ROZDZIAŁ TRZECI

– Świetnie, po prostu wspaniale!

Energicznie zrzuciła buty z nóg. O lampę oświetlającą tylną werandę uderzała oślepiona ćma. Samantha spojrzała w dal, na ranczo Fortune'ów, i kolejny raz zadała sobie pytanie, co też porabia Kyle.

Przez całe popołudnie i wieczór zmagała się z silnym bólem głowy, który zaczął się, kiedy dziś zobaczyła Kyle'a. Myślała o nim przez cały dzień. Mówiła sobie, że nie chce mieć z nim więcej do czynienia, chociaż w głębi serca wiedziała, że w tej sprawie właściwie nie ma wyboru.

Dlaczego Kate – kobieta, którą Sam podziwiała za odwagę i zdecydowane poglądy – postanowiła zostawić ranczo właśnie jemu, chociaż miała do wyboru tuzin innych potomków? Kyle najmniej się nadawał do prowadzenia gospodarstwa i było bardzo mało prawdopodobne, że osiądzie w Wyoming na stałe. Dlaczego nie wybrała Granta, który całe życie spędził w Clear Springs? Albo Rachel, zdaniem wielu ludzi najbardziej przypominającej babkę? Rocky, kuzynka Kyle'a, lubiła przygody, umiała pilotować samolot i kochała Clear Springs. Ale nie, Kate wybrała Kyle i zmusiła go do zamieszkania na tej ziemi przez sześć długich miesięcy – niemal drzwi w drzwi z Samantha.

Mamrocząc pod nosem, podeszła do zlewu i ochlapała twarz zimną wodą, nie zważając na krople spływające na bluzkę.

– To zupełnie niedorzeczne – powiedziała cicho i napiła się wody prosto z kranu.

Gdyby miała trochę rozumu i odwagi, zadzwoniłaby do Kyle'a, poprosiła go o rozmowę, a potem, patrząc w jego piękne, niebieskie oczy, powiedziałaby mu, że jest ojcem ślicznej, urwisowatej dziewczynki.

– No dobrze. Ale co potem? – zastanawiała się głośno, wycierając rękawem usta. Kyle albo ucieknie – historia lubi się powtarzać – albo zażąda dowodu ojcostwa, a potem, kiedy będą już znane wyniki badań, będzie się domagał co najmniej częściowego prawa do opieki nad dzieckiem. – Niech to wszyscy… – Zamilkła w pół zdania, kiedy spostrzegła w oknie nad zlewem odbicie Caitlyn. – Dlaczego jeszcze nie śpisz?

– Dlaczego przeklinasz? Sam westchnęła i opuściła podwinięte rękawy bluzki.

Z uśmiechem, który przywoływała na twarz tylko dla córki, uniosła bezradnie ramiona.

– No tak. Nakryłaś mnie – przyznała. – Jestem trochę zdenerwowana.

– Z powodu tego znajomego? – Caitlyn spoglądała na nią dziwnie. Jej dziecinna buzia zmarszczyła się w skupieniu, niebieskie oczy spoglądały oskarżycielsko.

– Tak, z jego powodu.

– A mnie stale powtarzasz, że nie powinnam się przejmować tym, co mówią inni.

– To dobra rada. Chyba jej posłucham. Może mi teraz wytłumaczysz, dlaczego jeszcze nie śpisz. Zdawało mi się, że się położyłaś już godzinę temu.

– Nie mogłam zasnąć – wyjaśniła dziewczynka, wzruszając ramionami. Minę nadal miała zatroskaną.

– Dlaczego?

– Jest gorąco.

– I co jeszcze? – Sam podeszła do córki, delikatnie ujęła ją za ramię i poprowadziła ku schodom do sypialni.

– I… – Caitlyn zagryzła wargę.

– Co się stało?

– Chodzi o Jenny Peterkin – wyznała w końcu dziewczynka.

– Co zrobiła Jenny? – Ta rozmowa przestała się Samancie podobać. Jenny była rozpieszczoną dziesięcioletnią panną, która uprzykrzała życie jej córce od drugiej klasy.

– Wydaje mi się, że Jenny do mnie dzwoniła.

– Wydaje ci się?

– Tak. Kiedy byłaś w stajni, zadzwonił telefon i ktoś zapytał o mnie. Przedstawił się jako Tommy Wilkins, ale to nie był jego głos. Słyszałam też jakieś śmiechy. – Przełknęła ślinę i spuściła wzrok.

– I co Tommy czy Jenny, czy jeszcze ktoś inny, powiedział ci?

– Że… że jestem bękartem. O Boże, daj mi siłę, błagała w duchu Sam.

– Przecież wiesz, że to bzdury, Caitie. A te dzieciaki, które do ciebie dzwoniły, to banda tchórzy bez serca Nic o tobie nie wiedzą.

Nachyliła się i przytuliła córkę. Nie po raz pierwszy problem braku ojca zaistniał w jej życiu i pewnie nie ostatni. Za każdym razem jednak było to coraz bardziej bolesne.

– Czy to prawda?

– Co?

– Sprawdziłam to słowo w słowniku. Zgadza się. Przecież nie mam taty.

– To prawda, że nie byłam żoną twojego ojca, ale ty masz tatę, kochanie. Każdy ma tatę.

– Ale gdzie on jest? I kto to jest? – Wargi Caitlyn lekko zadrżały, a grube łzy pojawiły się w kącikach powiek.

