Nie zmieniła się ani trochę.
Ta myśl poraziła Kyle'a jak grom i przywołała wspomnienia z przeszłości. Nacisnął hamulec starego chevroleta. Przednia szyba była zakurzona i brudna, a wnętrze rozgrzane ostrym słońcem przypominało piec.
Samantha Rawlings. Dziewczyna, którą porzucił. Teraz już kobieta. Kto mógł przypuszczać, że właśnie na nią pierwszą się natknie na tym końcu świata? Pech dalej go prześladuje.
– Niech cię diabli, Kate – warknął pod nosem, jakby jego energiczna babka, przez którą znalazł się w tej zabitej deskami dziurze, mogła go słyszeć. Uświadomił sobie, że przemawia do zmarłej i poczuł się trochę nieswojo.
Zdezelowany pikap zatrzymał się wreszcie. Nagle wróciło do niego wspomnienie z odległej przeszłości i na ułamek sekundy zobaczył Samanthę leżącą w wysokiej trawie wśród polnych kwiatów. Jej złotorude włosy były rozsypane wokół głowy niczym aureola, skórę miała opaloną. Okrywał ją całą pocałunkami w miłosnym, młodzieńczym zapamiętaniu. W ogóle nie myślał o przyszłości, chciał tylko chłonąć jej ciepło i kochać się z nią do końca świata.
Od dziesięciu lat jej nie widział, ale teraz czuł ucisk w piersi, a rozpalone powietrze, które niemal topiło lakier na masce samochodu i wypalało trawę, zdawało się jeszcze gorętsze.
Szedł po wyżwirowanym dziedzińcu, a spod jego nowych, trochę ciasnych butów unosiły się obłoki pyłu.
Samantha nawet na niego nie spojrzała. Całą uwagę skupiła na upartym koniu, którego mocno trzymała na krótkiej lince. W ogóle nie zauważyła, że ktoś przyjechał na ranczo. Stali oko w oko: drobna, uparta kobieta o złocistych włosach i narowisty, młody ogier rasy appaloosa, którego pokryty potem grzbiet połyskiwał w słońcu.
Sam nie ustępowała zwierzęciu ani na jotę. Uparta jak dawniej, pomyślał Kyle.
Jej podbródek rysował się nieco ostrzej niż w wieku siedemnastu lat, usta, teraz stanowczo zaciśnięte, stały się pełniejsze, a piersi, ukryte pod wypłowiałą, bawełnianą koszulą o westernowym kroju, wydawały się większe. Włosy natomiast – jasne, z ognistorudymi pasmami – były takie same. Nadal wiązała je w koński ogon i tylko kilka niesfornych kosmyków okalało spoconą twarz.
– Posłuchaj mnie, ty wstrętna, przereklamowana bryło końskiego mięsa – warknęła Sam, ledwo poruszając ustami. – Zaraz ci pokażę, jak… – Urwała w pół zdania, kiedy na ubitej, wysuszonej ziemi spostrzegła tuż przy czubkach swoich butów cień człowieka. Zerknęła w bok i na widok przybysza wydała cichy okrzyk. – Kyle? – zapytała z niedowierzaniem.
Zwierzę natychmiast wyczuło swą przewagę, potrząsnęło czarno – białym łbem i wyrwało wodze z jej rąk. Z triumfalnym rżeniem stanęło dęba i odskoczyło od swojej prześladowczym. Wspaniały ogier znów wygrał.
– Zaczekaj, ty obrzydliwy, podły… – zaczęła Sam, ale koń, wzbijając obłoki kurzu, już odbiegł w najdalszą część zagrody i stanął w cieniu samotnej sosny. – Wspaniale! Po prostu wspaniale! Widzisz, do czego doprowadziłeś? – Podeszła do ogrodzenia, zsunęła gumkę z włosów i włożyła ją do kieszeni wytartych dżinsów. – Serdeczne dzięki!
– To nie moja wina, że straciłaś kontrolę nad koniem. – A więc język miała równie ostry jak dawniej. Niczego innego się nie spodziewał.
