ROZDZIAŁ SZÓSTY

Bernadette nigdy nie słyszała równie niedorzecznej propozycji. Było to zupełnie pozbawione sensu… Jedno było tylko jasne, że Danton próbuje manipulować nią albo całą sytuacją, aby uzyskać jakieś korzyści dla siebie czy ludzi mieszkających na Te Enata.

– To, co mówisz, jest absurdalne – rzuciła, mając nadzieję, że zmusi go jakoś do szczerych wyjaśnień.

– Być może – w dalszym ciągu zachowywał niewzruszony, apatyczny spokój i pewność siebie.

– Dlaczego przedstawiasz mi te śmieszne propozycje? – chciała wiedzieć i zmusić go, by odkrył karty.

– To służy mojemu celowi.

Było coś szczególnego w sposobie, w jaki na nią patrzył… czyżby przebłysk chęci posiadania? Czy posunąłby się tak daleko – ryzykując przyszłość wyspy

– po to tylko, by uzyskać od niej to, czego pragnął?

Chyba było to posunięte zbyt daleko, zbyt lekkomyślne, noszące znamiona obsesji.

– Z pewnością zamierzasz być na wyspie w czasie tego miesiąca, kiedy ja tam będę? – zapytała sucho, z szyderstwem.

– Oczywiście – odpowiedział, w ogóle nie zmieszany. Uśmiechał się spokojnie, leniwie, w sposób, który sprawiał, że dostawała gęsiej skórki. – Nie chciałbym, żebyś coś przeoczyła, Bernadett. Mam zamiar służyć ci wszelką pomocą w podejmowaniu decyzji.

– Wykorzystując ten czas na to, by mnie uwieść – prychnęła w jego stronę. – Tak to sobie wyobrażasz.

– Poddaje się tylko kobieta, która chce być uwiedziona, Bernadette – mówił jedwabnym głosem.

– Oczywiście, jeśli nie możesz sobie zaufać… jeśli sądzisz, że nie uda ci się trzymać swych… zasad… przez miesiąc – jeden krótki miesiąc – to rzeczywiście powinnaś odmówić.

Prowokował ją do nowego pojedynku.

– Czy spodziewasz się, że będę z tobą mieszkać? – zapytała Bernadette, by mieć już cały obraz sytuacji.

– A chciałabyś? – rzucił, unosząc jedną brew w oczekiwaniu na odpowiedź.

– Nie – odpowiedziała stanowczo.

– Więc będziesz miała osobne mieszkanie.

Ale na pewno ją dosięgnie. Bernadette nie łudziła się w tej kwestii. Będzie ją ścigał wszelkimi dostępnymi środkami. A ona jest podatna na jego urok. Chciałaby może udowodnić, że jej zasady mogą się przeciwstawić jego urokowi, ale on będzie walczył o zwycięstwo, a ona nie może mieć pewności, że w którymś momencie nie przegra. I co wtedy? Teraz stawka jest wyższa. Przegrana może kosztować ją więcej niż tylko utratę dumy. Ceną może być jej ciało i dusza!

– Nie. Nie pojadę – powiedziała zdecydowanie.

– Co za szkoda! – rozłożył ręce i wyprostował się, jakby go to więcej nie obchodziło. – Twój ojciec przewidział, że tak odpowiesz – rzucił od niechcenia.

– Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że mimo to cię zapytałem.

– Mój ojciec? – głos Bernadette stał się przenikliwy, myśli kłębiły się jej w głowie. – Przedstawiłeś tę propozycję mojemu ojcu?

– Tak. Dziś po południu – odpowiedział tak, jak gdyby cała sprawa nie miała już znaczenia. Odwrócił się, wziął swoją perukę i maskę, jakby zapominając o wszystkim. Co oczywiście udowodniało niezbicie, jak niewiele mu na niej zależało. Chodziło mu jedynie o to, aby zabawić się nowym podbojem.

Jeśli zaś idzie o ojca, Bernadette aż trzęsła się z oburzenia, że mógł omawiać podobne propozycje z Dantonem Fayette. Ta wyspa nie była mu przecież potrzebna do niczego. Posiadanie wyspy było jedynie zaspokojeniem jego wybujałej ambicji. Część jego wielkiego planu.

