Rozdział siedemnasty

Thad Kingsley zajrzał do izby chorych na „Enterprise”. Moss spał na koi po prawej stronie. Na półce nad jego łóżkiem widniało zdjęcie Billie z Maggie i malutką Susan. Choć widział je już wielokrotnie, świadomość, że Billie jest matką dwojga dzieci, zawsze go szokowała. Przecież tak niedawno sama była małą dziewczynką. Teraz jest listopad; wkrótce Maggie skończy dwa lata, a blondyneczka Susan będzie obchodzić pierwsze urodziny. Nie do wiary, półtora roku minęło, odkąd widział się z Billie na Hawajach. W co jeszcze trudniej uwierzyć, od tego czasu nie przestawał o niej myśleć.

Samoloty z „Enterprise” brały udział w walkach na Filipinach. Właśnie po jednym z nocnych nalotów Moss nie wrócił na okręt razem ze swoim oddziałem. Urwała się łączność radiowa ze „Strażnikiem Teksasu”. Thad i oficer dyżurny stali na pokładzie i przez szkła lornetek przeczesywali wzrokiem pochmurne poranne niebo. Na myśl o liście, który, być może, będzie musiał napisać do Billie, robiło mu się niedobrze.

Patrzyli, szukali, wytężali wzrok, nadsłuchiwali, czy nie wraca jeden z nich. Aż w końcu:

– Samolot na horyzoncie, sir – krzyknął oficer dyżurny. – Pierwsza godzina, trzydziesty stopień. – I po chwili. – Identyfikacja pozytywna, sir. To wildcat, podchodzi na sterburtę. To nasz człowiek, sir, nasz człowiek!

Wrzask ekipy Mossa – „Strażnika Teksasu” widać gołym okiem. Leciał jak ranny ptak, lądował niezdarnie jak nigdy dotąd, ale nikt nie miał o to pretensji. Mossa zaraz zabrano do lekarza. Szrapnel wbił mu się głęboko w ramię. Stwierdzono rany twarzy, karku i uszkodzenie obojczyka. Podejrzewano, że odniósł poważniejsze obrażenia, ale to ocenią dopiero specjaliści w San Diego.

Jak głosi plotka, pierwsze słowa, które wypowiedział, obudziwszy się z narkozy, brzmiały:

– Co z samolotem?

Thada rozbawiła ta troska o maszynę. Kochał Mossa jak brata. Nie znaczy to, że pochwalał wszystko, co Coleman robił, ale i tak jego zalety przewyższały wady. Mossowi nie wystarczało to, co miał: bogactwo, Sunbridge, Billie i dwie śliczne córeczki. Był z niego kawał drania; zawsze chciał więcej niż inni. Tylko coś tak wielkiego jak wojna mogło dać mu pełną satysfakcję.

Thad nie chciał go budzić. Wychodził już, kiedy usłyszał ochrypły głos, wołający go po imieniu. Zatrzymał się.

– Hej, stary, nie śpisz? Zaglądałem kilka razy, ale ciągle udawałeś śpiącą królewnę. Jak się czujesz?

– Jakby po moim gardle jeździł traktor. Co się stało?

– Nie pamiętasz?

– Owszem, ale nie wiem, jak wróciłem na pokład.

– O własnych siłach. Na dodatek dwadzieścia minut po czasie, Coleman. Na twoim miejscu liczyłbym się z naganą, kolego!

– A samolot?

– Nie pójdzie do kasacji, jeśli o to ci chodzi. Podobno nas opuszczasz?

Moss wzruszył ramionami, czy też raczej usiłował to zrobić, i łypnął na Thada spode łba:

– Chciałbyś, co? To chwilowa niedyspozycja! Za tydzień będę zdrów jak ryba!

– Niestety, Moss. Wracasz do San Diego. Pomyśl tylko, San Diego i Billie. Zasługujecie na to oboje. Po raz pierwszy zobaczysz córki. Czego można chcieć więcej?

– Na jak długo? Wiadomo już?

– Jezu, nie jestem lekarzem. Wiem tylko, że podejrzewają uszkodzenie nerwów i chcą, żeby cię w San Diego gruntownie przebadano. W Pearl Harbor nie mają odpowiedniego sprzętu. Chyba nie chcesz ryzykować? Czasami trzeba płynąć z prądem, Coleman.

– Nawet nie widziałem sukinsyna. Pojawił się nie wiadomo skąd. Miałem złe przeczucia w związku z tamtą chmurą. Prawie wywęszyłem parszywego żółtka.

– Rzeczywiście, było gorąco.

– Inni w porządku?

– Tak. Słuchaj, stary, muszę iść. Postaraj się zasnąć. O piątej rano opuszczasz „Enterprise”. Śpij i śnij o nich – wskazał zdjęcie nad koją.

– Kto to tam postawił?

– Twój kumpel John Cuomo. Lata, zdaje się, na twoim lewym skrzydle. Pomyślał, że poprawią ci humor.

– No pewnie – mruknął Moss bez przekonania. Posłusznie zamknął oczy, ale nie ładną twarz Billie zobaczył pod powiekami, tylko japoński samolot, atakujący go spomiędzy chmur. W kółko odtwarzał tę scenę w głowie. Nie mógł postąpić inaczej. Odsuwają go na boczny tor, ale nie na stałe, na Boga. Jego koja na „Enterprise” będzie czekała.


* * *

Seth Coleman odłożył słuchawkę trzęsącą się ręką. Pobladł. Agnes czekała. Domyśliła się, że chodzi o Mossa. Ukradkiem rozglądała się po pokoju. Nie zrezygnuje z tego wszystkiego! Nic jej do tego nie zmusi! Starała się zachować spokój, którego nie czuła. W końcu odezwała się starannie wymodulowanym, zatroskanym głosem:

– Coś się stało?

– Żółte sukinsyny dostały Mossa. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe.