– Pewnie, że twoja. – Zmrużyła oczy dla ochrony przed słońcem i zmierzyła go uważnym spojrzeniem. – A więc marnotrawny wnuk powrócił. Co się stało? Przegrałeś w pokera swoje ferrari? Zabłądziłeś w drodze do Monte Carlo?
– Coś w tym rodzaju.
Oparła się o górną żerdź ogrodzenia i dmuchnięciem odrzuciła grzywkę z czoła.
– Wiesz, Kyle, nie spodziewałam się, że cię jeszcze kiedykolwiek zobaczę. – Na jej policzkach pokazały się rumieńce, pot kapał z czubka nosa.
– Widzę, że nic nie słyszałaś.
– O czym?
Poczuł lekkie zadowolenie z faktu, że to on pierwszy przekaże jej nowinę.
– Pewnie w to nie uwierzysz, ale to ja jestem nowym właścicielem tego rancza.
– Ty? – Patrzyła mu prosto w oczy, jakby chciała w nich dostrzec jakiś znak, który by świadczył o tym, że Kyle kłamie, nagina prawdę na swoją korzyść. – Ty jesteś właścicielem tego rancza? Tylko ty? I nikt inny? – Czyżby w jej spokojnym głosie usłyszał krytyczny ton?
– Tylko i wyłącznie ja.
– Ale…
– Nie wiedziałaś o tym?
Sam wyraźnie pobladła, a kilka piegów u nasady jej nosa stało się bardziej widocznych.
– No, wiedziałam, że kiedyś któreś z dzieci lub wnuków Kate odziedziczy całe… – Jej wzrok pobiegł ku rozległym połaciom pastwisk, wysuszonych i pożółkłych w środku lata. Przy ogrodzeniu rosły kępy bylicy, a wzdłuż starej stodoły toczyła się leniwie kula zeschniętej trawy. Sam z trudem przełknęła ślinę i znów spojrzała na Kyle'a. – To znaczy, spodziewałam się, że ktoś odziedziczy ranczo, ale przez myśl mi nie przeszło… Na miłość boską, dlaczego właśnie ty?
– Nie mam pojęcia.
– Przecież nawykłeś do życia w mieście, prawda? – Zaczepnie uniosła głowę. – Nie pokazywałeś się tu przez całe lata.
– Mniej więcej przez dziesięć lat – zgodził się. Spostrzegł, że uciekła spojrzeniem gdzieś w bok, jakby ona również nie chciała myśleć o ich ostatnim wspólnym lecie. Wydawało się, że to wszystko wydarzyło się całe wieki temu, chociaż jemu nadal na jej widok serce biło mocniej. Będzie musiał nad tym zapanować.
– Właściwie po co tu przyjechałeś? Będziesz tu mieszkał?
– zapytała, z powątpiewaniem marszcząc czoło.
– Przez jakiś czas. Testament babki zawiera pewien warunek.
– Warunek? Jaki?
– Odziedziczę ranczo i wszystko, co się na nim znajduje – no, prawie wszystko – pod warunkiem, że będę tu mieszkać przez całe pół roku.
Pół roku! Kyle będzie jej sąsiadem przez następne pół roku! Kolana się pod nią ugięły.
– Ale chyba nie zamierzasz naprawdę tu zamieszkać? – zapytała w panice.
– Nie mam wyboru. Kiedyś żyła nadzieją, że znów go zobaczy, planowała sobie w myślach ten dzień, wyobrażała sobie, jak wszystko mu wygarnie, powie mu, co o nim myśli. Ale nie chciała, żeby to się stało tak nagle, z zaskoczenia, kiedy zupełnie się tego nie spodziewała.
– Zostaniesz tu do świąt? – upewniła się. Miała wrażenie, że ktoś wymierzył jej ogłuszający cios.
