Rozdział 3

Adrenalina buzowała w ciele Joego. Jego zmysły były w pełnym pogotowiu i natychmiast ogarnął cały obraz: ognisto-rude włosy, twarz w kształcie serca, zielone oczy, pełne usta i figura klepsydry, które na zawsze określiły mu standardy kobiecej urody. Pod żółtą bluzką i długą, rdzawą spódnicą z szerokim, skórzanym paskiem na biodrach była jeszcze bardziej apetyczna niż wcześniej.

– Prze-przepraszam – wyjąkała. – Myślałam…

Spojrzał z powrotem na jej twarz i zobaczył pobladłą skórę, przez co oczy i włosy jeszcze mocniej się odcinały. Czy to był równie wielki szok dla niej jak dla niego?

– Co tu robisz? – zapytał ponownie.

Ledwie mógł myśleć, krew głośno szumiała mu w uszach.

– Mam tu pracować. Nowy koordynator od plastyki i rzemiosła.

– Co będziesz?! – Wrzasnął głosem żołnierza w czasie walki. Ale to nie był front ani wojna. Nie musiał przekrzykiwać huku strzałów, a jego ciału nie groził postrzał. Stał w jednym z najbezpieczniejszych miejsc na świecie, w biurze obozu jego matki. Zapach sosny i szałwi napływał przez otwarte okna i drzwi. Na dworze śpiewał ptak.

A przed nim stała Maddy.

Maddy Howard. Nie Madeline Mills, jak brzmiało nazwisko kobiety, którą zatrudniła matka. Odpowiedź uderzyła go niczym pocisk prosto w pierś. Matka to ukartowała. Zrobiła specjalnie!

– Zabiję ją!

– Przepraszam. – Maddy przynajmniej miała dość przyzwoitości, aby się zarumienić. – Myślałam, że wiesz.

– Powiedziała ci, że prowadzę jej obóz? Wspomniała, że będziesz pracować dla mnie?

– Oczywiście. Zakładałam, że chciałeś… – Zrobiła krok w tył, w stronę drzwi, gotowa do ucieczki. – To ewidentnie jakaś pomyła. Może powinnam po prostu…

Wychodziła.

Jego puls wskoczył na wyższe obroty. Joe nie chciał nigdy więcej widzieć Maddy, ale teraz, kiedy się tu zjawiła, jeszcze bardziej olśniewająca niż kiedyś, jak jakaś piekielna ożywiona fantazja, nie chciał, żeby tak po prostu odeszła. Jezu, czy to aż tak zakręcone? To takie żenujące zdać sobie sprawę, że nadal jej pragnął. Piętnaście lat po tym, jak go odrzuciła, nadal jej pragnął.

– To zdecydowanie pomyłka – starał się mówić jak najspokojniej. – I chyba rzeczywiście, najlepiej jeśli po prostu…

Wskazał w stronę drzwi, tłumacząc sobie, że tak będzie najlepiej. Już się odwróciła i odchodziła ze spuszczoną głową. Jeszcze kilka kroków, a znowu zniknie z jego życia. Niewidzialna pięść chwyciła go za serce.

– Chryste, Maddy, nigdy nie byłaś dobra w myśleniu, ale tym razem przeszłaś samą siebie.

Dlaczego do cholery nadal mówił? „Zamknij się, idioto, i daj jej odejść”.

– Skąd myśl, że możesz tak sobie tu przyjechać i pracować dla mnie przez lato, jakby między nami nigdy nic nie było?

Zatrzymała się. Podniosła głowę. Gdy się odwróciła, jej oczy płonęły.

– Może stąd, że to było lata temu, a ja uznałam, że dorosłeś na tyle, by się z tym pogodzić.

– Oczywiście, że mam to już za sobą – warknął i zamierzał usiąść, aby udowodnić, do jakiego stopnia obecność Maddy jest mu obojętna.

Tyle że krzesło nie stało na miejscu i niewiele brakowało, a wylądowałby na tyłku, ale złapał równowagę. To byłoby piękne, co? Szarpnął krzesło z podłogi i z hukiem odstawił na miejsce. Opadł na nie i na oślep zaczął przerzucać papiery.

– To, że już mi przeszło, nie oznacza, że chcę, abyś dla mnie pracowała. Z tego, co pamiętam, nie byłaś najbardziej odpowiedzialną osobą na świecie.

