ROZDZIAŁ JEDENASTY

Nuciła starą piosenkę wraz z Brucem Springsteenem, którego głos wydobywał się z radia. Zakręciła kran i wyszła spod prysznica. Uchyliła trochę okno, żeby wywietrzyć zaparowaną łazienkę. Z lustra nad umywalką powoli znikała para.

Ciepła kąpiel przyniosła ulgę obolałym mięśniom i zmyła kurz, który osiadł na jej twarzy i ciele podczas wielu godzin spędzonych w siodle. Większość dnia upłynęła jej na objeżdżaniu pastwisk i doglądaniu stad. Upewniła się, czy cielak, który zranił się w nogę, już zadomowił się w stadzie. Potem zajęła się stajnią. Usunęła z niej nawóz, starą słomę i brud. Wszystkie mięśnie ją bolały od ciężkiej pracy, lecz wysiłek dobrze jej robił. Wynajdowała sobie coraz to nowe zajęcia, by nie myśleć o Kyle'u, o tym, że jest tak daleko.

Czy to w ogóle ma dla niej znaczenie? Jeśli Kyle nie wróci, ona nic nie straci, a Caitlyn jakoś się z tym pogodzi. Przecież dzieci szybko zapominają, prawda? Obie wrócą do swego dawnego trybu życia. Caitlyn będzie tęskniła za ojcem, ale przynajmniej będzie wiedziała, kim on jest.

Zastanawiała się jednak, jak ona to zniesie. Co zrobi, żeby zapomnieć o jego uśmiechu, dotyku, o tym, jak się kochali…

– Przestań – warknęła do siebie. Irytował ją ten cichy głosik z dna serca, który sugerował, że nadal się kocha w playboyu milionerze, chociaż on już raz ją porzucił.

– Caitlyn! – zawołała przez zamknięte drzwi. Kiedy pracowała w stajni, córka bawiła się na stryszku na siano. Potem poszła bawić się pod jabłoń. Kieł nie odstępował jej na krok. – Może wybierzemy się dzisiaj na kolację do miasta? – zaproponowała.

Wytarła się i rozczesała włosy. Nie chciała rozgrzewać piekarnika w kuchni, i tak było gorąco. Poza tym w domu stale podświadomie czekałaby na telefon od Kyle'a. Wyjechał niespełna dwadzieścia cztery godziny temu, a ona już za nim tęskni. Do diabła z tym wszystkim. Co zrobi, kiedy Kyle wyjedzie na dobre? Kiedy zażąda praw do Caitlyn?

– Co będzie, to będzie – wymamrotała i związała włosy gumką. A może lepiej by było wyjść za niego?

Spojrzała na swoje odbicie w lustrze, trochę zniekształcone kroplami wody. Nic by z tego związku nie wyszło. A może? Boże, dlaczego życie tak się skomplikowało? Czy będzie umiała zaakceptować małżeństwo bez miłości, związek na odległość, zawarty dla pozorów? Może była naiwną romantyczką, wierząc, że ludzie nadal pobierają się z miłości i po to, by się sobą cieszyć do końca życia.

– Hej! – zawołała do córki. – Co powiesz na pizzę? Nie było odpowiedzi. Caitlyn pewnie jeszcze bawi się na dworze. Sam włożyła czyste dżinsy i koszulkę, na stopy wsunęła sandały.

– Caitlyn?! – zawołała, idąc do kuchni.

Panującą w domu ciszę zakłócał tylko szum lodówki i tykanie zegara w salonie. Kieł drzemał na werandzie, ale Caitlyn, która jeszcze piętnaście minut temu siedziała na huśtawce, nie było nigdzie widać.

– Caitlyn?! – zawołała przez otwarte okno w kuchni. Żadnej odpowiedzi, tylko wystraszony zając czmychnął między rzędy kukurydzy. – Jedźmy do miasta. Odwiedzimy babcię, zjemy pizzę, albo coś innego… – Powinna usłyszeć entuzjastyczny okrzyk i tupot nóg. – Kochanie?

Może córka wróciła do domu, weszła cicho na górę i zasnęła nad książką albo czasopismem? Sam zajrzała do salonu i sypialni Caitlyn, ale nikogo tam nie było. W całym domu panowała cisza. Nienaturalna cisza. Tylko bez paniki, zganiła się w duchu. Ona na pewno jest gdzieś niedaleko. Jednak serce zaczęło jej bić jak szalone i pot wystąpił na kark. Caitlyn nie była dzieckiem, które najlepiej się bawiło, grając w karty lub oglądając telewizję. Zawsze szukała jakiejś nowej zabawy. Teraz też pewnie pobiegła do ogrodu albo bawi się w którymś z budynków gospodarczych i nie słyszy wołania matki.

Dlaczego więc Sam czuła narastający niepokój? Wyszła na werandę. Kieł uniósł głowę i jak zwykle pomachał ogonem.

– Ładnie mi pomagasz – zganiła go. – Gdzie Caitlyn? – Stary pies ziewnął i przewrócił się na plecy, prosząc, by go podrapała po brzuchu. – Później.

Tylko spokojnie. Na pewno jest blisko. Musi być.

