Rozdział drugi

Agnes Ames zajrzała do piecyka, gdzie brązowiał smakowity kurczak. Jak niemal każda gospodyni w Filadelfii – ambicją jej wszak było robić to samo co inni, tylko lepiej – po powrocie z niedzielnej mszy wstawiła kurczaka do pieca. Zaprosić gościa na niedzielny obiad to jedno, przygotować odpowiedni, choć niedrogi posiłek, to co innego.

Kurczak wyglądał bardzo apetycznie. Agnes rozejrzała się po kuchni, którą wypełniał zapach przypraw. Wszystko gotowe: miska zielonej sałaty, fasolka szparagowa, ze względu na porę roku droższa, niż Agnes się spodziewała. Puree ziemniaczane i sos dopełnią menu. Masło, niemal bezcenne, odkąd wprowadzono kupony żywnościowe, należało najpierw zmiękczyć, potem ubić z zimną wodą i schłodzić ponownie. Dzięki tej sztuczce wzrastała objętość. Agnes Ames nie znosiła margaryny. Poprzedniego wieczora upiekła pyszną kruchą szarlotkę. Była wprawdzie nie najlepszą kucharką, ale za to mistrzynią ciast. Wolała nie myśleć o poważnie naruszonym zapasie cukru.

Z salonu dobiegała posępna, żałobna muzyka. To niepodobne do Billie. Skończywszy ćwiczyć, grywała zazwyczaj pogodne, popularne melodie. Dawniej Agnes w marzeniach widziała w córce pianistkę koncertową. Znawcy zapewniali ją o jej talencie. Niestety, z powodu wysokich kosztów lekcji musiała porzucić te plany i pomyśleć o innej dla Billie karierze.

Nasłuchiwała przez chwilę. Billie nauczyła się nowej melodii. Nie, nie jest żałobna, tylko po prostu smutna. Myśli Agnes zaprzątał przystojny podporucznik. Moss Coleman ją przerażał. Nie tyle on, ile sposób, w jaki Billie na niego patrzyła. Teksańczyk! To na pewno robotnik – czy może na farmie mówi się „parobek”? I ten straszliwy akcent! Nie dla Billie. Zdecydowanie nie dla Billie. Od rana głowiła się, co zrobi, jeśli kowboj przyjdzie na obiad i zaprosi Billie na randkę. Dotychczas córka zawsze była jej posłuszna. Agnes poczuła skurcz w żołądku.

Jeśli podporucznik przyjechał do Filadelfii na dłużej, co będzie z Nealem Foxem? Nealem Foxem, synem właściciela banku. Neal Fox był idealny: grzeczny, uprzejmy, ze starej rodziny. Na dodatek miał kategorię 4F, więc nie groziło mu wojsko. Martha Fox, która należała do tego samego kółka ogrodniczego co Agnes, zaaranżowała już spotkanie. W porównaniu z chłopcem Foxów typ pokroju podporucznika Colemana… Agnes się wzdrygnęła, przy czym omal nie obcięła sobie palca, obierając ziemniaki. Żywiła nadzieję, więcej, modliła się, żeby porucznik nie przyszedł. Podziękował za zaproszenie, ale nie przyjął go ani nie odrzucił. Co za brak wychowania. Głupi parobek. W jej wyobrażeniu tak właśnie postępowali kowboje. Natomiast Neal przyszedłby piętnaście minut wcześniej, z kwiatami dla niej i słodyczami dla Billie. Tak właśnie należałoby się zachować. Coleman za to zjawi się, ściskając czapkę w dłoniach, poprosi o trzy dokładki, będzie trzymał kurczaka palcami, które potem obliże. Chodziła przecież do kina: wiedziała, że kowboje gotują na ognisku i jedzą z puszek. Ale czy przystojny podporucznik naprawdę jest taki jak oni? W jego spojrzeniu zauważyła coś dziwnego, jakby… jakby to on ją oceniał! Teksańczyk!

