W dniu otwarcia wystawy Maddy stała pośrodku galerii w Taos i czuła się jak ogłuszona. Tłum niemal się przelewał, ludzie obijali się o siebie, wędrując od stołu z jedzeniem do baru. Głosy buzowały równie radośnie jak szampan, a w światłach rozbłyskiwało tyle biżuterii, że można by otworzyć na miejscu filię Tiffany’ego. Zjawili się tu ze względu na Ricka – piękni, bogaci i nawet sławni – nic nie wiedząc o Madeline ani nawet nie interesując się nią. Ludzie przepływali przed jej oczami.
– Wygląda na to, że sprzedałaś następny obraz. – Christine skinęła w stronę jednego ze sprzedawców, który przyczepił karteczkę „sprzedany” to ramy obrazu.
Para stojąca obok niego praktycznie promieniała z dumy. Promieniała. Na myśl, że jest posiadaczem oryginału. Maddy zamrugała ze zdumienia.
– Chyba muszę więcej popracować.
– Tak myślisz? – Christine uśmiechnęła się do niej. – Te nowe obrazy są naprawdę niesamowite. Jak dotychczas to najlepsze twoje prace. Chyba muszę się pospieszyć, jeśli chcę kupić Wschód w kanionie.
– Nie jest na sprzedaż. – Maddy spojrzała na obraz, który wisiał na wyróżnionym miejscu. – Postanowiłam podarować go Joemu, żeby powiesił nad kominkiem w jadalni. Tam jest jego miejsce.
„Tam jest jego miejsce”.
Gdy patrzyła na obraz, na barwy lśniące w świetle, aż ją skręcało, aby wrócić do obozu.
Rick stanął za nią i uścisnął za ramiona.
– Sprzedaliśmy pięćdziesiąt reprodukcji, kochana. Gratuluję. Pocałował ją w policzek i ruszył dalej, wołając kogoś po imieniu.
Ta nowina sprawiła, że aż się zatoczyła.
– Rety!
– Chcesz usiąść? – zatroskała Amy.
– Nie. – Zaśmiała się. Kręciło jej się w głowie. – Nic mi nie jest. Christine przechyliła głowę i przyjrzała się jej.
– Dobrze, że postanowiłaś poradzić sobie z lękiem przed sukcesem.
Maddy przycisnęła rękę do żołądka.
– Przyznając, że nie pozbędę się go tak od razu.
– Dojdziesz do tego. A na razie… – Christine zatrzymała kelnera ze srebrną tacą pełną kieliszków z szampanem. Kiedy już wszystkie trzy miały kieliszki, uniosła swój. – Za moją piękną, utalentowaną i cudowną przyjaciółkę Madeline. Życzę sukcesu i radości.
– Ja też – przyłączyła się Amy.
Kieliszki zadzwoniły wesoło, gdy się nimi trąciły.
– Dziękuję. – Serce Maddy się zacisnęło. – Cieszę się, że obie mogłyście tu być. Gdyby nie wy, nie sądzę, żebym poradziła sobie w ciągu ostatnich dni.
– I od tego właśnie są przyjaciele. – Christine przechyliła lekko kieliszek.
– Szczęściara ze mnie, że wybrałam sobie dobrych. – Maddy uśmiechnęła się do obu.
– Wiesz jednak, co to znaczy. – Christine odwróciła się do Amy. – Wykonała swoje zadanie: jej prace są w galerii.
– Zdecydowanie. – Amy rozejrzała się. – To chyba znaczy, że my musimy wziąć się do naszych zadań.
– Aha. – Christine uśmiechnęła się zalotnie do przystojniaka, który je mijał, a potem westchnęła rozczarowana, gdy objął innego faceta. – To zaczyna być przygnębiające. Wszystkie wyglądamy powalająco, a każdy przystojny facet w zasięgu wzroku to gej.
– To wy dwie wyglądacie rewelacyjnie – sprzeciwiła się Amy, podziwiając lodowato niebieską sukienkę koktajlową Christine odsłaniającą całe kilometry nóg.
– Amy, jeśli ktokolwiek dziś wygląda wspaniale, to właśnie ty – upierała się Maddy.
