Samantha co chwila zerkała na zegar i przeglądała stare czasopisma. Od kilku godzin siedziała w poczekalni szpitala w Jackson. Na stole obok pokrytej plastikiem kanapy stał kubek z letnią kawą, ale nawet go nie tknęła.
Nie mogła ani jeść, ani spać, ani myśleć o niczym innym oprócz tego, że za podwójnymi drzwiami w końcu korytarza Caitlyn właśnie jest operowana. Lekarz, którego nigdy nie widziała, podobno najlepszy w Jackson, czuwał nad przebiegiem zabiegu. Istniała spora nadzieja, że dziewczynka nie będzie musiała jechać do większego szpitala w Salt Lake City lub w Boise. Doktor Renfro był pewien, że jej kręgosłup nie został uszkodzony, chociaż miała zasinienia na plecach i być może naderwane mięśnie. Samantha była za to wdzięczna losowi. Wszystko wskazywało na to, że po udanej operacji obrażenia Caitlyn w końcu się zagoją.
Dlaczego więc Sam była tak niespokojna, dlaczego się zamartwiała tym, że lekarze się mylą, że operacja się nie uda i jej córka nie przeżyje? To było niemądre, lecz obezwładniającego strachu nie da się opanować za pomocą logicznych argumentów lub wiary. Sam roztarta ramiona, wstała z kanapy i zaczęła bezwiednie krążyć po korytarzu. Myślami była z Caitlyn, modliła się nieustannie, półprzytomna ze strachu.
– Boże, nie opuszczaj jej – szeptała raz po raz.
– Sam?
Głos Kyle'a dotarł do niej mimo hałasu szpitalnych wózków, pisku pagerów i gwaru rozmów. Zobaczyła, że idzie ku niej szybkim krokiem. Był nie ogolony, miał wymięty garnitur, marynarkę przerzuconą przez ramię, przekrzywiony krawat i podwinięte rękawy koszuli. Na twarzy widać było troskę, oczy spoglądały niespokojnie.
– O Boże, Kyle. – Rzuciła się w jego stronę. Chwycił ją w ramiona. Wtuliła się w niego, a łzy, które dotychczas powstrzymywała, popłynęły strumieniem po policzkach. Ogarnęła ją ulga. Nie protestowała, kiedy Kyle objął ją mocniej, tylko przytuliła twarz do jego szyi.
– Co z Caitlyn?
– Nie wiem – wyszlochała, tuląc się do niego, jakby w ten sposób chciała odzyskać siły. – Jak to dobrze, że jesteś.
– Gdzie ona jest?
– W sali operacyjnej.
– Cholera. – Na chwilę zamknął oczy. – Kto ją operuje? Czy to ten specjalista, o którym wspominałaś?
– To doktor Renfro, podobno najlepszy w Jackson.
– Dlaczego nie przewieźli jej do szpitala w Salt Lake?
– Nie było to konieczne.
– Stać mnie na najlepszego specjalistę w kraju, nawet na świecie…
– To nie jest kwestia pieniędzy – odrzekła rozgniewana. Kyle jak zwykle myśli, że wszechwładny dolar może wszystko załatwić.
– Dobrze, dobrze. – Nie chciał się z nią kłócić. Znów ją objął. – Opowiedz mi, jak to się stało.
Stali przy oknie wychodzącym na parking. Niesamowite niebieskie światło kładło się na maskach samochodów jak woda. Samantha, starając się opanować łzy, opowiedziała o wypadku córki, o jeździe karetką, o decyzji, by Caitlyn zajął się miejscowy lekarz, doktor Ned Renfro. Nie opowiedziała mu tylko o swoim przerażeniu, o tym, jak nie umiała sobie poradzić ze strachem o dziecko.
– Muszą założyć jej metalowe klamry na ramię, nastawić bark i obojczyk. Będzie miała założony tymczasowy gips i szynę, a kiedy zejdzie opuchlizna, pewnie jeszcze jeden gips. Ale myślą, że kręgosłup nie został uszkodzony.
– Dzięki Bogu – wyszeptał Kyle. Lęk o Caitlyn niemal go sparaliżował.
– Mam nadzieję, że nie kłamali. Mówili, że nic poważnego się nie stało. – Poczuł na koszuli jej gorące łzy. Wiedział, że Samantha trzymała się dzielnie, dopóki go nie zobaczyła. Dopiero teraz pozwoliła sobie na chwilę słabości.