Dzisiaj porozmawia z Billie o Nealu. Po południu, kiedy gość już sobie pójdzie, a one zajmą się zmywaniem naczyń. Billie lubiła ich niedzielne pogawędki. Zdaniem Agnes były wyjątkowo nudne. W jej życiu nie działo się nic ciekawego, a Billie była taka uległa, tak łatwo można było przewidzieć, co zrobi i powie, że niewiele miały tematów do rozmowy. Zazwyczaj omawiały ostatnio przeczytane książki albo plotkowały o znajomych.

Agnes spojrzała na zegarek. Za kwadrans druga. Za piętnaście minut przyjdzie gość. Billie przestała grać. Zamknęła pianino. Poszła do gabinetu. Agnes wiedziała, że siedzi skulona na kanapie, z książką w ręku, i wygląda przez okno. Czekała na biały mundur.

Telefon zadzwonił trzy minuty przed drugą. Billie rzuciła się do aparatu na złamanie karku.

– Halo? – wysapała.

– Billie?

– Tak. – To on. – Tak, to ja. Moss?

Zachichotał cicho.

– Przykro mi, ale nie przyjdę na obiad. Admirał ma ochotę na partyjkę golfa, a poza mną nie ma tu nikogo, kto mógłby z nim zagrać. Może innym razem?

Zagryzła wargi. Nie przyjdzie. Nie wiadomo skąd wiedziała, że tak będzie. A tak chciała go zobaczyć. Nie pamiętała, by kiedykolwiek pragnęła czegoś równie gorąco, z wyjątkiem dwukołowego rowerka na któreś święta. Tamto życzenie także się nie spełniło.

– Oczywiście – postarała się ukryć rozczarowanie. – W niedziele zawsze jesteśmy w domu. Zapraszamy. – Co innego mogła powiedzieć?

– Dziękuję bardzo. I proszę podziękować pani mamie. I Billie, mam nadzieję, że jeśli kiedyś wybierze się pani do USO *, mogę liczyć na taniec z panią?

USO. Taniec. Zastrzega sobie taniec.

– Z przyjemnością, poruczniku. Dziękuję za telefon. – Odłożyła słuchawkę ze sztucznym uśmiechem. Agnes na pewno stoi w progu. Jej uszom nie umknie żadne słowo. Zaraz musi z nią porozmawiać. Zrób to. Zrób to teraz, zanim się rozpłaczesz.

– O, mamo, jesteś tu. Dzwonił porucznik Coleman. Nie przyjdzie. Gra w golfa z admirałem. Powiedziałam, że zawsze może nas odwiedzić. Nie masz nic przeciwko temu, mamo?

Agnes odetchnęła z ulgą. A więc Neal nie jest bez szans.

– Ależ skąd, kochanie. Musimy robić, co w naszej mocy.

Billie chciało się płakać. Niestety, teraz nie mogła sobie na to pozwolić. Nie miała już swojego pokoju, który tak bardzo lubiła. Lubiła małe okienka, półki pełne książek, sterty nut, własnoręcznie namalowane obrazki, grubą teczkę projektów. Teraz wszystkie te skarby poniewierały się w gabinecie. Gabinet to nie sypialnia.

– Cóż, skoro będziemy tylko we dwie, właściwie możemy już siadać do stołu. – Agnes wracała do kuchni. – Zjemy tutaj. Nie ma sensu robić bałaganu w jadalnym, prawda?

Billie ruszyła za nią, przekonana, że nie przełknie ani kęsa. Przybrała obojętną minę. To będzie następna zwyczajna niedziela.


* * *

Moss odłożył słuchawkę i spojrzał na kije golfowe stojące w rogu biura admirała McCartera. Admirał w klubie oficerskim zabawiał swojego gościa rozmową. Przez chwilę gryzło go sumienie. Szybko zbiegł po schodach. Na parkingu czekali na niego z niecierpliwością trzej przyjaciele.

– Nowy Jorku, szykuj się, jedziemy! – krzyknął jeden. Moss uśmiechnął się pod nosem i wsiadł do forda.

O Billie Ames pomyślał dopiero tydzień później, kiedy się obudził obolały i zagubiony. Umył zęby, zażył trzy aspiryny. Kiedy w końcu do niego dotrze, że kac po sobotniej nocy skutecznie psuje niedzielę? W tym stanie ducha może równie dobrze uspokoić sumienie i iść do Billie na obiad.

