To prawda, co się mówi: czas leci szybko, gdy dobrze się bawisz.
Jak wieść idealne życie
Przeciągając się niespiesznie, Maddy powoli się budziła. Nagle znieruchomiała, gdy zdała sobie sprawę, że nie leży w swoim łóżku. I nie jest sama. Zerknęła nad ramieniem i zobaczyła, że obok śpi kamiennym snem Joe. Nawet potargany wyglądał jak zwykle przystojnie. Może nawet bardziej niż zwykle, bo mięśnie twarzy – zwykle napięte – rozluźniły się we śnie.
Zafascynowana ostrożnie obróciła się do niego i oparła głowę na ręce. Gdy patrzyła na Joego, na jej twarz wypłynął uśmiech głębokiego zadowolenia. W ciągu ostatniego tygodnia od wystawy spędziła całkiem sporo czasu w jego łóżku, ale po raz pierwszy została do rana. Właściwie to po raz pierwszy w życiu została z nim do wschodu słońca.
Jak by to było budzić się obok niego co rano przez resztę życia? Ku własnemu zaskoczeniu poczuła, że to byłoby coś właściwego. Wypełniła ją miłość. Ciepła, wibrująca i jaśniejąca. I znała odpowiedź.
„Chcę spędzić z tobą całe życie”.
Obudził się tak nagle, że przestraszył ją tym przeskokiem od snu do pełnej przytomności. Szybko rozejrzał się, a potem opadł na poduszkę i rozluźnił się. Uśmiechnął się do Maddy zaspany, wymiętoszony i seksowny.
– Dzień dobry.
– Dzień dobry. – Posłała mu szeroki uśmiech. – Szybko się budzisz.
– To pewnie hałas.
Przygarnął ją i ułożył tak, żeby oparła głowę na jego ramieniu, a ich nogi przeplotły się.
– Jaki hałas?
Nasłuchiwała czegoś poza śpiewem ptaków na kaktusie za oknem sypialni. Wczoraj zakończył się pierwszy turnus i obóz stał się niemal dziwnie pusty.
– Niczego nie słyszę.
– No właśnie. – Musnął jej czoło. – Cisza. Cały tydzień bez wrzasków.
Serce trochę jej się zacisnęło, gdy przypomniała sobie ceremonię zamknięcia i ostatnie ognisko, po którym nadszedł dzień pełen załadowanych autobusów i wylewnych pożegnań. Gdy autobusy odjechały, koordynatorki i opiekunki także wyjechały na tydzień wolnego. Nie licząc Mamy i Harolda, Maddy i Joe mieli cały obóz dla siebie.
– Wiesz, już tęsknię za Kaylee i Amandą.
– Aha, ja też. – Ziewnął. – Ale wrócą w przyszłym roku.
„Tak, tylko czy ja tu będę?”. Zagryzła usta i powstrzymała słowa. Oboje zawarli milczącą umowę, żeby nie rozmawiać o przyszłości na poziomie osobistym.
– Poza tym – dodał – kolejna partia małych potworów przyjedzie w przyszłym tygodniu.
– Tak, to radosna myśl. – Usiadła i przeciągnęła się. Przykrycie zsunęło się jej do pasa i zimne, poranne powietrze otarło się o jej skórę. – Co powiesz na kawę?
– Wolałbym ciebie. – Przesunął palcem po jej kręgosłupie.
Zerknęła przez ramię. Z Joego też zsunęło się przykrycie, całkiem odsłaniając wspaniały tors. Wsunął rękę pod głowę i zmrużył oczy pełne obietnic zmysłowych przyjemności.
Niestety spojrzała na zegarek na nocnej szafce i przypomniała sobie, co musi zrobić tego dnia.
– Kuszące – roześmiała się – ale potrzebuję kofeiny.
Wyszła z łóżka, zebrała z podłogi ubranie i skierowała się do łazienki. Tam na drzwiach znalazła dżinsową koszulę, która świetnie udawałaby szlafrok.
Wychyliła się z łazienki.
– Mogę to pożyczyć?
– Jasne, specjalnie ją tam zostawiłem.
– Och.