Osłoniła oczy przed słońcem i spojrzała na budynki i pobliskie pola. Czasami Caitlyn oddalała się od domu w pogoni za motylem lub konikiem polnym. Sam denerwowała się coraz bardziej. Przypomniała sobie głuche telefony i lęk córki, że ktoś ją śledzi. Sprawdziła wszystkie ulubione miejsca zabaw dziewczynki. Nie znalazła jej nad strumieniem ani na strychu z sianem, ani za kurnikiem. Przeszukała ogród, gdzie Caitlyn czasem chowała się w kukurydzy lub w cieniu tyczek z fasolą.

– Caitlyn?! – zawołała jeszcze raz i dodała cicho: – Gdzie ty się podziewasz? – Rozpaczliwy strach ścisnął jej żołądek, ale starała się zachować spokój. Przecież widziała córkę niecałe pół godziny wcześniej. Nie mogło jej się stać nic złego. – Caitlyn?

Jej głos brzmiał coraz bardziej nerwowo. Przecież ona musi tu gdzieś być, powtarzała sobie. Już nie chodziła od budynku do budynku, tylko coraz szybciej biegła. Jeszcze raz sprawdziła dom, stodołę, stajnię, szopę na narzędzia i teren wokół płotu.

Pot wystąpił jej na czoło i między łopatki. Paraliżujący strach rozrywał serce. Gdzie jesteś, Caitlyn? Gdzie? Znów wbiegła do domu i sięgnęła po telefon. Kyle. Musi zadzwonić do Kyle'a. Zaczęła wykręcać numer, ale zdała sobie sprawę, że Kyle wyjechał, tak samo jak Grant, do którego również mogła się zwrócić. Obaj wyjechali do Minneapolis.

– Do diabła! – zaklęła i rzuciła słuchawkę.

Nerwowo zabębniła palcami o blat stołu. Do matki postanowiła nie dzwonić. Gdyby mała pojechała rowerem do miasta, zadzwoniłaby do domu tuż po dotarciu do babci. Matka Sam na pewno by tego dopilnowała.

Sam wpatrzyła się w horyzont, nerwowo obgryzając paznokieć. Jej wzrok powędrował ku ranczu Kyle'a. Ostatnio Caitlyn bardzo często przechodziła przez płot i szła do domu ojca, by go odwiedzić albo namawiać kogoś, żeby pozwolił jej przejechać się na Jokerze, co stało się jej obsesją… O Boże!

Żołądek podskoczył Samancie do gardła. Chwyciła kluczyki do samochodu i wybiegła z kuchni.

– Boże, pozwól mi ją znaleźć – modliła się, wskakując do pikapa. Włożyła kluczyk do stacyjki i gwałtownie ruszyła, wyrzucając żwir spod kół. Przez głowę przelatywały jej obrazy Caitlyn na Jokerze.

Wjechała na główną drogę, niemal nie zwalniając. Wciskając gaz do deski, z szaleńczą szybkością wpadła na długi podjazd wiodący do domu Kyle'a. Drzewa i słupki ogrodzenia migały za oknem samochodu. Po chwili wjechała na podwórze. Nie wyłączając silnika, wyskoczyła z auta i zobaczyła córkę na grzbiecie tego przeklętego ogiera. Joker, parskając, galopował z jednego końca zagrody w drugi, a Caitlyn przywierała do jego grzbietu z całych sił.

– Trzymaj się, maleńka – wyszeptała Sam.

Podbiegła do zagrody, starając się zachować spokojny wyraz twarzy. Wiedziała, że nie może dopuścić, by koń poczuł jej zdenerwowanie. Serce jednak nadal tkwiło jej w gardle. Nie spuszczała wzroku z córki. Caitlyn, blada jak kreda, wreszcie ją zobaczyła.

– Mamusiu!

– Trzymaj się. W tej samej chwili Joker stanął dęba, a Caitlyn głośno krzyknęła.

– Nie! Koń opuścił przednie kopyta i niczym wystrzelony z procy pognał w najodleglejszy kąt zagrody.

– Mamo! – Caitlyn kurczowo trzymała się jego grzywy.

– O Boże, Boże – powtarzała w panice Sam.

Wiedziała, że musi się uspokoić i przejąć kontrolę nad sytuacją. Łagodnie zawołała konia, otworzyła bramę i weszła do zagrody. Ogier był wyraźnie spłoszony, oczy wychodziły mu z orbit, nozdrza się rozszerzały, mięśnie drgały.

– Już dobrze, dobrze. Wszystko będzie dobrze – przemawiała łagodnie Sam i nie wiedziała, czy mówi do siebie, czy do zwierzęcia, czy do córki.

Joker zarżał ostro i uderzył kopytami o ziemię.

– Caitlyn, spróbuj się ześliznąć… Koń znów zarżał i stanął dęba. Samantha zatrzymała się jak wryta.

– Mamusiu… Ogier ruszył z kopyta, przemknął obok Sam niczym wiatr, wzbijając pył. Ogon powiewał za nim jak czarny proporzec.

– Caitlyn! – zawołała Sam. – Trzymaj się. Idę do ciebie.

– Nie! Joker zarżał przenikliwie i znów wspiął się na tylne nogi.

Caitlyn piszczała.

