ROZDZIAŁ ÓSMY

A więc… nareszcie ukazał swe prawdziwe oblicze. Żadnej subtelności, żadnych ukrytych kart. Jeśli to miało być jego wspaniałe pociągnięcie -' będzie się musiał jeszcze wiele nauczyć. Przynajmniej o niej. I Bernadette była gotowa, by zacząć dawać mu lekcje. Już sama jego- arogancja sprawiała, że płonęła ze złości.

– Nie wyobrażaj sobie, że jestem tu jakimś więźniem, Dantonie – rzuciła zjadliwie. – I nie myśl, że możesz ze mną zrobić, co zechcesz. Pamiętaj, że los tej wyspy jest w moich rękach. Chcę wprowadzić tu parę podstawowych reguł…

– Cóż za świetny pomysł!

Jego rozbawienie rozgniewało ją jeszcze bardziej.

– … twojego postępowania na czas mojego pobytu! – powiedziała przez zaciśnięte zęby.

Uśmiechnął się zachęcająco.

– Bardzo proszę.

Wzięła głęboki oddech, by ostudzić swój gniew.

– Po pierwsze, w żaden sposób nie będziesz ograniczał mojej swobody poruszania się. Bez względu na to, w jakim celu stworzyłeś te sytuację, mam zamiar dotrzymać słowa, ale będę robić na tej wyspie, co będę chciała, i chodzić, gdzie będę chciała.

– Naturalnie. Jak tylko urządzisz się w swojej chacie, zostawię ci tego jeepa. Używaj go do woli.

To szczodre i niespodziewane ustępstwo przygasiło gniew Bernadette. Zerknęła na niego podejrzliwie. Czarne oczy patrzyły na nią znowu.

– A po drugie – podpowiedział i zacisnął usta we właściwy mu, zmysłowy sposób.

– Po drugie – Bernadette zgrzytnęła, ciągle nie poddając się jego urokowi. – Nie przybyłam tutaj, by stać się twoją osobistą własnością. Więc jeśli spodziewasz się, że ci się uda ze mną przespać, lepiej przemyśl to sobie jeszcze raz, Dantonie, bo różne rzeczy mogą się zdarzyć, ale to… na pewno nie.

Ponura kpina zastąpiła rozbawienie.

– „I wierna sobie pozostań", Bernadette – wyrecytował cicho, ale urągliwie.

Wyprostowała dumnie szyję i powiedziała pogardliwie:

– Taka właśnie jestem. Warto, żebyś w to wreszcie uwierzył.

Uniósł brwi w odpowiedzi na to wyzwanie.

– Nie zaprzeczaj więc nieuniknionej prawdzie, że staniemy się kochankami.

– To nie jest nieuniknione!

– Wiesz, że jest – kpił. – Zawsze to wiedziałaś. Tak samo jak ja. Od pierwszej chwili, gdyśmy się spotkali.

Ta zdumiewająca wypowiedź na chwilę obezwładniła Bernadette.

– To niedorzeczne! – zdobyła się na słabą od powiedź, całkowicie zagubiona.

Z całą pewnością zdawała sobie sprawę, że jest podatna na urok Dantona, dostrzegała niebezpieczeństwo bycia uwiedzioną przez niego, ale czy kiedykolwiek świadomie pogodziła się z tym, że mogą zostać kochankami? Czy tego naprawdę chciała? W tej myśli było coś pociągającego, ale…

– To całkowicie niedorzeczne! – powtórzyła z większą już pewnością.

Danton posłał jej spojrzenie, które mówiło, że oszukuje sama siebie, ale więcej się nie odezwał. Gdy


chłopcy przynieśli jej walizki, kazał położyć je z tyłu samochodu. Kiedy zostały załadowane, zapalił silnik i pojechali bitą drogą, która tylko niewiele różniła się od zwykłej koleiny.

Bernadette odłożyła na jakiś czas analizowanie swojej duszy. Jedno było pewne. Nie ma najmniejszego zamiaru iść do łóżka z Dantonem Fayette tylko dlatego, że on tego chciał. Jeżeli się kiedyś na to zdecyduje… to dlatego, że tego chce. A tymczasem ma pilniejsze problemy… na przykład ta chata, w której ma mieszkać!