To ją zaskoczyło. Ciągle robił takie rzeczy. Zaopatrywał lodówkę w jej ulubioną colę. Kupował smakowe chipsy, chociaż sam wolał zwykłe. A teraz powiesił koszulę, żeby mogła ją nosić jako szlafrok, chociaż nawet nie rozmawiali o tym, że zostanie na całą noc. Po prostu zasnęła, a on jej nie obudził.
Wróciła do łazienki, zastanawiając się, czy to były wskazówki co do jego uczuć, czy też ona odczytywała więcej, niż on przekazywał. Fakt, że wspomniała o ulubionych lodach i w jego zamrażarce jak za sprawą magicznej różdżki pojawił się półtoralitrowy kubełek karmelowych, nie był deklaracją wiecznej miłości. Prawda?
To pytanie gryzło ją, nawet gdy stała w niszy kuchennej i odmierzała kawę. Usłyszała, że w łazience leci woda, i wiedziała, że zaraz Joe do niej dołączy. Z tego, co się orientowała, on też najbardziej lubił karmelowe, więc to nic nie znaczyło. Ekspres bulgotał, a ona wyjrzała przez okno. Brak odpowiedzi na pytania gryzł ją bardziej niż kiedykolwiek. Może ona zaczynała rozumieć, czego chce, ale to nie znaczy, że Joe też. Może nadal nie myślał o niczym długofalowym. To sprawiło, że jeszcze bardziej zapragnęła, aby jej przyszłość wiązała się z nim.
Od czasu wystawy dużo rozmawiali o planach obozu treningowego; mieli dużo zabawy przy przygotowaniach. Co wieczór siadali w jego biurze i na komputerze projektowali broszurki, wizytówki i nawet stronę internetową, której skończenie będzie wymagało jeszcze wiele pracy. Nigdy jednak nie rozmawiali o tym, dokąd zmierza ich związek. Albo co się stanie, gdy obóz letni się skończy.
Kilkanaście razy prawie mu powiedziała, że go kocha, co było już poważną sprawą. A teraz stała i myślała o małżeństwie, dzieciach i całym życiu razem, jeśli Bóg pozwoli. Serce ją bolało na myśl, że pragnęła tego wszystkiego, co kiedyś odrzuciła, pragnęła tak bardzo, że chciała to wykrzyczeć na głos. Ale czy uwierzyłby? Po tym, co jej powiedział, bała się, że słowa nie wystarczą, a może wręcz zaszkodzą. Przed końcem obozu będzie musiała znaleźć sposób na okazanie mu miłości, żeby uwierzył jej dość mocno. Aby uwierzył, gdy mu ją wyzna w słowach.
Sześć tygodni. To na pewno wystarczająco dużo czasu.
Nadal wyglądała przez okno, kiedy Joe wyszedł z sypialni.
Zatrzymał się, bo widok w kuchni poraził go. Poranne światło oblewało Maddy. Była tak bardzo sobą, gdy stała boso w za dużej koszuli sięgającej kolan. Pomyślał, że gdyby dano mu jedno życzenie, pragnąłby przez resztę życia budzić się co rano i znajdować Maddy w swojej kuchni skąpaną w słońcu. Chciał wyrzucić przez okno precyzyjny plan, podejść do niej, wziąć ją w objęcia i powiedzieć: „Wyjdź za mnie”. Ale ostatnim razem taki impuls wszystko zniszczył. Nie pozwoli sobie na powtórzenie takiego błędu.
Przywołał cierpliwość i podszedł do Maddy.
– Kawa już jest?
Zerknęła przez ramię, uśmiechając się i patrząc na jego nagi tors i spodnie dresowe, które zsunęły się nisko na jego biodrach.
– Właśnie się zaparzyła.
Wyjęła dwa kubki. Jemu nalała czarną, a potem zajrzała do lodówki.
– Masz śmietankę?
– Na drzwiach.
Ucieszył się, że podwędził ją wczoraj z obozowej kuchni. Pamiętał, że Maddy lubi kawę z wszelkimi możliwymi dodatkami. Zwracanie uwagi na drobiazgi zawsze było jego mocną stroną.
– Super. – Wyjęła zamknięty kartonik.
Oparł się o blat i z przyjemnością upił kilka łyków kofeiny.
– Co byś powiedziała na przebieżkę ze mną dziś rano? Zamrugała.
