ROZDZIAŁ JEDENASTY

Jeszcze jeden dzień… ile już ich minęło? Bernadette odwróciła głowę, by spojrzeć na śpiącego mężczyznę, którego nagie ciało spoczywało obok niej. Był piękny… piękny, pociągający i nieskończenie niebezpieczny! Nie wiedziała nawet, ile razy pozwoliła mu się wziąć.

Ta myśl pomogła Bernadette zrozumieć, jak beznadziejnie zaplątała się w utkaną przez Dantona erotyczną sieć. Nie miała kontroli nad tym, co z nią robił. Przestała nad sobą panować już tej pierwszej nocy na plaży – na samo wspomnienie tego błogiego połączenia przejmujący dreszcz przeszywał jej ciało. Nigdy, do końca życia, nie uda jej się zapomnieć magii tej nocy – ale przecież tak nie może być dalej.

Pragnąc odzyskać choćby minimalną kontrolę nad sobą i swoją sytuacją, Bernadette usiłowała policzyć dni, które upłynęły, przypomnieć sobie dokładnie każdy z nich.

Jednego dnia pojechali odwiedzić plantację i Danton kochał się z nią przy wodospadzie. A kiedy narzekała, że ktoś może przyjść, zaśmiał się, przeprowadził ją pod wodospadem i kochał się z nią dalej w płytkiej jaskini.

Inne dni było trudniej oddzielić od siebie: łowienie ryb, pływanie w lagunie, nauka nurkowania, i kochanie się wszędzie… o każdej porze… każde z tych wspaniałych przeżyć zlewało się z innym, więc trudno było ustalić jakąś określoną kolejność wydarzeń… którego ranka? popołudnia? wieczoru czy nocy?

Danton był nienasycony. Żył w taki sposób, jakby jutra miało nie być, jakby każdy dzień musiał być wypełniony każdą rozkoszą, jaka tylko jest możliwa między mężczyzną i kobietą; a ona nie potrafiła się temu oprzeć.

I na tym polegał cały problem! Przez niego stawała się bezmyślną, pustą, pozbawioną własnej woli istotą, która reagowała jedynie na jego dotyk. Nie czekała już nawet na to, aż jej dotknie. Tak naprawdę radość sprawiało jej prowokowanie go, używanie swego ciała, aby go podniecić, celowe zachęcanie go do pocałunków i pieszczot i… zanim zdążyła się zorientować, co robi, jej dłoń już delikatnie pogłaskała jego wyciągnięte ramię.

Danton poruszył się we śnie, przekręcił się, by instynktownie do niej przylgnąć, uniósł ramię i otoczył jej talię, a potem westchnął z zadowoleniem i leżał spokojnie. Cudowne poczucie szczęścia ogarnęło Bernadette. Kochała bliskość jego ciała. Kochała…

Objawienie to uderzyło ją z oślepiającą siłą! Danton sprawiał, że zaczynała go kochać… beznadziejnie… ślepo… bezmyślnie…

Przeszył ją lęk.

„Byś mnie pokochała"… to właśnie powiedział pierwszej nocy, na plaży! Nic o pokochaniu jej!

Przebiegła w myśli wszystko, co Danton mówił w dniu jej przybycia na wyspę…

Nie byłoby dla niego wielkim triumfem uwieść ją sześć lat temu, kiedy była młoda i niewinna. Czekał, aż stanie się celem bardziej godnym wysiłku… bardziej podniecającym przeciwnikiem…

A jej decyzja w sprawie wyspy… – niczego nie ryzykował – jeśli doprowadzi do tego, by go pokochała! Jeśli uda mu się ją sobie całkowicie podporządkować i tak odda mu wszystko – siebie, wyspę – wszystko – przecież właśnie teraz tak robi. Jakie słodkie będzie to zwycięstwo nad kobietą, która gardziła nim i wszystkim, co sobą przedstawiał.