Przez dłuższą chwilę spoglądał na automat telefoniczny. Kogo chciał oszukać? Poprzedniej nocy wypatrywał jej w USO. Dopiero po jedenastej, kiedy przyzwoite dziewczęta, takie jak ona, już śpią, poszedł do baru. Teraz szybko wrzuci monetę, zanim zmieni zdanie.

Billie odebrała po pierwszym dzwonku. Przesunęła.kapelusz na bok, żeby lepiej słyszeć. Spodziewała się telefonu przyjaciółki.

– Billie?

Jak tylko usłyszała jego niski, ochrypły głos z południowym akcentem,; od razu ugięły się pod nią nogi. Zacisnęła dłonie na modlitewniku, aż pobielały jej kostki. Zadzwonił. Jej modlitwy się spełniły.

Musi być spokojna i opanowana.

– Dzień dobry, poruczniku. Jak się udał golf? – spytała. Potrzebowała trochę czasu, żeby się uspokoić. Boże, czemu nie wymyśliła niczego bardziej oryginalnego?

– Golf? A, tak. – Znowu poczuł wyrzuty sumienia, więc zdławił je szybko.

Głowa pękała mu z bólu. Nie powinien do niej dzwonić; właściwie nie wiedział, po co to zrobił. Była miłą dziewczyną, ale nie dla niego. Nagle przypomniał sobie, jak na nią czekał poprzedniego wieczora.

– Dzień dobry, Billie. Czy zadzwoniłem za wcześnie? – Masował sobie skronie. Nie wiedział, która jest godzina. Podobał mu się jej niski gardłowy śmiech.

– Nie, skądże. Nie śpię od dawna. Właśnie wychodzę do kościoła. Gdyby zadzwonił pan pięć minut później, już by mnie nie było. – Umilkła.

– Do kościoła? – Ach, ludzie się tam modlą. Czy modliła się za niego, tak jak obiecała? – Jest pani katoliczką?

– Tak.

– Ja też. Podobnie jak moja mama. Niewielu nas w Teksasie. Niestety, niezbyt często uczestniczę w mszy. – Do licha, jakiego właściwie jest wyznania? Chyba agnostykiem raczej niż katolikiem. Od dnia, w którym matka uznała, że jest wystarczająco duży, by sam chodził do kościoła, nie przekroczył progu świątyni. Zamiast, jak jego siostra Amelia, brać udział we mszy o dziesiątej, biegał na pas startowy. Seth nigdy nie chodził do kościoła.

Billie nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Kątem oka widziała, że Agnes się niecierpliwi przy drzwiach. Ciekawe, czy wiedziała, z kim rozmawia? Moss oszczędził jej wysiłku podtrzymywania rozmowy.

– Czy zaproszenie na obiad jest nadal aktualne? Jeśli tak, chciałbym z niego dzisiaj skorzystać.

Billie głośno wciągnęła powietrze:

– Oczywiście. Jemy o drugiej. Cieszę się na nasze spotkanie, poruczniku.

– Czy nie mogłabyś mówić mi po imieniu?

– Och… pewnie… Moss. Do zobaczenia.

– Nie zapominaj, że obiecałaś modlić się za mnie – zażartował.

– Nie zapomnę.

Odłożyła słuchawkę i popatrzyła na Agnes:

– Mamo, wiesz kto dzwonił? Podporucznik Coleman. Przyjdzie na obiad. To miło z jego strony, prawda? – Poprawiała kapelusz przed lustrem. Wolała nie widzieć miny Agnes.

– Cóż, nie zapominaj, że chciałaś po południu odwiedzić przyjaciółkę. – Agnes z trudem utrzymywała obojętny ton. Przystojny podporucznik nadal zagrażał jej planom, a już uważała niebezpieczeństwo za zażegnane.

Billie odwróciła się na pięcie.

– Jak wyglądam?

Agnes zauważyła w niej zmianę. Jej córka rozkwitła w ułamku sekundy. Jest ładna, a za kilka lat będzie pięknością. Odziedziczyła po matce sylwetkę i chód. Miała ładnąjasną cerę i duże oczy, raz szare, raz piwne. Jest zdecydowanie za dobra dla teksaskiego parobka. Za tydzień, najdalej dwa, Neal Fox wróci z college’u.