– Nie byłam odpowiedzialna! – Poczuła ucisk w gardle. – Joe, wtedy byłam niemalże… niemalże dzieckiem.

– Dzieckiem? – Ogarnął jej kształtne ciało ostrym spojrzeniem. – Nie tak to zapamiętałem.

I rzeczywiście: wszystko pamiętał. Pamiętał, jak wyglądała nago, jak pachniała jej skóra, jak się śmiała, nawet kiedy się pieścili… nawet, kiedy z zapałem nastolatka poruszał się w niej mocno. Pamiętał doskonale, jakie to było uczucie.

Chryste. Dostał wzwodu.

Przesunął ręką po twarzy.

– Nie chcę cię tutaj.

– Twoja matka mnie zatrudniła.

– A ja zwalniam.

– Z powodu tego, co wydarzyło się, gdy byliśmy głupimi nastolatkami?

– Nie. – Zazgrzytał zębami. Nie chciał na nią patrzeć. – Ponieważ nie nadajesz się do tej pracy.

– Na stanowisko koordynatora od plastyki i rzemiosła? – Jej głos stał się wyższy o oktawę. – Mam dyplom ze sztuk pięknych. Jakim cudem nie mam kwalifikacji, aby uczyć rzemiosła na obozie letnim?

– Znam cię, Maddy. – Przerzucił ponownie papiery, robiąc bałagan w poukładanych stosach. – W szkole średniej miałaś trzy razy pracę i z każdej cię wyrzucili.

– Bo zawsze mnie namawiałeś, abym się urwała i żebyśmy pojechali nad jezioro. – Kiedy nadal na nią nie patrzył, podeszła do biurka i oparła o nie ręce. – Czy nie przyszło ci do głowy, że mogę być inną osobą niż wtedy? Wiesz, ludzie się zmieniają.

Spojrzał prosto w jej zielone oczy, tak piękne, że aż go serce bolało.

– Nie, nie aż tak.

– Najwyraźniej. – Złość dodała koloru jej policzkom. – Nadal jesteś uparty jak osioł i… i… egoistyczny jak wtedy, kiedy miałeś osiemnaście lat. Boże, co ja w tobie widziałam?

– Myślę, że oboje znamy odpowiedź na to pytanie. – Miał ochotę powiedzieć coś okrutnego, co by ją zraniło do żywego, ale słowa uwięzły mu w gardle. – Nie możesz tu pracować. Koniec dyskusji.

– Nie możesz mnie zwolnić! – wrzasnęła.

Jakie to typowe dla Maddy. Wystarczy powiedzieć jej, że czegoś nie może, i nagle jest to jedyna rzecz, którą koniecznie i absolutnie musi zrobić, choćby się waliło, paliło.

– To nie jest twój obóz. Tylko twojej matki.

– Tak, ale prowadzę go dla niej. – Wstał z krzesła, oparł dłonie na biurku i stanął z nią nos w nos. – I mówię…

Jej zapach uderzył go jak cios prosto w brzuch. Dziki, słodki aromat, który dotarł prosto do jego mózgu i uwolnił zabarykadowane wspomnienia. Smak jej ust. Dotyk jej palców na skórze. Wyraz jej twarzy, kiedy siadała mu na kolanach. Brzmienie jej głosu, gdy mówiła „kocham cię”.

To wspomnienie uderzyło najmocniej.

Spojrzał na jej usta. Wystarczyło, żeby pochylił się do przodu parę centymetrów, a mógłby posmakować jej słodkich, pełnych ust. Westchnęła cicho, jakby czytała w jego myślach.

– Madeline? – Z parkingu dobiegł głos jego matki.

Joe natychmiast wyprostował się na sekundę przed tym, kiedy starsza kobieta, utykając, weszła na tyle szybko, na ile pozwalała jej laska. Z kruchymi kośćmi i delikatnymi, siwymi włosami wyglądała jak każda osiemdziesięcioparolatka, ale błękitne oczy miała nieustająco lśniące.

Uśmiech rozświetlił jej pomarszczoną twarz.

– Jesteś! Harold przy bramie powiedział mi, że przyjechałaś. – Wyciągnęła wolną rękę. – Jak dobrze cię widzieć!

