Zastanawiała się, dlaczego to się musiało stać teraz. I czy w ogóle musiało się tak stać? Wcale jej to nie było potrzebne! Szybkimi ruchami przygotowywała kanapki z tuńczykiem i majonezem. Okno nad zlewem było otwarte. Dostrzegła przez nie córkę wspinającą się na rosnącą za domem jabłoń.
– Caitlyn! Chodź coś zjeść! – zawołała.
– Już idę! – Dziewczynka zeskoczyła z gałęzi zręcznie jak kot, wylądowała miękko na ziemi i pobiegła do domu. Kieł, wielki mieszaniec, pobiegł za nią.
– Zostaw buty na werandzie.
– Wiem, wiem. – Caitlyn zdjęła buty, pomagając sobie czubkiem drugiej stopy.
– I umyj…
– Ręce i twarz – dokończyła za matkę.
– Właśnie. Drzwi z siatki otworzyły się ze skrzypieniem, a potem zamknęły z hukiem, kiedy Caitlyn pobiegła do łazienki. Kieł, machając ogonem, usadowił się na swoim ulubionym miejscu przy starym bojlerze. Zardzewiałe rury jęknęły i z łazienki dobiegł plusk wody. Chroniąc dłonie kuchennymi rękawicami, Sam wyjęła z pieca gorący placek z truskawkami i rabarbarem. Nie była dobrą kucharką, więc placek lekko przypalił się na brzegach, ale kuchnię wypełnił apetyczny zapach owoców i cynamonu.
Uśmiechnięta Caitlyn weszła do kuchni. Wszystkie jej obawy, że ktoś ją śledzi z ukrycia, najwyraźniej zniknęły, tym bardziej że od czasu telefonu od Jenny Peterkin nikt jej już nie nękał. Życie Sam i jej córki znów zdawało się toczyć dawnym spokojnym trybem. Z wyjątkiem tego, że w pobliżu był Kyle Fortune. Czy to się jej podobało, czy nie, Samantha musiała się liczyć z tym, że kiedyś znów go spotka.
– Mogę dostać kawałek ciasta? – zapytała Caitlyn.
– Później. Sam postawiła placek na parapecie, żeby wystygł, a Caitlyn usiadła za stołem.
– Kiedy przyjedzie mama Sary?
– Pewnie już za chwilę. – Samantha zerknęła na zegar i nalała córce pół szklanki mleka. – Jedz szybko.
Caitlyn już przełykała kęs kanapki. Jej zęby nadal po dziecinnemu wydawały się trochę za duże, a cała sylwetka dziewięciolatki robiła wrażenie trochę niezdarnej, ponieważ ręce i nogi rosły szybciej niż cała reszta. Dla Samanthy jednak córka była najpiękniejszą dziewczynką na świecie.
– Powiedz mamie Sary, że przyjadę po was, kiedy skończy się lekcja. – Sam usiadła za stołem i sięgnęła po kanapkę. – A gdybym się spóźniła, ani tobie, ani Sarze nie wolno…
– Wiem, wiem. Nie wolno nam pływać samym w rzece, nie wolno nam wsiąść do żadnego samochodu, gdyby ktoś nam proponował podwiezienie do domu i… O! Już przyjechała! – Przez otwarte okno dobiegł je chrzęst opon na żwirze. Kieł zerwał się z podłogi i zaszczekał.
– Tak wcześnie? Dziesięć minut przed czasem? – zdziwiła się Sam. Matka Sary, Mandy Wilson, była wiecznie spóźniona, ponieważ wychowywała czwórkę dzieci i pracowała na pół etatu. Mimo to Mandy upierała się, że będzie na zmianę z Sam dowoziła dziewczynki na kurs kajakarstwa, który postanowiły skończyć w czasie wakacji.
– Cicho, piesku – uspokoiła Caitlyn Kła. Odłożyła nadgryzioną kanapkę, wypiła łyk mleka i wstała od stołu. Chwyciła wiszący na haczyku plecak i już miała wybiec z domu, gdy nagle stanęła jak wryta. – O, to nie Sara – rzekła rozczarowana.
