ROZDZIAŁ CZWARTY

Bernadette przeszukiwała wypożyczalnie kostiumów balowych i teatralnych, w których były różne wymyślne stroje, ale nie natrafiła na nic, co wydało by jej się odpowiednie. Nie chciała nic wyświechtanego ani zbyt oczywistego. Jej strój na ten bal maskowy musi być wyzwaniem dla Dantona Fayette i wyrażać jej pozytywny stosunek do życia, nie zdradzając jednocześnie jej tożsamości.

W końcu wpadła na pomysł, który nadawał się do jej celów i miał w sobie pewną pikanterię, ale nie było łatwo go wykonać. Projektanci i krawcowe pracujący dla pań z towarzystwa przyjęliby takie zlecenie, ale mieli zwyczaj plotkować o tym, co robią dla swoich klientów. Gdyby komuś wymknęło się słówko – a uważała, że Danton jest zdolny do tego, by się dowiadywać, w co będzie ubrana – sprawiedliwy pojedynek będzie fikcją.

Ale uśmiechnęło się do niej szczęście.

Sprzedała swojego sportowego Mercedesa i ofiarowała pieniądze schronisku dla kobiet, nalegając, aby za część tych pieniędzy nadać temu miejscu bardziej miły i przytulny charakter. Jedna z kobiet, która znalazła w nim przytułek, chętnie zgodziła się uszyć zasłony i pokrowce na poduszki.

Gdy Bernadette podziwiała jej zręczne palce, kobieta wyznała, że kiedyś pracowała w fabryce produkującej luksusową odzież i zna wszystkie sekrety szycia eleganckich ubrań. Była tak zachwycona propozycją i hojnością Bernadette i tak bardzo podniecona możliwością zrobienia dla niej kostiumu oraz maski, że z entuzjazmem przystąpiła do realizacji jej pomysłu.

Rozwiązawszy ten problem Bernadette zdecydowała się podjąć tymczasową pracę, przejmując praktykę nieobecnego lekarza. Ponieważ wielu lekarzy wyjeżdżało na wakacje o tej porze roku, miała bardzo wiele propozycji. Stwierdziła, że praca lekarza ogólnego interesuje ją bardziej i jest lżejsza niż jej poprzednia praca w szpitalu.

Była zajęta, ale nie na tyle, żeby nie móc pogawędzić ze swoimi pacjentami. I to jej odpowiadało. Nawet bardzo. Chciała nieść ludziom pomoc w znacznie szerszym niż tylko medycznym sensie tego słowa. Chciała dawać im poczucie bezpieczeństwa i sprawiać, że czuli się lepiej. Wiedziała aż nazbyt dobrze, jak to jest, kiedy się nie ma nikogo, kto by wysłuchał… i okazał troskę.

Przyszły Święta Bożego Narodzenia. Gerard Hamilton podarował Bernadette olśniewający naszyjnik z pereł i kolczyki do kompletu. Bernadette podarowała mu małą, filigranową figurkę syreny wykonaną przez Lladro.

– Jeżeli ci się uda kupić tę wyspę Te Enata, myśl, że nie ma na tej „ziemi mężczyzn" nic kobiecego, będzie dla mnie nie do zniesienia – skomentowała to sucho, zakłopotana tym, że wyraźnie zrobiła mu tym prezentem dużą przyjemność. Po raz pierwszy dała ojcu prezent, który nie był ostentacyjnie „obowiązkowy".

Prawda była taka, że czuła się trochę winna w stosunku do niego, ponieważ na bal zamierzała przyjść ze względu na Dantona. Wiedziała, że powody, które kryły się za jej decyzją, były stosunkowo mało istotne. Było jasne, że odrzucanie zaproszeń ojca przez te wszystkie lata, w świetle tego, że teraz zdecydowała się pójść, ponieważ Danton wyzwał ją na pojedynek, to zwykła dwulicowość. Czuła się… podła… i wcale jej się to nie podobało. Gerard Hamilton zmarszczył brwi.

– Danton zdradza zainteresowanie naszą ofertą, ale otwarcie się nie zdeklarował… jak dotąd! Na coś czeka. Ale ja nie wiem, na co.

Spojrzał na Bernadette i znowu to poczucie skradającego się niebezpieczeństwa przejęło go dreszczem. Na co Danton czekał… i dlaczego Gerard miał wrażenie, że osoba Bernadette była jakoś z tym związana? Całą siła woli spróbował się uspokoić.

– Skoro nie masz już Mercedesa, przyślę po ciebie w Sylwestra mój samochód – powiedział z zachęcającym uśmiechem. – Alicja i Alex czekają na to, żeby cię poznać.

