ROZDZIAŁ DWUNASTY

Bernadette z radością przysłuchiwała się hałasowi helikoptera. Nie przyjęła słuchawek, które dawał jej Danton. Nie chciała nigdy więcej rozmawiać z Dantonem Fayette, ani pozwolić mu, by mówił do niej. Chciałaby, gdyby to było możliwe, wyjechać bez niego. On należał do Te Enata… do świata, który zostawał za nią!

A przed nią był prawdziwy świat, jej ojciec, bardzo ciężko chory, ale ciągle żyjący…

Łzy napłynęły jej do oczu i spłynęły po policzkach.

Nie było nadziei na to, by kiedykolwiek zdobyła Dantona. On nie miał w sercu miłości. Ale ojciec… musi go odzyskać… łączyły ich więzy pokrewieństwa, których nie można zerwać, i jeśli kiedykolwiek ma w ogóle poznać miłość… musi się z nim zobaczyć, musi zdążyć, zanim on umrze!

Wylądowali na lokalnym lotnisku, przyjmującym jedynie samoloty łączące wyspy z Papeete. Jeden z pracowników Dantona czekał na nich i natychmiast, mówiąc bardzo szybko po francusku coś, czego Bernadette nie zrozumiała, przewiózł ich na międzynarodowe lotnisko. Danton odesłał go, by zajął się bagażem Bernadette, a sam poprowadził ją dalej.

– Samolot jest już gotowy do odlotu – wyjaśnił. – Pasażerów wzywano jakiś czas temu. Twój bagaż poleci potem. Nie ma dość czasu, by go teraz załadować.

Bernadette nic nie odpowiedziała. Była zadowolona, że pożegnanie Dantona Fayette nastąpi bez żadnych opóźnień. Wystarczająco krępowało ją to, że prowadził ją pod ramię. Im szybciej oddali się od niego, tym lepiej.

Kiedy dotarli do wyjścia, nie było już śladu po innych pasażerach. Stewardessa czekała tylko na bilet Bernadette, który podał jej Danton. To było już wszystko. Koniec. Ostateczne pożegnanie. Pewnie już nigdy go nie zobaczy. Ale tak będzie najlepiej, myślała rozpaczliwie.

Stewardessa powiedziała coś po francusku. Bernadette automatycznie wyciągnęła rękę po kartę pokładową, ale wziął ją już Danton, który popychał Bernadette do przodu… przez przejście… do samolotu!

– Dokąd idziesz? – wykrztusiła, a każdy nerw drżał w niej z przerażenia. Postawiła mocno stopę na podłodze i obróciła się, by spojrzeć na niego. Serce waliło jej jak młotem, starała się zdusić podejrzenie, które wkradło się jej do rozgorączkowanej głowy.

– Nie powinieneś tu być! – krzyczała. – To spowoduje kłopoty. Nie opóźniaj lotu, Dantonie. Proszę, daj mi moją kartę!

– Polecę z tobą – odpowiedział z uporem.

Jej oczy błysnęły niechęcią.

– Nie! Nie, nie polecisz, Dantonie! Nie chcę, żebyś był przy mnie. Co mam powiedzieć, żeby było to dla ciebie jasne?

Jego rysy stężały, ale w oczach nie było wahania.

– Możesz nie chcieć mnie widzieć akurat teraz, ale nie powinnaś w tych okolicznościach być sama.

– Byłam sama przez całe życie!

– Tym gorzej! – powiedział chrapliwie. – Potrzebujesz mnie, choć nie zdajesz sobie z tego teraz sprawy.

– Nie… nie potrzebuję cię… – broniła się z naciskiem, z rozpaczą starając się wyrwać mu raz na zawsze. – Wbij to sobie do głowy, Dantonie! Koniec z nami!


Dziękuję bardzo za to doświadczenie! Jako kochanek zasługujesz na najwyższe pochwały. Nauczyłeś mnie rzeczy, które w przyszłości wykorzystam. Z kimś, na kim mi będzie naprawdę zależało:

Jego twarz zbladła w gniewie na to wzgardliwe pozbawienie znaczenia wszystkiego, co ich łączyło. Bernadette, zachęcona skutecznością ciosu, zadawała śmiertelne razy, po których nie mogło już być żadnej nadziei na trwanie ich związku.

