– Jak mam to rozumieć?
– Pana biurowiec jest najładniejszy ze wszystkich w Nowym Jorku. Bardzo mi się podoba to połączenie lśniącej kremowym odcieniem elewacji z kontrastującymi ciemnoniebieskimi elementami. Postanowiłam więc wybrać ten budynek na temat mojej pracy. Z własnej inicjatywy dodałam tylko ludzkie postacie, by nie wydawał się taki opuszczony i samotny.
– Opuszczony? – Popatrzył na nią dziwnie.
– Tak. Każdy budynek coś w sobie ma, z czymś się kojarzy. Pana przypomina mi grecką świątynię, imponującą, ale jakby nieco zawieszoną w próżni. Dlatego w oknach umieściłam ludzi, by nadać mu trochę inny, bardziej ludzki charakter…
Znowu za późno ugryzła się w język.
Teraz, kiedy poznała go osobiście, jej wrażenie jeszcze się ugruntowało. I łatwiej było je wytłumaczyć. Kostopoulos był odzwierciedleniem swojej budowli. Podobnie jak ona był jednocześnie wspaniały i onieśmielający, dziwnie odległy. A mimo to zachwycająco i niebezpiecznie ekscytował.
Podniosła wzrok i z niepokojem stwierdziła, że przygląda się jej uważnie. Spłoszona, pośpiesznie pochyliła sie, nad kolejnym płótnem. By poczuć się pewniej, próbowała zapomnieć o jego obecności, ale jej wysiłki spełzały na niczym.
Co chwila mimowolnie rzucała w jego stroną ukradkowe spojrzenia. Przerzucał prace i, co ciekawe, czynił to z wyraźnym zainteresowaniem. Właściwie nie powinna się dziwić. Znał się na sztuce i potrafił bezbłędnie wyłowić spośród innych prac prawdziwy rarytas. Sama spostrzegła kilka, które od razu rzuciły się jej w oczy.
Możliwe, że jest dla niego nikim, osobą bez znaczenia, ale łudziła się nadzieją, że przynajmniej jej praca do niego przemówi. Natychmiast zbeształa się w duchu. Jak może być taka naiwna? Przecież jemu chodzi wyłącznie o tę żółtą karteczką.
A co, jeśli nie uda się jej odkleić? Jeśli nic z tego nie będzie?
Przez następne pięć minut w milczeniu przeglądali płótna. Już zaczęła wątpić, że jej praca kiedyś się odnajdzie, gdy naraz Kostopoulos głośno wypuścił powietrze. Raptownie odwróciła głowę i popatrzyła w jego stroną. Stał nieruchomo, zapatrzony w trzymane przed sobą płótno.
Był zdumiony, widziała to po wyrazie jego twarzy.
– Zrobiła to pani tylko ze znalezionych skrawków papieru? – Słyszalne w jego głosie niedowierzanie trudno było zinterpretować.
Nie wiedziała, czy jej praca mu się podoba, czy nie.
– Tak. – Z trudem wydobyła z siebie głos.
Zapadła nieprzyjemna cisza. Dopiero po chwili padło pytanie:
– A gdzie jest moja kartka?
Właściwie nie powinna się czuć zaskoczona. Nic dziwnego, że zwracał się do niej tak szorstko. W końcu wyniosła tą kartkę z jego gabinetu. I nie jest ważne, że znalazła ją na podłodze.
– W górnym prawym oknie.
Podeszła bliżej i wskazała miejsce drżącym palcem. Jego badawcze spojrzenie deprymowało ją. Wzdrygnęła się.
– To mój gabinet.
– Ja… nie miałam o tym pojęcia – próbowała się bronić. – Ale przyznaję, że to ciekawy zbieg okoliczności.
– Czyżby? – zapytał z ironią w głosie.
Szczęście, że właśnie w tej chwili Lois zajrzała do środka.
– No jak, znalazła się praca? Chciałabym zamknąć.
– Tak – wymamrotała Sam. – Już idziemy. Dzięki, Lois. Jestem ci bardzo wdzięczna.
