Rozdział dwunasty

Dom wydawał się czekać na Billie. Niski i rozległy, nie przytłaczał ogromem jak Sunbridge, stanowił raczej jego przeciwieństwo. Będzie to pierwszy dom, w którym zamieszka tylko z Mossem. Zadaszona weranda i taras dawały schronienie przed deszczem, z każdego okna roztaczał się widok na piękny ogród. Roślinność zdawała się przenikać do środka, zlewać w jedno z lekkimi bambusowymi meblami i białozielonymi ścianami. Na sufitach zainstalowano duże wentylatory, które dawały w pomieszczeniu przyjemny powiew. W całym domu unosił się zapach morza.

Billie weszła do większej z dwóch sypialni. Zasłony drżały leciutko, kołysane ciepłym wietrzykiem. Podłogę pokrywał dywan w kolorze zgaszonej bieli. Stanowił miły kontrast dla mahoniowych mebli. Kapę na łóżko uszyto z tego samego materiału, którym obito fotele – z ciemnoniebieskiej tkaniny w jaśniejsze kwiaty. Wentylator obracał się monotonnie, hipnotycznym ruchem. Pulchna gospodyni niespiesznie rozpakowywała bagaże. Z zachwytem dotykała śliskich jedwabi, zanim powiesiła je w szafie albo ułożyła w szufladach komody. Billie była zachwycona domem. Bez słowa poszła do łazienki, gdzie czekała wanna, prysznic i liczne lustra. Jasnoniebieskie ręczniki były ładnym kolorystycznym akcentem na tle kafli barwy skorupki jajka. Tak, to najpiękniejszy dom, jaki widziała. Już żałowała, że ona i Moss nie mogą spędzić tu całego życia.

Po lekkostrawnym posiłku, na który składały się owoce, ser, chleb i chłodny napój z egzotycznych owoców, wzięła prysznic i umyła włosy. Wystroiła się na przyjazd męża, wtarła perfumy za uszami i między piersiami. Włożyła chińskie kimono, które podarował jej na Gwiazdkę. Trudno uwierzyć, że wtedy szata nie schodziła się na brzuchu. Teraz leżała idealnie, szeroki pas podkreślał wysokość talii. Ćwiczenia niani Jenkins zdziałały cuda.

Czas dłużył się w nieskończoność. Obeszła dom, zwiedziła ogród, ustawiła kosmetyki w łazience i na toaletce. Czekała na Mossa.

Zwiedziła zadziwiająco nowoczesną kuchnię i czekała na Mossa.

Wskazówki na złotym zegarku poruszały się w iście żółwim tempie. Co chwila potrząsała ręką, choć wiedziała, że zegarek chodzi bezbłędnie. W końcu zmęczenie podróżą wzięło górę. Położyła się, obiecując sobie solennie, że tylko na chwilę zmruży oczy. Przecież czeka na Mossa.

Moss pędził stromą drogą i klął na czym świat stoi. Kapitan Davis nie miał serca. Dochodziła dziewiąta. Wieczorne niebo przybierało ów fioletowy odcień, charakterystyczny dla Hawajów. Na dodatek pół godziny temu skręcił nie tam, gdzie powinien, i niepotrzebnie nadłożył drogi. Kiedy wjeżdżał na podjazd, powitały go rozświetlone okna domu. Billie czeka. Podniecenie rozgrzewało krew, puls wybijał szaleńczy rytm. Kiedy zapytał Thada o żonę, ten puścił do niego oko i uśmiechnął się tajemniczo: „Moss, czeka cię niezła niespodzianka!” Co to, do cholery miało znaczyć? I czy mu się to spodoba?

Wcisnął kluczyki do kieszeni, wysiadł z samochodu i z torbą podręczną w dłoni podszedł do drzwi. Nie chciał używać mosiężnego dzwonka. Na próbę przekręcił klamkę. Drzwi ustąpiły. W domu panowała cisza. Nawet radio nie grało. Przytłumione światło zaprowadziło go do sypialni. Tam, na łóżku leżała jego Billie. Miała lekko ugięte kolana, jedną rękę pod głową, łagodność i spokój wypisane na twarzy. Przesuwał wzrokiem po zgrabnych, smukłych nogach o cienkich kostkach, po wąskich biodrach i pełnych piersiach… Oto dziewczyna, z którą się ożenił. Ale czy naprawdę? Przyjrzał się jej dokładniej; nagle okazało się, że rysy są bardziej regularne niż zapamiętał, nogi i ręce szczuplejsze, wdzięczniejsze. I włosy. Co z nimi zrobiła? Były jakby muśnięte słońcem, jaśniejsze niż w jego wspomnieniach. I dłuższe niż w czasie świąt, miękko opadały na policzek. A więc taką niespodziankę miał na myśli Thad. Billie dorosła. Jest dojrzałą, zmysłową kobietą. Z leniwym uśmiechem rozpinał guziki koszuli.

