Jeden krok może okazać się początkiem podróży.
Jak wieść idealne życie
Mięśnie drżały jej pod kolanami, gdy szła pierwsza schodami na górę.
– Nie mogę obiecać, że w pokoju jest porządek. Siedziałam do późna i pracowałam, a rano po prostu wypełzłam z łóżka.
– Obiecuję nie zgłosić cię do raportu za niechlujstwo.
– Nie jest aż tak źle.
Zaśmiała się nieco chrapliwie, gdy zatrzymała się przy drzwiach. Spojrzała na niego, kiedy dołączył do niej na półpiętrze. Próbowała ocenić jego nastrój. Był na tyle wysoki, że zasłonił całe słońce i jego twarz ginęła w cieniu. Co on tu robił? Nie wyglądał na rozgniewanego, ale też nie cieszył się szczególnie ze swojej obecności w Warsztacie.
– Wchodzimy? – zapytał.
Uniósł ciemną brew ponad zasłaniające oczy okulary.
– Oczywiście.
Otworzyła drzwi, zajrzała do środka, a potem popędziła przodem, żeby rzucić kołdrę z powrotem na miejsce, zebrać z podłogi wczorajsze ubrania, zerwać z oparcia wielkiego fotela kwiecisty stanik. Przynajmniej kuchenna część była czysta, pomyślała, spiesząc do szafy przy drzwiach i wrzucając rzeczy do środka.
– Proszę. – Oparła się o drzwi. – Nie jest aż tak źle.
– Rzeczywiście.
Wszedł do mieszkania, wypełniając maleńką przestrzeń barczystą sylwetką. Zdjął okulary, a ona obserwowała, jak przygląda się wystrojowi wnętrza. Ponieważ rzadko miała wolne, kupiła wszystko w czasie jednych, szalonych zakupów – materiał w wyrazistych, czystych kolorach na łóżko, fotel, obrus i maty. Na ścianach powiesiła kilka obrazów olejnych, które miała nadzieję umieścić w galerii: radosne sceny ogrodowe w żywych barwach.
– Te są dobre – powiedział, przyglądając się obrazom.
– To starsze rzeczy.
– Tak zakładałem. – Rozejrzał się znowu. – A gdzie są nowe?
– Przyniosę.
Wzięła wielką, czarną teczkę, która stała oparta o ścianę, a potem rozejrzała się za powierzchnią na tyle dużą, aby położyć rysunki. Nie mając wyboru, minęła Joego i rozłożyła teczkę na łóżku.
Stanął za Maddy i patrzył jej przez ramię. Nerwowe drżenie zmieniło się w igiełki, gdy był tak blisko. Jego zapach wypełnił jej nozdrza: pełna życia mieszanka aromatu mydła i świeżego powietrza.
Wyciągnął ręce i obracał rysunki jak strony w gigantycznej książce.
– Maddy, są rewelacyjne.
Zatrzymał się przy jednym z żywszych obrazków, który przedstawiał widok z jej balkonu na kanion o wschodzie słońca. Ogniste niebo jaśniało ponad chłodnymi zieleniami i błękitami ziemi.
– Zwłaszcza ten.
Poczuła rozpierającą ją dumę.
– Naprawdę tak uważasz?
– Zdecydowanie.
Pochylił się nieco mocniej; jego tors otarł się o jej ramię. Zerknęła na niego i zorientowała się, że patrzy na jej podpis.
– Tylko „Madeline”. Bez nazwiska? Roześmiała się.
– W okresie, kiedy ostro romansowałam z feminizmem, doszłam do wniosku, że nazwiska to stempel własności mężczyzn. Panieńskie to nazwisko ojca, a po ślubie kobieta nosi nazwisko męża. Tylko imię tak naprawdę do niej należy. A ponieważ moja sztuka należy wyłącznie do mnie i nikogo innego, pasuje do niej samo imię.
– Jest w tym logika.
Dalej kartkował pejzaże, zbliżenia polnych kwiatów, studia chmur w różnym świetle od jasnej bieli po krwistą czerwień.
– Widzę, że będę jednak potrzebował więcej miejsca na ścianach.
– Nie musisz.
