ROZDZIAŁ SIÓDMY

– Halo? – odezwała się Samantha do słuchawki. Caitlyn siedziała przy stole, machając opalonymi nogami, i jadła kawałek ciasta.

Żadnej odpowiedzi ani sygnału.

– Halo? – Serce Sam uderzało niespokojnie. Znów żadnej odpowiedzi. – Jest tam kto?

Cichy trzask.

Ktokolwiek dzwonił, rozłączył się. Ręce Sam zlodowaciały. Przecież gdyby to była zwykła pomyłka, ktoś by się odezwał. A więc to jakiś złośliwy kawał. Kto to mógł być?

– Nikt się nie odezwał? – zaciekawiła się Caitlyn. Buzię miała umazaną na czerwono zapieczonymi w cieście owocami.

– To pewnie pomyłka. – Sam odłożyła słuchawkę i nakazała sobie zachować spokój. Ktoś po prostu wykręcił zły numer. Nic wielkiego.

– Tak już kiedyś było.

– Tak? A kiedy? – Sam poczuła ucisk w żołądku. Caitlyn wzruszyła ramionami.

– Nie pamiętam. Kilka dni temu.

To wszystko wygląda dość niepokojąco.

– A to uczucie, że ktoś cię obserwuje? Powtórzyło się? – zapytała Sam, przywołując temat, którego tak bardzo się bała.

Wzięła z blatu szklankę z mrożoną herbatą. To pewnie tylko dziecięca wyobraźnia, ale nie może tego lekceważyć.

Caitlyn wsunęła do ust następny kęs ciasta i potrząsnęła głową.

– Nic takiego nie czułam już od dawna.

– Odkąd mi o tym powiedziałaś?

– Aha. Samantha wydała ciche westchnienie ulgi. Może poczucie córki, że ktoś ją śledzi, było jednak wytworem bujnej wyobraźni. Sam zamartwiała się tym do nieprzytomności. Rozważała, czy nie zadzwonić do biura szeryfa, ale jej samej wydawało się to śmieszne. Żaden z zastępców szeryfa nie przyjechałby na ranczo tylko dlatego, że Caitlyn się wydawało, iż ktoś ją śledzi. Samo słowo „śledzi” brzmiało chyba zbyt poważnie. Poza tym Sam miała ważniejsze problemy na głowie. Musiała jakoś wyznać córce, że od lat ją okłamywała w sprawie jej biologicznego ojca. Jak wytłumaczy córce, że nowy właściciel rancza Fortune jest jej tatą? Od dwóch dni się nad tym zastanawiała, starając się wybrać odpowiedni moment. Na koniec zdała sobie sprawę, że odpowiedni moment na taką rozmowę nie nadejdzie nigdy. No i Kyle przecież nie będzie czekał w nieskończoność. Dał jej to jasno do zrozumienia.

– Wytrzyj buzię – upomniała córkę. Caitlyn, już ubrana w piżamę, zsunęła się z krzesła i szła do swojego pokoju. Szybko zawróciła, otarła usta i ręce serwetką i znów wybiegła z kuchni. Kieł, usadowiony przy starym bojlerze, uniósł łeb, wolno wstał i podążył za dziewczynką. Kiedy Caitlyn się urodziła, był zaledwie szczeniakiem. Bardzo intrygował go płaczący noworodek i ciekawie zaglądał do łóżeczka małej. Dorastali razem, więc wytworzyła się między nimi szczególna więź. Teraz jednak Caitlyn była coraz bardziej żywiołowa i rozbrykana, a pies zaczynał się starzeć i miał coraz mniej energii.

Wciąż niespokojna, Sam wstawiła talerz córki do zlewu. Doszła do wniosku, że teraz albo nigdy. Nakłoni córkę, by wyłączyła telewizor, przytulą się do siebie na kanapie i wtedy wyjawi jej, że Kyle Fortune jest jej ojcem. Nic prostszego. Oczywiście córka – jak zawsze – zada jej milion pytań, ale Sam upora się z nimi i powie jej prawdę.

Umyła talerz i kiedy wycierała ręce w ściereczkę, usłyszała warkot samochodu. Serce w niej zamarło, kiedy na podjeździe zobaczyła samochód Kyle'a.

– Cudownie – wymamrotała pod nosem. Starała się opanować. Że też musiał się zjawić właśnie teraz, nie mógł zaczekać jeszcze kilka minut! Kieł zaszczekał, kiedy Kyle wszedł na werandę. Sam otworzyła mu drzwi.