– Dostał w ramię. Przewiozą go do szpitala w San Diego. Jedziemy, Aggie. Wszyscy, nawet dzieci. Zawiadom Billie. Zabieramy nianię i piastunkę.

Agnes odetchnęła z ulgą. Żyje. Jest zbyt butny i arogancki, aby dać się zabić, i Bogu dzięki.

– Wiesz, co bym chciał, Aggie? – Co?

– Chciałbym zetrzeć żółtogębe potworki z powierzchni ziemi. Pewnego dnia jakiś mądrala w Waszyngtonie powie „dosyć” i rozwali ich na miazgę. Omal nie zabili mojego chłopaka, Aggie. Niezbyt wiele brakowało.

– Wojna nie będzie trwała wiecznie, Seth. Spójrz na to z innej strony. Niedługo zobaczysz Mossa. To wspaniale, że wszyscy razem tam pojedziemy i powitamy go z powrotem w Stanach. Billie będzie w siódmym niebie.

– Jak jej zdrowie? – zapytał obcesowo.

– Dobrze. Dlaczego pytasz?

– Bo mam wrażenie, że jeśli teraz nie zajdzie w ciążę, później może już nie mieć okazji. To proste, Aggie. Chcę wnuka. I tym razem to ma być chłopak. Jesteś jej matką. Radzę ci, dopilnuj, żeby zrozumiała, że to być może jej ostatnia szansa, żeby dała Mossowi syna. Prosto z mostu, Aggie. Nie owijaj w bawełnę. Jeśli nie potrafisz tego zrobić, ja się z nią porozumiem.

– Seth! Załatwię to! To będzie kobieca rozmowa. Teraz jesteś zdenerwowany. Uspokój się. Zapewne sam zechcesz zorganizować podróż?

– Zawsze to robię. Wynajmiemy duży dom z wieloma pokojami. Dlaczego to spotkało akurat Mossa? Dlaczego nie kogoś innego, jak choćby tego Kingsleya? – mruczał zawzięcie.

– Jak ci nie wstyd! Chciałbyś, żeby inni rodzice tak mówili o twoim synu?

– Wolałbym to. Nie jestem hipokrytą, Aggie. Jeśli mam wybór: oni albo Moss, niech obrywają inni. Nie mój syn.

Billie podniosła słuchawkę i czekała, aż zgłosi się telefonistka. Gniew buzował w niej jasnym płomieniem, kiedy przypomniała sobie, że Seth upierał się, by nie informowała Amelii o wypadku Mossa.

– Oszczędź sobie czasu, a mnie pieniędzy, dziewczyno – zdecydował głosem niskim i tubalnym, huczącym jak pociąg wjeżdżający na peron. Widząc, że mimo wszystko sięga po słuchawkę, podniósł krzaczaste brwi i zniknął w gabinecie, czemu towarzyszyło trzaśniecie drzwiami. Tym razem nie obchodziło jej, co Seth o tym sądzi. Amelia ma prawo wiedzieć. Ona, Billie, nie zniży się do ukradkowych rozmów z aparatu na drugim piętrze.

– Oddzwonimy do pani, kiedy uzyskamy połączenie. Czy linia będzie wolna? To może trochę potrwać.

– Dopilnuję, żeby była wolna. – Odłożyła ciężką czarną słuchawkę.

Usadowiła się w salonie ze stertą czasopism, które przydźwigała ze swojego pokoju. Czas płynął powoli. W ciszy panującej w domu tykanie zegara na kominku wydawało się bardzo głośne.

Uzyskała połączenie po czterech godzinach. Odebrała telefon po drugim dzwonku. Choć doskonale słyszała telefonistkę, głos Amelii był cichy i daleki. Z całej siły przyciskała słuchawkę do ucha i krzyczała do mikrofonu.

– Billie? Bardzo źle cię słyszę. Co się stało? Coś z ojcem?

Uwagi Billie nie uszedł niepokój w głosie Amelii. Odruchowo zerknęła na zamknięte drzwi gabinetu.

– Nie, z nim wszystko w porządku. Chodzi o Mossa, Amelio. Jest ranny w ramię. Uznałam, że powinnaś wiedzieć. Niedługo wróci do zdrowia.

– Czy mogę jakoś pomóc? Potrzebujesz mnie? Powiedz prawdę, Billie.

– Jest tak, jak mówię. To tylko zranienie, Amelio. Co u ciebie?

– Wszystko dobrze. Dostałaś mój list?

– Ostatnio? Nie.

– Napisałam ci o rozprawie. To była walka na śmierć i życie, Billie. Nie pamiętam, bym choć raz zasnęła nie płacząc. W końcu nawet powołałam się na fortunę Colemanów. Była to ostatnia rzecz, jaką miałam ochotę powiedzieć, ale zrobiłam to, gdy moje szanse malały. Udowodniłam, że nie zależy mi na dziedzictwie Randa. Na szczęście jego stryjowie nie byli w stanie dowieść tego samego. Oczywiście nie zostawili na mnie suchej nitki, wywlekli na wierzch wszystkie moje grzeszki. Ten, kto powiedział, że przeszłość jest częścią przyszłości, na pewno stoczył walkę o prawo opieki.

– Wygrałaś, Amelio? To najważniejsze.

– Tak, dzięki Bogu, ale walczyłam ze wszystkich sił. Byłabyś ze mnie dumna, Billie. Ani razu nie dałam się ponieść nerwom, no, przynajmniej nie przy sędziach. Byłam prawdziwą damą, tak jak wychowała mnie mama. W ubraniach, które zaprojektowałaś, byłam wcieleniem powagi i pewności, choć w głębi duszy umierałam ze strachu. Billie, jestem twoją dłużniczką do końca życia. Gdybym rozegrała to po swojemu, zepsułabym wszystko.

– To cudownie, Amelio! Modliłam się o taki wynik.