– To będzie interesujące – powiedziała gładko, powątpiewając w szczerość przyrodniej siostry i brata. Nie mogła sobie wyobrazić, żeby naprawdę byli zadowoleni z obecności podrzutka w gnieździe. W końcu, gdyby naprawdę ich choć trochę obchodziła, postaraliby się w ciągu tych dwunastu lat ją poznać.

– Bardzo dziękuję, że chcesz przysłać po mnie samochód. Chętnie skorzystam. – Skoro już szła do domu ojca, powinna przybyć w tym samym stylu, w jakim mogli to zrobić Alicja i Alex.

– A może przyszłabyś na świąteczny obiad, Bernadette. Byłbym…

– Bardzo mi przykro, ale to niemożliwe. Mam dyżur chirurgiczny tam, gdzie teraz pracuję. Cały dzień.

I na tym się skończyło! Ale Gerard miał trochę satysfakcji. Jej prezent, figurka syreny – myśl… impuls, które się za nim kryły – to było pierwsze pęknięcie na dzielącej ich od dwunastu lat tafli lodu.

Następne sześć dni minęły Bernadette szybko, do czego przyczyniło się pełne radosnego podniecenia oczekiwanie. Jej kostium i maska były gotowe i Bernadette była zachwycona efektem, jaki wywoływały. Jej umysł bez ustanku pracował nad tym, jaki kostium wybierze Danton, zabawiała się także wymyślaniem tego, co mu powie, kiedy go zdemaskuje!

Faust… Mefistofeles… Casanovą… Rasputin… to były postaci, które pasowały do jego charakteru. Będzie starał się wywieść ją w pole, ale ona była pewna, że pozna go, jak tylko go zobaczy. Danton Fayette miał zbyt charakterystyczną osobowość, aby ujść jej uwagi.

W Sylwestra Bernadette miała wolny dzień. Poszła do fryzjera i dała sobie zrobić jaśniejsze pasemka w swoich ciemnoblond włosach. Długie loki wiły się miękko i spadały swobodnie. Efekt był dokładnie taki, jaki zamierzyła.

Kiedy wreszcie przyszedł czas, by zacząć się ubierać na bal, aż drżała z podniecenia. Spódnica jej kostiumu była prawdziwym dziełem sztuki: fale szyfonu stopniowo przechodziły ku górze od koloru czarnego poprzez bardzo ciemnofioletowy do jasnofioletowego i szarego z akcentami bladoróżowego i cytrynowego w pobliżu talii. Kolory te znajdowały swą kontynuację w drobniutkich perłach i cekinach z masy perłowej misternie wyszywanego paska, który zbierał w talii białą, przypominającą promienie słoneczne, plisowaną górę.

Perły, które ojciec podarował jej na Gwiazdkę, były idealnym dodatkiem do kostiumu, a poza tym założenie ich wydawało się gestem dobrej woli. Bernadette ciągle czuła się niezręcznie z powodu przyjęcia zaproszenia ojca, choć wiedziała, że nie miało to nic wspólnego z pojednawczym spotkaniem w jego domu.

Otrząsnęła się z tego uczucia i skoncentrowała całą uwagę na założeniu maski. Zakrywała ona jej twarz do potowy i była połączona z czymś w rodzaju korony ozdobionej niczym gwiazdami pięcioma punktami rozmieszczonymi na szczycie jej głowy i ponad uszami, tworzącymi wizerunek wznoszącego się słońca, lśniący tymi samymi cekinami i drobniutkimi perełkami, które zdobiły pasek. Otwory na oczy, ozdobione w ten sam sposób, stwarzały cudowny, egzotyczny efekt.

Bernadette uśmiechnęła się z zadowoleniem do swego odbicia w lustrze. Oto nadchodzi świt… dla Dantona Fayette. Nie omieszka go oświecić, jeśli będzie próbował z nią swoich ciemnych sztuczek. Pewna siebie i pełna energii zaśmiała się na myśl o czekającym ją pojedynku. Nigdy nie pozna jej w tej masce i ze zmienionymi włosami.

Gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, wybiegła z sypialni prawie tańcząc i nie mogła powstrzymać uśmiechu, kiedy zobaczyła szofera ojca, który osłupiał na jej widok.

– Panno Bernadette… – pokręcił głową, gdyż zabrakło mu słów.

– Może być, Jeffrey? – zapytała i zawirowała wokół niego.