Wybrała czarną, długą suknię i dodała srebrny drobiazg wart fortunę, który wypożyczyła z galerii. A potem namówiła Amy na swoją krótką, czerwoną sukienkę. Maddy uśmiała się na widok miny przyjaciółki, gdy ta zdała sobie sprawę, że sukienka pasuje. I więcej, że wygląda w niej olśniewająco.
– Więc… – Christine rozejrzała się po sali. – Amy, zdecydowałaś już, gdzie pojedziesz w ramach swojego zadania?
– To zależy, jakie przyjdzie zlecenie.
Podniecenie zapłonęło w oczach Amy, które Christine podkreśliła stosownym makijażem.
– Ale zawsze chciałam pojechać do jakiegoś tropikalnego miejsca. Coś w stylu Karaibów.
– To wspaniała myśl – przytaknęła Christine.
– Myślę o rejsie. Dopóki będę na statku, nie zgubię się. Maddy zmrużyła oczy.
– Nie jestem pewna, ale to chyba oszustwo. Co powiesz na to, Christine?
– Niech mnie piorun strzeli! – Christine złapała ją za rękę, wpatrując się w stronę drzwi. – Przysięgam na Boga, że jeśli ten też jest gejem, to rezygnuję z facetów.
Maddy odwróciła się. Serce jej zamarło. Hałasy przycichły, światła przygasły, gdy patrzyła, jak mężczyzna rozgląda się po sali. Ich spojrzenia spotkały się. Uśmiechnął się.
– Joe – szepnęła z ulgą i radością.
– Joe? – powtórzyła Christine.
Maddy nie musiała patrzeć, by wiedzieć, że przyjaciółka uniosła z aprobatą brew.
– No proszę, proszę. Zdecydowanie nie przesadzałaś. Podszedł prosto do niej, manewrując w tłumie. Nadzieja sprawiła, że serce zabiło jej mocniej.
Stanął przed nią.
– Cześć.
– Przyjechałeś.
Z całego serca chciała go uściskać i poczuć, jak ją obejmuje, położyć głowę na jego piersi i usłyszeć bicie jego serca. Zakłopotał się.
– Przypomniałem sobie, że ci powiedziałem, że nie przegapiłbym tej wystawy. Pułkownik powiedział mi kiedyś, że prawdziwy mężczyzna zawsze dotrzymuje słowa.
Jeszcze mocniej poczuła, jak za nim tęskniła.
– To dobra rada i dla kobiet.
– Więc to ty jesteś Joe. – Christine podeszła bliżej.
– Och przepraszam. – Maddy otrząsnęła się. – Joe, to moje przyjaciółki.
– Niech zgadnę. – Odwrócił się do długonogiej blondynki. – Christine Ashton?
– Widzę, że Maddy opowiadała o nas. – Uścisnęła jego dłoń pewnie i mocno.
– Same pochwały, zapewniam. – Uśmiechnął się do drobnej brunetki, która wyglądała zarazem słodko i seksownie. – A ty musisz być Amy Baker.
– Tak – Amy bardziej pogłaskała jego dłoń, niż uścisnęła. – Miło cię poznać.
– Wzajemnie.
– Wiesz co, Amy? – Christine wzięła ją pod rękę. – Strasznie chcę raz jeszcze przejść się po galerii i upewnić się, że wszystko widziałyśmy. Co ty na to?
– Hm? Ach. Tak, z przyjemnością.
Odeszły, zostawiając Joego bez niczego, co oddzielałoby go od Maddy. Nic nie umniejszyło bólu na jej widok. Podpięła włosy w zachwycająco kobiecy sposób, który podkreślał sercowaty kształt twarzy. Kiedy patrzył na nią, bolało go wspomnienie sceny sprzed jej wyjazdu i rozpaczliwie chciał wszystko naprawić.
Spuścił wzrok, a potem znowu spojrzał na nią.
– Przez cały dzień nie mogłem się doczekać, kiedy z tobą porozmawiam, ale… Maddy, cholera, przy tobie nigdy nie wiem, co powiedzieć.
– Może to dobrze, bo mam dość do powiedzenia za nas dwoje.
– Tak? – Serce zacisnęło mu się ze strachu.
– Wyszedłbyś ze mną na spacer?
Sprawiała wrażenie takiej szczerej. Ogarnęła go panika.
