Rozdział piąty

Tego wieczora Agnes spotkała się z księdzem Donovanem. Nieco minęła się z prawdą, oznajmiając, że Moss się spodziewa przydziału w każdej chwili. Czy naprawdę konieczne są aż trzy zapowiedzi, w trzy kolejne niedziele?

– Pani Ames, nie tak łatwo zmieniać zwyczaje – stwierdził z westchnieniem. – Z drugiej strony, nie pani pierwsza prosi mnie o coś takiego w czasie wojny.

Mała Billie Ames wychodzi za mąż. Nie może nie ulec tej prośbie. Sam ją ochrzcił, z jego rąk przyjęła komunię świętą. Podporucznik Coleman to katolik, przynajmniej ze strony matki. To nietypowe dla Teksańczyka, pomyślał, ale bardzo się ucieszył.

– Dobrze, pani Ames. Zapowiedzi odbędą się w trzech różnych kościołach. – Zamilkł na chwilę. – Bo chyba została jeszcze jedna niedziela przed ślubem? – zapytał surowo.

– Och, oczywiście – zapewniła pośpiesznie Agnes. – Dzisiaj czwartek, więc do niedzieli mamy prawie tydzień, a skoro ślub odbędzie się w przyszłą niedzielę… – Miała na głowie setki spraw. Zaproszenia. Goście. Tylko najbliżsi przyjaciele i ojciec Donovan… Szampan, coś lekkiego i wytwornego. Noclegi… Hotel Latham, skromny, ale elegancki. Agnes uparcie krążyło po głowie słowo „mały”, ilekroć myślała o ślubie, jednak szybko zastąpiła je „szybkim”. Zależało jej na czasie, obawiała się bowiem, że jakiś Coleman przyjedzie z Teksasu, żeby przemówić Mossowi do rozsądku.

Moss zgadzał się na wszystko, w tym również na jej małe kłamstewko dotyczące jego wyjazdu. Wszystko układa się doskonale, Moss i Billie dostaną pokój Agnes, ten z małżeńskim łożem. Po sublokatorkach nie pozostał żaden ślad. Agnes wprowadzi się do obecnego pokoiku Billie. Łazienka i kuchnia będą wspólne. Moss wniesie finansowy wkład w utrzymaniu domu, a po jego wyjeździe Billie otrzyma ładną sumkę.

Agnes siedziała w kuchni, dzieląc uwagę między nie dokończony list a obiad. Rzuciła okiem na kalendarz. Miesiączka Billie opóźniła się o dwa dni. Billie jest w ciąży. Urodzi dziedzica Colemanów, tym samym zapewniając sobie i Agnes bezpieczną przyszłość.

Billie apatycznie nalała sobie lemoniady. Chociaż spragniona, z obawą podnosiła szklankę do ust. Od kilku dni miała kłopoty z żołądkiem. Przypisywała to zdenerwowaniu z powodu ślubu, jednak przestraszył ją radosny błysk w oku Agnes, gdy o tym wspomniała. Nie, niemożliwe, by własna matka tak źle jej życzyła.

– Co robisz, mamo?

– Pomyślałam sobie, że skreślę kilka słów do Colemanów. Najwyższy czas, nie sądzisz? Wczoraj rozmawiałam o tym z Mossem. Podał mi adres. To tak daleko. Chyba będzie im miło, że dowiedzą się czegoś więcej. Nie chcemy, żeby poczuli się niepotrzebni, prawda?

– Nic mi o tym nie mówiłaś, mamo. Ani ty, ani Moss. Dlaczego ustalacie wszystko za moimi plecami, a ja dowiaduję się ostatnia? Zaczynam się czuć jak piąte koło u wozu.

Agnes podniosła głowę.

– Nie kapryś, Billie, bo zaszkodzisz sobie i dziecku.

Dziewczyna westchnęła głośno.

– Nie masz żadnej pewności, że zaszłam w ciążę. Przestań opowiadać takie rzeczy.

