Rozdział szesnasty

W ślad za Sethem, Agnes praktycznie ignorowała Amelię. Jednak Billie zauważyła, że imponował jej arystokratyczny tytuł Nelsonów.

– Czy fakt, że twój mąż był lordem, oznacza, że nosisz tytuł „lady”?

– Proszę zapytać mojego ojca, pani Ames; powie pani, że nic na świecie nie zrobiłoby ze mnie damy.

Agnes udała, że nie słyszy, do tego stopnia pochłonęło ją obserwowanie Randa. Akurat w tej chwili chłopiec upuścił widelec i porcja zielonego groszku wylądowała mu na kolanach.

– Doprawdy, Amelio, czy dziecko musi jadać z nami? Jest za mały, nie umie się odpowiednio zachować.

– Kiedy tylko Maggie skończy trzy latka, będzie jadała z całą rodziną – wtrąciła Billie. – Wiesz, mamo, można by pomyśleć, że nigdy nie mieszkałyśmy w Filadelfii i nie jadałyśmy w kuchni każdego dnia z wyjątkiem niedziel. Naprawdę skazałabyś małego Randa na kolacje w towarzystwie tej starej jędzy Jenkins?

– Słuchaj, dziewczyno, chyba nie nauczyłaś się tak mówić od Amelii, co? Mossowi się to nie spodoba, zapewniam cię. Mój chłopak się wścieknie, jak wół w rowie.

Widząc pytające spojrzenie Billie, Amelia wyjaśniła:

– To „kłopoty” po teksasku, moja droga.

Agnes bawiła się perłami. Nie mogła się doczekać dnia, w którym Amelia wróci do Anglii. Seth był ostatnio drażliwy i kapryśny, co gorsza, podejrzewał wszystkich i wszystko. Cały czas musiała bardzo uważać, jak ma traktować jego córkę. Gdyby okazała się zbyt przyjazna, zraziłaby Setha do siebie, z drugiej jednak strony ostentacyjne lekceważenie mogłoby obudzić w nim rodzinną solidarność. Zresztą, to nie koniec jej zmartwień: kiedy Billie oznajmi, że jest w ciąży? Na co czeka? A może chce najpierw powiedzieć Mossowi?

– Billie, moja droga – zwróciła się do córki – czy mogłabyś podać mi numer telefonu do doktora Warda? Powinnam się przebadać

– Jest w książce telefonicznej, obok aparatu, mamo. – Billie grzebała widelcem w talerzu. Instynktownie wyczuła, że nie takiej odpowiedzi oczekiwała matka.

– Ach, tak, rzeczywiście, ależ ze mnie gapa.

– Źle się czujesz, Aggie? – Seth się zaniepokoił.

– Nie, skąd, po prostu czas na badanie kontrolne. Billie, byłaś może u doktora Warda w ostatnim czasie? Czy nie pora na to? Maggie ma już pół roku, a doktor Ward bardzo się interesuje twoim stanem zdrowia.

– Zwłaszcza odkąd Colemanowie zafundowali mu nowe skrzydło szpitala – przerwał jej Seth.

– Tak, zwłaszcza od tego czasu. No więc, Billie? – Agnes czekała. Obserwowała córkę, wypatrując kłamstwa i modląc się o prawdę.

– Tak, byłam u niego niedawno, wszystko w porządku.

Agnes znowu bawiła się perłami. Billie nie skłamała, ale też i nie powiedziała prawdy.

– Billie, jutro jadę do miasta. Wybierzesz się ze mną? – Amelia zakończyła przedłużającą się ciszę. Agnes przypominała jej głodnego sępa. Zajęła miejsce Jessiki, panoszyła się w Sunbridge jakby to był jej dom, jakby miała do tego prawo.

– Tak, chętnie. Nie ruszałam się stąd od twojego przyjazdu. Pojedziemy po zakupy. Zabierzemy Randa?

– Nie, nie tym razem. Zostanie z panią Jenkins.

Kiedy padło to nazwisko, Rand odłożył widelec i ryknął na całe gardło.

– To reakcja na osobę pani Jenkins – odgadła Billie. – Dobrze mówię, Rand?

– Jędza! – krzyknął chłopczyk i roześmiał się głośno.

– Zostaniesz z panią Jenkins, a ja i ciocia Billie pojedziemy do miasta, dobrze? Grzeczny chłopczyk. Mamusia przywiezie ci coś ładnego.

Rand kiwał główką tak energicznie, aż jasne loki niesfornie opadły na czoło: – I dla Maggie też. Maggie dużo płacze, mamo. Przywieź dla niej prezent. Amelia i Billie parsknęły śmiechem. Agnes tymczasem z dezaprobatą kręciła głową:

– Nie tak się uczy dzieci dobrych manier. Jędza, też coś! To oznaka braku szacunku. Uważaj, Billie, żeby Maggie taka się nie stała.

– Pani Ames, Rand i niania rozumieją się doskonale. On po prostu nazywa rzeczy po imieniu. Nawet tacie by się spodobało! – Amelia pochyliła się, żeby pocałować chłopca w policzek. Na tle jej ciemnych loków jego złote włosy wydawały się jeszcze jaśniejsze. – No, Rand, kończ mleko. Zaraz pójdziemy we trójkę: ty, ja i ciocia Billie na naradę, co będziemy robić jutro i jakie prezenty dostaniecie, ty i Maggie.

W pokoju Billie Amelia ułożyła się wygodnie na szezlongu i popijała kawę, którą przyniosła ze sobą. Rand bawił się z Maggie w pokoju dziecinnym.

– Naprawdę chcę jutro jechać do Austin, Billie. Pojedziesz ze mną?

– Bardzo chętnie. Na pewno prezentują już nowe jesienne kolekcje, no i chciałam kupić trochę wełnianych tkanin. Od dawna nie szyłam na maszynie i ostatnio zauważyłam, że mi tego bardzo brakuje. Jessica zawsze mówiła, że mogę jej używać, kiedy tylko zechcę.

– Ja nie jadę po zakupy, Billie – przerwała jej Amelia z naciskiem. Cały czas patrzyła jej w oczy. – Skontaktowałam się ze starymi znajomymi. Wszystko załatwili. Usunę ciążę. Carlos zawiezie nas do Austin, z centrum weźmiemy taksówkę. Podjęłam ostateczną decyzję. To jedyne wyjście, dla mnie i dla Randa.

– Amelio, na pewno jest jakieś rozwiązanie…

– Nie, Billie, nie ma! Dostałam dzisiaj telegram z Nowego Jorku, od adwokata, którego wynajęli bracia Geoffa. Odgrażają się, że podejmą kroki prawne, bo wywiozłam Randa z Anglii.

– Ale przecież to twój syn! Masz prawo zabierać go, dokądkolwiek zechcesz!

– Jest moim synem, bo kocham go jak syna, ale Geoff zginął, zanim dopełniliśmy wszystkich formalności adopcyjnych. Czeka mnie walka. Skontaktowałam się już z moim prawnikiem w Londynie. Radził mi zostać w Sunbridge, a w każdym razie w Teksasie, tak długo jak to możliwe. Trwające w Europie wojna i trudności komunikacyjne dadzą mi możność przesunięcia terminów rozpraw sądowych. Nie mogę Randa utracić, Billie, po prostu nie mogę! Bardzo go kocham. Ilekroć na niego patrzę, widzę Geoffa, któremu obiecałam, przysięgłam na Boga, że zaopiekuję się Randem. Nie mogę ich obu zawieść. – Zamyśliła się na chwilę. – Mimo bogactw i tytułów szlacheckich Geoff nie miał szczęśliwego dzieciństwa. – Roześmiała się z goryczą. – Powtarzał, że ja tylko mogę zapewnić Randowi normalny dom bez stresów. Ja! Amelia-która-wszystko-knoci, Coleman Nelson ma stać się zbawieniem dla małego chłopca! Billie, zrobię wszystko, byle dotrzymać obietnicy, którą złożyłam Geoffowi. Pomóż mi.

