ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Obudził ją dochodzący z kuchni zapach kawy. W pierwszej chwili się zdziwiła, lecz szybko przypomniała sobie, że Kyle jest w domu. Nie miała pojęcia, dlaczego świadomość jego obecności wpływała na nią kojąco. Nie potrzebowała Kyle'a, nie chciała go. Im rzadziej go będzie widywać, tym lepiej.

W pokoju nadal panował mrok, świt dopiero zaczynał wpełzać przez otwarte okno. Włożyła szlafrok i boso zbiegła na dół. W kuchni zobaczyła Kyle'a siedzącego za stołem. Policzki miał zarośnięte, włosy zmierzwione od snu, oczy jasne i czyste jak poranne niebo nad Wyoming.

– Dzień dobry – powitał ją. Kieł leżał zwinięty u jego stóp, w dzbanku stała świeżo zaparzona kawa.

– Dzień dobry. – Unosząc brwi, nalała sobie kawy i usiadła naprzeciw niego. – Nie przypuszczałam, że doczekam się takiego dnia – mruknęła, obejmując kubek dłońmi. – Kyle Fortune udomowiony.

– Jest jeszcze wiele rzeczy, których o mnie nie wiesz.

– Czyżby? Może mi powiesz.

– Dobrze. – Wraz z krzesłem odchylił się do tyłu. – Przede wszystkim powinnaś wiedzieć, że musiałem się wykazać nadludzko silną wolą, żeby śpiąc z tobą pod jednym dachem, nie wedrzeć się siłą do twojego łóżka. Przez pół nocy walczyłem z sobą, ale w końcu szlachetność wzięła górę nad popędem.

Nie mogę jednak obiecać, że następnym razem zachowam się tak samo. W zasadzie gwarantuję ci, że nie.

Przełknęła łyk kawy, starając się zachować spokój. Przy tym mężczyźnie nic nie było łatwe, nawet poranna kawa.

– Skąd ci przyszło do głowy, że będzie jakiś następny raz?

– A skąd tobie przyszło do głowy, że nie?

– Nie możemy tak żyć, drżeć na widok własnego cienia, liczyć na twoją opiekę. Damy sobie z Caitlyn radę. – W milczeniu pił kawę i patrzył na nią z namysłem, co doprowadzało ją do szaleństwa. – Dotychczas świetnie sobie radziłyśmy.

– Bo ja nie wiedziałem, że mam córkę. – Odstawił kubek, skrzyżował ręce na piersi i jeszcze bardziej odchylił się w tył. – Nie ma takiej siły, prawnej czy fizycznej, która by mnie od niej odsunęła.

– Nie powiedziałam, że właśnie tego chcę.

– Słuszna uwaga. Powiedz, czego właściwie chcesz. Wyprostował się, nogi krzesła stuknęły o podłogę. Kieł umknął w kąt kuchni, a Kyle nagle pochylił się nad stołem i zbliżył twarz do twarzy Sam. Patrzył na nią wrogo.

– To akurat jest dość proste – odparła bez wahania. Nie mrugnąwszy nawet okiem, odstawiła kubek, oparła się o porysowany blat i oznajmiła: – Chcę, żeby moja córka była szczęśliwa.

– Bez ojca?

– Nie, to by było głupie. Tak naprawdę nigdy nie chciałam cię od niej odizolować, ale okoliczności mnie do tego zmusiły. Teraz sytuacja się zmieniła. – Odwróciła wzrok. – Wszystko tak się poplątało.

– Nie musi tak być. Chodź. – Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą na werandę. Trawa była jeszcze wilgotna, a rosa zmieniała pajęczyny w sznury skrzących się kryształków. Kyle oparł się o balustradę i przyciągnął Sam do siebie. Przez cienki materiał szlafroka czuła jego ciepło, słyszała miarowe bicie serca. Gdzieś w oddali zapiał kogut. – Nie musimy ciągle się kłócić.

Oparła głowę na jego ramieniu. Gdy dotknął ustami jej skroni, lekko zadrżała.

– Chcę dla niej tego samego co ty – powiedział. Jego oddech był ciepły jak wiosenny wiatr.

– Naprawdę?

– Jej szczęście jest najważniejsze.

– Czyżby? – Bardzo chciała mu wierzyć, ale kiedy stała tak blisko niego, nie potrafiła myśleć logicznie.

– Zaufaj mi, Sam. Tym razem będzie lepiej.