– Jesteś bardzo sprytny, Dantonie! Ale nie dość! I nie podoba mi się to, co reprezentujesz. – Usta jej zadrżały i zamknęła na chwilę oczy, gdy wypowiadała najstraszniejsze kłamstwo w swoim życiu: – Nigdy bym cię nie mogła kochać, Dantonie. W żaden sposób. I gdybym została trzydzieści dni, nie mógłbyś zatrzymać wyspy. Musiałbyś ją sprzedać mojemu ojcu.

– Nie wierzysz w to, co mówisz, Bernadette – powiedział posępnie.

Przez moment się wahała, ale ból, jaki jej zadał, wzmógł się poprzez ból, który zadał jej ojcu, więc zadała cios ostateczny:

– Taka jest moja decyzja Dantonie. Możesz uważać, że masz szczęście, ponieważ wyjeżdżam teraz. Ciesz się z tego, co ci zostawiam. Ciesz się z tego, co masz. Za całą zabawę, jaką miałeś, nie musiałeś doprawdy zbyt dużo zapłacić.

– Zabawa! – wypluł to słowo jak przekleństwo.

– Tak! I teraz nie masz mi już nic nowego do zaofiarowania! – powiedziała z całą gwałtownością, na jaką musiała się zdobyć, by go odepchnąć.

Duma nie pozwoliła mu okazywać swoich uczuć.

– Jesteś niemądra, Bernadette. Spójrz prawdzie w oczy i zmień zamiar, zanim…

– Byłam niemądra, że zgodziłam się mieć z tobą coś wspólnego. Nie mam zamiaru dalej być głupia! – wypaliła z gniewem. – I nie chcę cię więcej widzieć. Nigdy!


Fala gniewu i bólu oblała mu twarz, ale duma kazała mu zacisnąć szczęki.

– Jeśli tego właśnie chcesz, niech tak będzie!

Rozdzielił ich bilety lotnicze i oddał jej jeden.

Czarne oczy rzucały ku niej jadowite błyski.

– Jeszcze jedna rzecz, zanim odjedziesz. Specjalna pamiątka ode mnie… coś, czego nigdy nie zapomnisz!

Nie potrzebuję nic więcej, myślała. Nie będzie mogła zapomnieć Dantona Fayette i tak. Ale jej decyzja była słuszna. Danton mógłby tylko zadać nowy ból jej sercu. Ból i rozpacz.

Głos jego nabrał dzikiego zabarwienia… jakby zalewała go nienawiść. Chłostał ją nagłymi uderzeniami:

– Miałem zamiar ci to powiedzieć, zanim Momo przybiegł… powinnaś to wiedzieć… musisz to wiedzieć!

Jacques Henri – mężczyzna, którego mogłabyś pokochać – mężczyzna, który mógłby być dla ciebie odpowiedni – to dziwnym trafem losu jestem ja, Bernadette! Jacques Henri to pseudonim. Moje imię, moje pełne imię brzmi Jacques… Henri… Danton… Fayette.

Dostrzegła gorzki wyraz triumfu w jego oczach i serce jej się ścisnęło.

– Ty… – poczuła, że zaschło jej w ustach. Dusza jej zamarła, choć starała się dzielnie sprostać poczuciu całkowitego spustoszenia. – Ty napisałeś te opowiadania?

Usta Dantona wykrzywiły się wzgardliwie.

– Ty byłaś moją inspiracją, Bernadette! Od tego dnia, dawno temu w Hong Kongu! To nie za dobrze świadczy, jak umiesz oceniać innych. Zmieniłem się. Ale ty nie! Miałaś swojego odpowiedniego mężczyznę! Tylko niestety, nie potrafiłaś tego docenić. Wracaj więc do swojego ojca. Mam nadzieję, że jego choroba nie jest aż tak poważna, jak mówią. Ufam, że wyjdzie tego.

Nie dał jej ani chwili, by mogła ochłonąć i cofnąć choć część tych okropnych rzeczy, które powiedziała, i przyznać, że były tylko używanym w samoobronie kłamstwem. Ukłonił się jej z surowym wyrazem twarzy i odszedł korytarzem.

Stewardessa, która ruszyła w ich kierunku, zawahała się przez chwilę, kiedy Danton przemknął koło niej. Nie odpowiedział na jej pełne niepokoju pytania, nie spojrzał nawet w jej stronę. Stewardessa wzruszyła ramionami i przyspieszyła kroku.

