Rozdział 9

Następnego dnia prowadził z nią subtelną wojnę podjazdową. Pragnęła otwartej konfrontacji, a Jarl zmuszał ją, żeby spała. Chciała wiedzieć, dlaczego i co Maks mu powiedział.

Po obiedzie Kip przyszedł do niej do łóżka.

Yksi, kaksi, koime. To raz, dwa, trzy, mamo. Powtórz.

Powtórzyła, obejmując syna jednym ramieniem, ale jej oczy wpatrzone były w potwora czytającego gazetę w odległym kącie pokoju.

Herra znaczy facet. Tyttó znaczy dziewczyna. Powtórz.

Znów posłusznie powtórzyła.

Ravinto. To jedzenie.

Ravinto - powiedziała, żałując, że nie ma w sobie wystarczająco dużo siły, by zejść z łóżka i potrząsnąć Jarlem. Maks z własnej inicjatywy nie powiedziałby mu wszystkiego. Jarl był sprytny i z pewnością go podszedł.

– Wiesz przypadkiem, co znaczy kissa?

Pewnie, że wiem. Kociak. Mamo, każdy, kto zna fiński tak dobrze jak ja, wie to doskonale.

– Nie wiedziałam. – Nazywał ją kociakiem przez cały ten czas. – A nainen?

Nigdy nie słyszałem tego słowa. – Kip podrapał się po nosie. Co znaczy nainen. Jarl?

Nainen znaczy moja kobieta. To trudne słowo do przetłumaczenia. Niesie w sobie tyle treści. Posiadanie, honor, prawo do obrony i opieki;

– O rany! – Kip spojrzał na Sarę – Nic nie zrozumiałem. Nazwij to jakoś prościej, mamo.

– Dobrze – powiedziała słabo. – Może i Jarl zacząłby nazywać pewne rzeczy prościej. Na przykład mógłby używać imion.

– Mógłbym – zgodził się – ale inni mężczyźni nazywają cię Sara, a nikt nie nazywa cię nainen.

Chyba wydawało mu się, że może robić i mówić wszystko, na co ma ochotę, tylko dlatego, że była taka słaba.

A była słaba. Trzy razy dziennie Jarl bezceremonialnie wyłączał światło i zamykał drzwi, orzekając, że Sara potrzebuje drzemki. Nie chciała żadnej drzemki, chciała z nim porozmawiać, a zamiast tego zmuszano ją do spania całymi dniami.

Może gdyby nie leżała w łóżku, nie czułaby się taka senna. Uciekła po obiedzie, nie zważając na protesty Jarla i Kipa, i dowlokła się do kanapy w jadalni. Kip przyniósł trzy poduszki, a Jarl owinął ją szczelnie kocem, po czym kompletnie ją zignorowali i zabrali się do rozpalania ognia.

Za oknami świeciły gwiazdy, które odbijały się w oczach Kipa. Chłopiec był naprawdę szczęśliwy.

I śpiący, chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy. Jarl nigdy nie mówił, że już czas spać. Po prostu brał na ręce zasypiającego chłopca i zanosił go na górę.

Czekała, otoczona przez ciszę i ciemność. Jedyne światło w pokoju rzucał ogień. Nie potrzebowała światła, tylko siły. Przez cały dzień Jarl robił wszystko, co mógł, żeby ją uczuciowo osłabić. Wspólne rozpalanie ogniska z Kipem było ostatnią kroplą. Nieomal płakała. To ojcowie uczą swoich synów, jak rozpalać ogień. Duma na twarzy Jarla dorównywała niemal dumie Kipa, kiedy zajęły się drewienka.

Kochał jej syna.

Nie słyszała jego kroków na wyłożonych dywanem schodach, ale był tutaj i stal w odległym kącie pokoju. Przez cały dzień układała zdania, które powie, kiedy nareszcie zostaną sami. Teraz byli sami, ale czuła, że jej starannie opracowana przemowa warta jest tyle, co zeszłoroczny śnieg. Nie kłamała z wyboru, chciała go chronić. Jednak czuła, że jeśli jeszcze raz uchyli się od powiedzenia mu całej prawdy, poważnie się rozchoruje. Kiwnęła palcem.

– Proszę tu podejść, panie Hendriks.

– Gdzie?

– Wiesz gdzie. Na bezpieczną odległość. Podobał mu się ten rozkaz. Uśmiechnął się, ale nie posłuchał. Podszedł do ognia i oparł się o jeden z leżących tam kamieni. Jego twarz pozostawała w cieniu, co wcale nie podobało się Sarze.