– Tylko pamiętaj, żeby być tu w poniedziałek wcześnie rano. Zdarzało mi się widzieć, jak profesor nie dopuszczał do dyplomu za mniejsze uchybienia.
– To praca dyplomowa? – zainteresował się Kostopoulos, kiedy opuścili budynek wydziału. Ostrożnie umieścił płótno w bagażniku.
Sam nie patrzyła na niego. Tak było bezpieczniej.
– Tak. Rozdanie dyplomów za niecały tydzień. Ale jak pan słyszał, profesor może mnie cofnąć, gdy się dowie, że zabrałam pracę. Wtedy będę musiała powtarzać rok. A jeśli niechcący coś się uszkodzi, to jak nic obniży mi ocenę.
– Proszą się teraz o to nie martwić. Nawet jeśli spełni się ten najgorszy scenariusz, sam wyjaśnię wszystko pani profesorowi.
Potrząsnęła głowa.
– Nie zna go pan. Jak raz coś sobie postanowi, to nikt, nawet pan, nie zdoła go przekonać.
– To się okaże – stwierdził krótko.
Jechali w milczeniu. Dopiero kiedy zatrzymali się przed biurowcem, ogarnęła ją panika. Przecież nie może zagwarantować, że jego oczekiwania się spełnią.
– Panie Kostopoulos… Nie oderwę tej kartki bez specjalnych narzędzi. Mam je w domu. Jeśli mnie pan tu zostawi, to zdąży pan na spotkanie. Zadzwonię, jak tylko skończę.
– Gdzie pani mieszka?
Zadowolona, że bez zastrzeżeń przystał na jej propozycję, podała mu adres i usiadła wygodniej. Cieszyła się, że jeszcze chwila, a uwolni się od jego towarzystwa.
Nie wyobrażała sobie, że stałby za nią i patrzył, jak odrywa kartkę. Nie mogłaby się skupić. Nie dość, że się przy nim denerwowała, to tak intensywnie odczuwała jego obecność, że nie potrafiła tego ukryć.
– Na następnych światłach w lewo. Mieszkam tam, gdzie te bloki. Straszny tu ruch. Najlepiej będzie, jak wysadzi mnie pan na rogu.
Zwolnił przed światłami. Sięgnęła do klamki, ale drzwi nie dały się otworzyć. Odwróciła się do niego.
– Może pan otworzyć?
Jej prośba trafiła w próżnię, bo Kostopoulos właśnie rozmawiał przez komórkę. Z jego słów zorientowała się, że instruuje sekretarkę, by przełożyła spotkanie na następny tydzień.
Serce zabiło jej niespokojnie. Budziło się w niej podejrzenie, że Kostopoulos jednak zamierza z nią iść i nadzorować operację.
Miała przynajmniej kilka powodów, dla których nie mogła do tego dopuścić. Przede wszystkim w mieszkaniu jest niesamowity bałagan. Nie mówiąc już o tym, że jest tak małe, iż nawet jedna osoba z trudem się w nim poruszała. Właściwie to pokój z sypialnią i aneksem kuchennym. Jedynym miejscem, na którym mogła go posadzić, była kanapa, z której najpierw musiałaby pozdejmować różne rzeczy.
Otworzyła usta, bo Kostopoulos skręcił na parking zarezerwowany dla dostawców, ale już wiedziała, że żadne argumenty nie powstrzymają go przed tym, co sobie zamierzył. Dla niego przepisy nie istniały.
Z ulgą wysiadła z auta, on natomiast wyjął z bagażnika płótno i wszedł za nią do budynku. Wystukała kod domofonu, by otworzyć drzwi do przedsionka z windami. Wolała, by z nią nie jechał. Na samą myśl ogarniała ją klaustrofobia.
Chwyciła głęboki oddech.
– Nie musi pan ze mną jechać. Jeśli zostawi pan swój telefon, zadzwonię, gdy tylko skończę.
Nadjechała winda, otworzyły się drzwi. Kostopoulos gestem wskazał, by wsiadała. Obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
– Skoro już tu jestem, to poczekam. Tak będzie prościej.
Kiedy winda stanęła na siódmym piętrze, wysiedli. Przed drzwiami swego mieszkania, zerknęła na niego niespokojnie.
