Kyle jeszcze raz naparł na klucz francuski, w nadziei że stara śruba i uszczelka będą teraz lepiej trzymać i woda przestanie przeciekać, a sądząc po wielkiej plamie rdzy na rurze, ciekła tak od kilku sezonów. Modląc się w duchu, odkręcił kran. Woda popłynęła do betonowego koryta, nie ściekając po rurze. A więc sukces!
Konie – głównie klacze ze źrebiętami – przyglądały mu się bez większego zaciekawienia. Przyzwyczaiły się już do jego widoku, kiedy malował wyblakłe na słońcu deski, naprawiał dach stodoły, podpierał przechyloną werandę i rozwijał całe kilometry drutu wzdłuż ogrodzenia. On zajmował się swoją pracą, one spokojnie się pasły, z rzadka podnosząc głowy.
Dzisiaj postanowił, że naprawi wszystkie cieknące krany. Jutro miał się zająć maszyną do wiązania siana w bele. Psuła się co sezon, tak przynajmniej twierdził Randy. Potem chciał uszczelnić okna i odmalować dom. Na ranczu ciągle było coś do zrobienia, ale ku swemu zdziwieniu stwierdził, że wcale mu to nie przeszkadza. Teraz, kiedy po wielu godzinach ciężkiej pracy mięśnie przestały go wreszcie boleć, życie tutaj, w odległym zakątku Wyoming, zaczynało mu się podobać.
Ciągle miał jakieś zajęcie, wysiłek fizyczny pochłaniał jego energię i pozwalał trzymać nerwy na wodzy.
Trzy dni temu poprosił Sam o rękę, ale od tego czasu prawie jej nie widywał. Owszem, przyjeżdżała na ranczo zajmować się tym przeklętym koniem. Jego, Kyle'a, traktowała uprzejmie, ale nawet nie zadała sobie trudu, by się do niego uśmiechnąć. Caitlyn też się pojawiała, nadal bardzo zainteresowana spędzaniem czasu z ojcem. Jednak fakt, że rodzice rozmawiali ze sobą sztywno i że panowała między nimi napięta atmosfera, nie mógł ujść jej uwadze. Na razie jeszcze nie skomentowała tego, że dwoje dorosłych ludzi zachowuje się jak para obrażonych nastolatków.
Od tamtej nocy Kyle nawet nie pocałował Samanthy. Starannie dbała o to, by nie zostać z nim sam na sam i żeby nawet przypadkiem go nie dotknąć. Wyglądało to tak, jakby go chciała ukarać za to, że się jej oświadczył. To prawda, że jego oświadczyny nie wypadły zbyt romantycznie, ale chyba niczego takiego nie oczekiwała. Zresztą, kto potrafiłby zrozumieć tę kobietę?
Kiedy koryto się napełniło, zakręcił kran. Z dumą zauważył, że udało mu się go skutecznie uszczelnić. Prace na ranczu były zwykle nieskomplikowane, ale przynosiły szybkie efekty i dawały mu satysfakcję, czego nie doświadczał, pracując dla rodzinnej firmy w Minneapolis.
Zaciekawione źrebię podeszło do niego i wsunęło nos do wody, ale zaraz odbiegło w podskokach, wysoko wyrzucając kopytka. Jego ciemnobrązowa sierść lśniła w popołudniowym słońcu. Wysoko nad głową po bezchmurnym niebie krążył jastrząb. Na horyzoncie wyrastały góry Teton, których szczyty pokrywał jeszcze śnieg. Dopiero teraz dostrzegł ich surowy majestat. Tak, ta dzika kraina, nie pozbawiona piękna, zaczynała coraz bardziej przypadać mu do serca. Tym bardziej że mieszkało tu jego dziecko. I Sam. Ale on tutaj jakoś nie pasował.
Zdjął z ogrodzenia koszulę, włożył klucz do jednej z kieszeni pasa na narzędzia, który okalał jego biodra, i poszedł do domu. W ciągu zeszłego tygodnia załatwił wiele rzeczy. Randy Herdstrom za jego namową zgodził się pełnić rolę zarządcy rancza, a Carson i Russ mieli nadal pracować jako robotnicy rolni. Joker stawał się coraz bardziej posłuszny, a Caitlyn ufała mu bez zastrzeżeń. Za to Sam nadal była nieufna. Widział to wyraźnie.
W bezsilnej złości uderzył dłonią o słupek ogrodzenia. Pomyślał o swojej babce.
– Może miałaś rację – wymamrotał pod nosem, jakby Kate mogła go usłyszeć. – Może właśnie tu jest moje miejsce na ziemi. – Jednak kiedy tylko wypowiedział te słowa, od razu poczuł, że to nieprawda. Problem polegał na tym, że on nigdzie nie mógł znaleźć swego miejsca. Ani tutaj, w dziczy Wyoming, ani wśród wieżowców Minneapolis. Czuł się w pełni na swoim miejscu tylko w ramionach Sam. – Dość tego! – warknął do siebie, zły, że jego myśli przybrały taki obrót.