Joe stał sztywno i milczał, patrząc, jak kobiety się objęły. Miał ochotę podnieść matkę, wynieść na zewnątrz i ostro zapytać, co sobie myślała, zatrudniając Maddy i nie ostrzegając go. Nie była ani głupia, ani nieczuła. Jak mogła to zrobić?

– Mnie też miło panią widzieć. – Maddy przymknęła oczy, ciesząc się z objęć. – Tak mi pani brakowało.

– To twoja wina – zbeształa ją Mama.

– Proszę, niech pani nie zaczyna – Maddy szepnęła tak cicho, że Joe ledwie to usłyszał.

Mama odsunęła się na odległość ramienia.

– I tylko patrzcie na nią. Jeszcze piękniejsza. – Zerknęła na Joego. – Nie uważasz, że jeszcze wypiękniała?

Maddy zarumieniła się i wbiła wzrok w podłogę.

– Mamo… – powiedział z całym spokojem, na jaki było go stać. Dla całego świata mogła być Mamą Fraser, ale od dnia sfinalizowania adopcji dla niego stała się mamą. – Mogę cię prosić na słówko?

– Oczywiście. – Uśmiechnęła się i czekała.

– Na zewnątrz.

– A tu nie możesz? – zapytała tak niewinnie, że mało mu głowa nie eksplodowała.

Maddy Spiorunowała go wzrokiem.

– Chce pani kazać, żeby mnie pani zwolniła.

– A dlaczego miałabym to robić, skoro dopiero tu przyjechałaś? – Mama ścisnęła dłoń Maddy. – Nie mogłam się doczekać, żebyś tu przyjechała, moja droga.

– A ja wręcz przeciwnie – wtrącił się Joe. – Właściwe to chciałbym się dowiedzieć, skąd w ogóle Maddy wiedziała, że szukamy kogoś do pracy.

– Bo do niej napisałam, rzecz jasna – oznajmiła matka, jakby to było najbardziej oczywiste na świecie. – Potrzebowaliśmy nowego koordynatora od rzemiosła, a wiedziałam, że ona idealnie się nada. Poza tym uznałam, że taka praca będzie dobra dla kobiety, która dopiero co owdowiała. Jeden z powodów, dla którego kupiłam obóz po śmierci Pułkownika, to fakt, że nic tak nie łagodzi żalu jak towarzystwo młodych ludzi.

– Owdowiała? – Joe spojrzał na Maddy.

Była wdową? Nie wiedział nawet, że wyszła za mąż. Te parę razy, kiedy jego matka wspomniała jej imię, on albo zmieniał temat, albo wychodził z pokoju. Chociaż – co za głupek! – to tłumaczyło zmianę nazwiska. Jak mógł na to nie wpaść!

– Zgadza się, kochanie. – Smutek przyćmił oczy jego matki. – Domyślam się, że z początku jej obecność tutaj może być trochę niewygodna, ale oboje jesteście dorośli i wiem, że jesteś prawdziwym mężczyzną, który sobie z tym poradzi. Poza tym będzie mi miło mieć Maddy pod ręką. Pozostałe dziewczyny są takie młode. Tęsknię za kobietą, z którą mogłabym porozmawiać. Taką, która wie, co to znaczy stracić męża.

Joe już wiedział, że przepadł. Co mógłby powiedzieć? „Nie, nie jestem prawdziwym mężczyzną i nie poradzę sobie z tym”? Albo: „Wiem, że uratowałaś mnie od życia za kratami albo na ulicy, ale nie, nie pozwolę ci na towarzyszkę, która pomoże ci poradzić sobie z żałobą”? Nie mógł nawet powiedzieć: „Daj spokój, mamo, Pułkownik umarł lata temu”, bo sam każdego dnia za nim tęsknił.

Mama uśmiechnęła się do niego, a jej błękitne oczy rozbłysły.

– Tak naprawdę to nie masz nic przeciwko, prawda? Odpowiedział wymuszonym uśmiechem.

– Oczywiście, że nie.

– Dobrze więc. – Poklepała Maddy po dłoni. – Maddy, skarbie, przed biurem stoi mój meleks. Może pojedziesz za mną samochodem do Warsztatu, to pokażę ci, gdzie zamieszkasz.

– Ja… – Zawahała się i zerknęła w stronę Joego.

Nagle zmieniła zdanie? Znowu? „Teraz już za późno, kochana – chciał jej powiedzieć. – Wpadłaś w pułapkę tak samo jak ja”. Maddy poddała się.