– Twój tata mieszka bardzo daleko. Już ci to mówiłam.

Dlaczego teraz? Dlaczego ci mali okrutnicy musieli przypomnieć Caitlyn o braku ojca właśnie teraz, kiedy Kyle jest tak blisko?

– Powiedziałaś, że któregoś dnia go poznam.

– I poznasz.

– Kiedy?

– Obawiam się, że szybciej, niżbym sobie tego życzyła – odparła ze smutnym uśmiechem.

– Polubię go? Sam skinęła głową.

– Wydaje mi się, że tak. Większość ludzi go lubi.

– Ale nie ty.

– To bardziej złożony problem. Zobaczysz. Chcesz coś na ząb, zanim pójdziesz do łóżka?

Oczy Caitlyn zwęziły się czujnie, jakby dziewczynka wiedziała, że matka nią manipuluje. Miała już dziewięć lat i coraz trudniej było odwrócić jej uwagę.

– Ale, mamo…

– Kiedy znów zadzwoni do ciebie Jenny czy Tommy, czy ktokolwiek inny, powiedz, żeby cię zostawili w spokoju. Albo lepiej nic nie mów, tylko oddaj mi słuchawkę. Ja się nimi zajmę. Już lepiej?

– Chyba tak. – Pociągnęła nosem i jej myśli, przynajmniej na jakiś czas, powędrowały w inną stronę. Westchnąwszy głośno, podeszła do okna i spojrzała na stajnię. – Tak sobie myślałam… – zaczęła i chytrze zerknęła na matkę.

– O czym?

– Na urodziny obiecałaś mi konia, pamiętasz?

– Zgadza się, obiecałam, ale urodziny będziesz miała dopiero wiosną przyszłego roku.

– Wiem. Ale przedtem jeszcze są święta.

– Do świąt mamy jeszcze sześć miesięcy. – Sześć miesięcy. Właśnie tyle czasu Kyle zamierza spędzić w Wyoming.

Matka i córka ruszyły wąskimi, drewnianymi schodami do małej sypialni Caitlyn, tej samej, w której Sam spędziła dziecięce lata.

Otworzyła okno. Lekki wietrzyk unosił wypłowiałe zasłony, przynosząc zapach wysuszonego siana i róż z ogrodu. Grały świerszcze, czasem gdzieś zaryczało zagubione cielę lub wysoko w górach żałośnie zawył kojot.

Caitlyn ułożyła się w łóżku – takim samym jak dawne łóżko Sam – i starała się stłumić ziewanie.

– Kocham cię – wyszeptała w poduszkę. W tej chwili tak bardzo przypominała Kyle'a, że Samantha poczuła ucisk w gardle.

– Ja też cię kocham. – Ucałowała zaróżowiony policzek córki, ale zanim zdążyła podnieść z podłogi parę zakurzonych dżinsów i koszulkę, dziewczynka poruszyła się.

– Nie gaś światła – poprosiła. Sam zatrzymała się.

– Dlaczego?

– Sama nie wiem – odparła córka z westchnieniem.

– Na pewno wiesz. Sypiasz w ciemnym pokoju, odkąd skończyłaś dwa lata. – Samantha poczuła, że przebiega ją dreszcz. – Czy coś jeszcze się stało poza tym telefonem?

Caitlyn zagryzła wargę, a to nieomylnie znaczyło, że coś ją dręczy. Trzymając brudne ubranie córki w objęciach, Sam przykucnęła przy łóżku.

– Powiedz szczerze, kochanie. O co chodzi?

– Ja… sama nie wiem – wyznało dziecko ze zmartwioną miną. – To tylko takie dziwne uczucie.

Sam poczuła suchość w ustach.

– Uczucie? Jakie uczucie?

– Wydaje mi się, że ktoś na mnie patrzy.

– Ktoś? Kto taki?

– Nie wiem! – odparła Caitlyn, nakrywając się kołdrą po szyję, chociaż w pokoiku było ponad trzydzieści stopni ciepła.

– Widziałaś kogoś? Dobry Boże, czyżby ktoś śledził jej dziecko? Takie rzeczy zdarzają się bogatym ludziom z miasta, ale czasami jakiś zboczeniec upatrzy sobie całkiem przypadkowe dziecko i… O Boże, nie!

– Nie, nikogo nie widziałam, ale… no wiesz. Po prostu czuję, że ktoś na mnie patrzy. Czasami Zach Bellows tak dziwnie się na mnie gapi, że nawet jeśli siedzi za mną i ja go nie widzę, to wiem, że na mnie patrzy. To takie okropne.

– Rzeczywiście, okropne. – Serce Sam biło jak oszalałe. – Ale skoro nikogo nie widziałaś… Kiedy to było?

– Kilka razy w szkole, a potem raz w sklepie.

– Czy ktoś był z tobą, kiedy to się stało? Przyjaciółka, nauczyciel, albo w ogóle ktoś, kto by zauważył coś podejrzanego? – Samantha starała się nie wpadać w panikę, chociaż miała wrażenie, że ktoś zacisnął jej stalowe kleszcze na szyi. Caitlyn pokręciła głową. – Więc dlaczego właśnie dzisiaj jesteś taka niespokojna?

– Tak jakoś dziwnie się czuję.