Jedno mu trzeba było przyznać – wiedział przynajmniej, że ona się nie zgodzi, ale Bernadette nie miała żadnych wątpliwości, że Alicję czy Alexa zmusiłby bez skrupułów, by stali się elementem przetargu. Pionki w grze! Kupione jego bogactwem i trzymane w kieszeni na podorędziu. Dzięki Bogu, że ona miała dość rozumu, by nie wpaść w tę pułapkę.

Danton podniósł jej maskę i podał jej.

– Czy wrócimy na salę balową? – W jego czarnych oczach zalśniły diabelskie przebłyski, gdy dodał: – Twój ojciec na pewno się niepokoi naszą długą nieobecnością.

– Czekając na potwierdzenie mojej odpowiedzi, bo chyba o to ci chodzi – odcięła się gorzko.

Zacisnął wargi jakby w zastanowieniu.

– Kto wie? Ciekawe, jak zareaguje.

– Owszem – syknęła aż kipiąc wrogością.

Zaśmiał się cicho, w sposób, który spowodował, że dostała niemal gęsiej skórki. Ruszył w stronę drzwi, otworzył je i wskazał jej drogę ręką w błazeńskim półukłonie, szyderczo podejmując swoją rolę Ludwika XIV, choć nie zadał sobie trudu włożenia peruki i maski.

Bernadette nie zawracała sobie głowy maską. Chociaż nie było jeszcze północy, dla niej bal był już skończony. Przemknęła koło Dantona trzymając wysoko głowę i zbiegła ze schodów, nie czekając na niego.

Na widok ojca stojącego u podnóża schodów w towarzystwie dziewczyny z haremu zgrzytnęła zębami. Na co czekał? Żeby zobaczyć, czy wygrała pojedynek z Dantonem Fayette, czy też żeby się zorientować, do jakiego stopnia może mu się przydać przy kupnie wyspy, którą tak bardzo chciał mieć?

Wniosek z tego wieczoru płynął tylko jeden: nie będzie już nigdy więcej miała nic do czynienia ani z ojcem, ani z Dantonem Fayette.

Nie zaczęła jeszcze schodzić, gdy ojciec obrzucił ją zaniepokojonym spojrzeniem. Zdjął maskę. Jego twarz zwieńczona białym zawojem szeika wydawała się pozbawiona koloru. Była szara i zmęczona. Przyglądał się przez chwilę nieprzyjaznej twarzy Bernadette, a następnie przeniósł wzrok ponad jej ramię. Bernadette dobrze wiedziała, że Danton był jeden lub dwa kroki za nią, ale ignorowała jego obecność. Z Dantonem Fayette skończyła raz na zawsze!

Na twarzy ojca pojawił się nagle wyraz zaciętości i determinacji. Zaczął wchodzić na stopnie i doszedł do środkowego podestu, na którym właśnie znalazła się Bernadette. Rzucił wzrokiem na jej skamieniałą twarz, a następnie skierował się ku Dantonowi, który stał o stopień wyżej, górując nad nimi wszystkimi.

– Powiedziałeś jej… o wyspie. Prawda? Mimo, że prosiłem, żebyś tego nie robił? – oskarżył go gniewnie Gerard.

Danton uśmiechał się.

– Oczywiście. Wybór należał do niej w tym samym stopniu, co do ciebie, Gerardzie – od powiedział obojętny na nie skrywaną wściekłość gospodarza.

Gerard zwrócił się ku Bernadette z oczami pełnymi gorącego uczucia.

– Nie chcę, żebyś wyszła, Bernadette. Odrzuciłem propozycję Dantona dzisiaj po południu. Może sobie zatrzymać tę przeklętą wyspę na zawsze! Ty znaczysz dla mnie nieporównanie więcej.

Chwycił jej rękę, jakby pragnąc potwierdzić w ten sposób szczerość swoich uczuć.

– Przysięgam, że mówię prawdę. Uwierz Bernadette, że nie mam w tym żadnego udziału. Naprawdę żadnego!

Bernadette odwróciła się w stronę Dantona. Uśmiechał się cynicznie, a w jego czarnych oczach znowu tańczył diabelski ognik. Wierzyła ojcu. I była gorąco oburzona złośliwym rozbawieniem Dantona. Celowo dał jej do zrozumienia, że ojciec był zainteresowany jego propozycją. Chciał zadawać ból… niegodziwa zemsta za to, że go odrzuciła.

