ROZDZIAŁ TRZECI

Bernadette otrząsnęła się z zamyślenia, podczas gdy jej ojciec skierował Mercedesa do garażu hotelu Inter-Continental. Był to jeden z najnowszych hoteli w Sydney, którego charakterystyczną cechą było włączenie jednego z historycznych zabytków miasta – budynku starego Skarbca – w jego strukturę. Bernadette lubiła atmosferę minionej epoki w obrębie bardzo nowoczesnego hotelu i nie potrafiła nie cieszyć się z tego, że tu będą jedli dziś kolację.

Samochód przejęła obsługa. Bernadette i ojciec pojechali windą na parter. Przeszli wzdłuż ozdobionego kolumnami głównego pomieszczenia zbudowanego w kształcie czworokąta. Ponad nim – na wysokości trzech pięter budynku Skarbca – wznosił się szklany dach, przez który w ciągu dnia wlewało się światło słoneczne. Wielka skrzynia obsadzona okazami australijskiej flory zdobiła środek wewnętrznego dziedzińca starego budynku. Wokół niej ustawione były stoły z wygodnymi bambusowymi fotelami, przy których goście mogli odpocząć, zjeść lekką przekąskę i pić koktajle.

Gerard Hamilton nie zatrzymał się tu. Przeprowadził Bernadette wokół wewnętrznego dziedzińca do restauracji w budynku skarbca, wspaniałej wysokiej sali umeblowanej ze staranną elegancją wiktoriańskiej rezydencji. Wszyscy kelnerzy byli we frakach, stoły przykryte były pięknymi białymi obrusami i zastawione najlepszą porcelaną; fotele wokół nich obite były wspaniałą, wzorzystą tkaniną.

Bernadette uśmiechnęła się z uznaniem, gdy główny kelner z wyszukaną uprzejmością pomagał jej usiąść za stołem.

– Lepiej ci teraz? – zapytał ojciec, przyglądając jej się uważnie poprzez stół.

– Świetnie, dziękuję.

Nalano im szampana do kieliszków. Gerard Hamilton wzniósł toast.

– Za ciebie, moja droga. Ciesz się każdym rokiem, jaki jest przed tobą.

– Dziękuję, ojcze – odpowiedziała gładko. – Zamierzam to robić, na swój własny sposób.

Uśmiechnął się.

– Co chcesz teraz robić, po skończonej praktyce w szpitalu?

– Wezmę zastępstwo na jakiś czas… chcę zdobyć trochę doświadczenia w medycynie ogólnej.

Pokiwał głową z aprobatą.

Bernadette wahała się, czy powiedzieć mu całą prawdę, i po chwili zdecydowała, że ojciec może w końcu dowiedzieć się teraz.

– Mam zamiar starać się o pracę w misji.

– To może być niebezpieczne – zauważył łagodnie, świadom, że każdy objaw niezadowolenia może stać się bodźcem do wzmocnienia jej postanowienia, choćby tylko po to, by sprzeciwić się jego życzeniom.

Bernadette wzruszyła ramionami, ale odpowiadając patrzyła mu prosto w oczy.

– Chciałabym opiekować się ludźmi, którzy nie mogą płacić, za to, czego potrzebują, którzy nie mają do kogo zwrócić się o pomoc w cierpieniu. Jestem pewna, że potrafisz to zrozumieć, ojcze.

– To piękna ambicja, Bernadette – odrzekł, rozumiejąc aż za dobrze, co chciała przez to powiedzieć. Będzie dawała to, czego on jej nie dał. Ale musi być jakiś sposób, żeby temu zapobiec.


Niech go diabli porwą, jeśli ma spokojnie patrzeć, jak posyłają ją do jakiejś zakazanej dziury. Może mógłby poruszyć jakieś sprężyny… może nawet zablokować jej podanie… ale jeśli ona się o tym dowie – odsunie ją to od niego jeszcze bardziej. Trzeba będzie o tym pomyśleć.

Wręczono im menu i rozmowa umilkła na czas, gdy dokonywali wyboru i zamawiali kolację.