Ale co z Caitlyn? To jest naprawdę niezwykła dziewczynka. Towarzyszyła mu codziennie, paplając wesoło i nieustannie zadając pytania. Ciągle też go błagała, żeby dał jej się przejechać na tym przeklętym koniu. Sam raz pozwoliła jej usiąść na grzbiecie Jokera, ale to małej nie wystarczyło. O, nie. Caitlyn była bardzo rozczarowana, że matka cały czas nie wypuściła wodzy z dłoni. Upierała się, że jest już duża i da sobie radę z koniem. Sam jednak nie dała się przekonać.
Kyle usłyszał warkot silnika, zanim jeszcze zobaczył samochód. Serce zabiło mu mocniej. Cóż, jeśli chodzi o Sam, zachowywał się jak zakochany głupiec. Nadjechała z wielką szybkością, ciągnąc za sobą pióropusz kurzu, i zahamowała z piskiem opon. Uśmiechnął się mimo woli. Prowadziła jak pirat drogowy.
Kiedy doszedł do parkingu, Sam właśnie wysiadła z samochodu i rozglądała się wokół. Gdy go spostrzegła, zmierzyła go pełnym furii wzrokiem. Podeszła do niego, wiatr rozwiał jej włosy.
– Ach, więc tu jesteś!
– Byłem tu całe popołudnie.
Oskarżycielsko wymierzyła palec prosto w jego pierś, niemal trzęsąc się z oburzenia.
– Nie miałeś prawa oskarżać Jennifer Peterkin – oznajmiła. Jej zielone oczy miotały iskry.
– Ale…
– Nie próbuj zaprzeczać. Wpadłam w sklepie na Shawnę. Od razu mi opowiedziała o wszystkim i ostrzegła mnie, że jeśli ty czy ja jeszcze raz postawimy stopę na jej ziemi, oskarży nas o oszczerstwo, naruszenie cudzej własności, nękanie i jeszcze pięćdziesiąt innych rzeczy!
– Chciałbym to zobaczyć – odrzekł spokojnie, Zauważył że Sam mimowolnie zerka na jego nagą pierś. Zamilkła na chwilę, co wziął za dobry znak. Do diabła, jest taka piękna, nawet kiedy się złości.
– Nie o to chodzi, Kyle – ciągnęła po chwili. – Poszedłeś tam, nie mówiąc mi o tym.
– Gdybym ci powiedział, zdenerwowałabyś się i próbowała mnie powstrzymać.
– Oczywiście! Jestem zdenerwowana. A nawet więcej. Jestem zła, wściekła i oburzona.
– Caitlyn to również moja córka.
– Ale to nie daje ci prawa do oskarżania…
– Jasne, że daje. – Chwycił ją za wyciągniętą rękę. – Nikt więcej nie będzie dręczył Caitlyn. Widziałem małą Jenny, stała na schodach, za plecami matki. Widać było, że ma coś na sumieniu.
– To bardzo prawdopodobne, ale nie masz dowodu.
– Czy te telefony się powtórzyły? – zapytał czując, że on również zaczyna wpadać w gniew.
– Słucham?
– Czy w ciągu ostatnich dni ktoś dzwonił z wyzwiskami do Caitlyn? A może były jakieś głuche telefony?
– Nie, ale… Poczuł lekką satysfakcję.
– Może byś mi podziękowała, zamiast robić awanturę na całą okolicę.
– Zaczekaj chwilę…
– Nie, to ty zaczekaj – zirytował się. – Nikt nie będzie dokuczał mojemu dziecku, jak długo ja tu jestem.
– Czyli jak długo, co? – zapytała. Starała się nie zwracać uwagi na krople potu spływające po jego opalonym torsie i na drgające w słońcu mięśnie.
– To zależy od ciebie. Będę tu tak długo, jak mi pozwolisz.
– Przecież czas mija, a ty zamierzasz sprzedać ranczo za… około pięć miesięcy, prawda? – Spojrzała na niego zwężonymi ze złości oczami. – Nie martw się o to, że ktoś zrani Caitlyn, dobrze? To ty złamiesz jej serce, kiedy wyjedziesz.
– Zaproponowałem ci małżeństwo. – Jego gorący oddech owiewał jej twarz, widziała nabrzmiałą żyłkę na jego szyi. Patrzył na nią tak intensywnie, że miała ochotę odstąpić o krok. – Ta propozycja jest nadal aktualna.