– To przesądza sprawę. – Sam z trudem przywołała uśmiech na usta. – Będziesz dziś spała ze mną. I nie zastanawiaj się, czy ktoś na ciebie patrzy. Pilnuje nas największy pies na świecie i…

– Kieł? – Caitlyn roześmiała się.

– Właśnie. Na noc zamknę wszystkie drzwi i okna, chociaż te strachy to na pewno tylko skutek twojej bujnej wyobraźni. Chodźmy.

Ciągnąc za sobą kołdrę, Caitlyn pobiegła do sypialni po przeciwnej stronie korytarza i wskoczyła do łóżka matki.

– Pooglądamy telewizję? – zapytała z błyskiem w oku.

– Zdawało mi się, że jesteś śpiąca.

– Proszę… Sam zastanawiała się, czy czasem nie została nabrana przez najmłodszą oszustkę świata, ale się zgodziła. Starannie sprawdziła, czy wszystkie drzwi są zamknięte i czy Kieł czuwa w swoim ulubionym miejscu przy schodach. Potem przez kuchenne okno zerknęła w kierunku rancza Fortune'ów. Rozświetlona łagodnym blaskiem księżyca noc wydawała się spokojna i przyjazna. Jedynym problemem rysującym się na horyzoncie był Kyle. Sam weszła na górę, nasłuchując czy trzeci stopień jak zwykle zaskrzypi pod jej stopą. Wiedziała, że życie jej i Caitlyn nigdy już nie będzie takie samo.

Kyle odgonił natrętną muchę sztywną podkładką do papierów. Szedł przez stajnię, przyglądając się beczkom z ziarnem, uprzęży, zapasom leków dla zwierząt, narzędziom i belom siana. Chociaż nie było jeszcze dziewiątej, on już zdążył odwiedzić stodołę, trzy magazyny, garaż z maszynami rolniczymi i pompownię. Zamierzał porównać cyfry, które sobie zanotował, z zapisami w księgach rachunkowych, a potem wpisać te dane do komputera, który zamówił telefonicznie. Laptop, modem, oprogramowanie i drukarka zapewne są już w drodze. Ranczo wreszcie wejdzie w dwudziesty i dwudziesty pierwszy wiek.

W stajniach było duszno, gęste powietrze już zaczynało się nagrzewać. Ostry odór końskiego nawozu, potu, uryny i natłuszczonej skóry mieszał się z zapachem, który Kyle'owi od dzieciństwa kojarzył się z tym miejscem. Aluminiowe wiadra, widły, szpadle i grabie wisiały na hakach wbitych w ściany. Obok gaśnicy stała lampa naftowa, przygotowana na wypadek przerwy w dopływie elektryczności.

Usłyszał rżenie Jokera, który jako jedyny ogier był trzymany w zagrodzie blisko domu. Kyle obawiał się, że to zwierzę sprawi jeszcze wiele kłopotów, lecz wiedział, że będzie mu go brakowało, kiedy Grant wreszcie zabierze go do swej stajni. Ten koń zawsze będzie się Kyle'owi kojarzył ze spotkaniem z Samanthą.

Wyjął z kieszeni ciemne okulary, wsunął je na nos i wyszedł na dwór. Ostre słońce połyskiwało na blaszanym dachu garażu. Ogier znów zarżał.

– Spokojnie, koniku, spokojnie. – Słowa te zostały wypowiedziane wysokim, dziecięcym głosem.

Kyle stanął jak wryty. Na ogrodzeniu siedziała dziewczynka i przemawiała do tego przeklętego konia. Jasne włosy, zapewne rano starannie uczesane w koński ogon, teraz wymykały się spod gumki, a dżinsowe szorty i żółta koszulka podkreślały opaleniznę na długich nogach i ramionach. Dziewczynka miała na sobie zakurzone i znoszone buty kowbojki. Nie widział jej twarzy, ponieważ odwrócona do niego plecami w skupieniu przemawiała do konia.

– Co tutaj robisz? – zapytał, a dziewczynka podskoczyła, niemal spadając z ogrodzenia, i obejrzała się przez ramię.

– Kim jesteś? – Niebieskie oczy patrzyły na niego śmiało.

– To ja chyba powinienem ciebie o to zapytać. – Podszedł bliżej, przyjrzał się dziecku uważnie i natychmiast poznał, że to dziecko Samanthy. Miało taki sam dumny zarys podbródka, pełne usta i lekko zadarty nos.

– Nazywam się Caitlyn – odparła trochę zaczepnie. Jaka matka, taka córka. – Caitlyn Rawlings.

– Miło mi. Jestem Kyle Fortune. – Patrzyła mu prosto w oczy, nie mrugnąwszy nawet powieką, całkiem odmiennie niż inne znane mu dzieci. – Znam twoją mamę. Jest gdzieś tutaj? – zapytał, szukając wzrokiem pikapa Sam.

– Nie. – Caitlyn poruszyła się niespokojnie, jakby mu nie ufała albo zdała sobie sprawę, że powinna być gdzie indziej.

– Nie? – Kyle oparł się o ogrodzenie i spojrzał uważnie na małą. – Ale wie, gdzie jesteś, prawda?

Caitlyn zagryzła wargi, jakby obmyślała jakieś kłamstewko, ale po chwili udzieliła wymijającej odpowiedzi:

– No, tak jakby.

– Czyli jak? Albo wie, albo nie wie. Dziewczynka spojrzała gdzieś w bok.