Jakież to było paradoksalne! Wszystkie te lata, kiedy nikt jej nie kochał, kiedy nie miała nikogo, kogo mogłaby kochać… nie zdawała sobie nawet sprawy, jak głęboka była potrzeba, którą Danton w niej obudził… Ale skąd mogła to wiedzieć, skoro żyła bez miłości? Nie wiedziała, nie domyślała się nawet… ale Danton wiedział – przyszło jej nagle do głowy… i to był najboleśniejszy cios!

Doprowadził do tego, że go pokochała i to była najokrutniejsza, najpodlejsza krzywda, jaką mógł jej zrobić… a to zawsze miała na celu jego okropna intryga. Teraz to widziała jasno.

Przekręcił się znowu, jego dłoń przesunęła się na jej pierś. Nawet przez sen Danton trzymał ją na uwięzi. A gdyby się obudził, ona natychmiast oddałaby się znowu w niewolę kochania i bycia kochaną. Danton umie doprowadzać ją do stanu takiej namiętności, że każda komórka jej mózgu domaga się zaspokojenia. Taką miał nad nią władzę.

Musi to przerwać! Przerwać, zanim utraci zdolność samodzielnego życia. On może sobie pozwolić na zmysłowość. Dla niego każda kobieta znaczy tyle samo. Ale ona nie jest taka, nigdy nie będzie. Gdy po upływie miesiąca odeśle ją stąd – umrze bez niego.

Pozwoliła sobie na słabość… jest jak wosk w jego rękach. I skoro nie ma sposobu, by opuścić wyspę, skoro nie ma gdzie się schować, nikogo nie można wezwać na pomoc… musi przyjąć przeciwko niemu jakąś konsekwentną postawę obronną. Stworzyć mocne, stabilne bariery!

Drżąc z wysiłku, na jaki musiała się zdobyć, by się od niego oderwać, Bernadette podniosła jego rękę i wyślizgnęła się z ogromnego łóżka. Przebiegła cicho przez dom i zatrzymała się dopiero na werandzie, gdzie chwyciła dolną część swojego bikini, którą zostawiła na krześle, by wyschła.

Nie pamiętała, co się stało z górą. Danton wyrzucił ją jakiś czas temu. Było tak przyjemnie nie przejmować się ubraniem, żyć swobodnie i zgodnie z naturą… i jeśli natychmiast nie oderwie się od tego wszystkiego, nie będzie już umiała powrócić do normalnego życia.

Jej posępne spojrzenie przesuwało się po wysmukłych palmach, olśniewająco białym pasie plaży, kuszącej, turkusowej wodzie laguny. To nie jest prawdziwy świat. Musi to pamiętać! Ta fantazja o miłości w raju skończy się po trzydziestu dniach, a potem… studiowała przecież, żeby być lekarzem. Tym właśnie chciała być… i tym będzie…

Nawet to Danton wykorzystał do własnych celów! Uwodził jej umysł tak samo jak ciało. Wykorzystał skrupulatnie i bezwzględnie narodziny dziecka Marity, by poczuła się ceniona, potrzebna i… kochana.

Gdy Ariitea posłała Tanoe do taote po pomoc, bezbłędnie odgrywał swoją rolę, pomagając jej szybko dotrzeć na miejsce, a potem uspokajając zdenerwowaną dziewczynę, gdy Bernadette pracowała nad utrzymaniem dziecka przy życiu.

Poród pośladkowy był trudny – w kanale rodnym najpierw pojawiła się pępowina i powstało poważne niebezpieczeństwo, że dziecko w trakcie porodu będzie miało odcięty dopływ krwi.

Radość, że udało się jej przyjąć ten poród… i ulga! To było cudowne – warte wszystkich lat studiów i praktyki… Danton powiedział spokojnie:

– Jesteś tu potrzebna, Bernadette. A kiedy uznasz, że jesteś na to gotowa i ty będziesz miała dziecko.

To był taki triumf i radość, że nawet teraz chciała mu wierzyć. Może to nie była tylko okrutna, bezlitosna gra? Może się myliła, a on chciał, by ich związek trwał i wcale się nie skończył? A jeśli ją kochał? A może myślał, że urodzi dziecko jak Marita… czy jej własna matka… bez korzyści płynących z małżeństwa?