Szofer był poczciwym człowiekiem pracującym u jej ojca przez trzydzieści lat. Wiózł ją do szkoły z internatem, kiedy jechała tam po raz pierwszy, i zawsze okazywał jej serdeczne zainteresowanie.

– Będzie pani najpiękniejsza na tym balu, panno Bernadette – oświadczył wylewnie. – Jestem pewien, że pan Hamilton będzie chciał się panią przed wszystkimi pochwalić.

– Tego właśnie bym chciała uniknąć, Jeffrey – powiedziała chłodno.

Szofer westchnął.

– Ale to naturalne – wymruczał. – Pani nawet nie wie, jak bardzo jest z pani dumny, panno Bernadette.

Dumny? Zastanawiała się w milczeniu. Nie był z niej wystarczająco dumny, aby się do niej przyznawać, kiedy była dzieckiem. Być może teraz jest inaczej, teraz jest z niej trochę dumny. W przeciwnym razie, czemu by tak nalegał, aby stać się częścią jej życia, i dlaczego ją starał się uczynić częścią swego?

Zamknęła mieszkanie i w towarzystwie szofera udała się na dół, do Rolls-Royce'a ojca. Od jej mieszkania przy Bondi Beach do słynnej rezydencji Huntingdon przy Point Piper nie było daleko. Bernadette często się zastanawiała, czy ojciec kupił ten dom dlatego, że jego nazwa przypominała swoim brzmieniem jego nazwisko, czy też tylko dlatego, że był stosowny do jego bogactwa.

Dom zbudowano przy końcu ubiegłego wieku i z całą pewnością był jedną z najbardziej prestiżowych i najdroższych rezydencji w Sydney; był położony na terenie dawnego portu i trzeba było zatrudniać więcej niż kilku służących, aby go utrzymać w pełnej świetności.

Jeffrey prowadził Rolls-Royce'a bez pośpiechu. Nagle odchrząknął i spojrzał przez ramię, aby zwrócić na siebie uwagę Bernadette.

– Czy pozwoli pani, panno Bernadette, że powiem, jak bardzo jestem zadowolony, że nareszcie odwiedzi pani dom. Nawet, jeżeli tylko dziś wieczór.

– Dziękuję, Jeffrey. Ale wiesz, że to nie ma większego znaczenia.

– Minęło już tyle czasu – powiedział z cieniem smutku. – Może nie powinienem tego mówić… Wiem, ma pani powody, żeby mieć żal do swego ojca, panno Bernadette, ale… on się robi coraz starszy. Nie powinna pani tego zapominać. Lepiej pogodzić się z nim, zanim… zanim coś się stanie.

– Czy ojcu coś dolega, Jeffrey?

– Tego nie powiedziałem – odrzekł pospiesznie. – Po prostu wiem, jak bardzo jest zadowolony z pani wizyty w Huntingdon. Mam nadzieję, że będzie się pani dobrze bawiła. I może zechce pani wkrótce przyjść znowu.

– Może – powiedziała niezobowiązująco.

Szofer umilkł, a Bernadette rozmyślała nad tym, co powiedział. Ojciec miał tylko pięćdziesiąt osiem lat i wydawał się w kwiecie wieku. Ma co najmniej następne dwadzieścia lat na to, aby „się z nim pogodzić", jeżeli w ogóle do tego dojdzie. Niech najpierw wytłumaczy, dlaczego jej zrobił taką krzywdę, pomyślała gorzko. Nigdy nawet nie spróbował!

Rolls-Royce skręcił przed bramę wjazdową do Huntigdon, zwolnił i zaczął posuwać się za innym samochodami. Goście napływali nieprzerwanym strumieniem. Trzypiętrowa rezydencja z piaskowca była oświetlona reflektorami z ogrodu i już sam jej rozmiar sprawiał imponujące wrażenie, a cóż dopiero elegancja architektury. Wejściowy portyk wspierał się na potężnych kolumnach, które majestatycznie wznosiły się do drugiego piętra. Budynek bardziej przypominał muzeum niż dom, pomyślała Bernadette, zadowolona że w nim nie mieszka.

Rolls-Royce podjechał przed frontowe schody Służący zajmujący się samochodami otworzył drzwi i pomógł Bernadette wysiąść. Przybyli przed nią goście przyglądali się jej pytająco, zanim weszli do głównego holu. Bernadette uśmiechnęła się do siebie, spokojna, że jej tożsamość pozostanie tajemnicą. Stanęła w rzędzie osób witanych przez szeika – było aż nadto oczywiste, że to sam Gerard Hamilton – koło którego z jednej strony stała dziewczyna z haremu, a Madame Pompadour z drugiej.