– Nie? W takim razie kto? – Prawdę mówiąc, Samantha nie musiała pytać. Wiedziała, że najprawdopodobniej jest to Kyle. Serce skoczyło jej w piersi i niemal upuściła szklankę z mrożoną herbatą.
Dlaczego pech tak ją prześladował? To spotkanie nastąpiło zbyt szybko. Nie była na nie gotowa, ale zapewne nigdy nie byłaby na nie gotowa. Zebrawszy myśli zerknęła przez okno, gdzie słońce odbijało się od maski zakurzonej furgonetki. Gdyby Kyle tylko wiedział, jak bardzo go dziesięć lat temu kochała i jak okrutnie złamał jej serce!
Ich namiętny romans nie był zaplanowany, zakochali się w sobie po wariacku, na zabój, tylko że w przypadku Kyle'a miłość nigdy nie trwała dłużej niż dwa tygodnie. Samantha natomiast wierzyła w miłość na całe życie. Z pozoru twarda realistka, w głębi serca była prawdziwą romantyczką. Niemądra, naiwna dziewczyna!
Odsunęła krzesło, przywołała całą siłę woli i wyszła na werandę, gdzie ciekawska jak zwykle Caitlyn wpatrywała się w przybysza szeroko otwartymi oczami. Nieświadom tego, że przygląda mu się własna córka, sprężystym krokiem wszedł na werandę. Jego przeciwsłoneczne okulary pokrywał kurz, jakby Kyle przed przyjazdem tutaj wykonywał jakieś prace na ranczu. Zielona koszula z podwiniętymi rękawami opinała jego szeroką pierś. Samantha chciała coś powiedzieć, ale nie mogła wydobyć głosu z zaschniętego gardła. O Boże, powtarzała nerwowo w myślach, jakby chciała się o coś pomodlić, ale nie znajdowała odpowiednich słów.
– Cześć, Caitlyn – odezwał się Kyle, uśmiechając się tym samym uśmiechem, w którym Sam zakochała się dziesięć lat temu.
– Cześć – odrzekła dziewczynka.
– Nie przychodzisz w odwiedziny do Jokera i do mnie.
– Mama mi nie pozwala – wyjaśniła Caitlyn, śląc matce triumfalne spojrzenie.
– Doszłam do wniosku, że to nie jest zbyt dobry pomysł, żeby tam przychodziła. – Głos Samanthy brzmiał głucho. Czuła się tak, jakby jej duch odłączył się od ciała. Mówiła z sensem, zachowywała się normalnie, a tymczasem w uszach brzmiał jej jakiś głuchy ryk, jakby zbliżała się do olbrzymiego wodospadu, który za chwilę miał ją porwać.
– Może przychodzić, kiedy tylko będzie miała ochotę.
– Naprawdę? – zapytała uradowana Caitlyn.
– Chwileczkę. – Zdaniem Samanthy ta rozmowa toczyła się zbyt szybko.
– Naprawdę – zapewnił dziewczynkę Kyle. Oczy małej rozbłysły. – Umowa stoi – dodał i wyciągnął do niej rękę.
Sam oparła się o ścianę werandy. Nogi się pod nią ugięły, kiedy zobaczyła, jak jej córka ostrożnie wyciąga małą rączkę, a Kyle ujmuje ją w swoją wielką dłoń. To była doniosła chwila, ale powinna się odbyć zupełnie inaczej. Tylko że ani ojciec, ani córka nie znali prawdy, więc nie mogli w tej chwili poczuć żadnej szczególnej więzi ani niezwykłego porozumienia. Jedynie Sam wiedziała, jak niezwykły jest to moment. Łzy napłynęły jej do oczu. Ojciec i córka…
Ty niepoprawna marzycielko, zwymyślała się w duchu. Głupia romantyczko. Czyżbyś jeszcze nie dorosła? Tych dwojga nigdy nie połączą prawdziwe, rodzinne więzy.
– Umowa stoi, panie Fortune. – Caitlyn pokazała w uśmiechu duże, białe zęby.