– Więc dobrze, nie wiadomo, czy jesteś w ciąży. Tak lepiej?

– Nie. Zostawmy to. Wezmę prysznic i pójdę do łóżka. Boli mnie głowa.

– Napisać coś od ciebie?

– A co możesz ode mnie napisać do Colemanów? Nie znam ich. Nigdy z nimi nie rozmawiałam, podobnie jak ty. A skoro tak dbasz, by wszystko było jak trzeba, przypominam ci, że to rodzina pana młodego powinna wykonać pierwszy krok.

– Cóż, Billie, ja o tym wiem, ty także, ale oni? – Agnes broniła się niepewnie. Sama denerwowała się tym naruszeniem etykiety. Ludzie równie wpływowi i bogaci jak Colemanowie wiedzą, co należy do ich obowiązków. W gruncie rzeczy to tylko psuło jej humor: a jeśli Colemanowie sprzeciwią się decyzji Mossa? Wtedy albo przekonają go, aby unieważnił małżeństwo, albo zupełnie zignorują Billie i dziecko.

Billie ustąpiła, zbyt obolała i zmęczona, żeby się kłócić:

– Dobrze, mamo. Rób, co chcesz. W porządku, pod warunkiem jednak, że Moss nie będzie miał nic przeciwko temu.

Wcale nie było w porządku. Dlaczego Moss nie zapytał jej o zdanie? Gdyby jednak to zrobił, byłaby to kolejna przemowa z cyklu „nie-zawracaj-tym-sobie-twojej-ślicznej-główki, kochanie”. Tak, kaprysi, a wszystko dlatego, że nie zobaczy dziś Mossa. Towarzyszy admirałowi na oficjalnej kolacji. Będzie tańczył z nieznajomymi kobietami. Nie zapomniała wrażenia, jakie zrobił na dziewczętach w USO i na balu absolwentów. Kobiety lgnęły do niego jak pszczoły do miodu. Nic nie pomagały tłumaczenia, że Moss ją kocha, że poprosił ją o rękę. Była zazdrosna i tyle.

Prysznic dobrze jej zrobił. Zwinęła się w kłębek na kanapie przy oknie, oparła głowę na kolanach i, wpatrzona w zielony trawnik, myślała o Mossie. Myślała o nim zawsze. Cokolwiek robiła, nad czymkolwiek się zastanawiała, jego wspomnienie było przy niej jak przyjazny cień. Jak bardzo go kochała! To uczucie narastało gdzieś w głębi, piętrzyło się jak górski potok podczas wiosennych roztopów. Moss także ją kochał, w innym wypadku nie poprosiłby jej o rękę. Była świadoma, że nie darzy jej uczuciem równie gwałtownym i płomiennym jak ona jego. W oczach Billie Moss stanowił cały świat. Był mężczyzną jej marzeń. Był jej miłością. To nie szkodzi, jeśli nie kocha jej tak samo. Pewnego dnia to się zmieni. Nauczy się ją kochać, a wtedy ona wypełni jego świat, tak jak on wypełnił jej. Gdzieś w głębi serca jednak wiedziała, że Moss kochał ją na ryle, na ile był w stanie kochać kogokolwiek. To musi jej wystarczyć.

Z rozkoszą przymknęła oczy. Jak cudownie będzie przespać z nim w jednym łóżku całą noc. Wyobrażała sobie, że go dotyka, rozgrzanego snem, że opiera głowę na jego ramieniu. Już wkrótce Moss będzie pierwszą osobą, jaką rano zobaczy, pierwszy wyszepcze jej imię. Oplotła kolana ramionami. Życie jest piękne. A może naprawdę jest w ciąży? Dziecko Mossa. Ich dziecko. Będzie je bardzo kochała. A Moss będzie uwielbiał matkę swego potomka.

W zadumie zmarszczyła czoło. Nie wiedziała, jak Agnes zniesie obecność dziecka w domu. Zawsze powtarzała, że dzieci to dodatkowa praca i bałagan. A przecież w jej oczach pojawiał się dziwny błysk, ilekroć była mowa o ciąży.