– Pomogła mi twoja wiara we mnie. Wystarczyło, że przypomniałam sobie tamten okropny zabieg i wiedziałam, że nie mogę pozwolić, by te chciwe sępy dostały Randa. A teraz, jak powiedziałby Moss, zaczyna się nowy mecz. Teraz jestem matką i muszę się odpowiednio zachowywać. Chcę być dobrą matką, Billie…

– Dasz sobie radę! Jak Rand?

– Biedaczek, na szczęście nie miał pojęcia, co się dzieje. On mnie kocha, Billie. Naprawdę mnie kocha. Kiedy pomyślę, jak mało brakowało, żebym go utraciła… Jego stryjowie nie powstrzymaliby się przed niczym. Podaliby w wątpliwość moją wierność Geoffowi i zarzucali, że dziecko, które nosiłam, pochodzi z nieprawego łoża… Nigdy nie zdradziłam Geoffa. To była trudna decyzja, Billie… wiesz, o czym mówię. Ale gdybym tego nie zrobiła, nie miałabym Randa. Ten chłopiec jest dla mnie wszystkim. I świata poza mną nie widzi.

Tyle było przejęcia w jej głosie, że Billie wzruszyła się do łez.

– No, pewnie, że cię kocha! Jesteś jego mamą!

– Billie, chyba zaraz przerwą połączenie – ostrzegła Amelia poprzez szumy w słuchawkach. – Przekaż Mossowi pozdrowienia ode mnie. Uważaj na siebie i ucałuj Susan. List w drodze. Odpisz jak najszybciej.

Przerwano połączenie, zanim Billie zdążyła się pożegnać. Nalewała sobie szklaneczkę sherry, żeby uczcić zwycięstwo Amelii, gdy Seth wystawił głowę z gabinetu.

– Słyszałem dzwonek telefonu. Co mówiła ta szmata?

– Szmata?

– Amelia.

– Ach, twoja córka. Nic ciekawego.

– Długo rozmawiałyście.

– Właściwie tylko słuchałam.

– Masz mi coś przekazać? I co mówiła o Mossie?

– Mam go od niej pozdrowić. Wybacz, Seth, muszę zajrzeć do dzieci.

Wchodziła po schodach sztywno wyprostowana, żeby ukryć drżenie. Dzięki Bogu, wszystko się dobrze skończyło. Billie cały czas się obawiała, że poświęcenie się Amelii poszło na darmo. Teraz może ze spokojnym sumieniem czekać na list. Będą w nim dobre nowiny.


* * *

Przyszedł trzy dni później, tuż przed tym, jak Colemanowie wyruszyli na dworzec kolejowy w Austin, pierwszy przystanek w drodze do San Diego i do Mossa. Seth i Agnes pojechali limuzyną, Billie, niania, piastunka i dzieci – osobnym samochodem.

Wsunęła list do torebki, żeby przeczytać go w spokojnej chwili. Koperta była gruba, zawiera dużo nowin, stwierdziła z zadowoleniem. Stempel pocztowy nosił datę sprzed dwóch miesięcy. I tak miała szczęście, że doszedł.

Monotonny ruch uśpił dzieci. Billie poprawiła się na siedzeniu i rozcięła kopertę. Wiedziała już, jak się skończył proces, ale w liście były też inne nowiny:


Przeprowadziliśmy się z Londynu do Billingford, małego miasteczka na północnym wschodzie. Hitler zmienił Londyn w piekło. Umierałam ze strachu każdego dnia. Nocne naloty i alarmy przerażały Randa. Świeże mleko, jajka i inne produkty niezbędne dzieciom były praktycznie nie do zdobycia. Teraz codziennie mamy świeże mleko. Dokładnie mówiąc, osobiście doję naszą jedyną krowę. Rand jeszcze nie posiadł tej sztuki, ale nie daje za wygraną. Mamy kilka kur, a dzięki nim – świeże jajka. Mięso to rzadki rarytas. Rand to aniołek. Zje wszystko, co ma na talerzu, pod warunkiem, że razem usiądziemy do stołu. Chodzimy na długie spacery, gramy w piłkę, uczę go czytać i pisać. Jest świetny w rachunkach. Billie, wyobrażasz sobie, że to wszystko robię? Nie umiałam gotować, nie uważałam w szkole, i oto jestem całkowicie odpowiedzialna za to dziecko. Podchodzę do tego z taką powagą, bo byłam bliska jego utraty. Nigdy do tego nie dopuszczę. Ci cholerni krewni jeszcze długo nie zrezygnują, wymyślą coś nowego i zaatakują. Adopcja uprawomocni się dopiero za rok, a przeklęta wojna może wszystko opóźnić.

Co nowego w Teksasie? Czy ojciec nadal utrudnia Ci życie? Musisz się nauczyć mówić mu prosto w oczy to, co myślisz. Nie obawiaj się, że sprawisz mu przykrość; tego prostaka nie sposób obrazić. Napisz o dzieciach. Chyba rosną jak na drożdżach? Rand w każdym razie tak. Dzieci są wspaniałe. Jeśli są kochane, kwitną w oczach. Muszą wiedzieć, ile dla nas znaczą. Musimy im to w kółko powtarzać. Śmiejesz się ze mnie, Billie? Trudno. Przytłaczają mnie nowe uczucia. Co u Mossa? Bardzo rzadko do mnie pisze. Jak się miewa? Gdzie jest? Wiesz coś o nim? Napisz mu, że go kocham, i opowiedz o moim zwycięstwie. Zawsze był moim bohaterem. Miał szczęście, że Cię poznał. Powiedz, że tak napisałam.

Muszę kończyć. Obiecałam zagrać z Randem w krykieta. Czeka cierpliwie, pod pachą ściska kije, a w rączce Najdroższą Sally. Uważaj na siebie, kochana Billie.