– Możesz do mnie mówić po imieniu. Kiedy mówisz do mnie „panie Fortune”, czuję się jak starzec. – Nachylił się niżej i spojrzał dziewczynce prosto w twarz, wypuszczając jej dłoń z uścisku. – Jeśli będziesz mnie nazywać panem Fortune, może mi się wszystko pomylić i będę myślał, że jestem moim ojcem albo bratem, a oni obaj są starzy, w każdym razie starsi ode mnie, – Uśmiechnął się ujmująco i Sam poczuła, że z trudem łapie oddech. Potem wyraz jego twarzy się zmienił. Z początku nieznacznie, jakby gdzieś w jego głowie zaczęło się formować pytanie. Jakiś cień przemknął przez jego oczy.
On wie! W jej oczach dostrzegł samego siebie! Skóra Sam pokryła się zimnym potem, serce biło tak mocno, jakby się chciało wyrwać z piersi. Nie mogła się poruszyć. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści. On ma prawo dowiedzieć się prawdy. Caitlyn również. Ona musi im to powiedzieć.
Po minie Kyle'a było widać, że jego wątpliwości się rozwiewają niczym ciemne chmury rozganiane przez wiatr. W jednej sekundzie pojął całą prawdę. Sam nie miała co do tego wątpliwości. Powiedz mu, nakazywała sobie. Powiedz im obojgu. Dłonie jej się spociły. Już otwierała usta, kiedy rozległ się głośny klakson. Mandy Wilson nadjechała samochodem, w którym tłoczyły się jej dzieci i pies. Srebrny mikrobus zatrzymał się koło stodoły. W kuchni bez przekonania zaszczekał Kieł.
– Muszę iść – oznajmiła Caitlyn, wkładając buty. Po chwili już biegła do zaparkowanego na wyżwirowanym placyku samochodu.
– Zaczekaj! – Kyle patrzył za nią oszołomiony.
– Uważaj na siebie! – zawołała Samantha i machinalnie pomachała Mandy, która wysunęła głowę przez okno. – Przyjadę po dziewczynki, kiedy skończą zajęcia.
– Dobrze. Będę czekała w domu z resztą gromadki.
Caitlyn zniknęła we wnętrzu samochodu. Szerokie, przesuwane drzwi zamknęły się za nią z hukiem, który przetoczył się echem w sercu Sam. A więc to się stanie już za chwilę, pomyślała, machając za odjeżdżającym mikrobusem.
– Bardzo ładna dziewczynka – rzekł wolno Kyle, odprowadzając wzrokiem samochód. Czoło miał lekko zmarszczone i wysuniętą dolną wargę, jakby się nad czymś zastanawiał. – Ile ma lat?
– Dziewięć – wydusiła z trudem. Upłynęło kilka długich sekund. Kyle zsunął z nosa ciemne okulary i zawiesił je w rozpięciu koszuli. Sam miała wrażenie, że bicie jej serca zagłusza śpiew ptaków i brzęczenie owadów. Kieł drapał w drzwi, żeby go wypuścić z domu.
– Kiedy ma urodziny? – dociekał Kyle.
– Wejdźmy do środka – zaproponowała. Kyle dodał już dwa do dwóch i tym razem wyszło mu trzy – dwoje rodziców i dziecko. Ich wspólne dziecko. Otworzyła drzwi i wskazała gestem dłoni kuchnię. Kieł wybiegł z domu i zniknął w krzakach. – Mam mrożoną herbatę i ciasto…
– Nie chcę żadnej herbaty.
– Mam też coś mocniejszego. Po ojcu zostało mi trochę whisky…
– To moje dziecko, prawda? – Jego oczy pociemniały, ciepły uśmiech zmienił się w surowy, gorzki grymas.
– O Boże… – westchnęła i odwróciła wzrok, żeby nie patrzeć w jego oczy, spoglądające na nią zarazem pytająco i oskarżycielsko. Na uginających się nogach przeszła do kuchni, tej samej, gdzie Caitlyn bawiła się jako dziecko, budowała fortece pod stołem, układała klocki przy drzwiach do spiżarni, zadawała miliony pytań albo biegała po całym domu, kipiąca energią niczym wulkan. Życie, które dotychczas prowadziły, miało się odmienić na zawsze.