– Trzymaj się mocno, kochanie! – Sam rzuciła się naprzód. Starała się uspokoić konia, chociaż sama bała się śmiertelnie. Joker potoczył dokoła oczami. – Spokojnie, Joker, spokojnie – powtarzała, wyciągając rękę w nadziei, że zdoła go chwycić za uzdę.

Koń prychnął, jeszcze raz stanął dęba i zaraz potem gwałtownie wyrzucił w górę tylne nogi. Siła bezwładu pchnęła Caitlyn naprzód, jej palce zsunęły się z końskiej grzywy. Przeleciała nad pochyloną głową Jokera.

– Nie! – Sam rzuciła się do biegu, potykając się o nierówności gruntu.

Caitlyn wylądowała z głuchym hukiem, uderzając głową o ziemię. Wokół niej wzbił się obłok kurzu. Joker usiłował ją przeskoczyć, ale zaczepił kopytem o jej ramię. Dziewczynka krzyknęła i skuliła się w obronnym geście.

– O Boże. Caitlyn… – Sam dobiegła do córki i padła na kolana. Modliła się, żeby była cała i zdrowa. Kątem oka zobaczyła, że Joker wybiegł przez nie domkniętą bramę i pogalopował przed siebie, ale nic ją to nie obchodziło. Liczyła się tylko Caitlyn.

– Kochanie… – Objęła głowę córki, jej jasne włosy rozsypały się wokół. – Słoneczko… – wyszeptała, czując łzy pod powiekami. – Słyszysz mnie, córeczko? – Caitlyn jęknęła, ale nie otworzyła oczu. – Wszystko będzie dobrze – szeptała. Łzy spływały jej po policzkach. – Nie odchodź…

Usłyszała warkot traktora. Po chwili maszyna wyjechała zza stodoły. Randy Herdstrom zobaczył ją z daleka, zaklął głośno i zręcznie zeskoczył z siodełka. Jego buty zadudniły na podwórzu.

– Dobry Boże, co się stało?

– Dzwoń po pogotowie! – poleciła Sam. Zarządca pobiegł jak błyskawica i wrócił po kilkunastu sekundach.

– Co się stało? – powtórzył pytanie. Wprawnie obmacał barki, żebra i ramiona Caitlyn.

Nękana poczuciem winy za to, że spuściła córkę z oka, Sam opowiedziała, jak Caitlyn przyszła tu samowolnie i próbowała się przejechać na wpółdzikim koniu.

– Podbiegłam do niej, a Joker uciekł z zagrody. Potem, dzięki Bogu, nadjechałeś ty.

W oddali zawyła syrena karetki pogotowia.

Randy położył Sam na ramieniu dużą, zakurzoną rękę.

– Pomoc już jedzie. – Sam bała się, że za chwilę całkiem się załamie, ale Randy pocieszył ją: – To silna dziewczynka, jak jej mama. Nic jej nie będzie.

Sam mogła tylko modlić się i mieć nadzieję, że Randy się nie myli.

Kyle z trudem dotrwał do końca posiedzenia. Był w okropnym nastroju. Chociaż za wielkimi oknami rozciągał się panoramiczny widok miasta, czuł się w sali konferencyjnej jak w klatce. Rozluźnił kołnierzyk i węzeł krawata, rozpiął górny guzik koszuli. Jak kiedykolwiek mógł znosić takie życie? Czuł, że się dusi, jakby coś go przygniatało. To prawda, że zawsze prześladował go jakiś niepokój, ale teraz miał wrażenie, że za chwilę oszaleje. Kilka razy zagłosował, raz czy dwa wygłosił swą opinię, a był tak zmęczony, jakby przez kilka dni stawiał ogrodzenie na kamienistej, surowej ziemi pod Clear Springs.

Kiedy jego ojciec, wujowie, ciotki, bracia, siostry i kuzyni siedzieli wokół okrągłego stołu i dyskutowali o wszystkim, od logo firmy do zysku z jednej tubki tuszu do rzęs, Kyle nerwowo bębnił palcami o blat stołu i z trudem zachowywał cierpliwość. Oni spierali się, zastanawiali, argumentowali, czasami śmiali, ale przez większość czasu ze śmiertelną powagą omawiali każdy szczegół, Kyle myślał, że zwariuje. Jeśli o niego chodzi, firma mogła jutro zwinąć swą działalność. Dałby sobie radę, nawet gdyby musiał sprzedać wszystko co ma, łącznie z ranczem. W ciągu ostatniego miesiąca nauczył się, że życia nie można mierzyć wartością majątku, przychodu ani nawet akrami ziemi wokół Clear Springs. Cała jego egzystencja się odmieniła. Najważniejsze były dla niego teraz Sam i Caitlyn. To, że Sam nie chciała wyjść za niego za mąż, bolało go jak świeża rana. Zależało jej na nim, może nawet go kochała. Wyczuwał to. A jednak nie przystała na jego propozycję.

Ponieważ, beznadziejny idioto, zachowałeś się tak, jakbyś robił jej wielką łaskę, gdy tymczasem jest odwrotnie, pomyślał nagle i ukradkiem zerknął na zegarek, W dyskusji pojawiła się kwestia tej przeklętej receptury na krem młodości – podstawy nowej linii kosmetyków firmy – i wokół stołu zapanował ponury nastrój. Nikt nie zapomniał, że Kate straciła życie, szukając tajemniczego głównego składnika nowego kremu. Gdyby to zależało od Kyle'a, odwołałby wszelkie prace nad tym projektem, ale wszyscy członkowie rodziny się zgadzali, że nowy krem nie tylko przyniesie zyski, lecz dobrze się przysłuży ludziom. Akcje firmy spadały, sukces nowego kosmetyku miał fundamentalne znaczenie.

