Rozdział dziesiąty

Następnego dnia miała cienie pod oczyma, oznakę nie przespanej nocy. Zanim zeszła na dół, zajrzała do pokoju Mossa. Nie było go tam, więc miała nadzieję, że czeka na nią w salonie. Była Wigilia, ich pierwsza wspólna Gwiazdka, ale po ostatniej nocy bała się o tym myśleć. Bolało, że ją odrzucił, jednak będzie się zachowywała tak, jakby wszystko było w porządku. Jakby nie złamał jej serca.

W jadalni była tylko Tita, krzątała się przy stole.

– Dzień dobry, Tito. Gdzie wszyscy?

Tita wiedziała, że chodzi o Mossa. Biedna señora Billie.

– Pani mama jest w gabinecie señora Colemana. Señora Jessica zejdzie dopiero wieczorem na przyjęcie. Señor Moss wyszedł wczesnym rankiem z ojcem. Polecieli samolotem do Corpus Christi, ale obiecali wrócić na kolację.

– Przyjęcie zupełnie wyleciało mi z głowy – Billie starała się nadać głosowi obojętne brzmienie. – O której wyszedł mój mąż?

– Bardzo wcześnie. Może nie chciał pani obudzić, señora… – Tita unikała jej wzroku.

– Kto będzie na przyjęciu? – zapytała, połknąwszy witaminy. Najchętniej spędziłaby te święta tylko z Mossem, na delikatnych pieszczotach i cichych rozmowach o przyszłych świętach. Czy w ogóle zostaną sami?

– Na kolacji tylko rodzina, później wpadnie kilku przyjaciół – wyjaśniła Meksykanka. – Na pewno szybko pójdą do domu – dodała pocieszająco.

– Czy mogłabym w czymś pomóc? W domu piekłyśmy z mamą ciasteczka i… – urwała. To było tak dawno.

– Proszę sprawdzić, czy señora Jessica nie potrzebuje pomocy przy pakowaniu prezentów. A może zje pani z nią lunch? A potem przygotuje się pani do kolacji, si?

Przygotuje się, jakby cokolwiek mogło poprawić jej wygląd.

Si - odparła cichutko.

Billie zaniosła tacę do pokoju teściowej i razem zjadły lunch. Później się wykąpała. Postanowiła uciąć sobie drzemką. Na dworze hulał teksaski wicher. Wyszukiwał szpary w ścianach, pogwizdywał i huczał. Zmrok zapadał szybko o tej porze roku, blade światło dnia szarzało i błyskawicznie przechodziło w cień. Nie było tu latarni, nie było tłumów robiących ostatnie zakupy, nie rozbrzmiewały kolędy. To wszystko znajdowało się czterdzieści mil stąd, w Austin. Samopoczucie Billie pogarszało się wraz z upływem czasu. Wolała nie myśleć o silnym wietrze, który mógłby opóźnić powrót Mossa z Corpus Christi. Kiedy tego popołudnia zamykała oczy, wolała nie myśleć o niczym.


* * *

Moss wszedł do domu, wnosząc ze sobą podmuch lodowatego powietrza. Na rondzie szerokiego kapelusza i kołnierzu skórzanej kurtki bielił się śnieg. Nie oponował, kiedy Seth poczęstował go kieliszkiem brandy w gabinecie, ale na jego czole nadal widniał ponury mars.

– Tato, podróż do Corpus Christi była niepotrzebna, i dobrze o tym wiesz – zaczął, obserwując, jak ojciec hojnie nalewa alkohol do szklanek.

– Bzdura! W interesach wszystko jest potrzebne! Nie mogę dopuścić, by pracownicy myśleli, że to mnie nie obchodzi, zaczęliby oszukiwać. Poza tym, ta cholerna wojna…

– Do diabła z wojną – przerwał mu Moss. – Od lat zatrudniasz tych samych ludzi. Mamy święta Bożego Narodzenia, tato, nie najlepszy moment na nie zapowiedziane inspekcje! Ludzie też mają rodziny!

Seth był zły.

– Nie pouczaj mnie, chłopcze. Moi ludzie mają pracę, którą trzeba wykonać, a moim zadaniem jest dopilnować, żeby to zrobili. Święta czy nie, krowy muszą jeść i pić, prawda? Gdybyś nie bawił się w żołnierzyka, pomagałbyś mi.

Alkohol przyjemnie rozgrzewał krew:

– Idę się przebrać do kolacji – oznajmił Moss. Myślał o Billie. Chciał ją zobaczyć…

– Zdążysz się przebrać. Chciałem zapytać, co sądzisz o moim pomyśle dotyczącym…

– Nie teraz, tato. Jestem zmęczony. To był koszmarny lot. Wiatr osiąga chyba trzydzieści węzłów.

– Mogliśmy zostać w Corpus Christi – mruknął Seth. – Ty się uparłeś, żeby wracać.

Moss wychylił szklankę do dna i odstawił ją na stolik. Aż za dobrze znał zaborczość ojca w stosunku do niego. Teraz jednak wszystko się zmieniło. W domu nie tylko matka i siostra czekały na niego, ale młodziutka ciężarna żona.

– Wolałbyś to, prawda, tato? Tylko ty i ja w Corpus.

– A żebyś wiedział. Tutaj nie ma nic ciekawego, tylko babskie wymysły: choinki, przyjęcia… ha!

– Wieczny stary zazdrośnik – roześmiał się Moss. – Pamiętasz te święta, kiedy mieliśmy całą rodziną wyjechać na narty? Wysłałeś mamę i Amelię, a potem okazało się, że my dwaj nie możemy do nich dołączyć? Myślałem, że mamie pęknie serce. Wróciły najszybciej jak mogły, ale skończyły się ferie i musiałem wracać do szkoły. Nigdy nie zrozumiem, jak mama wytrzymywała z tobą przez te wszystkie lata.