– To moja córka, prawda? – Kyle kopnięciem usunął z drogi stary bujany fotel, a ten z hukiem uderzył w ścianę werandy.
Sam kurczowo zacisnęła dłoń na klamce.
– Słuchaj, musimy porozmawiać. Wejdź tylko do środka… – Otworzyła szerzej drzwi, ale Kyle skoczył ku niej jak pantera, chwycił za ramię i przyciągnął ku sobie. Musiała teraz patrzeć prosto w jego rozwścieczoną twarz.
– Odpowiedz mi, do diabła! Jest moją córką czy nie? Sam również straciła panowanie nad sobą.
– Tak, to twoja córka. Oczywiście, że tak! – Wyrwała ramię z jego uścisku i gniewnie spojrzała mu w oczy. – Nie poznałeś tego od razu po jej oczach, nosie, podbródku?
– Nie miałem pojęcia…
– Naprawdę wierzyłeś, że po rozstaniu z tobą tak szybko związałabym się z kimś innym? Tak myślałeś?
– Ludzie mówili, że Tadd Richter…
– Nigdy z nim nie spałam. Sypiałam tylko z tobą. Jak mogłeś pomyśleć, że zwiążę się z kimś innym tak szybko po tym, jak ja i ty… O Boże. Szkoda gadać.
– Nie wiedziałem, co się z tobą działo.
– Ciekawe, dlaczego? – zapytała ze zgryźliwą ironią. Wpadała w coraz większy gniew. – To ty uciekłeś jak tchórz. Zanim zdążyłam się spostrzec, ożeniłeś się z inną kobietą.
– Sam…
– Nie jesteś chyba ślepy. Caitlyn to cały ty. Od razu widać jej podobieństwo do rodziny Fortune. Jest twoją córką, czy ci się to podoba, czy nie. A teraz czy możemy wejść do domu i porozmawiać o tym jak dwoje cywilizowanych ludzi? A może wolisz zrobić scenę tutaj, na werandzie?
Kyle zacisnął zęby.
– Czy ona wie? – zapytał po chwili.
– A jak ci się wydaje? – Sam znów otworzyła drzwi i weszła do kuchni. Było tu duszno i gorąco, ponieważ dzień był upalny, a tutaj jeszcze dodatkowo piekło się ciasto.
Kyle przesunął dłonią po karku, zaklął i podążył za Sam.
– Trudno mi w to wszystko uwierzyć.
– To nie wierz.
– Chciałem powiedzieć… do diabła, nie wiem, co chciałem powiedzieć – przyznał. Widać było, że stara się opanować gniew. Zawsze był zapalczywy, często popadał w konflikty z ludźmi, nawet wywoływał bójki. Ale tym razem było inaczej.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? Nie sądzisz, że miałem prawo wiedzieć?
– Nie. – Zacisnęła dłonie na oparciu krzesła.
– Nie? – powtórzył. – Nie? Oszalałaś? Na jakiej planecie ty żyjesz? W naszych czasach ojcowie też mają swoje prawa. A może nie słyszałaś, jak teraz sądy rozstrzygają spory o prawo do opieki nad dzieckiem?
Poczuła chłód w sercu. Prawo do opieki nad dzieckiem. Chyba nie chciał wystąpić do sądu o przyznanie mu praw rodzicielskich? Kyle, ten wieczny playboy? Przecież dziewięcioletnia dziewczynka tylko by mu przeszkadzała. Sam tłumaczyła to sobie w myślach, ale mimo wszystko czuła narastający strach – głęboki, wżerający się w duszę, taki, co nie daje spać po nocach i sprawia, że człowiek oblewa się potem nawet w środku zimy.
– Zrzekłeś się przecież praw do mojej córki już dawno temu.
– Nic o niej nie wiedziałem. – Na skroni zaczęła mu pulsować mała żyłka. – Jak mogłem się zrzec czegokolwiek?
– Zrezygnowałeś z niej, kiedy mnie opuściłeś.
– Wcale nie…
– Ożeniłeś się, Kyle – przypomniała mu. Znów poczuła ból, który od dawna starała się stłumić.