– Tak sobie zaplanowałem. W wykrochmalonych dżinsach, nowym kapeluszu, koszulce polo i wyczyszczonych do połysku butach wyglądał jak zadowolony z siebie elegant z miasta. Nie pasował do tego miejsca. I co ona ma teraz począć? Starała się odzyskać równowagę i pozbierać myśli.
– A co z Grantem? – zapytała nagle. Grant McClure był jedynym wnukiem Kate Fortune, który choć trochę interesował się rolnictwem i hodowlą zwierząt. Sam uświadomiła sobie, że nie łączyły go z rodziną Fortune więzy krwi. Był przyrodnim bratem Kyle'a i przyrodnim wnukiem Kate. Co prawda, nie miało to dla Kate żadnego znaczenia. Zawsze traktowała go jak krewnego, chociaż spędzał niewiele czasu z rodziną Fortune'ów.
– Grant odziedziczył konia. – Spojrzenie Kyle'a powędrowało ku pięknie zbudowanemu ogierowi, który ciekawie się mu przyjrzał, a potem bezczelnie prychnął na intruza. – To jest Płomień Fortune'ów, prawda?
– Nazywamy go Joker.
– Słucham?
Sam skinęła głową na konia.
– To on. Od źrebięcia nazywamy go Joker. Jest bardzo nieposłuszny i ma takie dziwne umaszczenie. – Wskazała na białe łaty na kruczoczarnym łbie zwierzęcia. – To imię do niego pasuje.
– Ty też go tak nazywasz?
– Dzisiaj nazwałabym go Diabeł. – Uśmiechnęła się ponuro. – Wiele innych imion przychodzi mi do głowy, ale nie nadają się do powtórzenia w towarzystwie. – Znów zdmuchnęła z czoła niesforny kosmyk włosów. Kyle roześmiał się głębokim, dźwięcznym śmiechem.
Dlaczego wcale się nie zestarzał? Dlaczego nadal jest szczupły i zwinny, a rysy jego twarzy nabrały wyrazistości? Nie dostrzegła brzucha ani siwych włosów. Wcale nie wyglądał na rozleniwionego bogacza. Czas obszedł się z nim wyjątkowo łagodnie.
– Nie spotkałem jeszcze konia, z którym byś sobie nie poradziła.
– Może Joker będzie pierwszy – odparła, chociaż trudno jej było skupić się na rozmowie. – Ten koń mnie wykończy.
– Wątpię. O ile pamiętam, bardzo lubiłaś takie wyzwania.
– To zabawne, ale ja niczego takiego sobie nie przypominam.
– Nie? – Kyle nagle spoważniał. – A co pamiętasz? O Boże! Serce Samanthy skurczyło się boleśnie.
– Trudno by ci było znieść moje słowa…
– Naprawdę? Spróbuj.
– Już raz to zrobiłam. Nie sprawdziłeś się. Zacisnął usta, twarz mu stężała.
– Wiesz, Sam, nie musimy zaczynać w ten sposób.
– Ależ musimy. Och, Kyle, gdybyś tylko wiedział, pomyślała. Czuła tak silny ucisk w piersi, że ledwie mogła oddychać. Życie nie jest sprawiedliwe. Dlaczego Kyle Fortune, jedyny mężczyzna, którego chciała znienawidzić, jest taki przystojny? Pewnie chadzał do siłowni, podnosił ciężary, aż pot spływał mu po piersi, i jednocześnie zerkał na dziewczyny w obcisłych, skąpych kostiumach. Kyle zawsze przyciągał kobiety – jak końskie łajno muchy. Ciebie też zwabił, upomniała się ponuro w myślach. Otrzepała dłonie i wspięła się na ogrodzenie.
– Skoro tu jesteś, to chyba mogę wracać do domu. Nadzorowałam prace na ranczu. Miałam to robić, dopóki Kate nie znajdzie nowego nadzorcy. Ale potem Kate… – Sam nie mogła wydusić tego słowa. Nie potrafiła uwierzyć, że Kate Fortune – zadziorna, wesoła, kipiąca energią – nie żyje. Chociaż była już po siedemdziesiątce, widać było, że jest w doskonałej formie i żyłaby długie lata, gdyby nie ta straszna katastrofa nad nieprzebytą amazońską dżunglą.
