Rozdział siódmy

Uwzględniając postoje i opóźnienia, podróż do Austin trwała tydzień. Było to najgorsze siedem dni w życiu Billie. Poranne nudności pojawiły się w dniu wyjazdu Mossa i z reguły nie ustępowały do wieczora. Całą drogę spędziła na dolnym posłaniu. Obok stało wiadro, przyniesione przez uczynnego konduktora. Agnes chuchała na nią i dmuchała przez pierwsze dwa dni, dopóki Billie nie oznajmiła, że chce być sama.

Agnes posłuchała z chęcią. Trzy razy dziennie zasiadała do stołu w luksusowo urządzonym wagonie restauracyjnym, gdzie nie omieszkała informować wszystkich obecnych, że jest jedną z Colemanów z Austin. Nie kłamała wprost; to rozmówcy wyciągali wnioski, że mają do czynienia z kimś, w czyich żyłach płynie krew Colemanów, głowiąc się jednakże, kim właściwie, u licha, są ci Colemanowie. Dla Agnes podróż była przygodą, uwerturą do nowego życia. Mossowi nie poświęciła ani jednej myśli; zapomniała o nim w chwili, gdy wyjechał do San Diego i dalej, na Hawaje. Moss Coleman spełnił swój obowiązek. To wystarczy.

Rankiem 25 sierpnia 1942 roku pociąg wjechał na stację w Austin. Billie, wsparta na ramieniu matki, znowu walczyła z atakiem mdłości. Ponieważ od siedmiu dni praktycznie nie wstawała z łóżka, nogi się pod nią uginały, bolał kręgosłup. Była blada i wymizerowana.

– Pani Coleman? – Uśmiechnięty kolejarz w białym mundurze ukłonił się grzecznie.

– Tak – Agnes odpowiedziała za Billie, która przysiadła na posłaniu.

– Proszę za mną, pani Coleman. Zechcą mi panie dać kwity bagażowe, żebym mógł odebrać walizki.

Zapewne Colemanowie dali mu niezły napiwek, stąd ten szeroki uśmiech, wydedukowała Agnes. Wyciągnęła kwity z torebki:

– Chodźmy, Billie. Nie możemy kazać innym czekać.

Kolejarz zaprowadził je do drzwi i pomógł wysiąść. Wśród tłumu na peronie zwracała uwagę pewna para: siwowłosa kobieta i potężny mężczyzna o lasce. Za ich plecami stał szofer w czapce i liberii.

Billie napotkała wzrok teścia. Od razu odgadła, co myślał: więc to jest kobieta, którą Moss miał nieszczęście poślubić! Szybko spojrzała na teściową; w szarych oczach było współczucie i zrozumienie. Zanim się spostrzegła, dama ruszyła w jej stronę.

– Skarbie, jesteś chora – stwierdziła Jessica Coleman. – Chodźmy. Tita, nasza gosposia, zna lekarstwa na wszelkie dolegliwości, łącznie z rannymi mdłościami. Za kilka dni będziesz zdrowa jak rydz.

Pani Coleman nie musiała patrzeć na Setha. I tak znała jego myśli: Moss zwariował, wybierając tę bladą bidulę na matkę jego wnuka.

Jessica zwróciła się do Agnes:

– Pani Ames, mam nadzieję, że tak jak my polubi pani życie w Sunbridge. – W jej cichym głosie Billie odnalazła teksaski akcent męża.

Uprzejma odpowiedź Agnes dawała im jasno do zrozumienia, że jej przyjazd to pomysł Mossa; czuł się lepiej, wiedząc, że będzie z Billie, a ona, oczywiście, nie chciała mu się sprzeciwiać. Poinformowała ich o tym, nie okazując żadnych uczuć. Zachowywała się skromnie i poprawnie. Seth przypomniał sobie, co odpowiedział Moss na pytanie, jaka jest teściowa: „taka jak ty”. Otóż i ona we własnej osobie. Agnes Ames w kostiumie o klasycznym kroju i czarnym małym kapeluszu na kasztanowych lokach, kobieta czynu. Spodobała się Sethowi. Wrócił spojrzeniem do Billie. Szkoda, że syn nie podziela jego gustu, jeśli chodzi o kobiety.

– Zabierz małą do samochodu, Jess – polecił. – Biedula jest chyba ledwo żywa. Pani Ames i ja zaraz przyjdziemy. Carlo – zwrócił się do szofera – zajmij się bagażem.

Wziął Agnes pod rękę. Szli za Jessica i Billie.

– Zrobimy tak: Jess i pani córka pojadą do Sunbridge. My dołączymy potem, weźmiemy służbowy samochód ode mnie z biura – zadecydował. Nie miał najmniejszej ochoty jechać czterdzieści mil z ciężarną kobietą, która ma mdłości. Poza tym będzie miał czas, aby lepiej poznać Agnes.

– Nie mam nic przeciwko temu. Ostatnimi czasy kiepska z Billie towarzyszka. Dziecko, rozumie pan.

Uśmiechnął się sztucznie. Błękitne oczy pod siwą czupryną zabłysły tak samo jak oczy Mossa. Agnes przyglądała mu się uważnie, ciekawa, czy laska jest mu naprawdę potrzebna. Utykał lekko, ale nie na tyle, by musiał się podpierać. Ten wysoki potężny mężczyzna nie miał w sobie śladu słabości. To, co mówił, częściowo tylko oddawało, co myślał. Choć Agnes od razu spodobało się jego towarzystwo, zdawała sobie sprawę, że jest wyjątkiem. Seth Coleman zazwyczaj onieśmielał kobiety, zwłaszcza osoby młode i naiwne jak Billie.

Jej uwagi nie uszedł żaden szczegół: szofer w liberii, biały stetson Setha robiony na zamówienie, jedwabny kostium Jessiki. Kiedy wszystkie walizki zniknęły w bagażniku czarnego packarda, wsiedli do samochodu: Agnes, Billie i Jessica zajęły tylne siedzenie, Seth usiadł z przodu, obok Carlosa.

– Jess, pani Ames i ja wyskoczymy koło biura. Muszę podpisać pewne dokumenty. Dołączymy do was później.

– Może pani Ames jest zmęczona i wolałaby od razu pojechać do Sunbridge – zaoponowała Jessica. Tym samym dawała Agnes szansę.

– Bzdura! – ryknął Seth.

– Szczerze mówiąc, spałam doskonale, pani Coleman. Z przyjemnością pójdę z pani mężem do biura.

Jessica z uśmiechem skinęła głową.

– Ona jest Jessica, a ja – Seth! – huknął teść Billie z przedniego siedzenia.

– A ja jestem Agnes! – odpowiedziała tym samym tonem.

Seth uśmiechnął się wbrew sobie. A zatem staruszka odpłaciła tą samą monetą. Może więc nie wszystko stracone. Może z czasem córka stwardnieje, upodobni się do matki. Podobała mu się Agnes, zadecydował błyskawicznie, tak jak zawsze. Kobiety w jego domu są za miękkie, za łatwo płaczą. Agnes będzie miłą odmianą.


