Rozdział szósty

– Sama nie wiem, Moss. – Billie czepiała się jego ramienia, z ociąganiem idąc przez płytę lotniska w stronę małego samolociku.

– Daj spokój. Chcę, żebyś ze mną poleciała. To dla mnie ważne – przekonywał. – Zobacz, czeka na nas. Polubisz to, zapewniam cię.

– Nie, proszę – błagała. – Może po prostu tu poczekam?

– Nie. Nie poczekasz tu. Polecisz ze mną. Wyszłaś za pilota. Chcę, żebyś wiedziała, co to znaczy. Nie ufasz mi?

Dla niego zrobiłaby wszystko. Za nic nie sprawiłaby mu przykrości.

– Ależ oczywiście, że ci ufam. To samolot budzi moje obawy. Jak mówi mama, gdyby Bóg chciał, żebyśmy latali, to dałby nam skrzydła.

– I dał, Billie. Tylko że nie umieścił ich na naszych plecach. To właśnie te skrzydła nam dał. A teraz nie bądź takim głuptaskiem i polataj z mężem.

Kiedy ruszyła za nim, wyglądała, jakby szła na egzekucję.

– Piękna maszyna, prawda? I bezpieczna.

Billie nie widziała nic pięknego w samolocie o żółtych skrzydłach i niebieskim kadłubie. Zauważyła natomiast, że kokpit nie ma dachu.

– Moss! Tu nie ma dachu! Wypadnę!

– Nie „dachu”, osłony kabiny – poprawił ją. – I nie bój się, nie wypadniesz. Przypnę cię pasami. Pokochasz to, Billie.

Moss zajął się przeglądem samolotu. Muskał palcami delikatne skrzydła, sprawdzał stan podwozia. Dotykał go tak, jak mężczyzna dotyka kobiety: z czułością, oddaniem, szacunkiem.

Ciepłe podmuchy wiatru szarpały jego koszulą i rozwiewały włosy. Billie wolała nie myśleć o skórze, która na pewno będzie jej złazić z nosa. Moss nie widział świata poza samolotem. Właśnie zakończył przegląd.

– Jest w doskonałym stanie – orzekł. – No, chodź, Billie. Wskakuj.

Pokazał jej, gdzie postawić nogę i wepchnął ją do środka, widząc, jak się niezdarnie gramoli.

– Zbierz włosy pod hełmem – podał jej skórzaną czapkę – pilotkę. – Będzie strasznie wiało. Naciągnij go porządnie na uszy. Aha, uważaj na drucik: jest od słuchawek.

Wciągnęła pilotkę na rozwiane włosy. Moss napluł w gogle i wytarł je rękawem.

– Nie chcemy przecież, żeby zachodziły mgłą – wyjaśnił. – Masz dobrze widzieć.

Założywszy je, zgodnie z jego poleceniem zaciągnęła pasek z tyłu głowy.

Nie podobało jej się, już wiedziała, że nienawidzi latania, najbardziej jednak drażniło ją zachowanie Mossa. Nie z jej powodu ogarnęło go podniecenie. Wywołał je paskudnie pomalowany samolocik.

W kokpicie było niewiele miejsca, a co dopiero gdyby na jej miejscu siedział potężny mężczyzna? Tylko przestrzeń na nogi była bardzo obszerna. Billie nie sięgała stopami podpórki, dzięki której łatwiej zniosłaby gwałtowne ruchy maszyny. Kuliła się na siedzeniu, bezbronna i przerażona.

Moss postukał w kadłub i wskoczył na fotel za nią. Choć dzieliło ich zaledwie kilka cali, Billie poczuła się opuszczona. Pragnęła jego bliskości. Nagle zawarczał silnik. Śmigło zaczęło się obracać, najpierw powoli, potem coraz szybciej. Zacisnęła dłonie. Mknęli pasem startowym, rozpędzając się coraz bardziej. Billie wcisnęła się głęboko w fotel, daremnie szukając oparcia dla stóp. Dopiero głos Mossa w słuchawkach uświadomił jej, co tak szumiało w uszach.

– Spokojnie, Billie. Zaraz będziemy w górze.

Z całej siły zacisnęła powieki. Nagłe warknięcie silnika, ostatni wybój na drodze i wzbili się w powietrze.

– Dobra dziewczyna. Spokojnie, kochanie, spokojnie. – To Moss.

Billie czerpała pociechę z jego głosu. Tylko te słowa podtrzymywały ją na duchu.

– Tak, kochanie. Pokażemy mojej żonie, co potrafisz. To jej pierwszy lot. Ze zdumienia na chwilę zapomniała o strachu; Moss przemawiał do samolotu! Adresatką czułych słówek była głupia maszyna w wyzywających kolorach!

– Wznosimy się, Billie. Trzymaj się!

Dziób samolotu celował w niebo. Billie raz po raz przełykała nerwowo ślinę. Zamknęła oczy. Postanowiła, że otworzy je dopiero wtedy, kiedy poczuje pod stopami dobrą starą ziemię. Wiatr smagał po twarzy, gwizdał w uszach. Pobielałymi dłońmi wczepiła się w fotel. Błagała niebiosa o bezpieczny powrót na ziemię. Panika mroziła krew w żyłach.

– Tak, kochanie! Jesteś wspaniała! – wykrzykiwał Moss, pijany szczęściem.