– Nie trać wiary – pocieszał ją, chociaż sam z trudem ją utrzymywał. Pocałował Sam w czubek głowy i mocno przytulił. – Przetrwamy to. We troje.
Sam miała wrażenie, że rozpada się na kawałki. Przywarła do Kyle'a, starając się nie poddawać rozpaczy. Nadal się bała, że operacja ujawni jakieś nowe obrażenia, których lekarze nie przewidzieli. A jeśli kręgosłup Caitlyn jednak ucierpiał? Nawet najlepsi lekarze się mylą. Czy to możliwie, że ten mały diabełek nie będzie już puszczał kaczek na rzece, łapał raków, jeździł konno ani chodził?
Dlaczego Sam była taka niedbała? Gdyby tylko zobaczyła, że Caitlyn wychodzi z domu. Gdyby radio nie grało tak głośno. Gdyby wcześniej się domyśliła, że córka poszła przez pola na ranczo, jak to robiła setki razy. Ale Sam zareagowała zbyt wolno i kiedy zobaczyła Caitlyn na grzbiecie Jokera, było już za późno. Będzie dobrze, musi być dobrze, powtarzała sobie, ale nie mogła przestać się zamartwiać.
– Nigdy sobie nie wybaczę, że nie znalazłam jej, zanim dosiadła tego konia…
– Nie dręcz się tym – wyszeptał Kyle. – Nie jesteś niczemu winna.
– Ale…
– Żadnych ale. – Mówił cicho, minę miał poważną. – Jesteś najlepszą matką na świecie. Chodź, usiądziemy. – Stanowczym gestem ujął ją za ramię.
Siedzieli razem na kanapie, nie patrząc nawet na stare czasopisma i kawę. Spojrzała na niego i zrozumiała, że jeśli nawet Kyle nie kocha jej, to dla dziecka zrobi wszystko. Sekundy mijały, a ona bała się, że za chwilę oszaleje.
– Nie martw się – powtarzał Kyle raz po raz, chociaż w jego oczach również widziała strach.
– Wiesz, że pozwoliłam uciec Jokerowi.
– Randy go odnajdzie. W gardle ją ściskało, mówiła z trudem.
– Kiedy zobaczyłam Caitlyn, wbiegłam do zagrody przez bramę i pewnie zapomniałam ją za sobą zamknąć. Nie wiem dlaczego.
– Pewnie myślałaś o naszej córce. Do diabła, ten koń się nie liczy. Nie mówmy o nim.
– Ale on jest bardzo drogi. Należy do Granta i…
– I mam ochotę zastrzelić tego narowistego drania. Joker od samego początku mi się nie podobał.
– Nie możesz odgrywać Rhetta Butlera i winić konia za wypadek Caitlyn. – Sam odgarnęła włosy z czoła.
– Dlaczego?
– Bo to moja wina – oznajmiła. Nie miała zamiaru zrzucać na nikogo odpowiedzialności. – Powinnam bardziej uważać.
– Brałaś prysznic.
– Tak, i nie słyszałam, jak Caitlyn woła przez drzwi, że idzie na twoje ranczo. Nie pozwoliłabym jej iść tam samej, ale drzwi były zamknięte, grało radio i szumiała woda. W ogóle nie wiedziałam, że coś do mnie mówiła. Dowiedziałam się o tym dopiero w drodze do szpitala, kiedy na chwilę otworzyła oczy i wszystko mi powiedziała. O Boże, gdyby tylko… – Głos jej się załamał i łzy zebrały się w kącikach oczu.
– Cii. Nie zadręczaj się. – Splótł jej palce ze swoimi. – Nie powinienem był wyjeżdżać. Gdybym nie pojechał na to cholerne posiedzenie w Minnesocie…
– Ale pojechałeś, a Caitlyn wiedziała, że nie powinna chodzić na ranczo, kiedy ciebie tam nie ma.
– To już się nigdy nie powtórzy – przysiągł Kyle, patrząc jej prosto w oczy.
– Akurat. – Potrząsnęła głową z niedowierzaniem. Znała upór swojej córki. – A jak temu zapobiegniesz?
– Nie spuszczę jej z oka.