Billie sądziła, że śni. Silne, ciepłe ramiona uniosły ją, przytuliły do szerokiej klatki piersiowej. Nie chciała się obudzić z tego snu. Słyszała, jak Moss wdycha jej zapach, czuła na sobie jego wzrok. Otoczyła go ramionami, głaskała nagie plecy i biodra. Wypowiedział jej imię.

– Moss! – mruknęła, odpychając resztki snu. – Och, Moss! Tak bardzo za tobą tęskniłam! – Zdziwił ją własny głos, ochrypły i namiętny. Pragnęła go od dawna, co noc śniła o tej chwili i budziła się zlana potem, z bolesną pustką we wnętrzu. A teraz jest tutaj, obejmuje ją, jest przy niej.

Pod jego zręcznymi palcami chińskie kimono rozsunęło się na boki. Leniwymi ruchami pieścił jej piersi, zakończone różowymi sutkami, wyszukiwał ustami puls na szyi. Pragnął jej, chciał ją mieć zaraz, natychmiast, ale weźmie ją powoli, potęgując wspólną rozkosz. Jego dłonie na nowo poznawały jej ciało, miękkość warg i jedwabistość ud. Oto Billie, jego żona, dobrze znana, a jednocześnie obca, nowa, nie zdobyta.

Zachowywała się inaczej, łatwiej wyczuwała jego nastrój. Kiedy dotykała nabrzmiałej męskości, dawała mu do zrozumienia, czego pragnie.

Ponaglała go pocałunkami, podniecała szeptami i jękami, topniała pod wpływem jego pieszczot. Pragnęła go aż do bólu. Miała wrażenie, że zbyt długo tłumiła emocje. Później przyjdzie pora na leniwe chwile w jego ramionach. Teraz potrzebowała spełnienia.

Rozsunęła uda, wygięła się w łuk, i wszedł w nią. Oślepiona gorączką namiętności, otoczyła jego biodra nogami, zatrzymywała go w sobie, gdy szczytował, a w niej narastało przyjemne ciepło.


* * *

Przez następne dziesięć dni Billie wydawało się, że umarła i poszła prosto do nieba. Długie wieczory z Mossem, drzemki w jego ramionach. Nocne pływanie w zatoczce u stóp wzgórza. Kolacje we dwoje; jadali na werandzie, w świetle gwiazd. Dwa dni temu zaprosił Thada. Billie z trudem powstrzymywała chichot, słysząc niewybredne aluzje męża, mające uświadomić gościowi, że czas zakończyć wizytę. Moss lubił z nią przebywać, mieć ją tylko dla siebie. Sprawiał wrażenie, że nie może się nią nasycić, a ona czuła to samo wobec niego. Tu, na Hawajach, po raz pierwszy od początku małżeństwa byli sami. Nie przeszkadzał im żaden Seth, Agnes czy Jessica.

W ostatni poranek przed powrotem Mossa do bazy na weekend, leżała obok niego, wsłuchana w jego oddech. Zerknęła na podróżny budzik. 5.10. Za pięć minut musi go obudzić, jeśli ma zdążyć. Przyglądała mu się uważnie, chcąc zapamiętać każdy szczegół. Jest taki przystojny! Zwichrzone ciemne włosy pasowały raczej do chłopca niż do mężczyzny, ale stanowiły jedyny dziecięcy element. Moss to stuprocentowy mężczyzna. Jej mężczyzna. Przesunęła się na jego część łóżka. Gdy na budziku była 5.15, klepnęła Mossa w pośladki, wydała straszliwy okrzyk wojenny i wyskoczyła z łóżka.

– Co za cholera! – ryknął, wyplątując się z pościeli. – Nalot o tej porze? – Na widok roześmianej żony ponownie opadł na poduszki. – Za drugim razem dostaniesz w tyłek.

– To groźba czy obietnica?

– Przekona się pani, pani Coleman.

– Innym razem, panie Coleman. A teraz pod prysznic! Pośpiesz się! Och Moss, szkoda, że musisz jechać. Jest cudownie. Chciałabym być z tobą przez cały czas. I tak mamy niewiele czasu. Nie narzekam, wiem, że to tak brzmi ale wcale nie narzekam. Rozumiem. Tyle małżeństw marzy o tym, co mamy Bardzo cię kocham, to chyba dlatego.

– Wiem o tym, skarbie. Jak myślisz, mamy czas na „mały numerek”?

– Zależy, co rozumiesz przez „mały” – ze śmiechem pociągnęła go za włosy. – A może weźmiemy razem prysznic? Umyjemy sobie plecy…

Ten pomysł przypadł mu do gustu. Uwielbiał ją mokrą i śliską od mydła, kiedy oferowała mu każdy zakątek pięknego ciała. Odgarnął jasne włosy z jej twarzy. W orzechowych oczach widniało oczekiwanie i radość. Pod naporem jego warg ulegle rozchyliła usta. Przyciągnął ją do siebie.

– Billie – mruknął – jeśli natychmiast nie odkręcisz wody, wcale nie dotrzemy pod prysznic.