– No i jak? – zapytał bez uśmiechu.

– Jeszcze jej nie mówiłam…

– O Boże. – Zajrzał do środka, potem chwycił ją za ramię i pociągnął na mroczną werandę. – Dlaczego? – Stał tak blisko, że wręcz namacalnie czuła jego gniew. Zacisnął rękę na jej ramieniu, a jej tętno nagle przyśpieszyło. Mimo woli przypomniała sobie, jak wyglądał dziesięć lat temu, kiedy też przyciągał ją do siebie, ale bez złości.

– Nie nadarzyła się okazja. Oczy Kyle'a zwęziły się jak szparki.

– Tak jak przez ostatnie dziewięć lat!

– Kyle, zrozum…

– Rozumiem tyle, że Caitlyn jest moją rodzoną córką. Jeśli to wszystko nie jest kłamstwem, to mam dziecko, którego tak naprawdę jeszcze nie poznałem, a przynajmniej nie tak, jak ojciec powinien poznać własną córkę. – Aż sapnął ze złości.

– Mam prawo być przy swoim dziecku. Przepisy mi to gwarantują. Mam prawo ją poznać, robić wspólne plany, powiadomić ją o tym, że istnieję.

– Plany? – zapytała. Poczuła dreszcz strachu przebiegający jej po plecach. – Jakie plany? – Przyszłość malowała się jej jako ciemna, bezdenna otchłań.

– Zajmiemy się wszystkim po kolei. – Niespodziewanie rozluźnił uścisk, otworzył drzwi i wmaszerował do kuchni.

Serce Samanthy biło coraz szybciej. On nie może… nie zrobi tego… Rzuciła się za nim w panice, ale było już za późno. Kyle wszedł do salonu, gdzie Caitlyn, leżąc na podłodze, oglądała telewizję, jednocześnie przerzucając kartki czasopisma o koniach.

– Musimy porozmawiać – oznajmił. Samantha zatrzymała się w drzwiach, Caitlyn podniosła na niego wzrok.

– O czym?

– O twoim tacie. – Kyle stanął przy kominku. Wysoki, dobrze zbudowany, nieprzewidywalny.

Sam zagryzła wargi. Caitlyn nadstawiła uszu, usiadła na kanapie i spojrzała triumfalnie na matkę. Wreszcie znalazł się ktoś, kto powie jej prawdę.

– Znasz go? – zapytała Kyle'a.

– Bardzo dobrze.

– Zaczekaj. Myślę, że powinna się dowiedzieć ode mnie.

– Samantha weszła do pokoju i usiadła na skraju kanapy. Dłonie nagle jej zwilgotniały. – Powinnam ci to powiedzieć już dawno temu. – Jakimś cudem gładko wypowiadała słowa, chociaż w środku była kłębkiem nerwów. Caitlyn patrzyła na nią wielkimi, okrągłymi oczami. Sam bała się, że za chwilę pęknie jej serce. – Pan Fortune jest twoim ojcem.

– Co? On? – Dziewczynka szybko odwróciła głowę i spojrzała na stojącego przy kominku Kyle'a. – Ty?

– Tak – potwierdziła Sam. Czuła, że ogromny ciężar spadł jej z ramion. Łzy napłynęły jej do oczu. – Poznaliśmy się z panem Fortune, to znaczy z Kyle'em, dawno temu.

– Ale on mieszka daleko.

– Przyjechałem tu w lecie. Mieszkałem na ranczu – wyjaśnił. – Poznałem twoją mamę, wiele czasu spędzaliśmy razem. Bardzo się polubiliśmy i zbliżyliśmy się do siebie. – Z wolna przykucnął i jego oczy znalazły się na poziomie oczu dziewczynki. – Musiałem wyjechać, zanim twoja mama się dowiedziała, że jesteś już w drodze. Potem wszystko się poplątało i straciliśmy z twoją mamą kontakt.

Caitlyn ściągnęła brwi w pełnym namysłu grymasie.

– A więc kochaliście się, ale nie byliście małżeństwem – podsumowała.

O Boże, pomóż mi, modliła się w duchu Sam.

– Tak – odparł Kyle bez zmrużenia oka. Sam zgromiła go wzrokiem.

– Niezupełnie tak – sprostowała. – Wydawało się nam, że jesteśmy w sobie zakochani, ale byliśmy zbyt młodzi, żeby wiedzieć, na czym polega miłość. – Jeśli mieli rozmawiać szczerze, to córka powinna poznać całą prawdę. Nawet jeśli Kyle jej nie kochał, ona go kochała; w młodzieńczy, naiwny sposób, ale go kochała.