Niestety, odpowiedź na tę propozycję nie była łatwa. Jeszcze pamiętała ból z przeszłości, rany się nie zabliźniły. Czasami czuła się tak, jakby znów była siedemnastolatką – naiwną, beznadziejnie zakochaną, gotową na podbój świata. A wszystko dlatego, że Kyle wrócił. To złudzenie szybko mijało, kiedy rozglądała się wokół i widziała twardą rzeczywistość. Samotnie wychowywała córkę, której ojciec, bogaty playboy, opuścił ją dawno temu, by się ożenić z inną. Chociaż znów zaczynała go kochać, wiedziała, że wkrótce wyjedzie i tym razem opuści nie tylko ją, ale również swoje dziecko.
Ale przecież on chce się z tobą ożenić, przekonywała się w myślach. Ile razy musi cię o to prosić? Czy na długo starczy mu cierpliwości? Na co czekasz? Przecież to jest właśnie to, klucz do szczęścia. Chwytaj go, póki czas.
– Chodźmy do domu. Naleję ci drinka. – Zerknął na samochód. – Gdzie Caitlyn?
– Poszła na całe popołudnie do Sary.
– W takim razie mamy czas dla siebie. – Oczy rozbłysły mu i już wiedziała, że wpadła. Mięśnie prowokująco drgały, skóra była opalona na brąz. Nie potrafiła się mu oprzeć, tak samo jak dawniej. Miłość do Kyle'a stanowi przekleństwo jej życia.
Widząc jej wahanie, otoczył ją ramieniem i przytknął skroń do jej skroni.
– Przecież nie gryzę.
– Ale ja mogę ugryźć.
– Zauważyłem.
– I nie boisz się?
– Trzęsę się jak galareta. Musiała się roześmiać. Jeszcze kilka minut temu mogłaby go udusić, teraz miała ochotę śmiać się z nim i żartować…
– Wiesz, Fortune, jeśli należysz do tych, co nie gryzą, to nie jestem tobą zainteresowana.
– Przewrotna kobieta. – Szybko przyciągnął ją do siebie, objął i pocałował tak mocno, że zaparło jej dech.
– Kyle, proszę…
– Proś, o co tylko zechcesz.
– Gdybym tylko wiedziała, czego chcę – powiedziała szczerze.
– Chodźmy do łóżka, Samantho. – Głos miał niski, kuszący.
– To nie jest dobry pomysł.
– Pomysł jest doskonały.
– Nie w środku dnia – zaprotestowała. Bała się, że kolejne zbliżenie tylko ją osłabi, a przecież musi być silna i nieugięta.
– To najlepsza pora. – Nie czekał na dalsze protesty. Wziął ją na ręce i zaniósł do domu.
– Robimy błąd.
– Nie pierwszy raz. Pachniał świeżym potem i mydłem, wyprawioną skórą i własnym, męskim zapachem. Obejmowały ją mocne ramiona, na czubku głowy czuła ciepły oddech. Zaniósł ją do pokoju, gdzie główne miejsce zajmowało wielkie łoże. Na wykładanych sosnowym drewnem ścianach wisiały indiańskie obrazki i ręcznie szyty kilim z kawałków materiału. Przytulności dodawał pleciony dywanik na podłodze. Samantha poddała mu się z pełnym zadowolenia westchnieniem. Kiedy Kyle ułożył ją na przykrywającej łóżko owczej skórze, zrzucił buty i rozebrał się. Pas na narzędzia spadł na podłogę z hukiem.
Ręce i usta Kyle'a potrafiły czynić cuda. Teraz już znajome, wywoływały w niej fale gorąca. Nie mogła się doczekać, kiedy się połączą, kiedy wniknie w nią głęboko i wygoni z niej demona pożądania. Zastanawiała się, czy nie jest niewolnicą jego sprawnego ciała, lecz wiedziała, że i on jest wobec niej bezradny, że potrafi go doprowadzić do utraty kontroli nad ciałem. Kiedy dotykała go palcami, przesuwała językiem po brzuchu albo łaskotała włosami, był jej posłuszny niczym sługa. Jedno dorównywało drugiemu. Co za cudowne uczucie.
Należała do niego i tylko to się teraz liczyło. Słońce wdzierało się przez okna, przesłonięte cienkimi firankami, powiewającymi na lekkim wietrze. Sam kochała się z Kyle'em w zapamiętaniu, nie myśląc o przyszłości, o tym, że w grudniu go straci, ponieważ wewnętrzny niepokój zmusi go do powrotu do Minnesoty. Oddawała mu się ciałem i duszą.
Dzwonek telefonu wyrwał go z lekkiej drzemki. Z początku wydawał mu się odległy, potem stał się natarczywy. Kyle spojrzał na wtuloną w niego Samanthę. Piekielny telefon znajdował się na dole. Dodatkowe gniazdka telefoniczne nie zostały jeszcze zamontowane, a automatyczna sekretarka miała dotrzeć na ranczo dopiero w przyszłości.