Zranił boleśnie jej dumę, zrobił głupca z jej ojca, wprowadził go w błąd, dając mu do zrozumienia, że wyspa jest na sprzedaż, a była to tylko zwykła manipulacja.

Zraniona duma spowodowała, że Bernadette podjęła gorące postanowienie. Nie może pozwolić na to, żeby Dantonowi udało się pokonać ich oboje, i w związku z tym pozostaje jej tylko jedna droga, żeby wyrównać rachunki. Musi zmienić zdanie i przyjąć jego propozycję. Teraz to sprawa honoru!

Podniosła głowę. Oczy jej płonęły, kiedy rzucała mu wyzwanie.

– Moja praca kończy się w przyszłym tygodniu. Przyjadę na Te Enata na cały miesiąc…

– Nie! – wtrącił się Gerard. – Nie rób tego, Bernadette. Nie znasz go tak dobrze jak ja.

– Pojadę, ojcze – powiedziała krótko, nie spuszczając oczu z Dantona. – Bez względu na to, jaka będzie moja decyzja, będzie wiążąca i nieodwołalna – ciągnęła przedrzeźniając jego własne słowa. – Nie zapominaj o tym, Dantonie. Chcę zobaczyć umowę sporządzoną przez prawnika i podpisaną przez ciebie, zanim opuszczę Sydney.

– Będzie tak, jak sobie życzysz – powiedział.

Bernadette uśmiechnęła się z lodowatą uprzejmością, i obiecała:

– I przysięgam ci teraz… decyzji, na jakiej ci zależy, Dantonie… nie wydam, nawet gdybyś błagał na kolanach.

– Bernadette, zlituj się, posłuchaj mnie! – wykrzyknął Gerard z rozpaczą.

Bernadette gwałtownie przeniosła spojrzenie z Dantona na ojca i zobaczyła jego pełne udręki i troski oczy. Po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że mu na niej zależy. To nie była dla niego kwestia dumy. Jemu naprawdę na niej zależy!

Ścisnęła jego dłoń w przypływie serdecznego uczucia.

– Nie martw się o mnie. Wiem, co robię. Pokręcił głową.

– Nie. Nie wiesz.

Nie sposób teraz wpłynąć na zmianę jej decyzji. Znał Bernadette zbyt dobrze, by nie doceniać siły jej postanowień. Zwrócił się w stronę człowieka, który tak bezlitośnie manipulował całą sytuacją, że on, Gerard, był bezsilny, i że swą stalową mocą, która pozwalała mu gromadzić władzę i bogactwo, powiedział:

– Niech cię diabli, Dantonie Fayette! Spróbuj tylko skrzywdzić moją córkę… z mojego powodu… a będziesz musiał się pilnować do końca życia.

– Gerardzie… – Danton pokręcił głową z wyrzutem.

– Nie denerwuj się. To dla ciebie niewskazane – powiedział łagodnie. – Zaufaj mi. Będę opiekował się twoją córką z największą troską. Rozumiem, dlaczego jesteś o nią zazdrosny. Jest rzeczywiście bezcennym skarbem – jego usta wykrzywił kpiący uśmiech. – Czy sądzisz, że mógłbym nie docenić takiej nagrody?

Potem uśmiechnął się do Bernadette, a jego czarne oczy zalśniły w oczekiwaniu.

– Będę czekał na ciebie na Te Enata. Do zobaczenia za tydzień, Bernadette.

Ukłonił się zamaszyście i zostawił ich, udając się sprężystym krokiem w stronę głównego holu.

Bernadette zwróciła się w stronę ojca, którego spojrzenie odprowadzało Dantona.

– Należą ci się ode mnie przeprosiny – powiedziała łagodnie.

Westchnął i odwrócił zmęczoną, napiętą twarz do Bernadette.

– Chciałbym… – duma usztywniła jego sylwetkę. – Być może kiedyś wysłuchasz mnie… bez uprzedzeń.

Nie czekał na odpowiedź. Odwrócił się, podszedł do poręczy i uchwycił się jej mocno, a potem wolno, ociężałym krokiem zaczął wchodzić po schodach.

– Gerard? – To była dziewczyna z haremu, która uniosła ku niemu twarz i odezwała się wysokim, pełnym niepokoju głosem.