– Tym razem? – powtórzyła. Zdała sobie sprawę, że mówi o ich związku. Wszystko było takie skomplikowane i niejasne, w przeszłości i teraz. Czy dzisiaj mogła zaznać tyle szczęścia, żeby zatrzeć wspomnienie wczorajszego bólu?

Na schodach rozległy się kroki i Sam odskoczyła od Kyle'a, zanim córka zdążyła ich zobaczyć przytulonych. Mogłaby wyciągnąć fałszywe wnioski.

– Mamo?

– Tutaj, kochanie. Caitlyn, jeszcze w piżamie, przebiegła przez kuchnię i na widok Kyle'a zatrzymała się jak wryta.

– Jesteś tu jeszcze? – Czyżby w jej głosie słychać było nutę nadziei?

– Tak. Twoja mama nie może się mnie pozbyć.

– Spędził noc na kanapie w salonie. – Samantha chciała dać córce do zrozumienia, że w jej związku z Kylem nie ma ani grama romantyzmu. Już dawno, właśnie przez niego, pozbyła się marzeń o wielkim uczuciu.

– Dlaczego nie pojechałeś do domu? – Caitlyn patrzyła na rodziców z powątpiewaniem.

– Martwiłem się o ciebie.

– O mnie?

– To z powodu tego telefonu – wyjaśniła Samantha. Caitlyn prychnęła z pogardą. W świetle dnia odzyskała animusz.

– Jenny Peterkin jest wstrętna i może mnie pocałować gdzieś.

– Hm, może lepiej powiedzieć, że się nią wcale nie przejmujesz – poprawiła ją Sam.

– Właśnie. Wcale się nią nie przejmuję i może mnie pocałować gdzieś.

Ku jej irytacji Kyle wybuchnął śmiechem.

– To jest właściwe podejście. Nie pozwól, żeby jakaś smarkula zalazła ci za skórę.

– Jenny jest głupia – zadecydowała nagle Caitlyn. Usiadła na balustradzie i zaczęła machać nogami. – Może o mnie mówić, co zechce, bo to już wszystko nieprawda.

– Właśnie – przytaknął Kyle.

– I to nigdy nie była prawda – pośpiesznie dodała Sam. Bała się, że rozmowa pójdzie w złym kierunku. Caitlyn już zaczęła postrzegać siebie jako część normalnej rodziny z dwojgiem rodziców, gdy tymczasem właściwie nic nie uległo zmianie. Sam nie dostała żadnego dowodu na to, że Kyle się zmienił. Być może wciąż jest tym samym nieodpowiedzialnym, zepsutym chłopcem. Niestety, wtedy go pokochała i teraz też było jej coraz trudniej mu się oprzeć, chociaż nadal nie był najlepszym materiałem na męża i ojca.

Zaskoczona tokiem własnych myśli, przesunęła dłońmi po połach szlafroka. Nagle zdała sobie sprawę, jak wygląda. Włosy w nieładzie, bose stopy, spod szlafroka wygląda koszula nocna.

To jakieś szaleństwo. Po co Kyle spał w jej domu? Dlaczego zaparzył rano kawę, jakby byli w sobie zakochani…

Zerknęła na niego i zobaczyła, że patrzy na nią z tak niekłamanym pożądaniem, że aż zakręciło się jej w głowie. Oblizała wargi i poznała po błysku w jego oczach, że uznał ten gest za prowokacyjny. Szybko odwróciła wzrok. Wszystko nie tak. Wysyłali swojej córce – i sobie nawzajem – sprzeczne sygnały. Przecież między nimi nic nie było, zupełnie nic. Łączące ich kiedyś uczucie odeszło, odrzucone dawno temu.

Sam odchrząknęła lekko i sięgnęła do klamki. Musi jakoś odczynić ten urok, który Kyle na nią rzucał, kiedy byli razem. Musi odzyskać panowanie nad sobą, żeby nie wiadomo ile miało ją to kosztować.

– Caitlyn – powiedziała trochę zbyt matowym głosem. – Ubierz się, a ja zrobię wam śniadanie.

– Ale…

– Natychmiast.

– Nie kłóć się z matką – wtrącił Kyle. – Zresztą mamy dzisiaj dużo do zrobienia. Wszyscy troje.

– Naprawdę? – zapytała Sam podejrzliwie.