Miękkie światło lampy wydobywało z półmroku część twarzy Amelii, reszta znikła w cieniu. Ciemne włosy Amelia upięła w skromny kok na karku. Ta fryzura nadawała jej pewną surowość, która sprawiała, że jej prośba brzmiała bardziej przejmująco, rozpaczliwie. Billie nie chciała jej pomóc. Było to sprzeczne z jej wiarą i przekonaniami, a mimo to, wbrew sobie, szukała jakichś dróg wyjścia.

– Odwracasz się ode mnie, Billie. Widzę, że cię gorszę. Zapomnij, że o to prosiłam. Zapomnij, że w ogóle o tym wspominałam. Nie żywię do ciebie urazy. Zaopiekujesz się jutro Randem, kiedy pojadę do miasta?

– Dokąd jedziesz? Jak się nazywa lekarz?

Śmiech Amelii był nieprzyjemnie wysoki, skrzek niemal:

– Billie, chyba sobie żartujesz. Aborcja jest nielegalna, zapomniałaś? Żaden lekarz, w każdym razie żaden dobry lekarz nie tknie mnie palcem. Pomogli mi moi dawni przyjaciele, ludzie nie cieszący się wielkim szacunkiem. Tylko ciąże, które zagrażają życiu i zdrowiu matki, usuwa się w sterylnych szpitalach. Właśnie taki zabieg proponuje ci doktor Ward.

W głowie Billie pojawiły się ponure wizje. Nagle przypomniała sobie szeptane na ucho opowieści o ciemnych uliczkach, rzeźnickich nożach, szydełkach.

– Amelio! Nie możesz! To niebezpieczne.

– Mogę i zrobię to, zobaczysz. – Przesunęła dłoń niżej i poklepała się po brzuchu. – Wiesz, co tu jest, Billie? Marzenie. Tylko tyle, marzenie. Niestety, nie jest mi przeznaczone. Wolę o nim zapomnieć, zanim zmieni się w koszmar. Nie masz pojęcia, jak bardzo się boję. Umieram ze strachu na myśl, że zawiodę Geoffa. W moim życiu tylko jedno zrobiłam dobrze: pokochałam Geoffa i Randa. Wiesz, tak naprawdę jestem wielką egoistką. Zapytaj każdego, kto mnie zna. Ot, choćby mojego ojca. Muszę i chcę to zrobić!

– Pojadę z tobą – zadecydowała Billie. – Będę ci potrzebna. Nie podoba mi się ten pomysł, przyznaję, ale możesz na mnie liczyć. Moss postąpiłby tak samo. Nie mam zamiaru cię osądzać, Amelio. Chcę być twoją przyjaciółką.

– Och, Billie! – Amelia nie ukrywała łez. – Jesteś moją przyjaciółką, a nawet kimś więcej: moją siostrą!


* * *

Następnego popołudnia pojechały do Austin. Ustaliły z Carlosem, że będzie na nie czekał o piątej przed wieżowcem Colemanów. Dopiero, kiedy czarny packard zniknął, złapały taksówkę. Amelia milczała na tylnym siedzeniu. Billie podała kierowcy adres.

– Na pewno chcą panie tam jechać? – kierowca żuł koniec cygara. – Nie wyglądacie na takie.

– Proszę nas zawieźć pod ten adres – rzuciła Billie tonem, który skutecznie ostudził ciekawość taksówkarza. Amelia siedziała sztywno wyprostowana. Z całej siły zaciskała zimne dłonie.

Dotarli na miejsce. Billie przyglądała się nieufnie obskurnym barom i zaśmieconym chodnikom.

– To tutaj – stwierdziła Amelia. Wysiadły i zapłaciły kierowcy.

– Mam na panie poczekać?

– Nie, dziękujemy. – Billie rozglądała się nerwowo. Na rogach ulic kręcili się mężczyźni, z barów dobiegały dźwięki meksykańskiej muzyki, po ulicach snuły się bez celu dzieci w łachmanach i kobiety o smutnych oczach.

– Amelio, czy jesteś pewna, że to właściwy adres?

– Tak. – Spojrzała na ruderę w opłakanym stanie. – Chodźmy, chcę to już mieć za sobą.

Nigdy dotąd Billie nie była w takim miejscu. Ciemny korytarz śmierdział odpadkami, pleśnią i przypalonym czosnkiem. Zza cienkich drzwi dobiegały odgłosy z odbiorników radiowych, z których każdy odbierał inną stację, co tworzyło dziwaczną, ponurą kakofonię. Weszły na trzecie piętro. Amelia zapukała.

Odrapane drzwi odrobinę się uchyliły. Przez szparę wyjrzała para ciemnych, podejrzliwych oczu. Amelia wsunęła w nią szeleszczący banknot studolarowy i drzwi otworzyły się szeroko. Mężczyzna w brudnej białej koszuli, ledwo się dopinającej na wielkim brzuchu, krzyknął coś po hiszpańsku. Do pokoju weszła kobieta. Billie usłyszała trzask zamka za plecami. Wpadła w panikę.

– To moja przyjaciółka – tłumaczyła Amelia. – Zaopiekuje się mną w powrotnej drodze.

Kobieta pokręciła głową i mruknęła coś do mężczyzny.

– Miałaś przyjść sama! – warknął.

– Nikt mi o tym nie powiedział. Moja przyjaciółka zostanie ze mną.

Kobieta zabełkotała coś niewyraźnie, ale mężczyzna uciszył ją krzykiem

– Masz całą sumę? – zwrócił się do Amelii. – Dwieście dolarów?

– Tak. Moja przyjaciółka da ci drugą setkę, kiedy będzie po wszystkim.

– Poczeka tutaj.

– Nie. Pójdzie ze mną. Albo poszukamy kogoś innego.

I znowu kobieta chciała coś powiedzieć.

Silencio! – ryknął mężczyzna.

Pod Billie uginały się nogi, miała lodowate ręce mimo upalnego dnia.

– Dobrze. Idźcie z Marią. Ona się wszystkim zajmie. Najpierw chcę zobaczyć pieniądze.

– Pokaż mu – poleciła Amelia. – Do cholery, Billie, rób, co mówię. Pokaż mu pieniądze!

Billie niezdarnie grzebała w portmonetce. W końcu pokazała mężczyźnie banknot studolarowy. Zadowolony, skinął głową. Szybko wepchnęła pieniądze do przegródki zamykanej na suwak, jakby parzyły ją w palce.

Maria przepuściła je przodem. Weszły do sąsiedniego pokoju, którego jedyne umeblowanie stanowił kuchenny stół i krzesło. Okna wychodzące na podwórze, zaklejono gazetami. W głębi można było dojrzeć brudną łazienkę. Zza ściany dobiegały podniesione głosy. Maria włożyła fartuch z ceraty. Zdobił go taki sam wzór, jaki widniał na ceratowym obrusie, który leżał na kuchennym stole w domu Ames w Filadelfii. W głowie Billie kłębiły się dziesiątki oderwanych od siebie obrazów.

Amelia wzięła ją za rękę. Leżała na stole, miała szeroko rozłożone nogi. Z całej siły zaciskała zęby, żeby nie krzyczeć. Maria przycupnęła na krześle między jej udami. Wzór na ceratowym fartuchu wirował Billie przed oczyma, wywoływał mdłości. Nagle powietrze wypełnił zapach krwi. Coś z plaśnięciem wpadło do emaliowanego garnka u stóp Marii. Billie z wahaniem odwróciła głowę w tamtą stronę. Zobaczyła czerwone skrzepy krwi i kawałki tkanki. Stało się. Z łona Amelii wyskrobano, wyrwano malutką istotkę.