Billie do tego stopnia pogrążyła się w marzeniach, że w pierwszej chwili wzięła dzwonek telefonu za kościelne bicie na Anioł Pański. Dopiero po chwili zdyszana podniosła słuchawkę.

– Billie?

– Tak, Moss.

Zadzwonił. Chciał z nią rozmawiać. Jak pięknie wymówił jej imię.

– Nie mam dużo czasu. Mamy tu dziś wysoko postawionych gości. Nie nadążam z robotą, a admirał się wścieka. Zawsze jest zły, kiedy poznaje kogoś, kto ma więcej gwiazdek niż on.

– Może zrozumiesz go lepiej, gdy sam zostaniesz admirałem.

– Billie, ja nie chcę być admirałem. Chcę latać. Tam jest moje miejsce.

Strach ścisnął ją za serce. Ostatnimi czasy napływało coraz więcej wiadomości o zestrzelonych samolotach. Jak dziecko trzymała kciuki: niech Moss zostanie u admirała McCartera do końca wojny. Nie chciała go utracić. Postępowała egoistycznie? A cóż w tym złego?

– Wiem, żartowałam tylko.

– To dobrze. Kochanie, zrozum, nie będę szczęśliwy, jeśli nie będę latał. Mówiłem ci o tym.

To zabrzmiało jak ostrzeżenie. Puściła je mimo uszu.

– Tak, mówiłeś. Wierzę, że w swoim czasie wszystko się ułoży po twojej myśli.

– Billie, czy nadal się za mnie modlisz? – zapytał głosem, od którego przeszył ją dreszcz.

– Wiesz, że tak – szepnęła.

Modliła się, by zawsze przy niej był, cały i zdrowy.

– Grzeczna dziewczynka. Co będziesz dzisiaj robiła? Myślisz o mnie?

– Przez cały czas.

Wyobraziła sobie jego uśmiech, ciemne włosy opadające na czoło, błękitne oczy pod szerokimi brwiami. W poważnej twarzy tylko oczy uśmiechały się wesoło.

– Najpierw będę pieliła w ogrodzie, potem przeniosę część moich rzeczy na górę. – Poczerwieniała, przypomniawszy sobie, jak przed kilkoma minutami marzyła o dzieleniu z nim sypialni.

Zdawał się czytać w jej myślach, gdy wyszeptał ochryple:

– Do naszej sypialni? Podoba mi się ten pomysł, Billie. A potem co? Chcę to wiedzieć, żebym mógł o tobie myśleć.

– Później pomogę mamie w przygotowaniach do ślubu, jeżeli mi na to pozwoli, oczywiście – zachichotała. – Pamięta o każdym najdrobniejszym szczególe. Właśnie pisze do twoich rodziców i uważa, że ja powinnam zrobić to samo. Co ty na to, Moss?

– Nie zawracaj tym sobie twojej ślicznej główki. Niech ona się tym zajmie. Będziesz miała dość czasu, by zajmować się innymi sprawami, teraz myśl tylko o mnie.

Staruszka nie zasypia gruszek w popiele, mruknął do siebie. Tato, usiądziesz z wrażenia, kiedy dostaniesz ten list. Oby tylko Billie nie przyszło do głowy zapytać, czy dzwonił do rodziców. Jezu, ależ to wszystko zabawne.

– Wiedziałeś, że mama chce napisać do twoich rodziców? – W jej głosie było wyraźne wahanie.

Zranione uczucia, domyślił się Moss. Ileż razy pocieszał Amelię. Należy to umiejętnie rozegrać, nawet skłamać, jeśli zajdzie potrzeba.

– Niezupełnie, ale to chyba dobry pomysł, nie uważasz?

– Chyba tak. Tylko że to ty, Moss powinieneś do nich napisać. Nie wiem nawet, czy do nich dzwoniłeś? Czy nie są ciekawi?