– Żartujesz, prawda?
– Wcale. Potraktuję cię ulgowo, a potem możemy się wykąpać w rzece.
Odwróciła się do niego z ręką na biodrze, przez co koszula uniosła się wyżej, odsłaniając więcej uda.
– Są dwa kłopoty z tym pomysłem. Po pierwsze, o ile jeszcze nie zauważyłeś, to ciało nie zostało stworzone do pocenia się.
– No nie wiem. – Uśmiechnął się do niej szeroko nad brzegiem kubka. – Ostatniej nocy sporo wypociliśmy i nie słyszałem, żebyś narzekała.
– A po drugie, nie mam czasu. Mam dziś rano spotkać się w galerii z Sylvią.
– Tak? Zawieziesz jej jakieś nowe prace?
Zmarszczył brwi, gdy zdał sobie sprawę, że nie widział, aby pracowała nad rysunkami w ostatnim tygodniu.
– Nie. – Odwróciła się, żeby nalać śmietanki. – Dwa dni temu przywieźli reprodukcje Wschodu w kanionie. Muszę je podpisać.
Odstawił kubek.
– Nic mi nie mówiłaś.
– Nie? – Wyprostowała się. – Och. Myślałam, że mówiłam.
– Pewnie nie możesz się doczekać, żeby je obejrzeć.
– Tak. – Wypuściła nerwowo powietrze. – Chociaż to bardzo dziwne uczucie pędzić, żeby przez cały dzień podpisywać swoje reprodukcje.
– Nie ma w tym nic pretensjonalnego, Maddy. To część pracy.
– Chyba tak.
Ponieważ ta rozmowa sprawiła, że poczuła się niepewnie – nadal nie potrafił tego zrozumieć – zmienił temat.
Nadszedł czas, aby przejść do fazy numer dwa jego kampanii: sprawić, aby Maddy przeprowadziła się do Santa Fe. Żołądek mu się zacisnął.
– Wiesz, tak sobie myślałem…
„Tak, to brzmi dobrze. Przyjemnie i zwyczajnie. Nic wielkiego. Po prostu rozważałem różne pomysły”.
– O czym?
Też oparła się o blat, popijając kawę.
– Przygotowania związane z obozem treningowym idą tak dobrze, że powinniśmy być gotowi do otwarcia już w zimie.
– Och, jestem pewna, że ci się uda. Musisz tylko dać ofertę i zacząć przyjmować zgłoszenia.
– Aha. – Poczuł, jak napięcie zaciska mu gardło. – Więc… – Upił łyk kawy, żeby przełknąć palącą gulę. – Myślałem sobie, że skoro tak dobrze radzisz sobie z promocją… – „Po prostu wyrzuć to z siebie, tchórzu”. Znowu napił się kawy. – To co byś powiedziała na to, żeby zostać trochę po zamknięciu letniego obozu i pomóc mnie i Derrickowi rozkręcić to wszystko?
Zakrztusiła się kawą i z trudem złapała oddech.
– Nic ci nie jest? – Zaniepokojony poklepał ją po plecach.
– Już dobrze.
Nie wyglądała dobrze. Wyglądała na przestraszoną. „O, cholera!”. Pewnie odmówi. Gdzieś się przeliczył. Źle odczytał sygnały.
– Jak… – Przycisnęła rękę do piersi. – Jak długo miałabym zostać?
„Na zawsze!”.
– Hm, to zależy. Wiem, że masz swoje życie w Austin i pewnie chcesz tam wracać, więc to nie potrwa długo. Tylko… kilka tygodni?
Przez kaszel oczy zaszły jej łzami.
– Powinnam dać radę.
– Serio? – Ogarnęła go taka ulga, że kolana się pod nim ugięły. – To byłoby świetnie.
– Więc… – Kiedy odwróciła się, by odstawić kubek do zlewu, zauważył, że ręce jej drżą. Płakała? Ale dlaczego? – Ja, hm, chyba wezmę prysznic i ubiorę się, skoro mam jechać do miasta.
– Poczekaj.
Złapał ją za rękę, nim weszła do sypialni.