Latali ponad godzinę. Kiedy wreszcie wylądowali, Billie siłą odrywała zesztywniałe palce od fotela. Przyciskała ręce do ud, żeby przestały układać się w szpony.

Nienawidziła latania. Co gorsza, przekonała się, że samoloty to jej rywale. Była o nie zazdrosna jak o prawdziwe kobiety.

Moss pomógł jej wysiąść. Promieniał.

– Boże, dawno nie było mi tak dobrze. Dzień bez latania to dzień stracony. – Poklepał skrzydło samolotu: – Kochanie moje. – A do Billie dodał: – Byłaś uroczą pasażerką.

Objął ją ramieniem. Powoli oddalali się od samolotu.

W budynku Billie gwałtownie wyrwała się Mossowi. Zniknęła za drzwiami z napisem „panie”. Na uginających się nogach weszła do kabiny, osunęła się na kolana i zwymiotowała.


* * *

Billie i Moss zajęli największy pokój w domku przy Elm Street 749.

Po czerwcu przyszedł lipiec, miesiąc długich gorących dni. Billie męczyły poranne mdłości. Ukrywała to przed Mossem wstając z łóżka dopiero po jego wyjściu. Natomiast sokole oczy Agnes widziały wszystko. Billie nader często mijała ją na korytarzu, pędząc do łazienki. Matka zawsze miała dziwną minę, którą Billie mylnie oceniała jako naganę. „Niedobrym ludziom źle się dzieje”. Ileż razy słyszała z ust Agnes to powiedzonko. Ale o co ma teraz pretensje? Przecież Billie wyszła za mąż. I to za wspaniałego mężczyznę.

Choć przekonana, że jest w ciąży, Billie nie powiedziała ani słowa na ten temat. Czekała, aż lekarz postawi oficjalną diagnozę. Na razie jest po prostu młodą mężatką z delikatnym żołądkiem. Jej uwagi nie uchodziły spojrzenia, które często wymieniali matka i Moss. Jej mąż nie był uległy wobec Agnes, jednak miała wrażenie, że wiele spraw omawia właśnie z nią. Skąd się wzięła taka komitywa? Kiedy to się zaczęło? Z wahaniem zadała Mossowi te pytania. Utrzymywał, że wszystko sobie wmówiła. Uwierzyła mu.


* * *

Zjedli już obiad – panierowane kotlety wieprzowe, które Moss dodatkowo polał ketchupem. Zawsze urozmaicał swoje porcje ostrymi przyprawami, zwłaszcza mdłe dania Agnes. Najchętniej wbiłby zęby w krwisty stek albo soczystego kurczaka, a nie wysmażone na podeszwę kotlety czy pieczeń. Colemanowie nigdy nie zawracali sobie głowy przydziałem żywności.

– Kto dzisiaj zmywa, ty czyja? – Billie posłała mężowi uśmiech.

– Sami o tym zdecydujcie. Wychodzę na spotkanie. – Na potwierdzenie tych słów Agnes wstała od stołu.

Moss zgłosił się na ochotnika do wycierania. Nie znosił babrania się w wodzie po łokcie. W innych warunkach nawet siłą nie zapędzono by go do kuchni. W domu mieli od tego pokojówki i kucharzy.

Billie lubiła, kiedy razem z nią przebywał w kuchni i pomagał jak dobry mąż. Pewnego dnia będą mieli własny domek, z ogródkiem i huśtawką dla dziecka.

– Dzisiaj w wiadomościach mówili o USS „Enterprise” – oznajmiła pochylona nad zlewem. – Nowym komandorem został niejaki kapitan Davis. Słyszałeś o tym? – Po co w ogóle poruszyła ten temat? Dlaczego się dręczy, rozmawiając z nim o samolotach, okrętach i lotniskowcach, i wypatruje błysku w jego oczach?

– Tak, słyszałem. – Oddałby wszystko, byle być na pokładzie. Davis. Czy powiedzieć o tym teraz? Nie, lepiej później. Po co zawracać jej głowę, skoro nie wiadomo, czy Davis go pamięta? To że razem trenowali w San Diego nie znaczy wcale, że kapitan przychylnie wysłucha jego prośby o powrót na „Enterprise”. Nigdy w życiu nie pragnął niczego tak bardzo, jak przydziału na Pacyfik.

Billie nuciła pod nosem i płukała czyste talerze. Była ucieleśnieniem męskich marzeń, Moss jednak chciał czegoś więcej niż ślicznej żony. Potrzebował wyzwania, przygody; musiał latać. Zerknął na jej talię. Zacznie działać, kiedy upewni się, że Billie jest w ciąży.

Odezwała się tak cicho, że z trudem ją zrozumiał:

– Mówili o Midway. – Nie podnosiła głowy znad zlewu. – Opowiadałeś o tym w zeszłym tygodniu. Pamiętasz?

– Jakże mógłbym zapomnieć? „Enterprise” zdała egzamin, co zamknęło dyskusję o przydatności lotniskowców.

Ilekroć rozprawiał na ten temat, mówił szybkim, podnieconym głosem. Billie powoli wpadała w panikę.

– Loty z lądu odegrały niewielką rolę w bitwie o Midway.

Oczyma wyobraźni studiował mapę Pacyfiku. Założy się o każdą sumę, że następnym celem „Enterprise” będą Wyspy Salomona. Milczenie Billie zwróciło jego uwagę. Spojrzał na nią. Po jej policzku spływała łza.