* * *

O tym, jaki błąd popełniła, wyobrażając sobie Austin jako miasteczko na Dzikim Zachodzie, przekonała się Agnes już pierwszego dnia. Jechali szerokimi brukowanymi ulicami. Centrum, choć nie mogło się równać z rozmiarami i pośpiechem Nowego Jorku, w niczym nie ustępowało Filadelfii. Podłużny czarny packard zahamował przed wysokim budynkiem z fasadą z różowego włoskiego marmuru. Nad obrotowymi drzwiami ze szkła i mosiądzu widniał napis COLEMAN. Chociaż zrobiło to na Agnes olbrzymie wrażenie, nie dała nic po sobie poznać, jakby wielu jej znajomych miało własne wieżowce. Nagle przypomniała sobie o Billie.

– Dasz sobie radę, prawda, kochanie? Niedługo do was dołączymy.

Billie zamknęła oczy, żeby nie drażniło ich ostre słoneczne światło. Z ulgą myślała, że Agnes zaraz wysiądzie, a wraz z nią zniknie duszący zapach perfum.

– Damy sobie radę – zapewniła Jessica. – Jedziemy prosto do domu. Zaraz wyślę Billie do łóżka. Seth, może zaprosisz Agnes na lunch? Na pewno nie wrócicie do Sunbridge przed południem.

– Dobry pomysł, Jess – mruknął. Dlaczego ona uważa, że potrzebne są aż trzy posiłki dziennie? Pamiętał czasy, kiedy był szczęśliwy jedząc raz na dzień.

Billie przespała całą czterdziestomilową drogę do Sunbridge. Jessica gładziła ją po ramieniu. Gdyby nie obawa, że ją obudzi, przytuliłaby synową do siebie.

Billie Ames Coleman, żona Mossa, żona jej syna i wkrótce matka jej wnuka. Kiedyś, przed laty, ona była równie ładna, młoda i pełna nadziei jak Billie. Czas i Seth to zmienili.

Poczuła gorycz, choć zazwyczaj to uczucie opanowywało ją rankiem, kiedy budziła się w pustym łóżku. Człowiek ma prawo użalać się nad sobą. Czy w jej wieku wymagała za dużo, pragnąc oddania, czułości i towarzystwa? Gorączkowo szukała w pamięci, kiedy między nią a Sethem przestało się układać. Zawsze dochodziła do tego samego wniosku: był to dzień narodzin Mossa. Spełniła jego oczekiwania, dała mu syna. Pierwszego syna, powiedział dumnie, pierwszego z wielu. Rozczarowanie po przyjściu na świat Amelii zamieniło się w zgorzknienie, kiedy okazało się, że Jessica nie może mieć więcej dzieci. Tak, wtedy właśnie wszystko się popsuło i Seth nie odwiedzał więcej jej sypialni…


* * *

Jessica była zakochana po uszy w szorstkim, surowym Secie Colemanie. Śmiechem kwitowała jego słowa, kiedy zapewniał, że jest dokładnie tym, czego potrzebuje, damą z dobrego domu, której dziedzictwo uszlachetni krew Colemanów.

– Jess, masz klasę – powtarzał i brał ją na ręce. Zawsze dostawał, czego pragnął, a w owym czasie pragnął jej. Nie taił swoich zamiarów, mówił o nich każdemu, kto chciał słuchać. Nie była w stanie oprzeć się przystojnemu agresywnemu mężczyźnie, choć miał brud za paznokciami. Opowiadał o swoim marzeniu: największym, najwspanialszym ranchu w Teksasie: Jessica nie wątpiła, że dopnie celu, nawet gdyby miał własnoręcznie orać nieurodzajną ziemię. Kiedyś myślała, że pragnie tego dla niej. Teraz znała go lepiej. Rancho było dla niego, podobnie jak jej dziedzictwo i szacunek, którym się cieszyła. Oddała je chętnie, przekonana, że w zamian otrzyma miłość i czułość.

Rodzice na próżno tłumaczyli, że popełnia błąd, wychodząc za niego. Carl Bowdrie, związany z bankiem w Austin, pragnął jej niemal równie mocno jak Coleman. Tylko że w jego oczach nie było wyzwania, które widniało w spojrzeniu Setha.

Dzieciństwo w domu rodziców nie przygotowało Jessiki do życia u boku Setha Colemana. Jej ojciec, dżentelmen z dobrej rodziny, otrzymał klasyczne wychowanie i nieduży majątek. Mama była prawdziwą damą. Nie byli bogaci, ale też niczego im nie brakowało. Życie, pełne miłości i oddania, stanowiło ciąg prostych przyjemności: kolacje w gronie dobrze wychowanych, inteligentnych osób, dobre wino, wyśmienite jedzenie, dyskretna obsługa.

Nigdy nie przywykła do przyjęć Setha: whisky, piwo na beczki, krzyki i burdy. Ostatnio, co prawda, wiele się zmieniło, przynajmniej pozornie. Whisky zastąpił szampan, a goście zachowywali się jak ludzie cywilizowani. Pod warstwą ogłady zostali tacy sami: przyciągał ich na owe przyjęcia ten sam cel – pieniądze.

Tylko raz poprosiła o coś Setha. Chciała zatrzymać dom, który odziedziczyła po rodzicach. Wyobrażała sobie, że co jakiś czas zabierze dzieci do domu swego dzieciństwa i udowodni, że nie cały świat kręci się wokół jednego człowieka. Seth odmówił. Odebrał jej dom, tak jak odebrał jej dzieci.

Kiedy go poznała, była śliczną debiutantką. Teraz miała siwe włosy, mieszkała w olbrzymim domu, którego nie znosiła, z mężczyzną, którego nie obchodziło, czy dożyje następnego dnia.


* * *

Wzięła Billie za rękę, chcąc przekazać jej siłę, której sama nie miała.

– Musisz być silna – szepnęła. – Nie twarda, lecz silna. To różnica.

Zanim samochód skręcił w podjazd, lekko potrząsnęła synową:

– Obudź się, skarbie. Zaraz zobaczysz nasz dom: Sunbridge.

Billie przetarła oczy i wyjrzała przez szybę. Przejeżdżali właśnie pod drewnianym łukiem z wypalonym napisem „Sunbridge”. Białe ogrodzenie ciągnęło się na wiele mil. Wiekowe dęby ocieniały krętą aleję. Po obu stronach zieleniły się trawniki, regularnie spryskiwane wodą z automatycznych zraszaczy.

Billie miała wrażenie, że znalazła się w tunelu zieleni. Daleko przed nimi świeciło słońce. W końcu, za ostatnim zakrętem, ich oczom ukazał się dom.

Olbrzymi budynek usadowił się na łagodnym zboczu. Odcinał się od błękitu teksaskiego nieba, przyciągał promienie słońca. Kiedy aleja została za nimi, Billie przyszło do głowy, że tylko tu, w Sunbridge, słońce świeci tak ciepło i tak jasno.

Dom wznosił się na wysokość trzech pięter. Jasnoróżowa cegła, z której zbudowano część główną i dwa skrzydła, kontrastowała z bielą kolumn, podtrzymujących dach werandy. Nad oknami i drzwiami wejściowymi pyszniły się stiuki. Krzewy ozdobne pięły się dokoła werandy. Wokół domu rozciągał się ogród różany pełen altanek i rzeźb. Nie wierzyła własnym oczom.

– Moss nigdy nie opowiadał o Sunbridge. Mówił tylko, że macie rancho. Jessica uśmiechnęła się lekko.