– Może jednak lepiej, żeby poczekał pan w samochodzie – powiedziała bez tchu.
Ściągnął brwi.
– Jeśli boi się pani reakcji swojego chłopaka, to chętnie mu wytłumaczę, dlaczego wdzieram się do pani mieszkania.
Poczuła, że oblewa się rumieńcem.
– To mieszkanko jest tak małe, że nawet dla mnie nie starcza miejsca, nie mówiąc już o drugiej osobie.
Lekceważąco wzruszył ramionami.
– W takim razie nie ma problemu. Ja całe dzieciństwo spędziłem w pokoiku nie większym od szafy. Nie ma się czego wstydzić.
– A nie pomyślał pan, że może nie jestem przygotowana na przyjmowanie gości?
– Nie jestem gościem – odparł z nonszalancją, która doprowadzała ją do białej gorączki. – No dobrze. Proszą dać mi klucz.
Nie minęła sekundą jak wyjął klucze z jej sztywnych palców i otworzył zamek. Poczekał, aż wejdzie.
Nie mogła się pozbierać. Wprawdzie tylko musnął jej rękę, kiedy brał klucze, ale ten dotyk był jak rażenie prądem. Jeszcze nigdy nic podobnego jej się nie zdarzyło. Nie mogła się skoncentrować.
– Gdzie mam to położyć? – spytał rzeczowo.
Zła na siebie, że zachowuje się jak idiotka, podeszła do małego stolika i pośpiesznie uprzątnęła pozostałości po przełkniętym w biegu śniadaniu. Nie sumitując się, wymamrotała:
– Może pan to tutaj postawić.
Z konieczności deptał jej po piętach. Ostrożnie przestąpił nad leżącą na podłodze suszarką do włosów i gazetą pochlapaną farba.
Wczoraj w nocy skończyła pracę nad kolażem i spryskała go zabezpieczającym sprayem. Bojąc się, że werniks nie zdąży wyschnąć z powodu większej niż zwykle wilgoci, wstała wcześnie rano i suszyła go suszarką.
– Zaraz znajdę młotek i dłutko.
Materiały i przybory trzymała w niewielkiej garderobie przy łazience, ale przez ostatnie miesiące doszły jeszcze puszki i słoiczki z farbami; nagromadziło się ich tyle, że musiała wszystko poprzestawiać, by dostać się do narządzi.
Weszła do pokoju, położyła przyniesione rzeczy na stoliku. Kostopoulos był zajęty przyglądaniem się batikowemu obrusowi rozłożonemu na oparciu kanapy. Jej ostatnie dzieło. Właśnie wysychał po farbowaniu.
Zauważyła, że Kostopoulos coś trzyma w ręce. Dopiero po chwili zorientowała się, że to wysłużony wałek do ciasta. Jej służył do innych celów. Po raz pierwszy odkąd go poznała miała wrażenie, że w jego czarnych oczach błysnął cień uśmiechu. Podniósł wyżej wałek i przyjrzał mu się z uwagą.
– Domyślam się, że ma go pani pod ręka, by bronić się przed intruzami.
– To świetny pomysł! – Dotąd nie przyszło jej do głowy, że wałek mógłby służyć do obrony.
Ten spontaniczny okrzyk chyba go rozbawił, bo leciutko wygiął w uśmiechu kąciki ust. A już myślała, że nie jest do tego zdolny.
– Używam go przy pracy nad kolażami…
Nie okazał zdziwienia.
– Proszę mówić dalej – zamruczał.
– Chce pan poznać szczegóły?
– Owszem. Muszę przyznać, że od dawna nikt mnie tak nie zaciekawił.
Tę jego uwagę można było odczytać na wiele sposobów. Żaden z nich nie był szczególnie miły.
– Fascynuje mnie, jak ten prozaiczny przyrząd przyczynia się do powstania końcowego produktu – dodał.
Ciekawe tylko, czy ten końcowy produkt przypadł mu do gustu? Jak do tej pory nie wypowiedział się na ten temat.
– Skoro tak panu zależy. – Unikając jego badawczego wzroku, wzięła wałek. Z leżącej na podłodze gazety oderwała strzęp papieru.