– Hej, Billie, o co chodzi? – Odrzucił ścierkę i przytulił ją mocno. Rozpłakała się.

– Myślałam o tych żołnierzach, którzy zginęli. Moss, umrę, jeśli coś ci się stanie.

– Billie, nic mi nie będzie. Nie płacz. – Tulił ją i uspokajał, a w głębi duszy wymyślał sobie od najgorszych. Wkrótce przecież ją zostawi i pojedzie na Pacyfik.


* * *

Życie w domku Amesów i Colemanów toczyło się nowym torem. Billie robiła co mogła, by jak najprzytulniej urządzić ich pokój. Godzinami stała w kolejce po mięso dla Mossa. Czasami poświęcała cenne kupony na stek. Moss nauczył ją, jak należy je przyrządzać: mają być wysmażone na wierzchu, krwiste w środku. W tamte dni wykręcała się od kolacji bólem żołądka i jadła tylko gotowane warzywa. Moss nie zauważał jej ofiary, ale Agnes widziała wszystko.

Im bardziej nasilały się działania wojenne na Pacyfiku, tym więcej czasu spędzał Moss w bazie. Czasami wracał późno w nocy. Co prawda centrum dowodzenia siłami Pacyfiku znajdowało się na Zachodnim Wybrzeżu, nie w Filadelfii, on jednak czyhał na każdy strzęp wiadomości. Śledził uważnie eskalację działań w Europie, należało to do jego obowiązków, ale sercem był na zachodnim nieboskłonie.

Kiedy wracał późno i zasypiał od razu, Billie leżała koło niego i gładziła czarną głowę. Co noc modliła się, by nie wysłano go na Pacyfik.


* * *

Na początku sierpnia przestała ukrywać poranne mdłości. Po raz drugi nie miesiączkowała. Odnosiła wrażenie, że i Moss, i Agnes nie spuszczają wzroku z jej brzucha. Dwa dni temu poszła do lekarza. Agnes ją umówiła; oboje, ona i Moss, musieli mieć pewność, choć Billie twierdziła, że ma przed sobą całe życie i nie śpieszy się do macierzyństwa.

O trzeciej po południu zadzwonił telefon. Agnes, która ścierała kurze w salonie, od razu podniosła słuchawkę.

Billie piła lemoniadę w kuchni. Nie pamiętała, by na twarzy matki kiedykolwiek gościł tak szeroki uśmiech.

– Dzwonił doktor Backus. Jesteś w ciąży, Billie. Moss będzie bardzo zadowolony.

Jest w ciąży. Teraz to pewne. Urodzi dziecko, dziecko Mossa. Powinna nie posiadać się ze szczęścia, a tymczasem targały nią sprzeczne uczucia. Nie była gotowa do roli matki, jeszcze nie. Nadal pragnęła Mossa tylko dla siebie. Potrzebowała go. Tymczasem przytyje, stanie się brzydka i niezgrabna. Czy Moss nadal będzie jej pragnął? Czy nadal będzie namiętnym kochankiem? Nie wyobrażała sobie, jak można się kochać, kiedy brzuch kobiety sterczy aż do nieba.

– Cieszysz się, prawda, mamo? – zapytała cicho.

– Oczywiście, Billie, cieszę się twoim szczęściem. Moss także będzie zachwycony, sama zobaczysz. Moim zdaniem powinnyśmy powiedzieć mu dopiero po kolacji, nie uważasz? Takiej nowiny nie przekazuje się telefonicznie.

Agnes tryumfowała. Kamień spadł jej z serca. A więc to pewne. Billie urodzi dziedzica Colemanów, Mossa Juniora. To fakt. Teraz mają zapewnioną przyszłość, bez względu na to, co się stanie z Mossem. One i dziecko też, dodała po chwili.

– Mamo, idę się położyć. Zawołaj mnie, gdyby Moss dzwonił, nawet jeśli zasnę.

– Dobrze, Billie. Jesteś dzisiaj trochę nerwowa. To chyba przez ten upał. – Oby nic innego, błagała w myślach. Nie, to nie może być nic innego.

Billie opadła na stos poduszek obszytych koronką. Nie pojmowała, dlaczego się nie cieszy. Zamiast śpiewać z radości, chciało jej się płakać. Ciąża wszystko zmieni, nieważne, co mówi Agnes. Zasypiała na poduszce mokrej od łez.

Telefon zadzwonił, kiedy nakrywała do stołu. Słuchawkę podniosła Agnes, mruknęła coś niezrozumiale i odłożyła ją na widełki.

– Moss nie przyjdzie na kolację. Sprzątnij jego nakrycie. „Sprzątnij jego nakrycie”, jakby już go niebyło.

– Mamo, dlaczego mnie nie zawołałaś? Nie chciał ze mną rozmawiać? Agnes popatrzyła na nią uważnie. Nie zdziwiło jej rozczarowanie Billie, chociaż nigdy chyba nie potrafi zrozumieć romantycznej natury córki.

– Kochanie, poznał mnie po głosie. Prosił, żeby ci przekazać wiadomość. Nie miał czasu.

Billie ciężko usiadła na krześle. Zawód zniekształcił jej ładne rysy.