– Jak się miewa twój ojciec? – zapytał Kyle, a serce Sam stało się jeszcze cięższe, jakby wypełnił je ołów.
– Odszedł. Zmarł pięć lat temu.
– Tak mi przykro. Nie wiedziałem.
– Wcale mnie to nie dziwi. – Potrząsnęła głową. – Niewiele wiesz o tym, co się dzieje w Clear Springs, prawda?
– Jej oczy, błękitne jak letnie niebo, nieco spochmurniały. Wiedziała, że to trochę zbyt obcesowe pytanie, ale mimo to je zadała: – Dlaczego Kate zostawiła ci ranczo, skoro przez długie lata tak starannie unikałeś tego miejsca?
Spojrzał twardo w oczy Sam, jakby jej słowa bardzo go uraziły. Po chwili wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.
– Nie mam pojęcia – wyznał. Uznała, że mówi prawdę. Zdjął kapelusz, odsłaniając gęstą, wypłowiałą od słońca czuprynę. Powiew wiatru rozwiał mu włosy i zgiął wysoką trawę przy słupkach ogrodzenia.
– Wiesz, bardzo lubiłam twoją babkę – powiedziała, wspominając tę obdarzoną silnym charakterem kobietę, która żelazną ręką prowadziła firmę kosmetyczną w Minneapolis, ale w tych stronach bardziej słynęła z placka z rabarbarem. Niezależna, wszechstronnie utalentowana Kate bardzo kochała rodzinę i przez całe życie chciała mieć wpływ nie tylko na prowadzenie rodzinnych interesów, ale również na życie dzieci i wnuków. Kochała ranczo niemal tak samo jak firmę. – Trudno mi uwierzyć, że już nigdy jej nie zobaczę – stwierdziła w zamyśleniu, a Kyle gwałtownie uniósł głowę, jakby dotknęła jakiegoś bolesnego miejsca w jego duszy. – Chcę tylko powiedzieć, że jest mi., bardzo przykro – dodała.
Nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, co jej się nieczęsto w życiu zdarzało.
– Mnie też jest przykro – rzekł z westchnieniem Kyle i spojrzał na ogiera. – Co chciałaś zrobić z tym koniem?
– Chciałam go nauczyć chodzić na wodzy. To najdroższy ogier w naszej stajni i kilku okolicznych ranczerów już chce go wynająć jako ogiera rozpłodowego. Problem polega na tym, że Joker jest uparty tak jak wielu znanych mi mężczyzn, i nie chce robić tego, co mu się każe. Nie znosi chodzić na wodzy, nie chce wejść do przyczepy i w ogóle same z nim kłopoty – wyjaśniła z lekkim uśmiechem.
Prawdę mówiąc, podziwiała Jokera za poczucie niezależności. To nie jego szlachetne pochodzenie, ale silny charakter wywoływały na ustach Samanthy pełen aprobaty uśmiech.
W tej samej chwili ogier uniósł głowę, wydął nozdrza i zarżał na widok klaczy, która wraz z podskakującym przy jej boku źrebięciem zbliżyła się do ogrodzenia.
– Lubi płeć przeciwną – zauważyła Sam.
– A to błąd. Czujnie spojrzała na Kyle'a, uśmiech zniknął z jej ust.
– Przemawia przez ciebie doświadczenie? – zapytała.
– Słuchaj, wiem, że ja…
– Nieważne – przerwała mu szybko. – To stare dzieje. Nie rozmawiajmy o tym, dobrze?
Wiedziała jednak, że kiedyś będą musieli o tym porozmawiać. Nie może dłużej ignorować przeszłości, zwłaszcza teraz, kiedy Kyle się tutaj zjawił. Zasługuje na to, żeby poznać prawdę. Sumienie czasami sprawiało jej tyle kłopotu. Wiedziała, że nie ma wyboru. Musi zdradzić mu swoją tajemnicę. Ale nie teraz.