– Proszę… wejść do samolotu – powiedziała dotykając ramienia Bernadette, jakby chcąc w ten sposób podkreślić konieczność zrobienia ruchu.

Bernadette zareagowała półświadomie. Jedyne, co do niej docierało, to poczucie ogarniającej ją pustki. Odepchnęła mężczyznę, którego kochała… jedynego mężczyznę, jakiego mogła kochać… mężczyznę, który kochał ją! Zabiła z bezwzględnym, lekkomyślnym okrucieństwem… to, czego najbardziej pragnęła.

Nie może teraz biec za nim, powiedzieć mu, jaki straszny błąd popełniła. W tak ostatecznej sytuacji nie ma innego wyjścia, jak tylko lecieć do ojca… ojca, który umiera… który może umrzeć, zanim do niego dotrze.

Pierwszych kilka godzin lotu upłynęło jej w najczarniejszej rozpaczy. Bernadette próbowała wmówić sobie, że Danton skłamał – nie był tym człowiekiem, który napisał opowiadania; był zbyt okrutny i bezwzględny; tyle razy ją zwodził; miała rację, że go odrzuciła… ale ani jej serce, ani jej umysł nie były co do tego przekonane.

Nie mogła zapomnieć tej pierwszej nocy na plaży, kiedy Danton udowodnił, jak głęboko rozumie jej potrzeby – i posiada wrażliwość, jaką przypisywała pisarzowi Jacquesowi Henri. Przez wszystkie następne dni był dla niej dobry, zabiegał, żeby było jej przyjemnie i żeby była szczęśliwa, budując poczucie wspólnoty, które było tym słodsze, że samotność naznaczyła jej całe dotychczasowe życie.

Przytłaczała ją straszliwa oczywistość tej prawdy. To ona zmusiła Dantona, żeby chwytał się ostatecznych sposobów, by nawiązać z nią kontakt. Gdyby nie zaprzeczała temu, że oboje czują do siebie pociąg… gdyby była bardziej uczciwa, zamiast zasłaniać się dumą i walczyć o niezależność…

Tak samo postępowała ze swoim ojcem!

Czy to był jej następny straszliwy błąd?

Czy w ostatnich latach ojciec nie zaczął postępować podobnie jak ona, by swoich ojcowskich uczuć, które zbudziły się tak późno, nie narażać na jej wzgardę… nie chcąc, by próby zbliżenia odsunęły ich od siebie jeszcze bardziej?

Panika opanowała serce Bernadette. Zmarnowała możliwości, jakie się przed nią otwierały. Zatrzasnęła drzwi przed Dantonem. Nawet gdyby wróciła do niego na kolanach, może ją odtrącić, tak jak ona odtrąciła jego. Sama wystawiła się na potępienie.

Ale jej ojciec… teraz nie tylko wyjdzie mu naprzeciw, bez żadnego osłaniania się, cofania, ale sama pokona całą drogę… jeśli tylko będzie na to czas. Jakie znaczenie ma duma, jeśli przyszłość jest niepewna. Miała nadzieję, że on będzie z nią tak samo szczery, jak ona zamierza być z nim… jeśli dana jej będzie sposobność.

Jeffrey odebrał ją z lotniska. Stary szofer powitał ją z głęboką ulgą.

– Panno Bernadette, samochód czeka – spojrzał na nią z roztargnieniem. – A bagaż?

– Przyleci następnym samolotem, Jeffrey. Jak się ma ojciec? – zapytała z niepokojem.

– Niedobrze, panno Bernadette. Jest częściowo sparaliżowany. Lekarz mówi, że to cud, że jeszcze żyje. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby…

Przygryzł wargi, a serce Bernadette ścisnęło się na widok wilgotnych oczu starego człowieka. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo szofer był ojcu oddany, a przecież powinna to była zauważyć. Te długie lata wiernej służby… i nigdy ani jednego krytycznego słowa! Miała zamknięte oczy na tyle rzeczy znajdujących się w zasięgu jej wzroku.

– Jedźmy prosto do szpitala – zdecydowała. Zrozumiała, że musiały być powody, dla których jej ojciec zaniedbywał ją tyle czasu… powody, które może Jeffrey znał. Albo się ich domyślał. Jakiekolwiek były, to, co przeszło, było bez znaczenia. Musi żyć teraźniejszością, nie przeszłością.

Podróż do miasta trwała w Rollsie krótko. Po niespełna piętnastu minutach podjeżdżali pod wejście do prywatnej części szpitala Św. Wincentego.