Powietrze stało nieruchome, tylko miarowe tykanie zegara w salonie i cichy szum lodówki zakłócały ciszę. Ponura twarz Kyle'a pociemniała, a palce Sam, zaciśnięte na oparciu krzesła, zaczynały sztywnieć.
– Zebrałam się na odwagę, żeby pójść do lekarza, dopiero kiedy dwa razy pod rząd nie dostałam miesiączki – powiedziała cicho. – Przedtem zrobiłam sobie test ciążowy. I właśnie wtedy nadeszło pocztą zaproszenie na twój ślub.
– Ale mogłaś mi powiedzieć…
– Kiedy? Podczas wieczoru kawalerskiego? A może lepiej podczas samego ślubu, kiedy pada pytanie, czy ktoś zna jakiś powód, dla którego ten związek nie może być zawarty? Może powinnam wstać i oznajmić publicznie, że jestem w ciąży z panem młodym?
Nie potrafiła porzucić ironicznego tonu. Nadal czuła taki ból jak w dniu, kiedy zobaczyła wytłaczane zaproszenie na ślub, leżące na tym samym kuchennym stole.
Ojciec wyjął listy ze skrzynki, a matka otworzyła elegancką, kremową kopertę. Samantha wróciła właśnie od lekarza, który potwierdził jej podejrzenia. Kiedy spostrzegła zaproszenie, omal nie zemdlała. Jego tekst wrył jej się w pamięć: „Pan Donald P. Smythe wraz z małżonką mają zaszczyt zaprosić Państwa na ślub swojej córki, Donny Joanne, z Kyle'em Jamesem Fortune…”
Pokój zawirował jej przed oczami. Sam upuściła przeklęte zaproszenie na stół, nogi się pod nią ugięły, a żołądek podskoczył do gardła. Zebrawszy resztę sił pobiegła do łazienki i natychmiast zwróciła ostatni posiłek. Wtedy też wyjawiła matce, że urodzi dziecko Kyle'a. Stało się to ich wspólnym sekretem. Nikomu go nie zdradziły, nawet ojcu Sam.
A teraz Kyle dowiedział się prawdy.
– Może usiądziesz? Naleję ci herbaty. Jest też ciasto i…
– Nie chcę żadnego cholernego ciasta! – zagrzmiał i z wściekłością kopnął krzesło, które zatrzymało się dopiero na ścianie. – Do diabła, Sam, właśnie mi powiedziałaś, że jestem ojcem. Mam córkę, całkiem już dużą, a jeszcze przed chwilą nie wiedziałem nic o jej istnieniu. Całe moje życie stanęło na głowie.
– Staram się tylko zachować spokój.
– Dlaczego? Taka rozmowa nie może być spokojna. Dobrze. Skoro tak chciał to rozegrać, to niech usłyszy wszystko. Niech oboje wiedzą, jak się sprawy mają.
– Czy w ogóle miałaś zamiar mi o tym powiedzieć? – zapytał, ze złością przeczesując włosy palcami.
– Tak.
– Kiedy?
– Zanim powiedziałabym o tym Caitlyn.
– Czyli kiedy?
– W dniu jej osiemnastych urodzin. Patrzył na nią bez ruchu, jak rażony gromem. W końcu wolno potrząsnął głową.
– Osiemnastych?
– Tak.
– Kiedy byłaby już dorosła?
– A przynajmniej wystarczająco dojrzała, żeby zrozumieć. Zaklął głośno i utkwił wzrok w jakimś punkcie za oknem.
– Nie przyszło ci do głowy, że być może Caitlyn chciałaby wiedzieć, kto jest jej ojcem? Zatajanie takiej wiadomości jest karygodne.
– A dla ciebie nie jest karygodne uganianie się za dziewczyną przez całe lato, po to, żeby złamać jej opór, uwieść, rozkochać w sobie do nieprzytomności, a potem ją porzucić i ożenić się z inną?
– Wcale tak nie było.
– Zostaw swoje wykręty dla kogoś, kto ci uwierzy. – Sam czuła w sobie dziwną pustkę.
