ROZDZIAŁ CZWARTY

– Kobiety – wymamrotał i otrzepał dłonie, jakby w ten sposób chciał się pozbyć myśli o Sam. Bezskutecznie. Nie minęły nawet dwadzieścia cztery godziny od jego przybycia, a ona już zaszła mu za skórę, wtargnęła do jego duszy. Miał przeczucie, że nie wykreśli jej tak łatwo z życia. Spojrzał na ogiera, który przyglądał mu się zaciekawiony, jakby zobaczył jakąś jarmarczną atrakcję. – Kobiety to najwspanialsze dzieło Stwórcy, ale także najbardziej denerwujące. Zwłaszcza ta tutaj. – Kyle zerknął przez ramię, ale zobaczył jedynie opadającą chmurę pyłu. Samantha dawno już odjechała. Powinien się cieszyć, ale wcale nie czuł radości. Jej słowa go zraniły.

Wtedy był głupim szczeniakiem. Zarozumiałym, osiemnastoletnim sukinsynem. Rozpierała go energia, a pociąg do płci przeciwnej często zagłuszał rozum. W Minneapolis spotykał się z wieloma dziewczynami. Zwykle były to bogate panny z dobrych domów, które chodziły do prywatnych szkół, jeździły porsche'ami albo BMW, letnie wakacje spędzały w Europie, a zimą wyjeżdżały na Bahamy. O ich uśmiechy dbali najlepsi ortodonci, kształt nosa poprawiali chirurdzy plastyczni. Utrzymywały linię, na przemian objadając się i wymiotując. Większość była inteligentna, niektóre były dowcipne, a kilka nawet buntowało się przeciwko swojemu środowisku i kupowało ubrania w sklepach z używanymi rzeczami. Żadna z nich jednak nie przypominała Sam, która była jak powiew świeżego powietrza w dusznym, eleganckim salonie.

Niewysoka i zadziorna, o niesfornych, rudoblond włosach, zwykle uczesanych w koński ogon, nie przypominała żadnej znanej mu dziewczyny. W jej spokojnych oczach nie rozbłysła najmniejsza iskierka zainteresowania, kiedy bogaty chłopak przyjechał z wizytą do swojej babci, na ranczo, gdzie Sam czasem pomagała ojcu w pracy. Tego lata Kyle pierwszy raz naprawdę ją zauważył. Jej obojętność spotęgowała tylko jego zainteresowanie, dolewając oliwy do już płonącego ognia. Popisywał się przed nią, słał jej zabójcze uśmiechy. Oparty o płot stał, żując zapałkę i patrzył, jak przechodziła ze stajni do szopy na narzędzia. Jej biodra kołysały się, a jędrne pośladki pod opiętymi dżinsami nie pozostawiały wielkiego pola do popisu jego wyjątkowo bujnej wyobraźni i zalanemu testosteronem rozumowi.

Sam wzięła potrzebne narzędzie z szopy i wolnym krokiem wracała do stajni, mamrocząc pod nosem na tyle głośno, żeby ją usłyszał:

– Zrób zdjęcie. Na dłużej ci wystarczy.

Chociaż tym komentarzem dopiekła mu do żywego, posłuchał jej rady. Zabrał aparat Jane i zużył kilka rolek filmu na zdjęcia Samanthy Rawlings – dziewczyny, na której żadnego wrażenia nie robił jego sportowy samochód, wygrane w tenisa ani fakt, że przyjęto go na uniwersytet. Jej oczy, zielone jak las o poranku, patrzyły na niego chłodno, usta nie śmiały się z jego dowcipów, a kiedy ośmielił się jej dotknąć, zrobiła pełną pogardy minę. Nie dała się zaprosić na przejażdżkę samochodem, udawała, że nie dostrzega, jak się na nią gapi i chyba nic ją nie obchodziło, że umawia się z dziewczynami z miasteczka. Im dłużej go ignorowała, tym bardziej był zaintrygowany. Zaczął sobie z tego zdawać sprawę dopiero, gdy pewnego razu natknął się na nią w stajni, gdzie doglądała zarodowych klaczy.

– Nie przepadasz za mną, co? – zagadnął, wskakując na barierkę ogradzającą jeden z boksów.

– Nie zastanawiałam się nad tym. – Odwrócona do niego plecami odmierzała starą puszką po kawie owies do żłobu. Mimo unoszącego się wokół pyłu, wyczuł bijący od niej zapach polnych kwiatów.

– Na pewno się zastanawiałaś.

– O rany, ale ty masz o sobie wygórowane mniemanie. – Jej spojrzenie mówiło „dorośnij wreszcie”. W stajniach było mroczno, tylko kilka promieni słońca przedzierało się przez brudne okna. Panowała tu cisza, zakłócana jedynie szelestem słomy i chrzęstem owsa, rozgniatanego końskimi zębami.