– Zajmijmy się koniem, co? – Z tymi słowami ruszyła w stronę ogiera, a Kyle za nią. Przemówiła do Jokera łagodnie, a ten zareagował jak zwykle – uciekł w przeciwny koniec zagrody. Spięta, znów zbliżyła się do zwierzęcia. Tym razem Joker się nie opierał i pozwolił zaprowadzić się do stajni, gdzie został nakarmiony i napojony.
Kyle nie odstępował ich ani na krok. Najwyraźniej zafascynowany jej podejściem do zwierzęcia, podążył za nią do stajni. Z zaciekawieniem przyjrzał się budynkowi, który teraz należał do niego. Betonowa podłoga, ściany z nieheblowanych cedrowych desek, strych na siano nad rzędami końskich boksów i pomieszczenie, gdzie przechowywano siodła i uprząż, od których bił ciepły zapach wyprawionej skóry.
– Mieszkasz w domu po rodzicach? – zapytał, rozglądając się wokół. Światło wciskało się do środka przez brudne okna.
Drobiny kurzu tańczyły lekko w kilku cienkich, słonecznych smugach.
– Tak.
– Sama?
– Z córką – odparła, zamykając drzwi boksu. Skobel wskoczył na miejsce z głuchym stukiem, który odbił się echem od ścian. Potem zapanowała cisza, zakłócana jedynie brzęczeniem muchy i biciem serca Sam.
– Nie wiedziałem, że jesteś mężatką.
– Nie jestem.
– Och… Pewnie sobie pomyślał, że jestem rozwódką, stwierdziła w duchu. Postanowiła nie wyprowadzać go z błędu, dopóki nie odzyska równowagi. Niech sobie myśli, co chce. Przywykła do tego, że ludzie wymyślali na jej temat najróżniejsze rzeczy. Samotne macierzyństwo w małym, prowincjonalnym mieście zawsze wywołuje ciąg plotek i domysłów. Sam nigdy nie zadawała sobie trudu, żeby prostować fałszywe przypuszczenia.
– Po śmierci ojca mama przeniosła się do miasteczka, a ja z Caitlyn…
– Caitlyn to twoja córka? Skinęła głową, bojąc się, że zdradzi zbyt wiele.
– Wolałyśmy zostać tutaj. Wychowałam się na wsi i chcę, żeby córka też się tu wychowała.
– A co z jej ojcem? Odniosła wrażenie, że usłyszała nagły ryk wiatru, jakby w środku lata zerwała się zimowa zawierucha. Poczuła dokuczliwy, pulsujący ból w skroniach.
– Ojciec Caitlyn zniknął z naszego życia – odrzekła i w duchu zwymyślała się za tchórzostwo.
Szybko chwyciła zgrzebło i zaczęła czyścić Jokera.
– Pewnie jest ci trudno. Jeszcze jak, pomyślała.
– Jakoś dajemy sobie radę – powiedziała głośno.
Skupiła się na czyszczeniu konia, a wywołany zdenerwowaniem pot ściekał jej strużkami po plecach. Powiedz mu, powiedz mu teraz, nakazywała sobie w myślach. Już nigdy nie trafi ci się taka dobra okazja. Na litość boską, on zasługuje na to, by wiedzieć, że ma dziecko!
– Chciałem tylko powiedzieć, że…
– Nie przejmuj się – wpadła mu w słowo i zaczęła czyścić drugi bok konia. Pracowała gorączkowo, chaotyczne myśli przebiegały jej przez głowę, w ustach jej zaschło.
– Uważaj, bo zetrzesz mu wszystkie łaty z grzbietu – zażartował Kyle.
Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, ile energii wkłada w szczotkowanie. Nawet sam Joker, zwykle w takiej sytuacji całkowicie pochłonięty jedzeniem, odwrócił się i spojrzał na nią zdziwiony.