Tak naprawdę, więcej bolały go cierpienia siostry niż matki. Amelia zrobiłaby wszystko, gdyby ojciec kiwnął tylko palcem. Ale on traktował ją zawsze z całkowitą obojętnością. Czasami uczucie, jakim darzył Mossa, wprawiało chłopaka w zażenowanie. Gdyby Amelia miała inny charakter, byłaby bardzo zazdrosna. Tymczasem kochała brata równie mocno, jak mocno pragnęła uczucia ojca.

– Jess wytrzymuje ze mną tak samo, jak mała Jankeska wytrzyma z tobą – wyjaśnił Seth. – Jeszcze drinka?

– Dziękuję, tato. Idę na górę, do mojej żony. Właśnie uświadomiłeś mi, jacy my, Colemanowie, jesteśmy okrutni dla naszych kobiet.

– Pamiętaj, co powiedziałem, chłopcze; nie rozpinaj rozporka. Mój wnuk ma przyjść na świat cały i zdrowy.

Moss udał się na górę. Grube dywany tłumiły odgłos jego kroków. Najpierw zajrzy do Jessiki, potem do Billie. Martwił go stan obu, bo żadna nie wyglądała dobrze. Jessica była blada i zmęczona, Billie obrzmiała i chora. Biedna Billie. Powinna nosić kolorowe sukienki i chodzić na tańce. Byłaby studentką Penn State, czekałaby na ferie świąteczne, a tymczasem z trudem dźwiga na opuchniętych stopach wielki brzuch. Na dodatek wszystko, co znała, zostało w Filadelfii, tu w Teksasie tyle rzeczy wygląda inaczej… To cud, że go nie znienawidziła!

Jessica spała smacznie. Moss ostrożnie zamknął drzwi, nie chcąc jej obudzić. Chociaż martwił się o nią, nie czuł się za jej stan odpowiedzialny, tak jak za niedomagania Billie.

W sypialni zaciągnięto zasłony. Billie leżała na boku. Podłożyła sobie poduszkę pod kolana, żeby odciążyć kręgosłup. Widział jej twarz: okrągłą i pełną, ale nadal ładną. Miała miękkie, wrażliwe usta, lecz między brwiami rysowała się pionowa zmarszczka. Czy to z jego powodu? Złoty kosmyk opadł na niezdrowy rumieniec policzka. Wyciągnął rękę, chcąc go odsunąć, i w tej chwili ogarnęła go fala czułości do żony.

Pod jego dotykiem otworzyła oczy. Wynagrodziła go zaspanym, zmysłowym uśmiechem. Nie nienawidzi go. Ta świadomość wcale nie zmniejszała jego wyrzutów sumienia, wręcz przeciwnie. Billie jest taka młoda, taka śliczna, taka ciężarna. To ona zapłaciła za jego wolność.

Zsunął z nóg wysokie kowbojskie buty i położył się obok niej. Oparła mu głowę na ramieniu. Czuł bijące od niej ciepło. Piersi były większe i pełniejsze, niż je zapamiętał. Dzieliła ich wypukłość brzucha. Jej włosy pachniały jak dawniej, były równie miękkie. Gdyby zamknął oczy, mógłby uwierzyć, że jest z nim jego Billie z Filadelfii – śliczna, drobna, niewinna.

Uniosła głowę. Obsypywała jego twarz drobnymi pocałunkami. Jej ręce wprawnie błądziły po jego ciele.

– Nie będę się z tobą kochał, Billie. Nie chciałbym skrzywdzić ciebie albo dziecka. – Miał nadzieję, że pocałunek złagodzi ostry wydźwięk tych słów.

– Nie musisz – szepnęła, starając się nie okazywać rozczarowania. W ciąży nie pragnęła fizycznej miłości, chciałaby tylko wiedzieć, że nadal jej pragnie. Może zresztą tak jest i powstrzymuje go jedynie troska o jej zdrowie. Przesunęła dłoń na jego biodra i uda.

– Dotknij mnie, Moss. Dotknij moich piersi – poprosiła. Jej zabiegi nie pozostały bez rezultatu.

– Billie – mruknął z ustami w jej włosach. – Nie rób tego. Chcę cię tylko przytulić. – Słowa ojca wirowały mu w głowie.

– Twoje ciało mówi coś innego. – Rozpięła mu pasek i zajęła się rozporkiem. – Można się kochać na tyle sposobów, sam mnie tego nauczyłeś, nie pamiętasz?

Kiedy dotknęła nagiego ciała, zaparło mu dech w piersiach.

– Przecież chcesz, żebym to robiła, prawda, Moss? Chcesz, żebym cię tak dotykała. A może nie? – kusiła go niskim, uwodzicielskim głosem, co chwila całując w policzki i czoło. – Dotknij mnie. Tutaj. – Pochyliła się nad nim, zignorowała dziecko leżące między nimi. Wskazała jego dłoni drogę do wnętrza ud.

Postanowienia Mossa rozpłynęły się bez śladu. Billie ma rację; można się kochać na wiele sposobów, a on zaraz to udowodni. Jej ciało podniecało go: było inne, a jednocześnie takie samo. Pełniejsze, cieplejsze, dziwnie egzotyczne… Do licha z ojcem!


* * *

Agnes, Jessica i Seth czekali na Billie i Mossa przy choince. Agnes nerwowo szarpała sznurek „niemal prawdziwych” pereł, Jessica uparcie starała się podtrzymać rozmowę. Obie kobiety widziały, jak wściekły był Seth.