– Ale chcę – powiedział to z takim przekonaniem, że się zdenerwowała.
Przeniosła spojrzenie na grę mięśni jego przedramion; podziwiała siłę jego dłoni. Jej myśli pobiegły własną ścieżką – co ostatnio zdarzało im się zdecydowanie zbyt często – ku fantazjom o jego dłoniach na jej ciele, o leżeniu nago pod nim, o przyciskającym ją ciężarze jego ciała. Nie ma wątpliwości, to zdecydowanie deprawacja seksualna. To znaczy deprywacja. Miała na myśli brak seksu!
Przycisnęła rękę do czoła i zauważyła, że zaczęła się pocić.
– Coś nie tak?
– Co? – Zdjęła szybko rękę, gdy zdała sobie sprawę, że Joe patrzy na nią zamiast na jej prace.
– Pytałem, kiedy zamierzasz zawieźć to do galerii i pokazać Sylvii.
– Och. – „Myśl, Maddy, myśl. O czymś innym niż jego ciało”. – Kiedy tylko będę mogła jechać do miasta.
– Powiedz mi, jak będziesz gotowa, to powiem Mamie, żeby wzięła za ciebie zajęcia po leżakowaniu. Będziesz miała pół dnia wolnego.
– Serio? Dzięki. Byłoby super.
Kazała sobie w myślach odsunąć się, ale dalej stała, gapiła się w jego ciemno-czekoladowe oczy, przypominała sobie pocałunek w wozie i zastanawiała się, jak bardzo byłby zszokowany, gdyby poprosiła, aby pocałował ją raz jeszcze, i niech się wszystko wali. Mogłaby go zapewnić, że to nic nie znaczy, przecież jasno dał do zrozumienia, iż nie chce się znowu angażować. Po prostu rozpaczliwie chciała poczuć jego usta na swoich, poczuć, jak jego ramiona mocno ją obejmują, poczuć jego ciało całą długością własnego… od ramion aż po łydki.
„Jezu, Maddy, weź się w garść”.
– Więc… – Odwrócił wzrok i rozejrzał się nieporadnie. – Chyba będę się już zbierał, skoro chcesz się wziąć do pracy. – Pod koniec zdania intonacja nieco się wznosiła, jakby to było raczej pytanie niż stwierdzenie.
Oczekiwał zaproszenia, żeby został?
– Właściwie… – zawahała się.
A jeśli źle go zrozumiała? Ale kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa. Wzięła wdech i rzuciła szybko:
– Dobrze by mi zrobiła chwila przerwy. Przy zajęciach z dziećmi i nocnym rysowaniu niewiele miałam czasu na odpoczynek. Może miałbyś ochotę posiedzieć chwilę na balkonie? Otworzyłabym butelkę wina bezalkoholowego.
– Wina bezalkoholowego?
W jego oczach pojawiało się rozbawienie.
– No tak, w kontrakcie napisano, że nie wolno nam pić żadnego alkoholu w czasie trwania obozu, a ile można pochłonąć kawy, mrożonej herbaty i coli, więc pomyślałam… Nieważne. Bredzę. – Zaśmiała się z zażenowaniem. – Na pewno jesteś zajęty…
– Z przyjemnością napiję się wina.
– Tak? – Wyprostowała się zaskoczona. – Ach. Dobrze więc. Usiądź na balkonie, a ja zaraz je przyniosę.
– Pomóc ci?
– Nie, nie. – Potrzebowała tylko chwili, żeby wziąć się w garść. – Przyniosę wino. A ty idź… – Machnęła rękoma. – Usiądź.
– Tak jest, proszę pani. – Wykrzywił usta w leciutkim uśmiechu, wykonując jej polecenie.
Powachlowała się dla ochłody, odłożyła teczkę z pracami, a potem podeszła do szafki i przez chwilę mocowała się z korkiem. Nalała wina do dwóch plastikowych kubeczków, powachlowała jeszcze policzki i ruszyła do Joego na balkon. Stał przy barierce i spoglądał na obóz. Jakby wyczuł jej obecność, odwrócił się i uśmiechnął; to był jeden z tych jego powolnych, roztapiających uśmiechów, który sprawiał, że się rozpływała w zachwycie.
