Rozdział 14

Temat: Faceci to kretyni!!!

Christine: Ej, spokojnie, co się stało? Myślałam, że z Joem wszystko idzie jak po maśle?

Maddy wyjaśniła w mailu, że Joe zrobił dokładnie to samo, czego nie potrafił jej wybaczyć, i najwyraźniej tego nie dostrzegał. Obarcza ją winą za to, że nie może jej zaufać.

Christine: Masz rację. Faceci to kretyni.

Amy: Czekajcie. Nie osądzajmy tak pospiesznie. Maddy, co mówił Joe?

Christine: A kogo to obchodzi? Na razie się powściekamy. Potem będziemy dojrzałe. Na razie, Mad, śmiało możesz się wykrzyczeć. Obiecujemy, że jeśli wszystko ci się ułoży z panem Kretynem, to nie wykorzystamy niczego, co powiesz, przeciwko niemu.

Amy: Oczywiście, że może się przy nas wywrzeszczeć, ale chciałabym poznać zdanie Joego.

Maddy wybuchnęła płaczem, pisząc odpowiedź: Wspominałam wam ostatnio, dziewczyny, jak bardzo was kocham? Pewnie nie ma możliwości, żebyście przyjechały i żebyśmy się zobaczyły?

Christine: My też cię kochamy. Przyjechałabym w okamgnieniu, ale ciągle jestem na stażu. Amy?

Chwilę trwało, nim Amy napisała: Przykro mi, nie mogę. Naprawdę. Ale nie przygotuję tak szybko nikogo, żeby zajął się biurem. No i jeszcze moja babcia.

Maddy wiedziała, że Amy się wymiguje, ale przymknęła na to oko, pisząc: W porządku, Amy. Nie myślałam trzeźwo.

Christine dyplomatycznie zmieniła temat, żeby nie drążyć kwestii lęku Amy przed podróżą: Dobra, pomyślmy, co zrobić, żeby Joepełzał przed tobą, kiedy przyjdzie dziś wieczór, myśląc, że zwykłe przepraszam pozwoli mu znowu wejść do twojego łóżka.

Tyle że Joe nie przyszedł tej nocy.

Następnego dnia Maddy zobaczyła go w jadalni. Wmaszerował, złapał tacę i walczył z jedzeniem, jakby chciał je zabić, a potem wyszedł.

Oczywiście koordynatorki zauważyły to i natychmiast pochyliły się ku sobie, szepcząc. Maddy miała ochotę krzyczeć. Zwierzanie się Amy i Christine to jedno, ale nie chciała, żeby Carol i reszta knuły, jak pogodzić ją i Joego.

W miarę jednak jak dni mijały, prawdopodobieństwo pogodzenia się stawało się coraz mniejsze. Przytłoczona tą myślą Maddy otworzyła laptopa.

Wiadomość: Jestem gotowa na dojrzałą rozmowę. Jakieś rady, jak to naprawić? Do bólu tęsknię za Joem. Przez chwilę wszystko układało się tak cudownie. Chcę tego znowu. O Boże, chyba naprawdę się w nim zakochałam.

Zawahałasię przed naciśnięciem „wyślij”. Żołądek podszedł jej do gardła. Może powinna usunąć ostatnie zdanie? Powiedzenie tego sprawi, że uczucie stanie się prawdziwsze? Zmrużyła oczy i nacisnęła „wyślij”… Siedziała jak na szpilkach, czekając na odpowiedzi przyjaciółek.

Amy: Och, Maddy. Tak mi przykro, że cierpisz. Powiedziałaś Joemu, co czujesz?

Maddy: Dobry Boże, skąd! Żartujesz? Opowiedziałam wam trochę o nim. Jeśli wypowiem słowo na „k”, natychmiast postawi wszystkie bariery ochronne.

Christine: Nie masz pewności. Może po prostu czeka, aż powiesz to pierwsza. Może sobie myśli: „Na Boga, ostatnim razem ja nadstawiłem karku, teraz jej kolej”.

Maddy: To przerażająca myśl. Zwłaszcza że nie dał mi żadnych podstaw do myślenia, że chce czegoś poważnego. Sama nawet nie wiem, czy ja tego chcę. Mój dom, moja rodzina i wy obie jesteście w Austin. Co ja wyprawiam, zakochując się w facecie, który mieszka w innym stanie?