– To do niego podobne. Widzisz, to jest rancho, o powierzchni 250 tysięcy akrów. Hodujemy konie i bydło. Zobaczysz je na pastwiskach za domem i mniejszych ranchach, które Seth dzierżawi. Sunbridge to tylko niewielka część holdingu Colemanów. Seth sam to wszystko zbudował. – W głosie Jessiki była duma, ale Billie dostrzegła smutek w jej oczach.

– Nazwa „Sunbridge” pasuje idealnie – stwierdziła.

– Tak. Kiedy Seth po raz pierwszy zobaczył tę ziemię, wydawało mu się, że jeśli wyciągnie rękę, dotknie słońca. Jego życie było bardzo ponure,

I Billie, i uważał zbudowanie tego domu za wielkie osiągnięcie. Ten dom miał stanowić pomost między mrokami przeszłości a świetlaną przyszłością. Choć Seth nie ma w sobie ani krzty romantyzmu, to on właśnie wymyślił nazwę „Sunbridge”.

Nadal była smutna. Chcąc oderwać się od gorzkich myśli, przesłała Billie wymuszony uśmiech.

– Chodźmy do środka, kochanie, w domu jest dużo chłodniej. Tita zrobi ci coś do jedzenia. Wiem, że nie czujesz się najlepiej, więc oszczędzę ci przedstawiania całej służby.

Carlos przytrzymał drzwiczki. Jessica poleciła mu zająć się bagażem. Po widoku różanego ogrodu i winorośli oplatającej werandę Billie przeżyła następny szok, kiedy weszła do budynku: dębowy parkiet, belki pod sufitem, meble obite skórą. Brakowało tu tylko kłębów papierosowego dymu i stukotu kowbojskich butów. Olbrzymie obrazy przedstawiały silnych ogorzałych mężczyzn przy pracy: ujeżdżali konie, znakowali bydło. Kobieca ręka Jessiki nie sięgała poza ogród. Dom to świat Setha. Świadczył o tym każdy drobiazg.

– Chodźmy na górę, Billie – zaproponowała teściowa. – Ty i Agnes, i oczywiście Moss, zamieszkacie we wschodnim skrzydle. Mam nadzieję, że spodoba ci się twój pokój.

Tutaj widoczny był wpływ Jessiki – pastelowe ściany, wazony pełne kwiatów, lekkie, zgrabne mebelki. W sypialni Billie zmieściłby się parter ich domku przy Elm Street. Ściany obito seledynowym jedwabiem, zasłony i narzuta były utrzymane w złoto-różowej tonacji. Dywan w zielono-beżowy wzór tłumił kroki.

– Jaki to wielki dom – stwierdziła Billie ze zdumieniem. – Chyba nie sprzątasz go sama, prawda?

– Nie, skądże! Nie dałabym sobie rady nawet z ogrodem! – Uśmiechnęła się. – Mamy tu Carlosa, ale jego już poznałaś. To nasz szofer i „złota rączka”, zajmuje się wszystkimi drobnymi naprawami. Jego żona, Tita, gotuje. Oprócz Tity, dwie czy trzy inne młode Meksykanki sprzątają i piorą. Poza tym są stajenni i oczywiście ogrodnik, Julio. W Sunbridge, jak widzisz, pracuje wiele osób. Odkąd Amelia, siostra Mossa, wyjechała do Anglii, brakuje mi kobiecego towarzystwa. Dlatego też bardzo mnie ucieszył przyjazd twój i twojej mamy. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy, Billie. Może nawet nauczysz się traktować mnie jak drugą matkę.

Billie ogarnęło wzruszenie. Przemogła nieśmiałość i mocno objęła teściową.

– Moss cię bardzo kocha – szepnęła. – I ja także cię pokocham. Jessica miała łzy w oczach.

– Cieszę się, że tu zamieszkasz. I dziecko! Sunbridge było puste bez dzieci i młodych ludzi. No, a teraz do łóżka. Wyobrażam sobie, jak cieszy cię myśl o posłaniu, które nie kiwa się najpierw w jedną, a potem w drugą stronę.

Pierwsze dni w Sunbridge Billie spędziła w pokoju. Niestety, stabilne łóżko niewiele pomogło. Cały czas męczyły ją nudności. Po atakach mdłości była tak wyczerpana, że wolała nie schodzić na dół. Jessica otoczyła ją staranną opieką. Billie nigdy nie doświadczyła tyle troskliwości. Teściowa przesiadywała u niej godzinami. Dzięki niej nie czuła się samotna. Matka Mossa była uosobieniem delikatności. Agnes zaglądała do córki tylko rano i wieczorem, i dzieliła się z nią obserwacjami na temat Sunbridge. Z lubością poznawała wszystkie szczegóły historii Colemanów.

Pewnego ranka Billie napomknęła, jak troskliwie zajmuje się nią Jessica.

– Cóż, nic w tym dziwnego – stwierdziła oschle Agnes, machinalnie bawiąc się sznurkiem pereł. – Urodzisz przecież jej pierwszego wnuka.

Billie wpatrywała się w nią z niedowierzaniem. Przecież jej dziecko będzie także pierwszym wnukiem Agnes.

– Och, wiem, co sobie myślisz, Billie, ale nie masz racji. Cieszę się, że będziesz miała dziecko, a jednocześnie martwię się o ciebie. Widzisz, ja po prostu… Jestem dużo młodsza od Jessiki, zrozum. Jeszcze nie przywykłam do myśli, że będę babcią. Wydaje mi się, że cały świat stanął przed nami otworem. Rozumiesz, kochanie. – To było stwierdzenie, nie pytanie. – Poza tym nie jestem samolubna. Mam wspaniałą córkę. Jessica nie miała tyle szczęścia co ja. Ty nigdy nie sprawiałaś mi kłopotów, a z Amelii, siostry Mossa, niezłe ziółko, jak słyszałam. Z całą pewnością nie jest to córka, jaką matka mogłaby się szczycić.

– Ależ Jessika bardzo kocha Amelię! – uniosła się Billie.

– Pewnie, że ją kocha – przecież to jej córka. Jeśli dobrze wiem, Amelia uciekła do Anglii nie tyle z pobudek patriotycznych, lecz dlatego, że tutaj palił się jej grunt pod nogami. Poza tym – Agnes znacząco ściszyła głos – obie wiemy, co za dziewczyny wstępują do oddziałów pomocniczych.

– Amelia nie „uciekła” do Anglii, mamo; została tam wysłana – poprawiła Billie. – Przecież wstąpiła do oddziałów kobiecych tu, w Teksasie. Mam nadzieję, że w obecności Jessiki nie snujesz takich rozważań.

Agnes szybko zmieniła temat.

– Czy Seth odwiedził cię dzisiaj?

– Tak. On chyba mnie nie lubi, mamo.

– Nie pleć bzdur, Billie. Seth jest człowiekiem żądnym władzy, a tacy nie potrafią okazywać uczuć.

Billie uniosła brwi ze zdumieniem:

– Czyżbyś dowiedziała się tego wszystkiego od osoby, która naopowiadała ci o Amelii? Dziwne, że niemal jednym tchem bronisz Setha i krytykujesz Jessicę.

– Nie krytykuję, tylko mówię, co zauważyłam. – Agnes z godnością odstawiła filiżankę na tacę. Wstała i wygładziła na sobie sukienkę.