– Tak, ale trochę później. – Zmierzwił włosy córki. – Najpierw muszę się zająć pewną sprawą.

Nacisnął dzwonek i czekał chwilę na szerokiej werandzie ozdobionej wiszącymi koszami petunii, fuksji i geranium. Wzdłuż podjazdu rosły róże, a soczyście zielony, zadbany trawnik kontrastował z pobliskimi polami. Dom był biały, dwupiętrowy i tak pasował do tej części Wyoming jak diamentowy diadem do stroju kowboja.

Rozległy się kroki i Kyle zobaczył trochę zaniepokojoną, ładną twarz za szybą z trawionego szkła w oknie tuż obok drzwi. Zamki otworzyły się z cichym trzaskiem.

– Kyle! – W drzwiach stanęła Shawna Davies Peterkin, szczupła i elegancka. Każdy jej włos leżał na swoim miejscu, a rozciągnięte w uśmiechu usta były starannie uszminkowane. – Słyszałam, że wróciłeś do Clear Springs, ale nie spodziewałam się… Wejdź, wejdź. Mam kawę, herbatę. Znajdzie się też coś mocniejszego. – Zaczerwieniła się jak uczennica.

Zawsze umiała udawać. Nawet dziesięć lat temu, kiedy próbowała niemal wszystkiego, może oprócz striptizu, by go sobą zainteresować. Teraz wręcz promieniała urokiem, jakby był najbardziej interesującą osobą, która kiedykolwiek stanęła na jej progu.

– Dziękuję, ale nie mam zbyt wiele czasu – odparł, nie ruszając się z miejsca.

– Na pewno masz. – Trochę nerwowo uniosła do szyi dłoń o polakierowanych paznokciach, ozdobioną licznymi pierścionkami.

– To nie jest wizyta towarzyska.

– Słucham? – Cień wątpliwości przesłonił jej brązowe oczy i uśmiech stał się odrobinę chłodniejszy. – Czy coś się stało?

Za plecami matki, na schodach, stała dziewczynka mniej więcej w wieku Caitlyn. Miała duże oczy, ciemne włosy i zgrabną figurkę.

– Ktoś nęka złośliwymi telefonami Caitlyn Rawlings. Nie wiem, kto to jest, ale podczas rozważania różnych możliwości padło imię Jenny.

Dziewczynka wyraźnie pobladła.

– Chodzi ci o moją Jenny? – Shawna pokręciła głową, lecz ani jeden włos na jej głowie nie drgnął. – Jestem pewna, że się mylisz. – Uśmiech jednak zniknął z jej twarzy. – Jenny to dobra dziewczynka. Nie wiem, jakich kłamstw naopowiadała ci Samantha Rawlings i ta jej rozbrykana córka, ale zapewniam cię, że te telefony to nie sprawka Jenny.

– Jesteś pewna? – Kyle zerknął na dziewczynkę stojącą na schodach.

– Całkowicie! – Shawna uniosła dumnie głowę, ale wzrokiem uciekła gdzieś w bok. – Jenny jest bardzo zajęta, chodzi na basen i lekcje gry na pianinie. Nie ma czasu na takie głupstwa. Każdego traktuje uprzejmie, nawet tę małą Rawlings.

– Nawet? – Kyle poczuł, że budzi się w nim gniew.

– Tak. Ta dziewczyna to dzikuska. Nic dziwnego. Jeśli się dziecko wychowuje jak… – Umilkła i skrzyżowała ręce na piersi. Jedna starannie narysowana brew uniosła się do góry, a usta wydęły z udawanym oburzeniem. – Pewnie Samantha cię tu przysłała, żebyś to za nią załatwił.

Kyle potrząsnął głową, przymrużył oczy.

– Nic podobnego. Sam postanowiłem to załatwić.

– Dlaczego? Spojrzał na nią tak ostro, że znów się zaczerwieniła.

– Ponieważ bardzo lubię córkę Samanthy i nie chcę, żeby coś jej się stało albo żeby spotkały ją jakieś nieprzyjemności. Możesz wspomnieć o tym Jenny i jej koleżankom. Powiedz im, że kiedy się dowiem, kto dzwonił, postaram się, żeby już się na to więcej nie odważył. – Dziewczynka zagryzła wargi i bezszelestnie pobiegła na górę, pewnie po to, by obmyślić jakieś kłamstwo, kiedy matka urządzi jej przesłuchanie.