Nie było miejsca, by się choć trochę od niego odsunąć. Cały czas czuła jego obecność, gdy tak stał tuż obok niej. Z niewielkiego kuchennego blatu odsunęła szkło i sztućce, by zrobić miejsce. Zgniotła papier w kulkę i zaczęła go wałkować.
– Trzeba przejechać wałkiem przynajmniej dziesięć razy, w różnych kierunkach. Dopiero wtedy jest właściwy efekt. Robiłam tak z każdym kawałkiem papieru, który chciałam wkleić do kolażu. Po rozprostowaniu jest zmieniona fakturą ma mnóstwo drobniutkich zmarszczek. Wtedy spryskuję go lakierem do włosów. Każda, nawet najdrobniejsza kreska, staje się bardziej wyrazista, inaczej odbija światło. Ma się wrażenie, że patrzy się na cieniutką porcelanę pokrytą siateczką miniaturowych pęknięć. Kiedy już dobrze wyschnie, palcami nadaję właściwy kształt, na przykład ludzkie sylwetki czy te greckie motywy zdobiące elewację. Potem podwijam pod spód końce i wkładam do kleju do tapet. Na koniec umieszczam w odpowiednim miejscu.
Popatrzyła na ustawione na stoliku płótno.
– Jak pan widzi, spray podkreśla kolor, ale najważniejsze jest co innego: wrażenie, że patrzy się na pracę wykonaną z przejrzystej chińskiej porcelany. – Umilkła i dodała po chwili: – W każdym razie takie było moje założenie.
– I osiągnęła pani swój cel. A nawet jeszcze więcej – padło niejednoznaczne stwierdzenie.
Zaskoczył ją. Nie zdążyła odwrócić oczu. Popatrzył na nią uważnie. To spojrzenie zbiło ją z tropu i dziwnie podekscytowało. Nie chcąc niczego po sobie pokazać, szybko podeszła do stolika, by zabrać się za prace.
Kątem oka widziała, jak Kostopoulos podchodzi do jedynego krzesła i z uwaga, ogląda kawałki utkanych przez nią tkanin. Po chwili sięgnął dłonią do zwieszających się z rogu sufitu sznurkowych, podobnych do rybackich sieci, łańcuszków. Wydawał się tym pochłonięty.
Podniosła płótno i oparła je o ścianę. Ostrożnie przyłożyła dłutko do miejsca, gdzie znajdowała się nieszczęsna kartka. Uderzyła młotkiem w trzonek narzędzia.
Nie spodziewała się, że pod ciężarem niewielki stolik może się zachwiać. Kolaż przesunął się w bok, a ostra krawędź dłutka wbiła się w ciało. Krzyknęła mimowolnie. Krew z rozciętej ręki popłynęła na płótno.
Nie miała pojęcia, jak ktoś taki masywny może poruszać się z taką szybkością. Nie minęła sekunda, a już podawał jej śnieżnobiałą chusteczkę i ściskał nadgarstek, by zatamować krwawienie.
Do bólu była przyzwyczajona, ale bliskość tego mężczyzny wprawiała ją w dziwne oszołomienie.
Kostopoulos zaklął pod nosem.
– Głęboko – mruknął. – Samo się nie zrośnie. Trzeba zszyć. I zrobić zastrzyk przeciwtężcowy.
– Nic mi nie będzie – wyszeptała. Na widok krwi zawsze robiło się jej słabo. Ledwie zwalczyła pokusę, by wesprzeć się na nim. – Nie mam ubezpieczenia, a nie stać mnie na lekarza.
– Sądzi pani, że pozwoliłbym pani płacić, skoro to stało się przeze mnie? – oburzył się. Najwyraźniej poczuwał się do odpowiedzialności. – Jedziemy do lekarza. Natychmiast.
– Ale mój kolaż. Muszę zmyć krew.
Ledwie to powiedziała, puścił jej rękę i sięgnął po płótno. Podszedł do zlewozmywaka i podsunął je pod wodę. Nie minęła sekunda, a po krwi nie pozostał nawet ślad. Wyglądało jak nowe. Kostopoulos ustawił je na stoliku, tam gdzie poprzednio je umieściła.