– Czy to nowa kreacja, mamo?

– Tak. Nie sądzisz, że świetnie mi w tym kolorze? Od dawna nie miałam czegoś równie ładnego. Zamówiłam jeszcze dużo innych. Dom już właściwie sprzedany, więc bez obawy uszczknęłam oszczędności.

Billie znała się na modzie i wiedziała, że zakup tej sukienki wymagał dużo więcej niż tylko uszczknięcia oszczędności. Ponownie spojrzała na Agnes. Ostatnimi czasy matka się zmieniła… Wyglądała bardziej elegancko. Czy dlatego, że robiła sobie wyraźniejszy makijaż? A może po prostu służył jej pobyt w Sunbridge? Billie westchnęła. Dopiero teraz zaczęła sobie zdawać sobie sprawę z tego, jak matka była samotna. Nigdy nie pomyślała, jak było jej ciężko w Filadelfii. Teraz przynajmniej nie zawracała sobie głowy podatkami i rachunkami od rzeźnika.

– Bardzo ładnie wyglądasz, mamo – stwierdziła głośno.

– Żałuję, że nie mogę powiedzieć tego o tobie. Na Boga, jesteś chuda jak szkielet! Nic dziwnego, że Seth nie chce cię odwiedzać! Kiedy w końcu zejdziesz na dół? Na słońcu szybko pozbyłabyś się tej okropnej bladości. Wiesz, ciąża to nie choroba!

– Przecież czasami wstaję z łóżka – wyszeptała Billie przez łzy. Ostatnio płakała często i bez powodu. A kiedy nie wymiotowała, chciało jej się spać.

– Na rany boskie, nie płacz. Nie chciałam cię zdenerwować. – Agnes była w połowie drogi do łóżka, by ją przytulić i pocieszyć, kiedy przypomniała sobie o sukience. Nawet jedna łza może zniszczyć ją całkowicie. – Po prostu martwię się o ciebie. Mogłabyś przecież posiedzieć na werandzie, prawda?

– Tak, chyba tak. – Billie opadła na poduszki. Herbata, którą niedawno wypiła, bulgotała jej w żołądku. Znała te objawy. Agnes także wiedziała, co oznacza zielony odcień twarzy.

– Będę na dole, Billie. Zawołaj, gdybyś czego potrzebowała – rzuciła przez ramię i z pośpiechem opuściła pokój.


* * *

Mijał drugi tydzień w Sunbridge, a stan Billie się nie poprawiał. Niechętnie uległa Sethowi i poddała się badaniom w Austin. Doktor Adam Ward stał się od tej pory jej lekarzem domowym. Jak wyjaśnił Seth, oznacza to, że Adam przyjedzie o każdej porze dnia i nocy, kiedy tylko zostanie wezwany. To rozkaz. Billie skinęła głową. Później Agnes powiedziała jej, że Colemanowie ufundowali dodatkowe skrzydło szpitala i tam właśnie przyjdzie na świat dziecko, dziedzic Colemanów.

Doktor Ward zalecił specjalne ćwiczenia, dietę i przepisał witaminy. Dwa razy w tygodniu osobiście przyjeżdżał do Sunbridge, żeby zrobić jej zastrzyki z witaminy B. Dopiero fakt, że znany lekarz fatyguje się czterdzieści mil za miasto, uświadomił jej, jak wielką władzę posiada Seth. W Filadelfii lekarz odwiedzał pacjentów w domu tylko wtedy, gdy nie byli w stanie dotrzeć do jego gabinetu o własnych siłach.

Moss zawiadomił telegraficznie, że cały i zdrowy dotarł do San Diego. Nie mieli od niego żadnych innych wieści. Billie pisała do niego na adres poczty polowej i wysłuchiwała narzekań na złą jakość usług pocztowych, kiedy się skarżyła na brak wiadomości. Pisała co wieczór, na cieniusieńkim papierze, który zdobyła dla niej Jessica.

Już po pierwszym zastrzyku Billie poczuła się lepiej, nadal jednak była samotna i znudzona. Jessica dotrzymywała jej towarzystwa, kiedy tylko pozwalało na to samopoczucie Billie. Młodą kobietę cieszyła jej obecność. Lubiła słuchać opowieści o dzieciństwie Mossa i oglądać zdjęcia w rodzinnym albumie. Pewnego dnia Jessica zapytała, czy chciałaby zobaczyć pokój Mossa.

Zaprowadziła ją do zachodniego skrzydła, na drugie piętro.

– Tutaj mieszkał jako chłopiec – wyjaśniła. – Kiedy miał siedemnaście lat, przeniósł się do pokoju obok twojego. A potem wyjechał do college’u.

Billie weszła do środka. Nagle znalazła się w świecie Mossa. Szkolne proporczyki zasłaniały niemal całą ścianę nad wąskim łóżkiem. W kątach poniewierały się książki, kije do hokeja i baseballu. Na półkach i szafkach stały niezliczone trofea sportowe, z sufitu, na niemal niewidzialnych drucikach, zwisały modele samolotów, wykonane przez Mossa z wielką starannością.

– Zostań tu, Billie. Dzisiaj uśmiechnęłaś się po raz pierwszy – zauważyła Jessica. – Gdybyś mnie potrzebowała, będę w kuchni z Titą. Musimy przygotować listę zakupów na przyszły tydzień. Później pokażę ci coś jeszcze.

Jessica zamknęła za sobą drzwi. Biedna Billie, tak bardzo tęskni za Mossem. Mieli mało czasu, żeby się dobrze poznać. A do tego dziecko w drodze. Idąc do kuchni, zastanawiała się nad niechęcią Setha do synowej – „ulepiona z innej gliny niż Colemanowie”. Jedno jednak łączyło jej męża i tę śliczne dziewczynę – oboje kochali Mossa. Dopiero teraz Jessice przyszło do głowy, że to, być może, jest przyczyną niechęci Setha – widział w Billie rywalkę do uczuć syna. Westchnęła. Zawsze tak było. Od dnia jego narodzin nic innego się dla Setha nie liczyło. Ona i Amelia nie stanowiły wyjątku. Amelia przez całe życie walczyła o miłość ojca. Później starała się chociaż przyciągnąć jego uwagę. To stało się przyczyną jej szaleństw i buntów. Wszyscy w tej rodzinie, Moss także, za najważniejsze w życiu uważali okazanie się godnym miłości Setha. Miłości, którą tak niechętnie obdarzał.

Billie nawet nie usłyszała wyjścia teściowej, do tego stopnia pochłonął ją świat Mossa. Z łatwością wyobrażała sobie jego ciemną głowę pochyloną nad biurkiem, kiedy odrabiał pracę domową albo z zapałem malował model samolotu. Zapewne pokochał latanie jako bardzo młody chłopak. Spojrzała na regał pełen trofeów sportowych. Na półkach leżały także książki, niektóre czytane wielokrotnie, na co wskazywały podarte okładki i „ośle uszy”. Na ścianach wisiały zdjęcia: Moss grający w baseball, rugby, na balu absolwentów z ciemnowłosą dziewczyną. Była szczupła, miała regularne, ostre rysy. Widniała na wielu innych fotografiach. Na jednej, pogiętej i zniszczonej, jakby noszono ją w portfelu, uśmiecha się do Mossa, a on obejmuje ją zaborczo, pod zdjęciem nabazgrał: „Alice i ja”.