– Pozwól, że się upewnię, czy wszystko dobrze zrozumiałam, żebym mogła powtórzyć mężowi, kiedy wróci z pracy. Grozisz mojej córce?

– Nawet mi to przez myśl nie przeszło – odparł leniwie. Shawna jeszcze bardziej poczerwieniała. O tak, dobrze wie, jaka jest jej córka. Poznał to po niespokojnym spojrzeniu jej oczu. – Pomyślałem tylko sobie, że ty i ona, no i oczywiście twój mąż, powinniście wiedzieć, co się dzieje. Może Jenny się domyśli, kto wpadł na pomysł takiej wstrętnej zabawy.

– Nie sądzę. Ona ma koleżanki z dobrych domów. Przyszedłeś pod niewłaściwy adres.

– Skoro tak twierdzisz… – Kyle zostawił ją w drzwiach, z ręką przyciśniętą do szyi. Najwyraźniej starała się przekonać samą siebie, że jej ukochana córeczka nie byłaby zdolna do tak podłego czynu.

On natomiast był pewien, że to palec małej Jenny wykręcał wielokrotnie numer telefonu Caitlyn i że to ona wpadła na pomysł tak okrutnego żartu. Założyłby się też, że te żarty więcej się nie powtórzą.

– Tak się to robi – tłumaczył Kyle, chwytając grubą linę przerzuconą przez zwisający nad wodą solidny konar samotnego dębu. – Trzeba wziąć porządny rozbieg i rozhuśtać ją. A kiedy się znajdziesz nad wodą, puszczasz linę i już.

– No, nie jestem przekonana – stwierdziła Sam, nieufnie patrząc na zwisający z drzewa sznur.

Kyle, ubrany jedynie w dżinsy, nie zwrócił uwagi na jej słowa. Z wojowniczym okrzykiem przebiegł boso po trawie, chwycił linę i poszybował łukiem nad powierzchnią wody. Kiedy lina się maksymalnie wychyliła, puścił ją i wskoczył do rzeki. Woda trysnęła wysoko w górę.

Caitlyn zachichotała, a Kyle wynurzył się, strząsnął wodę z włosów i bez wysiłku dopłynął do brzegu.

– Twoja kolej – zwrócił się do Sam, wspinając się na brzeg. Błyszczące w popołudniowym słońcu krople wody leniwie spływały po jego twarzy, szyi i piersi. Sam starała się nie gapić na pięknie zarysowane mięśnie na jego klatce piersiowej i ramionach. Przemoczone dżinsy Kyle'a zsunęły się niżej, ukazując trochę nie opalonego ciała. Drgnęła i podniosła wzrok, napotykając spojrzenie jego oczu, niebieskich jak górskie jeziora. Uśmiechał się ironicznie, jakby potrafił czytać w jej myślach.

– No, spróbuj – zachęcił ją.

– Nie ma mowy.

– Psujesz zabawę. – Oczy mu błyszczały i Sam bała się, że za chwilę przemocą wciągnie ją do wody.

– Mamo, chodź! – Caitlyn była bardzo przejęta, tą pierwszą rodzinną wyprawą, a przecież byłoby niedobrze, gdyby odniosła fałszywe wrażenie, że stanowią trwałą, prawdziwą rodzinę. Sam przygotowała jedzenie, Kyle pożyczył konie. Przejechali przez wzgórza, a potem zapuścili się głęboko w dolinę, aż dotarli do kąpieliska, które Kyle zapamiętał z dzieciństwa. Wciąż jednak byli niemal obcymi sobie ludźmi, którzy starają się dopasować do niezręcznej sytuacji, w której postawił ich los.

– Mamo, proszę… – nalegała córka.

– Dobrze, dobrze. – Nie mając wyjścia, Sam postanowiła nie psuć nastroju. Kyle podał jej linę, zrobiła kilka kroków w tył, a potem, czując przypływ adrenaliny, wzięła rozbieg, skoczyła przed siebie i kiedy lina się napięła, wypuściła ją z rąk. Otoczyła ją lodowata woda, bańki powietrza poszybowały do góry. Wstrzymując oddech, wypłynęła na powierzchnię, ku jasnemu słońcu i zieleni drzew. Łapczywie chwyciła powietrze i odrzuciła z czoła mokre włosy.

– Udało ci się, mamo! – wołała zachwycona Caitlyn. – Udało się.

– Jak było? – zapytał Kyle.