Niespokojnie przeniósł wzrok na jej rękę. Przyciskała ranę chusteczką.
– Dobrze, że było zabezpieczone lakierem. Inaczej woda dostałaby się do środka i zniszczyła pani unikatowe dzieło. Na szczęście już wszystko w porządku. Możemy iść.
Ten komplement, aczkolwiek nieco szorstki, rozbroił ją. Podążyła za nim bez słowa protestu.
Po chwili znaleźli się w samochodzie. Droga upłynęła w milczeniu. Kostopoulos zdawał się pogrążony w swoim świecie, zresztą ona też nie mogła pozbierać myśli. Wydarzenia ostatnich godzin wytrąciły ją z równowagi.
Mimo korków dojechali do prywatnej kliniki w rekordowym czasie. Recepcjonistka poznała go, gdy tylko przestąpili próg. W poczekalni czekało kilka osób, ale Kostopoulos szepnął słowo i niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Sam poproszono do gabinetu.
Już na pierwszy rzut oka domyśliła się, że przystojny i kruczowłosy doktor Strike jest rodakiem Kostopoulosa. Z miejsca rozpromienił się na jego widok.
– Perseus! – wykrzyknął, uśmiechając się szeroko.
Musieli się znać nie od dziś. W milczeniu przysłuchiwała się ich ożywionej rozmowie.
Jeszcze nie otrząsnęła się ze zdumienia. Początkowo widziała w nim uosobienie Hadesa, ale teraz, gdy wypowiedziane przez lekarza imię przywołało jej ulubiony grecki mit, inna postać opanowała jej wyobraźnię. Perseus… Próbowała przypomnieć sobie wszystko co zapamiętała z lektury książki pt. „Mity greckie".
Otóż, Perseus, piękny i śmiały syn Zeusa i Danae, podstępnie sprowokowany przez zalotnika matki, króla Polidektesa, wbrew przeciwnościom losu udowodnił, że potrafi wykonać niewykonalne…
Zdobył głowę Meduzy, obrócił w kamień swego prześladowcę Polidektesa, a na dodatek przywiózł sobie żoną: piękną Andromedę, którą uwolnił z rąk potwora.
Być może był to czysty przypadek, ale życie Perseusa Kostopoulosa powtarzało ten motyw. To mężczyzna, z którym nie można się nie liczyć. Przecież nawet ona już w pierwszej chwili, gdy go ujrzała, przypisywała mu boskie cechy.
Czy jest jeszcze więcej podobieństw? Może on też ma jakąś misję do spełnienia? I czy istnieje gdzieś kobieta, którą ma uratować i pojąć za żonę?
Z jakiegoś niezrozumiałego powodu wolałaby sama być tą kobietą, dla której Perseus będzie musiał przemierzyć świat i walczyć z przeciwnościami losu…
Naraz dotarło do niej, na jak niebezpieczne tory wkroczyła jej wyobraźnia. Pośpiesznie porzuciła te rojenia i spróbowała skoncentrować się na słowach lekarza, który zakończył zszywanie ręki, założył opatrunek i zrobił zastrzyk. Przez cały ten czas nie przestawał mówić, a jednocześnie przyglądał się jej badawczo. Oczywiście próbuje dociec, w jaki sposób zwyczajna studentka znalazła się w towarzystwie wszechmocnego Kostopoulosa. Poczucie taktu nie pozwalało mu jednak zbyt jawnie okazać zainteresowania, ale, ku jej zaskoczeniu, przyjaciel nie zaspokoił jego ciekawości. Najwyraźniej nikogo nie chciał informować o okolicznościach, w jakich zawarli znajomość.
Ledwie podziękowała lekarzowi, a Kostopoulos zdecydowanym gestem ujął ją za łokieć i wyprowadził na zewnątrz. Już nie widziała w nim śmiertelnika, ale mocnego i dzielnego greckiego boga.
Kiedy powtórnie przestąpili próg jej mieszkania miała dziwne wrażenie, że historia się powtarza. Kostopoulos popatrzył na nią uważnie.