* * *

Stała na balkonie, owinięta w niebieski ręcznik, nadal rozgrzana miłością. Osłoniła oczy przed porannym słońcem. Wojskowy dżip stanowił kropeczkę na szosie. Wróciła do łóżka. Rozkoszne wspomnienia sprawiły, że zasnęła z uśmiechem na ustach.

Kiedy spacerowała po plaży, usłyszała silnik samochodu. Wsunęła stopy w sandały i pobiegła do domu.

– Thad? – Nie ukrywała zawodu.

– Hej, Billie, przykro mi, że nie mnie oczekiwałaś, ale Moss mnie przysłał. Mogę zaraz odjechać. Przemyśl to sobie starannie, bo przywożę dary – oznajmił z komiczną powagą.

– Dary? Jakie dary? Dlaczego Moss cię przysłał? Dlaczego nie poczekał do wieczora, żeby przywieźć je osobiście? To nie znaczy, że nie cieszy mnie twój widok. Z przyjemnością posłucham poprawnej angielszczyzny. No, mów, bo pękam z ciekawości.

Thad wyciągnął dwa kanistry z tyłu dżipa.

– Podobno w garażu jest ford bez benzyny. No więc teraz masz benzynę. A kiedy masz benzynę, możesz jeździć. A jeździć znaczy „zwiedzać”. Diamond Head, Waikiki i wiele innych miejsc.

– Jak to miło ze strony Mossa. Gdzie zdobył benzynę?

– Nie pytaj lepiej. – Thad z ulgą zdjął buty. – Mam ochotę trochę popływać. Czy sprawiłbym ci wielki kłopot, prosząc o piwo z lodówki? I czy mógłbym się przebrać w łazience?

– Jasne. Zaraz przyniosę ci piwo. Woda jest dziś kryształowa, prawie nie ma fal. Daję słowo, Thad, nigdy nie widziałam równie błękitnej wody czy nieba. Mam czasami wrażenie, że stanowią jedność. Nigdy nie zapomną tych wakacji. Cieszę się, że pan Coleman zna panią Kamali i wynajął dla nas ten dom. Nie wiem, jak mu się odwdzięczę.

– Nie przypuszczam, by tego oczekiwał. Chce tylko waszego szczęścia. Nie myśl o tym i rozkoszuj się każdą chwilą, Billie – odparł miękko.

– Tak, pewnie masz rację. Nie stój tak! Rusz się, marynarzu! Nikt w marynarce wojennej nie chodzi boso!

– Tak jest, psze pani!

Billie wyjęła butelkę piwa z lodówki i ustawiła ją na tacy, obok krakersów i sera. Coś jest nie tak. Thad jest zbyt radosny. Uśmiecha się odrobinę zbyt szeroko, reaguje zbyt nerwowo. To na pewno ma jakiś związek z Mossem.

– Jak uważasz, Billie, mógłbym uchodzić za Neptuna? – Biegł ku niej z wody. W dłoni ściskał długi kij.

Udawała, że zastanawia się nad odpowiedzią. Przyglądała mu się z namysłem. Był szczupły, ale nie chudy. Mięśnie świadczyły o wielkiej sile. Miodowa opalenizna sprawiała, że wyglądał na silniej zbudowanego niż był w rzeczywistości. Podobała jej się jego smukłość, przede wszystkim jednak odpowiadało jej kostyczne poczucie humoru Thada i wesoły uśmiech.

– Okay, nie odpowiadaj, jeśli nie chcesz. Mmm, pyszne piwo. Szanowna pani Coleman, wie pani, jak uraczyć gościa! Ser i krakersy!

– Co się stało? – zapytała otwarcie. Niepokój w piwnych oczach zdradzał, że chodziło o męża.

– Moss spóźnił się na trening. Za karę ma zostać w bazie przez trzy dni po weekendzie – Nie owijał w bawełnę.

– Och, nie!

– Och, tak. Właśnie dlatego przywiozłem benzynę. Będziesz zdana na siebie. Jeśli chcesz, mogę służyć za przewodnika, kiedy skończę dyżur. To najlepsze, co możemy zrobić, Billie.

My. Powiedział „my”. Czyli Moss nie ma nic przeciwko temu. Cholerne wojsko. Czy nie obchodzi ich, że tu przyjechała, a mężowi nie wolno się z nią spotkać? Potem przypomniała sobie ranną godzinę pod gorącym prysznicem Jeszcze długo nie zapomni tamtych chwil. Zarumieniła się. Thad udawał, że niczego nie zauważa, i pił piwo.

– Trzy dni po dyżurze weekendowym to kawał czasu. Przyjedzie naje den dzień i znowu będzie musiał wracać na następny weekend. To okropne

– To lepsze niż nic. Naucz się cieszyć tym, co masz, a wszystko będzie dobrze.

– Nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób. Dzięki, Thad. Masz rację.

– Jak zwykle – mruknął pod nosem. – Pani Coleman, co pani na to? Ścigajmy się do rafy koralowej. Wygrywa ten, kto pierwszy wróci z półkilogramowym kawałkiem korala.