– Zimno.

– Mazgaj – zawołał ze śmiechem. – Chodź, Caitlyn. Pokażemy mamie, jak to się robi.

Otoczył silnym ramieniem córkę, drugim chwycił sznur. Krzyknął dziko, Caitlyn wydała rozradowany pisk i oboje poszybowali nad wodę. Na chwilę zatrzymali się w powietrzu, a potem z pluskiem spadli do rzeki.

Kiedy słyszała śmiech córki, która wreszcie odnalazła upragnionego tatę, Samantha poczuła w sercu radość. Ale co będzie dalej? Jeśli Caitlyn przez te pół roku zbliży się do Kyle'a, jeśli go pokocha, jak zniesie sprzedaż rancza i wyjazd ojca? Czy będzie chciała odejść wraz z nim? I czy Kyle zechce dalej zajmować się niesforną dziewczynką? A co ze szkołą? Boże, co za koszmarna sytuacja!

Ociekając wodą, Sam usiadła na kocu i czekała, aż ją osuszy popołudniowe słońce. Patrzyła na baraszkujących w wodzie ojca i córkę i zastanawiała się, jak by się zmieniło jej życie, gdyby związała się z Kyle'em.

Zganiła się w duchu za takie myśli. Przecież poślubił inną kobietę zaledwie kilka miesięcy po ich cudownym, namiętnym romansie. Zdradził ją. Potraktował ją tak, jakby to, co ich łączyło, nie miało żadnego znaczenia.

Westchnęła. Rysując bosą stopą jakieś kształty na ziemi, zastanawiała się, czy kiedykolwiek uda jej się zapomnieć o tej bolesnej prawdzie.

Zerwała dojrzały mlecz i dmuchnęła w jego puszystą koronę. Bała się, że historia znów się powtórzy. Starała się stłumić to w sobie, ale prawdy nie da się ukryć – Kyle nadał jej się podobał, tak samo jak dawniej. Tym razem jednak jej uczucie nie było przelotnym zauroczeniem uczennicy. Teraz patrzyła na Kyle'a jak na mężczyznę, nie na chłopca, i ten mężczyzna bardzo niebezpiecznie na nią działał. Wbrew sobie znów zaczynała do niego coś czuć.

Kiedy sobie uświadomiła, że nie potrafi zapanować nad odruchami upartego serca, z niezadowoleniem zmarszczyła czoło. Zmierza ku katastrofie niczym rozpędzony pociąg, który wypadł z szyn i mknie ku stromemu urwisku. Nie mogła mu ufać, nie powinna go kochać, powinna za to pamiętać, że Kyle'owi najbardziej zależy teraz na Caitlyn. Prędzej czy później będą musieli podjąć decyzję co do przyszłości ich dziecka.

Przecież Kyle wyjedzie, powtarzała sobie w myślach. Pamiętaj, że jest tutaj, bo musi. Niedługo sprzeda ranczo. A co potem? Co zechce zrobić z Caitlyn?

Ta niepokojąca myśl nękała ją przez całe popołudnie, które zapowiadało się tak przyjemnie.

Kiedy Kyle parkował swojego pikapa pod domem Sam, niebo na zachodzie było już fioletowe. Caitlyn, wyczerpana konną jazdą i kąpielami w rzece, zasnęła w samochodzie podczas krótkiej jazdy z rancza. Nie chcąc jej budzić, Kyle zaniósł córkę do domu i pierwszy raz w życiu ułożył do snu.

Samantha patrzyła na nich i czuła coraz silniejszy ucisk w gardle. Jego duże, opalone dłonie czule okrywały kołdrą Caitlyn. Dziewczynka na chwilę uniosła powieki i cicho westchnęła.

– Dziękuję, tatusiu. Kocham cię – wyszeptała i znów pogrążyła się we śnie.

Kyle chwilę stał nad łóżkiem skamieniały, jakby nie uwierzył w to, co właśnie usłyszał. Potem odchrząknął cicho i odwrócił się. Minę miał ponurą i zaciętą.

– Musimy porozmawiać – oznajmił.