Ich krokom towarzyszyło bicie dzwonów. Miały niedaleką drogę przed sobą, tylko cztery przecznice do kościoła. Agnes była zmartwiona. Może modlitwa pomoże, chociaż dawno już straciła wiarę w jej skuteczność. Chodziła do kościoła tylko dlatego, że tego się po niej spodziewano. Tam zresztą spotykało się większość odpowiednich ludzi. Agnes przyjęła katolicyzm po ślubie. Gnojek, za którego wyszła na złość rodzicom, namówił ją, by wychowywała córkę w jego wierze. Spełniła tę prośbę, choć jej zdaniem religia to głupie czary-mary. Nie chodziła do spowiedzi ani nie pościła w piątki, ale jako dobra matka dopilnowała, by Billie przystąpiła do Pierwszej Komunii i bierzmowania. Co miesiąc wysyłała ją do spowiedzi. Boże, biedny ksiądz pewnie umierał z nudów, wysłuchując jej grzeszków! Tak, Billie to dobra dziewczyna i taka zostanie. Nie siła modlitwy jednak tego dokona, ó nie! To zadanie Agnes.

Billie nie zauważała, co się dokoła niej dzieje. Matka musiała ją popchnąć do ołtarza, żeby przyjęła komunię. Do balu absolwentów zostało już kilka tygodni. Czy mogłaby zaprosić Mossa? A może uzna to za głupi, dziecinny pomysł? Liczyła na zbyt wiele, wybiegała myślami za daleko w przyszłość. Fakt, że przyjdzie na obiad, to jedno, jej marzenia to drugie. Musi uzbroić się w cierpliwość. Pomodli się o to. A wracając do balu – dziewczyny zzieleniałyby z zazdrości, gdyby weszła wsparta na ramieniu przystojnego oficera marynarki. Podporucznika. Lotnika…

Za kilka godzin go zobaczy. Przeszył ją dreszcz emocji. Schyliła głowę. Modliła się za Mossa Colemana: niech się spełnią wszystkie jego marzenia.


* * *

Billie siedziała na kanapie przy oknie i udawała, że czyta. W rzeczywistości wypatrywała Mossa. Dwa razy wyszorowała zęby. Co chwila zerkała do lustra, aby się upewnić, że lekki wietrzyk nie zepsuł jej fryzury. Ostrzyżone na pazia, delikatnie podwinięte do środka popielate włosy wyglądały tak jak chciała. Wolałaby co prawda, żeby opadały na jedno oko, jak u Weroniki Lakę. Niestety, lekko się kręciły, więc musiała przypinać je spinką. Przy krawężniku zatrzymał się samochód. Billie zakręciło się w głowie. Oddychała głęboko, jak wtedy gdy miała grać recital. Poczekała, aż nacisnął dzwonek. Dopiero wtedy otworzyła drzwi i utonęła w pogodnym spojrzeniu błękitnych oczu. Posłała mu ów olśniewający uśmiech, który zapamiętał. To wystarczyło, by ból głowy zelżał.

Agnes weszła do pokoju. Ze zdumieniem patrzyła na bukiet kwiatów. Moss wręczył go jej ze słowami:

– To dla pani, pani Ames, a dla Billie mam czekoladki.

Wszystko było na opak. Przecież to Neal Fox miał przynieść słodycze i kwiaty. Na chwilę straciła panowanie nad sobą, ale tylko na chwilę. Uśmiechnęła się, jednak jej oczy pozostały zimne.

Moss ukazał zęby w sztucznym uśmiechu. Wiedział, że Agnes nie życzy sobie jego obecności, ale nic go to nie obchodziło. Spojrzał na Billie:

– Może pokażesz mi ogród? Jeśli dobrze zauważyłem, macie kawałek ziemi za domem.

– Tak, chętnie. Mamo, nie potrzebujesz mnie w kuchni, prawda? Moss odnalazł wzrok Agnes. Czekał, jakby chciał ją sprowokować.