– Lekarz polecił wysoko trzymać ręką. Proszą usiąść, a ja przyrządzą coś do picia i wezmę się za dłuto.
Była zbyt osłabiona, by oponować. W skrytości serca zdawała sobie sprawą, że czuje się tak bynajmniej nie z powodu rany, ale nigdy przenigdy by mu nie powiedziała, że tak wpływa na nią jego obecność. Spowodował taki zamęt w jej uczuciach…
Nie miała siły ruszyć ręką. Zdjęła obrus z oparcia kanapy, wcisnęła się w kąt. Teraz ja go sobie poobserwuje, pomyślała z satysfakcją. Za kilka godzin powinna stawić się w pracy. Nie miała pojęcia jak tego dokona. W tej chwili nie mogłaby nawet dojść do drzwi. A do pracy jest dużo dalej.
– Herbata jest w szafce nad kuchenką.
Kostopoulos zdjął marynarką i krawat, podwinął rękawy koszuli. Sprawiał wrażenie osoby, która doskonale wie, jak w razie potrzeby radzić sobie w kuchni. Wpółprzymkniętymi oczami przyglądała się, jak zręcznie porusza się w tej niewielkiej przestrzeni. Wprawdzie niemal siłą wdarł się do jej mieszkania, ale teraz, choć chyba powinna, nie miała nic przeciwko jego obecności.
Wielu mężczyzn próbowało ją uwodzić, ale nigdy żadnego nie wpuściła za próg. Natomiast Perseus po prostu wziął klucze z jej drżących rąk i spokojnie wszedł do jej mieszkania. A ty mu na to pozwoliłaś, Sam, bo nie miałaś siły zaprotestować. I nadal nie masz…
Położyła głowę na oparciu kanapy. Przyjemne było poczucie, że jest się obsługiwaną. Bardzo przyjemne. Tak bardzo, że niemal zapomniała, co było powodem jego obecności w jej mieszkaniu. Dopiero kiedy podał jej parującą herbatę, a sam pochylił się nad kolażem, przypomniała sobie przyczynę jego wizyty.
Pracował z wyraźną wprawą. Patrzyła na jego muskularne ramiona. Miał skupioną twarz. Gdyby rysowała z natury, chciałaby mieć takiego modela. Wzór męskiej urody.
Znów zbeształa się w duchu. Jej bezładne myśli niepotrzebnie szybują w tym kierunku. Upiła łyk herbaty. Była mocna i bardzo słodka.
Uśmiechnęła się bezwiednie. Kiedyś obiło się jej o uszy, że Grecy przepadają za słodyczami. Widać i on nie był wyjątkiem.
– Już obluzowałem kartkę – obwieścił z zadowoleniem. – Co dalej?
Właśnie zastanawiała się, co też on lubi, a czego nie i pochłonięta tymi myślami, dopiero po chwili uświadomiła sobie, że ją o coś pyta. Zarumieniła się po koniuszki włosów. Uciekając spojrzeniem, wymamrotała:
– Myślałam, żeby użyć rozpuszczalnika, to zmiękczy klej i papier. Łatwiej go będzie rozprostować. Zaraz przyniosę.
– Ja to zrobią. Proszą tylko powiedzieć, gdzie jest.
Jego ton jednoznacznie świadczył, że jeśli się będzie upierać i spróbuje wstać, nie cofnie się przed użyciem siły.
Już sama nie wiedziała, co będzie lepsze. Jedno było gorsze od drugiego. Jeśli pozwoli mu iść po rozpuszczalnik, będzie musiał wejść do garderoby, a na drzwiach wisiała jej nocna koszula. Damska bielizna z pewnością nie zaskoczy takiego faceta jak Kostopoulos, ale tu nie chodzi o bielizną w ogólności. Ta jest jej.
Możliwe, że większość kobiet nie widziałaby w tym nic złego, ale ona wychowała się bez ojca, nie miała braci. W dodatku tak ją wychowano, że bliższa znajomość z mężczyzną możliwa była dopiero po ślubie.