– Chciałbym cię lepiej poznać. – Ze zdziwieniem zauważył, że spociły mu się dłonie zaciśnięte na żerdzi ogrodzenia.

– Akurat.

– Dlaczego mi nie wierzysz? Zmierzyła go wzrokiem, a potem potrząsnęła głową.

– Bo wiem, że chcesz lepiej poznać nie tylko mnie, ale i każdą dziewczynę w Clear Springs. – Poklepała klacz, która już zajęła się sianem. Wyszła z boksu, nabrała do puszki kolejną porcję owsa i weszła do następnej przegrody, gdzie niecierpliwie rżała następna, gniada klacz.

– Lubię poznawać nowych ludzi.

– Ja też, ale nie traktuję tego jak sportu. – Zamknęła za sobą bramkę i przemówiła do klaczy łagodnym, melodyjnym tonem. Pewną ręką poklepała zwierzę i wysypała owies. Kyle'a drażniło, że Samantha zwraca więcej uwagi na konie niż na niego. Przez jakiś czas sytuacja się nie zmieniała, lecz Kyle nigdy łatwo nie dawał za wygraną.

W pierwszych tygodniach jego pobytu na ranczu Samantha jakby nie zauważała jego obecności. Kate, która część lata spędzała w Wyoming, na ogół nie wtrącała się w jego życie. Rady udzieliła mu tylko raz, kiedy zobaczyła go, jak spocony, nerwowo popijając colę, przygląda się Samancie spod przymrużonych powiek. Pomagała właśnie podkuwać jednego z najbardziej narowistych koni, a Kyle siedział oparty o słupek na balustradzie werandy. Nie słyszał, jak drzwi się otworzyły i na werandę weszła jego babka.

– Samantha nie jest taka jak inne znane ci dziewczyny. Czyżbyś tego jeszcze nie zauważył?

Był tak pochłonięty obserwowaniem Sam, że na dźwięk głosu Kate omal nie spadł na ziemię. Napój ochlapał mu koszulę.

– To znaczy? – Czuł, że robi się czerwony, ale nie potrafił tego opanować.

– Żeby zwrócić jej uwagę, nie wystarczy drogi samochód i uwodzicielski uśmiech. Spotyka się z Taddem Richterem, chłopakiem, który nie ma nic, więc nie oczekuj, że twoje bogactwo jej zaimponuje. Liczy się to, co masz w środku.

Kyle nie wierzył własnym uszom. Co też może o takich sprawach wiedzieć jego babka? Przecież jest taka stara. I w dodatku wdowa. Musiał jednak przyznać, że jego zwykłe sztuczki – pokazywanie się w towarzystwie innych dziewczyn, demonstracyjne przejazdy samochodem przez miasto, zaczepki i żarty – nie zdołały przebić grubej zbroi chroniącej serce Sam.

– Spróbuj po prostu być sobą – poradziła Kate. Jej niebieskie oczy błyszczały, jakby poznała jakiś wielki sekret, który dotyczył również jego. Czule poklepała go po ramieniu, tak jak nieraz w przeszłości.

– Być sobą? Przecież cały czas jestem sobą.

– Czyżby? – Z niedowierzaniem uniosła brwi. – Pomyśl o tym, Kyle. I nie zostawiaj tu butelki po coli – dodała. – Przyciąga pszczoły. Jej miejsce jest w garażu.

Miał ochotę jej powiedzieć, żeby się nie wtrącała w jego życie, ale się opanował. Nawet w wieku osiemnastu lat wiedział, że Kate dobrze mu życzy. Poza tym, dopiero zaczynała dochodzić do siebie po śmierci męża. Powalił go tak rozległy zawał serca, że nawet taki silny człowiek jak on nie zdołał go przeżyć. Przyjechała do Wyoming po raz pierwszy, odkąd jej synowie, czyli wujek Jake i ojciec Kyle'a, Nathaniel, przejęli obowiązki Bena. Kate, oczywiście, nadal zasiadała w zarządzie firmy i nadzorowała przejęcie kierownictwa przez młodsze pokolenie, ale w końcu zdecydowała się na kilka tygodni wakacji. Chyba tylko po to, żeby wtykać nos w sprawy Kyle'a.

Zignorował radę Kate i przez kolejne dwa tygodnie swoimi sposobami próbował zwrócić uwagę Sam. Na nią jednak nic nie działało, a im bardziej go ignorowała, tym więcej o niej myślał.

Nocą godzinami leżał bezsennie i z rękami pod głową patrzył przez otwarte okno na gwiazdy, wyobrażając ją sobie w różnych sytuacjach. Podniecało go to do nieprzytomności. Zastanawiał się, jak wygląda jej skóra. Miała małe piersi, a jednak oddałby ostatniego centa, żeby ją zobaczyć bez bluzki. Oczami wyobraźni widział jej ciało, mokre po kąpieli w strumyku albo śliskie od potu i gorące z pożądania, ale zawsze ciepłe i przyjazne w środku. Wyobrażał sobie, jak obejmuje ją i całuje, dotyka piersi, rozpina suwak spodni i wkłada dłonie pod jej bieliznę. Wiedział, że nigdy mu się to nie uda.