– Ach, tak…
– Mówię poważnie, Sam. W Minneapolis wiele sobie przemyślałem. Dużo myślałem też po twoim telefonie, i w czasie lotu do Jackson. Rozważyłem sytuację ze wszystkich stron i doszedłem do wniosku, że mamy tylko jedno rozwiązanie. Musimy się pobrać. Tak jak trzeba. I nie będzie to żadne małżeństwo z rozsądku.
– Słucham? – Gwałtownie uniosła głowę i popatrzyła mu w twarz. Zobaczyła na niej determinację.
– Kocham cię, Sam. Chcę, żebyś została moją żoną. On ją kocha? Była pewna, że źle go usłyszała, ale serce niemal wyskoczyło jej z piersi, kiedy zobaczyła w jego oczach szczere przekonanie i nadzieję. Ale czy może mu zaufać? Już raz oddała mu serce. Teraz ma zaryzykować i wyjść za niego?
– Kyle… Wstał i pociągnął ją za sobą.
– Słyszałaś, co powiedziałem?
– Tak, ale… Spojrzał na nią rozczarowany.
– Kocham cię, do diabła, i chcę się z tobą ożenić!
– Ja też cię kocham – przyznała. Fala szczęścia zalała jej serce. Kyle otoczył ją ramionami i całował, aż straciła oddech i zapomniała o wszelkich obawach co do ich przyszłości.
– Posłuchaj, Sam – powiedział, unosząc głowę. – Jest coś jeszcze.
– Coś jeszcze?
– Chcę uznać Caitlyn za swoją córkę i zmienić jej nazwisko na Fortune. Chcę, żebyście obie ze mną zamieszkały.
– Z tobą? – Myśl o przeprowadzce do miasta była jak zimny prysznic, ale jeśli to niezbędne, by poślubić Kyle'a, zgodzi się na to. On ma rację. Pełna rodzina dla Caitlyn jest najważniejsza. W dodatku Sam teraz wiedziała, że nie chce przeżyć reszty życia bez Kyle'a. – Nie wiem, czy Caitlyn spodoba się w Minneapolis.
– Jestem pewien, że nie zniosłaby tego miasta. – Zacisnął palce na jej palcach. – Nie pojedziemy do Minnesoty. Przeniesiecie się na moje ranczo.
Nie wierzyła własnym uszom.
– Tutaj? W Wyoming?
– Tak trudno to zrozumieć? – Uśmiechał się szeroko.
– Ale przecież masz zamiar sprzedać ranczo i wrócić do…
– Nigdy! – przerwał jej szybko i stanowczo. – Wreszcie zrozumiałem, że tutaj jest mój dom, z tobą i z moją córką, na naszym ranczu. Nigdy nie sprzedam tego miejsca.
– Jeszcze zmienisz zdanie – powątpiewała. – Zimy tu są bardzo srogie. Temperatura spada, wyją wiatry, śnieg…
– No to nauczę się jeździć na nartach albo… jak to się nazywa? Na snowboardzie. Będziemy jeździć razem z Caitlyn. – Spojrzał w głąb korytarza, znowu zatroskany. – To znaczy, jeśli przed zimą wróci do zdrowia.
– Wszystko będzie dobrze. – Sam nagle poczuła, że wierzy w te słowa.
– No więc jak? – Przyciągnął ją do siebie. – Jak będzie, Sam? Wyjdziesz za mnie?
– Tak – odparła i zarzuciła mu ramiona na szyję. Kyle roześmiał się i zawirował z nią wkoło, budząc zdziwienie doktora Renfro, który właśnie pojawił się obok nich z papierami w ręku. Kombinezon chirurga znaczyły plamy z potu, ale twarz miał pogodną.
– Pani Rawlings?
– Jak ona się czuje? – spytała zdyszana Samantha.
– Na pewno w końcu wyzdrowieje.
– W końcu? – Kolana się pod nią ugięły.
– Pani córka dobrze zniosła operację. Nastawiliśmy ramię, bark i zajęliśmy się żebrami. Najtrudniej było uporać się z ramieniem, dwie kości były złamane, musieliśmy je połączyć metalowymi klamrami. Złamanie było skomplikowane, z odpryskami kości.
– A co z kręgosłupem?
Uśmiechnął się cierpliwie.
– Już mówiłem, że to nic poważnego. Będzie dobrze, chociaż przez jakiś czas będzie ją bolało. Zapisałem jej środki przeciwbólowe na kilka najbliższych dni. Potem pewnie trudno ją będzie utrzymać w łóżku i to stanie się największym problemem.