Raz chodziła z chłopakiem, ale gdy się dowiedział, że najpierw ślub, uznał, że Sam ma przestarzałe poglądy i zerwał z nią. Nawet była z tego zadowolona. Przyzwyczaiła się do samotności. Nie przypuszczała, że ktoś taki jak Perseus pojawi się znienacka i niespodziewanie zachwieje jej zasadami…
– Skąd to wahanie? – zapytał z lekką drwiną jednocześnie rozbawiony i zirytowany jej oporem.
Zamknęła oczy, oparła głową o poduszką. Zranioną rękę nadal trzymała w górze. Niech się dzieje, co chce, wola nieba.
– Jest w garderobie w sypialni. W pudełku na podłodze.
Zniknął, nim ośmieliła się otworzyć oczy. Minęło kilka chwil, a on nie wracał. Ogarnął ją niepokój. Wstała z kanapy. Herbata przywróciła jej siły, czuła się pewniej. Niemal biegiem ruszyła do sypialni.
– Pudełko stoi… – zabrakło jej słów. Zdumionym wzrokiem potoczyła po niewielkim wnętrzu. Prawie wszystko, co znajdowało się w garderobie, teraz było w sypialni. Poza rzeczami leżącymi na półkach. Wyciągnął wszystkie rzeczy wiszące na wieszakach. W przeważającej mierze były to projektowane przez nią od wielu lat tkaniny.
Sypialnia wyglądała teraz jak sklep z materiałami dekoracyjnymi. Kilka spódnic i bluzek leżało z boku, natomiast próbki tkanin przerzucił przez szerokie łóżko. Niektóre były tkane, inne ręcznie malowane albo zabarwione przez szablon. Perseus nawet nie spojrzał na wchodzącą Sam, nie mówiąc o przepraszaniu za bałagan.
– Skąd są te materiały? – zapytał charakterystycznym, głębokim głosem, który teraz bezbłędnie by rozpoznała spośród tysięcy innych.
– Sama je zrobiłam.
Odwrócił się, przeszył ją spojrzeniem.
– Jeśli to prawdą ma pani prawdziwy talent.
– Tak pan sądzi? – Głos się jej łamał.
– Czyżby pani tego nie wiedziała? – Tym razem jego ton zabrzmiał ostro.
Była wniebowzięta. Już się na niego nie gniewała. Uśmiechnęła się radośnie. Komplement z takich ust miał swoją wagę. Perseus Kostopoulos nie dość, że znał się na sztuce, to kierował jedną z najbardziej znanych korporacji tekstylnych. A więc może jest przed nią przyszłość, może nie zmarnowała czasu.
Wprawdzie zdarzało się, że koledzy i koleżanki wychwalali jej projekty, ale profesorowie nigdy. Trudno powiedzieć dlaczego.
Nieraz korciło ją by oznajmić im, że jest córką słynnego Julesa Gregory'ego, lecz duma nie pozwoliła jej tego zrobić. Musi sama zapracować na sukces, nie będzie podpierać się ojcem, który budził w niej wyłącznie pogardę. Nie przejął się śmiercią jej mamy, nie interesowało go, że jego córka jest zdana wyłącznie na siebie.
Skrzywiła się z goryczą. Nie chciała o nim myśleć. Schyliła się po rozpuszczalnik, zabrała go i poszła do kuchni. Perseus ruszył za nią. Wziął puszkę i otworzył wieczko. Znów mimowolnie musnął jej rękę. Zadrżała.
Przez cały czas nie spuszczał jej z oczu. Uciekając przed jego spojrzeniem, podeszła do kuchennej szafki, by wziąć miseczkę.
– Jeśli sekretarka zapisała ten numer długopisem, to w porządku. Gorzej, jeśli ołówkiem. Obawiam się, że zniknie pod działaniem rozpuszczalnika.
– Używa i pióra, i ołówka – mruknął, nalewając trochę płynu do podanej przez Sam miseczki. – Trudno, nie pozostaje nam nic innego, jak zaryzykować. – Mówiąc to, włożył zgniecioną kartkę papieru do rozpuszczalnika. – Ile czasu trzeba czekać?