Christine: To się nazywa nędzna wymówka! Maddy, domy się sprzedaje, rodzina doprowadza cię do szaleństwa, a chociaż będzie nam brakować ciebie w czasie lunchów, przyjaźń nie może stawać na drodze miłości. Jeśli idzie o kryzys z Joem, to myślę, że powinnaś mu powiedzieć chociaż trochę o tym, co czujesz. Nie musisz używać wielkiego słowa na „m”, ale coś mu powiedz.

Maddy: Jak mam to zrobić, kiedy on się do mnie nie odzywa?

Christine: Jezu. Poczekaj, aż dzieci zasną, zapukaj do jego drzwi, a kiedy otworzy, powiedz: „Heja, Joe, pogadajmy”.

Maddy gapiła się na list Christine przez kilka długich minut, nim zamknęła z trzaskiem laptopa. Łatwo radzić, gdy samemu nie trzeba tego zrobić.

Zdała sobie sprawę, że słońce już zachodzi, i wyszła na balkon. Brzmienie i zapach gór o zmierzchu wypełniły jej zmysły. W dole, w obozie, zobaczyła światła palące się w mieszkaniu Joego.

Może Christine miała rację. Może Joe chciał, aby wykonała pierwszy ruch. Próbowała wyobrazić sobie, co powie i jak on może na to zareagować. Strach narastał w niej ze zdumiewającą szybkością. Serce waliło jak oszalałe, dłonie pociły się. Czy to właśnie czuł Joe te lata temu, gdy zbierał się na odwagę, aby się oświadczyć?

A ona mu odmówiła.

Poczuła takie wyrzuty sumienia, że aż się skrzywiła.

A jeśli teraz stanie się odwrotnie? Jeśli odważy się powiedzieć mu, że go kocha, a on ją odrzuci?

Patrzyła przez dłuższą chwilę na światła w biurze, podczas gdy cienie się wydłużały, a powietrze stawało coraz chłodniejsze. W końcu obozowiczki dyżurujące przy fladze ruszyły do masztu obok wielkiego dzwonu. Przez głośniki płynął głos Mamy odmawiającej wieczorną modlitwę, podczas gdy dziewczynki opuściły flagę i złożyły. Potem rozległ się capstrzyk, delikatna i cicha wersja, która zwykle brzmiała dla Maddy bardzo kojąco.

Dzisiaj wydała jej się płaczliwa, że aż jej się serce ścisnęło. Patrzyła, jak dziewczynki oddalają się od masztu. Patrzyła, jak Mama wychodzi z biura, wsiada do samochodziku i rusza do domku właściciela na wzniesieniu przy bramie. Pragnęła zobaczyć, jak Joe wychodzi i idzie w kierunku Warsztatu jak co wieczór przez miniony magiczny tydzień.

Niebo ciemniało, a powietrze chłodniało. W końcu wróciła do środka, gdzie przeleżała bezsennie większość nocy. Wąskie łóżko wydawało się takie ciasne, gdy był w nim Joe. Nieraz śmiali się z tego powodu. Teraz wydawało się zdecydowanie zbyt puste.

Jej przyjaciółki miały rację. Musiała wykonać pierwszy ruch. Skoro sen ją opuścił, szukała w głowie sposobu na zrobienie pierwszego kroku. Gdyby tylko wiedziała, dokąd ją zaprowadzi. Dlaczego miłość musi być tak przerażająca i bolesna?


Następnego wieczoru Joe gapił się na papiery przed sobą, żałując, że nie pomagają mu nie myśleć o Maddy. I o pokusie, aby pójść do Warsztatu i błagać, żeby wpuściła go do łóżka. Wszystko układało się tak idealnie. Nie mogłoby tak zostać?

Patrzenie, jak odchodzi pod koniec lata, będzie i tak wystarczająco trudne. O ile boleśniejsze by było, gdyby wpuścił ją do swojego życia. Gdyby pozwolił jej być częścią planów obozu treningowego, stałyby się kolejną rzeczą przypominającą mu o niej. Nie rozumiała tego?

Usłyszał chrzęst żwiru na parkingu i podniósł głowę. Ku swojemu zdziwieniu zobaczył matkę. Zerknął na zegarek.

– Trochę za wcześnie jak na capstrzyk, prawda?