– Zależało mi na tobie i…
– Nie zaczynaj, dobrze? Byłam głupią, naiwną romantyczką, ale teraz nie mam już siedemnastu lat i jestem odporna na twoje sztuczki. – Podeszła do kredensu i stając na palcach, wyjęła z niego zakurzoną butelkę. – Nie wiem jak ty, ale ja potrzebuję czegoś mocniejszego. – Spojrzała na niego przez ramię.
– Nikt nie potrzebuje niczego mocniejszego.
– Ależ tak. Ostatni raz piłam alkohol w dniu śmierci taty, a kiedy piłam przedtem, nie pamiętam. Dzisiaj jednak zdecydowanie potrzeba mi czegoś mocnego. A poza tym, nie będę wysłuchiwać twoich kazań na temat moralności. – Znalazła dwie szklanki, nalała w nie trochę starej whisky i podała mu jedną. – Zdrowie – rzekła ironicznie i stuknęła się z nim szklanką. – Nie co dzień zostaje się ojcem.
Twarz mu stężała, oczy się zwęziły.
– Może ja też powinienem wznieść toast.
– Proszę bardzo.
– Za Caitlyn – szepnął. Sam poczuła ucisk w piersi. Nie spuszczając wzroku z Kyle'a, uniosła szklankę do ust i zakrztusiła się, kiedy palący trunek spłynął jej do gardła. – Mam nadzieję, że uda mi się dobrze ją poznać – dokończył.
– Masz na to pół roku.
– Nie. – Wypił whisky jednym haustem. – Mam na to całą resztę życia.
– Co to ma znaczyć? – Świat znów zawirował jej przed oczami.
Odstawił szklankę do zlewu i głośno westchnął.
– Tylko tyle, że mam wiele do nadrobienia.
– Wolnego. Nie możesz tak po prostu wtargnąć w życie małej dziewczynki!
– Mylisz się, Sam – oznajmił z typową dla siebie arogancją. – Mogę zrobić, co mi się podoba.
– Ponieważ nazywasz się Fortune?
– Nie. – Podszedł do drzwi i otworzył je kopniakiem. – Ponieważ, o ile nie okażesz się największą kłamczucha pod słońcem, jestem ojcem Caitlyn.
– Na litość boską, Kyle…
– Gdzie ona jest? – Zanim zdążyła dokończyć zdanie, ruszył do samochodu, po drodze wyjmując z kieszeni kluczyki.
– Nad rzeką, z instruktorem.
– Nad rzeką?
– Bierze lekcje kajakarstwa razem z przyjaciółką, Sarą.
– Aha. – Doszedł już do samochodu.
– Zaczekaj. Co chcesz zrobić? – zapytała w panice.
– Chcę się poznać z własnym dzieckiem.
– Teraz?
– Chyba czekałem już wystarczająco długo. – Z rozmachem otworzył drzwi. – Jedziesz ze mną?
– Oczywiście, że tak.
– No to wskakuj – nakazał, wsuwając na nos okulary przeciwsłoneczne.
– Ale… nie jestem gotowa. Nie wzięłam torebki ani…
– Nic nie potrzebujesz. Wsiadaj albo zejdź mi z drogi. Usiadł za kierownicą. Mocno zaciskał zęby, usta zwęziły mu się surowo, oczy skrył za ciemnymi szkłami. Sam miała nieprzyjemne uczucie, że nią manipuluje. Była dumna z tego, że sama podejmuje decyzje, a teraz nie miała żadnego wyboru. Kyle uruchomił silnik.
– Dobrze, dobrze! – zawołała i podbiegła do drugich drzwi samochodu. – Ale zrobimy to po mojemu.
Prychnął z odrazą.
– Już wystarczająco długo robisz wszystko po swojemu.
– Chodziło mi tylko o dobro Caitlyn.
– Akurat. – Wrzucił pierwszy bieg i mocno nacisnął pedał gazu. Samochód ruszył gwałtownie, wyrzucając spod kół fontannę żwiru. Serce Sam waliło jak młotem. Pot spływał jej po plecach, a strach, od dawna jej towarzyszący, utrudniał miarowe oddychanie. – Gdzie się odbywają te lekcje?