Podenerwowana podeszła, podając mu jeden z kubków.
– Proszę.
– Dzięki.
Ich palce zetknęły się, gdy brał kubek, i Maddy miała wrażenie, jakby przeszył ją prąd. Spojrzał na kubek, a potem na nią.
– Przeszliśmy daleką drogę od picia mocnego alkoholu, gdy byliśmy nieletni, do zgodnego z regulaminem wyrafinowanego soku z winogron.
– To część dorastania – roześmiała się – ale to rzeczywiście wydaje się dziwne.
– Mam wrażenie, że powinniśmy wznieść toast.
Chciała powiedzieć „za nowy początek”. „Za zaczynanie od nowa”. „Za drugą szansę”. Ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Czy Joe po prostu odnawiał ich rozejm, czy to było coś więcej? Czy była gotowa na coś więcej? Zwykłe randki, czemu nie, Ale w tej sytuacji nic nie wyglądało zwyczajnie.
– Wiem – powiedział w końcu. – Za twoją karierę artystyczną.
– Och nie, bo zapeszysz!
– Co? – Zmarszczył brwi.
– Taki toast bez mnóstwa drewna wokół, żeby odpukać, to kuszenie losu. A jeszcze wznoszenie go winem bezalkoholowym w plastikowych kubkach? Nie.
– No dobrze. – Wzniósł kubek. – Za nic.
– Nie. Za wszystko. – Stuknęła się z nim kubeczkiem.
– Jeszcze lepiej. – Upił łyk, a potem zadziwiony spojrzał na wino. – Mm, całkiem dobre.
– Dla mnie to też niespodzianka. – Rozkoszowała się delikatną mieszanką przydymionych, owocowych aromatów na języku.
– Widzisz, trzeba było mi pozwolić wnieść toast za twoją karierę.
– Jak już jakąś rozpocznę, to ci pozwolę.
Podeszli do krzesełek, które stały przy małym stoliku. Położyła na nich zielone poduszeczki, żeby wygodniej się siedziało, a w doniczkach posadziła nowe kwiaty.
– Więc – zaczęła – jak to się stało, że tak dobrze radzisz sobie z dziećmi?
– Bywałem w domu na przepustkach dość często, żeby przez lata nauczyć się radzić sobie z tymi małymi potworami.
Uśmiechnęła się, myśląc o ognisku pierwszego wieczoru. Siedziała naprzeciwko Joego i patrzyła zafascynowana na dziewczynki wspinające mu się po plecach, jakby to był ich prywatny plac zabaw.
– Widać, że cię uwielbiają.
– Wzajemnie – uśmiechnął się jednym kącikiem ust. – Zazwyczaj.
– Zazwyczaj?
– Na początku, kiedy Mama kupiła obóz, za każdym przyjazdem tutaj przeżywałem kulturowy szok. – Wyciągnął długie nogi. Krzesło zaskrzypiało pod jego ciężarem. – Spróbuj przyzwyczaić się po życiu w czysto męskiej drużynie komandosów do obozu pełnego kobiet, które cały czas gawędzą, wybuchają płaczem albo krzyczą. A właściwie dlaczego dziewczynki to robią?
– Co? Płaczą?
– Nie, krzyczą. Jezu. – Włożył palec do ucha i pokręcił. – Myślę, że przestałem słyszeć wysokie tony. To właściwie może być błogosławieństwo.
Zaśmiała się.
– Nie mam pojęcia, dlaczego to robią. Pewnie z tego samego powodu, dla którego mali chłopcy się biją. Za dużo energii w tych małych ciałach, żeby to pomieścić, i gdzieś to musi znaleźć ujście.
– Przynajmniej bić można się po cichu.
– To zależy, kto obrywa.
Przyjrzał jej się, a potem odwrócił wzrok.
– Hm, zakładam, że nigdy nie miałaś dzieci?
– Nie.
Jej uśmiech przygasł.
– Chciałaś?
Zawahała się. Nie bardzo wiedziała, ile chce opowiedzieć Joemu o życiu z Nigelem. Ale z drugiej strony nie było powodu, aby o tym nie rozmawiać.