– A co wygrywa? – zainteresowała się Billie.

– Jak to: co? Drugie piwo, cóż by innego.

Dopłynęli do rafy bez wysiłku, jednak nie znaleźli korali. Szczupły mężczyzna z Nowej Anglii i dziewczyna z Filadelfii pluskali się w Pacyfiku jak dzieci. Nie było z nimi nikogo, kto mógłby dostrzec, że oczy Thada ciemnieją, ilekroć patrzy na Billie. A ręce drżą mu zapewne wskutek długiego przebywania w zimnej wodzie. Kiedy dotknął jej ramienia, dając znak, że czas wracać, nie rozumiał, dlaczego jego dłoń płonęła żywym ogniem. Potrząsnął głową, odepchnął kłopotliwe myśli od siebie i ruszył z powrotem. Na brzegu gwałtownie łapał oddech. Billie była jeszcze daleko, płynęła bardzo powoli. Wytarł się grubym ręcznikiem. Musi robić cokolwiek, nieważne co. Kiedy fale wyrzuciły Billie na brzeg, czekała na nią szklanka lemoniady, a on sączył kolejne piwo.

– Billie, idę się ubrać. Muszę wracać. Zastanów się, co chciałabyś robić.

– Dobrze, ale najpierw muszę wyschnąć, nie mogę myśleć, kiedy jestem mokra.

Oddałby prawą dłoń, gdyby dzięki temu mógł jej dotknąć.

– Słońce zaraz cię osuszy – mruknął. Wrócił kompletnie ubrany.

– Zaraz sprawdzimy, czy ford zapali, kiedy napełnię bak. I co, namyśliłaś się?

Pobiegła za nim.

– Chciałabym rozejrzeć się po okolicy, gdybyś znalazł dla mnie czas, ale nie zmieniaj planów przeze mnie. Równie dobrze mogę tu posiedzieć z dobrą książką. Pani Kamali ma imponującą bibliotekę. Gdybyś jednak miał dla mnie chwilę, chętnie obejrzałabym Diamond Head i może Hana Drive.

– Hana Drive jest na Maui, nie wiem, czy uda nam się tam dostać. Pogadam z Mossem i zobaczę, co da się zrobić. Musielibyśmy tam nocować. Diamond Head i Waikiki to aż nadto jak na jeden dzień. Narysuję mapkę i pokażę ci, gdzie się jutro spotkamy. Będę wolny o trzeciej.

– Dzięki. Thad, powiedz Mossowi… powiedz mu… powiedz, że uważam, że było warto. Zrozumie.

– Dobrze, przekażę. Lepiej włóż coś na siebie. Tutejsze słońce jest mocniejsze niż w Teksasie czy Filadelfii.

– Dobrze. Dziękuję, że przyjechałeś. Do zobaczenia jutro.

Thad się nie odwrócił, nie zerknął w boczne lusterko. To i tak nie ma sensu.

Moss znalazł go w kantynie.

– Jak Billie to przyjęła?

– Bardzo dzielnie. Kazała ci przekazać, że było warto. Powiedziała, że zrozumiesz, o co chodzi.

Twarz Mossa wykrzywił szatański uśmiech:

– Wtedy też tak myślałem, ale teraz, kiedy mi dołożyli trzy dodatkowe dni, nie jestem już taki pewny. Mówiła coś o benzynie?

– Umówiłem się z nią na jutro na zwiedzanie. Pewnie będziesz chciał, żeby wróciła do domu przed zmrokiem.

– Tak. Dzięki, stary. Słuchaj, mam pomysł. Może uda mi się skontaktować z ojcem. Mógłby mi przysłać dwa młode woły. Urządziłbym teksaskie barbecue, przy którym hawajskie luau okaże się piknikiem szkółki niedzielnej. Ogród Kamali jest wystarczająco duży. Zresztą jednego wołu można upiec na plaży. Co ty na to?

Thadowi opadła szczęka. Moss, ot, tak, każe ojcu przysłać dwa woły. Znając tego głupka, naprawdę wyprawi barbecue.

– Słuchaj, Coleman, zawsze możesz na mnie liczyć, z chęcią wbiję zęby w teksaską wołowinę. Ale jak to wytłumaczysz kapitanowi? Nie wierzysz chyba, że woły z Teksasu przejdą nie zauważone, tudzież że ktoś weźmie je za zwykłe prosiaki.

– Kiedy tu będą, nikt nie będzie się czepiał. Zresztą, jeśli ojciec to załatwi, pociągnie za odpowiednie sznurki. Moje woły przyjdą z góry, z wysoka, i biedny Davis będzie mi gratulował. Jutro porozmawiaj o tym z Billie, a gdybyś miał wolną chwilę, pomyśl, kogo zaprosić. Zresztą, co tam, zaproś wszystkich. I powiedz Billie, że ma sobie kupić coś kolorowego, żeby ją było widać. Niech Davisowi oczy wylezą z orbit.

Nie jemu jednemu, stwierdził Thad w myśli.