Caitlyn splotła ramiona na piersi i potępiająco spojrzała na matkę.

– Czyli znałaś jego imię i nazwisko?

– Tak, ale on nie wiedział o twoim istnieniu.

– Dlaczego?

– Niełatwo to wytłumaczyć.

– Mogłaś powiedzieć pani Kate. Ona by go odnalazła, jestem pewna.

– Tak, ale byłam młoda, nie wiedziałam, co robić. Myślałam… miałam nadzieję, że to, co postanowiłam zrobić, będzie dla ciebie najlepsze.

– A może dla ciebie? – Przez ułamek sekundy Caitlyn wydawała się o wiele starsza, niż była w rzeczywistości.

Kyle odchrząknął.

– To nie jest wina twojej mamy – zaczął. – Ożeniłem się z inną kobietą. – Spojrzał jej prosto w oczy i uśmiechnął się szczerze. – Zdaje się, że byłem zbyt pochłonięty sobą i popełniłem wiele błędów. Poważnych błędów. Teraz nadeszła pora, żeby naprawić niektóre z nich.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała Sam, z trudem chwytając oddech.

– Muszę poczynić pewne kroki natury formalnej, żeby przejąć część odpowiedzialności za Caitlyn.

Sprawy zaczynały wymykać się Samancie z ręki.

– Nie musisz nic takiego robić.

– Ale chcę.

– Nie rozumiem – stwierdziła Caitlyn, nerwowo oblizując usta. – Czy coś się zmieni? Czy będę się musiała gdzieś przeprowadzić?

– Oczywiście, że nie – uspokoiła ją Sam i mocno przytuliła. Nie odda nikomu dziecka, nawet Kyle'owi. – Jesteśmy rodziną.

– A on? – wskazała na ojca.

– Mamy dużo czasu, żeby się nad tym zastanowić. I nic się nie zmieni, zapewniam cię. – Sam ponad jasną główką córki spoglądała z wyrzutem na Kyle'a, ostrzegając go bez słów, żeby się jej w tej sprawie nie przeciwstawiał.

Kyle uśmiechnął się z wysiłkiem.

– Zmieni się jedynie to, że będziemy się często widywać. Poznamy się wreszcie i nadrobimy stracony czas – zapewnił.

– A co z mamą?

– Będziemy dużo przebywać we troje, jeśli tylko twoja mama zechce.

– Będziemy rodziną? – zapytała Caitlyn, a w pokoju nagle zapanowała kamienna cisza. Zegar wolnym tykaniem odmierzał pełne napięcia sekundy. Wreszcie Kyle przerwał ciszę.

– Oczywiście, że jesteśmy rodziną – odparł, mrugając do córki.

– Zamieszkamy razem?

– Nie, kochanie. – Sam pocałowała dziewczynkę w czubek głowy, powstrzymując łzy. Zdała sobie sprawę, jak bardzo Caitlyn zazdrościła tym dzieciom, które mieszkały razem z obojgiem rodziców.

– Dlaczego?

– Ponieważ ja i twój tata nie jesteśmy małżeństwem.

– A nie możecie się pobrać? Boże, co za tortura.

– Nie, kochanie. To niemożliwe.

– Dlaczego?

– Ponieważ ja i pan Fortune, to znaczy Kyle, już się nie kochamy.

– Mówiłaś mi, że miłość się nie kończy.

– Prawdziwa miłość, tak. – Sam czuła na sobie uważne spojrzenie Kyle'a. – Prawdziwa miłość nigdy się nie kończy, ale bardzo trudno ją znaleźć.

Caitlyn potrząsnęła głową.

– Wcale nie. Trzeba tylko jej poszukać.

– Może ona ma rację – odezwał się Kyle. – Może nie szukaliśmy wystarczająco wytrwale.

Sam nerwowo wsunęła ręce do kieszeni.

– To było dawno temu.

– Wiem, ale…

– Nie wyszło nam. I to cała historia. – Jej głos brzmiał twardo, wykluczał wszelką dyskusję. Chciała zakończyć ten wątek, zanim straci panowanie nad sobą. – Myślę, że na dzisiaj wystarczy. Co ty na to?

Zerknął na zegarek i zmarszczył czoło.

– Twoja mama chyba ma rację. – Poklepał Caitlyn po kolanie. – Muszę uciekać. Czekam na telefon. Ale wrócę i wtedy zaczniemy się lepiej poznawać, dobrze?