Porysowana, brudna podłoga zdawała się wznosić, jakby chciała pochłonąć Billie. Wszystko przebiegło tak szybko, zabieg przeprowadzono tak niechlujnie. Billie miała wrażenie, że rozrywano także jej wnętrzności. W brzuchu czuła, jakby ją palił żywy ogień. Nagle dotarło do niej, że życie, które nosi, nie przetrwa bez jej pomocy. Mogłoby zostać wyrwane z bezpiecznego schronienia i ciśnięte do emaliowanego garnka Marii. Fakt, że odbyłoby się to w czystym szpitalu, a ona by niczego nie czuła, był tu bez znaczenia. Jest matką, a to jej dziecko. Bez niej nigdy nie złapie oddechu, nie zapłacze, nie zazna głodu.

Podjęła decyzję. Powierzy życie swego nie narodzonego dziecka woli Boga, a nie nożowi chirurga.

Amelia ścisnęła ją za rękę. Szczękała zębami, łzy spływały jej po policzkach:

– Billie! Billie! Boże, co ja zrobiłam!


* * *

Wieczorem, ucałowawszy Maggie na dobranoc, Billie zajrzała do szwagierki.

– Amelio? – szepnęła w ciemność. – Spisz? – Cichutko przemknęła do łóżka. Bojąc się obudzić Randa, który spał w dostawionym łóżeczku po przeciwnej stronie. – Amelio!

– Billie. Billie, jestem bardzo chora.

Dotknęła jej czoła:

– Masz gorączkę.

– I krwawię. Bardzo.

Billie odnalazła pstryczek przy nocnej lampce. W bladej twarzy Amelii uwagę zwracały przede wszystkim sine usta.

– Zadzwonię po doktora Warda…

– Nie, Billie! Nie wolno ci…

– Co zrobimy? Jesteś chora.

– To przejdzie, naprawdę, to przejdzie.

– Nie, nie przejdzie. Coś poszło nie tak jak trzeba. – Odrzuciła kołdrę. Na różowej koszuli nocnej wykwitła wielka czerwona plama. – Krwawisz bardziej, niż sobie z tego zdajesz sprawę. Dzwonię do lekarza…

Amelia złapała ją za rękę:

– Nie wolno ci! Nikt nie może się o tym dowiedzieć! Nie mogę ryzykować! Muszę myśleć o Randzie… gdyby krewni Geoffa się dowiedzieli, wykorzystaliby to przeciwko mnie. A ojciec nie omieszka im o tym powiedzieć, tylko po to, żeby mi dokuczyć.

– Seth to kawał drania, ale przecież nie…

– Popatrz na mnie, Billie. Popatrz na mnie i dokończ, co chciałaś powiedzieć. Nie możesz? Więc nie dzwoń po Warda.

– Dobrze, w takim razie wezwę innego lekarza. Jakiegokolwiek. Albo sama zawiozę cię do Austin, na ostry dyżur. Nikt się o niczym nie dowie.

Amelia uparcie kręciła głową. Nie, nie może się na to zgodzić.

– Posłuchaj, sama mówiłaś, że musisz myśleć o Randzie. Możesz umrzeć z utraty krwi, może wdać się zakażenie. Pomyśl o Randzie!

– Dobrze. Zawieź mnie do szpitala. Tylko nie do Memoriał. Do Clinton General, na drugim końcu miasta.


* * *

Billie prowadziła samochód wśród ciemnej nocy. Wstążka autostrady rozwijała się przed światłami packarda jak długi, wąski język. Amelia odrzuciła głowę do tyłu. Na jej czole lśniły smugi potu. Zegar wskazywał wpół do pierwszej. Zdaniem Billie nikt nie zauważył, że się wymknęły, jednak rano będą się musiały tłumaczyć, kłamać, ukrywać winę. Nie, teraz nie może o tym myśleć. Musi się skoncentrować na prowadzeniu wozu. Limuzyna była długa i szeroka i Billie nie zawsze potrafiła zachować należytą odległość. Co chwila zerkała na licznik. Dwadzieścia mil, trzydzieści, trzydzieści pięć. Jechały już prawie godzinę. Amelia była spokojna, zbyt spokojna i zbyt blada.

Wreszcie rozbłysło przed nimi oświetlone miasto, wzrósł ruch na drodze. Na ulicy wiodącej do szpitala co chwila zatrzymywały je czerwone światła.

– Wytrzymaj, Amelio, jeszcze tylko kilka minut – błagała Billie, modląc się bezgłośnie.

Kiedy zatrzymała się przed szpitalem Clinton General, wszystko potoczyło się błyskawicznie. Amelię ułożona na noszach, zniknęła błyskawicznie za drzwiami. Pielęgniarka w sztywno wykrochmalonym fartuchu została, żeby porozmawiać z Billie.

– Nazwisko pacjentki?

– Am… Amy Nelson.

– Od jak dawna krwawi? Czy znany jest pani powód krwawienia?

– Nie wiem… nie wiem… gdzie lekarz? Chcę rozmawiać z lekarzem – rzuciła Billie.

– Lekarz ją bada, ale pacjentka nie jest w stanie odpowiadać na pytania.

Billie szukała pomocy w białych ścianach poczekalni. Nie wiedziała, co odpowiadać. Ile może powiedzieć?

– A pani nazwisko?

– Ames. Willa Ames. – Kłamstwo przyszło jej z łatwością. – Jestem jej przyjaciółką.

– Panno Ames. – W tej chwili pielęgniarka dostrzegła jej obrączkę. – Pani Ames, wiemy, że wystąpiło krwawienie pochwowe. Musimy wiedzieć, czy panna Nelson jest w ciąży. Tak czy nie?

Billie potrząsnęła głową.

– Poroniła? Czy miała zabieg? Musi mi pani to powiedzieć. Od tego zależy jej życie.

– Nie, nie poroniła. – Tylko tyle była w stanie wykrztusić. Ta druga opcja była zbyt straszna, by o niej mówić. Przed oczyma stanął jej znowu poobijany emaliowany garnek.

– A więc usunęła ciążę, tak? Czy zna pani jej krewnych? Kogoś, z kim mogłabym się skontaktować?

– Nie! Ona nie ma nikogo prócz mnie.

Pielęgniarka wstała; towarzyszył temu szelest fartucha.

– Proszę tutaj poczekać, pani Ames. Porozmawiam z lekarzem.

Billie czekała i czekała, a z każdą chwilą wzrastał jej niepokój i wątpliwości. Mijały minuty, potem godziny. Siódma. Przez oszklone drzwi sączyło się światło poranka. Na korytarzu śpieszyli ludzie, lekarze i pielęgniarki. Biegali z sali do sali. Nadal nie wiedziała nic o Amelii.

O siódmej trzydzieści w Sunbridge rozpęta się piekło. Rand się zbudzi i będzie szukał matki. Agnes zejdzie na śniadanie i nie będzie miała pojęcia, gdzie przepadła córka. Carlos pójdzie do garażu i odkryje, że samochód zniknął. Billie nie wahając się podeszła do telefonu i wykręciła odpowiedni numer. Na szczęście słuchawkę podniosła Agnes.

– Billie? Skąd dzwonisz? Nie jesteś w pokoju?

– Nie, mamo. Nie zadawaj żadnych pytań. Niech pani Jenkins zajmie się Randem. Powiedz Carlosowi, że Amelia i ja zabrałyśmy samochód wczoraj wieczorem i że wkrótce go odstawię.