– Czy są tu Alex i Alicja?

– Nie, panno Bernadette. Tylko panna Tammy – odpowiedział smutno. – Mam nadzieję, że ojciec będzie w stanie z panią rozmawiać.

Bernadette miała ściśnięte gardło i było jej trudno mówić.

– Ja też, Jeffrey. Dziękuję za wszystko – wykrztusiła.

Ojciec był sam… tak jak ona przez te wszystkie lata! Ta myśl towarzyszyła jej, gdy wchodziła do szpitala. Ani Alex, ani Alicja nie potrafili się z nim naprawdę porozumieć na jego poziomie. A ona tak skąpo wydzielała mu swoje towarzystwo! Tammy Gardner prawdopodobnie rozumiała go lepiej niż ktokolwiek inny. I Tammy powiedziała jej… „on cierpi z twojego powodu".

Ale już więcej nie będzie, Bernadette złożyła cichą obietnicę.

Pokazano jej drogę na oddział intensywnej terapii. Z każdym krokiem wzmacniały się jej postanowienia. Pokona dzielącą ich przepaść, bez względu na to, czego to będzie wymagało. Zrobi wszystko, żeby czuł się lepiej. Utraciła Dantona. Nie może stracić teraz ojca.

Jego twarz wydawała się wycieńczona i szara w bieli szpitalnego łóżka. Strach chwycił ją za gardło. Żeby tylko nie było za późno, modliła się.

Tammy Gardner wstała z krzesła stojącego w pobliżu łóżka i podeszła do niej.

– Stan twojego ojca jest krytyczny, ale ustabilizowany – wyszeptała. – Teraz śpi spokojnie. To jest dla niego najlepsze.

Bernadette odetchnęła głęboko.

– Jakie są prognozy?

Tammy zadrżała, odetchnęła głęboko, a ból w jej oczach pozwolił Bernadette uświadomić sobie, jak rozpaczliwa była sytuacja.

– Doktor Norton uważa, że jeśli uda nam się utrzymać go przy życiu przez dwa dni, będziemy mieli pięćdziesiąt procent szansy. Jeśli przeżyje tydzień, będzie żył.

– A paraliż?

– Będzie tymczasowy. W ciągu sześciu do dwunastu miesięcy… – głos uwiązł jej w gardle, a oczy wezbrały łzami. – Przepraszam… tak ciężko jest widzieć go w tym stanie. Wiedzieć, że… – Potrząsnęła głową starając się pohamować zdenerwowanie.

Bernadette wzięła ją za ramię i wyprowadziła z pokoju.

– Idź i napij się kawy, Tammy – powiedziała łagodnie i ze współczuciem. – Przejdź się. Musisz odpocząć od tego napięcia. Ja posiedzę przy ojcu. Nie będzie sam. I przyrzekam ci, że kiedy się obudzi, będę dla niego taką córką, jaką byś chciała, żebym była.

Tammy szukała szczerości w oczach Bernadette i z satysfakcją pokiwała głową na znak zgody.

– On… on powinien był umrzeć, Bernadette. Doktor Norton nie rozumie, w jaki sposób Gerard przeżył atak. Jego EKG było… było straszne. Myślę, że utrzymał się przy życiu siłą woli… dla ciebie.

– Nie pozwolę mu odejść, Tammy – zapewniała ją Bernadette. – Chcę, żeby ojciec żył i zrobię wszystko, żeby tak było. Teraz idź. Jest ze mną bezpieczny. Tak bezpieczny, jak to możliwe.

– Tak. Dziękuję, Bernadette.

– To ja dziękuję. Za to, że go kochałaś, kiedy ja nie potrafiłam.

– Zawsze go będę kochała – wyszeptała Tammy i odwróciła się, bo jej oczy znowu napełniły się łzami…

Bernadette patrzyła, jak odchodzi, rozumiejąc dokładnie, co Tammy czuła. Ona też będzie zawsze kochała Dantona. Zaprzeczać temu było głupotą, która obracała się przeciwko niej samej. Czuła rozpacz, a jej serce skręcało się z bólu.

Zawróciła i weszła do pokoju ojca, cicho siadając na opuszczonym przez Tammy krześle. Ciężko było patrzeć na niego, gdy znajdował się w takim stanie… taki słaby i bezsilny. I mimo całego swojego medycznego wykształcenia Bernadette czuła się bezradna.