Caitlyn skinęła głową, patrząc na niego rozszerzonymi z wrażenia oczami. Z namysłem skubała jakiś supełek na oparciu kanapy.

– Czy chciałabyś mnie o coś zapytać? – ośmielił ją Kyle.

– Będę się mogła przejechać na Jokerze?

– Nie, Caitlyn! – zaprotestowała Samantha. – Mówiłam ci, że to niemożliwe.

Kyle roześmiał się głośno.

– Jak się uprzesz, to za nic nie popuścisz. Już to wcześniej zauważyłem.

– Święte słowa – zgodziła się Sam. Kyle wyprostował się.

– Porozmawiam z Grantem – obiecał. – Zobaczymy też, co powie twoja mama. Dobranoc. – Na szczęście nie próbował pocałować córki na pożegnanie, co pewnie byłoby przedwczesnym gestem. Wyszedł z pokoju i po chwili dał się słyszeć warkot odjeżdżającego samochodu. Sam wolno wypuściła powietrze z płuc.

Caitlyn poruszyła się niespokojnie w jej objęciach.

– Nic mi o nim nie powiedziałaś. Dlaczego? – zapytała oskarżycielsko.

– Ponieważ myślałam, że tak będzie najlepiej. – Objęła córkę jeszcze ciaśniej, jakby się spodziewała, ze za chwilę wpadnie tu Kyle w towarzystwie adwokatów uzbrojonych w prawnicze dokumenty i siłą odbierze jej dziecko. – Jak widać, myliłam się.

– Mówię ci, Kyle, coś mi się tu nie zgadza. – Głos Rebeki dzwonił mu w uszach. W tej chwili nie miał ochoty wysłuchiwać jej naciąganych, nie przemyślanych teorii na temat śmierci babki. Sam przechodził przecież osobisty kryzys. Niecierpliwie bębnił palcami o kuchenny blat, stał oparty o ścianę w kuchni swojego domu na ranczu. Pot spływał mu z czoła strużkami. – Mama była doskonałym pilotem – ciągnęła uparcie Rebeka.

– Być może samolot miał awarię.

– Dlaczego? Mama kazała swojemu mechanikowi sprawdzać go przed każdym lotem. Rozmawiałam z tym człowiekiem. Zaklinał się, że na dzień przed odlotem wszystko było w porządku.

– To był samolot, Rebeko. Samoloty czasami się rozbijają.

– Nie bez powodu.

Niemal słyszał, jak w głowie jego ciotki pracują małe trybiki. Jego zdaniem Rebeka, autorka powieści kryminalnych, często miała problem z odróżnieniem fikcji od rzeczywistości.

Przesunął językiem po zębach. W gardle czuł suchość, a mięśnie go bolały po wielu godzinach pracy przy naprawianiu ogrodzenia. Nie miał czasu na wysłuchiwanie bzdurnych przypuszczeń Rebeki.

– Więc co sugerujesz? Że samolot się nie rozbił?

– Nic nie sugeruję. Mówię tylko, że coś mi tu śmierdzi. Mamie nigdy nie przydarzyłby się taki wypadek. Była na to za ostrożna.

– Ostrożna? Kate? Czy mówimy o tej samej kobiecie? Przecież ona uwielbiała ryzyko.

– Ale nie była lekkomyślna – upierała się Rebeka. – Wynajęłam prywatnego detektywa, żeby zbadał przyczyny tej katastrofy.

– Tak, słyszałem o tym. Ale, Rebeko, dlaczego? To nie wróci życia Kate.

– To jest coś, co muszę zrobić, rozumiesz? Chciałam tylko powiadomić wszystkich w rodzinie.

– Nie wierzę własnym uszom.

– Lepiej uwierz. I zaufaj mi. W tej dżungli wydarzyło się coś podejrzanego i zamierzam się dowiedzieć, co to było.

Odwiesił słuchawkę, cały czas myśląc o Rebece. Wyglądem przypominała matkę. Miała długie, kręcone ciemnobrązowe włosy, patrycjuszowski nos, szczupłą sylwetkę… i taką samą przenikliwą inteligencję, o ile nie nabiła sobie głowy jakimiś głupstwami, tak jak teraz.

Do diabła. Nie miał wiele czasu na zagadki Rebeki, chociaż dotyczyły Kate. Nie teraz, kiedy zmagał się z własnymi trudnymi problemami, z których najłatwiejszym było prowadzenie rancza.