– Amelia? Czy ona jest z tobą? Co to znaczy, że go niedługo odstawisz? Amelia z tobą nie wraca? Billie, chcę wiedzieć, co się stało?

Westchnęła ciężko. Nie ma rady, musi jej powiedzieć:

– Mamo, jestem z Amelią w szpitalu. Jej migrena pogorszyła się w nocy. Straciła przytomność.

– Nie wierzę w ani jedno słowo, Billie. Czy zrobiłaś coś… głupiego? Wiem, że jesteś w ciąży. Powiedz, dobrze się czujesz?

– Tak, i dziecko też. Żadnych pytań, mamo. – Nie sposób było nie usłyszeć groźby w jej głosie. – A skoro wiesz, że jestem w ciąży, zapewne wiadomo ci także, że doktor Ward odradza mi donoszenie tego dziecka?

– Billie, o czym ty mówisz? – Agnes najwyraźniej wpadła w panikę.

– Mówię, mamo, że masz kryć Amelię i mnie przed Sethem. On się nie może dowiedzieć, gdzie i dlaczego jesteśmy. Zajmij się dziećmi. Wrócę samochodem, kiedy to będzie możliwe. Nie zawiedź mnie, mamo, a i ja ciebie nie zawiodę. Czy dobrze się zrozumiałyśmy?

Agnes otworzyła usta ze zdumienia. Czy naprawdę rozmawia ze swoją córką? Czy Billie jej grozi? Ale chyba nie skrzywdziłaby własnego dziecka? Jednak wewnętrzny głos podpowiadał, że rozmawia z nową, inną Billie.

– Wracaj do domu jak najszybciej – szepnęła cicho do słuchawki. – Zajmę się wszystkim.

– Słuszna decyzja, mamo. Słuszna decyzja.

Za piętnaście dziewiąta nerwowo spacerowała po niewielkiej poczekalni na drugim piętrze. Co mniej więcej trzydzieści sekund spoglądała na zegar. Co oni robią z Amelią? Dlaczego nikt jej niczego nie mówi?

– Pani Ames? – usłyszała kobiecy głos. – Pani Ames?

– Tak, jestem tutaj. – Billie zamarła w pół kroku.

– Lekarz chce z panią porozmawiać o pani Nelson. Proszę ze mną…

Idąc, wsłuchiwała się w rytmiczne stukanie obcasów na posadzce z terakoty. Zaprowadzono ją do ciasnego gabinetu. Młody mężczyzna w białym kitlu podniósł się na jej widok:

– Pani Ames? Nazywam się Garvey, jestem lekarzem. Niestety, musieliśmy zoperować pani przyjaciółkę. – Widząc jej przerażenie, dodał szybko: – Teraz wszystko będzie dobrze. Miała poważnie uszkodzoną macicę. Musieliśmy ją usunąć. Aborcji dokonywał rzeźnik, nie lekarz. Przywiozła ją pani w ostatniej chwili. Miała bardzo silny krwotok. Teraz musimy chronić ją przed zakażeniem.

W miarę, jak mówił, Billie bladła coraz bardziej, a jej usta przybierały siny odcień.

– Pani Ames, proszę usiąść. Domyślam się, że jest pani w szoku.

– Wyjdzie z tego? – szepnęła.

– Mamy nadzieję, że tak. Swoją drogą, to smutne. Taka młoda kobieta… To miało być jej pierwsze dziecko, tak?

– Kiedy będę ją mogła zobaczyć?

– Na razie nie obudziła się po operacji. Na szczęście była przytomna i podpisała zgodę na zabieg, w przeciwnym razie stracilibyśmy zbyt dużo czasu na szukanie krewnych.

– Ona i tak nie ma nikogo oprócz mnie. Kiedy będę mogła ją zobaczyć?

Garvey spojrzał na zegarek:

– Za, powiedzmy, czterdzieści pięć minut. Proszę poczekać na trzecim piętrze, przyślę kogoś po panią, gdy tylko pacjentka odzyska przytomność… Pani Ames, czy pani się na pewno dobrze czuje?

Billie uspokoiła go gestem ręki.

– Tak, tak, dziękuję. Na trzecim piętrze?

W końcu pozwolono jej odwiedzić Amelię. Z trudem przełknęła ślinę, coś ściskało ją w gardle. Szwagierka była bielsza niż poduszka, na której leżała, miała popękane, wyschnięte usta i puste, umęczone oczy.

– Billie – usłyszała ochrypły szept. – Wiem, co sobie myślisz. Zasłużyłam na to. Rand… proszę, zaopiekuj się nim. – Miała zimne, blade ręce.

– Boże drogi, co oni ci zrobili! – Po twarzy Billie płynęły łzy współczucia. Amelia odwróciła głowę. Billie musiała uważnie nadstawiać ucha, żeby zrozumieć, co mówi.

– Idź do domu – szepnęła zduszonym szeptem. – Zajmij się Randem. Co się stało, to się nie odstanie. Nie ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem. Czyż nie mówiłam, że wszystko knocę? Idź do domu.

Billie nic innego nie mogła zrobić ani powiedzieć. Musi wrócić do domu, wytłumaczyć nieobecność Amelii i zająć się dziećmi. Odruchowo zasłoniła brzuch obronnym gestem. Wyobraziła sobie, że czuje bicie malutkiego serduszka. Nienarodzone dziecko jest bezpieczne, i, co ważniejsze, wyczekiwane. Dziecko Amelii byłoby jego rówieśnikiem…

Szybkim krokiem, który niósł się echem po długim korytarzu, podążała do telefonu koło windy. Wyszukała pięciocentówkę i zadzwoniła do doktora Warda, żeby go zawiadomić, iż podjęła ostateczną decyzję.


* * *

Billie wróciła do Sunbridge zobojętniała na wszystko, nawet na wściekłość Setha.

– Co ta dziewczyna sobie wyobraża, Aggie? – ryczał. – Gdzie jest moja córka? I dlaczego tu zostawiła swojego szczeniaka?

Agnes nie była w stanie udzielić mu odpowiedzi.

– Cholerna dziewucha – burczał. – Wiecznie z nią kłopoty. Nigdy jej nie ufałem i nie będę ufał. Wyjeżdża sobie z przyjaciółmi i zostawia nam dzieciaka na głowie! Przyjaciele! Łobuzy to lepsze słowo! – Łypnął na Billie. – Kiedy wróci? Chcę wiedzieć, kiedy mam włożyć podkute buty, żeby ją wykopać z mojego domu, do cholery!

Billie milczała. Agnes posłała jej niespokojne spojrzenie.

– Seth, Amelia potrzebuje trochę czasu dla siebie. Chłopiec nie sprawia żadnych kłopotów, Billie się nim zajmuje. Amelia wróci najpóźniej za tydzień. – Zerknęła na Billie, czekając na potwierdzenie tych słów.

– I jeszcze jedno ci powiem, dziewczyno – Zmierzał ku Billie, cały czas ciężko opierając się na lasce. – Następnym razem, gdy zbliżysz się do mojego samochodu bez pozwolenia, dostaniesz nauczkę. Co cię ugryzło od przyjazdu Amelii? Myślałem, że masz choć odrobinę rozumu!

– Cóż, najwyraźniej ciężarne kobiety tracą resztki rozumu – warknęła, doprowadzona do ostateczności.

– Co? Aggie, co ona opowiada?

– Chyba oznajmia nam, że jest w ciąży – zagruchała Agnes. – Billie, kiedy mamy się spodziewać powiększenia rodziny?

– Maggie dostanie braciszka lub siostrzyczkę w urodzinowym prezencie.

– Chciałaś powiedzieć: braciszka, prawda, dziewczyno? – Seth poprawił ją ostro, jednak nie ukrywał radości. Tym razem będzie z pewnością chłopak!