– Przepraszam – wymamrotała i wrzuciła zgrzebło do kubła. Pojawienie się Kyle'a zdenerwowało ją, a brak ojca Caitlyn był zawsze drażliwym tematem. W rozgrzanej, mrocznej stajni, w obecności Kyle'a, z którym zaszła w ciążę i który potem ją porzucił, czuła się jak schwytana w pułapkę. Starała się nie zwracać na niego uwagi, chociaż siedział obok na barierce i uważnie na nią patrzył. Jego oczy jakby kryły w sobie jakąś niewypowiedzianą obietnicę. Nie, na pewno się myli. To, co było, minęło, wyschło niczym miejscowy strumień podczas dziesięcioletniej suszy.
– Sam… – Kyle lekko dotknął jej ramienia.
Zareagowała tak, jakby poczuła dotyk rozpalonego żelaza. Otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Snop oślepiającego światła wtargnął do środka, a za nim podmuch gorącego, suchego powietrza. Usłyszała za sobą kroki – to nowe buty Kyle'a zachrzęściły na żwirze. Nie odwróciła się jednak. Bała się, że jeśli spojrzy mu w oczy, zobaczy w nich cień swoich własnych uczuć, które nią owładnęły na jego widok.
– Pracuję tutaj, przejęłam pracę po ojcu. Pełnię obowiązki zarządcy, odkąd Red Spencer… A on pracował tu od mniej więcej siedmiu lat, zanim ojciec przeszedł na emeryturę. W każdym razie Red przejął tę pracę po ojcu, kiedy ojciec już nie dawał sobie rady, ale odszedł kilka miesięcy temu. Przeprowadził się do Gold Spur… tak, chyba tam… żeby być blisko syna i synowej. Kate poprosiła mnie, żebym się wszystkim zajęła, no a ja się zgodziłam, ale teraz, kiedy ty wróciłeś, pewnie nie będę już potrzebna…
– Sam! – Chwycił ją za rękę i odwrócił ku sobie, a jej niemal zaparło dech w piersi. – Paplasz bez ładu i składu. O ile pamiętam, dawniej nigdy ci się to nie zdarzało.
– Ale przecież nie wiesz, jaka jestem teraz, prawda? – Ożył tłumiony od dziesięciu lat gniew. – Nic o mnie nie wiesz, bo sam zadecydowałeś, że tak ma być.
– Na miłość… Wyrwała rękę z jego uścisku.
– Wszystkie księgi są w gabinecie. – Zamaszystym gestem wskazała na dom i ruszyła do samochodu. – Zdaje się, że w traktorze trzeba wymienić sprzęgło. Pewien kupiec z San Antonio jest zainteresowany twoim bydłem. Mam też listę ranczerów, którzy chcą wynająć Diabła, to znaczy Jokera, do rozpłodu. Siano w tym roku trzeba będzie zebrać wcześniej…
– A ty uciekasz, bo się czegoś boisz.
– Co takiego? – Odwróciła się i stanęła z nim twarzą w twarz. Z furią oparła dłonie na biodrach.
– Powiedziałem, że uciekasz…
– Słyszałam, co powiedziałeś, tylko nie uwierzyłam własnym uszom. – Oczy jej się zwęziły ze złości. – Akurat ty nie masz prawa oskarżać kogokolwiek o to, że ucieka ze strachu.
– Wyrzuciła ramiona do góry i spojrzała na błękitne niebo, po którym płynęło kilka białych obłoków. – To nie do wiary! Nie do wiary. – Odwróciła się na pięcie i pobiegła do samochodu. Po chwili wrzuciła bieg i szybko odjechała, a Kyle patrzył bezradnie na chmurę pyłu za jej pikapem.
– Czy coś się stało? – Caitlyn, siedząca na fotelu pasażera, zmierzyła matkę przenikliwym spojrzeniem niebieskich oczu, tak podobnych do oczu ojca. Jechały właśnie do miasta.