Czy jakiś inny chłopak ją całował, dotykał piersi, rozpinał jej dżinsy? W bezsilnym gniewie zacisnął pięść. Może ten Tadd Richter, który mieszkał w przyczepie pod miastem i podobno jest zwykłym chuliganem? Czy ona się z nim całuje?

Jęknął głucho i przez chwilę zastanawiał się, czy nie pojechać do miasta i nie spotkać się z Shawną Davis. Umówił się z nią kilka razy, ponieważ wiedział, że wystarczy pocałunek i kilka słodkich słówek, by mu na wszystko pozwoliła. Kłopot polegał na tym, że nie miał na to ochoty. Nie chodziło tylko o to, że Shawna robiła to z połową chłopaków z miasteczka. Od czasu, kiedy zobaczył Samanthę, żadna inna dziewczyna go nie podniecała.

– Idiota – mruknął pod nosem, ale wystarczająco głośno, żeby usłyszał go brat.

– Ty to powiedziałeś, nie ja – odezwał się Mike z dolnej pryczy i odwrócił się na drugi bok.

– Śpij.

– Właśnie próbuję. Co za beznadziejna sytuacja. Kyle wiedział, że ma dwa wyjścia: może zapomnieć o Sam albo starać się przezwyciężyć jej obojętność.

Większość dziewczyn traciła głowę na jego widok. Te, na które nie działa jego uroda, zwykle ulegały, kiedy się dowiadywały, że jest bogaty, i to bardzo. Tak reagowały dziewczyny w rodzaju Shawny Davis. Ale on nie chciał Shawny. Po raz pierwszy w życiu pragnął dziewczyny. Interesowała go tylko ta jedyna, której nie mógł zdobyć.

– Przestań się ślinić – zażartował Michael, kiedy następnego dnia jechali konno przez wzgórza, doglądając stada bydła pasącego się na brzegu strumienia. Cielęta podskakiwały wesoło u boku matek, ale to nie zwierzęta przyciągnęły uwagę Kyle'a. Na sąsiednim polu Sam pomagała ojcu przy traktorze. Z rury wydechowej unosiły się spaliny aż pod niebieskie, bezchmurne niebo. Samantha, nie zdając sobie sprawy, że ktoś ją obserwuje, pochyliła się i zajrzała do silnika.

– Wcale się nie ślinię – wymamrotał Kyle, ale nie spuścił wzroku z Sam.

– Jasne. – Mike, rok starszy i znacznie bardziej dojrzały, jeśli chodzi o płeć przeciwną, badawczo spojrzał na brata. – Stary, ale cię trafiło.

– Nic mnie nie trafiło.

– Uważaj, bo uwierzę. Aż się do niej palisz, a ona nawet na ciebie nie spojrzy, co? – Mike uśmiechnął się znacząco.

– Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek w życiu jakaś dziewczyna – zwłaszcza taka… swojska i wyszczekana – tak na ciebie podziała. Podoba mi się to. – Skinął głową z namysłem.

– Bardzo mi się to podoba.

– Wcale nie jest swojska.

– W porównaniu z Connie Benton, Beverly Marsh i Donną Smythe? – Mike wymienił trzy dziewczyny, z którymi Kyle się umawiał w minionym roku. – Ona chyba nie jest w twoim typie.

– A niby jaki jest mój typ?

– Bogata, piękna snobka.

– Nic nie rozumiesz.

– Nie? – Zerknął na Sam i jego uśmiech nagle zniknął.

– Lepiej zostaw ją w spokoju, dobrze? Ona nie potrzebuje kogoś takiego jak ty. Będą z tego same kłopoty.

– Wiesz, Mike, straszny z ciebie dupek.

– Dopiero teraz to zrozumiałeś? Jesteś beznadziejny. – Śmiejąc się, ściągnął wodze i krzyknął na konia. Sam usłyszała go i obejrzała się, a Mike odjechał w chmurze pyłu.

Kyle podjechał do ogrodzenia wokół pola, chociaż w uszach nadal mu dźwięczało ostrzeżenie brata. Zsiadł z konia i przeszedł między zardzewiałymi drutami. Od razu zauważył, że na jego widok Sam wyraźnie się zdenerwowała. Wyglądała tak, jakby miała ochotę go udusić.

– Pomóc w czymś? – zapytał, wskazując na traktor.

– Dziękuję. Damy sobie radę. – Uśmiechnęła się do niego sztywno.