Jej umysł zaczął pracować chaotycznie. Nadzieja i potrzeba miłości kazały jej powstrzymać się z oceną i pozostawić sprawy własnemu biegowi. Zaczekać i zobaczyć. Ale dręczył ją ten lęk przed utratą kontroli, przed oddaniem swojego losu w ręce Dantona, by ją potem porzucił. Jak mogłaby to znieść?

Poszukując rozpaczliwie jakiejś ucieczki przed dręczącymi myślami, Bernadette podniosła książkę, którą czytała od czasu do czasu. Był to zbiór opowiadań, ich akcja toczyła się na Polinezji i każde z nich sprawiało jej przyjemność. Więcej niż przyjemność. Człowiek, który je napisał, znał życie.

Spojrzała na nazwisko autora – Jacques Henri – i zastanawiała się, kim był, gdzie mieszkał i jak zdobył takie głębokie i subtelne zrozumienie człowieka.

Ze wszystkich książek, które czytała – wszystkich autorów, żadna nie była w takiej harmonii z jej sercem i umysłem jak ta właśnie. Nigdzie nie znalazła fałszywej nuty. Każde opowiadanie sprawiało jej niezmierną przyjemność, więc postanowiła, że jak wróci do domu, poszuka innych napisanych przez niego książek. Mogą jej przynieść ukojenie.

Bernadette westchnęła żałośnie. Powinna zakochać się w kimś takim jak Jacques Henri, a nie w bezlitosnym graczu, Dantonie Fayette.

Starała się jakoś stłumić nieznośne poczucie bezsilności, ale nie umiała się zdobyć na podjęcie żadnej decyzji. Częściową próbą oderwania się od tego, który miał nad nią taką władzę, było pójście z książką na plażę.

Maty z liści palmowych, których używali do opalania się, przysypane były piaskiem. Otrzepała jedną z nich, ułożyła ją prosto, a potem wyciągnęła się na niej. Książka otworzyła się tam, gdzie była zakładka, ale uczucia Bernadette były tak wzburzone i skomplikowane, że bez względu na podziw dla subtelności autora, nie mogła się skupić, nad tym, co czytała.

– Masz zamiar czytać?

Drgnęła na dźwięk lekko kpiącego głosu Dantona. Jak długo się jej przyglądał, widząc że nie przewróciła kartki? Czy czuł w stosunku do niej coś więcej niż pożądanie, które można łatwo zaspokoić? Uniosła wzrok i zobaczyła, że jest gotów zacząć od nowa. A ona nie przygotowała sobie żadnej obrony. Była szczególnie bezbronna, gdy nie zadawał sobie trudu, by się ubrać.

– Powinnaś była mnie obudzić – strofował ją i opadł na matę koło niej. Jego palce leciutko gładziły jej wygięte plecy. Na ramieniu jej złożył miękki, ciepły pocałunek.

Bernadette myślała o tym, co ma powiedzieć… ale jej skóra rozpływała się już w rozkoszy.

– Mój dziadek opowiadał mi podobne historie.

Cieszę się, że ci się podobają – powiedział Danton leniwie, a jego palce prześlizgnęły się wzdłuż gumki jej kostiumu. – Zdejmijmy to.

Zacisnęła zęby, zdecydowana, by nie poddawać się zawsze jego woli. Jeśli nie odzyska choćby częściowej kontroli – będzie całkowicie zgubiona.

– Nie, Dantonie – powiedziała na tyle stanowczo, na ile było ją stać. – Nadszedł czas wspólnej refleksji.

– To prawda – przyznał, z zadowoleniem pieszcząc jej atłasową skórę i bawiąc się jedwabistymi długimi włosami.

To ją bardzo rozpraszało. Bernadette nie wiedziała, co powiedzieć dalej. Była tak całkowicie skupiona na tym, co robił, że wszystkie myśli o kontrolowaniu sytuacji po prostu się rozbiegły. – Popływajmy – powiedziała ochryple i pomknęła w kierunku ciepłej wody laguny.