Teraz już wiedział, że Caitlyn jest jego dzieckiem, ale co dalej? Oczywiście, będzie chciał ją lepiej poznać, choć i teraz instynktownie wyczuwał, że zanim się spostrzeże, ten mały chochlik okręci go sobie wokół małego palca. Ale co będzie potem, kiedy już sprzeda ten nieszczęsny kawałek ziemi i wróci do Minneapolis albo do jakiegoś innego miasta? Co wtedy? A może tu zostać? Dlaczego nie? Do głowy przychodziło mu tysiące powodów, ale odsuwał je od siebie. Zawsze podobało mu się w Wyoming, a poza tym wszędzie czuł się jak u siebie w domu.

Wyszedł przed dom i spojrzał na horyzont. Porośnięte trawą pastwiska ciągnęły się aż do stóp gór, gdzie wyrastały sosny, świerki i jodły. Oparł się o niską belkę podtrzymującą dach i zaklął cicho. Prawdę mówiąc, Caitlyn stanowi tylko część problemu. Jego istotą jest Sam.

– Do diabła z tym wszystkim – wymamrotał pod nosem. Od wschodu zaczął wiać lekki wiatr.

– Mówiłaś mi, że to nieładnie kłamać! – zawołała Caitlyn, kiedy razem podlewały ogródek. Kukurydza i fasola wyrastały na grzędach między domem a stodołą.

– Bo tak jest. Ale byłam wtedy młoda. – Zmrużyła oczy i spojrzała na niebo, po którym przepływały białe obłoki. – Popełniłam błąd. Co mam ci powiedzieć? Przykro mi.

– Naprawdę?

– Tak! Dlaczego nie chcesz mi uwierzyć?

– Bo kłamiesz. – Caitlyn była w złym nastroju od samego rana. Rzuciła wąż do podlewania na ziemię i skrzyżowała ramiona na piersi. – Już dawno mogłam się dowiedzieć o ojcu, opowiedziałabym o nim dzieciom. Nie przezywałyby mnie tak brzydko, gdybym wcześniej wiedziała, kto nim jest.

– Już ci mówiłam, że mi przykro. Caitlyn wyzywająco uniosła głowę.

– Czy będę z nim spędzała weekendy, jak Nora Petrelli ze swoim tatą?

– Nie! Och, naprawdę nie wiem, jak to wszystko będzie wyglądało. – Sam wyciągnęła przed siebie wąż. – Przekonamy się z czasem.

– Zadzwonię do Tommy'ego i Sary i…

– Jeszcze nie teraz, kochanie, dobrze? Najpierw powiemy rodzinie. Porozmawiamy dzisiaj z babcią i damy Kyle'owi czas, żeby powiedział swoim braciom i siostrom. – Nie chciała myśleć o tym, jak zareaguje na tę wiadomość reszta rodziny.

– To ja mam kuzynów? – Caitlyn podniosła wąż i polała wodą więdnące krzaki pomidorów.

– Pewnie całe tłumy.

– Jejku! – Uśmiech rozjaśnił jej buzię, kiedy zdała sobie sprawę, że jest teraz częścią o wiele większej rodziny. – Kiedy ich poznam?

– Jak tylko Kyle wszystkich zawiadomi. – Nagle pojęła ze zgrozą, że od tej pory nie będzie już mogła podejmować decyzji dotyczących córki bez udziału Kyle'a.

Słońce kryło się za zachodnim horyzontem. Zmęczony Kyle wycierał smar z dłoni. Rano naprawiał ogrodzenie, a potem zajął się sporządzaniem spisu – obejrzał wszystkie maszyny i budynki, zastanawiał się, czego trzeba będzie się pozbyć, a co naprawić, szacował, ile pieniędzy będzie musiał przeznaczyć na utrzymanie rancza w dobrym stanie przez sześć miesięcy, żeby potem sprzedać je za korzystną cenę.

Wątpił, by ktokolwiek chciał kupić ranczo w środku zimy. Zgodnie z testamentem Kate, miał tu mieszkać przez pół roku, ale tak naprawdę będzie tutaj pewnie musiał tkwić niemal przez rok, więc dobrze by było wykorzystać ten czas jak najlepiej.