– Kip śpi?

– Nie obudził się nawet, kiedy zdejmowałem z niego ubranie. – Jar! wyglądał na zadowolonego i odprężonego. – Pozwolisz mi go zaadoptować po naszym ślubie?

Jej gardło było zupełnie suche.

– Nie żartuj, Jarl, Jeżeli rozmawiałeś z Maksem, wiesz dobrze, że nie może być żadnego ślubu. Ani teraz, ani nigdy.

– Rozmawiałem z Maksem. Wpakowałaś się w kłopoty.

– Wiem.

– Nie z twoimi Chapmanami. Ze mną. Jeżeli chodzi o sprawy z nimi, mógłbym to porównać do przebywania na oceanie bez łodzi ratunkowej. Ale prawdziwym problemem jest to, że nic mi nie mówiłaś, kissa.

Starał się mówić łagodnie, ale wyczuwała napięcie.

– Powinnam była ci powiedzieć – przyznała.

– Tak.

– I powiedziałabym ci, gdyby chodziło tylko o to, czy cię kochani i czy ci ufam.

– A nie chodziło? To co cię od tego powstrzymywało? Obawa, że zawiadomię policje?

– Nie kłamię. Na początku tego właśnie się obawiałam. – Przykryła się szczelniej kocem czując nagły chłód. – Wiem, że nie doniósłbyś na nas, Jarl. Nie skrzywdziłbyś nas. Masz rację, powinnam ci była o tym powiedzieć. Wiedziałam, co zaczyna się dziać między nami i gdyby ci wtedy powiedziała, powstrzymałabym to.

Uniosła głowę.

– Powinnam dać ci szansę wydostania się z tego na długo przedtem, zanim mógłbyś zostać zraniony. Nie możesz wiązać się z dwójką ludzi ukrywających się przed policją i ryzykować kłopoty z prawem. Nie pozwolę, żeby tak się stało.

Jarl wstał.

– Chyba śnisz, jeżeli myślisz, że tak po prostu sobie pójdę.

– To ty śnisz, jeżeli myślisz, że masz jakieś inne wyjście – poprawiła go. – Starasz się być szlachetny, ale pozwól, że cię powstrzymam. Nie jesteś jeszcze śmiertelnie zakochany i nie będziesz. Nic nie możesz zrobić i nie ma doprawdy powodu, żebyś czuł się nie w porządku, jeśli odejdziesz.

Zrobił krok w jej kierunku. Podniosła głos.

– Gdyby nie moja noga, nie mieszałabym cię już do tego wszystkiego. Cóż, stało się, ale jutro minie trzeci dzień i będę mogła chodzić. I wrócić z Kipem na wyspę. Maks nam pomoże – zaczynała trząść się jej broda. – A ty znajdziesz kogoś innego. Kogokolwiek. I nie zamierzam wysłuchiwać żadnych sprzeciwów.

Emocje, tłumione od spotkania z Maksem, wzięły w nim gorę. Pochylił się nad nią. Kiedy jego usta dotknęły jej warg, wiedział, że robi źle. Sara nie była w nastroju do pocałunków, ale był na nią zły, bo postawiła go w tak trudnej sytuacji. Był zły, że od początku nie zdał sobie sprawy, jak poważny był jej problem. Był zły, że tak gwałtownie, na siłę, starała się chronić tych, których kochała. Tylko gdzieś po drodze zapomniała o sobie.

Był zły, ponieważ bolała ją noga i mogła umrzeć z powodu zakażenia. Kochał ją i jej syna. Do diabła z historiami o rozwodach i opiece rodzicielskiej. Mógłby zabić tego drania, który ją skrzywdził. Był zły, że była tak długo zamężna. Był zły, że spała z tamtym mężczyzną. Był zły na myśl o każdym mężczyźnie, który mógł ją znać.

A ponieważ czuł wielką złość, jego pocałunek był zbyt szorstki, zbyt brutalny. Zesztywniała gwałtownie, po czym rozluźniła wszystkie mięśnie. Jej usta szukały jego warg, a to wcale nie pomogło mu się opanować. Jednak zdołał się w końcu od niej oderwać. Ujął jej brodę w swoje ręce.

Oczy Sary miały łagodny wyraz i po raz pierwszy od kilku dni nie była śmiertelnie blada. Oddychała nierówno.

– Pomyśl, Jarl.

– Nie.

– Spotkasz inną kobietę.

– Nie.