Ale Danton ją dogonił, tak jak przypuszczała, tak jak chciała. Jakaś resztka rozsądku podpowiadała jej, że to szaleństwo – że to gra, której reguł nie zna i w którą nie umie grać. Tylko Danton umiał. Mógł przygarnąć ją do siebie i pozbawić ją rozsądku z rozkoszy. To on kontrolował sytuację.

Ale to jest i jej świat… w którym tak dobrze jej żyć, w cieple wody, w jasnych promieniach porannego słońca, pod cudownie błękitnym niebem – z Dantonem… Nacisk jego ciała już niweczył jej gorączkowe pragnienie, by wszystko dokładnie przemyśleć.

I raz jeszcze Bernadette poddała się magii, którą roztoczył wokół niej z mistrzostwem wielkiego czarodzieja. Była jego tworem, każde drgnienie jej duszy utwierdzało ich związek – posiadającego i posiadanej. Wszystkie te głębokie, pulsujące uczucia, jakie w niej budził domagały się reakcji i odpowiedzi.

Kiedy już skończyli, Danton uśmiechnął się tylko i powiedział:

– Czy czujesz się już teraz lepiej?

Serce Bernadette ścisnęło się z bólu. Dla niego to wszystko miało jedynie na celu rozładowanie fizycznego napięcia! Kochankowie jedynie w znaczeniu zmysłowym… tylko o to mu chodziło. Chcieć wierzyć w coś więcej, to oszukiwać samą siebie. A wiedziała, że ból, który odczuwała teraz, może się tylko powiększyć. Ma tylko jedno wyjście i bez względu na to, jak będzie dla niej rozdzierające, musi go użyć.

– Dantonie… – jak to trudno było powiedzieć! – Nie chcę cię obrazić, ale…

– Nie możesz mnie obrazić – powiedział ze śmiechem.

Powiedziała to szybko, zanim słowa zdążyły uwięznąć jej w gardle:

– Chcę stąd wyjechać.

W jego roześmianych oczach pojawiła się niewiara zmieszana z kpiną.

– Dlaczego?

– Bo źle na mnie działasz! – krzyknęła, starając się zachować resztkę równowagi umysłowej.

– Nonsens! Działam na ciebie bardzo dobrze. Promieniejesz szczęściem. Przez cały czas pobytu tutaj nie miałaś ani jednego ataku astmy. Twoje ciało wykazuje wszelkie oznaki zdrowia. Może to nieprawda? – upierał się i nachylił się, by pocałować jej piersi. Chwycił ją w ramiona i uniósł w wodzie tak, że nie miała żadnego punktu oparcia, żeby się od niego odsunąć.

Słodkie ukłucia rozkoszy przeszyły ciało Bernadette i aż jęknęła, zmagając się z jego władzą, jaką podstępnie nad nią zdobył. To było tylko fizyczne… fizyczne… jej umysł buntował się z powodu zdradliwej reakcji ciała. Musi za wszelką cenę zdobyć choć trochę kontroli, zanim będzie za późno. Ona nic dla niego nie znaczy. Pragnął jej i ją zdobył. I to wszystko. Nie obchodziło go, że zerwanie będzie oznaczało dla niej katastrofę.

– Przestań – próbowała być stanowcza, choć drżała od jego pieszczot i chciała, żeby nie przestawał.

On to wiedział. Oczywiście, że to wiedział. Jego oczy miotały błyskawice pożądania. W odruchu buntu przeciwko jego bezlitosnej manipulacji stłumiła swoje podniecenie i z bólem wypowiedziała jedyne słowa, które mogły ją uchronić przed całkowitym zniewoleniem:

– Nigdy nie będę cię kochała, Dantonie.

I słodka męka się skończyła. Danton wziął głęboki oddech, a następnie chwycił ją w ramiona, próbując przekonać ją całym swoim ciałem. Całował jej powieki, delikatnie zmuszając ją, by je uniosła.

– Zostań do końca. To tylko dwadzieścia dni. Pozwól mi tylko, a postaram się zmienić twoje zdanie – mówił cicho. Pokochasz mnie. Obiecuję ci to.