Billie poczuła ukłucie zazdrości. Kim jest Alice?

Na innych zdjęciach Mossowi towarzyszyła Amelia, jego siostra. Billie widziała ją w albumie rodzinnym. Stali obok siebie, Amelia obejmuje szyję kucyka, Moss władczo trzyma uzdę.

Billie przysiadła na łóżku i dotknęła swetra z zielonej wełny. Tak mało o nim wiedziała. Ze smutkiem uświadomiła sobie, że człowiek, któremu oddała serce, nadal jest jej obcy. Nigdy nie było czasu na pytania, na poznawanie przeszłości. Liczyła się tylko teraźniejszość. I oto znalazła się w jego pokoju, w świątyni jego dzieciństwa. Nagle wydało jej się, że przysłał ją do Teksasu, by czekała tu na niego jak kolejna rzecz, która do niego należy. Machinalnie dotknęła brzucha. Owoc ich miłości także należy do Mossa. Dziecko, tak jak ona, będzie czekało, aż właściciel się nim zainteresuje.


* * *

W przeszłości zanurzała się Billie także w warsztacie, dokąd Jessica zabrała ją później. Moss, już nieco starszy, zapełnił małą izdebkę za stajnią silnikami, kablami, śrubokrętami. Także tutaj odnosiło się wrażenie, że wyszedł na chwilę, że zaraz wróci i dokończy zaczęty projekt.

– Właściwie dawno temu trzeba było to wszystko wyrzucić – zauważyła Jessica pogodnie – ale Seth nie chce nawet o tym słyszeć. Jest uparty jak osioł. A przecież Moss na pewno nie będzie tu już majsterkował, skoro ma do dyspozycji laboratoria z najnowocześniejszym wyposażeniem.

Billie uniosła brwi w niemym pytaniu.

– Właśnie tak, kochanie. Moss ci nie powiedział? Pewnie był zbyt zajęty zawracaniem ci w głowie – zażartowała teściowa. – Imperium Setha nie ogranicza się do bydła i ropy, o nie. Colemanowie zajmują się także elektroniką. Moss ma głowę na karku, jeśli chodzi o świeże pomysły albo nowe zastosowanie starych wynalazków. To dosłowny cytat z Setha. Ja także jestem bardzo z Mossa dumna. Chociaż ojciec spełniał każdą jego zachciankę, Moss nie jest zepsuty ani leniwy. Bardziej niż nowy sportowy samochód cieszą go jego drobne wynalazki. – Uśmiech Jessiki zdradzał, jak bardzo docenia syna. – Moss zawsze miał głowę na karku. Muszę przyznać, że wykazał się doskonałym gustem przy wyborze żony. – Objęła Billie. – Stałaś mi się bardzo bliska, kochanie. Nie ukrywam, że ma to związek z dzieckiem, które ma przyjść na świat, ale niezależnie od tego bardzo się cieszę, że przyjechałaś do Sunbridge.

– Moss wykazał się także doskonałym gustem przy wyborze matki – zażartowała Billie, odwzajemniając uścisk. – Dziękuję, że pokazałaś mi jego pokój i warsztat. Tylu rzeczy ciągle nie wiem o moim mężu.

– Mężczyzn z rodziny Colemanów niełatwo zrozumieć, Billie. Moss ma w sobie dużo z ojca, a choć jestem żoną Setha od prawie trzydziestu lat, skłamałabym mówiąc, że go znam. To jest świat Mossa, Billie, i jeśli chcesz być szczęśliwa, uczyń z niego także twój świat. Twoje dziecko będzie częścią Sunbridge. Mara nadzieję, że zgłębianie tajemnic pozwoli ci zapomnieć o samotności.

Razem wyszły na zewnątrz, na rozpalone słońce Teksasu. Billie próbowała spojrzeć na trawnik i pastwiska oczami Mossa. Sunbridge. Jego dom. Czy kiedykolwiek stanie się domem dla niej?


* * *

Seth poświęcił wyjątkowo dużo czasu na ubranie się do kolacji. Zazwyczaj sięgał do szafy i wkładał na siebie pierwszą lepszą rzecz. Tego wieczora jednak będą goście. Goście, żachnął się. Wybladła żona Mossa i jej matka, pirania w ludzkiej postaci. Zdecydował się na szytą na miarę zamszową marynarkę za 500 dolarów. Postanowił nawet włożyć krawat. Trochę szpanu nie zaszkodzi. Agnes Ames na pewno wyceni każdą sztukę jego garderoby co do centa. Gdyby nie znał się na ludziach, nie zaszedłby tak daleko. Seth widział kiedyś ogień płonący w oczach Agnes; znał go z własnego spojrzenia.

Przyjrzał się sobie uważnie. Był uosobieniem sukcesu. Nie tak dawno magazyn „Texan” poświęcił mu duży artykuł i wspominał jego trudne dzieciństwo. Trudne, dobre sobie, żachnął się. Urodził się w rodzinie farmera biednego jak mysz kościelna. Wraz z piątką braci harował od świtu do nocy. Sypiał na twardym materacu, za źródło ciepła mając jedynie nie myte ciała braci. Nigdy nie zapomni ich zapachu… Matka zawsze chodziła z brzuchem albo rodziła kolejne niepotrzebne nikomu dziecko. Rozpacz w oczach ojca i smród bimbru w jego oddechu przekonały go, że praca na cudzej ziemi nie daje porządnego dachu nad głową.


* * *

Miał dwanaście lat, kiedy ukradł 60 centów z dzbanka na mleko i uciekł z domu. Bał się wielkiego świata, ale jeszcze bardziej obawiał się zostać w chałupie na jałowym poletku. Przez rok czy dwa włóczył się bez celu, żebrał, najmował się do rozmaitych prac. Ludzie brali go za starszego niż był w rzeczywistości, prawdopodobnie ze względu na silne ciało i powagę w spojrzeniu. Zaczepił się na polach naftowych. Harował jak niewolnik i tak też był traktowany, ale po miesiącu zarobił 14 dolarów i 85 centów. Tylko to się liczyło. Oszczędzał, kupował tylko rzeczy niezbędne: ciepły płaszcz, solidne buty, starego muła. Skarpeta pod materacem stawała się grubsza z roku na rok.

Kiedy miał dwadzieścia lat, poznał Skida Donovana, starego poszukiwacza ropy, który nie miał grosza przy duszy, za to dzierżawił stary, pusty odwiert. Seth wierzył, że nadal jest tam ropa, mówiło mu to przeczucie. W całym Teksasie ludzie bogacili się dzięki ropie. Postanowił zaryzykować, zszedł w spółkę ze Skidem.

– Urabiał sobie ręce po łokcie. Fakt, że duże firmy chciały przejąć ich działkę, utwierdzał go w przekonaniu, że znajdą ropę. Nauczył się walczyć i nie ufać nikomu. Szczęście mu dopisało. Ropa trysnęła. On pracował, a Skid przepijał swoje 50 procent. Po dwóch latach Seth wykupił jego udziały bez wyrzutów sumienia. Do licha, przecież Skid i tak zapije się na śmierć w pół roku, więc co z tego, że wymusił na nim podpis po pijanemu? Świat należy do zwycięzców…

Lustro mówiło mu coś, czego nie chciał przyjąć do wiadomości. Coraz bardziej upodabniał się do ojca. Jego twarz, poorana zmarszczkami i bruzdami, wyglądała jak ta, której nienawidził. Kopnął zwierciadło bez namysłu. Rozprysło się na tysiące lśniących kawałków.