– I tak masz szczęście – stwierdziła Agnes, starannie ukrywając zniecierpliwienie. – Jesteś żoną wojskowego i musisz się z tym pogodzić, że często nie będzie go w domu. Pomyśl o żonach oficerów, którzy są daleko od domu.

– Która godzina? – przerwała jej Billie. – Posłuchajmy wiadomości. Na pewno wydarzyło się coś okropnego. Nienawidzę tej wstrętnej wojny! – wybuchła nagle.

Moss nie wrócił na noc. Następnego dnia nawet nie zadzwonił. Billie nade wszystko pragnęła z nim porozmawiać. Minęły już dwa dni. Nie tęsknił za nią? Co może być dla niego ważniejsze niż ona i dziecko? Przecież nawet nie wie o ciąży.

Otarła łzy i zadzwoniła do biura admirała McCartera. W słuchawce odezwał się nieznajomy głos. Porucznika Colemana nie ma w gabinecie. Czy coś przekazać? Billie wymamrotała coś, co od biedy można było uznać za odpowiedź odmowną, i odłożyła słuchawkę. Nienawidziła współczucia Agnes. Jej oczy mówiły, że czeka ją jeszcze wiele takich sytuacji i im szybciej do nich przywyknie, tym lepiej. Nigdy, przenigdy się do tego nie przyzwyczai.

Następnego dnia, kiedy już straciła nadzieję na zobaczenie Mossa, pojawił się przed domem. Było południe, w kościele dzwonili na Anioł Pański. Miał wymizerowaną, nie ogoloną twarz i zaczerwienione, podkrążone oczy. Zwykle nieskazitelny mundur był brudny i pognieciony. Niedbale pocałował Billie w policzek i delikatnie odsunął od siebie.

– Marzę o prysznicu i zimnym piwie. Za trzy godziny muszę być z powrotem w bazie. Nie zmrużyłem oka od dwóch dni i… nie, Billie, nie mogę ci powiedzieć, o co chodzi. Powinienem był zostać w biurze, ale chciałem się z tobą zobaczyć. A teraz padam z nóg. Czy mogłabyś podać mi piwo?

Weszła do sypialni, niosąc tacę z puszką piwa i różą w wazoniku. Moss spał. Ostrożnie, żeby go nie zbudzić, zdjęła mu buty i skarpetki. W szafie wisi czysty mundur; zabierze go na dół i wyprasuje. Przynajmniej będzie miała coś do roboty. Zanim wyszła, pocałowała Mossa w czoło. Żywiła absurdalną nadzieję, że obudzi się i weźmie ją w ramiona. Spał kamiennym snem.

Na schodach minęła ją Agnes. Taszczyła na górę ogromny budzik.

– Twój zegareczek go nie obudzi. Postawię mu ten na komodzie. Może usłyszy.

Billie odwróciła głowę, żeby matka nie dostrzegła jej zirytowania. Moss to jej mąż. Potrafi sama się o niego zatroszczyć i nie życzy sobie, by ktokolwiek wtykał nos w ich sprawy. Tymczasem Agnes nie zapominała o niczym. To ona decydowała, co zjedzą na obiad, o której pójdą w niedzielę do kościoła, kiedy trzeba zmienić pościel, czy należy otworzyć okno, a nawet kiedy i w jaki sposób Billie powie Mossowi o dziecku.

Billie wiele razy wyobrażała sobie ten moment. W filmach żona szykowała pyszny obiad, siadała mężowi na kolanach i nieśmiało przekazywała nowinę. Niestety, nic z tego nie zdarzy się w rzeczywistości. Moss wrócił do domu po raz pierwszy od dwóch dni. Kiedy ma mu powiedzieć? W ostatniej chwili, zanim wróci do bazy? To niesprawiedliwe. Gdyby chociaż wiedziała, co się dzieje za bramą jednostki…

Niepokój nie opuszczał jej przez całe popołudnie, kiedy starannie prasowała mundur męża. Moss był wycieńczony, a mimo to szczęśliwy. Wolała nie myśleć, co wywoływało tę radość.

Idealnie gładki mundur zawisł z powrotem w szafie, wypolerowane do połysku buty stanęły w idealnie równej linii pod łóżkiem. Billie zabrała się za lekturę porannej gazety. Przeleciała wzrokiem kolumny „Philadelphia Inquirer”. Wiadomości ze wszystkich frontów, owszem, jednak nie znalazła niczego, co tłumaczyłoby dwudniową nieobecność Mossa. To straszne. Kiedy wreszcie wojna się skończy i ludzie będą mogli normalnie żyć?

Nie mając nic lepszego do roboty, usiadła na werandzie i rozwiązywała krzyżówki. Nie była jednak w stanie się skoncentrować, bo ciągle wracała myślami do Mossa.

Kiedy niewiele później zbiegł po schodach, znalazł ją skuloną na fotelu. Spała.

– Więc tak, leniuszku, spędzasz całe dnie! – zażartował. Miał na sobie odświeżony mundur. Wilgotne po prysznicu włosy lśniły, gładko zaczesane. – Muszę lecieć. Może później uda mi się zadzwonić. Nie czekaj na mnie.

– Moss, chwileczkę! – Pobiegła za nim. – Nie zdążyliśmy nawet porozmawiać, a mam ci tyle do powiedzenia. Co się tam dzieje? Dlaczego nie wracasz do domu? Czy coś się stało?