Na poboczu starej wiejskiej drogi smoła miękła od upału. Rozgrzane powietrze wpadało przez otwarte okna, burząc i tak już zmierzwione płowe włosy dziewczynki.
– Co się miało stać? – Serce Samanthy zadrżało z niepokoju. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, powietrze drgało nad rozpalonym asfaltem, zniekształcając odległe zarysy domów w westernowym stylu. Miasteczko Clear Springs oddawało hołd drugiej połowie dziewiętnastego wieku poprzez swą architekturę.
– Jakoś dziwnie się zachowujesz, odkąd po mnie przyjechałaś.
– Caitlyn nie zadowoliła się wymijającą odpowiedzią matki.
– Może i tak – przyznała Sam.
Kyle niewątpliwie wytrącił ją z równowagi. Odbierając córkę z domu koleżanki, nadal czuła gniew.
– Dlaczego?
– Spotkałam dzisiaj… starego znajomego. To była dla mnie niespodzianka.
– No i co? Właśnie. No i co?
– A w dodatku rozbolała mnie głowa. – Nie było to kłamstwo. Odkąd zobaczyła Kyle'a, czuła bolesne pulsowanie w skroniach.
– To przez tego znajomego rozbolała cię głowa? – Caitlyn czuła, że matka coś kręci. – Wydaje mi się, że jesteś wściekła.
– Wściekła?
– No. Tak samo wyglądałaś w zeszłym roku, kiedy się dowiedziałaś, że Billy McGrath zaprosił na swoje urodziny wszystkich oprócz mnie i Tommy'ego Wilkinsa.
Na wspomnienie tamtego zdarzenia krew w Samancie zawrzała.
– To było bardzo nieładne i matka Billa wiedziała, że źle robi, więc… Nieważne. To dawne dzieje. – Sięgnęła po ciemne okulary leżące na desce rozdzielczej. Miała wtedy ochotę udusić małego Billy'ego i jego mamusię snobkę, która zadecydowała, że z klasy liczącej dwudziestu jeden uczniów dwoje dzieci nie jest godnych uczestniczyć w przyjęciu urodzinowym jej syna. A wszystko dlatego że, jak głosiła plotka, pochodziły z nieślubnych związków.
– Czym cię rozzłościł ten stary znajomy?
– Nie rozzłościł mnie. Po prostu zjawił się nieoczekiwanie i to mnie zaskoczyło – odparła wymijająco i dała córce lekkiego prztyczka w nos. – Muszę zajrzeć do banku i na pocztę, ale potem możemy wybrać się na lody.
Caitlyn natychmiast rozpogodziła się.
– A może na tort lodowy?
– Dlaczego nie? Mijały właśnie tablicę witającą przyjezdnych w Clear Springs. Może rzeczywiście jest to okazja do świętowania? Przecież niecodziennie spotyka się ojca swojej córki. Boże, czy kiedykolwiek zdobędzie się na to, by mu powiedzieć, że Caitlyn jest jego dzieckiem? A jak on zareaguje? Roześmieje się jej w twarz? Zarzuci jej kłamstwo? Będzie tak oszołomiony, że choć raz zabraknie mu słodkich, fałszywych słówek? A może od razu pozna, że to prawda i postanowi zostać prawdziwym ojcem Caitlyn? Jeśli zażąda choćby częściowej opieki nad dzieckiem, Sam na pewno nie wygra z nim w sądzie. Dobrze opłaceni prawnicy rodziny Fortune nie dadzą jej szans.
Nagle poczuła, że coś ją ściska w gardle. Wjechała na parking i nakazała sobie spokój. Przecież Kyle będzie tu tylko przez pół roku. Nawet jeśli się dowie, że Caitlyn to jego córka, nie podejmie żadnych gwałtownych kroków. Zachowa się rozsądnie. Na pewno. Ale co z Caitlyn? Jak zareaguje, kiedy się dowie, kto jest jej ojcem?
Samantha wiedziała jedno. Nie odda swojego dziecka nikomu. Nawet człowiekowi, który je spłodził.