Nie musiał obiecywać. Nawet jeśli to nie było prawdą teraz, stać się nią mogło w każdej chwili. Bernadette chciała wierzyć, że burza w jego oczach oznacza, że mu naprawdę na niej zależy, ale te dwadzieścia dni było dla niej zbyt poważną przeszkodą. Już teraz była prawie stracona. W ciągu dwudziestu dni posiądzie ją całkowicie.

Takie zadanie sobie wyznaczył i nie stracił wcale rachuby czasu. Jego kalkulujący na zimno umysł odliczał precyzyjnie dni. Kiedy uzyska od niej wszystko, czego chciał, kiedy ona zdecyduje o losie wyspy na jego korzyść, odeśle ją. A ona zrani swego ojca tak samo, jak skrzywdziła siebie.

Patrzyła na niego oskarżycielsko:

– Chcę, żebyś pozwolił mi odjechać, Dantonie. Jestem dla ciebie jedynie chwilową przyjemnością.

– To nieprawda, Bernadette – powiedział łagodnie. – Jesteś radością wszystkich moich chwil.

Te słowa podważyły jej kruchą obronę i na twarzy Dantona, który chyba czuł swoją przewagę, pojawił się wyraz czułości. Podniósł ręce, by odgarnąć jej włosy z twarzy. W jego oczach lśniła ciemna hipnotyczna łagodność, sięgająca w głąb jej miękkiego serca.

– Zapomnij o tym, co powiedziałaś. To był tylko chwilowy nastrój. Posłuchaj, powiem ci, w jaki sposób cię kocham…

– Nie! – wydała z siebie okrzyk czystej rozpaczy. Nie mogła znieść jego gładkich słów o miłości! Używał ich prawdopodobnie w stosunku do setek kobiet! A może tysięcy!

– To koniec! Nie mogę tego ciągnąć dłużej! – krzyczała gwałtownie. – Nie będziemy się więcej kochać! Nie będzie już między nami nić! To musi się skończyć! Natychmiast!

Nie odważyła się czekać na odpowiedź ani na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Popłynęła w kierunku plaży, a potem pobiegła do domu, serce biło jej ze strachu, że będzie ją ścigał. Nie może dać się złapać. To się nie może znowu powtórzyć. Zamknęła za sobą drzwi domu, a potem drzwi łazienki i oparła się o nie drżąc ze zdenerwowania.

Nie słychać było głośnych kroków, żadnego pościgu. Powlokła się ciężko pod prysznic i z ulgą pozwoliła, by silny strumień wody smagał ją i spłukiwał piasek z jej ciała. Nie zdobyła się nawet na wysiłek, by umyć sobie włosy. To jest skończone, powtarzała sobie. Koniec! Musi być skończone!

Ale Danton czekał na nią w salonie, kiedy wyszła z łazienki. Wstał z bambusowego fotela z ponurą twarzą, a napięcie jego było tak silne, że i jej się udzieliło. Ale przynajmniej związał pareu wokół bioder, tak, że jego obecność nie była aż tak trudna do zniesienia.

Bernadette była głęboko wdzięczna losowi, że sama zostawiła lokalny strój w łazience poprzedniej nocy. Nie było to zbyt zgrabne okrycie, dawało jej jednak trochę ochrony przed Dantonem, gdyby czegokolwiek próbował.

Ale on się nie ruszał.

– Dlaczego? – nalegał, głosem nabrzmiałym gniewem, podczas gdy jego czarne oczy zagłębiały się bezlitośnie w jej duszy i sercu.

Było więcej niż oczywiste, że Danton nie miał zamiaru pokornie poddać się jej zadaniom, i Bernadette nie miała pojęcia, w jaki sposób wprowadzi w czyn swoje ultimatum. Ale jakoś musi. To był jedyny sposób, żeby przeżyć.

– Ponieważ mam cel w życiu. A to posunęło się za daleko – oznajmiła zimnym, zduszonym głosem.