Zgasił światło i zszedł na dół. Sam podążyła za nim. Zauważyła, że jest spięty, ale kroki stawia energicznie i z determinacją. Bardzo bała się tej rozmowy. Już zaczynała obmyślać jakieś wymówki, by jej uniknąć. Spodziewała się, że Kyle będzie chciał uzyskać prawa ojcowskie i zabrać jej córkę. Dziewczynka zawojowała jego serce, więc pewno nie spocznie, dopóki nie dostanie całkowitych lub choćby częściowych praw do opieki nad nią. Ze ściśniętym sercem i pustką w głowie wyszła za nim na dwór. Powietrze już się nieco ochłodziło, gwiazdy migotały na niebie. Gdzieś w oddali cicho zahuczała sowa.

– Wiem, co zaraz powiesz. – Zrównała się z nim przy starym, drewnianym ogrodzeniu, którego żerdzie z upływem czasu nabrały srebrzystego koloru, ale trzymały się jeszcze całkiem solidnie.

– Czyżby? – Spojrzał na nią tak przenikliwie, że na chwilę zapomniała, co chce powiedzieć. Jej wzrok powędrował ku jego szerokim, silnym ramionom. – A więc co takiego chcę powiedzieć?

– Że chcesz, żeby Caitlyn wyjechała z tobą, że wystąpisz do sądu o przyznanie ci praw rodzicielskich, że… O Boże, Kyle, nie rób tego!

– Myślisz, że chcę ci ją ukraść? – Prychnął z oburzeniem. W mroku jego twarz wydawała się bardziej pobrużdżona, usta zacisnęły się w surową linię.

– Nie traktowałbyś tego jak kradzieży. Poruszył szczęką i nerwowo przeczesał palcami włosy.

– Nie jestem aż takim draniem.

– Wcale nie powiedziałam…

– Co więc twoim zdaniem powinniśmy zrobić?

– Sama chciałabym to wiedzieć – wyznała szczerze. Na myśl o tym, że mogłaby stracić Caitlyn, wszystko w niej zamierało.

– Ja też. – Zagryzła wargi, by się nie załamać. Spostrzegła, że Kyle powędrował wzrokiem ku jej szyi, gdzie pulsowała nerwowo drobna żyłka. Dotknął jej szorstkim palcem. – Co się z nami dzieje? – zapytał.

– Nie wiem. Powinna się odsunąć, zachować przytomność umysłu. Ale kiedy pochylił się nad nią, uniosła głowę, niecierpliwie i wyczekująco.

– To jest pewnie dar losu lub przekleństwo, jeszcze nie wiem co. – Musnął ustami jej usta i zawahał się.

– Przekleństwo – wyszeptała. Pocałował ją z cichym jękiem, rozpaczliwie i namiętnie.

Otoczył ją ramionami, przesunął dłońmi po jej plecach. Nie starała się uwolnić, nie sprzeciwiała się temu, czego domagała się jej dusza. Oczami wyobraźni zobaczyła sceny sprzed wielu lat i znów była młodziutką dziewczyną, pełną nadziei i wiary, a on zakochanym w niej chłopakiem.

– Samantho! O Boże – wyszeptał, kiedy zarzuciła mu ramiona na szyję. – To szaleństwo.

– Zupełne wariactwo – zgodziła się, chociaż jej wątpliwości zniknęły gdzieś w mroku nocy. Twarz Kyle'a oświetlała księżycowa poświata, bił od niego zapach piżma i świeżości. Przeleciały jej przez głowę wyraźne, piękne sceny dawno minionego lata miłości i zdrady. – Nie chcę…

– Ja też nie.

– Kyle!

– Och, Sam, co ja mam z tobą zrobić… – Znów się nad nią pochylił, a ona zapraszająco rozchyliła wargi. To było tak naturalne, że nie mogło być złem. Był jej kochankiem, ojcem jej córki, jedynym mężczyzną, który ją dotknął.

Zamknęła oczy, poddając się pieszczocie jego palców. Żar z wolna narastał w jej ciele, parzył skórę. Czuła, jak w głębi jej ciała zaczyna pulsować ślepe pożądanie.

– Sam – wyszeptał jej do ucha. – Tyle czasu minęło… Kolana się pod nią ugięły i bez oporu dała się pociągnąć na ziemię. Poczuła dotyk suchej trawy, kiedy drżącymi rękami zdejmował jej bluzkę. Usta miał ciepłe, język prowokujący i coraz bardziej natarczywy. Ona również go rozebrała, wyczuwając pod palcami twarde mięśnie i całując go równie gorączkowo. Na nowo odkrywała mężczyznę, który skradł jej serce, młodość i dziewictwo. Każdą z tych rzeczy bardzo chętnie znów by mu oddała.