– Co ich zatrzymało? – pytał zniecierpliwiony. – Mój chłopak wie, że lubię siadać do kolacji punktualnie o szóstej. Ledwo zdążymy zjeść przed przybyciem gości! – Nie sączył, lecz osuszał kolejne szklaneczki whisky. Przechadzał się nerwowym krokiem, bardziej niż zwykle opierając się na lasce.

– Seth, zaraz przyjdą. Po prostu chcieli spędzić trochę czasu we dwójkę – uspokajała Jessica. W głębi duszy cieszyła się szczęściem Billie. Właśnie tego jej potrzeba; czułości i uwagi Mossa.

Agnes nie była równie dobrotliwie nastawiona. Jej myśli biegły tym samym torem co rozważania Setha. Powinna była porozmawiać z Billie przestrzec o niebezpieczeństwie dla dziecka, ale nie przyszło jej do głowy, że Moss mógłby mieć jakiekolwiek erotyczne zamiary wobec żony w zaawansowanej ciąży.

– Aggie! – ryknął Seth. – Leć na górę i przyprowadź tę twoją córkę! I to już!

– To zbyteczne, tato – Moss wpadł mu w słowo. Billie opierała się na jego ramieniu. – Oto nasza przyszła mama, nadzieja rodu Colemanów. – Ostre spojrzenie podkreślało wagę tych słów. Seth odczytał to właściwie – żonie syna należy okazywać szacunek i troskliwość, i biada temu, kto się nie dostosuje.

Billie nie była świadoma uczuć pozostałych. Miała lekko zaróżowione policzki, a orzechowe oczy przypominały oczy kotki. Zadowolonej kotki, która spędziła upojną noc na podwórzu.

Seth odwrócił głowę. Z głośnym stuknięciem odstawił szklankę na stół. Moss uśmiechnął się jak mały chłopiec.

Jessica uniosła ręce do skroni. Doświadczenie nauczyło ją, że tylko ona może uratować nastrój świątecznej kolacji:

– Moss, mój drogi, czekaliśmy na ciebie i Billie z otwieraniem prezentów, zanim usiądziemy do stoły. Dzisiaj są święta. Nie dąsajmy się – ostatnie słowa były skierowane do Setha.

– Na rany boskie, Jess! Musimy się spieszyć zjedzeniem, żeby zdążyć przed przybyciem Richardsonów, a wiesz, jak nie lubię jeść na chybcika! Potem męczę się z tym przez dwa dni.

– Moss, daj Billie prezent. – Jessica puściła lamenty męża mimo uszu. – Billie, kochanie, usiądź koło choinki. Moss zrobi nam zdjęcia moim aparatem. – Z boku dobiegło pogardliwe chrząknięcie Setha. – Bardzo ładnie dziś wyglądasz, Billie? Czy to nowa sukienka? Kupiłaś ją w Austin?

Billie obróciła się zwinnie, prezentując kreację. Była to długa suknia z ciemnoniebieskiej żorżety, z białym kwadratowym kołnierzem marynarskim.

– Postanowiłam jakoś zaznaczyć fakt, że jestem żoną marynarza – zażartowała.

– Wygląda fantastycznie, prawda, mamo? – Moss był z niej najwyraźniej dumny. Nie zmieniło tego nawet kolejne prychnięcie Setha.

Przez kilka następnych minut wszyscy zajęli się rozpakowywaniem prezentów. Billie krzyknęła z radości, otworzywszy podarunek od męża. Dostała chińskie kimono i pasujące do niego, malutkie pantofelki na obcasie. Ze śmiechem zarzuciła je na ramiona i spróbowała zawiązać:

– Zachowam to cudo na później, po urodzeniu dziecka – oznajmiła, demonstrując, w jakim stopniu brzuch przeszkadza w zapięciu kimona. Jeszcze dzień wcześniej byłoby jej wstyd, że jest taka gruba, ale teraz akceptowała siebie. Moss kochał się z nią tego popołudnia, więc nie budziła w nim obrzydzenia. To był najpiękniejszy prezent.

Na Jessicę czekała przesyłka z Anglii, od Amelii. Był to piękny serwis do herbaty z chińskiej porcelany i list.

Seth otrzymał, jak zwykle, karton cygar i butelką burbona. Moss podarował mu także piękne wędzidło dla starej Nessie. Seth wręczył żonie wystawiony w jej imieniu czek na dwa tysiące dolarów dla organizacji charytatywnej. Robił tak od wielu lat, odkąd zaczął narzekać, że łatwiej okiełznać byka niż kupić jej prezent. Agnes dostała od niego długie, wąskie pudełko owinięte kolorowym papierem. Czekał, aż rozwiąże wstążkę.

– Na rany boskie, Aggie, zerwij ten papier i już! Stygnie mi fasolka.

W środku było pudełko od jubilera, a w nim dwudziestoczterocalowy sznur idealnie równych pereł. Agnes wyjmowała kolię drżącymi rękami.

– Tylko mi nie mów, że nie możesz ich przyjąć, Aggie. Nie życzę sobie, żeby babka mojego pierwszego wnuka nosiła tanią biżuterię. A skoro ciągle nosisz perły, pomyślałem, że chyba je lubisz.

Billie odwróciła wzrok od prezentu matki i popatrzyła na teściową. Jessica uśmiechała się sztucznie. Stary sukinsyn, powtarzała w myślach. Dobrze chociaż, że kupiła Jessice srebrną ramkę. Było tam miejsce na zdjęcie jej i Mossa, i jedno puste, w którym ma się pojawić fotografia dziecka. Oczywiście nie zaleczy to ran zadanych bezmyślnością Setha, ale przynajmniej podkreśli fakt, że Jessica także będzie babcią dziecka.