– Nie, wy młodzi idźcie do ogrodu. Poradzę sobie. Obiad za dwadzieścia minut. – Godzina przybycia Mossa nie uszła jej uwagi. Przyjechał za piętnaście druga. A przecież to Neal Fox miał się wykazać doskonałymi manierami. Trochę zdezorientowana i poirytowana, wróciła do kuchni. Zajęła się szukaniem odpowiedniego wazonu. Kwiaty były piękne, niemal ostentacyjnie drogie. Na pewno wydał na nie fortunę. Na czekoladki zresztą też, kupił najlepsze. I wcale nie było to żałosne funtowe pudełko, nie, przyniósł całe pięć funtów. Ciekawe, ile wynosi żołd podporuczników? W każdym razie nie tyle, by ich stać było na tak kosztowne prezenty, żachnęła się. Miała wrażenie, że czuje zapach pieniędzy. Czyżby ten bezczelny młodzieniec okazał się kimś więcej niż zwykłym parobkiem? Przepyta go podczas obiadu. Znała się na tym. Zazwyczaj ludzie nie zdawali sobie nawet sprawy, ile informacji z nich wyciągała. Chyba nie doceniła przystojnego pilota. Po raz drugi nie popełni tego samego błędu.

Mieszała sos i obserwowała Billie i Mossa przez okno. Ładna z nich para. Ciekawe, o czym rozmawiają? Raczej nie o pogodzie. Pewnie o nim. Billie umiała słuchać.

Skrzywiła się. W sosie były grudki. Musi go przecedzić.

Billie ze wzrastającym zdumieniem obserwowała, jak przebiega obiad. Jej matka i Moss nie milkli ani na chwilę. Obawiała się, że Agnes będzie lodowato uprzejma i milcząca, a tymczasem usta się jej nie zamykały. Moss odpowiadał na pytania z przesadnie silnym akcentem i uśmiechem na twarzy. Nigdy tak nie mówi, kiedy rozmawia ze mną, zauważyła Billie.

– Zakładam, że Austin to duże miasto – mówiła Agnes. – Najdalej położony południowy stan, w którym Billie i ja byłyśmy, to Wirginia. Od dawna mieszka pan w Teksasie?

– Od urodzenia. – Przesadnie przeciągał samogłoski jak wszyscy Południowcy. – Moi rodzice także. Kurczak jest wyśmienity, proszę pani.

To tyle, jeśli chodzi o jego apetyt parobka, stwierdziła Agnes w myśli. Jadł bardzo niewiele. Nie uszło jej uwagi, że bez wahania wybierał odpowiednie sztućce. Ku jej uldze, nie zatknął też sobie serwetki pod szyją. Agnes próbowała dalej:

– Pańscy rodzice nadal tam mieszkają?

– Tak, proszę pani. Moja mama przyrządza fasolkę zupełnie tak samo, z cebulką i boczkiem. – Spojrzał Agnes w oczy. Uśmiechnął się, widząc, że wystrychnął ją na dudka. Usiłowała wyciągnąć z niego informacje na temat rodziny. Był uprzejmy, ale unikał jednoznacznych odpowiedzi.

– Billie, kochanie, nie smakuje ci nadzienie? Nic nie jesz. Dobrze się czujesz?

– Tak, mamo. – Szybko, zanim Agnes ponownie przejmie ster rozmowy, zadała swoje pytanie: – Opowiedz nam o admirale McCarterze. Jak się z nim pracuje?

Moss się roześmiał.

– Nudno. Wszyscy admirałowie to nudziarze. Siedzą za biurkiem, przekładają dokumenty z miejsca na miejsce, grają w golfa i jadają w klubie oficerskim. I na dodatek narzekają, jak samotnie czują się na tak wysokim stanowisku.

– Co w takim razie chciałby pan robić, poruczniku? – wtrąciła się Agnes. Jak przedtem, jego teksaski akcent się nasilił, kiedy się do niej zwracał:

– Cóż, proszę pani, zaciągnąłem się, żeby latać. I to właśnie będę robił, jeżeli modlitwy się spełniają. – Puścił oko do Billie. Ogarnęło ją przyjemne ciepło na myśl o ich małym sekrecie.