– Kochanie, nie teraz. Admirał obedrze mnie ze skóry, jeśli się spóźnię. Zadzwonię do ciebie. – Cmoknął ją w policzek i odjechał. Odprowadzała go wzrokiem, wściekła, ogłupiała i zawstydzona. Nadal nie wiedział nic o dziecku.

Moss widział ją w bocznym lusterku. Poczuł wyrzuty sumienia, ale zaraz pomknął myślami ku wojnie. Admirał McCarter i jego wysoko postawiony gość z Pentagonu analizowali sukces operacji na Guadalcanal. Nie ulegało wątpliwości, że przeciwnik będzie próbował zająć wyspę i odzyskać strategiczną kontrolę nad południowym Pacyfikiem. „Enterprise” na pewno nie będzie stała z boku. A Moss Coleman znajdzie się na jej pokładzie.

Biedna Billie, przemknęło mu przez głowę. Może jutro wygospodaruje trochę czasu i zabierze ją do kina. A potem kochaliby się powoli i leniwie. Tak, to dobry pomysł… Ale nie seksu pragnął. Chciał walczyć. Wzdragał się przed konkluzją, że on i Agnes wykorzystali Billie. Przecież to wspaniała dziewczyna, wkrótce urodzi mu dziecko, a on sam świata poza nią nie widzi.


* * *

Agnes wystarczyło jedno spojrzenie na Mossa, gdy wrócił do domu przy Elm Street. Usiadła na niewygodnym drewnianym krześle. Poinformowała go, że Billie piele warzywa w ogródku za domem. Dopiero wtedy zapytała spokojnie:

– Kiedy wyjeżdżasz?

– Pojutrze. Dostałem przydział na „Enterprise”, jak chciałem. Będzie w Pearl Harbor, tam się zaokrętuję – odparł.

Dopiero teraz dotarło do niego, że jego nowina wcale nie zdziwiła ani nie przestraszyła Agnes. Najwyraźniej się tego spodziewała.

– Zanim pójdziesz do Billie, chciałam ci przypomnieć… Wiesz, że sama chce ci powiedzieć o dziecku.

– Pamiętam o tym. Domyślasz się chyba, że nie podejmowałem żadnych kroków w kwestii nowego przydziału, dopóki nie byłem pewien, że jest w ciąży. Muszę zadzwonić do ojca i o wszystkim mu powiedzieć – stwierdził po chwili namysłu. Ta rozmowa będzie dla ojca podwójnym szokiem. Straszną nowinę, że jego syn wyrusza na Pacyfik, złagodzi jednak wiadomość o pierwszym wnuku.

Billie nagle straciła grunt pod nogami, by po chwili spojrzeć w roześmianą twarz męża.

– Moss! – Promieniała radością, która jednak przerodziła się w rozczarowanie, gdy zajrzała mu w oczy. – Mama ci powiedziała – rzuciła rozgoryczona. – Sama chciałam to zrobić.

Moss objął ją mocno, ukrył twarz w zagłębieniu szyi.

– Nie ma znaczenia, kto mi powiedział, mamusiu. Pocałuj mnie. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki jestem szczęśliwy!

W jego ramionach zapomniała o urazie. Dopóki jest szczęśliwy, póki ją kocha, nic nie jest ważne.

Wdychał zapach nagrzanej słońcem skóry i wymyślał sobie od ostatnich skurczybyków. Dobrze chociaż, że ma dość przyzwoitości, by nie zepsuć Billie tych chwil. Jego wiadomość musi poczekać. Powie jej po kolacji, kiedy obecność Agnes złagodzi cios. Złość zupełnie przejdzie jej w łóżku. Przyszłe losy Mossa Colemana w końcu spoczęły w jego rękach. Nikt mu nie przeszkodzi w realizacji planów, ani Seth, ani Agnes, ani nawet Billie.

Weszli do domu czule objęci.

– Dzisiaj mamy na kolację rostbef, tak jak lubisz, nie wysmażony. Mama twierdzi, że po raz pierwszy w życiu poda żywe stworzenie.

Wybuchnął śmiechem. Doceniał ich wysiłki, by sprawić mu przyjemność. Domyślał się także, jak wygląda dzisiejsze menu: nieśmiertelna fasolka szparagowa, przyrządzona tak samo, jak robiła to jego matka, młode kartofelki, świeże bułeczki do sosu, placek z truskawkami i rabarbarem. Poinformuje Billie po deserze – uwielbiał placek z truskawkami.

– Nie mogę się doczekać wieczora – puścił do niej oko. – Ostatnio nie spisywałem się najlepiej jako mąż…

Pokazała mu język i kopnęła w kostkę, ale uskoczył błyskawicznie.

– Idę pod prysznic. Pomóż mamie, w kuchni jest duszno jak w łaźni. Twierdząco skinął głową.

– Dobrze, a więc postanowione. Mamo, zjemy dzisiaj na werandzie. Już nakrywam do stołu. Pospiesz się, Moss, bo sos wystygnie.

Podczas posiłku Agnes nie zamykały się usta. Była zdenerwowana, lecz triumfowała. Czuła się jak dyrygent prowadzący symfonię: na jego znak będą rozbrzmiewać kolejne nuty, akordy, aż narośnie finałowe crescendo. Billie wyczuwała to także. Miała strach w oczach.

Moss odłożył widelczyk i poprawił się na krześle.

– Musisz dać mojej mamie przepis na ten placek.