Nawet własny ojciec jej nie poznał. Spojrzał na zaproszenie, które mu wręczyła.

– Wiesz, dlaczego tu jestem – powiedziała szybko i cicho, przypominając sobie sugestie szofera, że

Gerard mógłby chcieć się nią chwalić. – Chciałabym pozostać incognito, tylko rodzina stanowi wyjątek.

– Zrobiłem w tym celu wszystko, co się dało. Danton nie będzie miał żadnej pomocy z mojej strony – powiedział ponuro, a potem się uśmiechnął. – Ładnie ci w tych perłach.

– Dziękuję.

Dotknął ramienia Madame Pompadour, odrywając jej uwagę od wcześniej przybyłych gości i kierując ją ku Bernadette.

– Alicjo, to jest nasz honorowy gość.

Alicja z odrobinę sztywnym uśmiechem wyciągnęła rękę.

– Witaj w Huntingdon. Ufam, że będziesz się dobrze bawić – wypowiadała te słowa z wystudiowaną uprzejmością. – Mam nadzieję, że porozmawiamy po zdjęciu masek, o północy.

– Tak. Dziękuję – wymamrotała Bernadette, której było trudno dorównać przyrodniej siostrze w opanowaniu.

Alicja, ciągle trzymając jej rękę, machała do mężczyzny przebranego za Ludwika XIV. Ten powoli oddalił się od gości, których witał.

– Alex, wprowadzisz naszego honorowego gościa, prawda? – powiedziała dobitnie Alicja.

– Z największą przyjemnością – wycedził i zanim podał Bernadette ramię, złożył przed nią wyszukany ukłon. Był równie wysoki jak Gerard, ale na tyle szczupły, że wyglądał całkiem elegancko w swoim historycznym kostiumie.

– No, no, no – prawie chichotał, wyprowadzając Bernadette z gromady witających się gości. – Nasz stary ma nie byle jaki powód do dumy. Gdybyś nie była moją krewną, siostrzyczko, próbowałbym cię przygadać.

– A jak się nazywa to, co teraz robisz? – odcięła sucho.

Jego usta zadrżały w kącikach.


– Dostałem dokładne instrukcje i nie opłaca mi się cię obrażać. Utrzymanie stylu życia, do jakiego jestem przyzwyczajony, uzależnia mnie od tatusia.

– Sądziłam, że jesteś już znany jako zawodowy fotograf? – usiłowała się dowiedzieć Bernadette.

– To tylko hobby. Z zawodu jestem playboyem. Nigdy nie dorównam drogiemu tacie, więc zaprzestałem próbowania i ponoszenia porażek. To tylko prowadzi do nerwicy. Dużo przyjemniej jest wydawać pieniądze, które on z przyjemnością zarabia.

– Rozumiem – wymruczała Bernadette, usilnie starając się, aby nie dosłyszał pogardy, jaką budziła w niej jego postawa.

– Czyżby, ślicznotko? – zakpił. – A czy rozumiesz, jakie jest twoje miejsce w wielkim planie?

Bernadette nie miała pojęcia, o jakim wielkim planie mówił, ale nie miała zamiaru się do tego przyznawać przed tym lekkoduchem. Było zupełnie oczywiste, że zarówno Alicja jak i Alex podporządkowywali się woli ojca ze względu na jego bogactwo, ale ona nie miała zamiaru. Nigdy!

– Ja mam swój własny plan, Alex – powiedziała z beztroską pogardą.

– To fascynujące – wycedził. – Moje dzisiejsze zadanie jest następujące: mam cię zaprowadzić na salę balową, zajmować się tobą, dopóki będziesz się rozglądać wśród gości, a następnie pozostawić cię samej sobie. Jeżeli ci to nie odpowiada, wydaj mi inne instrukcje. Moim obowiązkiem jest sprawiać ci przyjemność.

– A czy dobrze tańczysz? – zapytała Bernadette.

– To jedna z dyscyplin, które playboy musi uprawiać regularnie – odparł z pełnym szyderstwa dostojeństwem.

– Zatem przyjemność sprawi mi taniec z tobą. I dziękuję, Alex. Postaram się nie deptać ci po palcach.

– Świetnie! – powiedział i poprowadził ją do ogromnej, wspaniałej sali balowej.

Sala miała kształt kwadratu o boku długości przynajmniej trzydziestu metrów. Szklane drzwi na przeciwległej ścianie wychodziły na przestronne patio, z którego rozciągał się widok na przystań. Z wysokiego na dwa piętra sufitu zwisały piękne kandelabry, a na wysokości pierwszego piętra biegł wokół sali balowej krużganek. Wspaniałe schody z obu stron zbiegały w dół ku podestowi i łączyły się przed wejściem, stwarzając niemal teatralny efekt.