– Sam, gdzie twoje dobre maniery? Szczerze powiem, że przyda nam się pomoc. – Jim, ojciec Samanthy, okrążył przyczepę i oparł się ramieniem o popękane, plastikowe siodełko traktora. Z kieszeni wyjął brudną chustkę i otarł pot z twarzy. – Cholerna prądnica. To niezły traktor, służył twojemu dziadkowi przez wiele lat i wcale się nie psuł, ale jest coraz bardziej wysłużony. – Westchnął i schował chustkę do kieszeni kombinezonu. Był niski, na brodzie srebrzył mu się dwudniowy zarost. Jim całe życie mieszkał w Wyoming, tak jak wiele pokoleń Rawlingsów przed nim. – Właśnie kończymy zwozić siano. Jack i Matt zawieźli ostatnią partię do stodoły, aż tu nagle traktor zaczął nawalać.

– Może ja rzucę na to okiem – zaproponował Kyle.

– Nie! Damy sobie radę – oświadczyła Samantha.

– Znasz się na traktorach? – zaciekawił się jej ojciec. Dopiero teraz Kyle zauważył, że mówi trochę niewyraźnie i bije od niego lekka woń whisky.

– Trochę.

Sam stanęła między Kyle'em a ojcem.

– Nie zawracaj sobie głowy. Naprawdę poradzimy sobie sami. – Starannie wymawiała każde słowo, jakby w nadziei, że ojciec zrozumie, o co jej chodzi. Kiedy nie zareagował, zwróciła się do Kyle'a. Wymuszony uśmiech nie pasował do zdenerwowania widocznego na jej twarzy. – Jack i Matt zaraz tu wrócą. – Zmrużyła oczy i spojrzała w dał, jakby siłą woli chciała sprowadzić robotników na pomoc. – Nie musisz robić sobie kłopotu.

– Żaden kłopot. – Spojrzeli sobie w oczy. Zauważył, że W zagłębieniu u nasady jej szyi pulsuje jakiś nerw.

– Ale to nasza praca. Poradzimy sobie.

– Czasami naprawiam samochody i…

– Traktor to nie to samo.

– Prawie to samo. – Nie zamierzał ustąpić, chociaż widział w oczach Sam narastającą panikę. Bała się, że Kyle opowie Kate o pijaństwie ojca.

– Posłuchaj tego – odezwał się Jim. Chciał wspiąć się na siodełko, ale stopa mu się osunęła i wylądował na ziemi. – Do diabła! – warknął. Chwycił się siodełka i w końcu udało mu się na nim usiąść. Mamrocząc coś do siebie zapalił papierosa, a potem przekręcił kluczyk w stacyjce.

Silnik warknął, ale zaraz zamilkł. Wydmuchując dym nosem, Jim spróbował uruchomić maszynę jeszcze raz, ale akumulator się rozładował, więc jedynym efektem był cichy stuk pod maską.

– A to sukin…

– Tato!

– Całkiem się wyładował. Cholerny… Sam zacisnęła zęby.

– Tato, proszę.

– Ale nic się nie dzieje. Kyle'owi na pewno mój język nie przeszkadza. Ta przeklęta maszyna…

– Tato, przestań. – Policzki Sam płonęły. Krople potu spływały po szyi na bluzkę. – Zostaw nas, dobrze? – zwróciła się do Kyle'a. – Odprowadzimy traktor na ranczo. Matt wie, że mamy awarię i niedługo tu wróci…

Jim zeskoczył na ziemię i niemal się przewrócił. Syknął z bólu i wyprostował się. Popiół z papierosa spadł mu na pierś.

– W takim stanie nie powinien prowadzić traktora.

– O Boże – wyszeptała Sam. – Nie, on wypił tylko trochę.

– Trochę? Na litość boską, on jest zalany w pestkę. Może zrobić sobie krzywdę albo kogoś zranić.

– Nie dopuszczę do tego – oznajmiła z determinacją, dumnie prostując ramiona. Wyzywająco spojrzała mu w oczy.

– O czym tam mówicie? – wybełkotał Jim.

– Nic takiego, tato – uspokoiła go, śląc Kyle'owi błagalne spojrzenie. Po raz pierwszy zobaczył, że bywa bezbronna i zrozumiał, dlaczego nie pozwalała mu się do siebie zbliżyć.

W oddali rozległ się warkot silnika. Sam odetchnęła z ulgą na widok nadjeżdżającego od strony rancza samochodu.

– Matt wrócił, tato – powiedziała, nie odrywając wzroku od Kyle'a. – Możesz już iść. Matt wszystko naprawi.

– Nic nie powiedziałeś babce… Głos Sam zaskoczył Kyle'a. Obejrzał się i zobaczył, że dziewczyna stoi obok. Siedział samotnie nad strumieniem, oparty plecami o drzewo palił papierosa, na którego właściwie nie miał ochoty, i zastanawiał się, co się jeszcze tego łata wydarzy. Zmierzch szybko zmieniał się w mrok i ryby zaczynały podpływać pod powierzchnię wody.