Kyle cieszył się jedynie z tego, że nie było czasu na rozmowy o sprawach osobistych. Wszedł do sali konferencyjnej na dwie minuty przed rozpoczęciem posiedzenia i znalazł swoje miejsce za wielkim, lśniącym stołem. Grant siedział po jego lewej, kuzynka Rocky po prawej stronie. Buntownicy, którzy uciekli na Dziki Zachód, trzymali się razem. Naprzeciw widział Caroline, jak zwykle oddaną firmie wicedyrektor działu marketingu. Obok niej siedzieli świeżo poślubiony mąż, Nicholas Valkov, i piękna Allie. Chociaż były z Rocky bliźniaczkami, wyglądały odmiennie. Allie podkreślała swą naturalną urodę, a Rocky starała się, by klasycznie zarysowane kości policzkowe, długa szyja i gęste, rude włosy jak najmniej rzucały się w oczy. Allie była modelką, Rocky pilotem.

Siedzący u szczytu stołu Jake, wuj Kyle'a, mówił o stratach i zyskach z ostatniego kwartału i tłumaczył, jak można zatrzymać tendencję spadkową. Oczywiście, za pomocą nowej receptury na krem młodości.

Kyle nie miał na ten temat nic do powiedzenia i był pewien, że jego postawa – siedział niedbale, ze skrzyżowanymi na piersi ramionami – zdradza brak zainteresowania. Zauważył, że Rocky w roztargnieniu bazgrze coś w notatniku, a Grant nie może usiedzieć spokojnie i co dwie minuty zerka na zegarek.

– Myślałem, że przywieziesz Sam – wyszeptał.

– Ja też tak myślałem.

Grant spojrzał na niego znacząco.

– Uparta kobieta, prawda? Kyle zerknął na niego z ukosa.

– Pasowałaby do rodziny.

– Do rodziny? – Krzaczaste brwi Granta zbiegły się w jedną linię. – Pobieracie się?

Kyle zaczął zastanawiać się nad tym pytaniem. W głębi serca wątpił, czy Sam zechce go poślubić. Już wiele lat temu wszystko popsuł, więc chociaż jej na nim zależy – a tego był pewien – duma nie pozwoli jej na małżeństwo z rozsądku.

Po raz pierwszy coś, czego bardzo pragnął, znajdowało się poza jego zasięgiem. A jeszcze niczego nie pragnął tak jak tego, by Sam i Caitlyn stały się częścią jego życia. „Chciałbyś nas naznaczyć jak cielaki”. Niemal usłyszał kpiący głos Sam.

Popadając w coraz gorszy nastrój, zignorował pytanie Granta i starał się wykrzesać z siebie trochę zainteresowania dla wykładu Jake'a i pokazywanych przez niego wykresów. Wyglądało na to, że jeśli uda im się wprowadzić na rynek nowy krem, zyski skoczą pod samo niebo.

Oczywiście, wszystko zależy od tej rzadkiej rośliny z amazońskiej dżungli i od tego, czy uda się ją znaleźć i wyhodować w Stanach. Jake zamilkł na chwilę i znów śmierć Kate, tak niespodziewana i przedwczesna, rzuciła cień na zebranych.

– Wciąż nie mogę w to uwierzyć – powiedział cicho Grant. Kate zawsze traktowała go jak swego wnuka.

Kyle spojrzał na siedzącą po drugiej stronie stołu Caroline. Jej wygląd trochę się zmienił. Zwykle surowa i oficjalna, teraz jakby złagodniała. Kyle nigdy by się nie spodziewał, że władcza Caroline zakocha się w Rosjaninie, którego poślubiła tylko po to, by mu umożliwić stały pobyt w Ameryce. Sądząc po tym, jak mąż czule trzymał ją za rękę i po lekkim uśmiechu igrającym na ustach Caroline, małżeństwo rozkwitało. Caro zrezygnowała nawet ze swojego ciasno upiętego koka i teraz jej gęste włosy opadały swobodnie na ramiona.

Nick dotknął jej ramienia, twarz Caroline pojaśniała. Kto mógłby przypuszczać, że twarda pani dyrektor zakocha się tak szybko i mocno?

Po kilku przerwach i lunchu Jake oddał głos Sterlingowi Fosterowi, adwokatowi i zausznikowi Kate. Teraz Sterling blisko współpracował z Nathanielem, ojcem Kyle'a i oficjalnym adwokatem firmy. Sterling omówił kilka spraw wniesionych do sądu przeciwko firmie, lecz określił je jako niegroźne. Sprawiał wrażenie mniej pogrążonego w żałobie niż podczas odczytywania testamentu, a Kyle zauważył w nim coś dziwnego. Sterling przemawiał lekko i z łatwością, ze wszystkimi utrzymywał kontakt wzrokowy, ale starannie unikał wzroku Kyle'a. Dlaczego?