* * *

Dni przechodziły w tygodnie, tygodnie w miesiące. Przyjaźń Billie i Amelii zacieśniała się z każdym dniem. Amelia wytrwale dziergała sweterki, kaftaniki i kocyki, i niecierpliwie oczekiwała dziecka Billie. Jej głębokie przekonanie, że mimo ostrzeżeń Warda wszystko zakończy się pomyślnie, podtrzymywało Billie na duchu. Amelia troszczyła się o nią jak matka, jak siostra, a pod nieobecność Mossa, nawet jak mąż. Kiedy Billie zaczęła krwawić w szóstym miesiącu, to właśnie Amelia się nią zajęła. Robiła to z takim oddaniem, że wzruszało to Billie do łez. Zajmowała się nianie tylko dla niej samej, lecz także dla Mossa, ukochanego brata. Mały Rand zamieszkał w osobnym pokoju z nianią, która spełniała każde jego życzenie. Maggie kwitła i rosła jak na drożdżach.

Listy od Mossa, krótkie i zwięzłe, przychodziły bardzo rzadko. Billie i Amelia wiedziały tylko, że żyje. Każdego dnia jednak ogarniał je strach, że dostaną telegram ze straszną wiadomością.

Billie leżała w półśnie, myśląc o mężu. Gdzie jest? Co robi? Czy o niej myśli?

– Hej, pobudka! – Amelia wsadziła głowę do pokoju. – Może masz ochotę na herbatkę? Rand i Maggie śpią, więc zostajemy tylko my, mała – dodała niskim głosem Humphreya Bogarta.

Billie roześmiała się wesoło.

– Bardzo chętnie. Drzemałam i myślałam o Mossie. To mi poprawia samopoczucie, a czasami sprawia, że mam cudowne sny. Uważasz, że za dużo śpię?

– Szczerze mówiąc, tak. Pewnie nudzisz się sama w tym wielkim łożu. Trzy miesiące w pościeli doprowadziłoby każdego do szaleństwa. Wpadłam na doskonały pomysł, dzięki któremu będziesz pogodna, zajęta i nie zwariujesz, taką mam przynajmniej nadzieję. Przyniosę herbatę i pogadamy.

Tace, które Amelia przynosiła do jej pokoju, były jedyne w swoim rodzaju. Za każdym razem dekorowała je, puszczając wodze fantazji. Tego dnia wybrała delikatny imbryk z najlepszej angielskiej porcelany Jessiki. Obok niego ustawiła kruche filiżanki i spodeczki, a także talerzyk z miniaturowymi kanapeczkami z topionym serem i jagodowe bułeczki. W wysokim wazonie pyszniły się dwa bladożółte pączki róż, ten sam motyw widniał na białych haftowanych serwetkach.

Kiedy tylko razem zasiadły, Amelia od razu przeszła do sedna sprawy:

– Ostatnio wiele myślałam, Billie. Po powrocie do Anglii czeka mnie wezwanie do sądu. Jak zapewne wiesz, wystąpienia przed sądem to w gruncie rzeczy występy jak na scenie, przed publicznością. Bardzo często osądza się ludzi po ich wyglądzie. Dużo rozmawiałyśmy o twoich studiach, które miałaś rozpocząć i o twoim zainteresowaniu projektowaniem strojów. Widziałam, jak upiększyłaś ciążowe sukienki, i widziałam ubranka, które uszyłaś dla Maggie. Są wspaniałe, Billie. Zastanów się, czy nie zechciałabyś zaprojektować czegoś dla mnie? Wiesz, rzeczy z klasą, modne, ale skromne. Ubrania, które dawałyby do zrozumienia, że jako kobieta rozsądna i odpowiedzialna jestem godna zostać matką Randa. Billie, to dla mnie bardzo ważne.

– Amelio, nie jestem zawodową projektantką. Nie mogę uwierzyć, że prosisz mnie o coś takiego. I nie ukrywam, że odnoszę się do tego z podejrzliwością! Czy ty przypadkiem nie próbujesz po prostu wymyślić mi zajęcie, dzięki któremu nie zwariowałabym z nudów?

– U licha, skądże, dziewczyno! – Tym razem Amelia wcieliła się w Setha i Billie znowu zaniosła się śmiechem. – Mówiąc poważnie, chcę, żebyś to zrobiła.

– Pamiętaj, że skończyłam tylko szkołę średnią, a do dziś zapomniałam zapewne tych niewielu wskazówek, których mi udzieliła pani Evans w Filadelfii. Dlaczego ja? Mogłabyś zwrócić się do najlepszych projektantów w Nowym Jorku.

– Wiem o tym doskonale, ale chcę, żeby te ubrania wyrażały mnie, Amelię Coleman Nelson. Ty mnie znasz, Billie. Nie musiałabyś niczego szyć, od tego są krawcowe w Austin. Przecież myślałaś o karierze w tym zawodzie, prawda?

– Tak, ale mama chciała, żebym została nauczycielką. Tymczasem wyszłam za Mossa i wylądowałam tutaj. Nawet nie myślę o karierze. Przede wszystkim chcę być żoną i matką. Może kiedyś, później…

– Billie, „później” jest za późno. Coś zawsze staje na drodze. Teraz, kiedy jesteś przykuta do łóżka, masz niepowtarzalną szansę. Ja ci pomogę. Cofniemy się myślą do czasów, zanim poznałaś Mossa. Co planowałaś? Co chciałaś robić?

– Projektować wzory na tkaninach, eksperymentować z kształtami i barwami. Pani Evans, moja nauczycielka, twierdziła, że mam talent, i uczyła mnie po lekcjach. Zanim wyszła za mąż i urodziła dzieci, pracowała dla Olega Cassiniego. Obiecała, że mi pomoże. Zostałam nawet przyjęta do Instytutu Mody w Nowym Jorku, ale wtedy mama się o wszystkim dowiedziała i na planach się skończyło. Być może, pani Evans była po prostu zbyt uprzejma…

– Tere – fere. Nie zapominaj, że na własne oczy widziałam, co potrafisz, a z tego co wiem, Instytut Mody nie przyjmuje byle kogo. Jak to się właściwie stało, że ta pani Evans uczyła w szkole?

– Pan Evans uważał, że w Nowym Jorku jest za dużo hałasu i blichtru, więc się przenieśli do Filadelfii. Małżeństwo było dla niej ważniejsze niż kariera. Też jestem tego zdania.

– Dobrze, ale przygotowanie gruntu w niczym nie zaszkodzi. Zrobimy tak: napiszę list do pani Evans i poproszę, żeby przesłała nazwiska wszystkich ludzi, którzy mogliby ci pomóc. Nie musisz przecież się zwracać do nich od razu. Następnie zaczniemy kompletować teczkę twoich prac. Kiedy nadejdzie właściwa pora, będziesz miała wszystko w zasięgu ręki. Billie, nie chcę, żebyś skończyła jak moja matka. Marnowała się tu, w Sunbridge, umierała przez nikogo nie zauważana.

Billie nie miała serca powiedzieć przyjaciółce, że zanim pomyśli o karierze, połowa ludzi z listy pani Evans na pewno umrze. W jednym się z nią zgadzała: to nie zaszkodzi, a da jej rozrywkę.

– Dobrze – powiedziała tylko.

– Och, Billie, to wspaniale! Moss będzie z ciebie dumny.

Billie otworzyła szeroko oczy:

– Naprawdę tak uważasz?

– Wiem. Moss lubi ciekawych, nietuzinkowych ludzi. Billie, teraz jesteś jedną z Colemanów, a Colemanowie zawsze coś osiągają, nie wiesz o tym? – Ostatnie zdanie było zaprawione goryczą. – Chcesz spędzić całe życie na pracy dobroczynnej i chodzeniu do klubów? Przypomnij sobie moją matkę i to, jaka pustka zapanowała w jej życiu, gdy dzieci wyfrunęły z gniazda.