Zraniona ręka coraz bardziej dokuczała. W dodatku zaczynała ją boleć głowa. Może z lęku, że nic z tego nie będzie, że on zaraz sobie stąd pójdzie i już nigdy więcej go nie zobaczy? Na samą myśl, że za kilka minut ich drogi na zawsze się rozejdą dostała migreny. A co będzie z jej sercem?
– Poczekajmy minutę.
Perseus odczekał chwilę. Potrząsnął głową.
– Chyba jeszcze trochę.
– No, to dajmy mu dwie minuty.
Czekał posłusznie. Patrzyła na niego ze wzrastającym napięciem. Do lęku, jaki od początku jej nie opuszczał, teraz dołączyło rozpaczliwe poczucie mijającego czasu. Zostały już tylko minuty.
Wreszcie, kiedy już nie mogła dłużej wytrzymać, wypaliła:
– Dlaczego ten telefon jest taki ważny?
Drgnął, po czym spojrzał na nią i spokojnie rzekł:
– Dwanascie lat temu moja ukochana narzeczona ugodziła mnie nożem w twarz i zniknęła. Od tamtej pory szukam jej po całym świecie.
A więc przeczucie jej nie myliło. Istniała kobieta, która odcisnęła na nim swój ślad, głębszy niż szrama na policzku. I jej szukał. Nie znała jej, ale wystarczała świadomość, że ona gdzieś jest, by natychmiast zapałać do niej gwałtowną trudna, do racjonalnego wytłumaczenia nienawiścią.
– Powoli krąg się zamyka – powiedział, nie domyślając się złowrogich uczuć, jakie w Sam budziła kobieta, którą kochał. – Myślę, że już ją zmęczyłem tym ściganiem. Ale ja nie jestem zmęczony – mruknął posępnie. – Moi informatorzy twierdza, że najprawdopodobniej to ona wczoraj telefonowała.
Ani przez moment nie spodziewała się takiego wyjaśnienia. Naiwnie wyobrażała sobie, że jego blizna jest pamiątką ulicznej bójki. Zadrżała, nie mogąc się opanować.
– Ale jeśli kochała pana tak, by się zaręczyć, i pan też ją kochał…
Twarz mu się ściągnęła.
– Nad życie. I na Delos, w świątyni Apollina, przyrzekliśmy sobie miłość.
Nie powinna aż tak mocno tego przeżywać. Przecież ten Perseus nic dla niej nie znaczy. A jednak…
– W takim razie dlaczego…
– Wydaje mi się, że ten papier już zmiękł – przerwał jej, nie odpo na pytanie, które zawisło w powietrzu. Intuicyjnie czuła, że już niczego więcej się od niego nie dowie.
Bezwiednie wstrzymała oddech, gdy ostrożnie rozwin karteczkę. Serce jej zamarło. Kartka była czysta. Wypuścił papier z ręki.
– Tak mi przykro – wyszeptała. – Żałuję, że w ogóle sprzątałam pana gabinet.
– Za późno na żale. – Każde słowo spadało na nią jak kamień. – Gdzie jest klej? Przywrócę płótno do poprzedniego stanu.
– Nie trzeba. Sama to zrobię.
– Z zabandażowaną ręką?
Zniknął, by po chwili wrócić z ____________________ fragment kolażu. Znowu wyglądał jak nowy. Sam spryskała go ochronnym werniksem.
– Dziękuję- wyszeptała, ale chyba jej nie usłyszał, bo w tej sa z kieszeni telefon i zaczął rozmawiać z kimś po grecku. Pewnie zawiadamiał, że nie udało mu się odzyskać numeru.
Jeszcze minuta i wyjdzie od niej, na zawsze. I choć ta świadomość jest ponad jej siły, to przecież w żaden sposób nie zdoła go zatrzymać. Gdyby miała pistolet. Ale niestety, nie miała. Myśl ta była oczywiście absurdalna.
Czyż to nie ironia losu, że po raz pierwszy w życiu żałuje, że nie ma przy sobie broni? I w dodoatku nie po to, by go wypędzić, ale by go zatrzymać. Absurd! Czysty absurd!
Skończył rozmawiać i popatrzył na nią ważnie.
A to już koniec. Powie mi taka, jak byłam.