Kyle po raz pierwszy od wejścia do sali zainteresował się tym, co się wokół dzieje. O co chodzi Fosterowi? Stary adwokat wydawał się jakiś odmieniony. Gdy się ostatni raz widzieli, był zdruzgotany i przygnębiony, tak jak reszta rodziny. Ale przez ostatni miesiąc wyraźnie się pozbierał i nabrał chęci do życia.

– Wiem, że to dla was wszystkich bardzo trudny czas. Musicie prowadzić firmę, macie wiele zajęć, a do tego jeszcze przeżywacie żałobę. – Sterling wędrował wzrokiem po zgromadzonych wokół stołu, a kiedy dotarł do Kyle'a, spojrzał gdzieś w bok. – Kate na pewno by chciała, żebyście jak najszybciej żyli dalej normalnie, prowadzili interesy, wychowywali dzieci, trzymali firmę na właściwym kursie. Pojawiły się różne przypuszczenia co do okoliczności śmierci Kate. Wiem, że to trudne, ale musimy się pogodzić z faktami. Wypadek Kate nami wstrząsnął, ale nie ma w nim nic podejrzanego. Widziałem policyjne raporty z Brazylii i jeśli chcecie, mogę każdemu dostarczyć kopię. Moim zdaniem marnowanie czasu, energii i funduszy na doszukiwanie się w tym tragicznym wypadku jakiegoś spisku będzie bardzo nierozsądne. Kate by sobie nie życzyła…

– Zaczekaj! – Rebeka zerwała się na równe nogi, jakby nie mogła go dłużej słuchać. – Nate, chcę usłyszeć odpowiedź na kilka pytań. Jesteś prawnikiem, więc pewnie to zrozumiesz. Wiele rzeczy nie zostało wyjaśnionych.

– Słucham? – odezwał się zaskoczony Nathaniel.

– Kate mogła zostać zamordowana. Nate upuścił pióro.

– Zamordowana? Na miłość boską, nie zaczęłaś chyba wierzyć, że życie wygląda tak samo jak twoje kryminały?

– To nie ma nic wspólnego z moją pracą.

– Nie kłóćmy się – wtrącił Jake.

– Znowu chce się bawić w detektywa w spódnicy – wymamrotał Nate.

Kyle usiadł prosto. Rodzinny teatr zaczynał go wciągać.

– Czy nam to zaszkodzi, jeśli Rebeka zatrudni detektywa? Sterling chciał przejąć kontrolę nad dyskusją.

– Czy tego właśnie chciałaby Kate? Kłótni i sporów?

– Tak – oznajmił Kyle, zanim ktokolwiek zdołał się odezwać. – Lubiła ożywione dyskusje, im bardziej ożywione, tym lepiej. Nigdy nie chowała głowy w piasek i na pewno by nie chciała, żeby jej zabójca uniknął kary.

– Jeśli w ogóle jest jakiś zabójca – podkreślił Jake. – Posłuchajcie tylko…

Kyle pochylił się do przodu i zmierzył wuja twardym spojrzeniem.

– Kate z pewnością by chciała, żeby Rebeka zrobiła to, co uważa za niezbędne.

– Racja – zgodziła się z zapałem Jane i odrzuciła z czoła rade włosy. Charakterem trochę przypominała Kate. – Babcia nas uczyła, żebyśmy podążali za głosem serca.

– Czy mówimy o tej samej kobiecie? – zdziwił się Michael, spoglądając ostro na swoją siostrę. – Babcia była rozsądna i pragmatyczna. Nie nabijała sobie głowy mrzonkami. – Przeniósł wzrok na Rebekę. – Nie szukała duchów. Dajcie spokój, pomyślcie rozsądnie…

– Jestem tego samego zdania co Kyle. – Do rozmowy włączyła się Kristina, zaskakując obu braci. Zwykle zajęta sobą, nie mieszała się w rodzinne spory. – Co nam to szkodzi? Babcia by chciała, żebyśmy zbadali sprawę. Ona tak by w tej sytuacji postąpiła. Nie bałaby się…

– Święte słowa – poparł ją Kyle.

– Nie martwiłaby się, co ludzie powiedzą. Niech Rebeka zatrudni detektywa. Przynajmniej tyle możemy zrobić dla Kate.

Kyle uśmiechnął się do swojej jasnowłosej siostry. Nie przypuszczał, że może mieć tak zdecydowany pogląd na jakikolwiek temat.

Spór trwał jeszcze kilka minut, zwłaszcza Sterling nie chciał się zgodzić na pomysł Rebeki, ale w końcu, jak oczekiwano, porozumienie zostało zawarte i Rebeka mogła przeznaczyć fundusze firmy na zatrudnienie Gabriela Devereax. Detektyw miał ustalić, czy śmierć Kate była przypadkowa, czy też nastąpiła na skutek nikczemnego spisku. Miał poszukać odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące katastrofy, a także zbadać, czy w grę nie wchodzi szpiegostwo przemysłowe. Nikt nie pytał, co będzie, jeśli się okaże, że Kate została zamordowana i że ktoś chce zniszczyć Fortune Cosmetics, nie cofając się nawet przed zbrodnią.