– Nie pozwolę na to. To może tylko zranić nas oboje. Musisz odejść. Musisz.

Wiedział, co musi zrobić. Pocałował ją ponownie. Koc zsunął się z jej kolan. Miała na sobie koszulę nocną, którą Maks przywiózł z wyspy tego popołudnia. Nie chciała, żeby ją całował. Wiedział, czego chciała – rozmawiać, kłócić się.

Nigdy nie chciał kłócić się z Sarą.

Powoli objęła go za szyję. W drodze do sypialni całowała go delikatnie. Wiedział, że starała się go uspokoić. Nie miała na to szans. Odkąd Maks powiedział mu, że oskarżono ją o to. że jest nieodpowiedzialną matką, opuścił go spokój. To oskarżenie musiało ją załamać.

W ciemnościach znalazł łóżko, zrzucił na podłogę kołdrę i poduszkę i położył Sarę na prześcieradle, po czym ściągnął z siebie ubranie.

Nie próbowała uciekać, ale jej głos brzmiał pewnie.

– To nie pomoże.

– Pomoże. – W kilka sekund ściągnął z niej koszulę i wziął ją w ramiona. Bała się, bo był zły.

Czuł, jak wstrząsnął nią dreszcz. Całował całe jej ciało, biodra, brzuch, pępek, lecz omijał jeszcze najintymniejsze miejsca. Wpił się żarłocznie ustami w jej ramię i ostrożnie przewrócił ją na brzuch. Przejechał językiem wzdłuż kręgosłupa. Kręgosłup łączył się z mózgiem, potężnym siedliskiem emocji. A przez emocje mógł się dostać do jej duszy.

Ciało Sary było śnieżnobiałe. Oddychała nierówno, kiedy z powrotem przekręcił ją na plecy. Nigdy dotąd nie pragnął żadnej kobiety tak gwałtownie i rozpaczliwie. Płonął, tak bardzo chciał ją mieć. Tak bardzo ją kochał. Nie była sama. Już nigdy nie będzie sama.

Sara drżała. Jarl nie był miły ani czuły. Chwycił jej ręce i uniósł je nad głową. Nie mogła go dotknąć. Całował ją gwałtownie, lecz nagle przestał. Uniosła głowę, chcąc go skłonić do ponownego pocałunku. Bezskutecznie.

– To niesprawiedliwe – wyszeptała.

Ukołysał ją. Widział jej rozpaczliwe spojrzenie, niecierpliwe i wyczekujące.

– Niesprawiedliwe? – Przycisnął ją do siebie, – Tylko to jest dobre i sprawiedliwe. Kiedy otwierasz się dla mnie, kiedy ciemnieją twoje oczy, kiedy drżysz, nainen.

Przeszłość była bólem i strachem. Chciała, żeby Jarl trzymał się z dala od tego wszystkiego, z dala od niej. A on nawet nie próbował.

Kiedy w końcu puścił jej dłonie, zrobił to tylko dlatego, że chciał uwolnić swoje ręce. Zaczął pieścić jedwabną skórę pomiędzy jej udami. Otwarła się dla niego bez jakichkolwiek zahamowań.

– Gotowa – wyszepta! – lecz nie w pełni.

– Tak.

– Nie. to nie jest takie proste. Wiedz, że to wcale nie jest takie proste. To ma ci udowodnić, jak bardzo cię kocham. Że jesteś moja i będę się tobą opiekował, pieścił i chronił. Że nie będzie już więcej sekretów.

Z gardła Sary wyrwał się głośny jęk. Przywykła już do ciemności i widziała go wyraźnie. Kochał ją z otwartymi oczami. Nagle stała się agresywna, być może z rozpaczy. Ktoś przecież musiał kochać tego mężczyznę, za jego lakka, za saunę, pocałunki w deszczu, żółwia, okropną pasję do łowienia ryb, sposób, w jaki patrzył i jego duże, czułe ręce.

Nikt nie mógł kochać go tak bardzo jak ona. Słabość była jej wrogiem, a ból przebiegał przez nogę, gdy tylko poruszała się zbyt szybko. Jednak nie przerywała, ignorując słabość.

Tylko ten jeden raz. Tylko raz poczuje jego ciało. Tylko raz będzie go kochała. Tylko raz ofiaruje mu z siebie wszystko.

Miłość do niego zacierała granice między dobrem a złem. Powinna go zmusić, aby odszedł. Gdyby kochała go bardziej, znalazłaby siłę, by to zrobić. Ale nie mogła, nie mogła.