Nie ma wyjścia. Powiedzieć to. Najlepiej prosto z mostu.

– Billie – zaczął miękko. – Dostałem dzisiaj nowe rozkazy. Wyjeżdżam pojutrze.

Widelczyk wypadł jej z dłoni. Wiedziała.

– Dokąd? Dokąd jedziesz? – wykrztusiła z trudem.

– Pearl Harbor. Tam wsiądę na „Enterprise”. Chcę tego, Billie. Muszę to zrobić, nie rozumiesz?

Pochyliła głowę. Ukryła rozczarowanie pod jasnymi włosami.

– Chcesz tego, mimo że wiesz już o dziecku?

– Tak. Ale nie chcę, żebyś siedziała tu sama. Wolałbym, żebyś ty i twoja mama przeniosły się do Austin. Zorganizuję wam podróż. Zamieszkacie z moją rodziną, dopóki nie wrócę.

– Mamy jechać do Teksasu? – Billie nie wierzyła własnym uszom. Nie chciała opuszczać Filadelfii i wszystkiego, co dobrze znała. Pragnęła tu zostać, tu urodzić dziecko, tu czekać na jego powrót do domu.

Spojrzenia Mossa i Agnes skrzyżowały się nad stołem.

– Przepraszam, że nie zapytałem cię o zdanie, tylko od razu założyłem, że pojedziesz z Billie.

Billie zacisnęła zęby. Jej też nie zapytał. Nie wykrzyczana złość ją dławiła. Nerwowym ruchem sięgnęła po wodę. Zakrztusiła się. Moss w mgnieniu oka zerwał się na równe nogi i zaczął ją klepać po plecach. Ponownie spojrzał na Agnes. Rozumieli się bez słów. Już ona dopilnuje, by wszystko było w porządku.

– Kochanie, polubisz Teksas – zapewniał żonę. – Ty też, Agnes. Jeśli chcesz, dostaniesz całe prawe skrzydło dla siebie. Dzisiaj wieczorem zadzwonię do rodziców. Mam nadzieję, że obie zamienicie z nimi kilka słów. Billie, obiecaj mi, że nie będziesz się martwić. Moje dziecko powinno przyjść na świat w Teksasie, w moim domu. Ani tobie, ani twojej mamie niczego nie zabraknie. To duży dom, Billie. Moi rodzice nie będą wchodzić ci w drogę, jeśli tego się obawiasz. A dziecko będzie miało zapewnioną opiekę. Będziecie mieć wszystko, czego zapragniecie.

– Wszystko, czego pragnę, mam tu i teraz. – Billie spojrzała mu w oczy. – Dopóki jesteś ze mną.

– Wiem, skarbie, i czuję to samo, wiesz przecież. Po prostu będę spokojniejszy wiedząc, że ktoś dba o ciebie i o Agnes. I chcę, żeby mój syn od małego znał swoje dziedzictwo. Rozumiesz to, prawda?

Powiedział „syn”, zauważyła Billie. A jeśli to dziewczynka? Dziedzictwo? Jakie dziedzictwo? Farma w Teksasie? Dojenie krów i uprawianie kukurydzy? O czym on mówi?

Moss uśmiechnął się lekko, widząc jej zagubienie:

– Kochanie, jest chyba coś, czego ty i twoja mama o mnie nie wiecie. – Zerknął na Agnes, żeby zaznaczyć, że mówi także do niej. – Pamiętacie, jak powiedziałem, że moi rodzice mają rancho w Teksasie? To prawda, ale nie powiedziałem nic o jego rozmiarach. Billie, Sunbridge to nie żadna farma. To imperium, które zbudował mój ojciec. Pewnego dnia będzie nasze i naszego dziecka. I nie myśl sobie, że leży gdzieś na końcu świata. Austin to duże miasto, większe niż Filadelfia, są tam dobre szkoły i, uwierzcie mi na słowo, brukowane ulice – zażartował, chcąc rozładować atmosferę. – Będziesz miała samochód do dyspozycji i wszystko, co tylko zechcesz. Ale dla mnie najważniejsze jest to, że ktoś będzie się tobą opiekował.

Zasłuchana, nie zauważyła zadowolonej miny Agnes.

– Moss, powiedz mi prawdę. Sam prosiłeś o nowy przydział. Zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy, żeby dostać się na „Enterprise”. Myślałam, że przestałeś o tym myśleć, odkąd się pobraliśmy.

Prawda. Kiedy cię złapią z rozpiętym rozporkiem, mów prawdę.

– Nigdy nie ukrywałem, że zrobię wszystko, żeby się stąd wyrwać. Mamy wojnę i chcę walczyć. Nie okłamałem cię, Billie. Ani razu cię nie okłamałem.

– Ale to było, zanim dowiedziałeś się, że jestem w ciąży. Co ze mną i z dzieckiem?

– Jedź do Sunbridge. Ze względu na ciebie i na dziecko. Jesteś teraz jedną z Colemanów i tam jest twoje miejsce. Wszystko, o czym zamarzysz, będzie w zasięgu twojej ręki.

– Nie marzę o niczym ani o nikim innym prócz ciebie! Agnes wzięła sprawę w swoje ręce.