Czasami zastanawiał się, czy nie powinien wysłać pieniędzy ojcu i braciom, tym bezwolnym, żałosnym stworzeniom. Chociaż z drugiej strony, dlaczego miałby ich powstrzymywać, skoro chcą tkwić w ubóstwie? Posyłanie im pieniędzy to jak sikanie do oceanu. Są zbyt głupi. Niczego im nie zawdzięczał. Nie pamiętał nawet, by ojciec zwracał się do niego inaczej niż „chłopcze”. Był też przekonany, że po jego ucieczce wszyscy się ucieszyli: było o jedną gębę mniej do wykarmienia. Nigdy go przecież nie szukali.

Nie powiedział Jessice całej prawdy. Odkąd ją poznał, robił wszystko, żeby została jego żoną. Wiedziała, że zaczynał skromnie, ale nie miała pojęcia, co to naprawdę oznacza. Kobiety nie muszą wiedzieć wszystkiego.

Tak, pragnął Jess. Pochodziła z dobrej rodziny, w jej żyłach płynęła dobra krew. Nie miała pieniędzy, ale to akurat było bez znaczenia – wiedział, że sam zarobi więcej, niż potrzebowali. Biedna Jessica. Śliczna jak obrazek i zakochana w nim po uszy. Niestety, za słaba, za miękka, bez kręgosłupa. Chciał gromady silnych synów, a dostał nic nie wartą córkę, po której Jess nie mogła mieć więcej dzieci. Czasami los jest niesprawiedliwy. No i dała mu Mossa. Był jej wdzięczny za wspaniałego syna. Zapewnił jej wygodne życie. Nie uskarżała się na nic.

Agnes Ames to dopiero kobieta. Podziwiał jej nieugiętą postawę i zręczne dłonie. Silna i atrakcyjna kobieta. Szkoda, że nie da się powiedzieć tego samego o tej dziewuszce, którą poślubił Moss. Billie musi stwardnieć, jeśli chce stać się jedną z Colemanów. Oby się mylił, ale wydawało mu się, że widzi w niej słabości Jessiki. Jest za chuda, ma wąskie biodra.

Tak jest, zaszedł wysoko, idąc na skróty. Sam ustalał zasady gry. Dziedzictwo, które pozostawi synowi i wnukom, było tego warte. Jego rodzina, jego dziedzictwo. Jeśli wygrywać, to wygrywać na całej linii.


* * *

Seth Coleman zasiadł u szczytu stołu z wiśniowego drzewa jak prawdziwy patriarcha. Wiktoriański żyrandol oświetlał starannie zaczesane siwe włosy i opaloną twarz. Marynarka z brązowego zamszu podkreślała szerokość ramion. Jedwabna kamizelka przywodziła na myśl miniony wiek. Billie szukała w jego twarzy podobieństwa do Mossa; ojciec i syn mieli takie same błękitne oczy – W spojrzeniu Setha widniało doświadczenie i mądrość, ale nie było w nich ciepła i humoru, które znała z oczu męża. Te cechy odziedziczył zapewne po Jessice.

– Co na kolację? – ryknął Seth basem. – Nie chcę was obrazić, drogie panie – tu przesłał uśmiech Agnes – ale mam nadzieję, że dostaniemy porządne żarcie, w które mężczyzna może wbić zęby.

– Seth, wiesz doskonale, co powiedział lekarz o twojej diecie – wtrąciła Jessica lekkim tonem. – Dziś mamy rostbef i ziemniaki. To powinno zaspokoić apetyt każdego mężczyzny, Seth, nawet twój.

– Do licha z lekarzem! Mam ochotę na porządny stek albo żeberka! To dopiero prawdziwe męskie jedzenie. Tita! Dawaj, co tam upichciłaś! Mam nadzieję, że nie wysmażyłaś tego na podeszwę! Jeśli ktoś ma delikatny żołądek, niech je co innego!

Mówiąc o „delikatnym żołądku” miał oczywiście na myśli Billie. Starała się nie myśleć o na wpół surowym mięsie, które teść tak lubił. Oby tylko żołądek nie dał jej się we znaki podczas posiłku! Szukała pociechy u Agnes, ale matka pochłonięta była jedzeniem zupy z kukurydzy, kolejnego przysmaku Setha. Billie wolała nie patrzeć na kawał masła pływający w talerzu.

– Zabrałam dzisiaj Billie do dawnego pokoju Mossa i do warsztatu – oznajmiła Jessica. Była optymistką: może częste spotkania synowej i męża poprawią ich wzajemne stosunki. Jej taktyka nie doprowadziła co prawda do zbliżenia Setha i Amelii, ale w układzie córka – ojciec wchodziły w grę zbyt silne uczucia.

Billie poczuła na sobie wzrok Setha:

– I co myślisz, dziewczyno? Niezła wystawa, co? – Wspomnienie Mossa zawsze poprawiało mu humor. – Ten chłopak ma łeb na karku. Nieraz kopnął go prąd, ale to nie powstrzymało go od dalszych eksperymentów!

– Co próbował zbudować? – zapytała naiwnie. – Wiem, że lubi majsterkować, ale niewiele zrozumiałam z tego, co widziałam w warsztacie.

Seth spojrzał na nią z politowaniem.

– Nic dziwnego. Zanim skończył dwanaście lat, przerobił pompę irygacyjną – opowiadał wymachując widelcem dla podkreślenia wagi tych słów – ido dzisiaj jej używamy. Ten chłopak osiąga wszystko, czego zapragnie, nie Upominaj o tym. Jest prawdziwym Colemanem. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Musi się jeszcze sporo nauczyć ode mnie. Gdyby nie wojna, nie Wyjechałby z Sunbridge czy z Teksasu, żeby sobie szukać żony. Colemanowie, a i rodzina Jessiki też, jeśli już o tym mowa, mieszkają w Teksasie od Prawie stu lat. W Teksasie się rodzimy i wychowujemy. I tak samo będzie z synami Mossa, nawet jeśli jego żona to Jankeska z Pensylwanii – wykrzykiwał, świdrując Billie wzrokiem.

Jessica zacisnęła dłonie na serwetce. Agnes siedziała bez słowa. Zaciskała usta z całej siły i czekała, aż Billie odpłaci despotycznemu teściowi tą samą monetą. Kiedy ramiona córki opadły bezradnie, rzuciła serwetką na stół jakby ciskała rękawicę.

Seth zdyskredytował przecież również jej dziedzictwo.

– Być może Colemanowie siedzą w Teksasie od prawie stu lat, ale na długo przed tym, jak zobaczyli pierwszego Indianina, moi przodkowie walczyli w wojnie o niepodległość! – odcięła się. – Należę do Córek Amerykańskiej Rewolucji, podobnie jak moja matka, a przed nią moja babka! A skoro sam przyznajesz, że potrzebujecie świeżej krwi, Moss postąpił słusznie, szukając żony gdzie indziej.