– Alicja planuje bal maskowy na Sylwestra – Gerard celowo zmienił temat. – Czy przyjdziesz w tym roku?

– Wiedział, co odpowie, ale zawsze była jakaś szansa na to, że pewnego dnia zmieni zdanie.

Bernadette uważała, że były pewne rzeczy, które należały się jej od niego jako ojca, i sztywno trzymała się tych wyznaczonych przez siebie granic. To były bardzo podstawowe rzeczy… dawanie dachu nad głową i pieniędzy na życie, dopóki jej edukacja nie zostanie ukończona. Do tego wszystkiego miałaby prawo, gdyby poślubił jej matkę.

Oprócz przyjmowania jego pomocy, dopóki nie mogła utrzymywać się sama, Bernadette pokazywała się z ojcem, ponieważ było to publiczne potwierdzenie łączącego ich pokrewieństwa, a tego nie chciała być pozbawiona. Z drugiej strony nic, co czynił teraz, nie mogło wynagrodzić jej tego, że przez tyle lat trzymał się od niej z daleka.

Ale odwiedzenie domu, który inne jego dzieci z dumą uważały za swój dom rodzinny, znajdowało się poza tymi granicami. To był ich dom… nie jej.

– Jestem pewna, że bal maskowy będzie towarzyskim tour de force – zauważyła zdawkowo. – Ale to nie w moim stylu, ojcze.

– Bardzo bym się cieszył, gdybyś przyszła.

– Nie chciałabym za nic przyćmić Alicji.

– Alicja zabiega teraz o moją przychylność. Zrezygnowałaby nawet z roli gwiazdy, żebym tylko wyraził zgodę na jej drugie małżeństwo. I wyznaczył jej wysoką pensję – powiedział z nutą cynizmu w głosie.

– Masz zamiar to zrobić?

Alicja opuściła swego pierwszego męża po czterech miesiącach, oświadczając, że nie może z nim wytrzymać. Była o cztery lata starsza od Bernadette i zajęła pozycję gospodyni w domu ojca. Gerard nigdy nie wprowadził żadnej ze swych kochanek do domu rodzinnego.

Wzruszył ramionami.

– Bardziej mu zależy na pieniądzach niż na Alicji, ale i tak jest lepszy niż ten pętak, którego wybrała poprzednio. Kto wie? Może będę miał z tego wnuki.

Bernadette obruszyła się na jego cynizm.

– Nie martwisz się, że zostanie zraniona?

Spojrzał na nią wzrokiem, w którym malowało się zmęczenie poprzednimi doświadczeniami.

– To jest coś, czego ona pragnie, Bernadette. Jeśli nie wie, kogo sobie wybierać, to tylko dlatego, że nie chce wiedzieć. A jeżeli jej to powiem, będzie tylko myśleć, że chcę zniszczyć jej szczęście.

Nagle jego oczy zabłysły, przyszła mu do głowy zabawna myśl.

– Słuchaj… ty mi powiedz, jak powinienem postąpić. Zrobię, co powiesz.

Mówił poważnie. To zaskoczyło Bernadette. Świadomość, że prawdopodobnie trzyma los przyrodniej siostry w swoich rękach, sprawiła, że musiała zastanowić się głębiej nad odpowiedzią.

– Jeśli dasz mu pieniądze, których chce, bez żadnych zobowiązań, a on ciągle będzie pragnął Alicji… – zaczęła Bernadette.

Gerard Hamilton uniósł brwi, dając wyraz swemu sceptycyzmowi.

– Jeśli weźmie pieniądze i zniknie, Alicja będzie myślała, że go przekupiłem. I będzie mnie za to nienawidzić. – Spojrzał na Bernadette w zamyśleniu.

– Czy chcesz, żeby mnie nienawidziła?

– Nie.

Jej odpowiedź była tak spontaniczna, że Gerard nie mógł wątpić w jej szczerość. Ucieszył się, że jej niechęć nie sięgała tak daleko.

– To, co sugerujesz… Coś takiego bym zrobił dla ciebie, Bernadette, bo ty masz siłę charakteru, która pomogłaby ci zapomnieć o takim człowieku. Ale Alicja nie sięga wzrokiem poza swoje chwilowe pragnienia i emocje.