Kyle wyszedł z zebrania w podłym nastroju. Rozmowy o zyskach i stratach, o tajnych recepturach i śmierci Kate przygnębiły go. Tęsknił za Sam. Tylko ona mogła złagodzić ból serca i poprawić mu humor. Tylko jej towarzystwa pragnął. Zamknął oczy i przez chwilę wyobrażał sobie jej twarz, świeżą, naturalną i uśmiechniętą. W zielonych oczach odbijało się słońce. Usta rozciągały się w ciepłym i kuszącym uśmiechu.

Boże, jak on ją kocha.

Ta myśl uderzyła go jak grom. Stanął jak wryty i otworzył oczy. Kochał ją. Jak to możliwe, że dotychczas tego nie pojął?

Serce mu waliło i pot wystąpił na czoło. Nagle zdał sobie sprawę, że kocha Samanthę już od dawna. Był tylko zbyt arogancki i głupi, by to przyznać przed samym sobą.

– O Boże – wyszeptał. Dlaczego jest taki ślepy i głupi?

Trąc dłonią zarost na brodzie, szedł do windy. Biura opustoszały, po długim posiedzeniu większość członków rodziny rozeszła się już do domów. Ich życie związane było z Minneapolis, on tutaj nie pasował. Wreszcie zrozumiał, że jego przeznaczeniem było żyć u podnóży gór, na ranczu, z piegowatą kowbojką i ich wspólną córką.

Nacisnął guzik windy. Pragnął szybko wrócić do mieszkania, które opuścił, zanim czasowo przeprowadził się do Wyoming. Chciał stamtąd natychmiast zadzwonić do Sam i błagać ją, by za niego wyszła. Nie oświadczy się jej z poczucia obowiązku, tylko z miłości. Czy ona mu uwierzy? A może odłoży słuchawkę? Nie, lepiej będzie porozmawiać z nią twarzą w twarz, spojrzeć w oczy, objąć ją i wyznać, że dłużej nie potrafi bez niej żyć.

A jeśli powie nie?

Mógł ją zastraszyć, zagrozić, że odbierze jej Caitlyn. Wtedy na pewno by skapitulowała. Na samą myśl o tym poczuł niesmak. Nigdy nie odebrałby Caitlyn matce. Sam jednak tego nie wiedziała. Nadal uważała go za egoistę, nie przejmującego się uczuciami innych. Trudno mu było ją za to winić. Będzie jednak musiał zrobić wszystko jak należy. Przekona Sam, że ją kocha. Przecież ona też go kocha, a oboje kochają swoją córkę. Poza tym Caitlyn potrzebuje ojca i matki.

Rozległ się cichy dzwonek i drzwi się rozsunęły.

– Kyle, zaczekaj! – zawołała Rocky, biegnąc ku niemu korytarzem.

Jej widok go zaskoczył.

– Myślałem, że już wyszłaś – powiedział. Rocky wsiadła do windy i nacisnęła guzik z napisem parter.

– Bo wyszłam, tylko zapomniałam parasolki. – Uniosła w górę odzyskany przedmiot. – Nie znoszę parasolek. Zwykle wystarczy mi kurtka z kapturem, ale tutaj…

– Tak, rozumiem.

– Chodźmy na drinka – zaproponowała, kiedy winda stanęła na parterze.

Oparł się o ścianę kabiny.

– Wyglądam, jakbym musiał się napić?

– I to czegoś mocnego – zażartowała.

– Stawiasz?

– Ja? Nie ma mowy. Ty jesteś bogatym kowbojem z własnym ranczem. Będziesz płacił. – Była jedną z jego ulubionych kuzynek i miała zaraźliwy uśmiech.

– Nie stanowię dzisiaj atrakcyjnego towarzystwa. – Chciał zadzwonić do Sam i zorganizować powrót do Wyoming.

– A czy ty kiedykolwiek stanowiłeś atrakcyjne towarzystwo? – zażartowała Rocky, gdy weszli do holu budynku, który ich dziadkowie kupili wiele lat temu.

Strażnik skinął im głową zza półkolistego biurka, szklane drzwi otworzyły się. Na ulicy wciąż panował ruch, jeździły samochody i taksówki, przechodzili piesi. Powietrze było rozgrzane, ciężkie od wilgoci. Spadło kilka kropli deszczu. Rocky szybkim krokiem poprowadziła go do oddalonego o dwie przecznice budynku. Zeszli po ceglanych schodach na dół i nagłe znaleźli się w przytulnym angielskim pubie. Chmura dymu papierosowego i gwar rozmów zagłuszały pianistę grającego na fortepianie.

Rocky znalazła stolik na uboczu. Obok dwóch starszych panów grało w rzutki, jakby od tego zależało ich życie. Kelnerka w szarych spodniach, białej bluzce i czerwonym krawacie bez uśmiechu przyjęła od nich zamówienie, zostawiła na ich stoliku dwie kartonowe podkładki pod szklanki i zniknęła. Cały czas brzęczało szkło, stukały kule bilardowe, a barman nalewał piwo do kufli i ciemną whisky do szklanek.

– Słyszałam, że masz córkę. – Rocky usiadła wygodniej na miękkich poduszkach ławki.

Kyle uniósł brwi.

– Wiadomości szybko się rozchodzą.

– Zwłaszcza w tej rodzinie.

– A ty nigdy nie owijasz w bawełnę. Rocky wzięła garść orzeszków.