– Bardzo chcieliśmy mieć dzieci i staraliśmy się ponad rok. Potem poszliśmy się zbadać. Wtedy odkryli, że Nigel ma raka.
– Och.
Na jego twarzy pojawiła się zwykła ciekawość. Ludzie chcą zapytać o tyle rzeczy w związku z rakiem, ale nie pytają, by nie okazać się niedelikatnymi.
– To był rak jąder – odpowiedziała na niezadane pytanie. – Bardzo zaawansowany. W pośpiechu, żeby zacząć Nigela leczyć, pominęliśmy kwestię bezpłodności. Nigdy tak naprawdę nie sprawdziliśmy, jakie mamy możliwości, aż w końcu było za późno.
Joe poprawił się na krześle.
– Zdecydowałabyś się, no wiesz… na takie rozwiązanie? Skryła uśmiech. Wielu mężczyzn czuje się niezręcznie, gdy wypływał temat zamrażania nasienia.
– Nie wiem. Może gdyby remisja choć raz potrwała dość długo. Póki chorował, nie miałam dość sił, żeby zajmować się jeszcze dzieckiem. To byłoby nie w porządku powoływać nowe życie, kiedy nie mieliśmy ani czasu, ani energii, aby się nim opiekować.
– To prawda – odparł zwyczajnie, ale w jego słowach wyczuwało się ciężar osobistego doświadczenia.
Sączyła wino i szukała sposobu, żeby wrócić do trochę weselszych tematów – A ty? Zakładam, że nigdy się nie ożeniłeś? Nadal chcesz mieć dzieci?
– Na pierwsze pytanie odpowiedź brzmi „prawie”, a na drugie „zdecydowanie” i stąd to „prawie”.
– Dobra, za tym musi się kryć jakaś historia.
Zignorowała lekkie kłucie zazdrości, gdy usłyszała, że prawie się ożenił.
– To przez Rybę.
– Rybę?
– Majora Thomasa Jenkinsa. – Uśmiechnął się. – Mojego dowódcy. Miał dziecko.
– Boże. – Zamrugała. – To musiał być wyczyn. Wiem, że wy komandosi potraficie robić niesamowite rzeczy, ale żeby rodzić dzieci? I nawet nie pisali o tym w gazetach?
– Mądrala – drażnił się z nią. – Jego żona miała dziecko. Dziewczynkę. Powinnaś była zobaczyć Rybę. Totalnie się rozklejał. Wszędzie nosił ze sobą zdjęcia i to takie, których naprawdę wolelibyśmy nie oglądać. – Skrzywił się tak, że zrozumiała, że były to zdjęcia z porodu.
– Mężczyźni to mięczaki.
– Fakt – przyznał się. – Ale on kompletnie zwariował na punkcie tego dzieciaka. I przypomniałem sobie, jak bardzo sam chciałem mieć dzieci.
Maddy też sobie przypomniała. Kiedy był nastolatkiem, jego zdania często zaczynały się od słów. „Jak będę miał dziecko…”. Reszta zdania mogła brzmieć dowolnie, począwszy od tego, że dziecko wiedziałoby, iż jest chciane, skończywszy na tym, że nie uszedłby mu płazem taki sam numer, jaki wykręcił któryś z ich przygłupich znajomych. Serce aż ją bolało na myśl o dziecku obdarzonym miłością, którą Joe tak bardzo chciał mu dać.
– W każdym razie spotykałem się wtedy z kobietą i zacząłem myśleć, że jeśli mam mieć kiedyś dziecko, to muszę się ożenić. Złapałem się na tym, że patrzę na Janice i próbuję wyobrazić ją sobie jako matkę.
– Domyślam się, że kiepsko to wypadło.
– Gorzej. – Parsknął śmiechem. – Janice była bystra, ambitna i przezabawna. Ale uwielbiała balować tak samo mocno jak pracować, a uwierz mi, kariera całkowicie ją pochłaniała.
– Czym się zajmowała?
– Kupowała kolekcje do domów towarowych, maniaczka na punkcie ciuchów. Polubiłabyś ją.