– Myśli, że poszłam do Tommy'ego. Mieszka tam. – Wskazała palcem na zachód. – Ale poszłam na skróty, przez pola i…

– I dotarłaś do zagrody Jokera.

– No. Muszę się spieszyć – stwierdziła, jakby nagle zdała sobie sprawę, że może wpakować się w kłopoty. Zeskoczyła na ziemię, otrzepała dłonie i zawahała się. – Nazywasz się Fortune? Jak pani Kate?

– To była moja babka. Dziewczynka roześmiała się.

– Ale miałeś szczęście! Nie mógł zaprzeczyć.

– Zostawiła mi to ranczo w spadku.

– Więc teraz tu mieszkasz? – Ze zdumienia otworzyła buzię, a niebieskie oczy rozbłysły jak dwa górskie jeziora w słońcu. – To naprawdę masz szczęście.

– Tak myślisz? – Rozejrzał się i spostrzegł na dachu stajni obracającą się wraz z wiatrem figurkę biegnącego konia. – Pewnie masz rację. W każdym razie, będę tu mieszkał przez jakiś czas. Do świąt Bożego Narodzenia. – Dlaczego opowiada tej małej o swoich sprawach? Może zachęciło go do tego jej czyste spojrzenie. W głębi duszy zawsze lubił dzieci.

– A potem?

– Pewnie sprzedam ranczo.

– Dlaczego?

– Bo będzie na to odpowiednia pora.

– Gdyby to było moje ranczo, nigdy bym go nie sprzedała. Moja mama mówi, że to najlepsze ranczo w dolinie.

– Tak mówi? Te poważnie wypowiedziane słowa rozbawiły Kyle'a. Mała Caitlyn była bardzo interesującym dzieckiem – nad wiek dojrzałym, inteligentnym i, jak podejrzewał, całkiem sprytnym.

– Muszę uciekać. Mama pewnie zadzwoni do Tommy'ego, jeśli ja nie zadzwonię do niej pierwsza.

Odwróciła się na pięcie i pobiegła przed siebie, a Kyle spoglądał na nią w zamyśleniu. Domyślił się, że dziewczynka to mały urwis, który łapie świerszcze do pudełka, kąpie się w strumieniu, pewnie już umie strzelać i buduje fortece z bel siana. Wątpił, czy kiedykolwiek bawiła się lalkami, przebierała w sukienki matki lub urządzała herbatkę dla koleżanek. Patrzył, jak zręcznie prześlizguje się między kolczastymi drutami ogrodzenia i biegnie przez pole. Tak, to bez wątpienia córka Sam.

– Patrzcie, państwo! – zawołał Grant, otwierając drzwi z siatki i mierząc wzrokiem przyrodniego brata. – Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że jesteś prawdziwym kowbojem.

– Pewnie – przytaknął Kyle z kpiącym uśmiechem.

– Masz kawę?

– Rozpuszczalną. Grant uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Co? Nie masz espresso ani cappuccino, czy co tam wy, miastowi eleganci, pijacie?

Kyle prychnął rozbawiony. Musiał przyznać Grantowi rację. W Minneapolis zaczynał dzień prawdziwą, podwójną kawą z ekspresu, chociaż tutaj za nic w świecie by się do tego nie przyznał. W dodatku te przeklęte kowbojskie buty trochę go piły, a dopiero co zakupione dżinsy były nadal sztywne.

– Możesz mnie obrażać, ile ci się podoba. Po prostu muszę tu wytrzymać przez określony czas. Potem sprzedam ranczo i wyjadę. To pierwszy dzień z następnych stu osiemdziesięciu.

– To bardzo szlachetnie z twojej strony.

– Czy ktoś kiedyś powiedział, że jestem szlachetny?

– Nikt. Możesz mi wierzyć.

– Tak właśnie myślałem. – Nigdy nie należał do tych, którzy poszukują w życiu wzniosłych celów, nie rozumiał, dlaczego miałby to robić. Oczywiście, szanował ludzi walczących o to, w co wierzą, ale nie dziwił się, gdy ta walka obracała się przeciwko niedoszłemu bohaterowi. Wiedział, że jeśli nie złamie żadnego prawa i nie nastąpi nikomu na odcisk, żadne poważne kłopoty go nie spotkają. Nic innego nie miało znaczenia. Jedyne, czego w życiu żałował, chociaż nie chciał tego przyznać nawet przed sobą, to była historia z Sam. Kiedy znów ją zobaczył, uświadomił sobie, jak bardzo jest mu bliska. Ale to dawne dzieje. Oboje byli wtedy niemal dziećmi. Nie byli dla siebie stworzeni i wtedy, i teraz.

Grant powiesił kapelusz na kołku przy drzwiach i usiadł na krześle przy starym stole z klonowego drewna. Kyle nalał do kubków ciemnej cieczy, która w jego pojęciu była kawą.

– A więc widziałeś się z Sam – zagadnął Grant, kiedy Kyle podał mu gorący kubek.

– Wczoraj. Zajmowała się tym ogierem z piekła rodem.

– Tylko ona umie się z nim obchodzić.

– Doprawdy?

– Sam dobrze zna się na koniach. Czyżby w głosie brata usłyszał nutkę podziwu? Nie wiadomo dlaczego, Kyle poczuł ukłucie zazdrości.