– W porządku – powiedział głośno. – Na kiedy planujesz ten piknik?

– Barbecue. Teksaskie barbecue. Jak najszybciej. Muszę się skontaktować z ojcem. Właściwie może od razu przysłać wszelkie dodatki, skoro już sobie zada kłopot. Przynajmniej będzie miał coś do roboty. Staruszek lubi wyzwania.

– Niedaleko pada jabłko od jabłoni, tak?

Moss wzruszył ramionami i z uśmiechem wyszedł z kantyny. Oczywiście zaprosi przełożonych. Muzycy i dziewczęta tańczące hula. Jezu, ojciec w to nie uwierzy. Powtarzał sobie, że robi to dla Billie, żeby miała piękne wspomnienia z pobytu na wyspie. Będzie zachwycona. Jako urocza gospodyni wywrze na wszystkich odpowiednie wrażenie.

Telefon odebrała Agnes. Natychmiast oddała słuchawkę Sethowi.

– To Moss. Dobry Boże, chyba nie myślisz, że coś poszło nie tak?

– Pewnie, że nie. Mój syn robi wszystko jak trzeba. Moss? Jak się masz, chłopcze? – Silił się na beztroskę. Po chwili wybuchnął śmiechem. – Już się bałem, że poprosisz o gwiazdkę z nieba. Oprawione, mówisz? Rozumiem. Dodatki? Nie ma sprawy. Trzy, najwyżej cztery dni. Święta racja, chłopcze. Billie nie zapomni tego do końca życia. Coś takiego, teksaskie barbecue na Hawajach! Nie martw się, chłopcze, wszystko załatwię. W końcu, od czego są ojcowie? Tak, powiem mamie, nie zapomnę. Uważaj na siebie, synu. – Odłożył słuchawkę i spojrzał na Agnes.

– Ale numer! Chce dwa woły! – oznajmił z dumą w głosie.

Agnes zmarszczyła nos. Barbecue kojarzyło jej się z bałaganem, piwem, jedzeniem palcami i kraciastą flanelą.

– …I dodatki też. Do roboty! Aggie, bierz ołówek i do dzieła. Nie zawiodę mojego chłopaka.

– Seth, jak chcesz to… to wszystko dostarczyć na miejsce?

– Nie zawracaj sobie tym głowy, Aggie. Mam swoje sposoby. Moss mnie potrzebuje. To wystarczy. Do licha, kobieto, poruszyłbym ziemię, gdyby tego chciał. No, pisz.

– Seth, a ile to będzie kosztowało? – szepnęła przerażona.

– Kosztowało? Masz na myśli pieniądze? Ani centa. To nasze bydło, dodatki też pochodzą z rancha. Zapłacę tylko za piwo. – Posłał jej spojrzenie spod przymkniętych powiek. – Wykorzystam znajomości. Wiesz, ręka rękę myje, te sprawy. Czy twoje milczenie oznacza dezaprobatę? – Z niewiadomych powodów zależało mu na jej odpowiedzi.

– Skądże, wręcz przeciwnie. Wiem, że masz wysoko postawionych przyjaciół – odparła prawie pokornie. Musi przywyknąć do sposobu, w jaki załatwiał interesy.

Seth bawił się długim aromatycznym cygarem.

– Aggie, jak myślisz, kto dostarcza armii najlepszą wołowinę? Nie tylko tu w Stanach, ale na całym świecie?

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Czy chcesz powiedzieć, że jest to wołowina Colemanów?

Skinął głową i zaciągnął się głęboko.

– Wystarczy, żebym się zdenerwował i nie wysłał towaru na czas albo w ogóle zapomniał o dostawie, a jakaś gruba ryba dostanie zawału ze złości. Nie byłoby wykwintnych kolacyjek dla najwyższych oficerów. Rozumiesz?

– Doskonale. Zaraz zabieram się do pracy. Mówiłeś trzy, najwyżej cztery dni…

– Powiedzmy, cztery. Nie musimy się śpieszyć. Wołowina Colemanów wyrusza w świat pierwszego, więc mam trzy na podkadzenie.

Podkadzenie. Teksańczycy mają własny język, własny styl. Agnes coraz bardziej odpowiadała ich bezpośredniość. Ciekawe, kiedy i ona stanie się prawdziwą Teksanką. Znała odpowiedź na to pytanie – kiedy Billie urodzi męskiego dziedzica fortuny Colemanów.


* * *

Ford kichał i prychał. Billie jechała ostrożnie. Zbyt często jak na jej gust musiała się zatrzymywać i pozwalać silnikowi odpocząć. Musi powiedzieć o tym Thadowi.

Dzień był przepiękny, na niebie nie było nawet jednej chmurki. Od patrzenia na intensywnie czerwone kwiaty hibiskusa łzawiły jej oczy. Gdyby umiała malować, uwieńczyłaby na płótnie błękit oceanu i rajskie kolory roślinności.