– Wątpię – Maddy mruknęła do kubka.
– Och, zapomniałem. Ty lubisz te sklepy z używaną odzieżą.
– Butiki retro.
– Janice wolała nowojorski szyk.
Nie z tego powodu Maddy miała ochotę wyrwać jej wszystkie włosy, ale postanowiła to przemilczeć.
– Więc co się stało?
– Miałem dość rozumu, żeby zdać sobie sprawę, że byłaby koszmarną matką, a na tyle zależało mi na dobrym domu dla dzieci, by nie popełnić błędu. Jak powiedziałaś: to draństwo, żeby spłodzić dziecko, a potem je ignorować. To zbyt wielka odpowiedzialność, nie można niczego lekceważyć.
– Zgadzam się.
Zapadła cisza i trwała dość długo, aby zrobiło się niezręcznie. Joe spojrzał na dolinę.
– Naprawdę lubię ten widok.
– Ja też.
Maddy także się odwróciła, ale wszystkie jej zmysły skupiały się na mężczyźnie obok. Siedział tak blisko, na wyciągnięcie ręki.
– Kiedy zrozumiałem, że zamieszkam tu na stałe, prawie wziąłem ten domek dla siebie.
– A dlaczego zrezygnowałeś?
– Wydawało się to bardziej praktyczne, abym wprowadził się do pokojów za biurem.
– Spisz w biurze?
– Nie wiedziałaś?
– Myślałam, że wprowadziłeś się do Mamy.
– Nie, dom właściciela obozu jest naprawdę mały. Uwielbiam Mamę, ale lubię mieć odrobinę prywatności.
„Odrobinę prywatności do czego?”. Przypomniała sobie, co pomyślała pierwszego dnia pracy – że Joe ma do wyboru cały obóz chętnych opiekunek. Zerknęła na niego z ukosa i zauważyła, że jej się przygląda.
– Co?
Usta mu zadrżały.
– Wiesz, jak łatwo, patrząc na ciebie, odgadnąć, o czym myślisz?
– O niczym nie myślałam. – Zaczerwieniła się. Pochylił się do przodu i oparł przedramiona na udach.
– Odpowiedź na pytanie, którego nie pomyślałaś, brzmi „nie”. Nie urządzam w biurze dzikich orgii z opiekunkami. To dzieci, Maddy. – Spojrzał jej prosto w oczy. – Wolę trochę dojrzalsze kobiety.
Jej oddech stał się płytszy. Czy mówił jej, że chce się z nią przespać?
– Niektóre z nich są starsze niż my, kiedy zaczęliśmy się spotykać.
Zmarszczył brwi.
– Boże, naprawdę byliśmy kiedyś aż tak młodzi?
– Byliśmy. Co tylko potwierdza moje zdanie, że byłam wtedy zbyt niedojrzała, aby wyjść za mąż. Spanikowałam i popełniłam błąd.
– Myślałem, że powiedziałaś, że za nic nie oddałabyś tych lat z Nigelem. – W jego głosie pojawiła się gorzka nuta. – Ale z drugiej strony, no tak, kochałaś go.
– Chcesz powiedzieć, że ciebie nie kochałam? Odwrócił wzrok, nie odpowiadając.
Siedziała, ściskając kubek i próbując rozgryźć Joego. W jednej chwili praktycznie ją podrywał, a w drugiej znowu się złościł z powodu rozstania. Skąd miała wiedzieć, jak się zachować albo co powiedzieć, kiedy posyłał jej tak niespójne sygnały?
– Muszę dolać sobie wina.
Wstała i weszła szybko do mieszkania. W kuchni złapała się obiema rękami blatu i pochyliła. Strach, zmieszanie i szaleńcza nadzieja, która nie chciała umrzeć, sprawiły, że cała się trzęsła.
Cichy dźwięk powiedział jej, że Joe przyszedł za nią. Odwróciła się i spojrzała na niego. Chciała go bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Pragnęła tego cudownego, troskliwego, czułego, a jednak zranionego mężczyzny, który przed nią stał. Chciała go kochać, uleczyć i samej dać się uleczyć w jego ramionach.