Zatrzymał się na moment i spojrzał na nią w dół.

– Wszystko w porządku, Tammy. Niedługo zejdę znowu na dół. Zaczekaj tu na mnie.

Bernadette patrzyła, jak z trudem wchodził po schodach, i nagle opanowało ją przerażenie: jego szara twarz… Danton ostrzegający, że zdenerwowanie jest dla niego niebezpieczne… Jeffrey, który wszędzie go woził, sugerujący, że powinna się z nim pogodzić, nim będzie za późno.

To serce!

Angina pectoris… arterioskleroza… jej medyczne doświadczenie podsuwało najrozmaitsze możliwości.

I może teraz potrzebuje pomocy? Czy ma tabletki na serce?

Zaczęła natychmiast wchodzić za nim po schodach, ale dziewczyna z haremu złapała ją za ramię.

– Nie. Nie idź. On nie chce, żebyś za nim szła, Bernadette, nalegała pospiesznym szeptem.

– Jestem lekarzem – powiedziała krótko Bernadette, zniecierpliwiona tym, że ją zatrzymują, podczas gdy ojciec może potrzebuje pomocy.

– Jego lekarz jest tutaj. Służący może go wezwać, jeśli to będzie konieczne – padła szybka odpowiedź.

– Bernadette – proszę! On nie chce, żeby ktoś go widział w takim stanie. Nie chce nawet mnie. Musisz mi uwierzyć!

Ściskała jej dłonie, zakłopotana tym, że musi ją o coś prosić, ale powodowała nią troska o dobro Gerarda.

– Proszę, nie niepokój go więcej. Może nie udaje mi się ubrać tego w odpowiednie słowa. Może mną gardzisz za to, kim jestem, może nie… ale musisz wierzyć, że ja… kocham twojego ojca. Zrobiłabym dla niego wszystko. A ty… ty nie wiesz, co robisz, Bernadette. Nie chcę, żeby cierpiał…

Bernadette przyglądała się tej kobiecie z niedowierzaniem… kobiecie, która teraz świadczyła takie same usługi, jak niegdyś jej matka. Czuła do niej niechęć, a jej słowa zaprawione były goryczą:

– Co pani może wiedzieć o cierpieniu?

Kobieta uniosła głowę i wyprostowała ramiona z nagłym poczuciem godności.

– Nie ty jedna cierpiałaś z powodu przeszłości – powiedziała wolno i stanowczo. – Zrobiłabym wszystko, żeby was ze sobą zbliżyć. I musisz przyznać, że z tym, co się wydarzyło, ja nie miałam nic wspólnego. To nie była moja wina.

– Czy pani sądzi, że to była moja wina? – odcięła się gniewnie Bernadette.

Kobieta obstawała przy swoim i ani drgnęła.

– Nie wiem. Wiem tylko, że on cierpi… z twojego powodu. A jest dumnym człowiekiem. I nigdy nie da po sobie poznać, że cierpi.

Dumny… tak, to Bernadette wiedziała bardzo dobrze. Ona też nie zdradzała przed nim swoich uczuć. Też nigdy by mu nie powiedziała, że jest chora. I to może być błąd. Bo jemu na niej zależało. Dziś wieczór dał temu dowód. Nie chciał, żeby zadano jej ból. I mimo tego wszystkiego, co się zdarzyło w przeszłości… był w końcu jej ojcem.

– Czy jest pani pewna, że ma dobrą opiekę? – zapytała.

– Tak! – padła natychmiastowa odpowiedź. – Ma najlepszego specjalistę. I ja opiekuję się nim na tyle, na ile mi na to pozwala. Jestem wykwalifikowaną pielęgniarką.

– Czy to serce? – Bernadette chciała wiedzieć, czy jej diagnoza była słuszna.

– Tak. Ma chorobę wieńcową i uważają, że powinien poddać się operacji.

– Kto się nim opiekuje?

– Doktor Norton.

To był najlepszy specjalista od chorób serca, jakiego Bernadette znała. Słuchała jego wykładów i widziała, jak operował. Ojciec był w dobrych rękach. Oceniwszy wszystkie informacje, jakie otrzymała, Bernadette odetchnęła z ulgą. Nie musi za nim iść. Skierowała swoją uwagę na dziewczynę z haremu.