– Pewnie tak – odparł. Grant przełknął łyk kawy i skrzywił się.

– Nikt cię nie uczył kulinariów – stwierdził.

– Opowiedz mi o Sam. – Kyle usiadł na krześle i oparł nogę o sąsiednie.

– Pan Bóg ją chyba zesłał. Kiedy Jim zachorował, przejęła jego obowiązki. Po prostu wskoczyła w jego siodło. Nauczył ją wszystkiego o prowadzeniu rancza, a kiedy zmarł, zajęła się wszystkim tak samo sprawnie jak on. – Zajrzał do kubka i zmarszczył czoło. – Kate powierzała Sam nadzór nad gospodarstwem, kiedy wyjeżdżała, chociaż zatrudniła zarządcę, Reda Spencera. Nie był taki bystry jak Jim. Sam pomagała, kiedy tylko mogła. Potem Red przeszedł na emeryturę, więc wszystko spadło na barki Sam. Kate wypłacała jej pensję i jednocześnie starała się kogoś znaleźć na miejsce zarządcy, ale nikt nie był tak uczciwy i prostolinijny jak Samantha Rawlings. Cóż…

– Mówisz o niej tak, jakby była ósmym cudem świata. – Tym razem Kyle był pewien, że słyszy w głosie brata nutę szacunku.

– Tylko jej tego nie powtarzaj. Kyle obrócił kubek w dłoniach.

– A może się w niej podkochujesz? Grant uśmiechnął się i przeczesał dłonią jasne włosy.

– Ja? Nic podobnego, i współczuję wariatowi, który się w niej zakocha. To bardzo uparta młoda dama. Ja wolę łagodniejsze.

– Dobra, dobra. – Kyle nie dał się łatwo przekonać i wcale tego nie krył. Grant był zaprzysięgłym kawalerem, ale interesował się kobietami, zwłaszcza inteligentnymi i ładnymi jak Sam. – Poznałem dzisiaj jej córkę.

– Caitlyn?

– Tak. Była tu niecałe pół godziny temu. Podobna do matki jak dwie krople wody.

– Zgadza się. Charakter też ma podobny. Sam nie wiem, kiedy ją polubiłem.

– Tak jak Samanthę? Grant uśmiechnął się z błyskiem w oku.

– Dlaczego tak cię to interesuje?

– Wcale mnie nie interesuje.

– O, o wilku mowa – rzekł Grant, słysząc warkot silnika samochodu. Pod dom zajechał stary dodge, wzbijając za sobą tuman pyłu. – Zobaczę, jak sobie radzi z Jokerem.

– Tym diabłem wcielonym? Jeśli sądzić po tym, co wczoraj widziałem, to niezbyt dobrze.

– Chciałbyś spróbować?

– Wykluczone. Im dalej jestem od tego potwora, tym lepiej się czuję. Gdyby Kate nie zapisała go tobie, pewnie bym go sprzedał na klej – oznajmił Kyle, ale kąciki ust rozciągały mu się w uśmiechu.

– Jasne. – Grant dopił kawę, nie odrywając oczu od samochodu Samanthy.

– Słuchaj, muszę tu mieszkać przez pół roku, ale w testamencie nie było nic o tym, że mam narażać życie, tresując jakiegoś potwora o diabelskim temperamencie.

– Zakładam, że mówisz o koniu, a nie o mnie. – Grant nadal patrzył przez okno. Kyle podążył za jego wzrokiem i zobaczył, jak Samantha energicznie wysiada z samochodu.

– Myśl sobie, co chcesz – odrzekł.

– Wydaje mi się, że jest wściekła. Wygląda, jakby zaraz miała zacząć pluć jadem. Pójdę sprawdzić, jak się dzisiaj miewa mój koń.

– Tchórz. Grant sięgnął po kapelusz.

– Pewnie. Dawno temu przysiągłem sobie, że przed dziesiątą rano nie pozwolę sobie ciosać kołków na głowie żadnej babie. To bardzo zły początek dnia. – Z rozmachem włożył kapelusz.

Samantha z hukiem zamknęła drzwi samochodu. Miała na sobie obcisłe czarne dżinsy i wypłowiałą niebieską koszulę z podwiniętymi do łokcia rękawami, jakby się szykowała do bójki. Zanim Grant zdążył wyjść tylnym wyjściem, wpadła do środka, z rozmachem otwierając siatkowe drzwi.

Kyle czuł, że uśmiecha się od ucha do ucha, chociaż bardzo się starał ukryć rozbawienie. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, padłby trupem w chwili, kiedy Samantha zwróciła ku niemu rozwścieczoną twarz.

– Witaj, Sam – odezwał się Grant.

– Dzień dobry – odparła.

– Właśnie wychodziłem.

– Zaczekaj. Miałam do ciebie dzwonić. – Położyła Grantowi dłoń na ramieniu tak przyjacielskim gestem, że Kyle zacisnął zęby. – Co chcesz zrobić z Jokerem, skoro Kyle tu jest?

– Przeniosę go do siebie za tydzień lub dwa. Nie ma pośpiechu. Przypuszczam, że da się wprowadzić do przyczepy.

Sam uśmiechnęła się mimo woli, a Kyle poczuł, że coś go ściska w żołądku. Ile razy jako siedemnastolatka obdarzała go równie olśniewającym uśmiechem?