Przejechali kilkaset metrów, aż dojechali do rzędu jednopiętrowych domków pokrytych strzechami, które stały tuż przy plaży. Były ocienione drzewami i palmami, a rozdzielały je żywopłoty z hibiskusa zapewniające odosobnienie. Bernadette poczuła wielką ulgę, kiedy Danton skręcił z drogi i zaparkował jeepa przy jednym z nich.

„Chata" była niewątpliwie miejscowym produktem: konstrukcja zrobiona była z pni kokosa, ściany z bambusa, strzecha z grubej warstwy liści palmowych; ale dostrzegła, że podłoga zrobiona była z felcowanych desek, więc wyglądało to jednak dość porządnie. Nawet więcej niż porządnie, musiała przyznać, kiedy Danton wprowadził ją do środka.

Pochyły dach był bardzo wysoki, po obu stronach otwarty, tak że wpuszczał do środka łagodny wiatr, chłodzący całe pomieszczenie. Pokój frontowy był bardzo duży, długi chyba na siedem metrów, a szeroki na cztery. Był umeblowany jak salon, fotelami i kanapami z bambusa ozdobionymi kolorowymi wzorzystymi poduszkami. Podłogę ozdabiały rozrzucone dywaniki. Ogromny kosz wypełniony tropikalnymi owocami stał na dużym niskim stoliku. Krótki korytarzyk biegł ku tylnej ścianie i po jego prawej stronie znajdował się zlew, lodówka i rząd szafek.

Danton ruszył korytarzem otwierając drzwi po obu stronach. Jedne prowadziły do dobrze, nowocześnie wyposażonej łazienki, drugie do przestronnej sypialni z szafami w ścianie, toaletką, półką wypełnioną książkami i ogromnym łóżkiem.

– Jesteś zadowolona z mieszkania? – zapytał Danton, drażniąc się z nią swoim rozbawionym spojrzeniem.

– Bardzo wygodne, dziękuję – powiedziała Bernadette, zawracając do salonu i oddalając się od łóżka. – Ale gdzie będę gotować?

– Nie będziesz się zajmować takimi przyziemnymi sprawami. Na wypadek, gdybyś była głodna, coś do przegryzienia znajdziesz zawsze w szafkach i w lodówce. Tanoa i jej matka, Rosina, będą przynosić ci posiłki. Przedstawię ci je, kiedy przyjdziesz do mnie na lunch.

– A jak ciebie znajdę? Nie wiem, gdzie mieszkasz – przypomniała mu Bernadette.

– To proste. O krok stąd. W chacie po lewej stronie. – Błysnął zębami w uśmiechu i wyszedł na dużą werandę na froncie domu. – Przyniosę twój bagaż.

– Ale… – Danton schodził już ze schodków prowadzących z werandy, a ona podążała za nim w pośpiechu. – Dlaczego nie mieszkasz w swoim domu?

Odwrócił do niej uśmiechniętą twarz.

– To nie zapewniałoby nam dyskrecji, bo mieszka tam również kierownik plantacji. Jestem pewien, że to będzie ci bardziej odpowiadało. – Przechylił głowę z rozbawieniem. – Kiedyś – jeśli zdecydujesz, że to ja mam zostać na wyspie – zbuduję coś, co ci się będzie bardziej podobać. Ale póki co, zupełnie mi to wystarcza.

Serce Bernadette zamarło, gdy nagle uświadomiła sobie w całej pełni swoją sytuację. Danton ma zamiar zrobić wszystko, co w jego mocy, by ją uwieść i podkreśla bliskość ich kwater, ostentacyjnie lekceważąc jej uczucia w tej kwestii.

– Myślę, że twoją werandę od mojej dzieli zaledwie czterdzieści kroków – ciągnął dalej, jakby mierząc oczami ten dystans, zanim spojrzał na nią. – Albo vice versa. Jesteśmy, można to nazwać, bliskimi sąsiadami. Do pokonania tylko mała odległość… to nie powinno zająć ci wiele czasu… ani mnie.

Bernadette powstrzymała się od odpowiedzi, ale aż trzęsła się z oburzenia, że bawił się jej kosztem. Zastanawiała się z iloma kobietami postępował podobnie… nazywając ten uroczy domek chatą, żeby najpierw spodziewały się najgorszego; udostępniając im osobną kwaterę, która była w zasięgu jego ręki. Nie było wątpliwości, że obecnie ona była kolejną kobietą na jego liście.