– Bo to strata czasu. – Wrzuciła orzeszek do ust i pochyliła się ku Kyle'owi. – No dalej, opowiedz mi o niej.

– Zdaje się, że będę musiał.

– Jasne. – Zjadła następny orzeszek.

– No cóż. Ma dziewięć lat.

– Nazywa się jakoś?

– Caitlyn. – Uśmiechnął się mimo woli. – Caitlyn Rawlings. Ale niedługo zmieni nazwisko.

– Sam się na to zgodzi? – z powątpiewaniem spytała Rocky. Poznała Samanthę dawno temu i sądząc z jej reakcji, wiedziała już całkiem sporo o sprawach Kyle'a. Na pewno Grant wszystko jej wypaplał.

– Pracuję nad tym.

– Powodzenia.

– Spotkałaś kiedyś moją córkę? – zapytał. Rachel potrząsnęła głową, jej rude włosy zalśniły w łagodnym świetle pubu.

– Chyba nie. Chociaż czasami bywam w Clear Springs, nie widuję często Samanthy. Ale sądząc po tym, co pamiętam z dzieciństwa, nie jest to kobieta, której łatwo coś narzucić. Tyle lat ciężko pracowała, no i starała się zapanować nad pijaństwem ojca.

– Wiedziałaś o tym? – zdumiał się Kyle.

– Tak. Wydaje mi się, że Kate również. I Ben pewnie też, ale ten człowiek pracował tak ciężko, w dodatku miał żonę i dziecko na utrzymaniu… – Wzruszyła lekko ramionami. – Nigdy nie powiedziałam nikomu ani słowa na ten temat. Doszłam do wniosku, że to nie moja sprawa. W każdym razie sądzę, że Sam, która musiała dorosnąć szybciej niż jej rówieśnicy, ma silny charakter. Nie pozwoli sobie rozkazywać.

– Zgadza się. – Poruszył się niespokojnie, jakby chciał uniknąć badawczego wzroku Rachel. – Pokazałbym ci zdjęcie Caitlyn, ale oczywiście nie mam go przy sobie. Prawdę mówiąc, w ogóle nie mam jej zdjęcia.

– No więc przynajmniej wszystko mi opowiedz – zaproponowała. Kelnerka tymczasem postawiła przed nimi oszronione kufle i wróciła do baru obsługiwać innych gości.

– Nie wiem, co ci powiedzieć. To mały diabełek. Jest śliczna jak jej matka, tak samo uparta i… – Z namysłem zmarszczył czoło. – Do diabła tam. Prawda wygląda tak, że chcę się z Sam ożenić, uznać Caitlyn za córkę i zacząć od początku.

– Ale czy to możliwie?

– Na razie nie. – Wypił łyk trunku i spojrzał wrogo na kufel, jakby tam kryły się wszystkie jego kłopoty. – Już straciłem dziewięć lat, nawet dziesięć, jeśli policzyć ciążę Sam. Ale jej się nie śpieszy. Nie chce popełnić błędu.

– To chyba mądra kobieta.

– Albo uparta jak osioł. Rocky roześmiała się bezceremonialnie.

– Jak to mówią? Trafił swój na swego.

– No, może. Czuję, że czas ucieka. Poza tym, obie mieszkają z dala od ludzi, na pustkowiu…

– Och, a ty chcesz być ich rycerzem w lśniącej zbroi i bronić te biedne kobiety przed… przed czym? Przed kojotem? A może przed spłoszonym stadem domowych krów? A może rosną tam jakieś drapieżne rośliny? – Roześmiała się tak głośno, że kilka głów zwróciło się w ich stronę.

– Wyoming to nie koniec świata. Tam też zdarzają się podli ludzie. Caitlyn ma kłopoty z koleżanką z klasy, która ją psychicznie dręczy w okrutny sposób. Miewa też wrażenie, że ktoś ją śledzi. Nie wiem, czy to nie przywidzenia, ale bardzo mnie to niepokoi.

Rachel nie spróbowała jeszcze swojego piwa, tylko słuchała go w skupieniu.

– Myślisz, że to jakiś maniak? W Clear Springs?

– Nie wiem, co myśleć, ale się martwię. – Wypił łyk piwa.

– Bardzo się martwię.

– Chłopie, ale cię dopadło.

– Co? Uśmiechnęła się.

– Nie próbuj mydlić mi oczu. Nigdy bym w to nie uwierzyła, gdybym nie zobaczyła na własne oczy i nie usłyszała na własne uszy. Zakochałeś się w Samancie, prawda? Tu nie chodzi tylko o dziecko. Chcesz się z nią ożenić, ponieważ ją kochasz. – Kyle nasrożył się. – Przecież to nie jest zbrodnia – uspokoiła go i wzięła następną garść orzeszków. – Powiedziałeś Sam, co do niej czujesz? – Zawahał się, przestawił kufel i spojrzał na mokre kółko na ciemnych deskach stołu. – O Boże, Kyle. Nie powiedziałeś jej, że ją kochasz?

– Ona to wie.

– Czyżby? A może myśli, że robisz to wszystko dla córki? Przecież już raz ją porzuciłeś.

– Tak, wiem – przyznał. Teraz jeszcze bardziej chciał porozmawiać z Sam. – Próbowałem jej wszystko wytłumaczyć.