– Co tu robisz, Joe? Co się między nami dzieje? Czego ode mnie chcesz?
Podszedł do niej bez słowa, postawił kubek obok jej kubeczka i ujął jej głowę w obie ręce. Przez chwilę po prostu patrzył jej w oczy. Dość długo, aby zniknęły wszelkie bariery. Dość długo, żeby ujrzała głód, który ukrywał przed nią. A potem powoli pochylił głowę.
Jęknęła, kiedy zakrył wargami jej usta. Świat jej się zakołysał. Złapała się mocniej blatu za sobą i przyjęła całe tłumione pożądanie, które w nią wlał. I które przejął od niej.
Pogłębił taniec warg i języka, całując, jakby był wygłodniały jej smaku. Mocniej wsunął palce w jej włosy. Odchylił głowę i znowu na nią spojrzał.
– Chcesz wiedzieć, czego chcę, Maddy? Ciebie. Chyba nigdy nie przestałem cię pragnąć.
Część jej aż podskoczyła z radości, podczas gdy druga część pamiętała, jak bardzo jej ciało zmieniło się, odkąd ostatni raz się kochali.
– Nie jestem już tą samą dziewczyną.
– Nie chcę dziewczyny, chcę ciebie.
Znowu ją całował; jego usta roztapiały się na jej wargach, język zanurzał się głęboko.
Jakby nacisnął ukryty wyłącznik, nagle zniknęły wszystkie jej zastrzeżenia i zapłonęły w niej skrywane przez lata pragnienia. Jej usta przestały tylko przyjmować, a same stały się wygłodniałe. Odsunął się zaskoczony. Złapała go za przód koszulki i wspięła się na palce, aby nie przerwać pocałunku.
Z jękiem przycisnął ją do blatu, mocno przytulając lędźwie do jej bioder. Ręce trzymały ją mocno, a usta całowały coraz zachłanniej. W pocałunkach brał wszystko, co mu dawała, i żądał więcej.
Czuła na brzuchu jego erekcję. Aż w głowie jej się zakręciło na myśl, że mogłaby mieć go w sobie. Chciwie ocierała się o niego – chciała więcej, chciała już. W odpowiedzi przesunął dłoń po spodzie jej uda i uniósł jej nogę na wysokość swojego biodra. Jego nabrzmiały członek otarł się o jej czuły punkt i prawie doprowadził ją do szaleństwa.
Ogarnęła ją nagła panika.
Oparła dłonie na jego piersi i oderwała usta.
– Dobrze-dobrze-dobrze! – Starała się uspokoić oddech, kiedy przed oczami zawirowały jej kolorowe płatki. – O-mój-Boże.
Zauważyła, że Joe marszczy z zakłopotaniem czoło. Roześmiała się, chociaż zabrzmiało to nieco szaleńczo.
– Chyba muszę cię ostrzec. Minęło naprawdę dużo czasu, odkąd to robiłam. Naprawdę, naprawdę dużo czasu.
Jeszcze bardziej zmarszczył czoło.
– Mam przestać?
– Nie! Boże broń! – Znowu zaśmiała się roztrzęsionym głosem. – Tylko uprzedzam, że czuję się jak skrzynka dynamitu, która zaraz… wybuchnie.
Na jego usta wypłynął typowo męski uśmieszek.
– Jestem ekspertem w dziedzinie materiałów wybuchowych. Znowu się pochylił. Nim się zorientowała, siedziała na brzegu blatu i ciasno oplatała jego biodra nogami. Ręce wsunął w nogawki jej szortów, pod figi i obejmował nagie pośladki, a jednocześnie ocierał się o nią przez warstwy ubrań. Czysta przyjemność tego dotyku sprawiła, że Maddy odchyliła głowę. Wykorzystał to i zaczął pieścić jej szyję, zmuszając puls do przyspieszenia jeszcze bardziej.
Wtedy przesunął biodra i pchnął nimi pod właściwym kątem, rozkosz przeszyła ją niczym oślepiająca błyskawica. Wygięła plecy i z trudem złapała oddech. Fajerwerki przepłynęły przez jej ciało, a potem powoli i słodko opadła na ziemię.