Patrzyła, jak idzie do jeepa po jej bagaż, i zrobiło jej się jeszcze bardziej gorąco na myśl, że będzie ciągle świadoma jego bliskości. Chwycił jej walizki i mięśnie na jego plecach uwidoczniły się od wysiłku. Gwałtownie odwróciła wzrok i weszła znowu do salonu.

Czy to z powodu Dantona, czy też z powodu tropikalnego gorąca, tego nie wiedziała, nawet jej głowa była mokra od potu. Zdjęła kapelusz i rzuciła go na najbliższy fotel, a potem zsunęła z ramion żakiet z długimi rękawami. Już miał wylądować obok kapelusza, ale Bernadette zmieniła nagle zdanie i poszła do sypialni, by powiesić go w szafie.

Szafa nie była zupełnie pusta. Został w niej umieszczony kolorowy komplet pareu, widocznie przeznaczony dla niej. Na półce pod nim było kilka par rzemiennych sandałków ozdobionych muszelkami.

– W tym klimacie przepaski są znacznie wygodniejsze niż modne ubrania, Bernadette. Upał nie będzie ci tak dokuczał, gdy będziesz je nosić.

Głos Dantona zaskoczył ją. Zamierzała wyjść z sypialni, zanim wniesie jej bagaż. On tymczasem postawił jej walizki skutecznie blokując wyjście i nagle w dokuczliwym spojrzeniu jego czarnych oczu pojawił się bardzo niebezpieczny błysk.

– Sami… nareszcie – wycedził.

– Nie! – powiedziała ostro, starając się stłumić ogarniającą ją panikę, kiedy podszedł do niej.

– Czekałem na to tak długo.

W jej oczach płonął bunt, gdy on pokonywał dzielącą ich odległość.

– Dantonie, nie użyjesz przecież siły.

Pokręcił przecząco głową.

– Nie będę musiał. Jestem pewien, że już przestałaś być niewinną dziewicą, Bernadette.

Gorący rumieniec oblał jej policzki, gdy usłyszała te aluzje do ich pierwszego dawnego spotkania.

– I co z tego, że przestałam? – przyznała – Nie…

– Więc przestań ze mną walczyć.

– Seks niczego nie rozwiązuje! – wyrzuciła gwałtownie. – Niczego nie rozwiązuje!

– Czy jesteś pewna? – zakpił.

– Tak, jestem pewna. Mam już to doświadczenie za sobą. A wszystko dzieje się w imię miłości – wykrzykiwała z goryczą, mając w pamięci mężczyznę, któremu nieopatrznie uwierzyła… na krótko.

Maska obojętności opadła z twarzy Dantona. Jego rysy skurczyły się, w oczach zalśnił głęboki, dziki gniew.

– Jakiś przeklęty idiota! To błąd żyć przeszłością Bernadette. W najlepszym wypadku, to brak rozwoju… stanie w miejscu… a życie polega na dążeniu do przodu, bez oglądania się za siebie, tak jak ty to robisz.

Podniósł rękę i lekko ścisnął jej ramię, podczas gdy jego spojrzenie zagłębiało się w jej oczach z pełną napięcia siłą.

– To nie jest złudzenie. Pragniesz mnie, tak jak ja pragnę ciebie. Powiedziałem: „I wierna sobie pozostań", Bernadette. Trzymaj się swoich zasad. Nie oszukuj sama siebie. Powiedz mi, co naprawdę czujesz… nawet teraz przenika cię pożądanie… chęć poznania i odczucia tego, co może być między nami.

Jego ramię otoczyło jej talię. Nieskrywany i gwałtowny głód zalśnił w jego oczach i zanim Bernadette zdążyła otrzeźwieć po tym gwałtownym wybuchu namiętności, przygarnął jej ciało blisko swego.

Rozpaczliwie wparła dłonie w jego piersi, by go odepchnąć, ale on trzymał ją niemiłosiernie blisko.

– Nie potrzebuję cię! – protestowała rozpaczliwie. – Nie potrzebuję nikogo!

– Na pewno? – zapytał łagodnie i kusząco.