Dzięki mapce Thada nie zabłądziła w drodze na miejsce spotkania. Jechała Kalakau, główną ulicą Waikiki. Natychmiast poczuła zapach plumerii. Dookoła wszystkich chatek pięły się bujne krzewy hibiskusa. Zatrzymała samochód. Czekała na Thada.

Zjawił się pięć minut później. Towarzyszyła mu grupa dzieciaków, domagających się drobnych. Posłusznie opróżnił kieszenie. Billie sięgnęła po portmonetkę. Jakie śliczne są dzieci wyspiarzy. Pomyślała o małej Maggie, hen, w Sunbridge. W porównaniu z nimi była bardzo blada. Czekoladowa skóra malców podkreślała biel zębów, odsłoniętych w ciągłym uśmiechu.

Thad skinął na najwyższego, najstarszego chłopaka. Dał mu srebrną ćwierćdolarówkę i obiecał następną, jeśli będzie dobrze pilnował samochodu pani.

– Pojedziemy dżipem. Jak się masz, Billie?

– Świetnie. A Moss? – Na pewno kazał coś jej przekazać, tylko Thad wstydzi się to powiedzieć. Ach, ci mężczyźni!

– Jest zły – odparł krótko. Billie czekała. Thad wjechał na jezdnię i nacisnął pedał gazu. – Najpierw Diamond Head. Gdybyś siedziała w samolocie po odpowiedniej stronie, zobaczyłabyś ten szczyt podczas lądowania. No, ale widok z powietrza i z ziemi to dwie różne rzeczy. Przygotuj się.

Po chwili milczenia ponownie zabrał głos:

– Moss prosił, żebym ci coś przekazał. – Szybko opowiedział o teksaskim barbecue i telefonie do Setha. – Wszystko załatwione. Moss ustalił datę. Ja sporządzę listę gości. Prosił, żebyś sobie kupiła kolorowy tutejszy strój i oszołomiła wszystkich.

Nie mogła się powstrzymać.

– Nie mówił nic więcej?

Thad zagryzł usta:

– Nie.

– Przekazałeś mu wiadomość ode mnie?

– Tak.

– I co on na to?

– Nic. Uśmiechnął się.

Billie zrobiła to samo. Thad skręcił w Diamond Head Road.

– Gotowa? Wczoraj wieczorem specjalnie ślęczałem nad książkami. Diamond Head ma siedemset sześćdziesiąt stóp wysokości. Tubylcy nazywają ją Leahi, bo przypomina pysk ahi, żółtopłetwego tuńczyka. Wejdziemy do krateru. Czy zaimponowałem ci moją wiedzą?

– Owszem. Opowiedz coś jeszcze. – Rozbawiła ją jego powaga. Coś takiego, uczył się, żeby jej to wszystko powiedzieć!

– Właściwie moglibyśmy tam dojechać, ale chyba lepiej będzie pójść na piechotę. Podobno widoki zapierają dech w piersiach.

– Skąd taka nazwa: Diamond Head?

– Wiem, tylko zapomniałem. Chwileczkę… Już mam. W dziewiętnastym wieku marynarze znaleźli tu kryształy, podobne do diamentów. Kamienie okazały się bezwartościowe, ale nazwa została. Dobra, więcej już nie wiem.

– I tak jestem pod wrażeniem, że zrobiłeś to dla mnie, Thad. Mówię poważnie. Moss także jest ci wdzięczny. Jeśli mamy iść na górę, chodźmy, zanim się rozmyślę. Nie spisuję się najlepiej na dużych wysokościach. – Spojrzała na niego wesoło. – Obiecaj, że nie będziemy podchodzić do krawędzi i że będziesz mnie chronił – poprosiła żartobliwie.

Własnym życiem, odparł w myśli. Skinął głową i podał jej ramię. Nie podobały mu się własne uczucia. Dlaczego, do cholery, uległ Mossowi i zgodził się pokazać jej okolicę? Na Boga, co z niego za mężczyzna, skoro pożąda żony najlepszego przyjaciela? W jego życiu było wiele kobiet. Dlaczego akurat ta zrobiła na nim aż takie wrażenie?

Panoramy Honolulu ze szczytu krateru Billie nie zapomni do końca życia. Szkoda tylko, że u jej boku stoi nie Moss, lecz Thad. Chciałaby kiedyś, w dalekiej przyszłości, siedzieć z mężem na bujanych fotelach i przywoływać ten piękny widok z pamięci.

– Chyba się już napatrzyłam – oznajmiła głośno. – Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś. Nie mogę się doczekać, kiedy opowiem o tym w Teksasie. Thad, nic nie mówisz. Czy coś się stało?

Stało? A co się miało stać? Chcę cię pocałować, objąć. Chcę, żebyś o mnie myślała napawając się widokiem.

– Pomyślałem właśnie – powiedział – o ile łatwiej będzie schodzić niż wchodzić. Masz ochotę na Waikiki? O tym miejscu także czytałem. Nie ma tam wiele do zwiedzania oprócz dwóch nowoczesnych hoteli. A może chcesz do domu? – Musi od niej uciec, i to jak najszybciej, zanim zrobi z siebie głupca. Powie, że boli go głowa albo żołądek, cokolwiek. Najgorsze, że ona nigdy w to nie uwierzy.