– Jedziemy do Austin, Billie, i koniec. Moss ma rację. To najlepsze wyjście w twojej sytuacji. Pojadę z tobą, żebyś nie czuła się osamotniona wśród obcych. Na pewno pokochasz państwa Colemanów, kiedy ich lepiej poznasz. – Sunbridge. Powiedział, że rancho nazywa się Sunbridge. – To dobry pomysł, Moss. Billie będzie potrzebowała wsparcia rodziny. Co, według ciebie, mam zrobić z tym domem?

– Znajdź dobrego agenta obrotu nieruchomościami i kontaktuj się z nim listownie. Jeśli nie chcesz zawracać sobie tym głowy, mój ojciec to załatwi.

Wszystko ustalone. Agnes była podekscytowana jak dziecko przed Bożym Narodzeniem. Ma sprzedać dom, więc nie będzie miała dokąd wracać po narodzinach dziecka. Sunbridge stanie się także jej domem. Nawet nie śmiała o tym marzyć, a tymczasem wszystko rozwija się po jej myśli. Z czasem także – Billie dostrzeże płynące z tego korzyści.

– Pozmywam sama. Moss, może pójdziecie z Billie na spacer? Albo do parku. Powinna się dużo ruszać.

– Doskonały pomysł – stwierdził z wymuszoną radością. Dlaczego Billie nie chce tego zrozumieć? Dlaczego kobiety tak się wszystkim przejmują? Nienawidził siebie za to, jak ją potraktował, ale nie chciał już o tym myśleć. Wziął ją pod rękę i wyprowadził na dwór. Wszystko będzie w porządku, już on o to zadba.

Billie zrównała swój krok z krokiem męża. Musi zaakceptować jego decyzję. Kłótnie i sprzeciwy oznaczałyby ochłodzenie stosunków, może nawet rozstanie, a tego nie zniosłaby. Czuje się zdradzona? Trudno, musi się z tym pogodzić. W tej chwili liczy się każda minuta. Nie wolno zmarnować tego czasu. Dąsanie się niczego nie zmieni, chyba tylko uczucia Mossa wobec niej. Z trudem przełknęła łzy i posłała mu szczery, wzruszający uśmiech.

Mossowi kamień spadł z serca. Billie jest taka słodka, czarująca. I jest w ciąży. Odwzajemnił jej uśmiech. Kochał ją za to, że jest jego żoną, matką jego dziecka. Gdyby nie ona, nie byłoby potomka i nie udałoby mu się zrealizować marzenia. Jego problem został rozwiązany: stanie na pokładzie okrętu. Zawsze będzie ją za to kochał.

Wrócili tuż przed dziewiątą. Najwyższy czas zadzwonić do Teksasu. Agnes obserwowała, jak Moss przestępuje z nogi na nogę. Po raz pierwszy, odkąd go znała, okazywał zdenerwowanie. Zazwyczaj pokonywał przeszkody z pewnością siebie, graniczącą z arogancją. Najwyraźniej jednak w ten sposób nie dałby sobie rady z ojcem.

Zasłonił dłonią słuchawkę.

– Są kłopoty z uzyskaniem połączenia. I musimy uwzględnić różnicę czasu. – Trzymał słuchawkę z dala od ucha, gdy zagrzmiał w niej głos Setha Colemana:

– Moss, synu! Cieszę się, że cię słyszę! Niedawno dostaliśmy list od jakiejś kobiety, która twierdzi, że jest twoją teściową! Co to ma znaczyć?

– To prawda, tato. – Zerknął na Billie. Obserwowała go uważnie. Oby ojciec nie domagał się wyjaśnień, na które teraz nie mógł sobie pozwolić. Do licha, za długo zwlekał z tą rozmową. Powinien był zadzwonić z biura.

– Czemu zrobiłeś takie głupstwo? Wojna to nie czas na ożenek. Mężczyzna nie myśli wtedy normalnie. Na świecie jest dosyć chętnych kobiet! – Cisza; Sethowi przyszło coś do głowy: – Czy musiałeś się z nią ożenić, synu?

– Mniej więcej tak to wygląda, tato – Moss czuł się nieswojo. Zastanawiał się, czy Billie słyszy słowa Setha.

– Jaka ona jest, ta twoja żona?

– Pierwsza klasa. Pamiętasz tę klaczkę, którą mi dałeś na dziesiąte urodziny i jak ją kochałem?

– Pamiętam, że zajeździłeś ją na śmierć! – rzucił szorstko Seth.

Moss spochmurniał. Dlaczego z niego taki skurczybyk? Kochał tamtego konia. Teraz. Wyrzuć to z siebie.

– Wysyłam Billie i jej mamę do Austin. Wyjeżdżam stąd za 36 godzin. Dostałem przydział na USS „Enterprise”. Nie powstrzymasz mnie, tato. Nie próbuj żadnych sztuczek. Proszę, byś zaopiekował się moją żoną i teściową. I dopilnuj, żeby mój syn przyszedł na świat cały i zdrowy. – Cisza w słuchawce nie zaskoczyła go. Seth przetrawiał nowe wiadomości.

– To trzecie głupstwo, które zrobiłeś w Filadelfii. Gdybyś nie latał z rozpiętym rozporkiem, nie ożeniłbyś się i…

– Nie chcę tego słuchać, tato. – Ze względu na Billie zmusił się do uśmiechu. – Będziesz miał wnuka.

– Na razie obchodzi mnie mój syn! – wrzasnął Seth. – Milcz teraz. Zadzwonię do odpowiednich ludzi i za dwadzieścia cztery godziny możesz zapomnieć o „Enterprise”.