Sam otworzyła oczy.
– Telefon – wymamrotała zaspana i przeciągnęła się z kocią gracją.
– Niech dzwoni. – Pocałował ją, ale go odepchnęła.
– To może być Caitlyn. – Wyskoczyła z łóżka i zebrała z podłogi swoje ubranie. – Zaczynasz poznawać uroki rodzicielstwa.
Gderając pod nosem, włożył dżinsy i wybiegł z pokoju.
Ten ktoś po drugiej stronie linii nie chciał dać za wygraną. Kyle podniósł słuchawkę po szóstym dzwonku.
– Halo?
– Gdzie się, na litość boską, podziewałeś? – rozległ się dźwięczny kobiecy glos. – Od kilku dni nie mogę się do ciebie dodzwonić.
– Caroline?
– A więc mnie jeszcze pamiętasz! – odparła ze śmiechem kuzynka. – Odkąd poleciałeś do Wyoming, nikt tu w firmie nie miał od ciebie znaku życia.
– Ciężko pracuję i żyję prosto i czysto, jak pustelnik. – Puścił oko do Sam, która właśnie weszła do kuchni, nadal zaspana i z włosami w nieładzie po miłosnych zmaganiach. Jeszcze do końca nie zapięła bluzki, więc Kyle zajrzał jej za dekolt.
– Akurat. Już to sobie wyobrażam.
– Caitlyn? – zapytała Sam, bezgłośnie poruszając ustami. Przecząco pokręcił głową, chwycił ją za rękę i przyciągnął bliżej, by poczuć zapach jej włosów. Pocałował ją w czubek głowy, a ona przytuliła się do niego ufnie.
– Nie opowiadaj, że ciężko pracujesz, Kyle. Znam cię. Jeśli jesteś zajęty, to pewnie jakąś kobietą.
– Uważaj, Caro, bo zaczynają ci wychodzić pazury. – Oczami wyobraźni zobaczył kuzynkę, od niedawna żonę chemika z Fortune Cosmetics, bawiącą się sznurem od telefonu w swoim gabinecie w głównej siedzibie firmy. Chłodna, opanowana Caroline bardzo się zmieniła od czasu ślubu z Nickiem Valkovem.
Sam wyswobodziła się z jego ramion i wzięła dzbanek z zaparzoną rano kawą. Znalazła filiżanki w kredensie i napełniła je brunatnym płynem.
– Dzwonię do ciebie, żeby ci przypomnieć o zebraniu zarządu w piątek – wyjaśniła Caroline.
Kyle przyglądał się właśnie opiętym dżinsami pośladkom Sam, która wkładała filiżanki z kawą do kuchenki mikrofalowej, więc trudno mu się było skupić na rodzinnych interesach. Ten temat śmiertelnie go nudził od dzieciństwa.
– W ten piątek? – zapytał roztargniony.
– Tak. To, że cię zwolniłam ze stanowiska mojego asystenta, nie znaczy, że sprawy firmy cię nie dotyczą. Każdy członek rodziny, który posiada udziały, ma być obecny na zebraniu.
– Dlaczego?
– Ponieważ mamy wiele rzeczy do omówienia. Nowa kampania reklamowa, wartość akcji po reorganizacji firmy, no i receptura na nowy krem młodości. Wszystkie decyzje zostały wstrzymane od czasu śmierci Kate. Ciągle nie mogę o tym spokojnie mówić…
– Doskonale cię rozumiem. Caroline zakasłała.
– Jest coś jeszcze. Nick nie może dalej pracować nad recepturą kremu bez głównego składnika…
– Wiem, wiem – przerwał jej Kyle. Czuł, że za chwilę rozboli go głowa. Zawsze bolała go głowa, gdy musiał się zajmować problemami firmy. Caroline uwielbiała pracę w wielkiej korporacji i przygotowywała się do tego, by pewnego dnia stanąć na jej czele, tymczasem Kyle'a w ogóle nie obchodziły interesy, zestawienia zysków i strat, wyroby kosmetyczne i marketing. Kiedyś próbował się przełamać, ale bezskutecznie. Może babka miała rację, że zostawiła mu w spadku ranczo, z dala od reszty rodziny i siedziby firmy. Nadal nie chciał myśleć o recepturze na krem młodości, którego głównym składnikiem miał być wyciąg z rośliny występującej głęboko w amazońskiej dżungli. To właśnie po nią Kate Fortune poleciała do Brazylii.
Rozległ się brzęczyk kuchenki mikrofalowej, Sam wyjęła z niej filiżanki i wokół rozszedł się zapach kawy. Samantha podała Kyle'owi jedną filiżankę, drugą zostawiła sobie.