Otworzyła oczy i zobaczyła, że przygląda jej się z rozbawieniem i zadziwieniem.
– Czy ty właśnie…?
– Och, tak. – Zaśmiała się i zarumieniła. – Przepraszam.
– Żartujesz? Masz pojęcie, jakie to podniecające? Prawie sam doszedłem.
– Ani mi się waż – rozkazała i zaczerwieniła się jeszcze mocniej. – To znaczy…
– Nie, dopóki w ciebie nie wejdę, przysięgam. – Zadrżał, gdy polizała jego szyję. – Mam nadzieję.
– Próbowałam cię ostrzec.
– Może ci wybaczę. – Całował jej czoło tuż przy linii włosów. – Pod jednym warunkiem. Rozepnij koszulę. Sam bym ją zerwał, ale moje ręce zgłupiały. – Ścisnął jeden guzik, żeby jej pokazać.
Zerknęła w stronę suwanych drzwi, przez które wlewało się słońce.
– Może powinniśmy najpierw zaciągnąć zasłony?
– Po co? – Odsunął się. – Nikt nas nie zobaczy.
– Wiem. Tylko tu jest tak jasno. Uniósł brew.
– Wiem.
– Joe, nie żartuję. – Skrzyżowała ręce na piersiach. – Nie jestem tą samą dziewczyną, którą pamiętasz. Mam trzydzieści dwa lata. Mam… fałdki. I cellulit. Chociaż sama nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć cię nago, wolałabym, żebyś ty nie oglądał mnie zbyt dokładnie.
– Chcesz zobaczyć mnie nago? Ta myśl wyraźnie mu pochlebiała.
– Zobaczyć? – Żachnęła się. – Chcę cię narysować nago. Najchętniej mając wtedy na sobie ubranie.
Zastanawiał się przez chwilę.
– Dobrze. A teraz rozepnij koszulę. Serce zabiło jej mocniej.
– Mówisz, że dasz mi się narysować? Uniósł brew.
– Lepiej, żeby w ciągu dwóch sekund te guziki zaczęły się rozpinać, bo inaczej zacznę je odrywać.
– Dobrze już, dobrze. – Rozwiązała węzeł w talii. – Jezu, ale jesteś wymagający.
– Aha, i widzę, jak bardzo ci to nie odpowiada.
Zdała sobie sprawę, że miał rację. Ta jego skłonność do bycia najważniejszym samcem w stadzie podniecała ją na najbardziej instynktownym poziomie. Czuła delikatny dreszczyk, kiedy rozpinała koszulę, a potem wciągnęła brzuch i rozchyliła ją, odsłaniając piersi.
Jego rozpalony wzrok padł na obfite wzniesienia ponad brązowym stanikiem. Czuła się zepsuta i kobieca, gdy powoli rozpięła zapięcie z przodu i niespiesznie odsłoniła piersi. Podmuch powietrza zamienił jej sutki w nabrzmiałe szczyty.
Jego twarz zamarła, gdy patrzył jak urzeczony.
– Boże, jakim cudem możesz być jeszcze piękniejsza? Chciała powiedzieć, że nie jest. Owszem, piersi jej urosły, ale nie były już tak jędrne.
Jemu to najwyraźniej nie przeszkadzało. Niemal z czcią wyjął ręce z jej spodenek i ujął piersi, delikatnie gładząc. Trzymając się blatu odchyliła się lekko, oferując mu siebie. Wypełniła ją cudowna przyjemność, gdy poczuła, jak ważył w dłoniach jej piersi, jak ustami ssał jeden sutek, a drugi drażnił palcami. Zaciskała uda w jego talii coraz mocniej, podczas gdy przyjemność narastała, a potem znowu wybuchła, równie jasna i cudowna jak za pierwszym razem.
Zaśmiał się wtulony w jej piersi, ale tym razem nie dała się speszyć. Kiedy odzyskała zmysły, złapała go za koszulkę i pociągnęła, chcąc dotknąć jego nagiej skóry. Jednym szarpnięciem zrzucił z siebie koszulkę i posłał ją na drugi koniec pokoju. Wrócił do jej piersi, ale odsunęła go, żeby teraz ona mogła go pieścić. Och. W dotyku był jeszcze cudowniejszy, niż się spodziewała. Zachwycała się, przesuwając dłońmi po ramionach i rękach.