Wysłuchali instrukcji lekarza i Sam znów się rozpłakała, tym razem z radości. Łzy spływały jej po twarzy i gdyby nie Kyle, chyba osunęłaby się na podłogę.
– Proszę pamiętać – ciągnął lekarz – że to zajmie trochę czasu. Przeżyła duży wstrząs. – Wytłumaczył im wszystko ze szczegółami, odpowiedział na ich pytania. Przez cały czas rozmowy Sam nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy dziecko. Doktor zgodził się na krótkie odwiedziny. – Kiedy tylko się rozbudzi, możecie do niej pójść. Będzie w sali 301.
– Jesteś. – Caitlyn zamrugała oczami i spojrzała prosto na Kyle'a. Serce mu drgnęło, kiedy zobaczył w jej oczach lekkie zaskoczenie. – Myślałam, że wyjechałeś.
– Tylko na kilka dni.
– To przeze mnie – powiedziała, nadal półprzytomna po operacji. Oblizała suche wargi i ziewnęła.
– Przez ciebie?
– Nie chciałeś mnie. Tak powiedziała Jenny Peterkin. Że mój tata mnie nie chciał.
– Co takiego? Ależ kochanie, nic…
– Już kiedyś zostawiłeś mamę. Z mojego powodu. – Powieki zaczęły jej opadać.
Poczuł wielki ciężar na piersi.
– Wtedy popełniłem wielki błąd. Ale o tobie nie wiedziałem, kochanie. Wiem dopiero od niedawna…
Ale ona znów zapadła w sen. Jasne włosy rozsypały się na poduszce, opalona buzia była blada, piegi na nosie bardziej widoczne.
– O czym ona mówiła? – zwrócił się do Sam.
– Nie mam pojęcia. Mnie nigdy nic takiego nie powiedziała.
– Musimy to jak najszybciej naprawić. Caitlyn?
– Hm?
– Twoja mama i ja pobieramy się. Dziewczynka otworzyła oczy.
– Co?
– Dobrze słyszałaś, kochanie. – Sam przechyliła się przez poręcz szpitalnego łóżka i dotknęła zdrowej ręki córki. – Poprosimy wielebnego Pease'a, żeby udzielił nam ślubu, kiedy wyjdziesz ze szpitala. Kyle będzie twoim tatusiem.
Dziewczynka poszukała wzrokiem Kyle'a.
– Nie mówicie tak tylko dlatego, że miałam wypadek?
– Nie. Od dawna starałem się do tego namówić twoją mamę – zapewnił ją Kyle.
– Nie chciałaś wyjść za niego? – Caitlyn wciąż miała trudności z kojarzeniem.
– Chciałam się tylko upewnić, że dobrze robię.
– Dlaczego nikt mnie nie zapytał! Kyle wstrzymał oddech, a Sam zapytała:
– No więc jak? Chcesz, żebyśmy byli rodziną?
– Prawdziwą rodziną? Słowa z trudem przechodziły Kyle'owi przez gardło.
– Tak, diabełku. Jeśli tylko zechcesz. Spojrzała w sufit.
– A dostanę własnego konia?
– Co tylko zechcesz.
– W granicach rozsądku. – Sam posłała Kyle'owi ostrzegawcze spojrzenie.
– I będę się nazywała Caitlyn Fortune?
– Caitlyn Rawlings Fortune – powiedziała Sam przez łzy. Kyle czule pogłaskał córkę po głowie.
– Staraj się wyzdrowieć jak najszybciej, dobrze?
– Dobrze. – Dziewczynka powoli, z uśmiechem na ustach zapadła w sen. – Dobrze, tatusiu.
– A oto państwo Fortune – oznajmił wielebny Pease. Kyle i Samantha zwrócili się do zebranych w kościele. Sam wyglądała przepięknie w jedwabnej sukni wyszywanej perłami. Uszczęśliwiona Caitlyn stała obok swojej babci, w pierwszym rzędzie. Kościół wypełniali członkowie rodziny i przyjaciele. Kyle uśmiechnął się na widok swojego ojca, macochy, rodzeństwa i kuzynów. Większość gości znał, ale jego wzrok przyciągnął jakiś drobny starszy pan siedzący w ostatniej ławie. Z początku wydawał mu się znajomy. Po chwili jednak doszedł do wniosku, że wąsaty staruszek w lnianym garniturze, czarnym krawacie i ciemnych okularach musi być kimś obcym.