Słuchała oddechu ojca, sprawdzała jego puls i obserwowała wykresy na monitorach pokazujących akcję serca, patrzyła na kroplówki zasilające jego ciało. Po raz pierwszy w życiu uświadomiła sobie, że pomimo ogromu nagromadzonej wiedzy, często nie wiedziało się najważniejszego… na przykład: jak utrzymać ojca przy życiu.

Gładziła jego rękę, jakby chciała przelać swoje własne siły witalne w jego ciało. Nie wiedziała, ile czasu upłynęło od momentu, gdy podniósł powieki. Nie dostrzegła nawet pierwszego przebłysku świadomości, ale usłyszała imię, które wyszeptał:

– Odile…

Imię jej matki. Serce skurczyło jej się w bólu.

Wypowiedział je z taką miłością… i to spojrzenie w ledwie otwartych oczach… ta przejmująca namiętność…

– Tatusiu… – nie wiedziała, co jej się stało, że tak go nazwała, ale zrobiła to w nagłym przypływie uczucia. – To ja, Bernadette.

– Odile… – wyszeptał, ale tym razem było to westchnienie rozpaczy, zamknął oczy, a twarz wykrzywiło mu cierpienie.

– Tatusiu, proszę… nie wolno ci się denerwować… to ja, Bernadette.

Cisza, jaka po tym nastąpiła, była straszna. Jego ciało zadrżało. Bernadette udało się zdławić panikę i rzucić profesjonalne spojrzenie na monitory. Ale nic nie mogła zrobić. W końcu z jego ust wydobył się dźwięk… tak słaby, że ledwie słyszalny. Bernadette szybko nachyliła się nad jego wargami, by móc usłyszeć każde słowo.

– Nic nie mogłem na to poradzić, Bernadette – wykrztusił i Bernadette słyszała jego rozpacz.

– Wiem… Wiem, że nie mogłeś. Wszystko jest w porządku – zapewniała go, nie wiedząc, co miał na myśli, ale czując ulgę, że ją poznał, i pragnąc go uspokoić.

Mówił urywanymi słowami, wydobywającymi się z głębokim nieustającym żalem.

– Twoja matka była… moją miłością… moją jedyną miłością… miłością całkowitą… była moim życiem. Mieliśmy się pobrać… byliśmy tacy szczęśliwi. Żałuję, że cię nienawidziłem, Bernadette. To był błąd… taki straszny błąd…

W szoku wstrzymała oddech… taki był ból, jaki zadało jej to wyjaśnienie. Ale ona nienawidziła go także, też popełniła ten sam błąd.

– Nie możesz dalej mówić w ten sposób. To może cię zabić. Nie wolno ci się denerwować – powiedziała z gwałtownym naciskiem.


– Muszę powiedzieć ci, dlaczego… żebyś zrozumiała… żebyś mi mogła wybaczyć.

– To nie ma znaczenia. Nie męcz się – błagała.

– Taki błąd…

Jego głowa poruszała się niespokojnie na poduszce i Bernadette położyła mu uspokajająco dłoń na czole. Otworzył oczy i patrzył na nią posępnie.

– Ty ją zabiłaś, Bernadette. Kiedy się urodziłaś… zabiłaś… swoją matkę. A ja nie mogłem ci przebaczyć. Winiłem ciebie… za stratę, którą poniosłem. Czy możesz mi kiedyś wybaczyć?

– Mogę ci wszystko wybaczyć, jeśli kochałeś moją matkę. Myślałam, że jej nie kochałeś i dlatego ja dla ciebie nic nie znaczyłam – powiedziała wolno, mając nadzieję, że jej słowa są dla niego zrozumiałe.

Westchnął i wykrzywił usta w smutnym ironicznym grymasie.

– Nawet kiedy przyszedłem do ciebie… Musiałem się nauczyć cię kochać. Na początku, kiedy wysyłano mi twoje szkolne świadectwa… wykazywałaś taką siłę. Byłaś obiecującą, a ja potrzebowałem spadkobiercy, który poszedłby w moje ślady. Zrobiłem to na zimno… na początku. Ale chciałem cię kochać… moją córkę. Będę wiecznie żałował… że było już za późno.

– Ja… – Łzy zalały jej oczy, ale udało jej się wyrzucić z siebie prawdę. – Ja też cię kocham, tatusiu. Tak żałuję, że się przed tobą z tym ukrywałam. Nie chcę, żebyś umarł. Potrzebuję cię…

Jego wzrok natychmiast się zaostrzył.