Billie nie ukrywała radości:

– Coraz bardziej mi się to podoba. Do roboty!

Zadowolona Amelia rozparła się na fotelu i położyła nogi na łóżko Billie:

– Dobra. Teraz mów. Opowiedz mi, co będziesz robić, kiedy nadejdzie właściwa pora – zachęcała tym poważnym, troskliwym tonem starszej siostry, który Billie tak się podobał.

– Pewnego dnia zajmę się satynami, jedwabiami i brokatami, ale do tego daleka droga, najpierw muszę się dużo nauczyć. Zacznę od bawełny. To fantastyczny materiał, prosty, czysty i wygodny. Żadna inna tkanina nie ma tych właściwości. Należy zawsze pamiętać o ciężarze i fakturze materiału, jeśli się chce go łączyć z innymi dla kontrastu. Gdybym w tej chwili projektowała coś z bawełny, zaczęłabym od kolorów natury, pszenicy, owsa i kości słoniowej, i użyłabym bieli jako katalizatora. Później pokażę ci mój projekt ze szkoły średniej. Kwiaty z czarnych, białych i fioletowych linii… Pani Evans mówiła, że wyglądały jak impresjonistyczny bukiet. Chciała, żebym spróbowała swoich sił z tiulem i batikiem, ale moim zdaniem do nich pasują paski, a ja za nimi nie przepadam, więc zajęłam się czymś innym.

– Powiedz, gdzie można dostać książki na ten temat. Albo jeszcze lepiej, poproszę panią Evans o listę lektur, skoro i tak do niej napiszę. Przeczytasz je chyba?

– Oczywiście! Miałaś rację, Amelio. To mnie zajmie, zwłaszcza że jest to coś, czym się bardzo interesuję.

– I zaprojektujesz dla mnie kilka kreacji?

– Spróbuję. To nie takie proste, jak się wydaje. Dla ciebie… to musi być coś miękkiego, delikatnego, a jednocześnie powinno być solidne, oparte na dobrym projekcie i tkaninie. Nic ciężkiego, sztywnego.

– Już mi się podoba.

– Rodzaj niedbałej elegancji – Billie mierzyła jej sylwetkę zmrużonymi oczyma. – Może spódnica od kostiumu w asymetryczne fałdy. Żakiet z bawełny albo lekkiej wełenki. Coś, do czego pasuje kapelusz. Sukienka o czystej, prostej linii, może z wełnianej żorżety. Co powiesz na tunikę… lekką i szeroką, ale pasek będzie ją trzymał w ryzach. To coś innego niż noszą wszyscy, a podkreślałoby twój wzrost i figurę. Wymyślę coś więcej, kiedy zobaczę twoją garderobę. Najlepiej zrobimy kilka zestawów, które będzie można łączyć ze sobą, wtedy będzie się wydawało, że masz więcej ciuchów niż w rzeczywistości. Jakie kolory najbardziej lubisz?

– Wszystkie – zachichotała Amelia.

– Ja też. Pewnego dnia stworzę własną paletę barw. Mam je wszystkie w głowie. Nawet wymyśliłam już dla nich nazwy. Kiedyś te moje kolory znajdą się na jedwabiach.

– Jakie kolory? Jakie nazwy?

Billie roześmiała się głośno.

– Przysięgasz, że nie będziesz się śmiać?

– Słowo honoru.

– „Lodowy róż”, „czekoladowa wiśnia”, „koktajlowa fuksja”, „lukrowy turkus”… i tak dalej. Jeśli kiedykolwiek będę projektowała wzory na jedwab, użyję tych nazw.

– Billie, jestem pod wrażeniem. Coś mi się wydaje, że tym razem Colemanowie sprawili sobie klaczkę z głową na karku. Pewnego dnia wykorzystasz swój talent. Zapamiętaj moje słowa: pewnego dnia zajdziesz na sam szczyt. I to niejako żona Mossa Colemana, lecz jako ty, Billie Ames Coleman.

Billie poczuła pieczenie pod powiekami. Od dawna nie słyszała szczerego komplementu. Po raz pierwszy, odkąd mieszkała w Sunbridge, czuła, że jest godna nazwiska Coleman. Była to na razie nieśmiała, słabiutka nadzieja, z którą nie zamierzała się zdradzać. Tylko ona i Amelia znały ten sekret.


* * *

– Mam pomysł – zawołała Amelia w pewien niedzielny poranek. – Może poczytam ci humoreski?

Billie westchnęła głośno.

– Nic z tego. Ciągle myślę o twoim wełnianym kostiumie. Bez przerwy się głowię, czy wybrałam odpowiedni fason do materiału. Wszystko się okaże, kiedy Parker skończy szycie.

– Nie zawracaj sobie tym głowy. Pani Parker jutro przywozi go do miary, wtedy się przekonasz. Zmieńmy temat, nie podoba mi się, że jesteś taka zdenerwowana.

– W porządku – Billie gorączkowo szukała tematu do rozmowy, choć jej myśli uparcie krążyły wokół projektów dla Amelii. – Jak ci się układa z ojcem? Zawarliście pokój?

– Wierzysz w bajki, dziewczyno? Nie, i nie zrobimy tego, w każdym razie nie w tym życiu. Ojciec mnie nie lubi. Nigdy nie lubił i nie polubi w przyszłości. Miłość? Seth kocha tylko Mossa i swoją klacz Nessie. Musisz się z tym pogodzić, tak jak ja. Skoro nie chcesz nic śmiesznego, co powiesz na któryś z kryminałów mamy? Zwłaszcza jeden zapowiada się bardzo obiecująco, chyba zmrozi nam krew w żyłach! – Pobiegła po książkę.

Billie opadła na poduszkę. Kiedy dziecko się urodzi, Amelia i Rand wyjadą do Anglii. W Sunbridge trzymała ich tylko troska o nią. Niestety, prędzej czy później Amelia musi wrócić do Londynu i walczyć w sądzie, żeby zalegalizować adopcję Randa. Billie będzie za nią bardzo tęskniła. Amelia uprzyjemniała jej życie, odpędzała troski siłą wydającą się nie mieć granic. Dla Billie stoczyła nawet walkę z Sethem – i wygrała.

Po tym jak lekarz polecił synowej leżeć do końca ciąży, Seth wybiegł z domu jak kwoka w poszukiwaniu kurcząt. Przeżył już jeden zawód; za żadne skarby nie zmarnuje drugiej szansy na wnuka. W pokoju Billie pojawił się wykrochmalony, sztywny sobowtór niani Jenkins.

I tu Amelia ujęła sprawy w swoje ręce.

– Proszę się nie ruszać – poleciła pielęgniarce. – Proszę się nie rozpakowywać i nie dotykać Billie, dopóki wszystkiego nie wyjaśnię. – Spojrzała na bratową. – Idę załatwić to z ojcem raz na zawsze. Nie ujdzie mu to na sucho… chyba że chcesz, żeby została.

W napięciu czekała na jej odpowiedź. Odetchnęła z ulgą, gdy ta przecząco pokręciła głową. Pielęgniarka wydęła usta. Billie była pewna, że czytała w jej myślach: ci bogacze nigdy nie wiedzą, czego naprawdę chcą…

Odgłosy bitwy na słowa docierały i na drugie piętro. Billie starała się je zlekceważyć… i skupić na krzyżówce, niestety z marnym skutkiem.

– Nie odzywaj się do mnie, jakbym był twoim przyjacielem z tej hołoty, którą się otaczasz! – grzmiał Seth do córki.