Rozległa się muzyka i Kyle z Samantha u boku, jako mąż i żona, przeszli przez cały kościół. Na zewnątrz powitało ich jasne słońce. Stanęli w cieniu drzewa, przed wejściem do kościoła i po kolei przyjmowali życzenia wychodzących.
Rodzina Kyle'a była wylewna. Każdy ściskał mu rękę, gratulował tak pięknej żony i zazdrościł szczęścia. Siostry bardzo się cieszyły, że ich uparty braciszek „będzie teraz grał na nerwach komu innemu”. Jane, której bluzkę zdobiła stara brosza, puściła oko do Sam.
– Witaj w rodzinie – rzekła z uśmiechem. – I nie pozwól, żeby Kyle tobą rządził.
– Nie ma mowy – odparła.
– To dobrze! – zawołała Kristina, składając pocałunek na policzku brata. – On potrafi być uparty jak osioł.
– Naprawdę? – Sam uśmiechnęła się szeroko. – Nigdy bym nie pomyślała.
– Dajcie mi spokój – wymamrotał Kyle.
– A więc wreszcie zmądrzałeś – oznajmił Mike.
– Zmądrzałem – przyznał Kyle.
– Czy tradycja nie nakazuje pocałować panny młodej? – Grant nie czekał na odpowiedź, tylko przechylił Samanthę i złożył pocałunek na jej ustach.
Sam zachichotała, ale Kyle trochę się zdenerwował. Grant zaś z uśmiechem poprawił kapelusz i leniwie puścił oko.
– Mogłaś wybrać mnie – zażartował. Sam znów się roześmiała i wzięła męża pod ramię. – Dokonałaś złego wyboru. Jeśli ten facet będzie ci sprawiał jakieś kłopoty, dzwoń do mnie.
– Niedoczekanie twoje – ostrzegł go Kyle. Grant spostrzegł Caitlyn i wziął ją na ręce.
– Wciąż musisz nosić ten piekielny wynalazek? – Stuknął w gips ukryty pod nową różową sukienką.
– No. – Caitlyn energicznie skinęła głową, aż wianuszek z róż spadł na ziemię. Kyle podniósł go i włożył na jasne loki córki.
– Daj, pomogę ci. – Sam poprawiła wianek. – Caitlyn będzie nosiła gips jeszcze tylko parę tygodni.
– To tak jak do końca świata – mruknęła dziewczynka z niezadowoleniem.
– Nawet się nie obejrzysz, jak to minie. – Grant postawił małą na ziemi. – A tak przy okazji, to mam dla ciebie niespodziankę. W zasadzie dla ciebie i twojej mamy.
– Co to jest? – Caitlyn z zachwytu złożyła dłonie.
– Nie mogę się doczekać – powiedziała Sam, badawczo patrząc na męża. – Pewnie też maczałeś w tym palce?
– To był mój pomysł – oświadczył z przesadną dumą.
– Trochę się boję.
– Pamiętasz, że Joker uciekł z zagrody w dniu twojego wypadku? – zapytał Kyle córkę.
Caitlyn przytaknęła i spuściła głowę.
Kyle przykląkł, żeby spojrzeć dziewczynce w oczy.
– Przecież wiesz, że Jokerowi nic nie jest. Grant znalazł go kilka dni później. Nasz diabeł dołączył do stada dzikich klaczy. Pamiętasz? Grant je złapał i odkupił od rządu.
– Tak? – Caitlyn uniosła głowę. Oczy jej rozbłysły. Grant poklepał przyrodniego brata po plecach.
– Najprawdopodobniej kilka z tych klaczy na wiosnę będzie miało źrebięta, potomstwo Jokera. Razem z twoim tatą doszliśmy do wniosku, że jedno z nich będzie twoje.
– Naprawdę? – Caitlyn nie wierzyła własnym uszom. Zaczęła podskakiwać z radości, aż wianek znów spadł na ziemię.
Kyle uściskał córkę.
– To już postanowione.
– Mamo? – Dziewczynka spojrzała na Sam pytająco. Sam westchnęła.
– Pewnie nie uda mi się zniechęcić do tego pomysłu ani ciebie, ani twojego taty. – Caitlyn wydała radosny okrzyk, a Sam zerknęła na męża. – Ty i wujek Grant zepsujecie ją w kilka miesięcy.