– To zależy od Kyle'a. On tu teraz rządzi. – Uśmiech Sam zniknął, a jej twarz znów przybrała zacięty wyraz. W kącikach ust pojawiły się maleńkie bruzdy, głęboka zmarszczka zarysowała się między brwiami. Samantha wrogo spojrzała na Kyle'a. – Przyjechałam po to, żeby zabrać trochę swoich rzeczy. Nie ma sensu, żebym się tu dłużej kręciła. – Z tymi słowami ruszyła do drzwi.

– Samantha, zaczekaj – zatrzymał ją Grant. – Nie przestaniesz chyba pracować nad Jokerem?

– Może Kyle się nim zajmie?

– Musiałby się stać jakiś cud – odrzekł Grant.

– Nie ma mowy. – Kyle uniósł ramiona. – Nie chcę mieć nic do czynienia z tym potworem.

Sam wymamrotała pod nosem coś o miejskich elegantach i rozpieszczonych bachorach.

– Zawarliśmy umowę – przypomniał jej Grant.

– Umowa straciła ważność, kiedy Kate zapisała ranczo twojemu bratu.

– Hej! Nie mieszajcie mnie do tego – zaprotestował Kyle, a Sam zmierzyła go wzrokiem, który mówił, że uważa go za nic niewartego mięczaka i tchórza.

– Na miłość boską… – Przeczesała palcami włosy związane w koński ogon. – No dobrze – zwróciła się do Granta.

– Zajmę się Jokerem, ale potem znikam.

– O co tu chodzi? – Grant spoglądał to na Kyle'a, to na Sam. – Sprzeczka kochanków?

Samantha pobladła.

– Po prostu mam dużo pracy u siebie.

– To wystarczający powód. – Widać było, że Grant nie do końca jej wierzy, ale nie zależało mu, żeby całkowicie sprawę wyjaśnić. – Chodzi mi tylko o to, żebym mógł wywieźć Jokera, zanim klacz Clema Jamesa będzie się nadawała do pokrycia.

– Nic konkretnego nie mogę ci obiecać, ale się postaram.

– O więcej nie proszę. – Grant poprawił kapelusz na głowie. – Muszę jechać do miasta po część do traktora. Na razie.

– Uderzył we framugę opaloną dłonią. W progu się zawahał i przystanął, przytrzymując drzwi ramieniem. – Zapomniałem ci powiedzieć, Kyle, że rano dzwoniła do mnie mama. Rebeka wbiła sobie do głowy, że zatrudni prywatnego detektywa, żeby zbadał przyczynę katastrofy samolotu.

– Myślałem, że to był wypadek, awaria czy coś w tym rodzaju.

– Wszyscy tak myśleli, ale znasz Rebekę. Wszędzie musi wetknąć nos i wszystko zbadać osobiście.

Kyle poczuł, że ogarnia go coś w rodzaju przerażenia. Rebeka była najmłodszą córką Bena i Kate i chociaż z więzów krwi wynikało, że jest jego ciotką, była tylko kilka lat starsza od Kyle'a. Pisała powieści kryminalne i zyskała sobie sławę osoby obdarzonej bujną wyobraźnią.

– Co podejrzewa?

– Kto to wie? Moim zdaniem nie powinna zawracać sobie tym głowy. Lepiej by było, gdyby zaczęła prowadzić spokojniejsze życie.

– Tak jak ty? Grant spojrzał na niego nieprzeniknionym wzrokiem.

– Chodzi mi tylko o to, żebyś nie był zdziwiony, jeśli do ciebie zadzwoni. Na razie, Kyle. Do zobaczenia, Sam.

Samantha popatrzyła za odchodzącym i na moment się zawahała. Została sama z Kyle'em, nie pierwszy zresztą raz. Tego właśnie chciała. Ale czy naprawdę? Kiedy Grant odjechał, nagle zdała sobie sprawę, że powietrze w domu jest gęste od emocji. Z trudem oddychała. Przebywanie w tak niewielkiej odległości od mężczyzny, który kiedyś złamał jej serce, było czystą głupotą.

– Nie mam bladego pojęcia, dlaczego Kate zostawiła ci ranczo – odezwała się wreszcie. – Grant albo Rocky…

– Wiem, wiem. Już mi dałaś do zrozumienia, że niemal każdy z rodziny bardziej by się nadawał niż ja.

Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.

– Tak, właśnie tak uważam.

– Nawet Allison byłaby lepsza?

Usta Sam lekko się rozciągnęły na myśl o pięknej, światowej kuzynce Kyle'a, bliźniaczej siostrze Rocky, która była jakby stworzona do życia w wielkim mieście.

– Nawet Kristina.

– Nie! Tylko nie Kris! – zaprotestował z żartobliwym przerażeniem Kyle.

– Jak najbardziej! Twoja siostra jest być może rozpieszczona, ale przynajmniej wie, czego chce od życia! – Sam nigdy nie ukrywała, co myśli, zwłaszcza przed Kyle'em. – Moim zdaniem, twoja babka nie była przy zdrowych zmysłach, kiedy ci zapisywała ranczo.

– Naprawdę?

– I wiesz, co ci jeszcze powiem? – zapytała, rozdrażniona jego uwodzicielskim uśmiechem.

– Mam przeczucie, że powiesz mi to, czy tego chcę, czy nie, więc zaczynaj.