– Jest jeszcze jeden powód, dla którego chcę cię tu widzieć – dodała Caroline poważnym tonem. – Chodzi o Rebekę.
– Nie musisz mi mówić. Podejrzewa, że Kate została zamordowana. – Kyle upił łyk kawy i mrugnął do Sam. – Rebeka już do mnie dzwoniła.
– Powiedziała ci, że zatrudniła prywatnego detektywa, niejakiego Gabriela Devereax, żeby jej pomógł w dochodzeniu?
– Wspomniała, że zamierza coś takiego zrobić.
– Cóż, ja raczej nie mam nic przeciwko temu. Uważam, że jeśli w tym wypadku jest coś podejrzanego, to powinniśmy o tym wiedzieć. Sądzę jednak, że nie możemy dopuścić, żeby prasa coś zwęszyła. Teoria Rebeki, chociaż zupełnie bezpodstawna, może sugerować, że w grę wchodzi szpiegostwo przemysłowe. Rozgłos tego rodzaju jest naszej firmie niepotrzebny, byłby dla niej wręcz szkodliwy. Ten pożar laboratorium już i tak przyciągnął uwagę prasy. Niektórzy akcjonariusze byli bardzo zaniepokojeni. – Głos Caroline brzmiał trochę nerwowo. – Może trochę przesadzam, ale hipoteza Rebeki wyprowadziła mnie z równowagi.
– Caro, nie przejmuj się tak. To tylko hipoteza. Nie ma żadnych dowodów.
– Ale dziennikarze…
– To nasze najmniejsze zmartwienie. – Odstawił filiżankę na blat. Żałował, że odebrał telefon. Dlaczego rodzina się upiera, żeby go wciągać w sprawy firmy? Co on może o tym wiedzieć?
– Sam widzisz, że musisz przyjechać.
– Tak, przekonałaś mnie. – Przestępując z nogi na nogę, zastanawiał się nad powrotem do Minnesoty. Na samą myśl o tym czuł ucisk w żołądku. Życie w mieście bardzo się różniło od życia u stóp gór, do którego już zaczął się przyzwyczajać. – O której godzinie zaczyna się spotkanie?
– O dziewiątej.
– Będę tam – zapewnił. Napotkał wzrok Sam, która z roztargnieniem mieszała kawę ze śmietanką. – Poza tym mam dla ciebie nowinę.
Samantha gwałtownie uniosła głowę.
– Dobrą czy złą? – zapytała Caroline.
– Zdecydowanie dobrą.
– Nie! – Sam potrząsnęła głową. Z brzękiem odłożyła łyżeczkę na stół. – Kyle, nie…
– A więc o co chodzi? – dopytywała się Caroline. Sam wyraźnie pobladła.
– Kyle, nic nie mów. To nie jest odpowiednia pora…
– Miałem zadzwonić do taty i jemu pierwszemu to powiedzieć, ale skoro rozmawiamy, to ty pierwsza się dowiesz, że mam rodzinę.
– Co? – zapytała zdumiona kuzynka.
Sam gwałtownie chwyciła powietrze. Miała taką minę, jakby świat zwalił jej się na głowę.
– Mam córkę – wyjawił Kyle. – Dziewięcioletnią córkę. W telefonie zapanowała martwa cisza. Sam usiłowała sięgnąć po słuchawkę, chcąc przerwać rozmowę.
– Przepraszam, nie dosłyszałam – odezwała się w końcu Caroline. – Co masz?
– Córkę. Nazywa się Caitlyn – mówił Kyle, odwracając się plecami do Sam, by mu nie przeszkadzała.
– Kyle, nie! Przestań! – Samantha patrzyła na słuchawkę, jakby była ona ucieleśnieniem zła.
– Pamiętasz Samanthę Rawlings?
– Tak…
– Dawno temu coś nas łączyło. To dość skomplikowane. Przywiozę je obie do Minneapolis i wtedy wszystko sobie wyjaśnimy.
– Dobry Boże – wyszeptała oszołomiona Caroline.
– Do zobaczenia w piątek. Rozłączył się, a Sam, której twarz była teraz dla odmiany czerwona z wściekłości, stanęła przed nim w bojowej postawie. Zacisnęła pięści i patrzyła na niego rozjuszona.
– Jak śmiesz?
– Przecież muszą się dowiedzieć.
– Ale nie w taki sposób.
– A w jaki?
– Nie wiem, ale na pewno jest jakiś lepszy sposób.
– Powiedz mi, jaki.
– Och, Kyle. Taka wiadomość to jak grom z jasnego nieba. Nie możesz tak po prostu…
– Razem to wszystkim powiemy.