W ciągu ostatniego tygodnia poznał trzech pracujących na ranczu robotników. Mieszkali niedaleko i pracowali tu od kilku lat. Randy Herdstrom, silny, wysoki mężczyzna z dwójką dzieci, wyglądał na takiego, który potrafi zająć się bydłem, naprawić maszynę i porozmawiać z potencjalnymi nabywcami. Dwaj pozostali, Carson i Russ, byli młodzi i zieloni. Silni i krzepcy, bez trudu cały dzień pracowali w polu i przy stadach, ale kiedy dzień pracy dobiegł końca, myśleli tylko o rozrywkach. Wszystkie pieniądze wydawali na piwo, gry hazardowe i kobiety, przesiadujące w tawernie na obrzeżach miasta. Oczywiście to, co robili w wolnym czasie, nie było sprawą Kyle'a. Jego obchodziło tylko, czy dobrze wykonują swoją pracę.

Nadal wycierając smar z rąk, oparł się o ogrodzenie i spoglądał na jedno ze swoich stad. Było to krótkonogie, masywnie zbudowane bydło najróżniejszej maści. Większość ze zwierząt należała do czerwonej rasy hereford, ale zdarzały się też czarne i brązowe sztuki, co świadczyło, że na przestrzeni lat używano do rozpłodu różnych byków. Bydło krążyło spokojnie po polu, od czasu do czasu skubiąc trawę, i wydawało się całkiem zadowolone z życia. Kyle takiego uczucia nie doświadczył od dawna.

Zawsze nękał go jakiś niepokój. Prawdę mówiąc, najspokojniejsze dni przeżył tutaj podczas wakacji, kiedy to przemierzał bezkresne pola, doglądał stad, dobrze się bawił i kochał z Sam. Ona była tu najważniejsza. Matka jego córki.

Dlaczego się dzisiaj nie pokazała? Spodziewał się, że przyjedzie na ranczo, żeby się zająć Jokerem. Nasłuchiwał jej samochodu, wyglądał i jej, i Caitlyn, a kiedy dzień dobiegł końca, z trudnością powstrzymał się, by nie wskoczyć do furgonetki i nie pojechać do niej. Teraz, gdy się dowiedział, że Caitlyn jest jego córką, miał ochotę stale przebywać w ich towarzystwie. Już od dawna miał obsesję na punkcie Sam, a teraz doszło jeszcze dziecko.

Postanowił jednak, że dzisiaj zostawi je w spokoju. Na pewno potrzebowały trochę czasu, by dojść ze sobą do ładu w nowych okolicznościach.

Nie był jednak w stanie zapomnieć prostego pytania córki. „Nie możecie się pobrać?” Nie rozmawiał o tym z Sam, ale w głębi duszy – pewnie z powodu nieczystego sumienia – zastanawiał się nad sugestią córki bardzo poważnie. Nawet jeśli nie są w sobie zakochani, to co z tego? Ludzie się pobierają z najróżniejszych powodów, czasami o wiele gorszych niż dobro dziecka. Nie musieliby nawet razem mieszkać. On pomagałby im finansowo, a mieszkał z nimi jedynie podczas pobytów w Wyoming… Nie, nic by z tego nie wyszło. Przecież chciałby cały czas spędzać z córką, a nie wyobrażał sobie, żeby Sam chciała się przenieść do Minneapolis.

Spojrzał na pogrążone w mroku pola i wyrastające na horyzoncie góry. Czy mógłby tu zamieszkać na stałe? Z Sam? Uśmiechnął się lekko na myśl, że spaliby w jednym łóżku, nocami kochaliby się namiętnie i gwałtownie, a rano budzili w swoich objęciach. Wyobraził sobie jej zapach, który czułby na sobie przez cały dzień. Każdego dnia słuchałby jej śmiechu, mógłby ją dotykać, rozbierać, badać każdy zakątek jej ciała, smakować ją i czuć jej ciepło, rozbudzać jej zmysły.

– Ale cię dopadło, Fortune – zakpił z samego siebie. Na samą myśl o Samancie ogarniało go fizyczne podniecenie. Pot występował mu na skórę, w ustach mu zasychało. Wyobrażanie sobie, że resztę nocy swojego życia mógłby spędzić, trzymając Sam w ramionach, było słodką torturą.

Ale czy zdecydowałby się na ponowny ślub? Czy przysiągłby Sam wierność aż po grób, przed Bogiem i w obecności całej rodziny? Już raz nie udało mu się dotrzymać przysięgi, ale stało się to z powodu Sam. Teraz to jej ślubowałby miłość. Już na zawsze.