– Proszę… – przenikało ją drżenie, gdy czuła siłę jego bioder lgnących do jej bioder, a jego napięta męskość wprawiała ją w stan dziwnej i zatrważającej słabości. Nawet jej głos brzmiał niepewnie, gdy próbowała opierać się temu, co z nią robił. – Proszę, odejdź… zostaw mnie samą!

Jego uścisk rozluźnił się nieco i Bernadette, korzystając z chwilowego osłabienia jego arogancji i pewności siebie, wyrwała mu się natychmiast.

– Nie chcę cię, Dantonie!

To był błąd! Jego wzrok stwardniał w niezłomnym postanowieniu, twarz stężała i jej rysy wyrażały nieugięte dążenie do celu.

– Twoje usta, Bernadette, ciągle wyrzucają słowa pozbawione znaczenia, podczas gdy powinny robić coś nieporównanie bardziej cudownego.

Spróbowała uchylić głowę, ale ręka jego zacisnęła się wokół niej, uniemożliwiając ucieczkę. Wbiła paznokcie w jego ramiona, ale on nie zwracał na to uwagi. Jego usta zamknęły się wokół jej warg z gwałtownością nie liczącą się z żadnym oporem. Zmuszona była poddać się pulsującej żądzy jego warg i bezwiedne, szalone podniecenie wzburzyło jej krew, pozbawiając jej tej odrobiny samokontroli, jaka jeszcze jej pozostała.

Całował ją, dopóki zapomniała, że powinna z nim walczyć. Rozchyliła wargi pod jego agresywną, twardą żądzą gwałcącą jej intymność i zatracając się w swych rozkołysanych zmysłach. Jej dłonie prześlizgnęły się bezwiednie po jego ramionach, wokół szyi i zanurzyły się w jego gęstych, kręconych, niesfornych włosach. Przycisnęła swoje piersi do podniecającego ciepła jego nagiej klatki piersiowej. I kiedy w końcu z zachwytem poddała się doznaniom, jakie w niej wzbudził, Danton odsunął się.

Bernadette otworzyła oczy w najwyższym zdumieniu. Głowę odchylił do tyłu i oddychał ciężko. Spojrzał na nią twardo lśniącymi oczyma.

– Teraz mi powiedz, że mnie wcale nie pragniesz!

Zaprzecz swoim zmysłom… i uświadom sobie, że kłamiesz, Bernadette!

Spojrzała na niego, zbyt wstrząśnięta, by coś powiedzieć, nienawidząc go, że doprowadził ją do takiego stanu, a następnie na zimno i z premedytacją wykorzystał jej nieświadome reakcje jako broń przeciwko niej.

– To się na tym nie skończy, Bernadette. Przygotuj się na to, co się wydarzy w ciągu następnych trzydziestu dni. Nie przyjmę odmowy jako odpowiedzi. Będę cię całował, dokąd się nie poddasz, więc wcześniej czy później będziesz musiała spojrzeć prawdzie w oczy.

Puścił ją i Bernadette straciwszy oparcie zachwiała się.

– Zostawię cię teraz… byś mogła posmakować tej samej męczarni, jaką ja odczuwam – powiedział w drodze do drzwi. Zatrzymał się, by rzucić na nią surowe spojrzenie. – Kiedy będziesz gotowa na lunch, wiesz, gdzie mnie znaleźć.

– Zostanę tutaj! – rzuciła, rozwścieczona tą zabawą w kotka i myszkę.

– W porządku – powiedział obojętnie. – Przyślę ci jedzenie. Ale nie wyobrażaj sobie, że możesz się chować cały miesiąc, Bernadette. Przede mną, czy… przed samą sobą.

Rzuciwszy to na pożegnanie zostawił ją samą, żeby mogła zastanowić się nad sytuacją bez żadnych złudzeń, że ma nad czymkolwiek kontrolę.

„Najniebezpieczniejszy człowiek, jakiego znam" powiedział jej ojciec i Bernadette żałowała, że nie wzięła tych słów bardziej na serio. Upadła na łóżko czując się całkowicie pokonana. Nie było sensu się okłamywać. Bez względu na to, jak go nienawidziła, i bez względu na to, jak zdecydowanie odmawiała mu nad sobą władzy, Danton Fayette był siłą, z którą musiała się liczyć.

Pozostawało pytanie, jakie postępowanie ma teraz przyjąć, ponieważ co do jednego miał rację: wcześniej czy później będzie musiała stawić mu czoła.

Загрузка...