– A co pana rodzice o tym sądzą? Zapewne pańska mama bardzo się martwi. Co prawda nie mam syna, ale pański ojciec jest chyba bardzo dumny? Czy on także jest pilotem?

– Nie, proszę pani. Tata jest na emeryturze, można by powiedzieć. – Uwielbiał wściekły błysk w oczach Agnes. – Mama początkowo się martwiła, ale powiedziała, że cieszy jato wszystko, co mnie sprawia radość. Wystarczy, że trzęsie się nad Amelią, moją siostrą.

Okazywał jej zbyt wiele szacunku, by uznać go za spryciarza, jednak unikał odpowiedzi na pytania.

– Mówiono mi, że Teksańczycy mieszkają na farmach. Czy pańska rodzina także?

– Mieszkają na farmach? – powtórzył za nią. – Mamy rancho. W Teksasie nazywamy to „rancho”. – Popatrzył na Billie i zapytał, czy chciałaby po obiedzie pójść do kina.

– Tak, chętnie. Mamo, nie masz nic przeciwko temu, prawda?

Z jej spojrzenia Agnes wyczytała, że pójdzie bez względu na jej odpowiedź. Działy się tu rzeczy, których nie potrafiła nazwać, a które wcale jej się nie podobały. Miała takie piękne plany w związku z Billie i Nealem Foxem. Teraz córka będzie porównywała każdego mężczyznę z tym przystojnym, choć niezbyt inteligentnym podporucznikiem. Zacisnęła pięści.

– Nie, skądże. Możecie iść po deserze. Sama pozmywam. Ty, Billie, zrobisz to za tydzień.

Na deser podała pyszny placek z czereśniami. Billie i Moss pochłonęli go w okamgnieniu. Później porucznik dostał filiżankę kawy, a córka szklankę mleka. Billie rozszyfrowała to od razu: matka przypomina, że ona jest jeszcze dzieckiem, a Moss dorosłym mężczyzną. Nie tknęła mleka.

– Następny seans zaczyna się o czwartej, Moss. Chodźmy już. Nie lubię wchodzić, kiedy film się już zaczął, a ty? – Nie czekając na jego odpowiedź, pobiegła po torebkę.

– Pani Ames, obiad był wyśmienity. Domowy posiłek to cudowna odmiana po stołowaniu się w kantynie. Dziękuję bardzo. Powiem mamie, że przyrządza pani fasolkę według tego samego przepisu.

Nie miała wyjścia. Musiała zachować się grzecznie i miło. Pokonał ją.

– Dziękuję za kwiaty, poruczniku. To bardzo miły gest. Na kwiaty z naszego ogrodu musimy poczekać aż do lata. Wiosenne są takie nietrwałe.

Paplała zbyt dużo, a on jej na to pozwalał. Kiedy dołączył do Billie w korytarzu, obserwowała oboje uważnie. Moss przypominał jastrzębia krążącego nad upatrzoną ofiarą. Chciała się nawet sprzeciwić, kiedy wziął Billie za rękę. Powinna powstrzymać córkę, zanim będzie za późno. Za późno na co? Za późno dla Neala Foxa, na rany Chrystusa!

Moss się odwrócił. Jego twarz skrywał cień.

– Do widzenia, pani Ames. Odwiozę Billie przed zmrokiem.

Agnes nie musiała patrzeć mu w oczy. I tak wiedziała, co się w nich maluje: zadowolenie po wygranej bitwie.


* * *

Szedł tuż za Billie, ostrożnie trzymając dwie porcje prażonej kukurydzy. Nie lubił, kiedy dwie osoby sięgały do tej samej torby. Co jego to jego.

Billie usiadła obok Mossa. Dotykali się ramionami. Lubił ją. Pod wieloma względami przypominała mu siostrę. Nawet Seth ją zaaprobuje. Było w niej coś kruchego, staroświeckiego. Podejrzewał, że ma bardziej skomplikowany charakter, niż się wydawało na pierwszy rzut oka. Była taka młoda i niewinna, nie zmanierowana jak inne dziewczyny. Jakim cudem ten sęp z Elm Street wychował takie dziecko? Na Boga, Agnes Ames i jego ojciec mieli dużo wspólnego, jednak cechy, które w nim podziwiał, były nie do zniesienia u kobiety. Mimo to jednak doceniał jej siłę i inteligencję.