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałabym wrócić do domu. Przecież możemy tam pojechać kiedy indziej, prawda? Wspinaczka mnie zmęczyła, a jeszcze droga powrotna. Czy mógłbyś rzucić okiem na silnik? Samochód strasznie kaszle i charczy. Zatrzymywałam się dwukrotnie, żeby ostygł.

Przynajmniej zrobi coś pozytywnego. Oby tylko nie dostrzegła ulgi w jego oczach. Niech piekło pochłonie Mossa Colemana.

– Jasne. Uważaj, bo się przewrócisz.

Pół godziny później zatrzasnął maskę forda.

– Nic nie znalazłem. Nie jestem ekspertem, ale te hałasy są chyba spowodowane tym, że samochodem od dawna nikt nie jeździł. Przydałby się generalny przegląd, jednak nie powinnaś mieć kłopotów z dojazdem do domu. Olej i woda są w porządku. Jedź ostrożnie i powoli, a wszystko będzie dobrze.

– Nie wątpię w to. – Wspięła się na palce i musnęła ustami jego policzek. – Dziękuję za wszystko. Moss ma wspaniałego przyjaciela. Nie martw się o mnie. Poradzę sobie. – Pomachała mu, wsiadając do forda. Dopiero w połowie drogi uświadomiła sobie, że Thad nie umówił się z nią ponownie. Wzruszyła ramionami. Nie można od niego tyle wymagać. Dlaczego miałby poświęcać swój czas mężatce?

Sama znajdzie sobie jakieś zajęcie. Tym bardziej ucieszy ją powrót Mossa.

Stareńki ford prychał coraz głośniej, gdy jechała wśród wzgórz. Jessice cała zamieni się w słuch, gdy Billie opowie jej o Hawajach. Teściowa będzie chciała wiedzieć wszystko „dokładnie”. Jaki dokładnie odcień mają kwiaty hibiskusa, a jaki – trawnik przed domem, i jakim cudem jest on tak miękki skoro obok leży ocean? Billie postanowiła to sprawdzić. Jessica będzie chciała usłyszeć wszystko o wyprawie na Diamond Head i o panoramie. Zapewne zażąda także relacji o najlepszym przyjacielu Mossa. Najtrudniej przyjdzie opisać Pacyfik. Co można powiedzieć o doskonałym dziele Bożym? O spienionych bałwanach i piętnastostopowych falach. W tej chwili przychodziło jej do głowy określenie „zapierający dech w piersiach”.

Pewnego dnia opowie o tym także Maggie. Kiedy córeczka będzie w stanie zrozumieć, podzieli się z nią pięknymi wspomnieniami.

Tuż przed nią wyrósł wiekowy figowiec i stara brama. Billie wysiadła z samochodu, otworzyła ją, wjechała, znów wysiadła i zamknęła bramę na noc. Kiedy zbliżała się do domu, uderzył ją zapach wiecznie kwitnącej plumerii. Powoli przyzwyczajała się do niego. Przypominał znany jej z Filadelfii aromat kapryfolium, tyle że był słodszy, bardziej odurzający. I o wiele piękniejszy. Wzdłuż ścieżki na plażę otwierały pąki kwiaty kwitnące nocą. Upuściła torebkę i zdjęła buty. Stąpała ostrożnie, żeby się nie pokaleczyć. Ciepły wiatr pieścił skórę delikatnie, jak rączka małej Maggie. Zdenerwowana i zawstydzona, wytarła łzy z oczu. Maggie ma znakomitą opiekę i wcale za nianie tęskni. Jessica otacza ją troskliwą miłością. Nie, nie powinna teraz o nich myśleć. Teksas leży na drugim końcu świata. Niemal słyszała, jak Seth upomina ją, by sobie nie zawracała głowy.

Długo siedziała na plaży. Myślała o wszystkim i o niczym. Wpatrywała się w ocean i rozważała, czy gdzieś tam, za horyzontem, łączy się z Atlantykiem. W najbardziej szalonych marzeniach nie przypuszczała, że znajdzie się na prywatnej plaży na Hawajach… sama.

Wiatr się uspokoił. Nawet tego nie zauważyła. Nagła myśl wyrwała ją z zadumy. Ciąża. Wywołały ją wspomnienia Maggie, była tego pewna. Jest zdrowa i silna. Podczas ostatniej wizyty lekarz poklepał japo plecach i powiedział, że nic jej nie dolega. Jednocześnie po raz kolejny ostrzegał przed drugą ciążą. Nader delikatnie oznajmił, że uważa za swój obowiązek poinformować Agnes i Setha ojej stanie. Stanie? Dopytywała się. Ale doktor uparcie kręcił głową i powtarzał, że ma już dziecko, więc po co ponownie ryzykować? Słuchała jednym uchem, niezbyt przejęta. Moss jest tak daleko. Zanim się spotkają, wyzdrowieje. Przecież kobiety rodzą codziennie. Jest młoda i zdrowa jak koń, sam lekarz tak powiedział.