Nie zdążył zapytać, co się stało, ani chociaż dobrze przyjrzeć się jej twarzy, bo wspięła się na palce, objęła go za szyję i pocałowała tak głęboko, że w jego głowie wybuchły miniaturowe fajerwerki. Szybko zareagował, obejmując ją i przechylając głowę, aby ułatwić pocałunki. Dłonie wsunęła w jego włosy, a jej język tańczył z jego językiem. Przesunął dłonie po jej plecach i wsunął pod koszulę, na nagą pupę.
„Hura!”. Odsuwając się, żeby złapać powietrze, spojrzał na nią zadziwiony.
– No-no!
Uśmiechnęła się do niego szeroko. Twarz jej jaśniała. Odchrząknął i spróbował zebrać myśli.
– Więc… hm… przyda ci się pomoc pod prysznicem?
– To zależy. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – A będę mogła wyszorować ci plecy?
„Hura do kwadratu!”.
– Tylko, jeśli ja wyszoruję twoje.
– Umowa stoi, żołnierzu.
Odwróciła się i nonszalanckim krokiem ruszyła przed nim do sypialni.
Przez całą drogę do miasta Maddy śpiewała do wtóru z radiem, a potem wpadła do galerii i rzuciła Juanicie radosne „cześć”.
– Jest Sylvia?
– Na tyłach, szykuje wszystko dla ciebie. Dam jej znać, że jesteś. Kiedy Juanita sięgnęła po słuchawkę, Maddy poszła do niszy, gdzie wisiały jej prace. Serce zabiło jej niespokojnie, gdy zobaczyła puste miejsca. Spodziewała się, że trzech będzie brakować, tyle sprzedała w czasie wystawy, ale najwyraźniej kupiono jeszcze dwa oryginały: duży pod tytułem Pędząca rzeka i małe zbliżenie kwitnącego kaktusa.
– Sylvia już idzie – powiedziała Juanita, stając za jej plecami. – Potrzebujesz pomocy w wynoszeniu rzeczy z samochodu?
– Co?
– Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, co zrobiłaś od pokazu. Jak widzisz, naprawdę potrzebujemy nowych obrazów.
– Tak… widzę. – Zagapiła się na puste miejsca. Czuła się źle, bo nie przywiozła niczego nowego. Przez cały tydzień pomagała Joemu. – Przywiozę więcej prac następnym razem.
– Maddy! – Sylvia podeszła do niej z szerokim uśmiechem. – Moja ulubienica! Juanita powiedziała mi o wystawie w Taos. I o przyjęciu w pensjonacie Dale’a. – Położyła rękę na sercu.
– Och, cóż. – Maddy wzruszyła ramionami. – To nie było na poważnie.
– Oczywiście, że było – upierała się Sylvia. – W tym tygodniu rozmawiałam przez telefon z Rickiem. Bardzo się cieszyli, że zatrzymasz się u nich przed wystawą.
– Tak? – Maddy wyjąkała z zaskoczenia.
– Zamierzają zaniknąć kurort na trzy dni i zaprosić wszystkich przyjaciół. A potem zakończyć przyjęcie pokazem w galerii Ricka. Zabawisz się.
– Sylvia… – Zabrakło jej powietrza. – Nie mogę pojechać do Taos na trzydniowe przyjęcie.
Sylvia spojrzała, nic nie rozumiejąc.
– Słucham?
– Pracuję w Magicznym Obozie.
– Ach, to. – Machnęła ręką. – Nie ma się co martwić. Dale jest człowiekiem interesu i nie zamknie kurortu w czasie letniego sezonu turystycznego. Planuje imprezę na wczesną jesień, w przerwie przed sezonem narciarskim.
– Tak, ale… – Maddy chciała wytłumaczyć, że obiecała Joemu pomóc przy obozie treningowym, lecz Sylvia złapała ją za rękę.
– A teraz chodź na tyły i obejrzyj reprodukcje. Ach tak, reprodukcje!
Serce Maddy biło szybciej, gdy Sylvia prowadziła ją przez hałaśliwy warsztat ramiarski. Sztalugi ustawiono obok jednego z warsztatów. Minęła je wzrokiem, a potem natychmiast spojrzała znowu, gdy rozpoznała Wschód w kanionie.