– Nie martw się, Billie. Wszystko jest w porządku. Zaufaj mi, dobrze?

– Ufam ci. Głupio mi teraz, bo powiedziałam, że do nich nie napiszę. Wiesz, mama chce nawet przesłać moje zdjęcie.

No tak, po Agnes można się tego spodziewać. Uśmiechnął się. Seth będzie studiował fotografię przez szkło powiększające.

– Zadzwonimy do nich po ślubie, i od razu porozmawiają z synową. Billie, powiedz mi, że mnie kochasz.

– Kocham cię, Moss. Nie mogę się doczekać jutra. Przez cały czas wyobrażam sobie nasze życie po ślubie.

– To dobrze – mruknął.

On też wyobrażał sobie różne rzeczy. Na przykład, jak wzbija się w błękitne niebo Pacyfiku z pokładu lotniskowca. Pilot. Dowódca eskadry. Tato, nie masz o niczym pojęcia! Idę na wojnę, a ty zadbasz o moją żonę i dziecko. Moss był przekonany, że Billie jest w ciąży. Sama przyznała przecież, że ciągle nie ma miesiączki. Za kilka dni ich przypuszczenia potwierdzi lekarz. Tato, dostaniesz prezent, o jakim nawet nie śniłeś. Następnego Colemana. Dziedzica nazwiska. Oby to był chłopak – Seth nie zadowoli się dziewczynką. Wrócił myślami do Billie.

– Jutro jest już blisko. Kochanie, muszę kończyć. Admirał wraca. Zadzwonię i przyjdę jutro na kolację.

– Do widzenia, Moss. Będziesz o mnie myślał?

– Tak, Billie, uważaj na siebie. Włóż kapelusz, wychodząc na dwór.

Po jej głosie poznał, że sprawił jej radość tą troskliwością. To dobrze. Szczęśliwa Billie nie łamie głowy rozmyślaniem, a wtedy Agnes nie stwarza problemów.

– Dobrze, Moss. Kocham cię.

Poprawił się na krześle. Admirała McCartera nigdzie nie było widać. Zapewne gra w golfa. W tej sytuacji napisze kilka listów. Poprosi o nowy przydział, najlepiej na USS „Enterprise”. Nie powinien mieć trudności z uzyskaniem tego, czego chciał; uważano go za dobrego pilota, należał do najlepszych absolwentów w swoim roczniku.

Zanim zabrał się do pracy, odebrał cztery telefony. Podczas rozmów bezmyślnie, machinalnie szkicował na kartce zgrabne, kształtne samoloty.


* * *

Agnes polizała brzegi koperty i zakleiła ją starannie. Zrobione. Nie wyśle tego listu pocztą lotniczą. Niech Colemanowie dostaną go po ślubie. Wtedy będzie za późno.

Agnes wzruszyła ramionami. Na Mossie można polegać. Kiedy złoży przysięgę małżeńską i włoży Billie obrączkę na palec, może sobie lecieć choćby i do Tokio. To Billie jest ważna, Billie i dziecko. To pewne, że jest w ciąży; ma wszystkie objawy. A jeśli jakimś cudem jeszcze nie spodziewa się dziecka, już ona, Agnes, zadba o to, by młodzi mieli dużo czasu dla siebie. W ciągu miesiąca spłodzą dziedzica Colemanów.

Czy Billie będzie dobrą matką? Jest taka młoda. Agnes nie wiedziała i nie obchodziło jej to. Colemanów stać na niańki.

Na myśl o pieniądzach Colemanów dostawała gęsiej skórki. Billie Ames Coleman. Agnes Ames, matka Billie Coleman.

Billie i Moss wzięli ślub pięknego słonecznego dnia. Ogród zakwitł tęczą kolorów. Billie promieniała. Moss wyglądał wspaniale w galowym mundurze. Agnes zacierała ręce.