– Pomyślałam, że wpadnę z wizytą. Ostatnio było tyle pracy, że ledwie mieliśmy okazję porozmawiać.

– Tak? – Spiął się.

Za każdym razem, gdy Mama Fraser chciała porozmawiać, rzeczywiście miała coś do powiedzenia.

– Tak.

Uśmiechając się, siadła na krześle między biurkiem a tylnymi drzwiami. Nad doliną zapadał wieczór. Joe słyszał, jak obozowiczki bawią się w przeciąganie liny na boisku, korzystając z wolnego czasu między kolacją a gaszeniem świateł.

– Byłam na górze, w Warsztacie, na herbacie u Madeline. Pokazała mi kilka prac, które przygotowała na wystawę. Ta dziewczyna ma prawdziwy talent!

– Tak, wiem.

Żołądek zacisnął mu się na samo wspomnienie imienia. Mama pochyliła się i położyła przed nim kopertę.

– Prosiła, żebym ci to oddała.

– Co to jest?

Zmarszczył brwi, patrząc podejrzliwie na kopertę. Zważywszy, jak napięte ostatnio były ich stosunki, to mogło być wszystko, od zjadliwej notki mówiącej mu, żeby się wypchał, po rezygnację. Myśl o tym ostatnim sprawiła, że poczuł ogarniającą go panikę. Widywanie jej codziennie zabijało go po trochu, ale było lepsze niż niewidywanie jej w ogóle.

– No? – popędzała go matka. – Nie otworzysz? Przygotował się na słowa „Drogi Johnie, pieprz się” i otworzył kopertę nożem. Potem zagapił się na wydrukowaną kartkę.

– To zaproszenie na wystawę Maddy.

– Zgadza się.

Poczuł przypływ nadziei, a potem pojawiła się frustracja.

– Co? Nie mogła się wysilić i sama mi to doręczyć?

– Po tym, jak ostatnio się zachowywałeś? – Matka uniosła brew. – Może nie chciała, żebyś na nią warczał.

Zacisnął zęby.

– Nie warczałem na nią.

– Nie? – zachichotała, a potem westchnęła. – Może i nie, ale jasno dałeś do zrozumienia, że nie życzysz jej tu sobie.

– Powiedziała ci to?

Zwalczył pokusę, żeby się zerwać i zacząć chodzić.

– Nie. Ale mam oczy. Od ponad tygodnia zieje od ciebie chłodem. – Ze smutkiem pokręciła głową. – A już myślałam, że zaczęło się między wami układać.

– Układało się, dopóki ona…

– Dopóki ona co?

– Nic. – Poprawił stos papierów na biurku.

– Joe, chcesz, żeby Maddy wyjechała?

– Nie! – Przerażenie sprawiło, że serce zabiło mu szybciej. – Chcę…

– Czego?

„Wszystkiego! – prawie wykrzyczał. – Chcę, żeby mnie kochała, tym razem naprawdę. Tak jak ja kochałem ją, tak, że prawie to mnie zżarło od środka. Chcę, żeby mnie kochała tak jak Nigela dziwaka”.

Sama myśl o tym imieniu sprawiła, że chciał coś rozszarpać. Zamiast tego znowu przekładał papiery.

– Jeśli Maddy przysłała cię tutaj jako pośrednika, to powiedz jej, że nie ma powodu, by wyjeżdżała. Jestem w stanie uszanować granice, które wyznaczyła.

– Chcesz powiedzieć, że to od niej zieje chłodem?

– To nie takie proste. – Przetarł twarz ręką. – Posłuchaj, doceniam twoją troskę, ale naprawdę niezręcznie czuję się, rozmawiając o pewnych rzeczach z matką.

– Ach. – W jej oczach pojawił się rozumiejący błysk. – Odstawiła cię.

– Mamo. – Gorąco rozlało mu się po szyi. – Proszę. Zaśmiała się.

– Nic dziwnego, że chodzisz taki naburmuszony.

– Nieprawda.

– Niech ci będzie, humorzasty. Brak seksu często tak wpływa na facetów.

Spiorunował ją wzrokiem.

– Uparłaś się, żeby o tym rozmawiać, co? Poprawiła się na krześle.

– A może daruję ci rozmowę i opowiem historię?