– Jesteś doskonałym kochankiem, Dantonie. Jestem ci wdzięczna za czas, jaki mi poświęciłeś. Ale co za dużo, to niezdrowo. Teraz chcę wyjechać.

– Nie możesz pozwolić sobie na to, by kogoś pokochać, Bernadette?

– Na pewno nie ciebie – odrzuciła z całą swoją dawną ognistą dumą.

– Czy w ogóle istnieje jakiś odpowiedni dla ciebie mężczyzna? – naciskał.

Ta uwaga jeszcze bardziej rozjątrzyła świeżą ranę w jej sercu. Potrzeba ranienia jego także umocniła ją w postanowieniu. Dopóki nie wskaże mężczyzny, który mógłby zdobyć jej miłość, Danton nie puści jej wolno.

– Tak, jest mężczyzna, którego mogłabym pokochać. Ktoś, kto byłby dla mnie odpowiedni – powiedziała z pewnością.

W oczach Dantona lśniły trudne do określenia, niebezpieczne emocje.

– Kto?

Bernadette uniosła głowę w pełnym pogardy buncie.

– Autor opowiadań, które czytałam tego ranka. On ma zalety, które podziwiam – prawdziwą troskę o innych, głębokie zrozumienie człowieczeństwa. Ma wrażliwość, poczucie humoru, jest konsekwentny

– wszystko to, co dla ciebie nie ma znaczenia. Jest wszystkim, czym ty nie jesteś!

– Jakie to pouczające. Jacques Henri mógłby zdobyć twoje serce. – Wargi Dantona skrzywiły się w ironicznym grymasie. – Mogłabyś kochać takiego człowieka?

– Tak. – Bernadette patrzyła na niego zjadliwie. – Porozumienie dusz jest ważniejsze i trwalsze niż porozumienie ciał. I dlatego ciebie już nie chcę, Dantonie.

– Więc – wysyczał przez zęby – nareszcie dotarliśmy do sedna sprawy!

Zacisnął szczęki. Przygryzł wargi w dzikim gniewie. Wyraźnie było widać, że stara się zachować spokój. Kiedy wreszcie zaczął mówić, jego głos pozbawiony był jakiejkolwiek barwy… zimny, monotonny monolog.

– Pozwól sobie powiedzieć, Bernadette – a nie sprawia mi to żadnej satysfakcji – że popełniłaś właśnie największy błąd w swoim życiu. I niech mi Bóg będzie świadkiem, że nigdy nie pozwolę ci zapomnieć tych słów, aż do dnia twojej śmierci. Zadajesz sobie cios własną ręką. Nieodwołalnie.

Serce jej zamarło, gdy ponura, gniewna namiętność pojawiła się na jego twarzy. Widziała jego zaciskające się i otwierające pięści. Czy posunęła się za daleko? Czy Danton może stracić opanowanie? Cofnęła się o krok w stronę łazienki, instynktownie szukając ochrony przed jego groźnym, chmurnym gniewem.

Jego głos jak bat przecinał pokój, zatrzymując ją w półkroku i chłoszcząc pogardą.

– Uciekasz przede mną… czy przed sobą?

Duma kazała Bernadette zatrzymać się i stawić mu czoła.

– Nie uciekam! Nie uciekałabym przed żadnym podobnym do ciebie brutalem i tyranem!

Zesztywniał pod wpływem tej zniewagi. Ale o dziwo, jego rozszalała furia przekształciła się w coś innego. Emanowała z niego siła… coś podobnego wyczuwała w ojcu, kiedy szykował się do grand coup… bezlitosne skradanie się tygrysa, który ma właśnie zamiar skoczyć na swoją ofiarę i rzucić się jej do gardła. Danton Fayette sprawiał właśnie teraz dokładnie takie wrażenie!

– Nie ma takiego miejsca, do którego możesz uciec – wycedził. – Nie możesz uciec przed samą sobą.

– W jego oczach widoczny był jakiś zamiar. – Widzisz, Bernadette, bez względu na to, jak bardzo mnie będziesz za to nienawidziła, musisz ponieść odpowiedzialność za swoje słowa. Prawda bowiem jest taka…

– Panie Fayette! Panie Fayette!