W pokoju zapadła cisza. Nawet pulchna Tita nie stukała naczyniami w sąsiedniej kuchni. Jessica bez słów błagała męża o spokój. Nagle pomieszczenie wypełnił ogłuszający dźwięk. Billie uniosła wzrok. Seth odrzucił głowę do tyłu i śmiał się, aż podskakiwał mu brzuch. Po chwili otarł łzy wierzchem dłoni.

– A to dobre, Aggie! Dostało mi się, co? Z naszego wnuka wyrośnie niezłe ziółko!

Agnes uznała te słowa za komplement i sięgnęła po serwetkę.

– Jedz zupę, Seth, dopóki możesz ją przełknąć. – Następnie sama z apetytem zabrała się do jedzenia.

Jessica i Billie nie wierzyły własnym oczom. Jess – bo jej mąż po raz pierwszy wyraził się pochlebnie o kobiecie, Billie, bo jej matka po raz pierwszy pozwoliła się nazwać „Aggie”.

Przy kawie, czarnej i aromatycznej, takiej jaką lubił Seth, poinformował je o swoich planach.

– Dostałem zaproszenie dzisiejszą pocztą – burknął do żony. – Przed Świętem Dziękczynienia polecimy do Dallas. Jeszcze nie ustalili konkretnej daty, Barretowie organizują prawdziwe teksaskie barbecue na cześć Lyndona Johnsona. Szkoda, że sami na to nie wpadliśmy. Lyndon uznał, że większy będzie z niego pożytek w marynarce wojennej niż w Waszyngtonie. Tak przynajmniej twierdzi. Tak naprawdę robi to, bo coś takiego podoba się wyborcom.

– Kiedy podjął taką decyzję? – Jessica nie ukrywała zdziwienia. – Biedna Claudia zapewne umiera ze zmartwienia.

– Lady Bird ma się dobrze. Ona zawsze ma się dobrze. Dzień, w którym zgodziła się wyjść za Lyndona, to najszczęśliwszy dzień w jego życiu. Gdyby nie ona, nadal byłby nic nie znaczącym nauczycielem. Wmówiła mu, że jest w stanie wszystko osiągnąć, i uwierzył jej. Kazała mu zająć się polityką. Posłuchał jej jak cielę krowy.

– Ależ Seth, przecież Lyndon to zdolny człowiek. Sam tak mówiłeś.

– Jess, na świecie jest pełno zdolnych ludzi, i co osiągają? Nic. A dzieje się tak dlatego, że wiążą się z nieodpowiednimi kobietami. Wyruszamy w piątej po obiedzie.

Jessica nerwowo splatała i rozplatała dłonie.

– Seth, czy nie mogłabym pojechać pociągiem? Wiesz, jak nie znoszę latać.

– Nie! Polecisz ze mną. Kto prowadziłby dom do piątku? Jessica zbladła.

– A co z Billie i Agnes?

– A co ma być? – Seth wbił widelec w placek cytrynowy.

– Cóż… moim zdaniem Billie nie powinna lecieć, nie zgadzasz się ze mną? Weź pod uwagę dziecko i jej samopoczucie. My dwie mogłybyśmy pojechać pociągiem.

Seth upił łyk wrzącej kawy.

– Latałaś kiedyś samolotem, dziewczyno? – zwrócił się do Billie. Synowa skinęła głową. Robiło jej się niedobrze na samą myśl o tym. Nie zapomniała, że cały czas siedziała z zamkniętymi oczami.

– No, może Jess ma rację. A ty, Aggie? Lubisz latać?

– Uwielbiam – stwierdziła, ignorując zdumienie córki. – To znaczy, wiem, że będę to uwielbiać. W Filadelfii raczej jeździ się na przyjęcia, ale z chęcią spróbuję polecieć. Z tego, co mówi Moss, to wspaniałe przeżycie.

– Święte słowa – zarechotał Seth. – Ja tam nie lubię latania akrobatycznego, za to Moss ma bzika na tym punkcie. Wypocznij na zapas dziewczyno – rzucił w stronę Billie. – Musimy godnie reprezentować rodzinę na tym przyjęciu. Polecisz z nami, rzygająca czy nie. Lyndon Johnson dużo dla nas zrobił w Waszyngtonie i musimy okazać mu wdzięczność.

– Billie nic nie będzie – zapewniła Agnes. – Kochanie, może nam coś zagrasz? Nie siadałaś do pianina od wyjazdu z Filadelfii.

– Nie wiedziałam, że grasz – zdziwiła się Jessica. – W tym domu panowała cisza od wyjazdu Amelii. Seth, pamiętasz, jak grywała dla naszych przyjaciół?

Kiedy nie odpowiadał, Jessica zabrała głos, wspominając przyjęcia w Sunbridge. Agnes obserwowała Setha. Właśnie zapalał grube brązowe cygaro. Zauważyła, że wyłączał się z rozmowy, ilekroć padało imię Amelii. Najwyraźniej nie podzielał uczuć Jessiki do córki. Dziecko Billie zajmie należne mu miejsce w świecie Colemanów. Nie zagrozi mu ani Amelia, ani jej potomstwo.

Seth usadowił się w podniszczonym skórzanym fotelu i spod ściągniętych brwi obserwował, jak żona zdejmuje pokrowiec z pianina. Rozpogodził się dopiero na widok Agnes, która przyniosła mu kieliszek koniaku.

– Na pewno jest rozstrojone – przepraszała Jessica. – Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio na nim grano.

Billie wypróbowała instrument. Ton był niezły, ale wizyta stroiciela niewątpliwie by się przydała. Dopóki nie rozruszała palców, grała niepewnie i ostrożnie. Po chwili jednak pokój wypełniła „Humoreska” Dvořaka, w radosnej interpretacji Billie.

Jessica była pod wrażeniem. Posłała Agnes uśmiech wyrażający zdziwienie.

– Nie wiedziałam, że Billie jest taka zdolna – szepnęła. Spojrzała na męża. Talent synowej nie robił na nim żadnego wrażenia. Co komu po zdolnościach, skoro nie ma z nich korzyści dla Sunbridge? Kiedy Billie zagrała pierwsze takty walca ze „Śpiącej królewny” Czajkowskiego, Seth zaryczał:

– Czy ta dziewczyna nie zna żadnych porządnych kawałków? – Po chwili dodał jeszcze głośniej: – Na przykład „Red River Valley” albo „Clementine”! Dlaczego kobiety lubią marsze żałobne?

Jessica była zażenowana, Agnes zła, a Billie po prostu zagrała „Red River Valley”. Seth uśmiechnął się zadowolony. Chciał kawałki z saloonu – „Clementine”, „Cowboy’s Lament”, „Deep in the heart of Texas”. Wkrótce klaskał i tupał do taktu, Agnes nudziła się jak mops, a Jessica żywiła nadzieję, że z pomocą Bożą, Seth doceni zalety synowej.

Wtedy zadzwonił telefon. Po trzecim dzwonku Tita odebrała w holu i zaraz wbiegła do salonu, żeby powiedzieć, że to rozmowa międzymiastowa, z San Diego.

– To señor Moss!

Billie zastygła w bezruchu, by zaraz zerwać się na równe nogi. Nie była jednak szybsza od Setha. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Ona pierwsza odwróciła głowę. Seth porozmawia z synem najpierw, dopiero potem ona zamieni kilka słów z mężem.