Choć Agnes nie mogła wprost uwierzyć własnym oczom, oglądając tak cenny prezent, zachowywała się jednak tak, jakby łaskawie przyjmowała to, co jej się słusznie należy. To nie przypadło Sethowi do gustu.

– Załóż je, Aggie! Mówiłem już, że stygnie mi fasolka! Na co czekasz?

Agnes uśmiechnęła się przebiegle.

– Nie jestem pewna, czy podoba mi się świadomość, że myślisz o moim karku – stwierdziła.

– Spokojnie, Aggie. Dam ci znać, jeśli będę chciał go skręcić. A teraz włóż to, do licha, i chodźmy jeść.

Agnes przełożyła kolię przez głowę. Perły spoczęły na bordowym aksamicie jej sukni jak dwadzieścia cztery cale zębów odsłoniętych w uśmiechu.


* * *

Kiedy zjedzono już tradycyjną świąteczną kolację, kiedy rozpakowano wszystkie prezenty i pożegnano przyjaciół, Moss zasnął w łóżku Billie. Ponownie zignorował ostrzeżenia Setha, przy czym wpływ miały na to drinki, które w siebie wlał. Przecież to jego żona, sama mu się oddaje, wynagradza mu cały długi czas, kiedy musiał się obejść bez kobiety. Jest kwintesencją kobiecości, kiedy przyjmuje go w siebie.

W świąteczny poranek Mossa obudziły promienie słońca i odgłosy z łazienki. Billie wymiotowała. Szybko porwał ubranie i wybiegł z pokoju. A jeśli zrobił jej krzywdę? Powinien był posłuchać ojca.

Dwie godziny później, przy śniadaniu Billie siedziała blada i osłabiona, ale nadrabiała miną. Moss nie był w stanie patrzeć w jej podkrążone oczy. Jak oznajmił, dzwonił do San Diego i okazało się, że musi natychmiast wracać. Billie upuściła nagle widelec, który upadł na talerz z głośnym brzękiem. Seth nie uwierzył synowi ani przez chwilę. Moss wyjeżdża przez nią! Billie spojrzała na teścia. W jego oczach ujrzała nienawiść.


* * *

Czwartego lutego Billie zaczęła rodzić. Na wezwanie telefoniczne Setha przyjechała prywatna karetka, do której przeniesiono Billie. Pielęgniarka cały czas trzymała ją za rękę. Agnes i Seth wyruszyli w ślad za karetką czarnym packardem. Jessica obserwowała całe zamieszanie przez okno. W dłoni ściskała różaniec. W tej chwili nie wiedziała, komu bardziej współczuje, Billie czy Sethowi. Billie – gdyby urodziła dziewczynkę, Sethowi – gdyby miał się rozczarować.

Billie cierpiała przez czternaście godzin. Modliła się o śmierć, o cokolwiek, co złagodziłoby koszmarny ból. I wtedy podano jej maskę…

Pierwszą osobą, którą zobaczyła, otworzywszy oczy, był Seth Coleman. Patrzył na nią oskarżycielskim wzrokiem. Matka stała obok z ponurą miną. A więc urodziła dziewczynkę! Jessica się ucieszy. Moss… Moss będzie rozczarowany. Zawiodła. Jeszcze nie jest jedną z Colemanów. Jeszcze nie, mówiły oczy Setha. Czy powinna przeprosić? Czekali, aż coś powie, może zapyta o dziecko. Ona tymczasem zamknęła oczy i zasnęła głęboko.


* * *

Agnes nigdy nie widziała Setha równie wściekłego i równie opanowanego zarazem, jak w drodze powrotnej do Sunbridge. Rozumiała go dobrze, może aż za dobrze. Jej pozycja, i Billie, oczywiście również, była zagrożona. To się nie zmieni aż do narodzin dziedzica nazwiska. Dobry Boże, przecież jeśli Mossowi coś się stanie, ją i Billie odeślą zaraz do Filadelfii.

Zagaiła rozmowę fałszywie lekkim tonem:

– Pierwsza ciąża jest zawsze najtrudniejsza, zwłaszcza dla młodej dziewczyny. Billie jest zdrowa. W Sunbridge wkrótce odzyska rumieńce. Za miesiąc będzie silna jak koń. Za trzy miesiące będzie mogła spróbować jeszcze raz.

Seth prawie jej nie słuchał. Dziewczynka, do jasnej cholery! Moss będzie zły. Miał być chłopak; był przekonany, że urodzi się chłopak. To część umowy. Zacisnął zęby. Ta dziewczyna, żona Mossa, ma nie więcej ikry niż Jessica. Owszem, trafił w dziesiątkę, kiedy urodziła mu Mossa, ale później bardzo się na Jessice zawiódł: wydała na świat Amelię, a potem wyjałowiła się zupełnie. Agnes wspomniała, zdaje się, że za trzy miesiące mogliby spróbować ponownie. To oznacza początek maja. Ma trzy miesiące, żeby zaaranżować spotkanie Mossa i Billie.

Dowiedziawszy się, że została babcią dziewczynki, Jessica odruchowo spojrzała na różaniec, który ściskała w dłoniach. Dziewczynka, jak jej mała Amelia. Seth zapewne klnie jak szewc, bo nie może tego zmienić. Kamień spadł jej z serca, że Billie nie urodziła chłopca. Zaborczość Setha oznaczałaby nieszczęście malca. Rzuciła różaniec na łóżko. Nader rzadko pozwalała sobie na okazywanie złości. Zdziwiło ją, o ile lepiej się zaraz poczuła. Może gdyby w ciągu ostatnich lat częściej dawała upust emocjom, nie miałaby ciągłej migreny, a serce nie trzepotałoby się w jej piersi jak uwięziony ptak.