– Dziękuję za to, że mi to pani powiedziała. Zachowam to w tajemnicy.

– Dziękuję – westchnęła kobieta i z widocznym zmęczeniem zdjęła maskę.

Bernadette była zaszokowana, gdy zobaczyła, że Tammy Gardner była tylko o parę lat starsza od niej

– miała może trzydzieści lat, na pewno nie więcej. Jej twarz była bardzo miła, wyglądała świeżo. Nie tak, jak to sobie Bernadette wyobrażała.

Kobieta uśmiechnęła się ironicznie.

– Myślisz pewnie, że jestem za młoda, żeby go kochać. Ale go naprawdę kocham.

Bernadette spojrzała z niedowierzaniem. Słyszała takie słowa już nie raz – uroczyste zapewnienia o czystej miłości nie skażonej przez chciwość – i zbyt wiele razy okazywały się one fałszywe, by mogła przyjąć je za dobrą monetę. Uważała, że prościej jest mieć do czynienia z ludźmi, którzy nie ukrywają swoich motywów.

– A więc to nie pieniądze? – zapytała cicho.

Uśmiech natychmiast zgasł i odpowiedzi towarzyszyła gniewna duma.

– Jeśli kiedyś będę musiała opuścić twego ojca, odejdę dokładnie z tym, z czym przyszłam. Nikt nie będzie mógł postawić mi podobnego zarzutu.

Bernadette przyjrzała się jej jeszcze raz z uwagą – wierzyła jej. Odetchnęła z ulgą.

– Przepraszam. Nie powinnam była tego mówić, proszę się nie obrażać. To jest coś… co mnie prześladuje

– tłumaczyła się z bólem. Oczami szukała zrozumienia.

– Czy nie przeszkadza pani, że przed panią była cała rzesza innych? – zapytała, pamiętając ze smutkiem, że jej matka była jedną z nich.

– Jakie to ma znaczenie? Teraz jest mój.

Bernadette pokręciła głową nie będąc w stanie przyjąć tego sposobu widzenia rzeczy. Próbowała jej coś wyjaśnić.

– Ale… nie ma zamiaru ożenić się z panią?

– Dlaczego mielibyśmy niszczyć to, co już mamy. Twój ojciec bardzo mnie lubi. Jak długo chce, żebym z nim była, tak długo będę. Jeśli to będzie tylko kilka lat, będę je wspominać z radością przez resztę mojego życia.

Szczere przekonanie, z jakim zostały wypowiedziane te słowa sprawiło, że Bernadette całkowicie wyzbyła się swoich uprzedzeń. Były to sprawy, których nie rozumiała. Jej intelekt poszukiwał wyjaśnień, starała się ujrzeć je pod takim kątem, pod jakim ich nigdy dotąd nie badała.

Czy jej matka myślała tak samo jak Tammy?

Czy ona sama mogłaby żywić podobne uczucia do jakiegoś mężczyzny?

Ujrzała przez chwilę Dantona… co za udręka… budzącego w niej taką namiętność, że nic innego się nie liczyło.

Zadrżała.

Tammy położyła nieśmiało rękę na ramieniu Bernadette, a w jej pięknych zielonych oczach odbijała się mądrość, która przeczyła jej względnie młodemu wiekowi.

– Twój ojciec jest uczciwym człowiekiem, Bernadette. Nie jest bez wad. Ale każdy człowiek jego pokroju ma wady. Tacy jak on różnią się od zwykłych ludzi… takich jak ja. Popełniał błędy i teraz głęboko tego żałuje. I drogo za nie zapłacił. Drożej niż zwykli ludzie. Dla tych, którzy wspięli się tak wysoko, upadek jest bardzo bolesny. Ale jeśli kiedykolwiek do niego przyjdziesz, proszę cię, błagam, wyjdź mu naprzeciw.

Bernadette przetarła dłonią czoło starając się uporządkować splątane myśli.

Danton mówiący jej, że obsesyjnie myśli tylko o sobie… że okoliczności zwęziły jej horyzont… że widzi tylko czarne i białe.

Czyżby nie miała racji? Źle oceniała ojca?… może nie miała racji i w innych sprawach? Wydawało się jej, że wszystkie te wydarzenia nie miały zbyt wiele sensu. Nie dostrzegała w nich znanych sobie wzorców… takich, z którymi mogłaby się identyfikować.