– Świetny pomysł.

Kiedy kobiety wyszły, Joe opadł na krzesło i potarł twarz rękoma. „Cholera!”. A myślał, że ostatnie lato, gdy dowiedział się, że kolano ma załatwione na dobre i nigdy nie wróci do czynnej służby, było długie. Jednakże to lato zapowiadało się na najdłuższe w jego życiu.

Długie i bolesne.

Szczerze mówiąc, wolałby kolejną kulkę niż codziennie widzieć Maddy przez następne dwanaście tygodni.


Maddy miała ochotę skopać własny tyłek, kiedy jechała za samochodzikiem Mamy Fraser bitą, nierówną drogą wijącą się między cedrami i gigantycznymi głazami. Przyjazd tutaj był ogromnym błędem.

Powinna była wyjechać, kiedy tylko to zrozumiała. Właściwie zamierzała to zrobić, dopóki Joe jej nie rozzłościł.

Potarła czoło, na próżno próbując pozbyć się bólu głowy. Od lat nie straciła nad sobą panowania. A wystarczyły dwie minuty w towarzystwie Joego, aby słowa zaczęły wysypywać się z jej ust, nim zdążył je zarejestrować mózg.

Dlaczego, na Boga, Mama Fraser go nie uprzedziła? Jeśli ta kobieta zamierzała bawić się w Kupidyna, to zdecydowanie spudłowała.

Nagle Maddy poczuła się jak idiotka, że w ogóle myślała o pojednaniu. Kuliła się z zakłopotania, wspominając głupie marzenia, że spędzi spokojne lato z Joem. Równie dobrze może zamienić się w koszmar!

Dojechała do płaskiego terenu na zboczu góry. Mama zatrzymała się przed piętrowym budynkiem z cegły stojącym pośród osik. Wysiadłszy z samochodu, Maddy rozejrzała się po dolinie.

Widok dosłownie zaparł jej dech. Daleko poniżej rzeka odbijała błękitne niebo, meandrując między wysokimi, czarnymi topolami. Obóz podkreślał urodę krajobrazu rozrzuconymi rustykalnymi budynkami. Na horyzoncie piętrzyły się góry. Wszystkie te kształty i kontrasty porywały jej artystyczną duszę; aż palce świerzbiły, żeby złapać za pędzel.

– I co o tym myślisz? – zapytała Mama, opierając się na lasce, by przejść po twardej ziemi.

Słabowitość kobiety dobitnie przypomniała Maddy, ile lat upłynęło. Kiedy ostatni raz ją widziała, Mama była po sześćdziesiątce. Pułkownik żył. A Maddy nie znała jeszcze Nigela ani Christine i Amy. Minęło tyle lat, tyle życia. Co przyniesie następne dziesięć albo dwadzieścia lat?

Odwróciła się, żeby popatrzeć na dolinę.

– Stwierdziłabym, że tu jest pięknie, ale to za mało powiedziane.

– Są rzeczy, których same słowa nie oddadzą. To dlatego Bóg dał nam artystów. I dlatego ta ziemia przyciągnęła tu ich tylu. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, co obudzi w tobie.

„Jeżeli tu zostanę”. Maddy poczuła ciężar na sercu.

Matka Joego podeszła do samochodu i zajrzała przez okno na tylne siedzenie.

– Wygląda na to, że przywiozłaś nieco więcej niż standardowy plecak na obóz.

– Nigdy nie opanowałam sztuki pakowania tylko niezbędnych rzeczy.

– Cóż, przenieśmy to do twojego mieszkania.

– Mamo… – Maddy zatrzymała ją, gdy kobieta sięgała już do klamki. – Nie jestem pewna, czy to rozsądne…

– Madeline, chyba nie myślisz o tym, żeby się przestraszyć i uciec, co? Dziewczyna, którą znałam, miała więcej ikry.

– Dziewczyna, którą znałaś, dużo się nauczyła w ciągu ostatnich lat. Na przykład że nie warto pędzić przed siebie, ignorując znaki ostrzegawcze. Beztroskie działania mogą się skończyć czołowym zderzeniem.

– Tak właśnie widzisz to, co zdarzyło się między tobą a Joem? Jakby to był wypadek samochodowy?

– A jak inaczej to nazwać?