– Przyjacielem? Przyjacielem! Nigdy nie byłeś dla mnie ojcem, jak więc mógłbyś być przyjacielem? I nie wyobrażaj sobie, że uda ci się zmienić temat. Chcesz rozmawiać o naszych stosunkach? Świetnie, ale innym razem. Teraz chodzi o Billie. Lekarz powiedział, że nie potrzebuje pielęgniarki, ja mogę się z powodzeniem nią zaopiekować. I właśnie to mam zamiar zrobić. Słyszysz, tato? Zaopiekuję się nią. Napisałam o tym Mossowi i powiedziałam Billie. Nie wtrącaj się, bo inaczej wywiozę ją z Sunbridge. No, przemyśl to. A teraz zabierz stamtąd tę cholerną pielęgniarkę i nie próbuj więcej takich numerów, przynajmniej dopóki tu jestem. Aha, żeby wszystko było jasne: zostanę, dopóki Billie nie wróci do siebie po porodzie. Rozumiemy się, tato?

– Zawsze byłaś kąśliwą suką – warknął Seth. – Matka za bardzo cię rozpieszczała. Wiedziałem, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Dlaczego nie jesteś taka jak Moss? Jezu Chryste, ileż ja przez ciebie przeszedłem!

– Nie tak to zapamiętałam, tato. Ilekroć mama wyciągała rękę, żeby jak to mówisz, mnie rozpieszczać, dawałeś jej klapsa. Nigdy nie podobało ci się nic, żadne moje wyniki osiągnięte w nauce, w sporcie, w muzyce, gardziłeś moimi przyjaciółmi, a nawet moim sposobem prowadzenia samochodu. Nie akceptowałeś mnie od chwili, kiedy się urodziłam, więc dlaczego dziś miałabym się spodziewać czegoś więcej. Ale ciągle żywiłam nadzieję, chciałam stać się taka, żebyś mnie mógł zaakceptować. Mama na swój sposób próbowała mi tłumaczyć, ale wtedy tego nie rozumiałam. Jestem kobietą, a to dla ciebie znaczy tyle co nic. Nie liczyła się mama, nie liczymy się ja i Billie. To maleństwo na górze – czy przyjdzie jej zapłacić tak wysoką cenę jak mnie? A nie narodzone dziecko? Co zrobisz, jeśli będzie to dziewczynka? Ją także zignorujesz? A twój syn, taki idealny, czy tego się od ciebie nauczy? Czy zrobi Billie to samo, co ty zrobiłeś mamie? Niech Bóg ma nas wszystkich w swojej opiece.

– Dość, Amelio.

– Nie, jeszcze długo nie będzie dość, jeżeli w ogóle kiedykolwiek… Nie pozwolę ci rządzić życiem Billie, nie, dopóki ja tu jestem!

Głos Amelii przeszedł w wysoki krzyk. Billie wyobrażała sobie tę scenę; Seth cofa się na schodach, a córka naciera coraz bliżej.

– Jestem młoda i zdrowa – wyliczała Amelia – mam ikrę i charakter, nie wspominając już o czelności. Ty jesteś starym człowiekiem. Twoja żona, jedyny przyjaciel, jakiego miałeś, umarła. Starzejesz się coraz bardziej. Moss wyjechał. Został ci tylko twój koń i Billie. Teraz szanse są bardziej wyrównane, tato. Co więcej, powiedziałabym, że na moją korzyść.

– Zejdź mi z oczu! Nie mogłem na ciebie patrzeć w dniu, w którym się urodziłaś, i do dziś nie znoszę twego widoku. Dziękuję Opatrzności, że twoja matka nie widzi, co z ciebie wyrosło. Choć pewnie i tak przewraca się w grobie.

– Nie wiesz i nigdy niczego nie wiedziałeś o mamie. Nie wciągaj jej w to. Amelia wahała się przez chwilę, po czym zadała cios:

– Jeśli się łudzisz, że nie wiedziała, że ją zdradzasz z tymi szmatami, które podrywałeś w mieście, jesteś w błędzie. Wiedziała doskonale i nie obchodziło jej to wcale. Kiedyś słyszałam, jak się modli. Prosiła, byś nadal się łajdaczył, bylebyś tylko zostawił ją w spokoju. I co ty na to, tato?

– Szkoda, że cię nie utopiłem, kiedy się urodziłaś. Zejdź mi z oczu!

Nienawiść w głosie Setha zawisła w powietrzu, wypełniła dom. Amelia odezwała się dopiero po długiej chwili:

– Każ pielęgniarce się wynosić. I to natychmiast.

– Jeśli dzięki temu nie będę musiał na ciebie patrzeć, dobrze. Ześlij ją na dół.

– Sam to zrób. Tyją zatrudniłeś, ty ją wylejesz.

– Głupia suka – z tymi słowami Seth ruszył na piętro.

To, co się działo później, Amelia natychmiast zrelacjonowała Billie. Kiedy tylko Seth zniknął, pobiegła do kuchni, do Tity.

– Mój Boże, słyszałaś, co mu powiedziałam? Czy się myliłam, Tito? Czy mama byłaby zła?

– Mama bardzo panienkę kochała. Pod koniec tylko o panience mówiła. – Tita poklepała ją po ramieniu uspokajającym gestem. – Proszę zanieść herbatę panience Billie. Urządźcie sobie przyjęcie, tak jak panienka i brat panienki, kiedy byliście mali? O, jaka ładna taca. Sama ją tak przybrałam. Proszę spojrzeć, upiekłam cynamonowe bułeczki.

Było to fantastyczne przyjęcie. Billie i Amelia gościły Maggie w wysokim foteliku, Randa i jego pluszową kotkę, Najdroższą Sally. Nikt na niego nie krzyczał, kiedy nakarmił Sally połową bułeczki. Jakby się umówiły, młode kobiety udawały, że między Amelią a jej ojcem nie padły żadne ostre słowa. Dużo jednak czasu upłynie, zanim Billie zapomni mordercze spojrzenie, jakie posłał jej Seth, gdy przyszedł po pielęgniarkę. Gdy wspominała tę scenę, serce jej się ściskało na myśl o Amelii. Moss nigdy jej o tym nie opowiadał. Czy był świadom cierpień Amelii w latach ich dorastania? Była pewna tylko jednego: bardzo kochał siostrę, a Amelia uwielbiała Mossa.


* * *

Susan Amelia Coleman urodziła się w deszczowy lutowy dzień, niemal rok po narodzinach Maggie. Wszystko poszło bardzo szybko, zbyt szybko, by zdążyli zawieźć Billie do szpitala w Austin. Tita i Amelia były jej akuszerkami. Agnes siedziała koło córki, trzymała ją za rękę i ocierała pot z czoła. Czekała na dziecko, które umocni ich pozycję w Sunbridge. Kiedy maluch wydostał się na świat i stwierdzono jego płeć, Agnes wyszła bez słowa. Przekazała nowinę Sethowi, który przechadzał się po korytarzu. Dowiedziawszy się, że ma drugą wnuczkę, zbiegł na dół, narzucił stare ponczo i wyszedł na dwór z twarzą bardziej zachmurzoną niż deszczowe niebo.

Amelia pierwsza wzięła na ręce noworodka. Wyczerpana Billie obserwowała, jak kobieta, którą pokochała jak siostrę, przygląda się jej nowo narodzonej córeczce. Czułość, z’ jaką Amelia dotykała wilgotnych kosmyków, sprawiał, że chciała płakać. W ramionach Amelii powinno spoczywać jej własne dziecko, które już nigdy się nie narodzi.

Ward przybył trzydzieści pięć minut po porodzie. Zbadał matkę i córkę i orzekł, że obie są zdrowe. Billie promieniała. Więc jednak lekarze nie zawsze mają rację.