Moss nie uważał, a ona o tym nie myślała. A teraz? Moss założył z góry, że wszystko jest w porządku. Jak mogłaby spojrzeć mu w oczy i przyznać, że nie jest doskonała? Dzieci stanowią część małżeństwa. Nie może mu powiedzieć i nie zrobi tego. Pragnęła tylko jednego: być dla niego idealną żoną. Zaryzykuje.

Zadrżała, kiedy dotarł do niej chłodny powiew wiatru, pachnący wilgocią i deszczem. Późno już. Czas wracać do domu. Weźmie prysznic, żeby zmyć sól ze skóry. Albo jeszcze lepiej, przygotuje sobie gorącą kąpiel z aromatycznym olejkiem. Następnie zagra coś na pianinie w salonie. Od dawna nie grała, to ją uspokoi i szybko zaśnie. Ciekawiło ją, co porabia Moss. Czy tęskni za nią równie mocno, jak ona za nim.


* * *

Przez następne dwa i pół dnia Billie nauczyła się, z pomocą Phillipa, kilku słów po hawajsku. Dowiedziała się, że kamaaina znaczy „mieszkanka wyspy od dawna” i odnosi się do Ester Kamali. Mahalo to „dziękuję”, a ono to „smaczne”. (Powtarzała to raz po raz, pochłaniając tuzin owoców mango!). Wahine znaczy „kobieta”, wikiwiki - „zrobić szybko”. Przed odejściem służący oznajmił jej, że jest „jaw” – „piękna”. Przyjęła komplement z uśmiechem. Wymowa wcale nie jest trudna, a słowa brzmią tak ładnie. Kiedy Moss przyjedzie, sprawi mu niespodziankę.

Moss prowadził ostrożnie, choć nie mógł się doczekać, kiedy weźmie Billie w ramiona. Na pewno już czeka. Z przyjemnością zaciągnął się cienkim cygarem, które ostatnio polubił. Zdawał sobie sprawę, że zasłużył sobie na karę, jednak nigdy dotąd samotne noce na służbie nie dłużyły się tak bardzo. Do licha, człowiek przyzwyczaja się do przyjemności.

Miał wrażenie, że Thad go unika. Może przyjaciel jest bardziej dyskretny i taktowny niż sądził i nie chce przeszkadzać jemu i Billie. Jednakże gryzła go myśl, że gdy poprosił o zaopiekowanie się żoną, Thad nagle wynalazł sobie tysiąc innych zajęć. Z drugiej strony, Billie, choć podniecająca dla niego, nie była ciekawym towarzystwem. Może z czasem, kiedy dojrzeje, będzie inaczej. Teraz jednak nie stanowiła wyzwania, nie roztaczała aury tajemniczości czy niebezpieczeństwa. Sądził, że większość mężczyzn zgodziłaby się z nim mówiąc o żonach i że tak właśnie ma być. Żona to pewność i bezpieczeństwo, rutyna. Dlatego właśnie mężczyźni nie żenili się z kobietami takimi jak Lola. Pracowała w Holli Loki’s po drugiej stronie wyspy. Była szalona i nieokiełznana, włóczyła się z niebezpiecznymi ludźmi; była podniecająca. I pokazywała mu rzeczy dużo ciekawsze niż zdjęcie dziecka, którego nie widział na oczy.

Maggie. Skąd Billie wytrzasnęła to imię? Musi ją zapytać. Zapewne powie mu, że nazwała ich córkę po autorce „Przeminęło z wiatrem”, swojej ulubionej powieści. Boże, z kobietami nigdy nie dojdziesz do ładu! Seth nie przejąłby się nawet, gdyby Billie nazwała małą pepsi – cola. Ojciec dobrze wiedział, czego chce. Poruszył niebo i ziemię, żeby wysłać Billie na Hawaje tylko dlatego, że pragnął wnuka. Zrobił, co do niego należało, reszta zależy od Mossa. A on z rozkoszą spłodzi Rileya Setha Colemana.

Z Billie chyba wszystko w porządku? Przecież wygląda jak okaz zdrowia. Równolegle z jej przyjazdem, dostał list od matki. Pisała, że martwi się 0 Billie. Zapewne przemawia przez nią macierzyńska troska, mimo to jednak nie mógł zapomnieć jej słów. Podobno rozmawiała z doktorem Wardem Zdecydowanie odradzał kolejną ciążę. Co to, do cholery, ma znaczyć? A jeśli to prawda, dlaczego Billie nic mu o tym nie powiedziała?

Jak zwykle, gdy coś krzyżowało mu plany, Moss zepchnął ponure myśli w ciemny kąt świadomości. Billie to dorosła kobieta, przecież sama jest matką, i nikt nie ma prawa wtrącać się w ich sprawy! Zaczął gwizdać. Kiedy w oddali zobaczył dom, zastanawiał się, czy syn odziedziczy po nim ciemne włosy.

Загрузка...