Na przyjęcie w hotelu Latham, w centrum Filadelfii, zaproszono, łącznie z ojcem Donovanem, trzydzieści pięć osób. Agnes krzywiła się, ilekroć strzelał korek od szampana. Wszystko takie drogie! Co prawda Moss proponował, że pokryje koszty przyjęcia, ale się nie zgodziła. Były rzeczy, które musiała sama zrobić, i to właśnie była jedna z nich.

Moss zaszył się w kącie z butelką szampana. Obserwował żonę, jak żartuje z przyjaciółkami i tańczy z jego kolegami. Thad Kingsley nadskakiwał jej szczególnie. Mossowi to nie przeszkadzało. Teraz, kiedy Billie należy tylko do niego, stać go na wielkoduszność. Do dziś pamiętał, co powiedział tamtej nocy w USO. Nie chciał się nią z nikim dzielić. Nigdy więcej tam nie poszli.

Żonaty. Dobry Boże, wziął ślub i ma żonę. Opróżnił butelkę kilkoma haustami. Miał ochotę wleźć na stół i wznieść toast. Nie za młodziutką żonę, lecz za ojca. Tato, co to był za ślub. Wszyscy się upili, wszyscy z wyjątkiem panny młodej i jej matki. Podali nam truskawki, jajecznicę i naleśniki. Sprawiłem sobie żonę, stary łobuzie, i sam ją sobie znalazłem. Nikt mi jej nie szukał, nikt jej nie oceniał. Odnalazł Billie w tłumie. Pani Coleman. Pomachał do niej.

Przyjęcie Agnes dobiegało końca. Teraz nadszedł jego czas.


* * *

Hotel Latham należał do najlepszych w Filadelfii. Restauracja była duża i ruchliwa, malutki bar cichy i przytulny. Obsługa poruszała się niemal bezszelestnie po korytarzach wyłożonych grubymi chodnikami. Właśnie tam Billie miała spędzić noc poślubną. Co prawda, dla niej mógłby to być dziurawy szałas, byleby tylko Moss był razem z nią.

Na progu apartamentu Moss wziął Billie na ręce i przeniósł przez próg.

– Teraz jesteś moja, Billie Coleman, tylko moja!

W jego ramionach była słaba i bezbronna. Wyraził słowami jej myśli: teraz należał do niej i nic go jej nie odbierze.

W pokoju unosił się zapach róż. Billie jęknęła zachwycona. W wiaderku koło łóżka chłodził się szampan. Nagle ogarnęła ją nieśmiałość. Za oknem nadal świeciło słońce, a oni pójdą do łóżka. Wtedy, po tańcach, światło było zgaszone, niczego nie planowali, po prostu ulegli namiętności. Poczuła, że się rumieni.

Moss zdjął koszulę. Na tle białego podkoszulka wydawał się jeszcze bardziej opalony. Pod trykotem rysowały się silne mięśnie ramion i szeroka klatka piersiowa. Miał wąskie biodra, długie nogi, mocne uda. Był piękny, Billie czuła się przy nim blada i brzydka. Co skłoniło go do małżeństwa z nią? Nie przeszkadzało jej, że być może Moss jest bardziej atrakcyjny niż ona. W przyrodzie samce są zazwyczaj ładniejsze od samic.

Zaciągnął zasłony. Pokój pogrążył siew półmroku. Spojrzał na Billie. Nie promieniała już szczęściem jak przedtem. Przycupnęła na krawędzi łóżka. Po jej minie poznał, że z trudem powstrzymuje łzy. Rozumiał ją i współczuł. Była zmęczona przygotowaniami do ślubu, wyczerpana nadmiarem emocji, przerażona nową rolą żony.

– Billie, pomogę ci rozpiąć sukienkę – zaproponował. Czekał, aż wyrazi na to zgodę. Zazwyczaj był niecierpliwym kochankiem, jednak tym razem się nie spieszył. Chciał rozpalić Billie tak jak wówczas w małym pokoiku.