– Niby dlaczego miałem to zrobić? – Na jej widok serce zabiło mu szybciej. Włosy miała rozpuszczone, a zamiast zwykłych wytartych dżinsów włożyła białe szorty i bluzeczkę z cienkiego materiału, zawiązaną pod biustem. – Kate nie byłaby uszczęśliwiona, gdyby się dowiedziała, że jej zarządca pije.

– Wcale nie – zaczęła i urwała. – On się stara przestać. Potrafi bardzo długo nie pić ani kropli, a potem coś w niego wstępuje i znów zaczyna. Na pewno niedługo przestanie.

– Jesteś pewna? Wahała się o sekundę za długo.

– Tak.

– A jeśli nie?

– Przestanie.

Po raz pierwszy ogarnęło Kyle'a współczucie dla Sam. Stale musiała kryć ojca, udawać, że życie toczy się normalnie, Chociaż tak naprawdę nigdy nie mogła być pewna, co się stanie następnego dnia. Zgasił papierosa na płaskim kamieniu.

– Skąd możesz wiedzieć, że przestanie? Westchnęła głęboko. Wiatr zaszeleścił w drzewach i rozwiał jej włosy.

– Mama powiedziała, że jeśli nie przestanie, to się z nim rozwiedzie.

– I myślisz, że to zadziała?

– Ojciec się tym przejął. – Usiadła obok niego na kępie suchej trawy. Kyle'a owionął zapach dzikich kwiatów i mydła. Sam zerwała źdźbło trawy, pokruszyła je i rzuciła na wiatr.

– Nie możesz go kryć w nieskończoność.

– Wiem. Oczarowany jej bliskością, miał kłopot z prowadzeniem rozmowy.

– Kate w końcu się dowie.

– Wiem, już powiedziałam.

– I co wtedy?

– Słuchaj, nie mówmy o tym, dobrze? Tata ma problem. Wie o tym, ja i mama też o tym wiemy. Robimy wszystko, żeby zapanować nad sytuacją. Tamtego dnia miał wpadkę i martwi się, że widziałeś go w takim stanie. To się już nie powtórzy.

– Bardzo wierzysz w swojego staruszka.

– Znam go. Kocha swoją pracę. Bardzo lubił pracować dla twojego dziadka, a Kate po prostu uwielbia, więc się o niego nie martw. Przyszłam tu tylko po to, żeby ci podziękować za dyskrecję.

Chciała odejść, lecz chwycił ją za nadgarstek. Pod palcami wyczuł przyśpieszony puls.

– Nie tylko po to tu przyszłaś.

– Nie? – Spojrzała na niego zdziwiona i natychmiast zrozumiała, co miał na myśli. – Na litość boską, nie pochlebiaj sobie.

– A nie mam powodu?

Patrzyła na niego długo i surowo. Jej skóra pod jego palcami zaczęła się robić coraz cieplejsza. Sam wydęła wargi, a on natychmiast sobie wyobraził, że ją całuje do nieprzytomności.

– Od pierwszego dnia się na mnie uwziąłeś, ale ja nie jestem tobą zainteresowana. Miałam nadzieję, że to w końcu do ciebie dotrze.

– Sądzę, że się boisz. Roześmiała się.

– Boję się? Ciebie? Dlaczego? Bo jesteś wnukiem szefowej? Dlatego, że przyjechałeś z wielkiego miasta? Zapewniam, że się ciebie nie boję. Śmiać mi się tylko chce, że masz o sobie takie wygórowane mniemanie. Wydaje ci się, że jesteś nie wiadomo kim. – Uniosła lekko głowę. – Czego ty właściwie ode mnie chcesz?

– Może tylko chciałbym cię lepiej poznać?

– Już ci mówiłam, że nie interesuje mnie to.

– Dlaczego nie? – Przyjrzał jej się badawczo. – Czy to ze względu na Tadda?

– Na Tadda?

– Słyszałem, że się z nim spotykasz.

– To tylko… – Potrząsnęła głową i westchnęła. – Tadd to po prostu przyjaciel. Wszyscy mają go za łobuza, ale on wcale taki nie jest. To fajny chłopak, tylko trochę zagubiony.

– Ciągle pakuje się w kłopoty.

– Tak samo jak ty. Może to innego rodzaju kłopoty, ale też kłopoty.

Zacisnął mocniej dłoń na jej nadgarstku.

– Skoro nie chodzi o Tadda ani o żadnego innego faceta…

– Nie ma żadnego innego faceta.

– W takim razie dlaczego mnie unikasz? Zawahała się, a potem wolno cofnęła ramię. W pobliskich drzewach odezwała się sowa.

– Chcesz znać powody? W porządku. Jest ich całe mnóstwo. – Podstawiła mu palec pod nos. – Po pierwsze, nie spotykam się z mężczyznami, dla których pracuję.