– Danton?

Bernadette pokiwała głową.

– Zamknęłam się przed nim, tak samo jak przed tobą. I popełniłam błąd… straszny błąd. Nie mogę stracić was obu – błagała. – Jeśli mnie opuścisz, znowu nie będę miała nikogo. Nie mogę tego znieść, tatusiu.

Podniósł wolno rękę i starł ślad łez z jej policzka.

– Jesteś taka uparta i namiętna – powiedział łagodnie. – Zupełnie inna niż ja. A tak sama jak matka. Powinienem był to dostrzec. Ale wolałem widzieć twoje podobieństwo do mnie. Danton widział wszystko. Zdałem sobie potem z tego sprawę. To nie była żadna gra z jego strony, prawda?

– Nie wiem – westchnęła i cała ponura rozpacz ogarnęła ją znowu. – Nie sądzę. Teraz myślę… że naprawdę chciał sprawić, żebym go pokochała.

– Tak sądziłem – zgodził się ojciec, oddychając z trudem. Przez dłuższy czas nie padło między nimi żadne słowo.

Wydawało się, że zapadł w głęboki sen. Bernadette siedziała blisko niego, przytulając policzek do jego dłoni, żałując czasu, który stracili i tego wszystkiego, co mogli dzielić, czując, że łączące ich więzy rodzinne były mocniejsze i głębsze niż się spodziewała.

Tammy przyniosła jej tacę z kanapkami. Bernadette jadła automatycznie nadal czuwając przy ojcu i pragnąc, by żył. Mijały godziny. Kiedy obudził się znowu, wydawał się jej silniejszy.

– Bernadette, żeby zrozumieć Dantona… musisz pojąć… że tylko najgłębsza namiętność może stworzyć cierpliwość, by czekać na ciebie przez te wszystkie lata. Żeby planować wszystko tak, jak on planował. By ryzykować pozostawanie poza obrębem twojego życia przez tyle czasu. To było bardzo odważne… Podziwiam tego człowieka.

Ale nie był całkowicie poza zasięgiem jej życia, zorientowała się Bernadette w nagłym olśnieniu! Te kwiaty w jej urodziny… te tajemnicze miłosne listy… które rościły sobie prawo do jej umysłu i serca i które sprawiały, że dostrzegała braki innych mężczyzn. Oczywiście, że to musiał być Danton! I ta wytrwałość…

– Taka namiętność nie umiera, Bernadette – ciągnął ojciec i uśmiechnął się do niej smutno. – Ja to wiem. Pamiętam to tak żywo.

Bernadette patrzyła na ojca, chcąc uwierzyć, że tak samo będzie z Dantonem, ale zbyt dobrze pamiętała ostatni błysk nienawiści w jego oczach.

– Nie wiesz, co mu powiedziałam, tatusiu – powiedziała z przygnębieniem. – Nigdy znowu się do mnie nie zbliży.

Głęboka duma uwydatniła rysy jego twarzy.

– Jesteś moją córką tak samo, jak córką Odile.

Jeśli go kochasz, nie rezygnuj. I nie przyjmuj do wiadomości odpowiedzi odmownej.

Poczuła nadzieję. Oczywiście, ojciec miał rację. Nie po to walczyła przez te wszystkie lata o przetrwanie, żeby teraz poddać się przeciwności losu. Zacisnęła zęby w stanowczym postanowieniu. To ona teraz zorganizuje ich następne spotkanie. I nie pozwoli Dantonowi zwieść. Nie ona jedna była w tym wszystkim winna. On też ma niejedno na sumieniu. Kiedy staną naprzeciw siebie… Bóg jej świadkiem… będzie gotowa dla niego!

– Tak – powiedziała. – Tak zrobię.

W jej oczach pojawiła się siła i zdecydowanie, które Gerard znał tak dobrze, więc odprężył się z zadowoleniem. To nie było to, czego się spodziewał… nie to, co planował… życie robiło takie dziwne niespodzianki. Chciał przekazać swoje imperium Bernadette. Ale jej szczęście było dla niego ważniejsze niż wszystkie pieniądze świata. Odile by tak powiedziała. Odile…

Zamknął oczy, rozkoszując się wspomnieniami swojej nieogarnionej jedynej namiętności w życiu. Wszystko inne blakło w porównaniu z nią. Wszystkie pieniądze i władza… to tylko próżność… punkty w grze, która się naprawdę nie liczy. Tylko Odile…

– Tatusiu? – powiedziała zaniepokojona o niego Bernadette.