Agnes i Jessica poszły za nimi.

– To ty, synu? – huknął Seth do słuchawki. – Nadal w San Diego?

– Jak się masz, tato? Dobrze traktujesz moją żonę? Nie próbujesz z nią żadnych sztuczek, co?

W odpowiedzi Seth zabulgotał niezrozumiale.

– Kiedy, do cholery, wracasz do domu? Wybili ci z głowy tę głupią wojnę?

– Dzwonię, żeby wam powiedzieć, że o trzeciej w nocy tutejszego czasu wyruszam na Hawaje.

– Po jakiego czorta tam jedziesz? Jeśli walczysz o ten kraj, tu właśnie powinieneś siedzieć! Masz żonę i syna w drodze. Tu jest twoje miejsce. Wiesz, że mogę to załatwić. Co ty na to?

– Tato, jestem tam, gdzie chcę być. Będę na USS „Enterprise”. Opiekuj się Billie i dzieckiem. Polegam na tobie. Gdzie Billie?

– Koło mnie. Słuchaj, synu, chciałem cię o coś zapytać. Pamiętasz ten odwiert koło Waco? Podobno nic tam nie ma i radzą mi, żebym się wycofał, zanim stracę pieniądze. Przeczucie mówi mi jednak, że po prostu nie doszliśmy jeszcze do pokładów. Przecież tam aż chlupie od ropy. Nie pojmuję, czemu akurat u nas miałoby być sucho. Co sądzisz o drugim odwiercie wzdłuż krawędzi? Byłeś tam, zanim zgłupiałeś do reszty i wstąpiłeś do marynarki. Co ty na to?

Billie przestępowała z nogi na nogę i nerwowo zaciskała pięści. Starała się usłyszeć głos Mossa. Była wściekła. Dlaczego Seth gada tyle o pieniądzach i ropie. Zemdleje, jeśli zaraz nie porozmawia z Mossem! Spojrzała na Jessicę – Teściowa gestem kazała jej uzbroić siew cierpliwość.

– Te dupki geolodzy mówią coś innego – narzekał Seth. – Według nich, to wina odwiertów południowych. Nowa technologia, powiadasz? Wiesz może, gdzie tego próbowali?… Tak, słyszałem o nim. To ten gość z Oklahomy; prawda? – Kolejna pauza. – Do diabła, synu, wracaj do domu! Rzuć w cholerę kurtkę pilota i przyjeżdżaj tutaj, gdzie więcej z ciebie pożytku. Samoloty nie latają na wodę, wiesz. Kraj potrzebuje każdej kropli paliwa.

Słuchał, coraz bardziej niezadowolony.

– Tak, twoja matka jest tutaj, i Aggie… tak, ona też. – Bez słowa oddał słuchawkę Jessice. Ta powiedziała kilka zdań i przekazała ją Billie.

– Moss? Kochany, jak się masz?

– Doskonale. A moja dziewczyna? Chyba nie dajesz się staruszkowi i nie żałujesz, że poślubiłaś Colemana, co?

– Nie, nigdy, przenigdy. Nadal jesteś w San Diego? Piszesz do mnie? Nie dostałam jeszcze żadnego listu. A ty dostajesz moje?

– Tak, kochanie. Nie, nie pisałem. Nie miałem czasu. Moja eskadra wyrusza na Hawaje, Thad Kingsley też. Pamiętasz go, prawda? To ten wysoki facet z Nowej Anglii.

– Jak mogłabym zapomnieć? Tańczyłam z nim na naszym weselu. Napiszesz z Hawajów? Tęsknię za tobą, Moss.

– Ja też, Billie. Uważaj na siebie i na dziecko. Słuchaj Agnes, a wszystko będzie w porządku, jasne?

Chciała zapytać, czy naprawdę za nią tęskni, chciała usłyszeć, że ją kocha.

– Moss, kiedy się znów zobaczymy? Wrócisz do domu na święta?

– Raczej nie, skarbie. Hawaje są na końcu świata, nie zapominaj o tym. Pisz do mnie, Billie. Lubię twoje listy. Pisz o wszystkim, dobrze?

– Tak. Moss? – Słucham, Billie?

– Bądź ostrożny. Boję się o ciebie.

– Niepotrzebnie. Wrócę cały i zdrowy. Muszę już kończyć. Setka chłopaków stoi w kolejce do telefonu. Dbaj o siebie. Tęsknię za tobą.

Billie głośno przełknęła ślinę. Starała się nie myśleć o wpatrzonych w nią trzech parach oczu. Oddałaby wszystko za chwilę samotności. Odwróciła się Plecami i szepnęła do słuchawki:

– Kocham cię, Moss.

– Wiem o tym, Billie. – Szczęk widełek i cisza.

Jeszcze nie odkładała słuchawki, która stawała się coraz chłodniejsza.

– No i co powiedział? – dopytywał się Seth.

– Powiedział… że za mną tęskni.

– Nie, czy powiedział coś ważnego? Kiedy wraca do domu? Do Stanów?

Billie bez słowa poszła do swego pokoju. Chciała być sama, tylko ze wspomnieniami Mossa. A zwłaszcza nie chciała rozmawiać z teściem.


* * *

Moss zawadiacko nasadził czapkę na głowę i poszedł do hotelowego lobby, gdzie czekał na niego Thad Kingsley.

– Miałem rację namawiając cię, żebyś stąd zadzwonił, prawda? Przynajmniej nie walczyłeś o telefon z dwustoma facetami. Poza tym na połączenie z bazy czeka się nawet godzinę.

Moss zamówił następnego drinka.

– Ojciec ma kłopoty z odwiertem w Waco. Staruszkowi wydaje się, że od razu rozwiążę wszystkie problemy w Sunbridge. Kazałem mu się skontaktować z jednym gościem z Oklahomy. Facet wyniucha ropę na środku pustyni.

Thad wdrapał się na wysoki barowy stołek. Zmarszczywszy czoło, zapytał:

– Billie nie było w domu? Nie rozmawiałeś z nią?

– Wszystko w porządku, przynajmniej tak twierdzi. Kiedy ją ostatnio widziałem, miała poranne nudności, ale to chyba minęło.

– Nie wiesz?

– A skąd mam wiedzieć? – zapytał Moss z rozbrajającą szczerością! – Ja jestem w San Diego, a ona w Teksasie.

– Nie zapytałeś jej? – Thad nie dawał za wygraną.

– Stary, dzwoniłem, żeby powiedzieć, że wyjeżdżam na Hawaje i nie wiem, kiedy znowu ją zobaczę. Myślisz, że w takiej chwili chciało mi się rozmawiać o rzyganiu?

Thad uznał, że słusznie mu się oberwało. Stosunki Mossa i Billie to nie jego sprawa. To wszystko dlatego, że Billie wydała mu się bardzo wrażliwa i delikatna. A Moss Coleman bywał prawdziwym sukinsynem.

– Pewnie niełatwo się zdobyć na tę rozmowę. Chyba ciężko ci było rozstawać się z taką dziewczyną, zwłaszcza że spodziewa się twojego dziecka.

– Tata się nią zaopiekuje. – Moss sączył drinka, nieświadom grymasu na twarzy przyjaciela.

Загрузка...