udawanym entuzjazmem.
– Już się nią zająłem dziś rano. Mówię ci, że nie mamy już nic do roboty. Z nią jest wszystko w porządku.
– Jak się nią zająłeś?
– Jej nogą. Przylepiłem plaster.
Jarl błyskawicznie podwinął nogawkę jej spodni, ściągnął plaster i zobaczył wielką, spuchniętą ranę. Nie trzeba było być lekarzem, żeby rozpoznać zakażenie.
Kip zerknął na twarz Jarla i przykucnął przestraszony.
– Wiem, co zrobić Jarl. Wiem, co zrobić. Zajmę się tym.
Malec zerwał się i pobiegł jak strzała w kierunku domu. Złapał wiadro, odwrócił i stając na nim otworzył wszystkie klatki z gołębiami. Po kilku sekundach ptaki wzbiły się w powietrze. Jarl będzie z niego bardzo dumny.
Sara nie mogła się obudzić. Otwierała oczy, ale chęć snu nie ustępowała i powieki znów opadały. Wszystko ją bolało, miała wrażenie, że jest jednym wielkim bólem.
Wydawało jej się, że jedzie samochodem, co było oczywistą niedorzecznością. Gdzie jest Kip. Próbowała się poruszyć, ale koc był tak ciężki i gorący.
A więc znaleźli ją. Zabiorą jej Kipa. Przed jej oczami przesuwały się twarze Chapmanów, ich adwokatów, sędziego, wszystkie wykrzywione w ironicznym grymasie. Zaczęła krzyczeć.
– Saro – słyszała łagodny głos Jarla, zupełnie nie zdając Sobie sprawy, skąd on się wziął w tym towarzystwie wrogich jej osób.
– Chcę, żebyście mi oddali syna!
– Saro, uspokój się, Kip czuje się dobrze i jest z Maksem.
– Nie może być z Maksem! On się boi Maksa. Oddajcie mi…
– Cicho, cicho. – Z nogą na pedale gazu zaryzykował krótkie spojrzenie przez ramię. – Leż spokojnie, Saro. Kip czuje się dobrze. Ty też wkrótce poczujesz się lepiej, ale teraz musisz zachowywać się spokojnie. Śpij, kissa.
– Nie pozwól im, żeby mi go zabrali!
– Nikt ci go nie zabierze, przyrzekam..
– Obiecaj mi. Obiecaj mi.
– Przyrzekam.
Następną rzeczą, którą sobie uświadomiła, były ramiona Jarla, wydobywające ją z samochodu. Słyszała pisk opon, szmer głosów i odgłosy otwieranych drzwi. Ktoś próbował odciągnąć od niej Jarla.
Poczuła zapach alkoholu. Położono ją na czymś zimnym i twardym, w ramię wbito igłę i znów ktoś próbował zabrać od niej Jarla.
Cięcie! Usłyszała, że ktoś zaciągnął zasłony, szare oczy pochyliły się nad nią i zniknęły.
– Czy ona jest na coś uczulona, panie Hendriks?
– Nie mam pojęcia.
– A czy miała ostatnio wszczepioną surowicę?
– Nie wiem.
– W porządku. Obok jest poczekalnia. Teraz musi pan wyjść. I niech pan weźmie formularze z recepcji.
Znowu próbowali to zrobić. Jej palce zacisnęły się wokół jego przegubu. Próbowała powiedzieć głośno jego imię, ale nie mogła. Nie pozwoli mu odejść. Przywykła już do koszmarów i bólu, strachu i poczucia beznadziejności. Nie mogła nic zrobić, ale nie pozwoli mu odejść.
– Musi pan wyjść, panie Hendriks.
Sara czuła, że ma mu tak wiele do powiedzenia. tysiące rzeczy, z których żadna nie mogła czekać. Tak trudno było jednak coś wykrztusić.
– Kocham cię – wyszeptała. Położył rękę na jej czole.
– Ja też cię kocham. Wszystko będzie dobrze, Saro. Myślisz, że pozwoliłbym, żeby cię spotkało coś złego?
– Panie Hendriks, nie możemy rozpocząć, dopóki nie dopełni pan formalności.