– Właśnie taki mam zamiar. – Kyle wziął Caitlyn na ręce i pocałował ją w policzek, a dziewczynka pisnęła uradowana.
– Wygląda na to, że cię straciliśmy. – Allie, ubrana w połyskliwą suknię z czarnego jedwabiu, podeszła do kuzyna. Uniosła jedną pięknie zarysowaną brew i westchnęła. Kyle postawił córkę na ziemi, a ta pobiegła do koleżanek, odprowadzana spojrzeniem Allie i ojca. – Kto by pomyślał! – Piękna kuzynka musnęła jego policzek ustami. Spod szerokiego ronda kapelusza uśmiechnęła się do Sam. – Wiem, powinnam powiedzieć coś w rodzaju, że nie tracę kuzyna, tylko zyskuję przyjaciółkę. Mam jednak przeczucie, że Kyle nie będzie często przyjeżdżał do Minneapolis. Myślę, że naprawdę go straciliśmy.
– Nie bądź niemądra. Kyle wróci. Musi to zrobić. – Barbara, jego macocha, była następna w kolejce do życzeń. Zawsze rozsądna i zrównoważona, traktowała dzieci Nathaniela z poprzedniego małżeństwa jak swoje własne, a Kyle'a kochała bardziej niż jego rodzona matka.
Sheila, pierwsza żona Nathaniela, nie przyjęła zaproszenia na ślub. Chociaż minęło ponad dwadzieścia lat, nadal z goryczą myślała o rozwodzie. Miała za złe, że – jak utrzymywała – utraciła majątek i pozycję społeczną. Przez telefon powiedziała Kyle'owi sztywno, że życzy mu wszystkiego najlepszego, ale nie może przerwać podróży po Europie z powodu jego ślubu. Nie zdziwiło go to. Niektórzy ludzie się nie zmieniają.
– Będziemy na ciebie czekać. Przynajmniej podczas wakacji – nalegała Barbara. – W głębi serca jestem wiejską dziewczyną, ale święta w mieście mają szczególny urok.
– Spodziewałem się, że na wakacje cała rodzina przyjedzie tutaj – odrzekł Kyle. – Mamy tu śnieg, sosny…
– I temperatury poniżej zera. – Allie udała, że trzęsie się z zimna. – Bardzo dziękuję, ale nie skorzystam. Jakoś nie widzę siebie karmiącej zwierzęta podczas zawieruchy. Przykro mi, Kyle.
Sam dostrzegła w oczach Allie psotne iskierki. Cóż, dobrze by było, gdyby ta duża rodzina pojawiała się często w ich życiu. Sam była jedynaczką, a Caitlyn… na razie nie ma rodzeństwa. Z otwartymi ramionami powitałaby więc wszystkich członków rodziny Fortune, nawet władczą Allie, która często sprawiała wrażenie wyniosłej i obojętnej.
Sam podejrzewała, że pod chłodną powłoką piękna kuzynka Kyle'a kryła coś niespodziewanego i głębokiego. Silna i zdecydowana jak jej babka, świadomie czy nie, Allie Fortune czekała, aż na jej drodze stanie właściwy mężczyzna.
Sam uścisnęła mnóstwo dłoni, przyjęła wiele ciepłych życzeń, dziękowała i uśmiechała się. W drodze na ranczo, na przyjęcie weselne, zdała sobie sprawę, że wszyscy bardzo serdecznie przyjęli ją na nowego członka rodziny.
– Nie jesteśmy tacy okropni – wyznała jej później Rebeka, kiedy rodzina ustawiła się do fotografii, a tort został pokrojony. Szampan tryskał ze srebrnej fontanny przy schodach, dźwięki pianina ustawionego na werandzie niosły się w całym domu. Rebeka z czułością przesunęła dłonią po parapecie. – Wiesz, moja matka bardzo kochała to miejsce. Miała tu swoje sanktuarium. Cieszę się, że zostawiła je Kyle'owi, tylko mi przykro, że nie mogła być na ślubie.
– Mnie też jest przykro. – Sam wypiła łyk szampana z wysokiego kieliszka. Płonące świece odbijały się w oknach, na czyste niebo wypłynął księżyc.
Rebeka westchnęła i uniosła kieliszek.
– Za Kate – powiedziała.
Sam spełniła z nią toast, dołączył do nich Kyle.