– Jasne.
Zmusił się do zachowania spokoju i przestał zgadywać, co też może dziać się w jej głowie. Nadszedł czas, żeby zapytać dokładnie, co miała na myśli. Będzie się dopytywał, dopóki nie zyska pewności, że zrozumiał. Oczywiście na tyle, na ile mężczyzna może zrozumieć kobietę. A wtedy on powie jej dokładnie, o co jemu chodzi i czego chce.
Wyszli z jasnej, hałaśliwej galerii i otoczyła ich cicha noc. Ulice opustoszały, wszystko już pozamykano oprócz galerii. Serce Maddy waliło jak oszalałe, gdy prowadziła go na drugą stronę ulicy, na niewielki plac pośrodku miasteczka. W centrum stała wielka altana w stylu pawiloniku dla orkiestry. Wiatr szumiał wśród drzew, gdy wchodzili po schodkach. Objęła się za ramiona.
– Zimno ci?
– Nie.
„Tylko się boję” – pomyślała, gdy znaleźli się w altanie.
– Joe, mam ci tyle do powiedzenia, że nie wiem, od czego zacząć. I boję się, że wszystko zaplączę, bo ujmę to nie tak, jak trzeba.
– Nie spiesz się. – Oparł się o poręcz. – A potem przyjdzie moja kolej.
Żołądek jej się zacisnął na te słowa, ale pokiwała głową.
– Po pierwsze chcę, żebyś wiedział, że przez ostatnie dni aż mnie skręcało z żalu. Gdy jechałam tutaj, zdałam sobie sprawę, jak bardzo cię zraniłam. Zupełnie nie przyszło mi do głowy, że potraktowałam cię jak faceta, który nie potrafi znieść, że jego żona zarabia więcej od niego. I dlatego sabotowałam własny sukces.
– Tak, to prawda.
– Przepraszam. Teraz widzę, że to obraża i twoją pewność siebie jako mężczyzny, i twój obóz. W końcu nie wiemy, jak wspaniale może się rozkręcić. – Ta myśl dała jej nadzieję, której nawet wcześniej nie brała pod uwagę. – To może być ogromny sukces i zarobisz wielkie pieniądze.
– Maddy. – Przywołał ją do porządku spojrzeniem.
– Przepraszam. – Zgarbiła się. – To dla mnie bardzo trudne.
– Mogę cię o coś zapytać? Bo naprawdę muszę wiedzieć. Będziesz uważała mnie za gorszego jako mężczyznę, jeśli będę zarabiał mniej od ciebie?
– Nie! Dobry Boże, nie!
– To dlaczego myślisz, że ja tak uznam?
– Tu tak nie myślę. – Poklepała się w czoło, a potem położyła rękę na żołądku. – Ale tutaj tak. Kwestia wychowania. Trudno to zwalczyć. Nie wymażesz nauki z całego życia, gdy tylko zdasz sobie sprawę, że była zła. Nie miałam pojęcia, ile tego we mnie wsiąknęło i jak głęboko. Więc nie mogę obiecać, że to nigdy w przyszłości nie wyskoczy. Mogę tylko obiecać, że będę nad tym pracować. Jeśli mi pozwolisz. Proszę, Joe, przepraszam, że cię zraniłam. Nie chcę cię stracić.
– Och, Maddy. – Ujął jej twarz. – Posłuchaj. Ten strach w twoich oczach to powód, dla którego ja muszę cię przeprosić. Złamałem jedną z najważniejszych zasad miłości. Nie powiedziałem ci.
Zagryzła usta zastanawiając się, czy powie jej teraz.
– Byłem tak przekonany, że czyny mówią więcej niż słowa, że zapomniałem, jaką mają wagę. I moc. Znałem ludzi, którzy pod wpływem kaprysu mówili mi, że zależy im na mnie. Mówili, że kochają, a nie kochali.
– Ja kochałam…
– Ćśś… – Położył kciuk na jej ustach. – O nic cię nie oskarżam. Myślę, że może mnie wtedy kochałaś, ale nie byłaś jeszcze gotowa. Ale nie o to mi teraz chodzi. Mówię o samych słowach. Wiesz, jak mnie uderzyło, kiedy po raz pierwszy w życiu naprawdę uwierzyłem Mamie, gdy powiedziała „kocham cię”? Wiesz, że to było jak cios prosto w brzuch za każdym razem, gdy mówił to Pułkownik, a ja wierzyłem? Boże, nic, naprawdę nic na świecie tego nie przebije.