Gdy uśmiech Kyle'a stał się jeszcze szerszy, miała ochotę wymierzyć mu policzek. Drażnił się z nią, chociaż nie była pewna, czy robi to świadomie. Cóż, sam o to prosi. Z przyjemnością wygarnie mu, co myśli.

– Nie wytrwasz tu przez pół roku, Kyle. Uciekniesz z podwiniętym ogonem przed świętami. Jeszcze nigdy nie przeżyłeś tu zimy, prawda? Czasami wysiada elektryczność i jeśli nie uruchomisz generatora, musisz palić w kominku, żeby się ogrzać. Żeby się dostać do stajni, trzeba brnąć po pas w śniegu, wodę dla zwierząt trzeba wytapiać i żywić się owsianką, fasolą z puszki, ziemniakami i jabłkami z piwnicy, jeśli oczywiście miałeś dość rozsądku, żeby zrobić zapasy. Nie ma telewizji ani radia, chyba że masz radio tranzystorowe i baterie. Żaden pojazd się tu nie przedrze, nawet z napędem na cztery koła. Jesteś zdany na własne siły w walce z matką naturą, a w twoim przypadku oznaczałoby to zwycięstwo natury.

– Ile stawiasz?

– Słucham?

– O ile się założymy? – Jego oczy patrzyły groźnie. Zbliżył się do niej z surową miną. Poczuła na twarzy jego ciepły oddech.

– Nie muszę się zakładać. I tak wiem, że przegrasz. Nie odziedziczysz tej posiadłości, ponieważ nie jesteś na tyle wytrwały, żeby cokolwiek w życiu doprowadzić do końca. Właśnie dlatego Kate postawiła ci taki dziwaczny warunek. Dobrze, że zginęła, bo kiedy tylko natkniesz się tu na jakieś trudności, uciekniesz bez chwili namysłu, a to by ją bardzo rozczarowało.

Patrzyła na niego równie groźnym wzrokiem, jakby wyzywała go na pojedynek. Nagle dostrzegł w jej oczach jakiś przelotny cień, usta jej zadrżały, jakby desperacko coś chciała ukryć.

– Przyjechałaś tu, żeby mi to powiedzieć?

– Przyjechałam po swoje rzeczy. – Ruszyła do gabinetu, ale Kyle chwycił ją za ramię i mocno przytrzymał.

– Nic z tego.

– Puść mnie, Kyle.

– Widzę, że coś cię dręczy, i to bardzo. Nikt nigdy tak na niego nie działał jak Samantha. Jedno jej powłóczyste spojrzenie, a topniał jak masło na rozgrzanej patelni; kilka ostrych słów z jej ust, a on wściekał się i szalał; cień bólu w jej zielonych oczach, a on miał ochotę zabić tego drania, który ją skrzywdził.

Samantha uśmiechnęła się z ironią.

– Ojej, Kyle, jakiś ty spostrzegawczy! Co też może mnie dręczyć? Może to, że dziesięć lat temu odszedłeś bez jednego słowa, nawet się nie pożegnawszy, nie dzwoniłeś, nie pisałeś, tylko przysłałeś oficjalne zaproszenie dla mojej rodziny na swój ślub?

Kyle ze świstem wciągnął powietrze.

– Boże, Sam.

– Pytałeś, więc ci odpowiedziałam. – Wyrwała ramię z jego uścisku i wypadła na korytarz. Dogonił ją, kiedy wychodziła, trzymając kurtkę, notes oraz kubek.

– Chyba powinniśmy porozmawiać.

– Za późno. – Ale jej spojrzenie znów się zachmurzyło. Zwolniła kroku.

– Nigdy nie jest za późno. Zrezygnowana jęknęła cicho.

– Och, Kyle, gdybyś tylko wiedział…

– Co? Odwróciła się, wypuszczając kubek. Rozbił się o podłogę na tysiąc kawałków.

– Na miłość boską…

– To nieważne. – Znów zacisnął dłoń na jej ramieniu.

– Co?

– Później to posprzątam. – Miał dziwne przeczucie, jakby stanął na skraju jakiejś uczuciowej przepaści, a ziemia z wolna usuwała mu się spod nóg. – Chciałaś mi coś powiedzieć.

Przełknęła ślinę.

– To nie jest odpowiednia pora. Mam ci wiele do powiedzenia. Większość z tego już teraz nic nie znaczy, ale… ale pewne rzeczy są ważne.

– Jakie?

O Boże. Czy będzie potrafiła mu to wyznać? Czy zdobędzie się na to, by mu powiedzieć, że jest ojcem? No, dalej, Sam. Nadeszła właściwa chwila. Nie bądź takim tchórzem.

Patrzył na nią i czekał. W uszach dudniły jej głuche uderzenia własnego serca. Ile razy wyobrażała sobie ten moment, marzyła o tym, że powie mu prawdę? Czasami nawet brała do ręki słuchawkę telefonu albo zaczynała pisać list, ale zawsze po chwili słuchawka wracała na widełki, a kartka papieru, zmięta drżącymi palcami, lądowała w koszu.

– Wiem, że wyjechałem niespodziewanie – przyznał, by ją ośmielić. Prychnęła drwiąco. – Może myślałaś, że mamy przed sobą wspólną przyszłość i pewnie tak powinno być, ale…

– Przestań! – Znów nie potrafiła stawić czoła prawdzie. Wyminęła go i poszła do wyjścia.