– Przeznaczenie. – Pokiwała głową i otworzyła drzwi. – A teraz chodź, wniesiemy twoje rzeczy.

Bojąc się, że kobieta sama będzie chciała nosić walizki, Maddy z trudem wytaszczyła najcięższą z tylnego siedzenia. Zawsze może ją potem znieść na dół, uspokajała się, gdy szła za Mamą po schodach na zewnątrz budynku.

– Przeznaczenie to często nic dobrego – burknęła, ciągnąc walizkę krok za krokiem.

– I nie zawsze coś złego. – Mama wspinała się, trzymając mocno za poręcz. – Och, przyznaję, swego czasu byłam zła na ciebie, bo złamałaś serce mojemu chłopcu, ale myślę, że stało się tak, jak chciał Bóg. Może i jesteście stworzeni dla siebie, ale musieliście dorosnąć. Więc Bóg oderwał cię na chwilę. A teraz sprowadził z powrotem. – Dotarła na małe półpiętro i wyciągnęła klucze z kieszeni spodni.

– Właściwie to pani mnie sprowadziła. – Maddy starała się złapać oddech. Kręciło jej się w głowie. – Zdaje sobie pani sprawę, że Joe jest teraz na panią wściekły.

– Przejdzie mu. – Mama otworzyła drzwi i weszła do środka.

– Z tego, co przed chwilą zauważyłam, nie należy do mężczyzn, którzy łatwo wybaczają i zapominają.

Maddy przeciągnęła walizkę przez próg gotowa dalej się spierać, ale mieszkanie odwróciło jej uwagę. Słabe światło pojedynczej żarówki oświetlało maleńki pokoik, gdzie ścianka działowa oddzielała kuchnię i część jadalnianą od sypialni. W powietrzu unosił się zatęchły zapach nieużywanego pomieszczenia.

Niemal się roześmiała, myśląc, że zdecydowanie przebyła daleką drogę od zamożnego domu na wzgórzach West Austin do tej chatki. Prawda jednak była taka, że dorastała w średniozamożnej okolicy i zawsze czuła się trochę nieswojo w kręgach Nigela. Nie żeby był jakimś strasznym bogaczem, stał tylko parę szczebli wyżej na drabinie społecznej od rodziny żyjącej z pensji policjanta.

Tutaj jednak miała niewielką przestrzeń, którą mogła zagospodarować. Miejsce, gdzie można uciec, malować i zacząć na nowo życie.

Mama westchnęła.

– Nasza ostatnia koordynatorka rzemiosła pięknie urządziła to mieszkanko. Teraz wygląda potwornie spartańsko.

– Nie szkodzi – zapewniła ją Maddy.

Już rozważała możliwości. Ładny obrus na okrągły stoliczek, który stał między dwoma składanymi krzesłami. Kołdra i ozdobne poszewki na poduszki i materac na metalowym stelażu. A na podniszczony, stary fotel stojący w ciemnym, zakurzonym kącie pokrowiec. Obok postawi lampę do czytania.

– Dobra nowina jest taka – Mama podeszła do zasłony – że tutaj żyje się przede wszystkim na dworze.

Pociągnęła za sznurek i odsłoniła szerokie, przesuwane, szklane drzwi. Do środka wlało się słońce, zamieniając zatłoczoną przestrzeń w coś jasnego i wspaniałego.

Maddy odstawiła walizkę i wyszła za Mamą na wielki balkon z plecionymi meblami. W glinianych donicach tkwiły resztki roślin, które nie przetrwały zimy, ale Maddy z łatwością wyobraziła sobie ten podniebny salon zalany zielenią i radosnymi kwiatami.

Podeszła do niskiej ścianki i zagapiła się na widok, stąd jeszcze piękniejszy. Wtedy jej wzrok padł na budynki biura i jej entuzjazm osłabł.

– Mamo, czemu nie powiedziała mu pani, że przyjeżdżam?

– Bo upierałby się, żebym wycofała propozycję. A teraz już przyjechałaś i jest za późno.

– Wzbudziła w nim pani ogromne poczucie winy, żeby pozwolił mi zostać.

– Tak, przyznam, że nieźle mi to wyszło. – W jej oczach pojawił się błysk.

Zwykle Maddy podzielała rozbawienie Mamy, teraz jednak westchnęła z żalem.

– Może byłoby lepiej, gdybym rzeczywiście wyjechała.