Amelia i Rand


Billie przycisnęła list do piersi. Amelia jest szczęśliwa. Tylko jedna krótka wzmianka o ojcu… westchnęła. Niektórych rzeczy nie da się zmienić.

Przybyli do San Diego w upalny słoneczny dzień. Moss zostanie w szpitalu przez najbliższe dwa tygodnie. Potem czeka go miesiąc rekonwalescencji. W tym czasie będzie mieszkał w domu na wzgórzu nad zatoką.

Posiadłość w hiszpańskim stylu, którą Seth wynajął, pod względem luksusu nie ustępowała willi na Hawajach. Przed domem rozciągał się zadbany trawnik. Z tyłu znajdował się podgrzewany basen, a dalej kort tenisowy, gdyby kogoś interesowało uprawianie sportów. Billie jednak nie miała na to ochoty, Moss także nie. Oczywiście, była także służba. Billie sama się dziwiła, jak łatwo można się przyzwyczaić do wszelkich wygód i luksusów.

Zostawiwszy Agnes i dzieci w wielkim domu, Billie i Seth wyruszyli do szpitala. Po raz pierwszy nie trzymała się z tyłu, tylko wyprzedziła Setha i rzuciła się Mossowi na szyję.

– Billie, tato! – zawołał. – Jak to miło! Odwiedza mnie dwoje najbliższych ludzi w moim życiu! Cieszę się, że was widzę. Wygląda pani olśniewająco, pani Coleman. – Ostatnie zdanie wyszeptał Billie do ucha.

Właśnie tego potrzebowała. Upewniwszy się, że Moss nadal jej pragnie, ustąpiła miejsca teściowi. Obserwowała niezdarne wysiłki Setha, gdy próbował objąć syna, nie zwracając uwagi na gipsowy pancerz.

– Mam nadzieję, że żółtkom nie uszło to na sucho! – zaryczał i poklepał Mossa po zdrowym ramieniu.

– Mój partner nie dał mu uciec. Japoniec dopadł mnie spoza chmur, w ogóle go nie widziałem. Mój skrzydłowy go załatwił, kiedy oberwałem. To wspaniały facet, tato. Lepszego nie znajdziesz ze świecą.

Seth zacisnął zęby. Jak to – nie znajdzie? Jego syn jest najlepszy. Nie ma człowieka mogącego się równać z Mossem, a co dopiero lepszego od niego! Dlaczego chłopak tak nisko się ceni? Na Boga, przecież nie tego go uczył!

– Powiedzieli, że miałeś szczęście, synu. Czas na kolejną darowiznę dla kościoła.

Billie w ostatniej chwili ugryzła się w język. Lepiej byłoby, gdyby Seth poszedł do kościoła. Ona, tak jak kiedyś Jessica, codziennie się modliła. Jej mąż stanowił najlepszy dowód skuteczności tych modlitw. Puścił do niej oko, uśmiechnął się. Nie wszystko na tym świecie można kupić.

– Nie żałuj grosza, tato. Dla mnie wojna się jeszcze nie skończyła. Wracam, gdy tylko mnie puszczą. Mówię poważnie, żadnych sztuczek. Nie po to zaszedłem tak wysoko, żeby się teraz wycofać z powodu głupiego zadrapania.

– Zadrapania?! Dobre sobie!

– Nie ma się czym przejmować. Pewnie nie będę sobie radził z widłami, ale z powodzeniem mogę prowadzić samolot. I właśnie to będę robił.

– Dobrze, synu, dobrze. Niedługo pojedziesz z nami do domu. Wszyscy tu przyjechaliśmy. Agnes, niańka, piastunka, twoje dzieci.

Billie zauważyła, że słowo „dzieci” z trudem przeszło teściowi przez gardło.

– Nie mogę się doczekać, kiedy w końcu zobaczę dziewczynki. Niektóre zdjęcia były fantastyczne. Thad ma dwa w swoim samolocie. Właściwie mają je wszyscy. Rozdawałem je przyjaciołom. Tylko ja jestem żonaty. Podzieliłem się wami. Chyba nie masz nic przeciwko temu, Billie?

– Skądże. To bardzo piękny gest. Seth się żachnął.

Kłopoty. Coś jest nie tak między Billie a ojcem. Moss znał staruszka na tyle, by wyczuwać problemy, a tym razem wszystko wskazywało na duże problemy. Postanowił jednak nie zwracać na to uwagi. Ojciec i Billie sobie poradzą. Na świecie dzieje się zbyt wiele, by się przejmować domowymi nieporozumieniami. Przecież właśnie dlatego zamieszkała z nimi Agnes, aby łagodzić wszelkie konflikty. A gdzie się teraz, do cholery, podziewa?

– Co u twojej mamy, Billie?

– Och, wszystko w porządku. Uznała, że Seth i ja chcemy być z tobą sami. Wpadnie jutro lub pojutrze. Och, Moss, pomyśl, niedługo zobaczysz dziewczynki! Bardzo urosły. Maggie już mówi.

I znowu pogardliwe prychnięcie Setha, który właśnie wydobył z kieszeni kawałek tytoniu. Aha, pomyślał Moss, mamy bardzo duże kłopoty. Seth żuł tytoń tylko w sytuacjach ekstremalnych, gdy tracił kontrolę nad przebiegiem wydarzeń. Trudno, nie będzie się tym martwił.

– Przecież nawet nie wiedzą, kim jestem – burknął.

– Ależ kochany, oczywiście, że wiedzą! Codziennie opowiadałam im o tobie i pokazywałam zdjęcia, i czytałam w kółko listy. Maggie wie doskonale. Nawet o ciebie pytała, wyobrażasz sobie? Nie bardzo rozumie, czym się różni samolot od ptaka. Pomyślałam, że sam jej to wytłumaczysz.

– Czy macie jakieś wiadomości od Amelii?