– O mój Boże…
Przycisnęła obie ręce do ust, gdy pojawiło się zadziwienie. Obrazek był niniejszy i nie tak żywy jak oryginał, ale zdecydowanie to był jej rysunek.
– Nie wierzę własnym oczom! Mam reprodukcje.
Kilku ramiarzy przerwało pracę, żeby popatrzeć na jej reakcję. Zdała sobie sprawę, że dla nich też musi być to zabawne – praca z artystami, oprawianie i sprzedawanie reprodukcji, tworzenie karier. A teraz ona była jednym z tych artystów. Jak to się stało?
– Drukarz odwalił kawał dobrej roboty. – Sylvia jaśniała, dopóki nie zobaczyła twarzy Maddy. – Zamierzasz się rozpłakać?
– Być może. – Wzrok zamglił jej się po raz drugi tego dnia. Dlaczego szczęście sprawia, że robi się z niej taka beksa? – Wiem, że tygodniami o tym rozmawiałyśmy, ale to nie wydawało się realne… aż do teraz.
– Proszę, siadaj.
Sylvia poprowadziła ją do barowego stołka przy jednym z warsztatów. Stworzono wysepkę porządku pośród bałaganu, żeby mogła spokojnie podpisywać reprodukcje. Obok talerza z owocami i serem stała woda butelkowana. Trzy zatemperowane ołówki leżały porządnie w szeregu. Wszystko to zrobiono dla niej.
– Siądź tutaj i popodziwiaj swoje reprodukcje przez kilka minut – uparła się Sylvia. – Muszę przynieść kalendarz. Mark, Todd? – Machnęła na dwóch ramiarzy, a potem odwróciła się do Maddy. – Nie pozwól, żeby ci faceci zmusili cię do zbyt ciężkiej pracy. Rób sobie tyle przerw, ile potrzebujesz.
– Oczywiście. – Maddy czuła się jak rozpieszczona księżniczka, kiedy mężczyźni przynieśli pierwszy stos reprodukcji do podpisania. Mark, kierownik warsztatu, sprawdził kilka pierwszych za pomocą szkła powiększającego.
– Tylko się nie denerwuj – ostrzegł ją i szybko przedarł na pół pierwszych pięć reprodukcji, po czym rzucił je na podłogę.
Maddy zaparło dech ze zgrozy.
– Co robisz?
– Odstrzeliłem wybrakowane egzemplarze.
Kiedy uzbierał mały stos reprodukcji do przyjęcia, podał je Maddy do podpisania.
Sylvia wróciła z kalendarzykiem. Wskoczyła na stołek naprzeciwko Maddy i położyła notes na stole.
– Dobra, obgadajmy terminy.
– Terminy? – Maddy podpisała kolejną reprodukcję, którą Todd natychmiast zabrał.
– Terminy wystaw. – Wsunęła okulary do czytania i przekartkowała strony kalendarza. – Pierwsza będzie wystawa Ricka, zabawny sposób rozpoczęcia działalności. Potem zabierzemy się do prawdziwej roboty na wystawie handlowej Stowarzyszenia Zawodowych Ramiarzy w L. A., po której przyjdzie kolej na targi w Dallas. Postaramy się wypełnić przerwy wystawami w galeriach, ale początkowo będzie to wolno szło, dopóki nie wyrobisz sobie nazwiska. Są jakieś tygodnie jesienią, kiedy nie możesz podróżować?
– Co? – Podłoga nagle się przechyliła i Maddy modliła się, żeby nie spaść ze stołka. – Chcesz, żebym podróżowała? Tej jesieni?
– Oczywiście.
Przypomniała sobie rozmowę z Joem. Powiedział o kilku tygodniach, ale miała nadzieję, że uda się to przedłużyć.
– Ja… ja nie mogę.
– Nie martw się. – Sylvia machnęła ręką. – Pokryjemy twoje wydatki.
– Ale… – Serce biło jej boleśnie szybko. – Nie możecie po prostu wysłać moich prac?
– Jak już zdobędziesz pozycję, będziesz mogła odpuszczać sobie wystawy handlowe i pojawiać się tylko w galeriach, ale na tym etapie chcemy, żebyś tam była, spotykała się z właścicielami galerii. Mają zobaczyć całokształt.