– Jeśli skiniesz palcem w tej sprawie, nigdy ci tego nie wybaczę. Nie żartuję. – Cisza. Chciał się upewnić, że ojciec zrozumiał. – Pokochasz Billie. Pomyśl, tato, będziesz dziadkiem. – Rzucić staremu przynętę i zobaczyć, czy się skusi.

W słuchawce rozległ się suchy kaszel. Moss wyobrażał sobie, w jakim terapie myśli przelatują przez głowę ojca. Dziecko załatwi sprawę. Seth nie pozwoli, by cokolwiek stanęło między jego synem a wnukiem.

– A jej matka? – burknął.

Moss z trudem powstrzymał śmiech. Nie powie mu przecież, że Agnes to suka pierwszej wody!

– Zupełnie jak ty. Ją także pokochasz.

– Matka chce z tobą rozmawiać – oznajmił Seth. – Nie odkładaj później słuchawki. Jeszcze z tobą nie skończyłem.

– Owszem, skończyłeś, tylko nie chcesz się z tym pogodzić.

Moss przyciągnął Billie do siebie. Załatwione. Staruszek nie będzie mu wchodził w drogę, nie teraz, kiedy stawką w grze jest dziedzic imperium.

– Mamo! Cieszę się, że cię słyszę! Jak się czujesz? Zmartwił go jej słaby smutny głos:

– Brakuje nam ciebie, synku. Billie to na pewno wspaniała dziewczyna i pokochamy ją tak, jak ciebie. Kiedy j ą poznamy?

– Niedługo. Tata ci wszystko wyjaśni. Billie i jej matka przyjadą do Austin. Opiekuj się nimi, mamo. Obiecaj mi.

– Obiecuję, kochany. Co to znaczy? Czyżbyś dostał nowe rozkazy? Myślałam, że ojciec to załatwił…

– Owszem, ale ja to zmieniłem. – Oddał słuchawkę Billie, zanim matka zadała następne pytanie.

Billie głośno przełknęła ślinę.

– Pani Coleman. Tu Billie Ames, to jest Billie Coleman.

Moss uśmiechnął się, widząc jej zakłopotanie.

– Bardzo chciałam poznać panią i pana Colemana. Mam nadzieję, że nie sprawimy państwu kłopotu naszym przyjazdem.

– Drogie dziecko, nie zgodziłabym się na inne rozwiązanie. Nie mogę się już was doczekać. Musimy być razem, Billie, ze względu na Mossa.

– Dziękuję, pani Coleman. Oddaję słuchawkę Mossowi. Chce jeszcze rozmawiać z ojcem.

Przyłożył słuchawkę do ucha. W głosie ojca pojawiła się nowa nuta. Czyżby pogodził się z jego decyzją? Nie. To z powodu dziecka. Znając Setha, Moss wiedział, że ojciec zdążył już je zapisać do najlepszej szkoły. Zapewne wkrótce założy fundusz powierniczy i zamówi kucyka.

– Przyślij do nas swoją rodzinę, synu. Zajmiemy się nimi. I uważaj na siebie. Straszny z ciebie głupiec, wiesz o tym?

– Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Kocham cię, tato.

– Wiem o tym. Daj Japońcom popalić.

Połączenie przerwano.


* * *

W Austin, w Teksasie, Seth Coleman wstał zza olbrzymiego biurka w bibliotece i podszedł do okna. Nie widzącym wzrokiem patrzył na ogród i pastwiska dla bydła. Odwrócił się, bo nie chciał, żeby żona widziała jego porażkę. Telefon Mossa oznaczał jego klęskę. Chłopak szedł na wojnę. Wnuk stanowił pociechę na otarcie łez.

Jessica Coleman patrzyła na męża współczującym wzrokiem. Seth darzył Mossa ślepą miłością i świadomość, że mógłby zginąć na wojnie, załamała go. Sama kochała syna równie mocno i tak samo obawiała się o niego, ale jej miłości, w przeciwieństwie do uczuć Setha, nie towarzyszyły zaborczość i władczość, lecz czułość i troskliwość. Seth kochał i nienawidził w ten sam sposób. Nauczyła się to akceptować przed wielu laty. A to, czego nie kochał lub nienawidził, nie istniało w jego świecie. Na przykład ona, Jessica.

– Masz synową, Jess – poinformował ją.

Kiedy się do niej odwrócił, zobaczyła, że zaakceptował decyzję Mossa.

– A ja będę miał wnuka! – oświadczył dumnie.


* * *

Billie leżała wsłuchana w oddech Mossa. Chciała nauczyć się go na pamięć, tak żeby przed oczyma mieć zawsze rysy jego twarzy. Musi zapamiętać dotyk jego dłoni, kiedy się z nią kochał. Chociaż łamał jej serce, nie powie mu o tym teraz, kiedy szedł na wojnę.

Przytuliła się do niego, spragniona jego ciepła oparła mu głowę na ramieniu. Nie mogła go nie dotykać, nie szukać szerokiej piersi i płaskiego brzucha. Kochała go. Przynajmniej w tej chwili należał do niej.

Poruszył się. Pocałował ją i otoczył ramionami, szepcząc jej imię. Dłoń Billie powędrowała niżej, budziła w nim pożądanie. Chociaż tyle zabierze ze sobą do Teksasu.

Загрузка...