Nagły krzyk przerwał napięcie między nimi. Jeden z wyspiarzy – Momo – wskoczył na werandę i biegł do drzwi, dysząc i przewracając czarnymi oczami.

– Panie Fayette… przyszła pilna wiadomość… przez radio!

– Nie teraz! – powiedział rozkazująco Danton i wrócił spojrzeniem na Bernadette.

– Panie Fayette… to bardzo pilne! – zaklinał Momo.

– Nic nie jest aż tak pilne – niecierpliwił się Danton. – Odejdź.

– Wiadomość od jakiejś pani… Tammy Gardner. To w sprawie ojca taote. Miał poważny atak serca. Myślą, że umiera. Ona musi szybko wracać.

Szok i przerażenie spowodowały, że krew odpłynęła Bernadette z twarzy. Nie rozmawiała ze swoim ojcem. Za długo czekała… za długo! I nie było sposobu, żeby szybko opuścić wyspę!

Odwróciła się do Dantona krzycząc w rozpaczy:

– Widzisz, co zrobiłeś! Ty i te twoje bezwzględne, egoistyczne gry! Mój ojciec miał co do ciebie rację! Miał poważny powód do zmartwienia. I na pewno przez to zmartwienie teraz… umiera, niech cię diabli wezmą! Musisz mi natychmiast sprowadzić samolot! Muszę do niego jechać. Muszę… – dławiła się i łzy napływały jej do oczu.

– Bernadette…

Danton zrobił ku niej krok, wyraźnie pełen współczucia, ale Bernadette nie pozwoliła mu się zbliżyć.

– Nie zbliżaj się do mnie! Nic nawet do mnie nie mów! Chciałeś mnie tu uwięzić i postawić na swoim! I dostałeś to, czego chciałeś, ale ja cię za to nienawidzę! Nienawidzę cię! Nienawidzę cię! Nienawidzę…

Ostre uderzenie w policzek uciszyło ją. Danton chwycił ją za ramiona i mocno trzymał, mówiąc szybko i zwięźle:

– Wsadzę cię na pierwszy samolot z Papeete do Sydney, Bernadette. Mam helikopter na plantacji i wezmę cię nim na lotnisko Faaa, będziesz tam na czas, żeby złapać połączenie. Teraz weź się w garść i przyszykuj do podróży, a ja zajmę się koniecznymi przygotowaniami. To potrwa prawdopodobnie godzinę albo dwie, ale polecisz do ojca najszybciej, jak to możliwe.

– Możesz mnie zabrać, z wyspy? Natychmiast? – pytała oszołomiona.

– Tak. Jeśli nie będzie normalnego lotu, wezwę mój odrzutowiec z Paryża. Ale duży pasażerski samolot będzie szybszy…

– Helikopter… odrzutowiec – jego dwulicowość utwierdziła ją w tym, co o nim sądziła. Kłamał mówiąc, że nie można opuścić wyspy. To wszystko były kłamstwa… żeby osiągnąć swój cel!

– Jesteś zepsuty do szpiku kości, Dantonie!

Jego oczy zapłonęły gniewem, ale jego postawa była pełna opanowania.

– Teraz nie czas się o to spierać! Mogę przez radio porozumieć się z dowolnym miejscem na świecie, więc przed wyjazdem dowiem się o stan zdrowia

Gerarda. A teraz, jeśli możesz, zacznij się zbierać.

– Dobrze! – odburknęła.

Pocałował ją z drwiną w czoło.

– Jestem bardzo zepsuty – powiedział – ale przyślę ci Tanoe do pomocy.

Bernadette zmusiła się, by się odwrócić od Dantona Fayette i pomaszerować do sypialni. Pakowała się w oszołomieniu.

Za niecałe dwie godziny byli w powietrzu oddalając się od rajskiej wyspy Te Enata… gdzie miał miejsce początek i koniec jej związku z Dantonem Fayette!

Загрузка...