– Całokształt?
Pojawił się przed nią kolejny stos reprodukcji. Zagapiła się na nie bezmyślnie.
– Zdecydowanie. – Sylvia gestem ogarnęła całą Maddy. – Nie dość, że twoje prace są wspaniałe, to jesteś atrakcyjna, wygadana i przyjacielska. Chcemy, żeby właściciele galerii zakochali się w tobie tak samo jak Rick i Dale, żeby przekazali swój entuzjazm kolekcjonerom. Zaufaj mi, kochana, zrobisz bajeczną karierę.
– Ale… – Panika, z którą walczyła przez całe życie, nagle urosła, zabierając jej powietrze z płuc.
Natychmiast ją odepchnęła jak dziecko, które ucieka od brzegu głębokiego wąwozu i nie chce zobaczyć, co żyje w mrocznych głębinach. Gdyby tam spojrzała, wiedziałaby, co naprawdę ją przeraża, a ona nie chciała wiedzieć. To musiało być ohydne.
– Nie chcę bajecznej kariery.
– Co takiego?
Sylvia zamarła, a potem pokręciła głową, jakby chciała ją odświeżyć. Mark i Todd gapili się na Maddy dziwnie. W całym warsztacie jakby ucichło.
– Ja tylko… tylko… – Panika próbowała się uwolnić. – Ja nie mogę zająć się tymi wystawami, przepraszam.
Na moment zapadła cisza, a potem Sylvia spokojnie złożyła ręce na kalendarzu.
– Pozwolisz, że zapytam dlaczego?
„Bo jestem o krok od czegoś ważnego między mną a Joem. Raz już uznałam, że ja i kariera jesteśmy ważniejsze od niego. Jak się poczuje, jeśli nie dotrzymam obietnicy i nie pomogę mu przy obozie treningowym?”. Stało za tym coś jeszcze. Jakiś inny lęk, którego nie chciała zobaczyć.
– Nie potrzebuję bajecznej kariery. Naprawdę. Jeśli będzie mi dobrze szło, to wystarczy. Serio.
Sylvia spojrzała na ramiarzy.
– Przepraszam was na chwilę, muszę porozmawiać z Maddy w swoim biurze.
Walcząc z mdłościami, ruszyła za starszą kobietą do szklanych boksów. Czuła się jak dzieciak wezwany do dyrektora.
– Usiądź.
Sylvia zamknęła drzwi, co nie dawało im wiele prywatności, ponieważ i tak cały warsztat widział wnętrze. Mijając minilodówkę, Sylvia wyjęła butelkę zielonej herbaty i podała ją Maddy. Maddy usiadła, jak jej kazano, i wzięła herbatę drżącymi rękoma. Po kilku łykach gardło rozluźniło jej się na tyle, żeby mogła wreszcie spokojniej oddychać.
– Lepiej? – Sylvia usiadła na obrotowym krześle za biurkiem. Maddy pokiwała głową; nadal miała mdłości, ale już się nie bała, że rzeczywiście zwymiotuje.
– Przepraszam, nie wiem, co mi jest. Starsza kobieta przyglądała jej się przez chwilę.
– Wiesz, pracowałam z artystami przez większość życia, ale nie będę udawała, że rozumiem, o co ci tak naprawdę chodzi. Szczerze mówiąc, ciągle się boję, że wszyscy artyści świata pójdą na terapię, pokonają swoje demony i sztuka, jaką znamy, przestanie istnieć. Maddy zaśmiała się słabo.
– Pogadajmy poważnie. – Biurko zaskrzypiało, gdy Sylvia pochyliła się do przodu. – Szczerze współczuję, ale koniec końców przede wszystkim jestem kobietą interesu. Dlatego powiem, jak się sprawy mają, żebyś zrozumiała dokładnie, do czego zmierzamy. Zainwestowałam w ciebie mnóstwo pieniędzy. Ponieważ chcemy zrobić kolejne dwa wydania reprodukcji do naszego jesiennego katalogu, planuję zainwestować jeszcze więcej. Wiesz, ile czasu potrzeba, żebym wyszła na swoje?
– Nie. – Maddy gapiła się na butelkę.