Myśl o jego bogatej rodzinie sprawiała, że krew lodowaciała jej w żyłach. Nie chciała narażać Caitlyn ani siebie na niechęć tylu osób.
– Poprosiłem cię o rękę – przypomniał jej.
– Żeby wszystko było jak należy? – spytała z odrazą.
– Żeby było nam łatwiej.
– Czasami łatwiej nie znaczy lepiej.
Chciał ją objąć, ale cofnęła się. Była tak zagniewana, że nie zniosłaby jego dotyku.
– Możemy się pobrać, a potem przedstawić cię mojej rodzinie – zaproponował.
– Muszę pilnować rancza.
– Poprosimy kogoś, żeby przez kilka dni się nim zajął.
– Nie jestem jeszcze gotowa.
– Miałaś na to dziesięć lat.
– Ale to się dzieje za szybko. – Potrząsnęła głową i podniosła rękę, jakby chciała przeciąć jego dalsze nalegania. – Nie chcę, żebyś się ze mną żenił tylko dlatego, że mamy dziecko. Jestem dorosła, umiem sobie sama radzić i nie potrzebuję, żeby ktoś mi się oświadczał bez większego przekonania.
– Co to ma znaczyć?
– Nie chcę, żebyś mnie wykorzystywał tylko po to, żeby zdobyć dostęp do mojej, to znaczy naszej córki. Nie pozwolę, żebyś igrał z moimi i jej uczuciami. Już ci powiedziałam, że nie interesuje mnie papierek, na którym będzie napisane, że jesteśmy mężem i żoną. Małżeństwo to coś więcej niż urzędowy dokument. – Wyrzuciła ramiona w górę. – Cała ta rozmowa nie ma sensu. Poza tym nie mogę tak po prostu wyjechać.
– Moja rodzina będzie cię oczekiwać.
– Nic mnie to nie obchodzi. Dla mnie liczy się przede wszystkim Caitlyn. Nie zabiorę jej w obce miejsce, gdzie twoi krewni będą się na nią gapić, a dziennikarze zadawać najdziwaczniejsze pytania. Nie dopuszczę, żeby stała się atrakcją dla spragnionej sensacji gawiedzi. – Wszystkie nagromadzone w ciągu dziesięciu lat obawy wypłynęły na wierzch. Sam objęła się ramionami, jakby nagle zrobiło się jej zimno. – Jak miałeś zamiar ją przedstawić?
– Jako swoją córkę.
– Swoją nieślubną córkę, poczętą tuż przed twoim ślubem z inną kobietą?
– A więc znów wracamy do punktu wyjścia.
– Obawiam się, że tak. Twarz Kyle'a przybrała stanowczy wyraz.
– Prędzej czy później muszę powiedzieć rodzinie, że…
– Wolę, żeby to było później – przerwała mu. Znów się spierali, chociaż na skórze czuła jeszcze jego zapach. Kilka minut temu leżeli obok siebie, spleceni w uścisku, jakby już byli mężem i żoną, jakby łączyło ich coś stałego…
– Ale kiedy?
– Nie wiem!
Mięśnie twarzy Kyle'a stężały. Widać było, że traci cierpliwość.
– Czego ty w zasadzie ode mnie chcesz, Sam?
– Potrzebuję czasu, żeby sobie wszystko poukładać.
– Dziesięć lat w jednej z najmniej zaludnionych okolic kraju ci nie wystarczy?
– Nie żartuj sobie ze mnie.
– To nie był żart. Zmrużył oczy i potarł zarost na policzkach, ten sam, który jeszcze niedawno drażnił jej delikatną skórę.
– Kiedyś zarzuciłaś mi, że jestem tchórzem, ale wydaje mi się, że to ty się boisz. Co cię we mnie tak przeraża?
To, że mnie nie kochasz, pomyślała. Możesz zranić mnie i moją córkę, która już zaczęła cię uwielbiać.
– Po prostu nie chcę popełnić błędu – rzekła głośno.
– Wiesz co, Sam? – Usiadł na blacie i spoglądał na nią z góry, zdając się przeszywać ją wzrokiem na wylot. – Powiedziałem ci kiedyś, że nie umiesz kłamać i nic się nie zmieniło. Unikasz prawdy. Wiem, że nie boisz się wyzwania, nie uciekasz przed trudnymi sytuacjami, nie martwisz się, że rzeka jest za głęboka albo prąd zbyt wartki.
Uśmiechnęła się chłodno.