– Jak wolisz. Wrócił do papierów.

– Pamiętam, jak poznałam Pułkownika.

Słysząc znajome słowa, jęknął na głos, chociaż lubił tę historię. Nie cierpiał tylko tego, że Mama za każdym razem opowiadała ją w innym celu.

– To było na tańcach USO w czasie wojny. Niewiele osób uważało go za szczególnie przystojnego nawet wtedy. Ale… – Przechyliła głowę, jakby wyobrażała go sobie, a jej twarz zajaśniała. – Nie można było mu się oprzeć.

Joe zmrużył oczy.

– Ostatnim razem, kiedy opowiadałaś tę historię, był „przerażający”.

– To też. – Roześmiała się. – Nadal go widzę, jak wchodzi do sali, krzywiąc się do wszystkich. Pozostałe dziewczyny za bardzo się bały, żeby podejść i się przywitać, chociaż po to właśnie tam byłyśmy: aby żołnierze poczuli się jak w domu. By chociaż na trochę zapomnieli o wojnie. Więc przyglądałam mu się przez dłuższy czas. Dość długo, aby zauważyć, że patrzył na tańczące na parkiecie pary z dziwną mieszanką strachu i tęsknoty. Potem spojrzał na nas, dziewczyny, i skrzywił się jeszcze bardziej. W końcu zdałam sobie sprawę, że bał się nas jeszcze bardziej niż my jego. – W jej oczach zabłysł uśmiech. – Więc podeszłam prosto do niego, a kolana się pode mną uginały, bo jeśli jednak się myliłam? Może był tak wredny, jak na to wyglądał. Nie miałam gwarancji, że nie odgryzie mi głowy. Tak to właśnie jest między mężczyznami i kobietami. Wielki strach i żadnej gwarancji.

Joe z zakłopotaniem zmarszczył brwi.

– Już doszliśmy do morału tej historii?

– Dobry Boże, skąd! Morał będzie na końcu. Na czym stanęłam?

– Poprosiłaś Pułkownika do tańca, tyle że wtedy nie był jeszcze pułkownikiem. Był majorem Patrickiem Fraserem.

– Racja. Zapytałam, czy by nie zatańczył. Spojrzał na mnie z góry. – Odchyliła do tyłu głowę, patrząc w górę, a potem zerknęła w bok na Joego. – Nawet zanim jeszcze kości mi się skurczyły, nie byłam zbyt wysoka. A wiesz, co on powiedział?

Joe zniżył głos do głębokiego basu:

– Nie jestem pewien, czy to rozsądne, proszę pani, bo moje stopy są większe od całej pani.

Skinęła głową.

– Więc zaproponowałam, żebyśmy usiedli i porozmawiali. Tego wieczoru jako ostatni wyszliśmy z potańcówki, a i tak dopiero, gdy nas praktycznie wyrzucili. Major Patrick Fraser odprowadził mnie do samochodu. Całą drogę przez wielki, pusty parking nie odezwaliśmy się do siebie nawet słowem. Myślałam, że to może przeze mnie, bo gdy wychodziliśmy, trochę się z nim droczyłam z powodu wielkich stóp. Później przyznał mi się, że milczał, bo tak bardzo chciał mnie pocałować, że aż mu się kolana trzęsły. Wyobraź sobie. – Wyszczerzyła zęby. – Pułkownikowi trzęsły się kolana.

– To się zdarza najlepszym facetom. – Joe skrzywił się do matki.

– O tak. – Ukryła rozbawienie. – Kiedy doszliśmy do mojego samochodu, zebrał się na odwagę i zapytał, czy może mnie pocałować. Powiedziałam, że tak, oczywiście, bardzo rzeczowo, spodziewając się całusa na pożegnanie. Ale kiedy mnie pocałował… – Poklepała się po sercu, a jej oczy się zamgliły. – Och, kiedy mnie pocałował… wiedziałam. Po prostu wiedziałam, że to mężczyzna dla mnie i że niezależnie od tego, jak się ułoży przyszłość, będę go kochała tak długo, jak mi Bóg pozwoli.

Znowu spojrzała na Joego i już wiedział, że nadszedł właściwy moment: zaraz usłyszy morał historii.