– To właśnie chcesz zrobić? Wyjechać bez walki?

– Szczerze mówiąc, myśli rozbiegły mi się w tyle stron, że nie wiem, czego chcę.

– Więc moim zdaniem masz nad czym się zastanowić. Zostań przynajmniej na tyle, żeby zorientować się, czego chcesz.

„Zrozum, czego chcesz”. Słowa z książki Jane odezwały się echem w głowie Maddy, budząc stare tęsknoty, które kiedyś były tak ważną częścią jej osoby. Tęsknoty, które zgubiła po drodze. Żeby być artystą. Nie po prostu kompetentnym malarzem, jakim była teraz, tworzącym miłe dla oka obrazy olejne. Chciała znaleźć klucz, który uwolniłby potencjał, jaki w sobie czuła.

Patrząc na krajobraz, marzyła, żeby wypakować farby i rozstawić sztalugi właśnie tutaj. Gdziekolwiek spojrzała, setki obrazów czekały na utrwalenie.

– Zostawię cię, żebyś się rozgościła. – Mama wycofała się do szklanych drzwi. – Jesteś wolna do zebrania pracowników.

– Zebrania? – Maddy otrząsnęła się z myśli, kiedy przypomniała sobie, co Joe powiedział koordynatorkom. – Och. A tak. O czwartej. – Zagryzła usta i spojrzała na biuro.

– Nie martw się. Joe ma całe popołudnie, żeby ochłonąć, a raczej nie urządzi sceny przy dziewczętach.

– Nie liczyłabym na to – zawołała do wychodzącej Mamy.

Kiedy usłyszała jej śmiech, poczuła jeszcze jedną starą tęsknotę: dlaczego nie mogła mieć takiej matki? Kogoś z taką siłą?

Została sama. Zerknęła na zegarek. Miała do spotkania trzy godziny. Mnóstwo czasu, by odezwać się do Christine i Amy, dać im znać, że dotarła cała i zdrowa.

Z trudem wciągnęła walizkę na materac. Warknęła na swój egzemplarz Jak wieść idealne życie, a w końcu spomiędzy kilku par sandałów wygrzebała niedużego laptopa. Kilka sekund później podłączyła go do gniazdka telefonicznego obok wielkiego, brzydkiego fotela.

Otworzyła skrzyknę pocztową i przejrzała nowe wiadomości od przyjaciółek. Przez ostatnie lata tak regularnie rozmawiały przez e-maile, że stało się to częścią ich codziennego życia, zupełnie jak poranna pobudka. O tej porze w dni robocze Amy powinna siedzieć przy biurku i odpowiadać w ciągu kilku sekund. Christine nie odpowie, dopóki się nie obudzi i nie zacznie szykować do cmentarnej zmiany na ostrym dyżurze.

Kiedy skończyła czytać, zaczęła nowy wątek.

Temat: Dojechałam.

Wiadomość: Mogę po prostu powiedzieć, że chcę zastrzelić Jane Redding za napisanie tej książki? „Zostaw przeszłość za sobą”. Co za bzdura!

Amy: Ups, rozumiem, że pierwsze spotkanie z Joem nie wypadło najlepiej.

Maddy: Można to tak ująć. Co udowadnia, że Jane się myliła. Przeszłość nigdy nie odchodzi. To tak jak upychanie błędów na dnie szafy. Można o nich długo nie pamiętać, ale kiedy odgarniesz najczęściej używane ciuchy, znajdujesz je: leżą tam, gdzie je zostawiłaś, niektóre nawet jeszcze brzydsze, niż pamiętałaś. Nie zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ani nie wyładniały, gdy nie patrzyłaś na nie.

Amy: Nie sądzę, by Jane chodziło o to, że powinnyśmy albo możemy zapomnieć. Miała raczej na myśli to, że powinnyśmy zaakceptować przeszłość i iść dalej, nie pozwalając, aby kontrolowała to, dokąd zmierzamy.

Maddy: Rety! Christine, dlaczego cię nie ma? Potrzebuję tej wrednej kumpelki, a nie tej dojrzalej. Chociaż, Amy, masz rację. Jestem pewna, że gdy się uspokoję, zgodzę się z tobą. Ale teraz wolałabym zastrzelić Jane. Albo Joego. Tak, właściwie to chętnie zastrzeliłabym jego.

Загрузка...