Stanęła do niego tyłem, żeby rozpiął małe guziczki. Zanim to zrobił, zdjął jej welon i stroik z głowy. Delikatnie uniósł jasne włosy i pocałował w kark. Zadrżała. Rozbierał ją powoli i starannie. Pragnął jej. Patrzył na nią uważnie. Tak, jego Billie jest śliczna, pięknie zbudowana, o krągłych piersiach, szczupłej talii, długich nogach. Jego dotyk przyprawiał ją o dreszcze.

Przyciągnął ją do siebie i ukrył twarz w zagłębieniu między szyją a ramieniem.

– Nie bój się mnie, Billie. Nigdy się mnie nie obawiaj.

Pod wpływem jego ciepłego głosu znikła nieśmiałość. Oparła się o niego.

– Włóż coś wygodnego, a ja otworzę szampana – wyszeptał jej do ucha. Kiedy wyszła z łazienki w koszuli nocnej, Moss leżał na łóżku. W ciemnym pokoju rozbrzmiewała muzyka. Wstrzymała oddech.

– Jesteś taka piękna – w błękitnych oczach pojawiły się wesołe iskierki. – Chodź, połóż się koło mnie. Chcę cię przytulić.

Oparła głowę na jego ramieniu. Przyciągnął ją do siebie. Uspokajał, pocieszał, nie żądając nic w zamian. Od czasu do czasu muskał ustami jej skronie i wdychał zapach włosów. Był delikatny. Był wyrozumiały. Kochała go coraz bardziej.

Uliczne hałasy zlewały się z muzyką z radia. Łóżko było obce, inne niż jej własne, szersze i dłuższe. W bezosobowo umeblowanym pokoju mieszkały przed nimi setki ludzi. W tym nieznanym otoczeniu Moss był wyjątkiem. Znała go, znała jego dotyk, jego zapach. Szukała w nim pewności, której nie czuła w sobie.

Uniósł jej rękę do ust, pieścił palce, całował wnętrze dłoni. Onieśmielona, cofnęła rękę.

– O czym myśli moja Billie? – zapytał miękko. Odpowiedziała dopiero po długiej chwili:

– Boję się. Wiem, to głupie, ale się boję. Przerażają mnie uczucia, które we mnie budzisz.

– Czy poczujesz się lepiej, wiedząc, że ze mną dzieje się to samo? Dokładnie to samo, Billie.

– Naprawdę? – Z niedowierzaniem spojrzała mu w oczy i wyczytała w nich, że nie kłamie.

– Tak. Ja też nigdy dotychczas nie byłem mężem. Chciałbym robić wszystko jak trzeba. Nie chcę cię zawieść, Billie. Spaliśmy już ze sobą, ale wtedy wszystko było inaczej, prawda? Moss Coleman i Billie Ames. Teraz jesteśmy małżeństwem, państwem Coleman, i mamy przed sobą całe życie. A jednak jesteśmy tymi samymi ludźmi co przedtem. Damy sobie radę, prawda, Billie?

Rozwiał jej obawy. Rozumiał. W nagłym przypływie uczucia otoczyła ramionami jego szyję i pocałowała, wkładając w pieszczotę całą miłość. Objął ją w talii.

– Tak, Billie – wyszeptał. – Chcę, żeby wszystko ułożyło się jak najlepiej. Wzbudzasz we mnie ogień, o tutaj – położył jej dłoń na sercu.

Z lubością poddawała się pocałunkom, którymi obsypywał jej podbródek, szyję, rowek między piersiami. Tasiemki koszuli nocnej ustąpiły pod jego dłońmi, obnażyły ją, oddały mu.

Zamknęła oczy, gdy poczuła falę pożądania. Moss odszedł na chwilę. Wrócił nagi. Pomógł jej zdjąć koszulę. Widząc jak spuszcza oczy, delikatnie podniósł jej podbródek, żeby zobaczyła w jego oczach to, czego tak bardzo pragnęła. Uśmiechnął się tym urokliwym uśmiechem, który kochała najbardziej na świecie.

– Moja Billie – szepnął. – Moja piękna Billie.