– Przecież ja nie…

– Po drugie – wyprostowała drugi palec – nie jesteś z tych stron. – Kolejny palec pojawił się przed jego nosem. – Po trzecie, jesteś zepsuty do szpiku kości i po czwarte, zadajesz się z towarzystwem, które mi nie odpowiada. – Opuściła rękę. – Nie przyszłam tu po to, żeby się z tobą kłócić. Jeszcze raz dziękuję, że nie powiedziałeś nikomu o moim ojcu. Jestem ci za to wdzięczna i obiecuję, że już więcej nie będzie pił w pracy. – Wstała i zaczęła odchodzić. – Muszę wracać.

– Nie, zaczekaj! – zawołał. Wstał pośpiesznie i pobiegł za nią. Zrównał się z nią, kiedy przystanęła i zagwizdała na gniadą klacz pasącą się koło kamienia. – Nie uciekaj.

– Wcale nie uciekam.

– Właśnie że uciekasz.

– No dobrze. Uciekam, bo się boję. Nagle poczuł suchość w gardle i przełknął nerwowo ślinę.

– Ja też się boję – wymamrotał.

– O, nie… – wyszeptała, a on w tej samej chwili kompletnie stracił głowę i pocałował ją tak mocno, aż świat wokół niego zawirował. Sam na ułamek sekundy zesztywniała w jego ramionach, ale zaraz rozluźniła się. Ciepła i uległa, pachnąca lawendą, wtopiła się w niego miękko. Serce biło mu jak oszalałe, w uszach mu huczało i nie słyszał nawet szumu wody ani rżenia klaczy.

Kiedy uniósł głowę, spojrzała na niego spod ciężkich powiek, a potem nagle oprzytomniała, odepchnęła go i wyswobodziła się z jego objęć.

– O, nie! – Patrzyła na niego, jakby nagle coś sobie uświadomiła. – Nie! – Zła na samą siebie przesunęła wierzchem dłoni po wargach, nie tak, jakby chciała zetrzeć ślad pocałunku, ale jakby sprawdzała, czy jej usta są na miejscu. – To był błąd.

– Dlaczego?

– Dlatego… dlatego… – Zatrzepotała rękami w powietrzu, a potem wsunęła je do kieszeni szortów. – Dlatego że jesteś zepsutym szczeniakiem. – Trudno mu było o to się z nią kłócić, więc tylko wzruszył ramionami. – Przyzwyczaiłeś się, że dostajesz wszystko, czego zapragniesz.

– Przeważnie – zgodził się. Uśmiechnął się wolno, z zadowoleniem.

– Nie tym razem, Fortune. – Jego nazwisko wypowiedziała z lekką odrazą. – Nigdy mnie nie dostaniesz! – Głos jej nieco drżał. Wskoczyła na siodło, lekko pociągnęła wodze i krzyknęła na konia. Szybko zniknęła w mroku, zostawiając za sobą tuman kurzu.

– Dostanę, Sam, dostanę. Ty to wiesz i ja to wiem. – Był pewien, że jest to tylko kwestia czasu. – Cierpliwości – wymamrotał pod nosem. Wzeszedł księżyc, nad strumieniem przeleciał nietoperz. – Mamy całe lato.

Trudno mu było zachować cierpliwość. Dni mijały jeden za drugim i wkrótce miał wrócić do Minneapolis, do rodziny. Nawet jego babka była jakaś niespokojna. Przyjechała do Wyoming, żeby, jak twierdziła, zastanowić się nad swoim życiem i „wziąć głębszy oddech przed powrotem na posterunek”, ale wszyscy wiedzieli, że pobyt na wsi miał jej pomóc otrząsnąć się z żałoby. Chociaż jej małżeństwo nie było idealne, przeżyła z Benem wiele lat. Kyle nie znał szczegółów – ojciec i babka bardzo powściągliwie mówili o sprawach osobistych – lecz Kyle dowiedział się co nieco od swojej matki, Sheili, pierwszej żony Nathaniela, która od czasu rozwodu nie przepuściła żadnej okazji, by nie wygłosić jakiejś zjadliwej uwagi na temat rodziny Fortune'ów.

Kiedyś Kyle'owi się wydawało, że ojciec skrzywdził matkę, rozwodząc się z nią. Jednak po latach zmienił zdanie, podobnie jak Michael i Jane. Gdy porównali to, co od niej słyszeli, okazało się, że matka często zmienia wersje przebiegu wydarzeń, nagina prawdę lub po prostu kłamie, by przedstawić rodzinę, a zwłaszcza byłego męża i teściową, w jak najgorszym świetle. Sheila Fortune była zgorzkniałą kobietą, która nieustannie się żaliła, że została skrzywdzona i oszukana, a adwokaci rodziny „wykiwali” ją przy podziale majątku.

A przecież Sheila nie przepracowała ani jednego dnia w życiu, mieszkała w drogim apartamencie, w budynku, który był jej własnością, zatrudniała kucharza, pokojówki, ogrodników, spełniających jej zachcianki. A wszystko to za pieniądze Fortune'ów. W miarę upływu czasu Kyle zmieniał zdanie o matce, a kiedy porównywał ją do Samanthy i jej rodziny, czuł niesmak.