– Znów poczuł wyrzuty sumienia, jak zawsze, gdy wspominał minione błędy.

– No pewnie. Kyle Fortune, wspaniały mówca! – Rocky upiła łyk piwa. – Nie wydaje ci się, że twoje oświadczyny, spóźnione o dziesięć lat, Samantha mogła potraktować jak akt wynikający wyłącznie z poczucia obowiązku? – Milczał. – Zakładam, że wie o Donnie?

– Tak.

– A więc Sam myśli, że ją porzuciłeś, i to w ciąży, żeby poślubić inną kobietę.

– Nie wiedziałem, że jest w ciąży.

– To nie ma znaczenia. Związałeś się z nią, a potem zniknąłeś i poślubiłeś inną. Nie zdziwiłabym się, gdyby ci nigdy nie wybaczyła.

Kyle skrzywił się boleśnie.

– To właśnie w tobie lubię, Rocky. Wiesz, jak wprawić faceta w dobry humor.

– Sam sobie to zrobiłeś.

– Ale nie mogę zmienić przeszłości.

– Tylko przyszłość.

– Uwierz mi, że się staram. Rachel przechyliła kufel.

– Dobrze, nie będziemy drążyć tego tematu. Ale czy mówiłeś jej, że ją kochasz, że jest dla ciebie najważniejsza? Że…

– Nie jestem dobry w takich wyznaniach. – Wiedział, że kuzynka ma rację. Postanowił, że tak szybko, jak tylko się da, przywoła całą swoją siłę przekonywania i postara się, by Samantha uwierzyła, że bardzo ją kocha.

– Wiem, ale tego można się nauczyć. Teraz Samantha ma w ręku wszystkie atuty. Dziesięć lat temu ty byłeś górą, ale wszystko się zmieniło. Sam nie chce narażać swojego serca i dziecka dla mężczyzny, który już raz niby się w niej zakochał, ale potem ją porzucił.

– Nie spodziewałem się, że chcesz mnie do końca zmiażdżyć – mruknął pod nosem.

– To zawsze było moim celem. Dlaczego nagle miałabym się zmienić? – zapytała wesoło i stuknęła kuflem w jego kufel. – Zdrowie, kuzynie.

Ulice były mokre, światła samochodów odbijały się od jezdni, gdy jechał do mieszkania. Miasto, samochód, apartament – wszystko to było znajome, ale wydawało się puste, pozbawione życia, obce.

W mieszkaniu, które kiedyś nazywał domem, nie zaznał poczucia ulgi. Nalał sobie drinka i spojrzał na swoje odbicie w lustrze nad barkiem. Zobaczył wysokiego, szczupłego mężczyznę, całkowicie nie na swoim miejscu. Był obcy we własnym mieszkaniu. Może nigdy do niego nie pasował? Mieszkanie, urządzone przez projektanta z Europy, wydawało mu się zimne i niewygodne. Skórzane meble zdawały się nieprzyjazne, widok z tarasu na dachu nie zachwycał. Deszcz ściekał po oknach, niebo w oddali przecięła błyskawica.

Zauważył, że miga czerwona lampka na automatycznej sekretarce i bez większego zainteresowania przewinął taśmę.

Jak to możliwe, że tak łatwo zapomniał o wszystkim, co zdarzyło mu się w tym mieście – o kilku posadach, o związkach z kobietami tak różnymi od Sam, że teraz wydawały mu się manekinami. Czy minione dziesięć lat było zupełną stratą czasu?

Automat zapiszczał i zaczął odgrywać wiadomości z minionego miesiąca.

– Kyle, tu Frank. Może w przyszłym tygodniu zagramy w squasha?

– Cześć Kyle, tu Cindy. Zadzwoń.

Zacisnął zęby i w roztargnieniu słuchał wiadomości od ludzi, którzy tak naprawdę nic go nie obchodzili. Wypił długi łyk whisky, potrząsnął szklanką, aż kostki lodu stuknęły o ścianki. Automat znów zapiszczał i nagle pokój wypełnił się głosem Sam.

– Kyle, jesteś tam? Jeśli jesteś, to proszę, podnieś słuchawkę. – Wyprostował się, słysząc w jej głosie rozpacz i strach. – Chodzi… o Caitlyn. Zdarzył się wypadek. Joker ją zrzucił… – Serce w nim zamarło. – Chyba będzie konieczna operacja. Ma uszkodzone ramię i bark, może coś jeszcze. Nie wiadomo, czy nie ma krwawienia wewnętrznego.

Słyszał, z jakim trudem przyszło jej przekazać mu tę wiadomość. Sięgnął po marynarkę. Kluczyki do samochodu nadal miał w kieszeni.

– Może potrzebny będzie specjalista… żeby zoperować kręgosłup, ale tego jeszcze do końca nie wiadomo. Rozważają, czy nie przetransportować jej jutro do Salt Lake City, ale tylko wtedy, jeśli coś będzie nie tak z kręgosłupem. Na razie nic więcej nie wiem. Wkrótce mi powiedzą. Taką mam nadzieję. Spróbuję znowu zadzwonić…

Cichy trzask. Automat się zatrzymał i w pokoju zapanowała śmiertelna cisza.

Загрузка...