– Do gotowalni dla pań prowadzą schody po prawej stronie.

– Dziękuję – wyszeptała Bernadette.

Grający do tańca zespół, usytuowany naprzeciw schodów, grał jazz, a Alex prowadził Bernadette po parkiecie z lekkością, która sprawiała jej prawdziwą przyjemność. Wiele par tańczyło i Bernadette przyglądała się ostrożnie każdemu mężczyźnie, którego mijali, ale żaden z nich nie był Dantonem.

– To muzyka dla starszego pokolenia – zauważył sucho Alex. – O jedenastej zacznie inny zespół i będziemy mieli prawdziwy beat dla podniesienia temperatury – jego głos przeszedł w pełen goryczy szept. – Cholera! Jeszcze jeden!

– O co chodzi? – zapytała Bernadette.

Skrzywił się.

– Wolałbym być oryginalny. Mamy już trzech Ludwików XIV: ja, następny chętny do przejażdżki na małżeńskiej karuzeli Alicji i jeszcze jeden drań, który właśnie wszedł.

Bernadette uśmiechnęła się sama do siebie, ledwie spojrzawszy na nowo przybyłego. Jednego była pewna. Danton Fayette dołoży wszelkich starań, żeby być oryginalnym.

Ale mijała godzina za godziną, a Bernadette go nie widziała. Tańczyła z wieloma mężczyznami, a w przerwach między tańcami obchodziła całe towarzystwo zebrane w sali balowej i w patio, ale jej poszukiwania były daremne. A Alex stawał się coraz bardziej rozgoryczony, ponieważ liczba Ludwików XIV urosła do pół tuzina. Jeden z nich obnosił połyskującą broszkę w kształcie lilii wpiętą w żabot, której na pewno Alex mu zazdrościł, bo nawet jeśli była zrobiona tylko ze sztucznych kamieni, stanowiła charakterystyczny, wyróżniający szczegół.

Danton chyba specjalnie starał się przybyć późno, żeby ją rozdrażnić. Bernadette zdecydowała się udać do gotowalni, aby sprawdzić swój wygląd. Poprawiła włosy i wróciła w pobliże schodów, by spojrzeć na dół na tłum. Ale ciągle nie dostrzegała nikogo nowego w gromadzie rozbawionych gości.

Kobieta z haremu była nadal uwieszona u boku Gerarda… tak samo przez cały wieczór. Bernadette przypuszczała, że jest to Tammy Gardner, obecna kochanka jej ojca, której udawało się utrzymać go przy sobie dłużej niż innym, bo przez ponad dwa lata. Bernadette mimowolnie zaczęła się zastanawiać, jak długo udawało się to jej matce, ale natychmiast zdusiła tę myśl.

Gdzie, do diabła, był Danton?

Przypomniała sobie to, co mówił ojciec, że Danton nie uznaje żadnych reguł, i poczuła, że traci cierpliwość. Postanowiła, że zastosuje ten sam chwyt co on, i zamiast wrócić na salę balową podeszła do drzwi, które prowadziły na wielki otwarty taras, wznoszący się ponad patiem.

Lekki wiatr od strony portu był bardzo orzeźwiający. Pragnęła zdjąć maskę, ale nie odważyła się na to ryzyko. Nie może dawać Dantonowi przewagi… gdyby w poszukiwaniu jej nagle tu przyszedł. Musi gdzieś przecież być. Ale w jakim przebraniu? Zawsze ukrywa jakieś karty w rękawie, jak twierdził jej ojciec.

Bernadette rozważała to wszystko, zbliżając się do balustrady zamykającej balkon i spoglądając na światła po drugiej stronie portu, zbyt pochłonięta swymi myślami, by je naprawdę widzieć.

Ukryty – to było kluczowe słowo. W jaki sposób udawało się Dantonowi przed nią ukryć.

Skrzypnięcie krzesła przestraszyło ją i obróciła się gwałtownie. Jeden z Ludwików XIV – Alex? – podniósł się leniwie z bambusowego fotela w odległym, zaciemnionym kącie tarasu.

– Czekam na panią, Bernadette.

Głos Dantona! Zaszokowana Bernadette nie mogła wydobyć z siebie słowa, gdy zbliżał się do niej, a poniżej maski błyszczały w uśmiechu jego białe zęby.

– Mogę teraz powiedzieć, że zwyciężyłem – powiedział z pełnym bezczelności zadowoleniem.

Загрузка...