Rozluźnił jej uścisk na przegubie.
– Nie, Jarl. Nie wypełniaj żadnych formularzy. Nie mów im, jak się nazywamy. Weź Kipa. Nie mogę tu zostać. Muszę się stąd wydostać. Muszę…
Obudziła się mówiąc wciąż to samo.
– Muszę się stąd wydostać. Weź Kipa. Na litość boską, weź Kipa.
– Mam go, nainen. I mam ciebie. Wszystko w porządku. – Jarl podniósł się z fotela, żeby nacisnąć guzik znajdujący się nad jej głową.
Na zewnątrz królowała głęboka, ciemna noc, w pokoju zaś było przeraźliwie jasno.
Pielęgniarka wkroczyła do pokoju, rzucając Jarlowi nieprzychylne spojrzenie.
– Widzę, że pacjentka nie śpi – powiedziała ostrożnie, jakby znalazła się w klatce z drzemiącymi tygrysami.
– Ona cierpi. Niech jej pani pomoże.
– Już panu tłumaczyłam, panie Hendriks. Nie możemy nic zrobić, dopóki tętno się nie ustabilizuje.
– A jak jest teraz?
– Cóż, już w porządku.
– No właśnie. Proszę dać jej jakiś środek przeciwbólowy, albo wezwę lekarza.
Pielęgniarka wyglądała tak, jakby chciała coś powiedzieć, ale najwyraźniej rozmyśliła się i wyszła. Sara wpatrywała się w niego.
– Nic nie mów, kissa – podszedł do niej i niezręcznie poprawił poduszkę.
– Musimy porozmawiać – powiedziała niewyraźnie… – Jarl, pomóż mi się stąd wydostać. Nie mogę tu zostać.
– Kochanie, w tej chwili nie możesz być w żadnym innym miejscu. Może jutro, lecz dziś jeszcze nie. Wkrótce zabiorę cię do domu, lecz już nigdy nie będziesz goliła sobie nóg, słyszysz?
– Podałeś im moje nazwisko?
– Jasne, że tak. Dla nich nazywasz się Jane Smith. Sam nie wiedział, dlaczego skłamał. Było to wbrew jego zasadom. Jednak wypełniając formularz wpisał fałszywe nazwisko i wymyślony numer prawa jazdy.
Nie powiedział prawdy, ponieważ Sara prosiła o to, gdy była jeszcze przytomna.
Teraz patrzył na nią, tak bardzo bladą i bezsilną, jak usiłuje wykrzesać z siebie odrobinę energii.
– Musimy iść do Kipa.
Znów zaczął tłumaczyć łagodnie i uspokajająco.
– Z Kipem wszystko w porządku. Wypuszczą cię za dwadzieścia cztery godziny, jeśli teraz będziesz odpoczywać.
– Dwadzieścia cztery godziny? Nie! – Złapała go rozpaczliwie za rękę. – Pomóż mi.
– Kochanie.
– Muszę się stąd wydostać. Muszę wracać do Kipa. To nie może czekać, a nie poradzę sobie bez ciebie. Jarl, proszę, pomóż mi.
– Nainen, właśnie opuściłaś salę operacyjną.
– Proszę!
– Nie ma możliwości, żebym wydostał cię stąd w tym stanie i w dodatku o trzeciej nad ranem.
– Proszę – znów powtórzyła jak automat.
Poczuł się zmęczony i poirytowany. Odnosił wrażenie, że rozmawia z jej czteroletnim synem, który w dziecinnie egoistyczny sposób nie przyjmuje żadnych argumentów. Jednak nie mógł znieść jej błagalnego, zrozpaczonego spojrzenia.
Podszedł do metalowej szafki, w której leżało jej ubranie.
– Wydostanę cię stąd.
– Teraz?
– Teraz. Zaopiekuję się twoją cholerną wyspą, a kiedy to już się skończy…
Nigdy dotąd nie widziała go tak rozwścieczonego. Kiedy jednak pochylił się nad nią, żeby ją pocałować, zrobił to czule i delikatnie.
To jej wystarczyło. Zamknęła oczy.