– Coś wam powiem. Może to zabrzmi, jakbym zwariował, ale dzisiaj w kościele miałem wrażenie, że ona tam jest – wyznał. – Kiedy odchodziliśmy od ołtarza, mógłbym przysiąc, że stała w tłumie. – Trochę się zawstydził. – Posłuchajcie no tylko, zaczynam mówić jak Rebeka.
– Można chyba powiedzieć, że duch Kate był dziś przy nas.
– Ja też to czułam – przyznała Sam. Rebeka wzniosła oczy do nieba.
– I to niby ja jestem rodzinną wariatką, która nie odróżnia faktów od fikcji?
– Nie jesteś wariatką, tylko ekscentryczką. W każdej rodzinie musi być ktoś taki – oświadczyła Caroline, podchodząc bliżej. Spojrzała na Kyle'a ze znaczącym uśmiechem. – Wszyscy oczekują, że poprosisz pannę młodą do weselnego tańca.
– Czy orkiestra umie grać „Indyka w trawie”? – zapytał Michael, wyprowadzając młodą parę do ogrodu, gdzie stał podest do tańca. Zgromadzeni wokół goście zaczęli klaskać rytmicznie, kiedy Kyle porwał do tańca nie tylko żonę, ale i córkę. Zapach trawy i sosny mieszał się z perfumami Sam. Wiatr szumiał w drzewach, rozwieszone wokół kolorowe lampiony łagodnie się kołysały. Kyle zdał sobie sprawę, że znalazł swoje miejsce na ziemi. Prowadziła do niego długa droga, pełna zasadzek i niebezpiecznych zakrętów, ale wreszcie dotarł do celu.
Dzięki, Kate, pomyślał. Babka zza grobu podarowała mu to, czego potrzebował najbardziej: własną rodzinę, ranczo i wielkie połacie pięknej ziemi. Dołączyły do nich inne pary, a Grant zdjął Caitlyn z jego rąk.
– Jeden taniec z młodą damą – oznajmił.
Śmiech Sam odbił się echem w sercu Kyle'a.
– Obawiam się, że wreszcie ci się udało, Sam. – Dotknął obrączki na jej palcu. – Już się mnie nie pozbędziesz.
– Chcesz powiedzieć, że to na zawsze? O, do licha. Przytulił ją, a ona roześmiała się jeszcze głośniej.
– Igrasz z ogniem, kobieto – ostrzegł z udawaną powagą.
– Czyżby?
– Możesz się sparzyć.
– Och, myślałam o tym – odparła słodko. – Zamierzam wykrzesać tyle ognia, że będziesz musiał uważać, mój mężu, żebyś ty się nie poparzył. – Pocałowała go w szyję, zostawiając mokry ślad.
Kyle jęknął cicho.
– Jeśli zaraz nie przestaniesz, zaniosę cię na górę, bez względu na obecność rodziny, twojej matki i naszej córki.
– Obiecanki cacanki – odparła wesoło. Jednym ruchem chwycił ją na ręce i ruszył do domu. Samantha roześmiała się głośno, ale wyswobodziła z jego objęć. – Wszystko w swoim czasie, kowboju – powiedziała. Wzięła ze stołu ślubną wiązankę i stanęła na podeście schodów. Z rozmachem rzuciła ją przez ramię w tył. Kwiaty poleciały wysoko pod sufit, a potem spadły prosto w otwarte ręce Allie:
– Coś podobnego! – Oszołomiona Allie patrzyła na przybrane wstążkami róże i goździki.
Kyle roześmiał się, widząc zdziwioną minę kuzynki.
– Bardzo dobrze – stwierdził. Potem, nie mogąc się dłużej opanować, pobiegł za Samantha na górę, do sypialni. Kiedy znalazł się w środku, zamknął drzwi na zasuwkę. Rozluźniając krawat, wolno podchodził do żony. – Na co mamy ochotę? – zapytał.
Zielone oczy Sam zamigotały figlarnie.
– Użyj wyobraźni – zaproponowała. W tej samej chwili jakaś mała piąstka zaczęła bębnić w drzwi.
– Mamo! Tato! Jesteście tam? Samantha roześmiała się.
– Tak, kochanie. Zaczekaj chwilę. – Uniosła brwi, spojrzała na męża i otworzyła drzwi. – Zapoznaj się z urokami bycia ojcem, najdroższy. Zdaje się, że nasza córka czegoś od nas chce.