W milczeniu obejrzeli kronikę i film rysunkowy w oczekiwaniu na seans. Betty Grabie zaprezentowała na ekranie niewiarygodnie długie nogi po niespełna dziesięciu minutach. Moss wziął Billie za rękę. Z niewiadomych przyczyn pary zawsze to robią. Czy tak właśnie widział siebie i Billie? Jako parę? Jej dłoń była miękka i delikatna jak ona sama. Widział, że się uśmiecha w ciemności. Miły z niej dzieciak. Bardzo miły. Ciekawe, kiedy skończy osiemnaście lat. I jest taka ładna. Jej uroda promieniowała od środka, oczarowując patrzącego. To chyba o takich jak ona mówi się „dziewczyna z sąsiedztwa”. Zdaniem niektórych, o nie właśnie chodziło w tej wojnie. Moss jednak wiedział, że jest inaczej. Stawką była władza, co doskonale rozumieli ludzie tacy jak ojciec, Agnes Ames czy wreszcie on sam.

Po kolejnych dziesięciu minutach wyszeptał Billie do ucha:

– Posłuchaj, to okropny film i oboje wiemy, jak się skończy. Chodźmy gdzieś i porozmawiajmy. Chciałbym cię lepiej poznać.

– Dobrze. – Billie zmarszczyła brwi. Powiedziała Agnes, że będą w kinie. Ilekroć spotykała się z Mossem, łamała zasady.

– Zawsze jesteś taka zgodna? – Ledwo dosłyszalna nuta w jego głosie zdradzała, że jest zirytowany.

– Tylko kiedy chcę taka być.

– Mam koc w samochodzie. Może pojedziemy do parku i posiedzimy nad jeziorem?

Serce Billie zabiło szybciej. Gdyby Agnes się o tym dowiedziała, byłaby wściekła. Bez namysłu jednak wstała i za Mossem ruszyła ku wyjściu.

Był to piękny dzień. Lepszego nie mogłaby sobie wymarzyć. Po błękitnym niebie dryfowały białe obłoczki. Trawa była bardziej niż zwykle zielona, słońce cieplejsze. Tafla jeziora lśniła.

Nie zdawali sobie sprawy z upływu czasu. Siedzieli na kocu i rozmawiali, rozmawiali, rozmawiali. Opowiadała mu o rzeczach, o których dotychczas nikomu nie mówiła. O tym, że wolałaby zostać projektantką mody, a nie nauczycielką angielskiego czy historii. O tym, jak nauczyła się żyć bez ojca i radzić sobie z nadopiekuńczością Agnes. Kiedy mówiła, że dobrze gra na pianinie, było to wyznanie, a nie przechwałki.

Moss położył się i oparł głowę na jej kolanach. Uniesioną ręką dotknął jej ust.

– Bez szminki dzisiaj – stwierdził, przyglądając się, jak ciemne rzęsy ocieniały jej niebieskie oczy

– Nie w niedzielę. – Roześmiała się. – Przeszkadza ci to?

– Nie w niedzielę – powtórzył. – Powinienem teraz odwieźć cię do domu. Obiecałem twojej mamie, że wrócimy przed zmrokiem. Zanim tam dotrzemy, będzie już ciemno.

– Nie chcę iść do domu – odparła.

– Ja też nie.

– Dlaczego mnie nie pocałowałeś? – zapytała nagle.

Zaśmiał się.

– A chciałabyś tego? Billie Ames, chciałabyś, żebym cię pocałował? – Starał się, by jego głos brzmiał pogodnie i beztrosko. Od dawna chciał ją pocałować. Niemal czuł jej smak, czuł miękkie, uległe wargi. Była w niej jednak pewna niewinność, którą chciał zachować.

Ze zdumieniem stwierdził, że wstrzymał oddech, czekając na jej odpowiedź.