– Pomyliłeś mnie z kimś, kogo kiedyś znałeś, z ufną dziewczyną, która nie była odpowiedzialna za dziecko, nie miała żadnych zmartwień…
– Nieprawda! Mówię o dziewczynie, która nie bała się kryć ojca pijaka, która dawała sobie radę z każdym ciężarem, jakim obarczyło ją życie. Ta dziewczyna umiała kochać i ufać. Mówię o tobie, Sam. I nie kłam, że tak bardzo się zmieniłaś, bo ja cię zraniłem i teraz nie możesz odnaleźć dawnej siebie. To pseudonaukowe bzdury, oboje o tym wiemy. Daj spokój, Samantho. Przyznaj, że nie chcesz wyjść za mnie za mąż, bo ci się wydaje, że w ten sposób przyznasz się do porażki, będziesz się czuła tak, jakbyś się poddała wrogowi, będziesz musiała zapomnieć o narzuconej sobie misji samotnego wychowywania córki. Po prostu duma nie daje ci myśleć rozsądnie.
– A ciebie zaślepia egoizm.
Zeskoczył z blatu, lecz ona już była przy drzwiach. Postanowiła, że następne kilka godzin spędzi pracując nad Jokerem i zapomni o Kyle'u i jego rozdętym ego. Wybiegła na werandę, by nie powiedzieć czegoś, czego by potem żałowała. Gorące powietrze uderzyło ją jak żar z otwartego pieca. Siatkowe drzwi zamknęły się, ale usłyszała głos Kyle'a:
– Jeśli ci się wydaje, że wygrasz tę bitwę, to się mylisz. – Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła, że Kyle stoi po drugiej stronie siatki, wyprostowany i kipiący złością. – Nie wiem, jaką prowadzisz grę, ale lepiej pogódź się z faktem, że zaistniałem w życiu Caitlyn i tak już będzie zawsze.
– Czyżby?
– Jak najbardziej.
– Powiedz mi, Kyle, czy specjalnie zachowujesz się jak ostatni sukinsyn, czy może to u ciebie naturalne?
– Naturalne, Sam – odparł, patrząc, jak odchodzi. – To u mnie naturalne i dobrze o tym wiesz!
– Mamy problem. Kyle leci do Minnesoty na zebranie zarządu. – Nieznajomy oparł się o zakurzoną szybę budki telefonicznej, na której czyjeś palce wypisały wulgarne słowa. Nie zwracając uwagi na brud, otarł dłonią czoło. Męczyły go te tajemnice i przebieranki. Nie był już młody i trudno mu było tak często przemierzać drogę między Minneapolis a Clear Springs.
W słuchawce rozległo się westchnienie.
– On wróci na ranczo.
– Tak uważasz?
– Oczywiście. Teraz już wie, że jest ojcem, prawda?
– Chyba tak. Wiele czasu spędza w towarzystwie Samanthy Rawlings i dziewczynki.
– Doskonale. To musiało wypalić.
– Miejmy nadzieję. Jak już powiedziałem, wraca do Minneapolis. Kto wie, czy wróci do Wyoming?
– Wróci. Ma silniejszy charakter, niż to się wszystkim zdaje, a w Minnesocie nigdy nie czuł się dobrze. Nigdy.
– Hm. – Nieznajomy nie był przekonany, ale nie chciał się wdawać w spory. – To jeszcze nie jest najgorsza wiadomość. W tej chwili bardziej powinno nas martwić, że Rebeka nabrała podejrzeń. Wydaje jej się, że coś tu nie gra. Zatrudniła prywatnego detektywa, żeby zbadał przyczyny wypadku, poszukał śladów. Jest przekonana, że śmierć jej babki nie była przypadkowa.
– Interesujące.
– To wszystko, co masz do powiedzenia? To nie jest próżna ciekawość. Jeśli Rebeka dowie się czegoś, czego wiedzieć nie powinna, sprawy mogą się wymknąć spod naszej kontroli. Wynikną z tego kłopoty i nasz plan może wyjść na jaw. I co wtedy?
– Zrobi się niebezpiecznie.
– Właśnie to chciałem powiedzieć.
– Wszyscy będą w niebezpieczeństwie. – Nastąpiła długa przerwa, jakby osoba na drugim końcu linii rozważała problem. – Cóż, nikt jeszcze niczego nie udowodnił. Wszyscy wiedzą tylko tyle, że Kate Fortune miała tragiczny wypadek. Szczęście ją opuściło.
– Tak będą myśleć, dopóki Rebeka i ten detektyw nie dokopią się do prawdy.
– Za bardzo się martwisz.
– Za to mi płacisz – odparował nieznajomy, spoglądając na ulicę przez zakurzoną szybę. Obok wolno przejeżdżały samochody. Leniwe, prowincjonalne tempo życia drażniło go. Tęsknił za wielkim miastem, za hałasem, tłumami ludzi, energią Minneapolis.
– Nie szukajmy kłopotów.
– Nie musimy ich szukać. Ostatnio to raczej one same nas znajdują.
– Rebeka niczego ważnego się nie dowie. Przynajmniej przez dłuższy czas. A co do Kyle'a, to nie martw się o niego. Wróci do Wyoming, zanim się obejrzysz, a wtedy pierwszy etap naszego planu się dopełni.