Tatuaże przypominały celtyckie opaski na ręce, ale wzór był indiański. Odciągnęły jej uwagę tylko na chwilę, nim znów powróciła do jego torsu. Ślina napłynęła jej do ust, gdy jej ochocze dłonie uczyły się jego zarysu. Mięśnie mu zadrżały pod jej dotykiem to tu, to tam, ale nie poruszył się, pozwalając jej błądzić. Kiedy jednak pochyliła się, żeby polizać jego sutek, stracił panowanie.
– Dobra, to koniec. – Zgarnął ją z blatu. – Jeśli zaraz w ciebie nie wejdę, będzie po zabawie.
Podszedł do łóżka, mając ją oplecioną wokół siebie. Padli na materac. Ściągnęli resztki ubrań, aż w końcu byli nadzy i wolni. Całował ją. Całował ją tak, jak zawsze to robił. Długo i głęboko, jakby miał ją całować wieczność.
Ciało Maddy śpiewało z radości, gdy obrócił ją na plecy. Wyciągnął skądś prezerwatywę i założył z prędkością błyskawicy. Kiedy ułożył się między jej udami i oparł się na wyprostowanych rękach, żeby ją widzieć, uśmiechnęła się i pogłaskała go po twardym brzuchu.
Nic nie istniało, tylko oni dwoje i ta chwila. Uniosła zapraszająco biodra. Zanurzył się powoli, całkowicie, rozciągając ją i wypełniając, a ona zaśmiała się i odsunęła, jakby nigdy nic. Chciała poczuć, jak znowu wchodzi.
– Uwielbiam twój śmiech – zamruczał, poruszając biodrami. Uśmiechnęła się słabo, tracąc oddech, gdy poruszał się w niej.
– Uwielbiam sposób, w jaki mnie rozśmieszasz. Oczekiwała, że weźmie ją ostro i szybko, w szaleńczym wyścigu do spełnienia, ale gdzieś po drodze nauczył się powściągliwości. Odkrył, że przedłużona przyjemność jest gorętsza i słodsza. Powoli doprowadzał ją do szaleństwa długimi, głębokimi, wyliczonymi pchnięciami. Czuła się na wpół oszalała i niewiele brakowało, aby zaczęła go błagać, kiedy pochylił się bardziej i zaczął całować gorączkowo jej usta.
„Tak” – chciała wykrzyczeć, przesuwając dłońmi po jego plecach i obejmując zwarte jędrne pośladki, na których widok śliniła się od pierwszego spotkania. Ścisnęła pracujące mięśnie, przyciągając go ku sobie i unosząc biodra. W końcu zatracił się w dzikim pędzie do szczytu. Dotarli tam razem, przez chwilę trwali w zawieszeniu, a potem on opadł na nią zmęczony i wiotki.
– O mój Boże, tak. – Znowu zaśmiała się, obejmując go. – Myślę, że mogłabym to zrobić jeszcze z pięć razy.
Jęknął w poduszkę.
– Myślałem, że właśnie to zrobiłaś. Przynajmniej pięć razy – Powiedziałam: jeszcze pięć.
Jęcząc, sturlał się z niej na tyle, na ile mógł na tak wąskim łóżku, i przesłonił oczy ręką.
– Dobra, umowa stoi, ale daj mi minutę. Albo dziesięć. Muszę złapać oddech.
Przytuliła się do niego, kładąc głowę na jego ramieniu.
– A ja myślałam, że komandosi to twardziele.
– Skarbie – uniósł się na ręce i spojrzał na nią – gdybym nie był twardzielem, w życiu nie doszlibyśmy do łóżka.
– Nie jestem aż tak ciężka.
– Ale jesteś aż tak podniecająca. – Pocałował ją w czoło i pogłaskał po włosach. – I taka piękna.
Schowała głowę i zagryzła usta, żeby powstrzymać słowa. Zdarzyło się tak wiele i tak szybko. Czy oboje byli gotowi na to, do czego zmierzali?