– Nie chcę, byś wystawiał szczerość moich adoratorów na próbę. Ja mam swoje własne sposoby i środki – poinformowała go z nutą cynizmu wywołanego własnymi gorzkimi doświadczeniami.

Pokiwał głową – potwierdzało to fakt, że Bernadette ma charakter, i poczuł gwałtowną satysfakcję. Jego syn był dyletantem, druga córka – powierzchowną damą z towarzystwa, ale Bernadette była z tej samej gliny co on. Pewnego dnia przekaże jej swoje imperium. Miał nadzieję, że uda mu się zobaczyć, co z nim zrobi.

– Jeśli idzie o Alicję – mówiła wolno – nie znam jej na tyle, żeby podjąć dobrą decyzję. Zostawię to tobie.

Niewątpliwie jej szczęście leży ci na sercu.

Zlekceważył tę subtelną wymówkę. Kiedyś może zrozumie. Kiedy będzie starsza… żeby tylko mógł żyć wystarczająco długo… żeby jego serce wytrzymało dotąd, dopóki uda mu się zasypać tę przepaść, która ich dzieli. Będzie musiał lepiej o siebie dbać. Robić to, co zalecił lekarz.

– W wypadku Alicji nie może być mowy o szczęściu – powiedział zmęczonym głosem. – Jedyne, co mogę robić, to utrzymywać spokój. I mieć dla niej zawsze otwarte drzwi.

Zatrzymał się zastanawiając, czy nie posiać w umyśle Bernadette ziarna, które kiedyś, w przyszłości przyniesie plon. Zdecydował, że warto spróbować.

– Moje drzwi są zawsze otwarte dla ciebie, Bernadette, jeśli kiedykolwiek zdecydujesz się przekroczyć granicę, którą sama wyznaczyłaś.

– Nie ja ją wyznaczyłam, ojcze.

– Nie. Ale ta propozycja jest zawsze aktualna… gdybyś zechciała – przypomniał jej cicho.

Tylko odkąd umarła jego żona… nie przez pierwsze dwanaście lat jej życia. A mógł przecież widywać się z nią przedtem. Mógł chociaż częściowo spełniać rolę ojca w jej dzieciństwie.

Małżeństwo, które opiekowało się nią, nigdy nie udawało jej rodziców, nigdy nie okazywało jej miłości, którą otrzymuje każdy członek normalnej rodziny. Bernadette zdała sobie bardzo wcześnie sprawę, że są tylko opłacanymi opiekunami. Powiedziano jej, że matka umarła wkrótce po jej urodzeniu, a ojciec był zajęty innymi sprawami. Nie pamiętała dokładnie, kiedy się dowiedziała, że ma on inną rodzinę. Świadomość bycia niechcianą towarzyszyła jej od wczesnych lat.

I oto pewnego dnia, kiedy miała dwanaście lat, po prostu się zjawił i zaczął rościć sobie prawa do tego, co nie obchodziło go wtedy, gdy żyła jego żona. Bernadette zaś odmawiała mu jakiegokolwiek prawa do rozporządzania jej osobą z całą siłą wrogości, jaka nagromadziła się w niej przez te wszystkie lata, kiedy do nikogo nie należała.

– Nie chcę z tobą mieszkać! I nie będę – krzyczała.

– Nie próbuj mnie zmuszać. Nie pójdę!

Nie próbował. Pewnie zrozumiał, że nigdy nie będzie się czuła u siebie. Nigdzie nie była u siebie. I kiedy przez ostatnie dwanaście lat spełniał do pewnego stopnia rolę ojca, nigdy nie czuła się przy nim swobodnie – na pewno też nie czułaby się dobrze w jego domu. Uśmiechnęła się chłodno.

– Trochę na to za późno, nie sądzisz, ojcze?

– To zależy tylko od ciebie, kochanie – odpowiedział łagodnie, bez nalegania.