Amelia płakała z radości, kiedy Billie ją poprosiła, by została matką chrzestną małej.

– Kocham ją jak własne dziecko – szlochała. – Dziękuję, Billie.

Setha nie było na chrzcinach Susan. Twierdził, że ma do załatwienia ważne interesy w Corpus Christi.


* * *

Na wieść o narodzinach Susan Moss wydał okrzyk radości i zamknął Thada w niedźwiedzim uścisku.

– Mam drugą córkę, stary! Billie jej dała imię po mojej siostrze! I co ty na to?

– Uważam, że to wspaniale! A ty? – zapytał spokojnie Thad. Moss spoważniał.

– Cóż, byłem pewien, że to będzie chłopak, chyba wszyscy tak myśleli. Ale najważniejsze, żeby Suzy była zdrowa. Cieszy mnie, że moja siostra będzie jej chrzestną matką. Mówiłem ci już, że lekarz kazał Billie leżeć przez ostatnie trzy miesiące? Amelia sama się nią opiekowała, spełniając każdą jej zachciankę. Billie twierdzi, że gdyby nie Amelia, nie dałaby sobie rady. Widzisz, taką mam siostrę! My, Colemanowie, zawsze stawiamy na swoim. Amelia jest wspaniała!

– Nie wspomniałeś, że Billie źle się czuje – przerwał mu Thad oskarży – cielsko. – Trzy miesiące to szmat czasu kiedy się musi leżeć w łóżku, a Billie nie należy do osób mało aktywnych.

– O, na pewno było jej ciężko. Mógłbym przysiąc, że ci mówiłem, ale najwyraźniej miałem inne rzeczy na głowie. Billie jest cała i zdrowa, i to się liczy. Maggie już raczkuje. Boże, nie mogę w to uwierzyć!

– Tym razem Billie wyszła z tego bez szwanku, ale następnym razem może nie mieć tyle szczęścia. Pamiętaj, że jesteś za nią odpowiedzialny. Ty, Coleman, i nikt inny.

Moss śledził wzrokiem za oddalającym się przyjacielem. Jezu, o co mu chodzi? Trudno, skoro Thad jest w złym humorze, nie będzie dzisiaj picia rumu. Przynajmniej będzie miał czas, żeby napisać do Billie.

W swojej kajucie odnalazł papier i pióro. Nie znosił pisania listów. Jedyny wyjątek to korespondencja z ojcem, ale to co innego. Ojciec jest mężczyzną, mają wiele wspólnych tematów.


Kochana Billie!

Właśnie się dowiedziałem o naszej nowej córeczce. Gratulacje, skarbie! Bardzo się cieszę, że Ty i Susan jesteście zdrowe. Zmartwiłem się, kiedy mówiłaś, że musisz leżeć. Dobrze, że Amelia się Tobą zajęła. Podziękuj jej w moim imieniu. Wiedziałem, że polubisz moją siostrę. Można z nią konie kraść. Nie mów jej, że tak uważam – i bez tego jest wystarczająco zarozumiała.

Często myślę o mamie. Lżej mi, kiedy sobie przypomnę, że Amelia codziennie zanosi świeże kwiaty na jej grób. Ja też będę to robił, kiedy wrócę.

Powiedz tacie, że zestrzeliłem kolejne cztery samoloty. Będzie zadowolony. Powiedziałem Thadowi o Susan. Mam Ci przekazać gratulacje. To strasznie fajny facet. Zrobiłaś na nim wielkie wrażenie. Uważa, że jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział. Mówił to komu innemu, nie mnie, ale i tak się dowiedziałem.

Brakuje mi Ciebie, Billie. Często wspominam Hawaje. W następnym liście przyślij mi zdjęcia dziewczynek.

Uściski

Moss


Ku swemu niezadowoleniu Billie wracała do zdrowia bardzo powoli. Częste drzemki, obfite posiłki, świeże powietrze i słońce postawiają na nogi, jak mawiała Amelia. Billie była jej posłuszna. Zabijała czas, pisząc długie, szczegółowe listy do Mossa.

Susan miała cztery miesiące, gdy Amelia oznajmiła, że wyjeżdża. Jej prawnik był gotów do rozprawy. Musi wrócić z Randem do Anglii. Tamtego dnia popłakały się obie.

– Rozumiem, Amelio. Do końca życia będę ci wdzięczna za to, co dla mnie zrobiłaś.

– Będę za tobą tęskniła, Jankesko. I za tym szkrabem w pokoju dziecinnym. Obiecaj mi, że co miesiąc będziesz przysyłała zdjęcia. Chcę widzieć, jak rośnie. Obiecaj, że nie opuścisz ani jednego miesiąca.

– Obiecuję. Och, Amelio, co ja bez ciebie zrobię? Przywykłam na tobie polegać.

– Najwyższy czas, żebyś wzięła lejce we własne ręce. Zdaniem lekarza wróciłaś całkowicie do zdrowia. Nie wyjeżdżałabym, gdyby tak nie było. Już czas, Billie. Tata odetchnie z ulgą, kiedy mnie tu nie będzie. Chyba nadużyłam jego gościnności, o ile można tak powiedzieć. Napisz do Mossa i przekaż mu, że go kocham i że o nim myślę. Jesteś wartościowym człowiekiem, Billie, i nie pozwól, by ktokolwiek wmówił ci coś innego.

Dwa dni później wyjechała. Billie i Tita żegnały ją na podjeździe. Rand jedną pulchną rączką ściskał Najdroższą Sally, a drugą energicznie machał.

– Nie mam pojęcia, gdzie się podział Seth, Amelio – martwiła się Billie. – Pewnie coś mu wypadło.

W oczach Amelii zalśniły nie wypłakane łzy.

– Kochana Billie, wieczna optymistka. Jeśli kiedykolwiek się dowiesz, co też mu wypadło, daj znać. Uściskaj Susan ode mnie. Jeszcze nie wyjechałam, a już za nią tęsknię.

– Dobrze, Amelio. Uważaj na siebie i pisz. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży z rodziną Geoffa. Głowa do góry! Przecież twój prawnik jest dobrej myśli.

– Tak, wiem. Ale… Boże, gdyby nie to, że Rand odziedziczył tytuł, moglibyśmy tu zostać.

– Szkoda, że nie zgodzili się czekać do końca wojny. Przeraża mnie sama myśl o bombardowaniach. Wszystko przez tych przeklętych Niemców…

– Ciiiii. Nic nam nie będzie, Billie. Przecież tutaj czeka na mnie mała Susan. Wrócę do niej, już moja w tym głowa. Dbaj o nią i o siebie. – Objęła ją ponownie.

– A ty dbaj o Randa. Czeka cię ciężki okres tam, w Anglii. Pisz i dzwoń.

– Nie martw się o nic. Nelsonowie chcą, żeby Rand wrócił. Zrobią wszystko, żeby go ściągnąć do kraju, więc nasza podróż pójdzie jak po maśle, zapewniam cię.

– Do widzenia, Rand. Opiekuj się mamą, dobrze? – poprosiła Billie. – Do widzenia, Najdroższa Sally – poklepała zabawkę po łebku.

Chłopiec uroczyście skinął głową:

– Mam już prawie cztery lata, ciociu Billie. Zaopiekuję się nią. Packard odjechał. Oślepiona łzami, Billie pobiegła do domu. Wyjęła Susan z kołyski i uściskała ją i wycałowała, tak jak obiecała Amelii. Rozpłakała się. Wzięła dziecko w ramiona, ale to nie przyniosło jej pociechy. Od narodzin Susan to Amelia, a nie Billie, była jej matką. Billie przytuliła Susan mocniej i czekała na przypływ uczuć macierzyńskich. Niemowlę zaczęło płakać.

Загрузка...