– Tak, dostałam od niej list tuż przed wyjazdem. Przyniosłam go, żebyś mógł sobie przeczytać.

– Amelia jest w porządku, prawda, tato? Czasami tylko trochę przesadza. – Chciał wciągnąć ojca do rozmowy. Fakt, że w tej chwili zniknął uśmiech z twarzy Billie, nie uszedł jego uwagi. A więc poszło o Amelię. Powinien był się tego domyślić. Ojciec zachowywał się jak koń z bolcem pod siodłem.

– A więc, tato, co nowego na ranchu? Klacze się oźrebiły? Ile sztuk bydła wyekspediowałeś w świat w tym miesiącu?

Seth poruszał ustami, przesuwał prymkę tytoniu w drugi policzek. Miał minę, jakby chciał splunąć, ale nie wiedział gdzie. Mówiąc ledwo otwierał usta:

– W zeszłym miesiącu przydałbyś mi się, chłopcze. Dawno nie miałem tyle roboty. Armia żąda coraz większych dostaw. Przybyło nam sześć źrebaków w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Nessie choruje. Szkoda, przejechałem na starowince setki mil. Weterynarz wmawia mi, że powinienem ją uśpić, że tak będzie dla niej lepiej. Nie ma mowy. Nessie umrze ze starości, jak ludzie.

Billie zdumiała łagodność w jego głosie, gdy mówił o koniu. Ani razu nie słyszała, by z taką czułością wspominał żonę. I wątpiła, by zdarzyło się to chociaż raz za życia Jessiki. Odwróciła głowę. Więc to tak, ocenił Moss, Amelia to punkt zapalny, ale chodzi o coś więcej, dużo więcej.

– Chyba jesteś zmęczony, synu. Pójdziemy już. Wrócimy jutro. Nie powinieneś się przemęczać. Zdrzemnij się i wracaj szybko do zdrowia. Chodźmy, dziewczyno. Niech śpi.

Billie podniosła głowę:

– Wiesz, Seth, ja zostanę. Jeśli Moss chce spać, poczytam sobie. Mam książkę. – Nie patrzyła mu w oczy, pozornie zajęta szukaniem powieści, którą zabrała w ostatniej chwili.

Łypnął na nią groźnie i przesunął tytoń w drugi policzek.

– Jak wrócisz do domu? Znasz adres?

– No pewnie. Numer telefonu też. Idź już. Trafię z powrotem. Na brak taksówek nie można tu narzekać.

– A co z dziewczynkami?

– A co miałoby być? – odpowiedziała pytaniem. – Sam zadbałeś o wszystko. Nie wiem, co mogłabym dla nich zrobić, czego nie zrobiła już niania czy piastunka. W razie czego pomoże moja mama. I Seth, nie czekajcie na mnie z kolacją. Przekąszę coś w bufecie na dole albo podwędzę co nieco z tacy Mossa.

Seth gotował się ze złości:

– Kolacja? Przecież to dopiero za kilka godzin! Do której chcesz tu siedzieć?

Ku zachwytowi Mossa, Billie roześmiała się perliście:

– Dopóki pielęgniarka albo mąż mnie nie wyrzucą. Nie martw się o mnie.

– Wcale się nie martwię. To najgłupsza rzecz pod słońcem! Marnować cenną benzynę, kiedy mogłabyś jechać ze mną! Głupota!

Billie skwitowała jego słowa uśmiechem. Usiadła na krześle, jedynym, które stało obok łóżka.

– Chyba się zdrzemnę – mruknął Moss, udając zmęczenie. Już po chwili wyglądał, jakby smacznie spał.

– Kobiety! – żachnął się Seth. Przestępował z nogi na nogę. Kiedy zobaczył, że syn zasnął, odwrócił się i wyszedł bez słowa.

Moss uniósł jedną powiekę i uśmiechnął się do Billie. Zachichotała.

– Staruszek poszedł? – Kiedy twierdząco skinęła głową, zaproponował: – proszę bliżej, pani Coleman. Oczekuję prawdziwego powitania.

Nie trzeba było jej powtarzać tego dwa razy. W jednej chwili znalazła się na łóżku, obejmowała go i całowała, wynagradzała sobie i jemu miesiące rozstania. Wichrzyła palcami jego grube, ciemne włosy, jej piersi nabrzmiewały od pieszczot. Moss wrócił do niej. Wystarczy, by zrozumiał, jak bardzo go potrzebuje, by raz jeden przytulił córeczki, a wojna, piekło czy niebo nie rozdzielą ich. Teraz, kiedy go zdobyła, nie pozwoli mu odejść.


* * *

Rodzina czekała na werandzie: ojciec, Agnes, Billie i dwie małe dziewczynki. Moss wysiadł z karetki, opierając się na ramieniu sanitariusza.

Choć patrzył na nich wszystkich, jego uwaga skupiała się na Maggie i Susan. Wzruszenie ściskało mu gardło, gdy pokonywał tuzin stopni wiodących na werandę.

– Witajcie! Jestem w domu! – zawołał energicznie.

Billie obserwowała, jak na twarzy męża uczucia zmieniają się jak w kalejdoskopie. Uznała, że miesiące cierpienia i bolesne porody były tego warte. Miłość w oczach Mossa poruszyła ją do głębi. Ukucnęła i szepnęła coś do Maggie. Dziewczynka z wahaniem puściła jej spódnicę i dała krok do przodu. Pochyliła główkę, obserwowała ojca spod niewiarygodnie długich rzęs. Billie wstrzymała oddech.

– Cześć, tatusiu.

Moss wpatrywał się w córkę. Poczuł pieczenie pod powiekami. Już-już wyciągał ramiona do Maggie, kiedy Seth wepchnął się pomiędzy nich. Poklepał syna po plecach i zaciągnął do domu.