– Słodka, słodka Sam – powiedział cicho. Przyciągnął ją do siebie i wtulił usta W zagłębienie między piersiami.

– To… to jest niebezpieczne.

– Wiem.

– I… i…

– Ciii… Wsunął palec pod pasek jej spodni, pomógł jej się z nich wyswobodzić. Chłodne powietrze owionęło jej skórę. Leżała na nim naga, oddech jej się rwał. Kyle gładził ją delikatnie, znajdując miejsca, których już kiedyś dotykał. Ona zaś zatraciła się w przyjemności, jaką jej dawał. Tego właśnie chciała – żeby ją kochał, całował, pieścił.

– Samantha – wyszeptał z ustami tuż przy jej skórze. – Pozwól mi, proszę…

Nie potrzebowała większej zachęty. Szybko zdjął spodnie, a potem, z wysiłkiem zachowując resztki samokontroli, zadbał o zabezpieczenie. Wreszcie nakrył Samanthę swym ciałem i zaczął wędrówkę ustami po jej skórze. Krzyknęła, kiedy dotarły do najwrażliwszego punktu jej ciała.

– Proszę – wyszeptała. Zapomniała już, że może istnieć tak nieprzytomna rozkosz. Tracąc kontrolę, wiła się i z trudem chwytała powietrze. Gwiazdy na niebie zaczęły jej wirować przed oczami. Szybko dopasowała się do jego rytmu, aż w końcu silny dreszcz wstrząsnął jej ciałem.

– Kyle! – zawołała.

– Sam. Tak mi ciebie brakowało. Sam. Sam. – Opadł nad nią z głuchym westchnieniem, zdyszany. Łzy napłynęły jej do oczu i z trudem powstrzymywała szloch. Objął ją czule i mocno przytulił. – Cicho, najdroższa. Będzie dobrze – uspokajał, całując jej skronie. – Wszystko będzie dobrze.

– Na pewno?

– Postaramy się o to. Przetoczył się na bok i przyciągnął ją do siebie.

– Pamiętasz, jak mówiłaś, że wiesz, co ci chcę powiedzieć? – zapytał. A więc to zaraz nastąpi, pomyślała i zmobilizowała wszystkie siły. – Myliłaś się. Chciałem cię wtedy prosić, żebyś za mnie wyszła.

– Co? – Jej serce na chwilę przestało bić.

– Dobrze słyszałaś, Sam. Tym razem powinniśmy wszystko zrobić jak trzeba. Chcę, żebyś została moją żoną.

– Chyba nie mówisz poważnie – odrzekła, ale w jej głowie już rodził się obraz szczęśliwej rodziny, dwojga rodziców i dziecka. Kyle, Samantha i Caitlyn – nieosiągalne marzenie.

– Uwierz mi. W życiu nie mówiłem poważniej.

– Ale gdzie byśmy zamieszkali? Przecież chcesz sprzedać ranczo. Zamieszkałbyś w moim domu? A może ci się wydaje, że się z Caitlyn stąd wyprowadzimy i pojedziemy z tobą?

– Mam w Minneapolis wielki apartament z tarasem.

– Och, a my byśmy tam doskonale pasowały.

– Wcale nie oczekuję, że się przeprowadzicie.

– To dobrze, bo się nie przeprowadzimy. Nie mogłabym podjąć takiej decyzji. To nie byłoby w porządku wobec Caitlyn. – Wydarzenia toczyły się zbyt szybko, a jednocześnie wszystko to nastąpiło za późno – o dziesięć lat. Sam chciała wyswobodzić się z jego objęć, ale trzymał ją mocno. – A więc byłoby to jedno z tych małżeństw na odległość? Wpadałbyś do nas, kiedy zdarzyłoby ci się przyjechać do Wyoming?

– Byłoby tak, jak by musiało. Nic mniej ani nic więcej.

– Małżeństwo dla pozoru – powiedziała. Jakiś ciężar przygniótł jej serce.

– Caitlyn miałaby nazwisko i ojca.

– Ale ojca, który tylko by ją odwiedzał raz na jakiś czas. Takiego, można powiedzieć, ojca z rozsądku.

– Nie musisz tak na to patrzeć.