Maddy zobaczyła, że do oczu napłynęły mu łzy, i gardło jej się zacisnęło.
Przytrzymał jej twarz nieco mocniej. Patrzył jej głęboko w oczy.
– Nie dałem ci tego. Przepraszam. Z głębi serca przepraszam.
– Nie szkodzi.
– Nie, nieprawda. Jeśli w ogóle czegoś nauczyłem się z mojego pokręconego dzieciństwa, to wagi bezpieczeństwa i zapewnienia. Wiem, jak to jest myśleć, że jeśli zrobisz fałszywy krok, to cię odeślą.
– A ja wiem, jak to jest na drugim końcu. Kiedy wiesz, że ktoś cię kocha bezgranicznie, i nic, co zrobisz, choćby nie wiem jak było idiotyczne, tego nie zmieni.
– Maddy, kocham cię bezgranicznie. Od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem, i będę kochał do ostatniego oddechu. Nic tego nie zmieni. Kocham twoją magię. Kocham twój ogień. Kocham cię, bo jesteś częścią mnie, a ja częścią ciebie. Chcę przez resztę życia patrzeć, jak błyszczysz. Ale nie mogę cię zatrzymać. Nawet jeśli też mnie kochasz, to nie znaczy, że jest nam pisane być razem. Jeśli wyjedziesz, nadal będę cię kochał. Zawsze. Chcę tylko tego, co dla ciebie dobre. Ale nie będę kłamać: chcę, żebyś została. Naprawdę, naprawdę chcę. – Przycisnął ją do siebie i schował twarz w jej włosach.
– I chcę, żebyś też mnie kochała.
– Ty głuptasie. – Objęła go tak mocno, że ręce jej zadrżały. Cała zadrżała. – Oczywiście, że cię kocham. A co do zostania… – Odsunęła się, żeby spojrzeć mu w twarz. – Mam jedno pytanie.
– Jeśli chcesz mnie zapytać, czy poradzę sobie z tym, że staniesz się bogata i sławna – uśmiechnął się słabo – to odpowiedź brzmi „tak”, obiecuję.
– Nie. To jest pytanie, które ty mi kiedyś zadałeś. Naprawdę straszne pytanie i myślę, że nikt nie powinien musieć zdobywać się na odwagę, aby zadać je drugi raz. Więc teraz moja kolej. – Wzięła głęboki wdech. – Ożenisz się ze mną?
Zamiast od razu odpowiedzieć, zmarszczył brwi.
– To zależy.
– Od czego? – Serce jej zamarło.
– Dostanę pierścionek?
– Pierścionek? – Myśli Maddy pędziły jak oszalałe. Mówił serio?
– Nawet o tym nie pomyślałam.
Westchnął głośno.
– Dlatego pewne rzeczy najlepiej zostawić mężczyźnie.
Sięgnął do kieszeni, wyciągnął małe, czarne pudełeczko i otworzył. Światło zabłysło w szlifowanym kwadratowo brylancie osadzonym w pierścionku w indiańskim stylu.
– Och. Boże! To… To…
– Zamierzałem ponownie zapytać, ale teraz jest moja kolej, żeby odpowiedzieć, a to jest o niebo łatwiejsze.
– To brylant! – wykrztusiła w końcu.
– Hm? A tak, to brylant. – Spojrzał na pierścionek.
– Naprawdę wielki brylant!
– Nie jest idealny.
– Co?
– Brylant. Ma kilka skaz. – Był zakłopotany. – Uznałem, że powinnaś wiedzieć. Nie jestem pewien, czy będzie pasował.
Serce jej zmiękło.
– Może powinnam przymierzyć. Wyjął pierścionek i wsunął jej na palec.
– No i?
– Pasuje idealnie. – Zarzuciła mu ręce na szyję. – To znaczy, że się zgadzasz?
– No pewnie!
– Cudownie. Objął ją mocno.
– Kocham cię.
Maddy uznała, że to najpiękniejsze słowa na świecie.