Nastrój prysł jak bańka mydlana. Billie chciało się płakać. Mocniej przytuliła Susan do siebie. Agnes patrzyła w inną stronę. Moss odwrócił się i spoglądał na Maggie. Ssała palec. Dziwne uczucie w jego oczach zniknęło. Miał świadomość, że utracił coś bardzo ważnego, i dlatego nie chciał tracić dziewczynki z oczu.

– Czekaliśmy na ciebie z lunchem – oznajmiła radośnie Agnes. – Mamy dzisiaj wołowinę z pieczarkami. Jeśli dobrze pamiętam, to jedno z twoich ulubionych dań. I specjalnie dla ciebie kucharz upiekł tort cytrynowy.

– To świetnie. Czy mógłbym prosić o zimne piwo? Prawie zapomniałem, jak smakuje.

– Zaraz przyniosę – zaoferowała się Billie. – Potrzymaj Susan, dobrze? Nie wierci się, więc chyba nie urazi twojego ramienia.

– On nie chce trzymać płaczącego dziecka.

– Owszem, chcę, tato. Chcę potrzymać obie córeczki. Chodź, Maggie, usiądź koło mnie. Poczekaj, Billie, usiądę wygodniej i wezmę od ciebie Susan.

Z jej spojrzenia wyczytał wdzięczność… i coś jeszcze, o czym wolał nie myśleć. Odwrócił wzrok. Żona patrzyła na niego w sposób, który nasuwał jedynie grzeszne myśli. Był tym zachwycony.

Gdy tylko Billie chciała podać Susan Mossowi, mała zaczęła przeraźliwie wrzeszczeć i kopać.

Jej krzyki zagłuszył ryk Setha. Wyrwał z rąk Billie płaczące dziecko i zawołał niańkę.

– Miejsce dzieci jest w pokoju dziecinnym! Mówiłem, że to kiepski pomysł, ale czy mnie posłuchałaś? Jess nie odstawiałaby takiego cyrku! Chłopakowi jest potrzebny spokój, a nie rozwydrzone, wrzeszczące bachory.

– Tato, nic się nie stało. Susan mnie nie zna. Czego się spodziewałeś? Nie mam nic przeciwko temu. Jak mam poznać moje córeczki, skoro ciągle trzymasz je w pokoju dziecinnym?

– Masz masę czasu. Ledwo wróciłeś do domu – burknął Seth.

Billie patrzyła to na męża, to na teścia. Co ma zrobić? Moss jest zmęczony i ma ochotę na piwo. Prosił, żeby to ona mu je przyniosła. W końcu wzięła Maggie za rączkę i wyprowadziła z pokoju. Przekazała dzieci opiece niani. Sama pobiegła do kuchni, otworzyła butelkę, porwała szklankę i błyskawicznie wróciła do salonu… tylko po to, by zobaczyć, jak Seth wręcza synowi szklankę piwa. Jak idiotka stała w drzwiach. Moss podniósł na nią wzrok.

– Pomyślałam sobie, że do ciebie dołączę – stwierdziła ze sztucznym uśmiechem.

Dziewczyna się uczy, oceniła Agnes, idąc do kuchni pod pretekstem dopilnowania lunchu.

– Świetnie. Chodź, usiądź koło mnie i pomasuj mi plecy. Pamiętasz, jak mnie masowałaś na plaży, na Hawajach? Chodzi mi o coś takiego.

– Atmosfera jest… niezbyt odpowiednia. – Billie ze śmiechem napełniła swoją szklankę.

– Myślałem, że nie lubisz piwa. Od kiedy zmieniłaś zdanie?

– Odkąd twój ojciec pobił mnie w wyścigu do lodówki. Pewnie będziesz musiał je za mnie dokończyć.

Seth usiadł naprzeciwko Mossa.

– Opowiedz mi o wszystkim, co robiłeś. Nie pomijaj niczego. Billie, może pomożesz Agnes w kuchni?

Popatrzyła teściowi prosto w oczy.

– A co mogłabym zrobić? Mamy kucharza, podkuchenną i pokojówkę, która podaje do stołu. Mama tylko sprawdza, czy wszystko jest w porządku. Rozmawiajcie sobie, a ja tutaj posiedzę.

Moss ukradkiem zacisnął rękę na jej dłoni. Billie poprawiła się na krześle.


* * *

Moss poszedł na górę, żeby uciąć sobie drzemkę, a Agnes zaproponowała Billie wspólny spacer.

– Na dworze jest pięknie, dziewczynki śpią. Nie mamy nic do roboty.

– A jeśli Moss się obudzi i będzie czegoś chciał?

– Od tego mamy służbę, Billie. Zresztą nie musimy wychodzić na długo. Chciałabym z tobą porozmawiać.

– Dobrze, mamo, ale wracamy za pół godziny. Chcę być przy Mossie, kiedy się zbudzi.

– W porządku. Podobno San Diego jest najpiękniejsze o tej porze roku. Prawda, że to urocze miasto?

– Owszem. O czym chciałaś ze mną rozmawiać?

Agnes zastanawiała się przez chwilę. Postanowiła mówić prosto z mostu:

– Billie, kochanie, zdaję sobie doskonale sprawę, jak ciężko znosiłaś poprzednie ciąże. Uważam jednak, że powinnaś mieć następne dziecko, i to jak najszybciej. Wiem, że się wtrącam w nie swoje sprawy, ale jesteś moją córką. Po raz drugi Moss może nie mieć tyle szczęścia. Gdyby… gdyby on… Cóż, gdyby coś się z nim stało, nie zostanie ci po nim syn. Dziewczynki… to tylko dziewczynki. Zapewne wiesz, o co mi chodzi. Zastanów się nad tym, kochanie. Potrzebujesz syna, Billie. Moss także. Obie wiemy, jak wielkim rozczarowaniem były dla niego narodziny dziewczynek.