Ich uwagę zwróciło wkroczenie głośnego towarzystwa, które zakłóciło atmosferę spokoju panującą w restauracji. Kilku mężczyzn poprzedzało pięć oszałamiająco pięknych kobiet, zadbanych i ubranych według najnowszej mody – pewnie modelek, pomyślała Bernadette – i wszyscy, jak się zdawało, śmieli się z czegoś, co powiedział jeden z mężczyzn, ponieważ ich rozbawione i wyrażające radosne oczekiwanie twarze zwrócone były w jego kierunku.

– Danton Fayette – wymruczał Gerard ze złością.

Bernadette gwałtownie odwróciła głowę, by spojrzeć na ojca, podczas gdy jej serce kołatało jak nigdy. Mimo że minęło już tyle czasu, Danton Fayette ciągle robił na niej wrażenie, jakiego nie wywarł nigdy przedtem żaden mężczyzna. Czuła szybkie uderzenia serca i robiła, co mogła, żeby się opanować.

Za nic nie chciała, by Danton przyłapał ją na tym, jak mu się przyglądała z ciekawością i zainteresowaniem. Nie po tym, co się kiedyś zdarzyło. Ten jeden raz, dawno temu… niewiele brakowało, a zrobiłaby z siebie idiotkę. To się nie może powtórzyć!

Gdyby przechodził koło ich stolika, może rzucić mu obojętne spojrzenie, ale za nic nie pozwoli na to, by uczucia, które w niej wzbudził, znalazły jakikolwiek wyraz.

W napięciu śledziła zbliżanie się hałaśliwego towarzystwa. Miała nadzieję, że nie zatrzymają się tu, gdzie siedziała z ojcem, i że będzie mogła zobaczyć go znowu, nie ujawniając swojej ciekawości.

Gdy Bernadette z wysiłkiem starała się stworzyć pozory obojętności, głosy zbliżały się coraz bardziej…

– Ależ musisz przyjść, Danton…

– Danton, mój drogi…

– Danton, w żadnym wypadku nie możesz… Jakże to typowe, że otacza się haremem pięknych kobiet, pomyślała Bernadette z wściekłością. Inni mężczyźni w tej grupie z pewnością się nie liczyli. Kobiety patrzyły tylko na niego! Jeżeli jakiś mężczyzna może przypominać satyra – to jest nim na pewno Danton Fayette. Przypuszczać, choćby przez chwilę, że mógłby wysyłać te kartki i róże, było czystym szaleństwem. Jego stosunek do kobiet całkowicie uniemożliwiał jakąkolwiek wytrwałość.

– Gerard…

Niski, ujmujący głos poruszył strunę pamięci i sprawił; że nerwy Bernadette zadrżały w napięciu.

Kelner prowadzący całe towarzystwo patrzył na Dantona, który dawał mu wskazówki z wdziękiem i swobodą.

– Proszę zaprowadzić moich gości do naszego stolika i zająć się nimi. Ja przyjdę za minutę albo dwie.

– Nie zostawiaj, proszę, swoich gości – powiedział ojciec z niechętną uprzejmością, gdy Danton zatrzymał się koło nich.

– Wybacz, że przeszkadzam, Gerardzie…

Dreszcz niepokoju przebiegł jej ciało… a może było to przeczucie? Jej piersi szybko unosiły się i opadały… miała nadzieję, że tego nie zauważył. Zacisnęła pod stołem pięści wbijając sobie paznokcie w ciało. Przede wszystkim nie wolno jej się zdradzić żadnym kompromitującym gestem. Opanowanie było niezbędne w postępowaniu z mężczyznami typu Dantona Fayette. Zapanowała nad nagłym uczuciem pustki w żołądku i zmusiła się do spokoju… przynajmniej zewnętrznego.

I dopiero wtedy uniosła głowę – powoli – zwracając oczy na wysoką, szczupłą sylwetkę mężczyzny ubranego w elegancki wieczorowy strój. Jej spojrzenie zatrzymało się krótko na ciemno opalonej szyi – i już wiedziała, że ujrzy go takim, jakim go zapamiętała – ostro rzeźbiony podbródek, zmysłowe usta skrzywione w rozumnym uśmiechu, arystokratyczny nos.