– Wszystko w porządku. Czuję się teraz lepiej. Wracaj do Dantona, Bernadette. Załatw to.

– Nie mogę cię zostawić, gdy jesteś taki chory.

– To najlepsze, co możesz dla mnie zrobić. Wyślij mi wiadomość. – Otworzył oczy, w których pojawił się błysk i udało mu się słabo uśmiechnąć. – Powiedz mi, że zwyciężyłaś. Powiedz mi, że będę miał wnuki.

Na jej odprężonej twarzy pojawił się w odpowiedzi uśmiech.

– Tylko pod warunkiem, że będziesz żył… bardzo długo.

– Jeszcze dłużej. Nie mam zamiaru stracić tego, co straciłem z tobą. Chcę być dziadkiem twoich dzieci, Bernadette.

Dzieci… Bernadette przypomniała sobie, co Danton powiedział tego wieczora, kiedy przyjmowała dziecko Marity. Powinna była wiedzieć, że ją kocha. Czyż jej nie powiedział, że jeśli będzie miał dzieci, to tylko z kobietą, której będzie pragnął bardziej niż wszystkich innych? I zasugerował, że będą mieli dziecko… kiedy ona będzie na to gotowa.

Traciła zdolność rozsądnego myślenia. Może sprawiło to głębokie uczucie. Zresztą, jeśli chodziło o Dantona i tak nie chciała myśleć rozsądnie.

Podniosła się i nachyliła, by pocałować policzek ojca.

– Będziesz miał swoje wnuki, tato.

– Danton nie ma żadnej szansy – pomyślał z radością i znowu zamknął oczy, odpoczywając z zadowoleniem… po posłaniu Bernadette w poszukiwaniu szczęścia, na które zasługiwała.

To będą nie tylko moje wnuki, ale i wnuki Odile, pomyślał. Nie będzie tym razem żadnego zaniedbania. Dostał najboleśniejszą nauczkę na świecie. Nie można obwiniać dzieci za los, nawet najgorszy!

Bernadette i Danton… Gerard czuł głęboką satysfakcję. Będzie miał godnego spadkobiercę swojego imperium. Nie ma co do tego wątpliwości. Jedyne, co jemu pozostaje do zrobienia, to żyć długo. Zgodzi się na tę operację. Dwadzieścia lat to wcale nie za dużo.

I Tammy… musi coś dla niej zrobić. Dać jej szczęście. I to nie powinno być zbyt trudne. Im jest się starszym, tym to się wydaje łatwiejsze. Nie była Odile i nigdy się nią nie stanie. Ostrzegał ją… próbował ją ostrzegać… ale potrzebował tej miłości, którą mu dawała, i brał ją. Teraz przyszedł czas, żeby dać coś w zamian…

Usłyszał jej ciche kroki przy łóżku. Zawsze lubił perfumy, których używała.

– Tammy…

– Tak, Gerardzie – jej głos brzmiał tak niespokojnie. Otworzył oczy, spojrzał z przyjemnością na jej ładną młodą twarz.

– Mam zamiar jeszcze trochę pożyć. Pamiętam, jak mówiłaś, że nie chcesz małżeństwa, ale ja bym chciał, żebyś została moją żoną. Żeby to było na stałe. Jeśli chcesz ze mną zostać.

Wzięła głęboki oddech.

– Kocham cię, Gerardzie. Nie musisz oferować mi małżeństwa. Jeśli Bernadette coś powiedziała…

– Nie. To mój pomysł. I myślę, że dobry. Jeśli musisz… pomyśl o tym, Tammy.

– Jeśli tego chcesz… to ja też tego chcę – powiedziała ze wzruszającą prostotą.

Nie jest jej wart, myślał z żalem. Ale będzie przy nim bezpieczna. Będzie się nią mógł należycie opiekować… dać jej tyle radości, ile tylko będzie mógł. Jak Danton Bernadette.

Najniebezpieczniejszy człowiek na świecie – myślał… Ale mieć go po tej samej stronie… tak, to nie było takie złe. To nie jego sprawka… naprawdę, nie ma z tym nic wspólnego… ale to była najbardziej udana ze wszystkich jego intryg!

Загрузка...