– Nie, mamo, nie wiemy, ja przynajmniej nie miałam o tym pojęcia. Nigdy mi o tym nie mówił. – Billie zatrzymała się w pół kroku i spojrzała matce w twarz.

– Kochanie, mąż nie powie tego żonie. Pomyśl, jakbyś się czuła, gdyby to zrobił… Nie powiesz jednak, że nie domyślałaś się, nie wyczuwałaś jego niezadowolenia.

– Nie, mamo. Niczego się nie domyślałam ani nie wyczuwałam. Czyżby Moss rozmawiał z tobą na ten temat?

– Nie, nie ze mną, Billie.

Agnes nie patrzyła na posmutniałą nagle twarz córki.

– Kochanie, nie sądzisz, że Moss wygląda doskonale jak na człowieka, który tyle przeszedł? Gdyby trafili go nieco wyżej lub bardziej w lewo, byłabyś wdową, tak lekarze powiedzieli Sethowi. Moss nie chciał cię martwić, dlatego bagatelizował, jak poważnie był ranny.

Pod Billie ugięły się nogi. Atakowali ją ze wszystkich stron; Seth swoją złośliwością, Agnes – brutalną szczerością, nawet Moss – wykrętami. Czy nikomu na niej nie zależy? Zacisnęła zęby.

– Mam dosyć spaceru, mamo. Chcę wracać. Moss i dziewczynki na pewno wkrótce się obudzą. Mossowi spodoba się kąpanie Susan.

– Ależ oczywiście. Moss będzie zachwycony, mogąc lepiej poznać córki. Są takie delikatne. Gdybyś miała synka, chciałby z nim szaleć, siłować się i mocować, a nie mógłby tego robić mając chory bark.

Billie milczała przez całą drogę powrotną. Agnes działała z delikatnością piły mechanicznej. Prawdopodobnie to efekt przebywania z Sethem. Matka mówi jak on, postępuje jak on… broń Boże, żeby nie zaczęła utykać jak on!

Billie usadowiła się na szezlongu, skąd dobrze widziała Mossa. Spał, odrzuciwszy zdrową rękę za głowę. Na pewno mu niewygodnie, przemknęło jej przez głowę. Zwykle sypiał zwinięty w kłębek, na boku. Niestety, teraz nie pozwalało mu na to niesprawne ramię.

W jej myślach panował chaos. Matka ubrała w słowa to, nad czym dotychczas się zastanawiała. Tak, stale tylko o tym myślała, odkąd się dowiedziała, że Moss został ranny. Potrzebuje syna. Chce go. Dla Mossa, tak, ale również dla siebie. Pragnęła tej cząstki Mossa, którą mógłby jej dać tylko syn. Niestety, dziewczynki nie są w stanie tego zapewnić. To niesprawiedliwe, ale tak właśnie jest. Dobry Boże, cóż ona zrobi bez Mossa? Czy da sobie bez niego radę? Fizycznie – tak. Psychicznie… nie była pewna. Gdyby jednak miała jego syna, przetrwałaby.

Z grymasem na twarzy skonstatowała, że małżeństwo niewiele zmieniło w jej życiu. Agnes sprawowała nad nią pełną kontrolę od dnia urodzin do ślubu – i do tej pory nie chciała z niej zrezygnować. Co więcej, żyjąc w zgodzie i harmonii z Sethem, miała większą władzę niż dawniej. Życie Billie leżało w ich rękach. Moss, jej ukochany Moss powierzył ją ich opiece, a oni skrzętnie to wykorzystywali.

Wtedy uświadomiła sobie koszmarną prawdę. Jeśli coś się stanie Mossowi, a Seth umrze, Agnes przejmie całą władzę… chyba że ona, Billie, urodzi syna. To chłopiec odziedziczy majątek, ale ona będzie jego opiekunką. Będzie wychowywała syna i zarządzała jego fortuną. Dopilnuje wtedy, żeby Maggie i Susan dostały to, co im się prawnie należy. Hazardziści mówią o tym „as w rękawie”. Klucz do wszystkiego! Tak, musi mieć syna. To proste.

Może już najwyższy czas pomyśleć o sobie. Albo, innymi słowy, czas dorosnąć i zmierzyć się z rzeczywistością, j ak inni Colemanowie.


* * *

W chwilę po przebudzeniu Moss nie wiedział, gdzie jest. Rozglądał się po obcym pokoju. Ostatnio przebywał w wielu pomieszczeniach, i w żadnym nie czuł się bezpiecznie. Nagle zatęsknił za swoim pokojem w Sunbridge, za starymi, dobrze znanymi przedmiotami, które przypominały przeszłość i niosły obietnicę przyszłości. Stłumiony odgłos, który wywołał uśmiech na jego twarzy, przypomniał mu, że ma coś lepszego: dwie córeczki, jego ciało i krew!

Dopiero wtedy dostrzegł Billie śpiącą na szezlongu. Była piękna. Obserwował ją przez dłuższą chwilę. Taka młoda, a już urodziła dwoje dzieci. Ma dwadzieścia lat, zbyt mało nawet, by głosować, a jest żoną i matką. Nie dał się nabrać na lekki ton jej listów. Domyślał się, przez co przeszła, kiedy była w ciąży. Pamiętał, jak wyglądała, nosząc Maggie, zmęczona, przerażona, opuchnięta. Postanowił, że nigdy więcej nie doprowadzi jej do takiego stanu, bez względu na życzenia Setha. Wystarczą mu dwie córeczki. Jeśli ojcu to nie odpowiada – trudno.

Najwyższy czas, żeby Billie cieszyła się życiem. Teraz będzie mogła zająć się wychowaniem dziewczynek. Może później, po wojnie, pomyślą o synu. Wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę – nie dał się wojnie i nie da się w przyszłości. Jest na to zbyt sprytny, zbyt szybki. Jest Colemanem. Śmierć nie śmie się do niego zbliżyć. Będzie jeszcze czas na syna. Teraz skupi uwagę na Billie. Dwoje dzieci w ciągu dwóch lat to więcej niż można od niej wymagać.