Te idiotyczne myśli wywietrzały mu z głowy równie szybko, jak przyszły. Sam zasługiwała na coś lepszego niż małżeństwo z rozsądku. Potrzebowała prawdziwej miłości, a Kyle wiedział, że nie jest zdolny do tego uczucia, które na ogół spotyka się tylko w bajkach.

Z namysłem zmarszczył czoło. Pomysł, by ożenić się z Sam po to, by dać Caitlyn nazwisko, znów do niego wrócił. Jeśli to małżeństwo miałoby przetrwać, musiałby zrezygnować z innych kobiet, ale to nie stanowiło problemu. Musiałby też zrezygnować z życia w Minneapolis, ale ono i tak mu się już znudziło. Przede wszystkim jednak musiałby zapomnieć o egoizmie, a to już było o wiele trudniejsze.

Największym problemem byłoby jednak przekonanie Samanthy, że powinni stać się rodziną. Wątpił, czy Sam przyjmie oświadczyny. Nie był pewien, czy w ogóle zależy jej na małżeństwie. Dobrze pamiętał, jaki czuł się zniewolony przez te kilka miesięcy, kiedy był mężem. Ale u boku Sam… Boże, wiele by dał, żeby spać z nią w jednym łóżku, budzić się rano obok niej i widzieć, jak promienie wschodzącego słońca kładą złote błyski na jej włosach.

– Do diabła z tym – warknął i w bezsilnym gniewie kopnął słupek ogrodzenia. Nic by z tego nie wyszło. Jeśli nawet miał u Sam jakąś szansę, zniszczył ją dziesięć lat temu. Dała mu to jasno do zrozumienia. I nie zmieniał tego nawet fakt, że mieli wspólne dziecko.

Na myśl o Caitlyn uśmiechnął się od ucha do ucha. To dziecko, pełne energii, zadziorne, wesołe i bystre, już się zapowiadało na wyjątkowo piękną kobietę. Jeśli chodzi o Caitlyn, to Sam wykonała kawał dobrej roboty, ale nadszedł czas, by i on wkroczył do akcji.

Wiedział, że małżeństwo nie wchodzi w rachubę. Wiedziała to również Sam, więc i Caitlyn musi to w końcu zrozumieć.

Zaczęło mu burczeć w brzuchu, więc przypomniał sobie, że nic nie jadł od śniadania, które składało się z kilku grzanek i dwóch filiżanek kawy. Może zadzwoni do Sam i zaprosi ją razem z córką na kolację? Z tym zamiarem poszedł do domu. Tuż przed drzwiami usłyszał nadjeżdżający samochód. Rozpoznał pikapa Granta. Brat z piskiem opon zaparkował na podjeździe i zakurzony wysiadł z samochodu.

– Próbowałem się do ciebie dodzwonić, ale nie odbierałeś.

– Nie było mnie w domu. Co ci się stało?

– To długa historia, w którą wmieszany jest mój sąsiad idiota, jego byk, mój płot i samochód. – Grant miał srogą minę, jego oczy zwęziły się ze złości. – To nie był dla mnie dobry dzień.

Kyle roześmiał się.

– Chodź, poczęstuję cię drinkiem. Nie będzie to nic wyjątkowego, tylko coś ze starych zapasów Bena.

– Brzmi zachęcająco. Kyle klepnął brata po plecach i razem weszli do domu.

– Opowiedz mi o facetach, którzy pracują na ranczu.

– Randy jest bystry, pracowity i rozumie, na czym polega prowadzenie gospodarstwa. Russ i Carson, cóż… Są młodzi, myślą tylko o kobietach. Pamiętasz, jak to było.

Było i jest, pomyślał Kyle. Odkąd znów spotkał Sam, ciągle o niej myślał. W dzień miał ochotę ją odwiedzić, nocami wyobraźnia podsuwała mu takie obrazy, że nie mógł spać. A jeszcze dodatkowo łączyła ich córka. Kiedy o niej myślał, miał ochotę natychmiast pojechać do Sam i zażądać praw do dziecka.

– To uczciwi ludzie, a nie o wszystkich robotnikach w okolicy da się to powiedzieć. – Grant powiesił kapelusz na kołku. – Starają się, ciężko pracują cały dzień, nie wdają się w awantury.

Usiadł na kuchennym krześle, a Kyle wyjął butelkę, nalał whisky do szklanek i podał drinka bratu.

– Wypijmy za pracę na ranczu, jedno z najlepszych i najgorszych zajęć na ziemi. – Grant wzniósł toast, stuknął się szklanką z bratem i wypił długi łyk.