– Bernadette? Czy wszystko w porządku?

– Tak. Jestem zmęczona. Myślę, że czas już na mnie. – Zdołała się zdobyć na przepraszający uśmiech. – Przepraszam panią, jeśli panią obraziłam. Dziękuję za rozmowę, Tammy.

Na twarzy Tammy pojawił się wyraz satysfakcji połączonej z zakłopotaniem.

– Cieszę się, że nie czujesz się obrażona.

– Ani trochę. Dobrze, że panią poznałam – powiedziała bez zastanowienia Bernadette, aby za chwilę zdać sobie sprawę z tego, że to była prawda. Uścisnęła dłoń kobiety i uśmiechnęła się. – Może się znowu spotkamy. Kto wie? Jeszcze raz dziękuję. Dobranoc. Dziękuję za wszystko.

Dostrzegła Alexa machającego do kelnera i domagającego się czegoś do picia. Ruszyła w jego kierunku, nie chciała bowiem, żeby uznano, że ma złe maniery, choć zapewne Alexa nic to nie obchodziło.

Zauważył ją i podszedł do niej wolno, wykrzywiając usta we wzgardliwym grymasie.

– Zdjęłaś maskę przed północą, to bardzo nieładnie, droga siostrzyczko. Przydałoby ci się trochę nauki w tych sprawach. Nie chcesz chyba przynieść wstydu rodzinie. Jako ekspert w tej dziedzinie zawsze chętnie udzielę ci rady.

– Dziękuję, Alex, ale nie zostanę dłużej. Chciałam się pożegnać – powiedziała szybko.

Wzruszył ramionami.

– C'est la vie! Powiem ci na ucho tylko jedno. Danton Fayette jest facetem nie godnym zaufania. Podszepnął mi wybór tego przeklętego kostiumu, a potem zjawił się w takim samym. Tyle że lepszym od mojego. To bardzo nieładnie.

– A więc oboje postąpiliśmy nieładnie – skomentowała ironicznie. – Dobranoc, Alex.

Bernadette odnalazła Alicję niedaleko wejścia do sali balowej i pożegnała się również z nią.

– Odprowadzę cię i wezwę dla ciebie samochód

– powiedziała uprzejmie Alicja. Potem zaś, kiedy odeszły od innych gości, wyszeptała z niepokojem:

– Czy coś nie w porządku? Ojciec będzie niezadowolony, jeśli…

– Nie, wszystko w porządku – zapewniła ją sucho Bernadette. – Oprócz tego, że czerń i biel nabrały tylu odcieni, że wymagają dokładnych badań.

Z prawdziwą ulgą opadła na tylne siedzenie Rolls Royce'a z Jeffreyem za kierownicą.

– Wcześnie pani wychodzi, panno Bernadette – zauważył szofer, a jego oczy spoglądały badawczo na jej odbicie w lusterku.

– Nie tak bardzo – powiedziała zmęczonym głosem. – Czuję się tak, jakby całe moje życie stanęło mi przed oczami. Zawieź mnie, do domu, Jeffrey. Nie mam ochoty rozmawiać. Mam bardzo wiele spraw do przemyślenia.

Na przykład całe swoje życie!

Resztę drogi prowadził w milczeniu, a potem odprowadził ją na piętro, na którym znajdowało się jej mieszkanie. Kiedy otworzyła drzwi, uchylił czapki i uśmiechnął się do niej ze współczuciem.

– Dobranoc, panno Bernadette. Przykro mi, że ten wieczór nie był dla pani udany.

Westchnęła i uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– Może jednak był. Okaże się to z czasem. Dobranoc. I dziękuję.

Weszła do środka i zamknęła drzwi, ale towarzyszyła jej świadomość, że tego wieczora otworzyło się przed nią wiele innych drzwi… drzwi, których nie mogła po prostu zamknąć, i że musi przeanalizować i ponownie ocenić wszystko, co dotychczas myślała.

O swoich celach…

O swoich zasadach…

0 swoim ojcu…

I o Dantonie… Dantonie, który swoim subtelnym kuglarstwem przekształcił wszystko, co się dotąd wokół niej działo, cały jej uporządkowany świat – w coś zupełnie innego.

Загрузка...