– Sam…

– Innym razem, dobrze? Wrócimy do przeszłości kiedy indziej, bo teraz nie mam czasu. Muszę pojechać po Caitlyn. Wrócę tu później, żeby trochę popracować z Jokerem.

– Spotkałem Caitlyn dziś rano.

– Co takiego? – Poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Spotkał Caitlyn. Dobry Boże.

– Zatrzymała się tu po drodze do… do…

– Do domu Tommy'ego Wilkinsa?

– Zgadza się. To bardzo miła dziewczynka. Udała ci się.

– Cóż, dziękuję. – Ledwo wydobywała z siebie głos. W duchu zwymyślała się za tchórzostwo, ale nie mogła się zdobyć na ujawnienie prawdy. – Słuchaj, muszę już iść. – Znów ruszyła do drzwi.

– Nigdy nie chciałem cię zranić, Samantho. – Te słowa odebrała niczym cios. Czuła, że jej serce zmyliło rytm. W gardle coś ją ścisnęło.

– Nie przejmuj się – rzuciła przez ramię. – Nie zraniłeś mnie.

Usłyszała za sobą jego kroki. Wybiegła przez tylne drzwi i zbiegła po schodach werandy, lecz ją dogonił.

– Samantho. – Boże, miej mnie w swojej opiece, modliła się w duchu. – Powiedz coś. Pomóż mi.

– Nie mogę. – Tak bardzo chciała mu wszystko wygarnąć, zranić go, ukarać, ale nie mogła, nie tak, nie teraz. Najpierw musi się upewnić, że i on, i Caitlyn są gotowi na przyjęcie takiej nowiny. Boże, co za koszmar!

– Ciągle przede mną uciekasz.

– Nauczyłam się tego. Miałam dobrego nauczyciela. Zagrodził jej drogę, a jego sylwetka przesłoniła jej słońce.

– O co ci naprawdę chodzi?

– Po prostu sądzę, że taka inteligentna kobieta jak Kate nie powinna zostawiać rancza miejskiemu playboyowi, który nie bardzo wie, z której strony się wsiada na konia.

– Nie umiesz kłamać.

– A ty nie umiesz kochać! Ze zdziwienia otworzył usta, a ona pożałowała, że w porę nie ugryzła się w język. Nie to chciała powiedzieć, ale nie zamierzała nic odwoływać. Ich krótki romans był gorący, namiętny i szalony. Była wtedy dziewicą, a on rozpalonym do białości osiemnastolatkiem. Kiedy wspominała tamte czasy, przebiegał ją dreszcz.

– Kyle, zostaw mnie w spokoju.

– Nie ma mowy.

– Ja nie żartuję. Nie jestem już naiwną panienką gotową całować ziemię, po której stąpasz. – Twarz mu stężała. – Chciałeś prawdy? No to ją masz! – Tłumiony przez dziesięć lat gniew doszedł do głosu i przejął władzę nad jej językiem. – Myślałam, że cię kocham, Kyle, a tobie wcale na mnie nie zależało. Pewnie, dobrze się ze mną bawiłeś, zwłaszcza kiedy miałeś ochotę na szybki numerek na sianie albo nad strumieniem. Ale nawet do głowy ci nie przyszło, żeby się ze mną ożenić albo traktować mnie jak kogoś, kto się w twoim życiu liczy.

– O Boże… – wyszeptał.

– Nie przejęłabym się tym, ale po trzech czy czterech miesiącach od naszego rozstania ożeniłeś się, ot tak! – Strzeliła palcami przed nosem Kyle'a. – I nie starczyło ci odwagi, żeby do mnie zadzwonić. Tak mało dla ciebie znaczyłam. – Nerw w kąciku oka zaczął mu rytmicznie pulsować. – Co cię obchodziła jakaś wiejska dziewczyna. Była dobra, kiedy chciałeś się zabawić, ale nie wystarczająco dobra, żeby…

– Żeby co? Żeby się z nią ożenić? – Pochylił ku niej głowę. – Tego chciałaś?

Chciałam tylko, żebyś mnie kochał, krzyczała w duchu.

– Wtedy chyba tego chciałam. Wierzyłam w odpowiedzialne związki. To moje szczęście, że okazałeś się taki niestały, bo inaczej popełniłabym największy błąd swojego życia!

– Skoro tak wierzyłaś w odpowiedzialne związki, to co się stało z ojcem Caitlyn?

– Nawet mnie o to nie pytaj! – rzekła ostrzegawczo i cofnęła się o krok.

– Sama zaczęłaś ten temat.

– Nie mieszajmy mojej córki do tej rozmowy, dobrze? – Nie czekając na odpowiedź, minęła go i wsiadła do samochodu. Nad deską rozdzielczą brzęczała zabłąkana osa. Po chwili wypadła przez otwarte okno, wplątując się po drodze we włosy Sam.

Policzki Samanthy płonęły, serce biło nierówno. Zerknęła we wsteczne lusterko. Kyle nie ruszył się z miejsca. Stał sztywno wyprostowany, na rozstawionych nogach i patrzył na nią. Serce boleśnie się jej skurczyło. Łzy napłynęły do oczu, ale siłą woli je powstrzymała.

Zacisnęła ręce na kierownicy i cicho przeklinała dzień, w którym pierwszy raz ujrzała Kyle'a i uległa urokowi jego uśmiechu.

Загрузка...