– Kilka miesięcy, jeśli wszystko pójdzie dobrze. Być może rok. I to zakładając twoją pomoc przy promocji. Gdybyś przyszła do nas z jakimś dorobkiem, stać by mnie było, żeby ci pozwolić na siedzenie w domu i zajmowanie się sztuką. My zajęlibyśmy się resztą. Ale tak nie jest. Zjawiłaś się kompletnie nieznana. Więc jeśli chcesz sobie odpuścić, to bądź tak miła i powiedz mi to od razu.
Maddy wpatrywała się we wzorek na bladozielonej butelce; gałązki rozchodziły się w różnych kierunkach. Niektóre z nich krzyżowały się i biegły dalej. Inne się kończyły.
Miała przed sobą dwie ścieżki do wyboru. Jedną było po prostu życie z Joem, gdzie oboje pracowaliby przy obozie letnim i treningowym. Nadal mogłaby zajmować się malowaniem, ale na mniejszą skalę. Druga prowadziła do kariery, za którą większość artystów oddałaby duszę: sława na skalę krajową, wystawy w galeriach, podróże. Tempo byłoby wyczerpujące, ale ona nigdy nie miała nic przeciwko ciężkiej pracy. Zwłaszcza że ta praca oznaczałaby chwile sławy, bycie gwiazdą.
Podążała paznokciem jedną z krzyżujących się ścieżek. Jeśli wybierze drogę proponowaną przez Sylvię, to czy nadal będzie miała Joego? Jak on będzie się czuł, patrząc z boku na jej sławę? Chociaż bardzo ekscytował się obozem treningowym, wiedziała, że nie był to szczyt jego marzeń. To nigdy nie dorówna byciu komandosem. Lubił też patrzeć, jak ona sprzedaje swoje obrazy, ale jego oczekiwania na pewno nie sięgały zbyt daleko.
Wszystko w niej pragnęło przyjąć ofertę Sylvii, ale nie warto było ryzykować, że straci Joego. Szansę na to, na co zdecydowała się dziś rano.
Przebyła wyrysowaną ścieżkę z powrotem do rozgałęzienia.
Kariera czy miłość – przed takim wyborem stanęła.
Zamykając oczy, wybrała miłość, i poczuła, że jakaś mała część jej duszy umarła. Ale było warto. Miłość była warta każdego poświęcenia.
– Przepraszam. – Otworzyła oczy i teraz, gdy już podjęła decyzję, poczuła się pewniej. – Nie dam rady robić tych wystaw.
Sylvia siedziała przez dłuższą chwilę, rozważając nowinę.
– Dobrze więc – powiedziała w końcu. – Uważam, że popełniasz ogromny błąd, ale to twoja decyzja. Odwołam kolejne zaplanowane reprodukcje i usunę je z katalogu. Wschód w kanionie zostanie rzecz jasna, ale nie wypadnie tak dobrze bez reszty.
Te słowa sprawiły, że Maddy zabolało serce, jednak trzymała się dzielnie.
– Rozumiem.
– Mogę cię jednak prosić o przysługę?
Pokiwała głową. Czuła się tak winna, że gotowa była obiecać niemal wszystko.
– Pojedziesz chociaż na przyjęcie w Taos i zrobisz wystawę u Ricka? To dość blisko, możesz pojechać i szybko wrócić. Powinniśmy dać radę sprzedać dość oryginałów, żebym odzyskała część mojej inwestycji.
Maddy zawahała się. Nawet to wydawało się ryzykowne, ale nie tak straszne jak reszta.
– Myślisz, że będą mieli coś przeciwko, jeśli przywiozę kogoś ze sobą?
– Oczywiście, że nie – zapewniła ją Sylvia. – Jest tam tyle miejsca, że pewnie mogłabyś przywieźć trzech albo czterech gości.
– Och.
To jej poprawiło nieco humor. Zamierzała zaprosić tylko Joego i może wtedy nie miałby nic przeciwko jej wyjazdowi, ale pomyślała, że mogłaby też zaprosić przyjaciółki. Zwłaszcza że Christine powinna wreszcie skończyć staż.
– Świetnie, pojadę.
– Dziękuję. – Sylvia rozluźniła się. – A teraz, jeśli dasz radę, podpisz jeszcze parę reprodukcji.