Aby przyśpieszyć finał, otoczyła go nogami. Jarl zatrzymał się, być może po to, by ją zezłościć. Ujrzała lekki uśmiech na jego twarzy.

– Niebezpieczna i słodka. A jesteśmy dopiero m połowie drogi. – Jego szept był ochrypły, urywany. – Czy myślisz, że mógłbym z ciebie zrezygnować? Nigdy, kissa. Nigdy.

Wypełnił ją i otworzyła się dla niego. Nie było wyboru, nie istniało nic poza Jarlem i tą potrzebą, by go kochać Ubyć przez niego kochaną.

Za ten cudowny podarunek miłości ofiarowałaby mu wszystko. Diamenty. Duszę. Całą galaktykę.

Dała mu tylko siebie, jedyne, co miała do ofiarowania.

– Śpij, kissa.

– Nie mogę. – Czuła się absolutnie wyczerpana.

– Ich spojrzenia spotkały się. Nic już nie będzie takie jak przedtem, oboje o tym wiedzieli.

– Musisz odpocząć – przypomniał jej.

Nie miał racji. Potrzebowała go. Jeśli zaśnie, ta noc się skończy. Chciała się roześmiać ze szczęścia. Chciała go całować, otoczyć czułością, chronić przed wszystkim i wszystkimi.

Minuty mijały. Noc nie mogła trwać wiecznie.

Jarl schwycił jej niespokojne ręce i owinął ją całą kocem.

– Wpędzisz nas oboje w kłopoty – wymruczał.

– Ciekawe jak. Nie ma tu nikogo, oprócz ciebie i mnie. – Uniosła głowę i pocałowała go w szyję.

– Musisz spać. Twoja noga wciąż nie jest w porządku i jesteś taka słaba. – Pogłaskał ją czule po nodze. - A wydaje ci się, że wszystko ujdzie ci na sucho tylko: dlatego, że jesteś taka piękna i wyjątkowa i wiesz, że cię kocham.

– Uhmm. – Wciąż go pieściła. Nie chciała myśleć. Chciała, żeby mógł jeszcze przez moment być szczęśliwy.

– Saro! – Złapał ją za ręce i pocałował w policzek.

– Zachowuj się powściągliwie. To będzie dla ciebie w tej chwili równie wyczerpujące, jak zdobycie górskiego szczytu.

– Wcale nie muszę tego robić. Pewnie już nigdy nie będę musiała tego robić. Jest pan wyjątkowym kochankiem, panie Hendriks. Jednakże…

– Jednakże? – Z trudem powstrzymywał chichot.

– Jednakże zaczęły mi przychodzić do głowy różne dziwne pomysły. Lubieżne. Nieprzyzwoite. Jarl, twoja broda przypomina w dotyku papier ścierny.

– O drugiej w nocy zazwyczaj przypomina. Ale to cię chyba nie zniechęca.

– Podoba mi się twoja broda.

– Widzę.

– Podobają mi się twoje usta. Właściwie to podoba mi się całe twoje ciało. Łokcie, żebra, rzęsy. Wszystko.

– Nie jesteś obiektywna. – Połaskotał ją, wzdrygnęła się. – I masz większe łaskotki, niż mówił Kip.

– Nie mam.

Miała, szczególnie wrażliwa była na łaskotanie w żebra. Zaczął się z nią drażnić i wkrótce leżał już częściowo na niej, dysząc jak lokomotywa.

– Dobrze wiesz, co zaraz z tobą zrobię, prawda?

– wyszeptał.

– Na to liczę. Przytulił ją mocno.

– Nie pozwolę ci odejść, Saro – mruknął. Uniosła się i pocałowała go mocno.

– Kocham cię – wyszeptała, ponownie go całując.

– I nie pozwolę ci wejść w to wszystko.

– Nie masz wyboru. Chcę się z tobą ożenić. Chcę adoptować twoje dziecko. Chcę, żebyś stała się częścią mojego życia. Dziś, jutro, zawsze.

– Jarl, uwierz mi. To niemożliwe.

Jego ręce zatonęły w jej włosach, patrzył na nią z napięciem. Była mała i słaba jak dziecko. I tak uparta, jak to tylko możliwe.

– Chcę, żebyś miała na palcu obrączkę – wyszeptał miękko – chcę, żeby Kip miał moje nazwisko. Chcę żebyś urodziła mi dziecko.

– Jarl, przestań – powiedziała szybko. Głaska! delikatnie jej policzek.