Sam unikała go przez blisko tydzień, ale nie miał zamiaru pozwolić jej się wykręcić jednym pocałunkiem – nawet tak wyjątkowym. Ścigał ją zawzięcie, jak głodny wilk sarnę. Nachodził ją w stajni, gdy karmiła konie, w domu, gdy pomagała matce w kuchni. Raz spotkał ją w małym barze dla zmotoryzowanych, gdzie właśnie zamówiła koktajl truskawkowy. Bar Burger Haven wyglądał tak, jakby za chwilę miał zbankrutować. Pomarańczowy winyl, pokrywający ławy przy stolikach, był popękany i byle jak sklejony taśmą, klimatyzator w oknie rzęził z wysiłku, a na blacie baru i podłodze roiło się od dziur wypalonych papierosami.

– Nie męczy cię to chodzenie za mną? – spytała. Zapłaciła już za koktajl i zmierzała do drzwi. Zakurzony pikap jej ojca stał na parkingu obok sportowego wozu Kyle'a.

– Wcale za tobą nie chodzę – zaprotestował.

– Jasne – odparła kpiąco i wyszła z baru.

Zostawił na stole nie dopitą colę i poszedł za nią. W powietrzu unosił się ciężki zapach spalin i słychać było warkot samochodów.

– No dobrze. To prawda, że lubię na ciebie wpadać.

– Może po prostu ci się nudzi.

– Nie w twoim towarzystwie. Chwyciła w usta słomkę, przez którą popijała koktajl, i spojrzała na niego tak uważnie, że poczuł się nieswojo.

– Daj sobie spokój, Fortune. Nie jesteś w moim typie.

– Bzdura.

– Wydaje ci się, że jeśli nazywasz się… Podszedł do niej bliżej, chwycił za rękę i niechcący sprawił, że wylała sobie koktajl na bluzkę.

– Chcę tylko cię lepiej poznać – powiedział.

– Nie ma mowy! I zobacz, co zrobiłeś. – Przystanęła gwałtownie. Kyle spojrzał na plamę na żółtej bluzce. Przez ułamek sekundy wyobrażał sobie, że zlizuje gęsty koktajl z jej piersi. – Daj sobie spokój – dodała Sam matowym głosem.

– Nie mogę. – I wtedy ją pocałował; otoczył ramionami i przywarł do jej ust. Usłyszał, jak upuszcza kubek z koktajlem. Zimny napój ochlapał mu spodnie, ale nie wypuszczał jej z objęć. Po raz pierwszy odpowiedziała na jego pocałunek, jej usta rozchyliły się przyzwalająco. Całował ją coraz namiętniej, nie bacząc na to, że stoją na ruchliwej, głównej ulicy miasteczka, przechodnie zatrzymują się obok nich i klienci sąsiednich barów i sklepów przyglądają im się z zaciekawieniem. Nagle go odepchnęła, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody.

– Nie tutaj – rzekła cicho, zerkając w stronę Burger Haven.

– To powiedz gdzie.

– Nie. Zrozum, nie mogę się z nikim wiązać. Ani z tobą, ani z nikim innym.

– Samantho, proszę, daj mi szansę… Spojrzała na plamę na bluzce, potrząsnęła głową i spojrzała mu w oczy.

– Wykluczone.

– Ale Sam… Cofnęła się.

– Zostaw mnie w spokoju.

– Nie mogę.

– W takim razie zrób mi grzeczność – poprosiła z rozpaczą. – Idź do diabła, ale nie zabieraj mnie tam ze sobą.

Nie zostawił jej jednak w spokoju. Pewnego upalnego popołudnia, kiedy pszczoły uwijały się w gałęziach topól, a on cały dzień naprawiał płoty okalające pola, spotkał ją samą. Pływała w zakolu rzeki, gdzie woda jest ciemna i głęboka.

Jej ubranie leżało na brzegu. Tuż pod wodą rysowały się kształty jej ciała, opalone ramiona i nogi, jasny brzuch i piersi z ciemnymi brodawkami, kiedy leniwie płynęła na plecach. Powinien był odejść; udać, że nie zawędrował nad rzekę w poszukiwaniu Sam. Zachować się tak, jakby nie zauważył jej nagiego ciała, kiedy wynurzała się z wody, by za chwilę znów zanurkować. Poczuł, że robi mu się gorąco z pożądania.

Słońce prześwietlało wodę tam, gdzie nie sięgał cień. Ciało Samanthy, szczupłe i drobne, zwinne i giętkie, miało doskonały kształt – wyraźnie zaznaczona talia, krągłe biodra, szczupłe kostki. Wiele by dał, by go posmakować… przywrzeć ustami do mokrej skóry, dotknąć jej tak, jak nikt jeszcze jej nie dotykał. Na pewno była dziewicą i Kyle bardzo chciał uczynić z niej kobietę, pokazać jej rozkosze miłości, usłyszeć, jak jęczy w zachwycie.