Maddy wstała. Chciała uciec z biura, nim zmieni zdanie.
– I jeszcze jedno – dodała Sylvia, gdy szły z powrotem do warsztatu. – Wydajemy też katalog na wiosnę. Kiedy zacznie się zima, a ty zmienisz zdanie, daj mi znać. Nadal chciałabym mieć szansę na współpracę z tobą.
Maddy nie wiedziała, śmiać się czy płakać.
– Zastanowię się – odpowiedziała odruchowo, a potem skarciła się za to.
Powinna była odmówić, powiedzieć, że nie zmieni zdania. Dlaczego Sylvia musiała zostawić uchylone drzwi, kiedy ona myślała, że już je za sobą zatrzasnęła?
Gdyby tylko dało się wybrać obie drogi…
Kiedy Maddy wróciła do obozu, wysłała przyjaciółkom długi e-mail, który zapoczątkował gwałtowną wymianę listów przez następne dwa dni. Chciała je po prostu zaprosić na przyjęcie w Taos, ale skończyło się na tym, że opowiedziała wszystko o spotkaniu z Sylvią.
Odpowiedź Christine była szybka i gwałtowna: Oczywiście, że przyjedziemy na przyjęcie. (Zamknij się, Amy, wszystkim się zajmę, więc ty też jedziesz). Ale Maddy, kompletnie ci odbiło???
Amy: Nie rozumiem. Dlaczego uważasz, że plany Sylvii zdenerwują Joego? Z tego, co o nim mówiłaś, podejrzewam, że raczej by się ucieszył. A jeśli pojadę do Taos, czy to się będzie liczyć jako wypełnienie mojego zadania?
Christine: NIE! Amy, ja się wszystkim zajmę, zabiorę cię sprzed frontowych drzwi i będę z tobą na każdym kroku. Uznaj to za próbę przed samodzielnym wyjazdem. A co do twojego pytania do Maddy: No właśnie, Mad, dlaczego uważasz, że Joe by się zmartwił?
Maddy: Powiedziałam wam, że już zdecydowałam, że chcę poślubić tego mężczyznę.
Christine: I co z tego? Prosił, żebyś wybrała między nim a marzeniami? Bo jeśli tak, to jest głupim palantem.
Maddy: Nie prosił mnie o nic. Żartujesz? Nie prowadzimy ze sobą „poważnych rozmów”. Staramy się trzymać kwestii bardzo prostych i bardzo bezpiecznych.
Amy: To znaczy, że nadal nie powiedziałaś mu, że go kochasz?
Maddy: Powiem mu to, kiedy nadejdzie właściwy moment. Kiedy będę wiedziała, że mi uwierzy.
Kolejny dzień przyniósł jeszcze jedną zjadliwą odpowiedź od Christine. Amy też nie pochwalała decyzji Maddy, ale jej współczuła. Nim Maddy zdążyła odpowiedzieć, usłyszała, że schodami do jej mieszkania idzie Joe. Jego kroki były lekkie i wesołe. Jej serce zabiło radośnie.
Zamknęła laptopa – tym samym odcięła się od dezaprobaty przyjaciółek – i poszła otworzyć drzwi. Christine i Amy chciały dobrze, ale niczego nie rozumiały. Jak by mogły? To nie one były zakochane. Ściślej rzecz biorąc, Amy nigdy nie miała nikogo na poważnie, a Christine przyciągała nieudaczników, więc można było oczekiwać, że ich rady są złe.
W chwili, gdy Joe ją objął i pocałował jak wariat, wątpliwości co do wyboru zniknęły. A przynajmniej zbladły.
Uśmiechnął się do niej.
– Skończyłaś na dziś ze sztuką?
– Właściwie to… Nieważne. Tak, skończyłam.
– Świetnie. Ja też skończyłem pracę.
Kiedy wszedł do środka, zauważyła, że miał na sobie granatową koszulę, czarne spodnie i kowbojki. Bolo i srebrna klamra przy pasku sprawiały, że wyglądał, jakby zszedł z reklamy Santa Fean.
– Rety, wspaniale wyglądasz.
– Usłyszałem właśnie, że Bill Hearne gra w La Fonda. Co powiesz na kolację i tańce?
– Świetnie!