Przyciągnął ją do siebie, obsypał pocałunkami. Pieścił jej twarz i ramiona, muskał dłońmi piersi. Rozkoszował się smakiem i zapachem jej skóry. Odnalazł aksamitne wnętrze ud, ale nie posuwał się dalej.

Wyczuwał, że powoli rozprasza jej niepewność. Z łatwością mógłby porwać ją za sobą, lecz wewnętrzny głos podpowiadał mu, że to za mało. Namiętność nie wystarczy. Bez uczucia, bez oddania, bez splecionych ze sobą rąk, nie warto skakać w dół. Chciało mu się śmiać: z innymi kobietami pożądanie wystarczyło aż nadto, ale nie z Billie. Pragnął więcej, potrzebował jej miłości.

– Pragniesz mnie, Billie? Kochasz mnie?

Czekał na odpowiedź. Chciał usłyszeć, jak mu się oddaje. Nie miał zamiaru jej ponaglać, a mimo to, wbrew sobie, kierowany impulsem, błagał:

– Powiedz, że mnie kochasz, Billie.

– Tak, pragnę cię i kocham. I nigdy nie przestanę – jęknęła wpatrzona w niego. Niech wie, jak bardzo go kocha, jak bardzo go potrzebuje. – Chcę, żebyś się ze mną kochał. – Nie poznawała swego ochrypłego głosu. – Naucz mnie miłości.

Jej słowa podnieciły go, spotęgowały doznania. Nakrył jej usta swoimi. Przyciągnął jej dłoń do siebie, uczył swego rytmu. Pod jej dotykiem stawał się bezradny. Chciał ją zaspokoić i chciał, by go kochała.

W oczach Billie widniał tryumf. Moss drżał tak jak ona. Poznawała jego ciało, zauważała różnicę między miękkimi włosami na jego piersi a szorstkimi na podbrzuszu. Ustami znalazła puls na jego szyi, smakowała jego sutki, wrażliwe na dotyk. Zadziwiała ją płaskość jego brzucha i twardość ud. Ulegał jej, zachwycony pieszczotą ust i płomieniem w oczach.

Billie delektowała się kobiecą władzą. Pieściła go głodnymi wargami, szukała dłońmi, potęgując własne pożądanie, doprowadzając go na skraj rozkoszy. Fascynowała ją jego męskość, reagująca na dotyk, silna, a jednak budząca czułość. Chciała poznać każdą cząstkę jego ciała, posiąść go.

Moss zaciskał zęby, starając się nie stracić panowania nad sobą. Spełnienie było tak blisko, ale najpierw chciał się z nią kochać. Z jękiem żalu przewrócił ją na plecy i przykrył sobą. Odpowiadał pieszczotami na pieszczoty, odwzajemniał namiętne pocałunki. Jego dłonie szukały, badały, penetrowały, zaspokajały nie wypowiedziane marzenia.

Ukląkł między rozchylonymi udami. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Złote włosy lśniły na poduszce. Drżała. Ogarnął ją płomień, gdy jego usta zsuwały się coraz niżej. Czuła, że wzbija się w powietrze, jak iskra w jesienne popołudnie, mknie ku słońcu. I nagle słońce było w niej, jasne i rozpalone, czyniło j ą częścią wszechświata.

Czekała na niego, pragnęła go, wiedziała, że tylko on wypełni w niej pustkę, tam gdzie kiedyś jaśniało słońce.

Obserwował jej twarz, kiedy się w niej poruszał. Płomień, który w niej rozniecił, teraz ogarnął i jego. Poruszał się coraz szybciej, mocniej, aż razem z nią dotarł na szczyt.

Billie zasnęła w ramionach męża. Zostawiła za sobą ostatnie pozostałości dzieciństwa. Bała się, że nigdy już nie będzie sobą, że wszystko się rozpadło, a spod tych szczątków wyłoniła się kobieta. Wtedy właśnie uczyniła pierwszy krok w dorosłość. Moss był jej przewodnikiem.

Загрузка...