– A teraz wyobraź sobie, że nie zebrałabym się na odwagę i nie poprosiłabym go do tańca albo on nie odważyłby się i nie pocałowałby mnie na dobranoc. Może znaleźlibyśmy szczęście gdzie indziej, ale jestem przekonana, że nie byłoby nawet porównywalne. Niektóre rzeczy są nam po prostu pisane. Co nie znaczy, że szczęście samo wpadnie ci w ręce. Trzeba poradzić sobie ze strachem, żeby na nie zasłużyć, a potem, gdy już się je zdobędzie, codziennie pielęgnować.

– I ty myślisz, że jesteśmy sobie z Maddy pisani?

– A jak ty uważasz?

– Uważam, że nie zawsze układa się tak, jakbyśmy chcieli. I czasem nie wystarczy, że się kogoś kocha. Popatrz na Jimmy’ego – stwierdził, mając na myśli jednego ze starszych podopiecznych Mamy, który opuścił dom Fraserów na długo przed pojawieniem się Joego. Gdy ostatnio o nim słyszał, Jimmy odsiadywał drugi wyrok w więzieniu. – Dałaś mu tę samą miłość co reszcie, ale nawet to nie wystarczyło. Nie powiesz chyba, że cię nie zranił.

Zamyśliła się i pokiwała głową.

– Boli mnie, gdy myślę o Jimmym, ale z jego powodu, nie mojego. Nie żałuję, że otworzyłam dla niego dom i serce. Daliśmy mu z Pułkownikiem wszystko, co potrafiliśmy. Ale zrobiliśmy to z własnej woli. Nie doczepialiśmy do tego etykietki z ceną. Nie zastrzegaliśmy sobie, że Jimmy musi coś zrobić z tą miłością, aby nas zadowolić.

– Ale zranił cię.

– O wiele bardziej zranił siebie. – Jej bladoniebieskie oczy świdrowały go. – Joe, miłość może być i radosna, i bolesna. Jak w wesołym miasteczku. Możesz wsiąść na karuzelę, pokręcić się miło i niespiesznie albo wskoczyć na górską kolejkę z jej wzlotami i upadkami. Taka karuzela ma sporo zalet. To właśnie mieliśmy z Pułkownikiem. Cudowna przejażdżka dająca zadowolenie i przynosząca parę niespodzianek. I Bogu za to dzięki, bo wy, chłopcy, byliście jak górska kolejka. Nie zawsze było zabawnie. Nie będę cię okłamywać: niejeden raz miałam ochotę po prostu zacząć wrzeszczeć. Ale koniec końców cieszę się, że zaliczyłam wszystkie atrakcje wesołego miasteczka, nie tylko karuzelę i nie tylko górską kolejkę.

– Ja wolałbym karuzelę.

– Wiem.

Jej pełna zrozumienia twarz złagodniała. Większość osób zdziwiłaby się, słysząc takie słowa w ustach kochającego dreszczyk emocji Joego Frasera, komandosa, eksperta od materiałów wybuchowych uzależnionego od adrenaliny. Jeśli jednak idzie o związki, nim osiągnął dorosłość, tyle się najeździł górską kolejką, by mieć dość do końca życia.

I to właśnie przerażało go w Maddy. Była największą, najwspanialszą kolejką w wesołym miasteczku, z rozbłyskującymi światełkami i dźwięczącymi dzwonkami. Przyciągała go, budząc w nim łęk i podziw, tęsknotę i przerażenie – zupełnie jak w dziecku patrzącym na górską kolejkę.

– Chodzi o to, że – matka pochyliła się i poklepała go po ręce – nie zawsze masz wybór. Poza tym nie dowiesz się, jak dzika jazda cię czeka, dopóki nie wsiądziesz. Tym razem Maddy może cię zaskoczyć.

– Albo nie. – Opadł na oparcie krzesła. – Dlatego nie zamierzam narysować sobie dziesiątki na piersi i powiedzieć jej, żeby strzelała. Nie bez powodu wymyślono kamizelki kuloodporne.

– Joe. – Wykrzywiła pomarszczoną twarz. – Jeśli powiesz Maddy, że wpuścisz ją do serca, jeśli spełni pewne warunki, to znaczy, że nie nauczyłeś się o miłości tyle, ile miałam nadzieję ci przekazać.

– Boże. – Schował twarz w dłoniach. – Nie cierpię, kiedy masz rację.