* * *

Moss wyskoczył z samolotu i jak zwykle czule pogładził skrzydła. Dotykał go, jak mężczyzna dotyka kobiety. Niecały tydzień wcześniej brał udział w ostatniej bitwie kampanii o Guadalcanal. Zwycięstwo nadal rozgrzewało mu krew.

Zestrzelił dziesięć nieprzyjacielskich samolotów. Niedługo zostanie dowódcą eskadry. Będzie szkolił podwładnych, dodawał im otuchy. Wierzył, że sprosta zadaniu. Sam miał doskonałych instruktorów, znał świetnych pilotów. Zaznał piekła walki i euforii zwycięstwa.

Biegł ku niemu oficer dyżurny.

– Coleman, kapelan chce się z tobą zobaczyć! Natychmiast! – Jego słowa tak nagle wyrwały Mossa z zadumy, że poczuł, jak strach ściska mu żołądek. Stało się coś złego. Przerażenie sprawiało, że biegł najszybciej jak mógł. Seth? Billie? Jessica? Bez względu jednak na to, czego się dowie, nie opuści „Enterprise”. Będzie dowódcą eskadry, spełnią się jego marzenia. Do domu wróci dopiero po wojnie, z tarczą lub na tarczy, w trumnie lub na własnych nogach.

Zameldował się szybko, łapiąc oddech po biegu:

– Porucznik Moss Coleman, sir.

– Spocznij. – Kapelan się uśmiechnął. Pokryta piegami dłoń podała Mos – sowi wąski pasek papieru.

Coleman przebiegł ją wzrokiem. Na jego twarzy pojawił się radosny grymas. Dziewczynka, Margaret Jessica Coleman. Czwarty lutego. Cztery funty i trzy uncje. Matka i córka mają się dobrze. Jezu Chryste, został ojcem! Dwa miesiące przed terminem! Billie jest zdrowa. Z piersi wyrwało mu się westchnienie ulgi.

Do pokoju wszedł kapitan Hardison. Wyciągnął rękę do Mossa:

– Gratuluję, Coleman. Byłem u radiotelegrafisty, kiedy przyszła wiadomość. – Z kieszeni na piersi wydobył trzy cygara i z pietyzmem podał po jednym Mossowi i kapelanowi:

– Podwędziłem je w Pearl Harbor admirałowi Halseyowi. Jeśli piśniesz komuś choć słówko, urwę ci… skrzydła, a ojca obowiązuje tajemnica spowiedzi, prawda? Kubańskie, trzymałem je na specjalną okazję. Poruczniku, niech pan o mnie pomyśli paląc.

Moss zasalutował:

– Tak jest, sir.

Dopiero w swojej kajucie ponownie spojrzał na telegram. Dziewczynka! Co tam, dziecko to dziecko. Jeszcze zdążą mieć chłopców. Tata pewnie szaleje ze złości. Z rozkoszą się zaciągnął, patrząc, jak błękitny dym spowija pomieszczenie. Nagle zachciało mu się śmiać; Agnes wierzyła święcie, że urodzi się chłopiec.

– Myliłaś się, stara czarownico – stwierdził na głos. Sam był trochę rozczarowany, ale kiedy wyobraził sobie rozpacz teściowej, od razu poprawił mu się humor. – Aggie, zapamiętaj sobie, że Colemanowie to twarde sztuki.


* * *

Billie wróciła do Sunbridge dziesięć dni po narodzinach córeczki. Doktor Ward popsuł jej nastrój, ostrzegając przed zbyt szybką kolejną ciążą. Nawet jej do głowy nie przyszło męczyć się przez kolejne dziewięć miesięcy, puchnąć i wymiotować przez następny rok. Seth pragnął wnuka. Ale dla Mossa nie ma znaczenia, chłopiec czy dziewczynka. Maggie jest śliczna, malutka, bo urodziła się za wcześnie, lecz zdrowa i silna, więc wróciła z nią do domu. Jednak Billie wcale nie przypadł do gustu smutny ton lekarza ani wyraz jego twarzy, kiedy wyliczał: anemia, poród pośladkowy, niska waga dziecka. Choć nie wszystko zrozumiała, miała uczucie, że to jej wina. Nadal nie jest prawdziwą kobietą Colemanów, nie rodzi przy drodze i nie wraca do pracy. Kto wie, może nigdy nianie będzie. Z jednej strony słowa doktora Warda ją przeraziły, z drugiej – stanowiły wyzwanie.

Prywatny ambulans przywiózł Billie i Maggie do Sunbridge. Billie podeszła do drzwi o własnych siłach. Wyciągnęła ręce po córkę, ale pielęgniarka, którą zatrudnił Seth, przecząco pokręciła głową i mocniej przycisnęła dziecko do siebie.

– Chcę przedstawić Maggie babce – wyjaśniła Billie. Z jej słów wynikało, że mała ma tylko jedną babcię, bo tak właśnie uważała. Jessica dzwoniła do szpitala dwa razy dziennie i z prawdziwym zainteresowaniem wypytywała o małą. Teraz Billie nie mogła się doczekać, kiedy usłyszy od niej słowa zachwytu.

– Wezmę ją – powtórzyła ostrzej i spojrzała pielęgniarce w oczy. Agnes, którą przywiózł czarny packard, podeszła do nich szybko.

– Nie wygłupiaj się, Billie. Jessica na pewno śpi. Zachowujesz się jak dziecko. Pielęgniarka otrzymała instrukcje, więc się nie wtrącaj.