– Kupimy Kipowi psa, pójdziemy z nim do cyrku. Zabiorę cię do restauracji. Zdajesz sobie sprawę, że jeszcze tego nie robiliśmy? I musisz zobaczyć mój sklep.

– Przestań – powtórzyła. – Nie będzie cyrku ani restauracji. – Wszystko, co mówił, jeszcze bardziej uświadomiło jej, co wybrała. Izolację od wszystkich, życie, którego częścią Jarl nigdy nie będzie.

– Powiedz „tak", Saro.

– Nie mogę. Wiesz, że nie mogę.

– Przyznaj, że tego nie chcesz.

– To, czego chcę, nie ma znaczenia.

– Sądzisz, że nie moglibyśmy być udanym małżeństwem – potrząsnął głową. – Wydaje mi się, że zawsze będę cię kochać. Nawet, kiedy stuknie mi setka.

– Przestań wreszcie – powiedziała bezradnie.

– Potrzebuję cię, kochana. Zbyt wiele lat temu straciłem rodzinę, korzenie. Dobrze mi w tym kraju, ale zawsze brakowało mi poczucia przynależności do kogoś – powiedział miękko. – Samotność potrafi być przerażająca. Spotkałem cię i nagle zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo byłem samotny. Ty jesteś moim ukojeniem. Myślę, że wiesz, co to znaczy być samotnym.

– Tak – przymknęła oczy.

– Zdawałem sobie sprawę, że kiedyś pewnie się ożenię, ale nie oczekiwałem czegoś takiego. Tak wyjątkowego. Tęsknię za tobą nawet wtedy, gdy nie ma cię przez moment. Kończę jeść z tobą obiad i nie mam pojęcia, co jadłem. Miłość, Saro. Tak – wyszeptał. – To nie ja cię martwię, kissa – mruczał – ale kłopot, w jaki się wpakowałaś. Ale wiesz przecież, że jest tylko jedno wyjście. Musisz mieć prawo spacerować, oddychać, rozmawiać z ludźmi – po prostu żyć. Nie ukrywaj się przez całe życie. I nie możesz zrobić tego Kipowi. Teraz nie jesteś sama, pomogę ci. razem znajdziemy wyjście.

– Nie – odsunęła się od niego w nagłym przypływie rozpaczy. Słowa Jarla sprawiły, że zbyt łatwo uwierzyła w bajkę. A rzeczywistość była zupełnie inna, bardzo ponura. Ściskało ją w gardle na mysi o powrocie do sądu. Znów zabiorę jej syna. Jarl wierzył w prawdę, sprawiedliwość i wolność, dlatego że był dobrym, uczciwym człowiekiem.

Ale był zbyt dobry, zbyt uczciwy i silny, aby zrozumieć jej bezradność.

– Obiecaj mi – powiedziała gwałtownie – jeżeli w ogóle mnie kochasz, Jarl. Obiecaj, że nie zrobisz niczego, co mogłoby rozdzielić mnie z Kipem.

Nainen.

Obiecaj mi!

– Saro?

– Ty nic nie wiesz! Muszę go chronić, Jarl. Muszę, Nie mogę myśleć o sobie ani o tobie. Nie mam wyboru. Naprawdę, nie mam wyboru.

– Cicho, cicho – jej krzyk był rozpaczliwy. Jarl przytulił ją mocno do siebie i poszukał jej ust.

– Jarl, proszę.

– Cicho – przeklinał się W duchu, że ją zdenerwował, że próbował z nią dyskutować.

Zadrżała. Pocałował jej zamknięte oczy. Próbowała coś powiedzieć, ale jej nie pozwolił. Zdawała się nie rozumieć, że dalsze życie w ukryciu jest niemożliwe. Musi to wreszcie pojąć. Była taka chora i przestraszona.

I bardzo, bardzo kochająca. Jej ramiona objęły go z całej siły. Znów przeszył go dreszcz pożądania. Starał się opanować, wiedząc, jak bardzo potrzebowała odpoczynku.

Chciał jej wytłumaczyć, że nie ma się czego bać, że ją obroni. Musiała pokochać go wystarczająco mocno, aby mu zaufać.

Więc tłumaczył jej to. Rękami, językiem i całym ciałem. I ona w ten sam sposób mu odpowiadała.

Kochał ją po to, by się uspokoiła.

Kochał ją i przekonał się, jak bardzo ona go kocha. Naga i bezbronna była absolutnie szczera. Kochała go i chciała być przez niego kochana.

To było wszystko, co chciał wiedzieć.

Загрузка...