– Wiem. A teraz co do tej wystawy…

Opuścił ręce i skrzywił się ostrzegawczo. Matka kompletnie to zignorowała.

– Mam nadzieję, że będę mogła jechać razem z tobą, bo jazda nocą nie sprawia mi już takiej przyjemności jak kiedyś.

Słysząc te słowa, uniósł brwi.

– Przyznajesz, że stanowisz zagrożenie na drodze?

– Nie. – Wyprostowała się na całą długość drobnego ciała. – Powiedziałam tylko, że nie lubię już jeździć nocą.

– Bo nie widzisz po ciemku.

– Bardzo dobrze widzę – upierała się. – I jeśli nie chcesz mnie zawieźć, to bez łaski, sama pojadę.

– Nie wygłupiaj się. Oczywiście, że cię zawiozę.

– Dobrze. – Rozpromieniła się i wstała. – A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko, do czasu wieczornej modlitwy popatrzę, jak dziewczynki się bawią.

Dopiero gdy wyszła, zdał sobie sprawę, jak gładko nim manipulowała. Miał trzydzieści trzy lata, a Mama Fraser nadal wiedziała, gdzie przycisnąć guzik.

Boże, jak ją kochał.

Kochać. Zmarszczył czoło przy tym słowie. Czy miał w sobie to, czego trzeba, aby kochać tak jak ona? Żeby kochać bezwarunkowo, absolutnie, bez stawiania ograniczeń, nie mając gwarancji, czy przyniesie to przyjemność, ból, czy jedno i drugie?

Wziął zaproszenie. Pomyślał o Maddy i tęsknota aż go zabolała. Czy pisane mu było kochać tę kobietę przez całe życie? Przyjmując i przyjemność, i ból, jakie mu przyniesie? Dlaczego w miłości tak niewiele rzeczy podlegało wyborowi? To było naprawdę beznadziejne. Nie chciał kochać tej kobiety.

„Tak, ale już ją kochasz”.

Pytanie tylko, co zamierzał z tym zrobić.

„Ożeń się z nią, idioto”.

Ta odpowiedź pojawiła mu się nagle w głowie, prawie pozbawiając go tchu. Już raz mu się nie udało. W tej chwili nawet się do siebie nie odzywali, więc oświadczyny nie wchodziły w grę. Musiał najpierw przygotować grunt. I to bardzo solidnie.

Potrzebował planu działania. Aha, pokiwał głową, gdy myśl nabierała kształtów. Ostatecznym celem było uczynienie Maddy stałym elementem jego życia. Dojdzie tam, przechodząc kolejne fazy.

Faza pierwsza: Wrócić do tego, co już mieli.

Faza druga: Sprawić, aby została w Santa Fe.

Faza trzecia: Włożyć jej obrączkę na palec.

Serce zabiło mu szybciej na wspomnienie porażki, ale już otrzymywał zadania, które wydawały się nie do wykonania. Musiał tylko skupić się na tym, co ma w danej chwili robić. Nie wybiegać zbyt daleko w przyszłość.

Pierwszy krok w fazie pierwszej oznaczał naprawienie niezręcznej sytuacji.

Maddy siedziała razem z Daną przy stole obozowiczek. Jadła lunch, kiedy podniosła wzrok i zobaczyła, że obok niej stoi Joe z tacą. Na ten widok podskoczyła i prawie wypuściła widelec.

– Cześć – powiedział zwyczajnie, jakby nie mieli za sobą kilku cichych dni.

– Cześć – zdołała odpowiedzieć.

Spuścił wzrok na chwilę, a potem znowu na nią spojrzał.

– Zauważyłem, że na zaproszeniu proszą o potwierdzenie.

– Tak?

– Chciałem ci powiedzieć, że zadzwoniłem do Sylvii i powiedziałem, że przyjedziemy z Mamą.

– Och. – Nadzieja i ulga natychmiast ją wypełniły, zamieniając się w ciepło oblewające twarz. – Cieszę się.

Skinął głową.

– Chciałem ci tylko to powiedzieć.

Brawo, dziewczyno.

Westchnęła z uśmiechem. Pierwszy raz nie obchodziło jej ile, osób zna szczegóły z ich miłosnego życia. Zaproponowała gałązkę oliwną i Joe ją przyjął.

Загрузка...