Przez chwilę wydawało się, że Billie nie ulegnie. W głowie Agnes rozdzwonił się alarm: a jeśli w tej nowej Billie nie pozostał ślad po jej posłusznej, uległej córce? Zanim młoda kobieta otworzyła usta, matka uspokajającym gestem dotknęła jej ramienia.

– Kochanie, ty i dziecko macie przed sobą tyle czasu. Jeszcze nie jesteś zupełnie zdrowa. Zdaj się na nas, dopóki nie odzyskasz pełni sił.

Jej troskliwość stopiła opory. Nagle wszystko było po staremu, znowu słuchała poleceń Agnes. Nadal była zmęczona i łatwo płakała. Zdaniem doktora Warda depresja po porodzie to rzecz normalna. O ile łatwiej będzie zdać się na innych.

W swoim pokoju Billie odpoczywała na łóżku. Napisała do Mossa, opisała czarny kosmyk Maggie i jej błękitne oczy, dziedzictwo po ojcu. Co jeszcze mogłaby mu powiedzieć o dziecku, którego prawie nie widywała? Mała Margaret Jessica Coleman mieszka w przeciwległym końcu domu, w ślicznym pokoiku, z piastunką. Zgodnie z zaleceniem doktora Warda, wydanym prawdopodobnie na prośbę Setha, karmiono ją butelką. Słowa lekarza „jest pani zbyt słaba, pani Coleman” nadal rozbrzmiewały w jej uszach. Oto kolejna rzecz, do której się nie nadaje.

Z nocnego stolika wzięła papeterię, którą Agnes podarowała jej na Gwiazdkę. U góry widniało nazwisko: pani Mossowa Coleman. Poczuła łzy pod powiekami. A gdzie się podziała Billie Ames? Miała wrażenie, że zniknęła w trybach ogromnej machiny.

W otwartych drzwiach stanęła Agnes.

– Kochanie, piszesz do Mossa? To dobrze. Seth i ja martwiliśmy się o ciebie. Teraz wszystko się ułoży. Czy nie cieszysz się, że Maggie ma piastunkę? Czegóż ja bym nie oddała za opiekunkę, kiedy byłaś malutka! Dzieci są takie absorbujące. Uważam także, że doktor Ward postąpił słusznie, zalecając karmienie butelką. Nie wyobrażam sobie obrzydliwszego widoku niż dziecko ssące pierś matki. Seth też jest tego zdania. Masz wielkie szczęście, Billie. Chyba doceniasz, ile Colemanowie dla nas robią. W Filadelfii obie urobiłybyśmy sobie ręce po łokcie. Tu możesz myśleć tylko o sobie i starać się wrócić do zdrowia. Wiesz, Moss może w każdej chwili dostać urlop, o tak – pstryknęła palcami, a potem, w rzadkim u niej przypływie czułości, pocałowała córkę w policzek. – Billie, czekają nas przyjemności. Zaprowadzę cię do wszystkich klubów i towarzystw, do których, zdaniem Setha, powinnaś należeć. Moi przyjaciele bardzo chcą cię poznać. Wiesz, kochanie, tak właśnie postępują kobiety Colemanów. To my prowadzimy życie towarzyskie, a mężczyźni zarabiają pieniądze.

– Mamo, czy widziałaś Maggie?

– Oczywiście, wszyscy widzieli to… to malutkie cudo. Właśnie zaglądałam do niej, śpi jak aniołek. Piastunka szykuje jej butelkę. Jessica będzie ją karmiła. Powinnaś zostać w pokoju, jeszcze przez kilka dni.

– Mamo, nie jestem inwalidą. Urodziłam dziecko. Zdarza się to milionom kobiet. Dlaczego nie wolno mi zejść na kolację? Dlaczego mam jadać w pokoju? Czyżby Setha drażnił mój widok? – spytała gorzko. – Pokrzyżowałam mu plany, rodząc dziewczynkę, prawda?

Agnes znieruchomiała.

– Nie pleć bzdur. Nie chcę tego nigdy więcej słyszeć. Należysz do rodziny Colemanów. Najwyższy czas, żebyś okazała należytą wdzięczność. To schody, Billie – Nie możesz biegać w górę i w dół. To zalecenie doktora Warda. Seth nie miał z tym nic wspólnego, na miłość boską. Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?

Poruszyła się niespokojnie. Rzeczywiście, schody. Wchodzenie po nich sprawiało jej kłopot. No to co, że jeszcze przez kilka dni zostanie na górze? I tak może iść w drugi koniec korytarza, do Maggie. Będzie głośno czytała Jessice, będą rozmawiały o dziecku i o porodzie. Będzie codziennie pisała do Mossa i informowała go o postępach Maggie. Musi jak najszybciej zrobić córeczce zdjęcie i wysłać mu. Będzie mógł pokazywać Maggie przyjaciołom. Ale czy to zrobi? Seth nie chwaliłby się córką, tego była pewna. A Moss? Nie wiedziała.

– Zdrzemnę się teraz. Jestem zmęczona, mamo. – Spotkanie dobiegło końca. Agnes wyszła z ulgą. Niewiele miały sobie do powiedzenia.

Godzinę później Billie doszła do wniosku, że wcale nie chce spać. Usiadła na krześle przy oknie. Dotarło do niej, jak bardzo jest samotna. Maggie jest otoczona troskliwą opieką. Agnes zajmowała się Bóg wie czym. Jej mąż, jej ukochany Moss walczył o świat bez wojen dla niej i dla Maggie.

Bezmyślnie bawiła się długopisem. W końcu skleciła głupiutki liścik, w którym nie zdradzała prawdziwych uczuć. Co Moss by o niej pomyślał, gdyby napisała, że nie lubi jego ojca? Jak mogłaby opisać wyraz oczu Setha, gdy obudziła się w szpitalu? Moss nie musiał i nie chciał o tym wiedzieć.