– Nie wiem, czy to najlepsza praca. Chyba jedna z najgorszych. – Kyle usiadł i przechylił szklankę. Trunek zapiekł go w gardle, a potem ognistą strużką spłynął do żołądka.

– Nic nie rozumiesz, prawda? – zapytał nagle Grant.

– Czego nie rozumiem?

– Kate postawiła ci taki warunek co do przejęcia rancza, żebyś wreszcie się dowiedział, co się w życiu liczy i zapuścił gdzieś korzenie.

Ależ doskonale to rozumiał. Nie tyle ze względu na Kate lub ranczo, ale ze względu na Sam. Postanowił zmienić temat.

– Masz ochotę na kolację?

– Przyjąłeś do pracy kucharza? – roześmiał się Grant.

– Nie. Moglibyśmy pojechać do miasta i znaleźć jakąś restaurację, gdzie podają steki grube na trzy palce.

– Stawiasz?

– Jasne. Teraz jestem bogatym ranczerem.

Dokończyli drinki, zmyli z siebie kurz i pojechali samochodem Kyle'a do miasta. Po drodze Kyle zwierzył się bratu. Grant w milczeniu wysłuchał opowieści o Sam i Caitlyn.

– A niech mnie… – wymamrotał w końcu. – Nigdy bym się nie domyślił. Wszyscy w mieście podejrzewają, że to dziecko Tadda Richtera i że Caitlyn jest podobna do mamy, ale teraz, kiedy już wiem… No, kto by pomyślał?

Zaparkowali pod niedrogą restauracją przy głównej ulicy i Kyle wyłączył silnik. Nad drzwiami wisiało rozłożyste poroże, a przed wejściem rozłożył się pies, skrzyżowanie labradora z owczarkiem niemieckim.

– Co teraz zrobisz?

– Sam nie wiem. – Kyle wsunął kluczyki do kieszeni. – Boję się, że cokolwiek postanowię, nie spodoba się to Samancie.

Grant zacisnął silną dłoń na ramieniu Kyle'a.

– Bez względu na to, czego sam chcesz, musisz przede wszystkim myśleć o Samancie i jej córce. Przez dziewięć lat doskonale sobie bez ciebie radziły, więc nie możesz tak znienacka wtargnąć w ich życie, jak rozpędzona ciężarówka.

– Przecież to moja córka. Mam do niej prawo.

– Tak, ale nie wolno ci jej zranić. – Puścił ramię Kyle'a. – Choć raz w życiu posłuż się rozumem i nie rób żadnych gwałtownych ruchów, przynajmniej dopóki Sam i Caitlyn nie przyzwyczają się do ciebie.

– Prowadzisz kącik porad w magazynie ilustrowanym?

– Nie, ale wszyscy jesteście mi bliscy i chciałbym, żebyście byli szczęśliwi.

– I na tym polega problem, co? – Wysiedli z samochodu. Wieczór był ciepły i pogodny. Ulicą hałaśliwie przejeżdżały samochody, latarnie świeciły tak jasno, że nie było widać gwiazd. Zza drzwi restauracji wypływał papierosowy dym i dźwięki muzyki country. – Kto tak naprawdę jest ci najbardziej bliski, ja czy Sam?

– Ani ty, ani ona. Jesteście dorośli. Najbardziej obawiam się o Caitlyn. Łatwo będzie złamać jej dziecięce serduszko.

– Nigdy bym tego nie zrobił. Właśnie cię miałem zapytać, czy pozwoliłbyś jej przejechać się na Jokerze. Męczy mnie o to od pierwszego dnia.

– Jeśli Sam się zgodzi i jeśli ktoś będzie jej pilnował. Ten ogier jest nieprzewidywalny.

– Ja przy niej będę.

– Dobrze. Pamiętaj, bądź wobec Caitlyn ostrożny. Jeśli chcesz stać się dla niej ojcem, na którego zawsze będzie mogła liczyć, to w porządku. Ale jeśli marzy ci się coś w rodzaju ojcostwa z doskoku, to znaczy, że do niczego się nie nadajesz.

– Dzięki za słowa otuchy. – Kyle zatrzasnął drzwi samochodu. Pies przed drzwiami postawił uszy, ale nie ruszył się z miejsca. Musieli go obejść, żeby wejść do środka.

– Nie ma co ukrywać, Kyle – dodał Grant, podążając za bratem. – Masz na swoim koncie kilka porażek, jeśli chodzi o kobiety i wypełnianie zobowiązań.

Загрузка...