– To miał być pański pomysł, poruczniku. Teraz, kiedy upokorzyłam się, zadając to pytanie, wcale tego nie chcę. Chodźmy już, bo się spóźnimy. – W milczeniu wstała, wyciągnęła spod niego koc i złożyła starannie. Po chwili szła do samochodu.

– Billie! Poczekaj.

Nagle zapragnął, żeby zrozumiała. Co dokładnie miała zrozumieć, nie wiedział.

– Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię. Przez cały dzień miałem ochotę cię pocałować, zwłaszcza kiedy ubrudziłaś się plackiem. – Musnął palcami jej usta. – Będę wiedział, kiedy będziesz na to gotowa, Billie. Zaufaj mi.

Uśmiechnęła się. To znaczy, że chce się z nią spotkać. Postanowiła zaprosić go na bal.

Bez słów wracali do domu. Moss trzymał ją za rękę. Lubił jej dotyk. Lubił Billie Ames. Powinien był ją pocałować.

– Chciałbym cię znowu zobaczyć. Pozwolisz mi?

– Przecież obiecałam modlić się, żeby spełniły się twoje pragnienia.

– Może w sobotę, w USO? Czy mama pozwala ci tam chodzić?

– Byłam tam tylko raz, na herbatce. Mama należy do Czerwonego Krzyża. Zapytam ją. Chyba się zgodzi. – Nawet jeśli nie, ona i tak pójdzie. Zrobi wszystko, żeby się z nim spotkać.

– Dobrze. Więc do soboty. Poczekaj, odprowadzę cię do drzwi. Niech twoja mama sobie nie myśli, że należę do tych facetów, którzy hamują z piskiem opon, trąbią na całą ulicę i zostawiają dziewczynę na chodniku.

– Mamie nie przyszłoby to do głowy – zaprotestowała kierowana solidarnością, ale oboje wiedzieli, że to nieprawda. – Spędziłam cudowne popołudnie. Dziękuję ci. I za czekoladki też.

– Hej, ja również świetnie się bawiłem. – Nie kłamał. Odpowiadało mu jej towarzystwo. Był nią oczarowany. Słuchała i nie mówiła zbyt dużo.

Wiedziała, że Moss ją pocałuje. Nie było to wstrząsające przeżycie, świat nie zadrżał w posadach. Łagodny delikatny pocałunek obiecywał jednak dużo więcej. Więcej, niż Moss mógł ofiarować i żądać od niej. Nie było jej słabo, nie omdlała. Ogarnęło ją przyjemne ciepło. Przez krótką chwilę pragnęła, żeby ją objął, ale sobie zaraz przypomniała, że świat to nie tylko Moss Coleman. Jej oczy lśniły w świetle lampy na werandzie. Pewnego dnia otrzyma więcej. Była tego pewna. Sama do tego doprowadzi.

– Dobranoc, Billie. Do zobaczenia w sobotę.

– Dobranoc, Moss. Jedź ostrożnie.

Dotychczas tylko matka tak go upominała, i wtedy jakby na złość prowadził jak szatan. Tego wieczora nie złamał żadnych przepisów w drodze do koszar.

Agnes wyglądała spoza firanek. Zesztywniała, słysząc niski, gardłowy śmiech Billie. Jej córka nigdy się tak nie śmiała. Był to śmiech kobiety. Szybko przeszła do kuchni.

– Jak film? – spytała, kiedy usłyszała szczęknięcie drzwi.

– Był okropny. Wcale się nam nie podobał. – Wcale nie skłamała. Po prostu nie miała ochoty opowiadać Agnes co, gdzie i dlaczego. – A jak ty spędziłaś popołudnie, mamo?

– Grałam w karty u sąsiadów, dopiero wróciłam. Zaraz będzie „Amos’n Andy”. Posłuchasz ze mną?

– Nie, dziękuję. Mam jutro test z historii i muszę trochę poczytać. Zrobię sobie kanapkę i zabiorę się do roboty.

Nie miała testu ani nie była głodna. Po prostu chciała być sama. Chciała przypomnieć sobie każdą chwilę, każde słowo Mossa. Do soboty jeszcze tylko sześć dni.

Загрузка...