Mała Maggie, jak ją nazywamy, ma się dobrze. Piastunka Jenkins chwali jej apetyt; wypija sześć butelek mleka dziennie. Ciągle śpi, jak wszystkie niemowlęta. Rzadko słyszę jej płacz, bo pokój dziecinny jest w przeciwległym końcu, zresztą niania bierze ją na ręce, ilekroć zakwili. Zużywa niewiarygodne ilości pieluszek. Biedna Tita nie nadąża z praniem. Mama mówi, że Twój ojciec zatrudni dodatkową osobę. To bardzo mile z jego strony, nie uważasz?

Poród trwał prawie piętnaście godzin. Jestem już prawie zdrowa i dużo lżejsza. Postanowiłam, że kiedy się znów spotkamy, będę wyglądała jak dziewczyna, którą poznałeś w Filadelfii, z tą różnicą, że ta dziewczyna będzie mamą. Mam nadzieję, że podobają Ci się imiona, które wybraliśmy dla małej.

Codziennie słucham wiadomości wojennych i czytam gazety od deski do deski. Moss, uważaj na siebie i pamiętaj, że Maggie i ja bardzo Cię kochamy. Ciągle wspominam nasze wspólne święta. Szkoda, że nie mogłeś zostać dłużej. Nie narzekam, kochany; tęsknię za Tobą.

Twoja mama przesyła serdeczności. Ostatnio sporo opowiadała mi o Amelii. Zanim poszłam do szpitala, przez całe popołudnie oglądałyśmy zdjęcia z waszego dzieciństwa. Jessica bardzo za nią tęskni. Chciałabym ją poznać. Twoja mama twierdzi, że znalazłybyśmy wspólny język.

Kochany, muszę kończyć. Zajrzę do Maggie przed kolacją. Zjem dzisiaj w pierwszy dzień po powrocie do domu, wspólny posiłek z Twoją mamą. Teraz, kiedy Maggie jest z nami, to także mój dom, choć na początku czułam się raczej jak gość. Dopiero dzięki Maggie zapuściłam korzenie. Kocham Cię, Moss. Napisz, kiedy będziesz mógł.

Twoja Billie


Zakleiła kopertę. Ciekawe, kiedy Moss go dostanie. Nie miała od niego wieści od ponad dwóch tygodni. Może jutro przyjdzie list? Pomodlę się o to, postanowiła. Ciekawe, czy napisał do Setha. Ona zawsze dzieliła się z nim i Jessicą wiadomościami od Mossa, teść jednak nie zdobył się na podobny gest. Nie chciała wyolbrzymiać całej sprawy i milczała, ale uważała to za bardzo niesprawiedliwe. I kogo chciała oszukać, mówiąc, że Sunbridge to jej dom? W najlepszym wypadku jej obecność jest tolerowana. W pewnym sensie dziecko zmieniło ten stan rzeczy, ale Maggie to dziewczynka, a Seth Coleman pragnął wnuka.

Niech sobie lekarze mówią co chcą, ona i tak weźmie kąpiel i umyje włosy. Co to może zaszkodzić? To dużo lepsze niż mycie gąbką. Zamknie na klucz drzwi do sypialni i do łazienki. Kto się o tym dowie? Zresztą, kogo to w ogóle obchodzi?


* * *

Patrząc na olbrzymi stek, Billie głośno przełknęła ślinę. Wolałaby sałatkę i galaretkę, jak Jessica. Jej apetytu nie poprawiała również świadomość, że znajomi z Filadelfii oddaliby wszystko za taki kawał mięsa. Tita zabrała prawie nie tknięte danie. Jessica z uśmiechem nalała kawy ze srebrnego dzbanka.

– A teraz, kochanie, powiedz mi szczerze: czy było bardzo źle?

– Strasznie. Ale już po wszystkim.

– Billie, rodzenie dzieci to najwspanialsze przeżycie pod słońcem. Miałyśmy szczęście. To boli, prawda, jednak o bólu szybko się zapomina. Kiedy tylko podadzą ci różowy czy błękitny tłumoczek, nie pamiętasz o cierpieniu.

Billie doskonale wiedziała, jakiej odpowiedzi spodziewa się teściowa. Ale zapomnieć o czternastu godzinach najgorszych tortur? I ten różowy tłumoczek. Może gdyby pozwolono jej potrzymać Maggie po porodzie, zgodziłaby się z Jessicą. Tymczasem przyniesiono Maggie do niej dopiero po trzech dniach, ze względu na niską wagę małej. Łatwiej jednak skłamać i sprawić przyjemność Jessice, niż powiedzieć prawdę. Zresztą, teściowa nie chciała słuchać o smutnych rzeczach. Żyła w zamkniętym świecie swego pokoju, z dala od stresów i przykrości. Jak powiedział Seth, za wszelką cenę należy oszczędzić jej zdenerwowania. Tak więc Billie głęboko wciągnęła powietrze i spojrzała w oczy teściowej:

– Tak – skłamała.

– Ona jest śliczna, Billie. – Jessica nie ukrywała entuzjazmu. – Wygląda zdrowo, chociaż jest taka malutka, no i te włosy! Moss na pewno jest zachwycony. Seth przesłał wiadomość na „Enterprise”. Lada dzień Moss się odezwie. Przynajmniej nie musisz się martwić, że Maggie pójdzie na wojnę. Dobre córki zostają u boku matek.

Billie upiła łyk kawy. Dobre córki? Czyżby Jessica uważała Amelię za złą?

– Jessico, w Anglii kobiety walczą. Czytałam o tym. Są bardzo dzielne. Wojna jest okropna. W szpitalu czytałam… – ugryzła się w język.