Pluskała się w wodzie jak nimfa, całkiem nieświadoma, że ktoś ją obserwuje, a jemu serce waliło jak młotem. Oparł się o wyrastający nad brzegiem wielki głaz i odchrząknął tak głośno, że spłoszył ptaki w gałęziach drzew.

Wynurzyła się z wody i odrzuciła włosy z czoła.

– Co… co ty tutaj robisz?

– Podglądam cię.

– Łatwo nie dajesz za wygraną, co?

– Kiedy czegoś bardzo chcę, to nie.

– To jest prywatny teren.

– Och. Czyli nie tylko cię podglądam, ale też naruszyłem cudzą własność. – Tłumiąc uśmiech, patrzył, jak policzki Sam robią się czerwone. Z trudem utrzymywała się na wodzie, starając się jednocześnie zasłonić swą nagość.

– Odejdź.

– Jeszcze nie.

– Podam cię do sądu.

– Jasne.

– No to mój tata przyjdzie do ciebie ze strzelbą. Kyle roześmiał się.

– Nie bardzo w to wierzę.

Rozzłościła się na serio. Widział w jej oczach niebezpieczne iskierki.

– Zawstydzasz mnie.

– Z takim ciałem nie masz się czego wstydzić.

– To ty powinieneś się wstydzić tego, co mówisz.

Znów się roześmiał i sięgnął po jej ubranie. Krzyknęła zduszonym głosem.

– Ani mi się waż…

– Co takiego? – Podniósł z ziemi jej szorty, bluzkę i bieliznę.

– Jeśli mnie tu zostawisz bez ubrania, to przysięgam, że przyjdę do ciebie, jak będziesz spał i wytnę ci serce, albo utnę ci jakąś inną część ciała, do której jesteś przywiązany.

– Zrobiłabyś to? – Nie przyszło mu do głowy, by ukraść jej ubranie, ale ten pomysł nawet mu się spodobał. Samantha podpłynęła do brzegu.

– Bez wahania.

– To by dopiero było coś.

– Jesteś zepsutym, zarozumiałym, bogatym sukin…

– Ale mam twoje ubranie. Na twoim miejscu bardziej bym uważał na to, co mówię.

Nie słuchała go. Najwyraźniej doszła do wniosku, że niewiele ma do stracenia i wyszła z rzeki. Jej wspaniałe ciało ociekało wodą. Podeszła do niego, trzęsąc się z oburzenia.

– Ty wstrętny padalcu…

– Nie myślisz tak naprawdę. – Patrząc jej prosto w oczy, podał jej ubranie. – Nie miałem zamiaru tego zabierać.

– Akurat. – Wyrwała mu szorty i włożyła je. Kiedy wciągała je z wysiłkiem na mokre ciało, Kyle poczuł, że jego podniecenie daje o sobie znać bardziej namacalnie. Samantha zapięła szorty, więc nie mógł już podziwiać jej nagich bioder i podbrzusza. Szybko włożyła bluzkę, a majtki i stanik wsunęła do tylnej kieszeni szortów. Spojrzała gniewnie na Kyle'a.

– Dlaczego ciągle mnie poniżasz?

– Ponieważ inaczej w ogóle nie zwróciłabyś na mnie uwagi.

– A więc chodzi o twoją urażoną dumę? – Sięgnęła po buty. – Tyle dziewczyn aż piszczy, żeby się z tobą spotkać. Baw się z nimi w podglądacza.

– Wcale nie chcę innych dziewczyn. Zamarła w bezruchu.

– Na pewno chcesz.

– Chcę tylko ciebie. – Kiedy to powiedział, po raz pierwszy do niego dotarło, że to prawda.

Drgnęła gwałtownie i niemal wypuszczając but z ręki, spojrzała mu badawczo w oczy.

– Nie wierzę.

– Tak jest. – Bez namysłu wyciągnął ku niej ramiona. – I zapewniam cię, że zmieniłbym to, gdybym tylko potrafił.

– Nie, Kyle, przestań… – protestowała, kiedy zaczynał ją całować. – Proszę…

– O co prosisz? – zapytał, ale już nic nie powiedziała. Rozchyliła usta i poddała się ogarniającej ciało słabości.

Razem potoczyli się na spękaną, suchą ziemię i tam, przy wtórze szumu rzeki i szelestu liści, Kyle po raz pierwszy zrozumiał, jak można się kochać. Niecierpliwie, namiętnie, czując, że jego duszę ogarnia jakieś nie znane mu dotąd uczucie, zabrał jej dziewictwo, a w zamian dał kawałek swojego serca.

Nawet teraz, po tylu latach, pamiętał ten pierwszy raz. Mokre włosy okalały jej twarz, oczy miała szeroko otwarte, zdziwione i trochę wystraszone, skóra pod jego palcami drżała, kiedy się z nią połączył i odnalazł kawałek nieba.

Загрузка...