Wręcz przeciwnie. Tylko tak mogła na to patrzeć. Ani słowem nie wspomniał o miłości. Nie wymienił słowa „odpowiedzialność”. Po prostu dał jej do zrozumienia, że obudziło się w nim drzemiące poczucie obowiązku. Iskra nadziei tląca się w głębi jej serca zgasła.

– Miejsce Caitlyn jest tutaj, tak samo jak moje. Kyle skrzywił się lekko.

– Jej jest potrzebny ojciec.

– Ach, rozumiem. Powinnyśmy pojechać, gdzie tylko sobie zażyczysz i być pod ręką, kiedy będziesz nas potrzebował. Nigdy odwrotnie.

– Tego nie powiedziałem.

– Powiedziałeś wystarczająco dużo. Jeśli dotychczas tego nie zrozumiałeś, powiem ci to wyraźnie. Nie jestem kobietą, która pobiegnie za tobą na każde twoje skinienie. To dotyczy również Caitlyn. Jeśli ci się wydaje…

– Wydaje mi się przede wszystkim, że powinniśmy być razem. Ze względu na córkę.

Wyrwała się z jego objęć i chwyciła ubranie.

– Mam dla ciebie nowinę. Zanim się pojawiłeś, radziłyśmy sobie z Caitlyn doskonale i damy sobie radę, jak wyjedziesz. Nie musisz mi składać żadnych spóźnionych propozycji małżeńskich, żeby mi pomóc. – Energicznie wciągnęła spodnie i bluzkę. – Nie chcę, żeby Caitlyn była wychowywana przez wiecznie nieobecnego ojca, który tylko dlatego ożenił się z jej matką, żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia. Jeśli to masz na myśli, dobroczyńco ludzkości, to nie mamy o czym mówić!

– Caitlyn potrzebuje ojca.

– Czyżby? Naprawdę byłoby tak wspaniale, gdyby nosiła nazwisko Fortune i wszyscy ludzie by się dowiedzieli, że jej ojciec to nędzny, podły egoista?

– Źle to wszystko zrozumiałaś. – Kyle również zaczął się ubierać. – Teraz jestem już starszy i mądrzejszy.

– Na tym właśnie polega kłopot, prawda? Ja też jestem starsza i mądrzejsza! Drugi raz nie dam się omotać, przynajmniej nie temu samemu mężczyźnie. I zapewniam cię, że nigdy, przenigdy nie pozwolę, żebyś skrzywdził nasze dziecko.

– Nigdy bym…

– Czyżby? Wydaje ci się, że jak pokażesz się jej z najlepszej strony, sprawisz, że cię pokocha, a potem znów uciekniesz, to nie zrobisz jej krzywdy?

Spojrzał na nią ponuro.

– Teraz dopiero widzę, jak bardzo cię zraniłem.

– Owszem, zraniłeś. Ale teraz jestem dojrzałą kobietą i dam sobie z tym radę. – To było kłamstwo, i to wielkie, ale Sam nie wahała się minąć z prawdą, by ochronić swoje serce. Wzięła buty i ruszyła w stronę domu. – Tylko Caitlyn nie dałaby sobie z tym rady. Dobranoc, Kyle.

Z hukiem zamknęła za sobą drzwi i siłą powstrzymała płacz. Zaproponował jej małżeństwo, ale to było za mało. Małżeństwo z rozsądku jest jak sztuczny brylant, pięknie błyszczy, ale nie ma żadnej wartości. Nie, za żadne skarby nie przyjmie oświadczyn Kyle'a. Nie potrzebuje go.

Przez okno widziała tylne światła odjeżdżającego samochodu i zastanawiała się, czy to było ich ostatnie spotkanie. Ludzie noszący nazwisko Fortune rzadko słyszeli odmowę.

Gasząc światło, dostrzegła w lustrze swoje odbicie – zmierzwione włosy, nabrzmiałe usta – i przypomniała sobie, jak się przed chwilą kochali. Chyba zupełnie zwariowała. Odrzuciła oświadczyny milionera, ale bez większych oporów zgodziła się z nim kochać. I tak postąpiła matka, której córka chciała poznać ojca. Nagle poczuła wielkie znużenie i westchnęła ciężko.

– Jesteś idiotką, Sam – wymamrotała pod nosem. Nachyliła się i podrapała Kła za uchem. – Zwykłą idiotką, której duma odebrała zdrowy rozsądek.

A najgorsze ze wszystkiego było to, że sama nie wiedziała, czego chce.

Загрузка...