Billie nie była już tą samą dziewczyną, którą poznał i z którą się ożenił w Filadelfii. Widział to i wyczuwał. Był świadom, że dojrzała. Z dziewczyny stała się piękną kobietą, godną pożądania. Uczyła się z dnia na dzień. Potrafiła się sprzeciwić Sethowi. Kiedyś, pewnego dnia, będzie Billie Coleman, kobietą pewną siebie i swoich celów. Uśmiechnął się. Billie. Droga, zakochana Billie.

Ostrożnie wstał z łóżka. Najpierw poszedł do pokoju dziecinnego. Zatrzymał się w progu i przez kilka minut obserwował dziewczynki. Maggie budowała wieżę z klocków. Z zapartym tchem śledził małe pulchne rączki, dodające klocek po klocku. Potem spojrzał na Susan; cichutko bawiła się pluszowym misiem, gryzła ucho zabawki dwoma ząbkami. Zaciekawiona, podniosła główkę. Moss zamarł w oczekiwaniu. Czy znowu zacznie krzyczeć? Najwyraźniej jednak w łóżeczku czuła się bezpiecznie. Uśmiechnął się pod nosem; za prętami wyglądała jak mała tłusta małpka w klatce.

Pani Jenkins nie było nigdzie widać, a łagodna niania posłusznie wyszła, gdy zapowiedział, że chce zostać sam z córkami.

Wielobarwna wieża z klocków runęła na ziemię. Maggie przykucnęła na grubiutkich nóżkach i rozglądała się za nianią. W pokoju jednak był tylko Moss. Pokazała na niego pulchnym paluszkiem i stwierdziła oskarżycielsko:

– Ty to zrobiłeś, tato.

Odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem. Rzeczywiście, skoro kogoś trzeba obwinić, dlaczego nie jego?

– Wiesz co? – Ukucnął. – Zbuduję ci zamek. Dobrze, Maggie?

Układał klocek na klocku, a dziewczynka trajkotała jak katarynka:

– Susan chce wyjść! Wypuść Susy, tato!

– A czy tak można? Niania nie będzie zła?

Maggie pochyliła głowę, nagle się zaczerwieniła, zupełnie jak jej mama:

– Nie.

– Dobrze. Więc do dzieła.

– Niania będzie krzyczeć – ostrzegła lojalnie Maggie.

– Tata się tym zajmie. Susy też chce się z nami bawić. Będziemy udawali, że jest księżniczką.

– A ja, tatusiu?

– Ty, kochana Maggie, jesteś królową. Rozważała te słowa z poważną minką.

– Królowa większa, tak? – Podniosła różowe ramionka. – O, taka wielka?

– Chcesz powiedzieć: lepsza? Tak, królowa jest większa i lepsza. – Bawiła go ta rozmowa. Takie są jeszcze malutkie, a Maggie już rywalizuje z siostrą -…ale tylko odrobinkę lepsza. Księżniczki też są bardzo ważne.

– Tak! Wypuść Susy!

– Wiedziałem, że się ze mną zgodzisz.

Pochylając się nad łóżeczkiem młodszej córki, Moss się nie śpieszył. Bał się, że gdy jej dotknie, zacznie płakać i przestraszy również Maggie. Kiedy jednak dziewczyneczka objęła go za szyję i zagulgotała radośnie, ogarnęła go fala uczucia.

Godzinę później obudził Billie głośny śmiech. Nasłuchiwała uważnie: nie, nie pomyliła się, to głos Mossa. Jest u dzieci, domyśliła się i na palcach podeszła do drzwi. W progu pokoju dziecinnego zakryła usta dłonią, żeby wybuchem śmiechu nie zepsuć tej chwili: Moss siedział na podłodze i trzymał Susy, która z zapałem zdzierała papier z kredek Maggie. Starsza dziewczynka rysowała kolorowe esy-floresy na gipsie Mossa, tłumacząc mu, że to jej imię i imiona mamy i babci.

– A moje? – domagał się Moss. – Nie umiesz napisać: tata?

Maggie zastanawiała się długo. Nagle w jej oczkach błysnęło psotne światełko. Z głośnym chichotem zabrała się do pracy. Ciemnofioletową kredką narysowała grubą linię. Opadła na pięty, dodała jeszcze jedną kreskę i oznajmiła z dumą:

– Tata!


* * *

Mimo sprzeciwów Setha, Moss uległ namowom żony i wcześnie poszedł spać. Z poszarzałą twarzą pokonywał wysokie schody. Nie sprzeciwiał się, gdy Billie pomogła mu zdjąć ubranie. Zasnął natychmiast.

Billie wystarczyło, że ma go przy sobie, w swoim łóżku. Jego obecność wystarczała do szczęścia.

Przed nimi jeszcze wiele dni, wiele nocy. Najwyraźniej jej niezniszczalny mąż przecenił dzisiaj swoje siły. Wyczerpał go powrót do domu, ukrywanie bólu, zabawa z dziewczynkami, ciągłe rozdarcie między żoną a ojcem. Dzisiejsze popołudnie, gdy Moss bawił się z dziećmi, na zawsze zostanie w jej pamięci. Czy gdyby mieli syna, postępowałby inaczej?

Pocałowała go w czoło, zanim wślizgnęła się do łóżka. Jak dobrze mieć go obok siebie po tylu miesiącach.

Martwiło ją, że Moss tak bardzo chce wrócić do czynnej walki. Dlaczego nie wystarczą mu córki i ona? Kiedy obejmowała go w pasie, wiedziała, że podejmuje słuszną decyzję. Skoro nie wystarczy mu żona i dziewczynki, Moss otrzyma od niej syna.

Загрузка...