– W Bittner Point Park. Przystań jest niedaleko ujścia strumyka do…
– Pamiętam. – Zwolnił przy skrzynce na listy, upewnił się, że droga jest wolna i szybko pojechał dalej. Najwyraźniej nie zamierzał marnować czasu.
Sam patrzyła przez okno, nie odzywając się ani słowem. U podnóży wzgórz rosły topole, a ich liście migotały w podmuchach lekkiego wiatru. Bydło i konie pasły się na wysuszonych słońcem łąkach, kilometry ogrodzenia z drutu kolczastego otaczały pola przylegające do szosy. Niebo było bezchmurne i błękitne, tylko kilka białych obłoków otaczało szczyty najwyższych gór w oddali. Nic się wokół nie zmieniło, chociaż życie Samanthy i córki nigdy już nie miało być takie samo.
– Opowiedz mi o tym – odezwał się Kyle. Zerknęła na niego z ukosa.
– O czym? O wychowywaniu Caitlyn?
– Jak to było, kiedy się dowiedziałaś o ciąży.
– Aha. – Z udawanym zainteresowaniem przyglądała się widokom przepływającym za oknem. – Cóż, z początku to nie była dobra wiadomość. Bałam się. Wmawiałam sobie, że coś źle wyliczyłam albo że po prostu miesiączka mi się spóźnia. Miałam nadzieję, że się pomyliłam. Nie należałam do tych dziewczyn, które miewają okresy regularne jak w zegarku, jednak w drugim miesiącu nie miałam już wątpliwości. Kupiłam test ciążowy i kiedy pokazał dodatni wynik, poszłam do lekarza. Potem powiedziałam mamie. – Przesunęła dłońmi po dżinsach. – Nie była uszczęśliwiona.
– Jestem tego pewien.
– Chciała poznać nazwisko ojca, więc powiedziałam jej, ale najpierw kazałam przysiąc, że nikomu go nie wyjawi, nawet tacie. A zwłaszcza Kate… i tobie.
– Powinnaś…
– Właśnie miałeś się żenić. Nie pamiętasz?
– Małżeństwo zostało unieważnione, zanim minął rok.
– Ale przecież o tym nie wiedziałam, prawda? A w dniu, kiedy się upewniłam, że jestem z tobą w ciąży, przyszło zaproszenie na twój ślub. Wiedziałam tylko tyle, że się żenisz z dziewczyną, którą znasz od dzieciństwa, taką z dobrego domu, należącą do elity, w sam raz dla ciebie.
Nigdy osobiście nie poznała Donny Smythe, widziała tylko ślubne zdjęcie w miejscowej gazecie. Żona Kyle'a była piękna – wysoka, smukła jak trzcina, o krótkich ciemnych włosach. Miała na sobie suknię z pięknej białej koronki, z chyba kilometrowym trenem. Na zdjęciu uśmiechała się do pana młodego, a Kyle, we fraku, wydawał się całkiem niepodobny do tego chłopaka, z którym Sam kąpała się w strumieniu i kochała pod rozgwieżdżonym niebem Wyoming.
Starała się stłumić zadawniony ból. Wjeżdżali właśnie do cienistego parku. Samochody, ciężarówki, przyczepy kempingowe i puste przyczepy do transportu łodzi stały zaparkowane na zakurzonym asfalcie. Jakaś rodzina urządziła sobie piknik nad rzeką. Dzieci brodziły w wodzie, drzewa rzucały miły cień. Sam sięgnęła do klamki, ale Kyle chwycił ją za ramię.
– Zaczekaj.
– Na co? Wydawało mi się, że koniecznie chcesz doprowadzić wszystko do końca.
– Bo tak jest – przyznał cicho. – Ale ponieważ tak szczerze mi wszystko opowiedziałaś, ja też powinienem ci wyjaśnić, co się stało.
– To byłby dobry początek – stwierdziła. Ogarnął ją strach wymieszany z ciekawością.
Kyle zacisnął usta, jakby już żałował swych słów. Zabębnił palcami o kierownicę i spojrzał na Sam przez ciemne okulary.
– Ożeniłem się z Donną, żeby zapomnieć o tobie.