– Będę trzymać kciuki.
– Jak zwykle jesteś sceptykiem. Po prostu nie zbaczaj z kursu. Wiesz, że to jest moje motto.
– Wiem. I zobacz, do czego cię ono doprowadziło, dodał w myślach.
Odwiesił słuchawkę i rozluźnił kołnierzyk. Pot spływał mu po plecach. Temperatura dochodziła pewnie do trzydziestu pięciu stopni, a on smażył się w dżinsach i koszuli w kratę. Spostrzegł swoje odbicie w szybie wynajętego forda explorera i skrzywił się. Im szybciej to się skończy, tym lepiej.
– Wyjeżdżasz? – Caitlyn patrzyła, jak Kyle wrzuca małą podróżną torbę na skrzynię pikapa Sam.
– Na krótko. – Posadził ją na miejscu dla pasażera, a sam usiadł na ławeczce z tyłu. – Wrócę w poniedziałek wieczorem albo we wtorek rano.
Siedząca za kierownicą Sam uśmiechnęła się z wysiłkiem i przekręciła kluczyk w stacyjce. Silnik zaczął pracować, głośno warcząc. Wbrew sobie, udając, że wszystko jest w porządku, zgodziła się odwieźć Kyle'a na lotnisko w Jackson. Od czasu kłótni zamieniła z nim może dziesięć słów, ale robiła wszystko, żeby przekonać Caitlyn, że jej rodzice żyją w przyjaźni, oczywiście na ile to możliwe w takich warunkach. Po co jej córka ma wiedzieć, że Sam najchętniej udusiłaby jej ojca? Zupełnie zapominając przy tym, że go kocha.
Kyle zatrzasnął drzwi. Najwyraźniej czuł się nieswojo, widząc zmartwioną buzię córki. Bardzo dobrze. Niech poczuje, że ojcostwo to nie tylko przyjemności.
– Dlaczego musisz wyjechać? – dopytywała się Caitlyn. Sam wrzuciła bieg i ruszyła.
– W interesach.
– Myślałam, że jesteś ranczerem. – Oczy dziewczynki pociemniały ze smutku. – Ranczo to nie jest twój interes?
– Owszem, ale to wszystko jest trochę bardziej skomplikowane. Mam udziały w firmie… – Urwał i zmierzwił włosy Caitlyn. Samochód podskakiwał na wybojach. – Nie przejmuj się tym, kochanie. Niedługo wrócę. – Znacząco spojrzał na Sam. Podejrzewała, że chce w ten sposób obudzić w niej żal, że nie zdecydowała się z nim jechać. Ona jednak wcale tego nie żałowała.
– A jeśli samolot się rozbije? – Caitlyn nigdy łatwo nie dawała za wygraną.
– Nie rozbije się.
– Pani Kate była pilotem, a jej samolot się rozbił i zginęła. – Dolna warga dziewczynki zadrżała.
Sam poczuła skurcz bólu w sercu. Kyle otoczył córkę ramieniem. Jechali teraz autostradą, na północ.
– Nic mi się nie stanie, zapewniam cię. Wrócę tu i nadal będę uprzykrzał życie twojej mamie, zanim zdążysz powiedzieć „Minneapolis w Minnesocie”.
– Potrafię to wypowiedzieć bardzo szybko – oznajmiła Caitlyn, pociągając nosem.
– No widzisz? To znaczy, że nawet nie zdążysz się za mną. stęsknić. – Spojrzał na Sam. – Wydaje mi się jednak, że twoja mama będzie za mną bardzo tęskniła.
Caitlyn spoglądała to na ojca, to na matkę.
– Skąd wiesz? – zapytała.
Uśmiech Sam był tak sztuczny i wymuszony, że aż rozbolały ją mięśnie twarzy.
– O, po prostu wiem – oznajmił wolno Kyle, uśmiechając się zwycięsko.
Wjechali w granice miasta, więc Sam musiała zwolnić i zredukować bieg. Kyle wpatrywał się w nią tak intensywnie, że niemal przewiercał ją wzrokiem na wylot. Chciał sprowokować jakąś reakcję. I bardzo dobrze. Zawsze z przyjemnością mu mówiła, co myśli.
– Twój tata sądzi, że wszystko o mnie wie – oświadczyła. – Ale musi jeszcze wiele się dowiedzieć.
– Naprawdę? Z przyjemnością się tym zajmę – odciął się Kyle.
– Ale wrócisz? – dopytywała się Caitlyn.
– Masz to jak w banku! – Mrugnął do niej porozumiewawczo i znów spojrzał na Sam. – Nie pozbędziesz się mnie, nawet gdybyś chciała.