Ta opowieść zdenerwuje biedną Jessicę. Młoda kobieta wiozła w karetce czterech rannych. Trafiła w nich bomba. Znaleziono tylko szczątki ciał. Nie, to zbyt straszne, zwłaszcza że Amelia jest w Anglii. Maggie i pogoda to jedyne bezpieczne tematy. Na każdą wzmiankę o Agnes Jessica gwałtownie zaciskała usta.

– Napisałam do Mossa o Maggie – poinformowała Billie. – O, właśnie. Czy możesz mi polecić dobrego fotografa? Chciałabym, żeby zrobił jej zdjęcie. Wyślę je Mossowi.

– Seth się tym zajął, Billie. Fotograf przyjedzie w przyszłym tygodniu, na chrzciny Maggie.

– Chrzciny? W przyszłym tygodniu? Chyba będę już zupełnie zdrowa, ale nie mam w co się ubrać! Dobry Boże, tak szybko?

– Billie, nie masz się czym przejmować. Seth i Agnes zadbają o wszystko. Zresztą matka nie uczestniczy w ceremonii. To nie będzie duża uroczystość, zwykłe chrzciny. Tylko najbliżsi przyjaciele wpadną na skromną kolację. Maggie będzie ubrana w tę samą sukieneczkę, w której podawano do chrztu Mossa i Amelię. Zapakowałam ją starannie. Będzie jak nowa. Nie musisz zawracać sobie niczym głowy.

Ale chcę! Mało brakowało, a Billie krzyknęłaby to głośno. Ma nie iść do kościoła? To nie do pomyślenia. Opuścić chrzciny własnego dziecka? No, zobaczymy!

– Billie, o co chodzi? – zaniepokoiła się Jessica. Młoda kobieta opanowała się z trudem:

– Sama chcę się tym zająć. Chcę iść do kościoła na chrzciny Maggie. To moja córka. Jak mogę napisać o tym Mossowi, skoro nie będę na uroczystości?

– Kochane dziecko, właśnie tak załatwiamy tu pewne sprawy! Musisz do tego przywyknąć. Jesteś teraz jedną z Colemanow i musisz zaakceptować nasz sposób bycia. Dlatego właśnie Moss cię do nas przysłał. Chyba jesteś przemęczona, zresztą to twój pierwszy dzień w domu. Jutro sama przyznasz, że Seth najlepiej o wszystko zadba. Twoja mama mu pomaga, albo pomoże, jeśli będzie trzeba. Moss o wszystkim wie.

I tyle.

Billie powstrzymała łzy i pocałowała teściową na dobranoc.

– Zanim pójdę spać, zajrzę do Maggie.

Słowa, które musiała wypowiedzieć, łamały Jessice serce:

– Poczekaj do rana, Billie. Niania na pewno ułożyła Maggie do snu. Mogłabyś ją obudzić, a nianie tego nie lubią.

– Czy chcesz mi powiedzieć, że piastunka nie wpuści mnie do mojego dziecka?

– Niestety, Billie. Nie otwiera się zamkniętych drzwi.

Jessica chciałaby przytulić ją serdecznie, zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Ostatnio jednak coraz częściej czuła, że niedługo nie będzie już mogła dodawać jej otuchy. Babskie wymysły, mruczał Seth. Im szybciej Billie zrozumie, że tutaj żyje się „na sposób Colemanów”, tym lepiej. Nie ma sensu podburzać do buntu. Jessica wyjęła różaniec z kieszeni i zamknęła oczy. Billie czekają gorzkie pigułki do przełknięcia, te same, które łykała i ona. I po co? Żeby skończyć jako przedwcześnie postarzała, zgorzkniała kobieta, cierpiąca na myśl o wszystkich nie rozegranych bitwach? Nie, na dłuższą metę lepiej będzie, jeśli Billie stanie się jak Colemanowie: twarda, zachłanna i samolubna. W innym wypadku będzie uciekać jak Amelia. I jak Jessica.

Billie wybiegła na korytarz. Spojrzała na drzwi pokoju dziecięcego. Zamknięte. Zgarbiona, wróciła do siebie i przekręciła klucz w zamku. Nie przywykła do zamkniętych drzwi; nie znosiła ich. Z płaczem przycisnęła do piersi list do Mossa. Niestety, to nie przybliżyło jej męża.


* * *

Maggie skończyła właśnie trzy miesiące, kiedy Seth wszedł do kuchni z rozjaśnioną uśmiechem twarzą. Wracał z Klubu Hodowców Bydła.

– Masz minę, jakbyś za darmo dostał byka medalistę – zauważyła Agnes nalewając sobie kawy. – Może filiżankę? Tita zanosi Jessice herbatę.

– Mam dużo lepsze wiadomości niż jakiś tam byk. Właśnie dzwonili do mnie z Waszyngtonu. „Enterprise” płynie do Pearl Harbor. Mój chłopak jest zdrów i cały. Może nam się uda do niego dodzwonić. Wejdą do portu ósmego maja, za cztery dni, Aggie. Idę zawiadomić Jessice.

Agnes odprowadzała go wzrokiem. Niewiarygodne, że Colemanowie zawsze dostają, czego chcą. Tę sprawę trzeba załatwić umiejętnie. Billie stawiała opór na każdym kroku. Nie wiadomo, jak zareagowałaby słysząc, że teść i matka planuj ą kolejną ciążę.

Billie jednak ochoczo poleci na Hawaje, żeby zobaczyć się z mężem. A po powrocie będzie nosiła dziedzica Colemanów. Tym razem szczęście im dopisze. Cóż łatwiejszego niż zdać się na naturę?

Загрузка...