Minęło sześć lat. Ale czuła, jakby widziała go zaledwie wczoraj. Czarne kręcone włosy były tak samo niesforne jak zawsze i podkreślały wydatny łuk brwi, zaś ocienione gęstymi rzęsami oczy miały ten sam niegodziwy i szyderczy wyraz, jakby ich właściciel wszystko wiedział i był tym rozbawiony.

Ale było też coś innego.

Bernadette potrzebowała chwili, aby zorientować się, co to jest. Ślady zmęczenia życiem wyżłobione wokół jego ust i oczu nie były tak widoczne. A raczej – były w ogóle niewidoczne.

Jego twarz promieniowała żywotnością i radością życia i to czyniło go człowiekiem jeszcze bardziej pociągającym, kimś, kogo nie można nie zauważyć.

Błysnął w jej kierunku olśniewającym uśmiechem.

– Proszę mi wybaczyć. Nie mogłem się oprzeć pragnieniu przypomnienia się twojej pięknej córce.

Bernadette nie mogła stłumić zadowolenia. Pamiętał ją. Uważał, że jest pociągająca. Chciał nawet odnowić z nią znajomość.

Natomiast Gerard Hamilton był zły. Miał nieuchwytne wrażenie że jest przedmiotem manipulacji Dantona Fayette. To spotkanie nie było przypadkowe. Ale o co Dantonowi mogło chodzić? Dlaczego nie chciał zrobić interesu, z którym Gerard się do niego zwrócił? Było tylko kilku ludzi, których Gerard nie potrafił rozszyfrować, i Danton Fayette był jednym z nich. I to sprawiało, że negocjacje z nim były rzeczą trudną.

Nie podobał mu się też sposób, w jaki uśmiechał się do Bernadette!

– Czy ta gromada pięknych kobiet, którą przyprowadziłeś ze sobą dzisiaj, ci nie wystarczy? – kpił. – Ciesz się tym, co masz.

– Och, Gerardzie… – czarne oczy spojrzały na niego od niechcenia i rozległ się lekki śmiech. – Jesteś zazdrosny o swoją córkę. Wcale mnie to nie dziwi.

Gerard poczuł niebezpieczeństwo jak nagłe ukłucie. Zmusił się do uśmiechu.

– Bernadette jest bardzo niezależna.

– Dała mi to do zrozumienia – powiedział Danton żartobliwie, a następnie zwrócił się znowu w stronę Bernadette. W całej jego sylwetce widać było silne napięcie, ale głos był spokojny i obojętny. – Sześć lat temu. Hotel „Mandaryn". W Hong Kongu. Była pani wtedy bardzo młoda, kończyła pani osiemnaście lat i była zdecydowana na karierę medyczną, jak pamiętam.

Rzeczywiście, była bardzo młoda, zgodziła się po cichu, ale nawet wtedy mogła się z nim zmierzyć, pomyślała z dumą. I duma sprawiła, że jej twarz wygładziła się jak alabaster, oczy zaś wyrażały całkowitą obojętność, gdy odpowiadała na jego pytanie, w którym wyczuwała trochę jadu.

– Tak. Rzeczywiście, jestem już w pełni wykwalifikowanym lekarzem – poinformowała go chłodno, a potem z przekąsem: – A cóż się działo z panem? O ile pamiętam, pańskie poglądy na życie były przerafinowane i… uwzględniające głównie zmysły!

Nasze cele i dążenia były całkowicie przeciwstawne. Czy osiągnął pan to, co zamierzał? W kącikach jego ust czaił się uśmiech, a wargi poruszały się w sposób zdradzający namysł. Z całą pewnością był najbardziej zniewalającym mężczyzną, jakiego znała.

– Nie. Ale zbliżam się do niego z każdym rokiem, z każdym dniem. Nie mam zamiaru się poddać – powiedział i wydawało się przez chwilę, że w jego oczach pojawił się błysk powagi.

– To widać po towarzystwie, w jakim się pan dziś wieczór znajduje.

Zaśmiał się.

– Urocze, prawda? I takie gorliwe! To jest cena sukcesu! – w jego oczach lśniły kpina czy też szyderstwo. – Ale, nie będzie chyba przesadnym pochlebstwem powiedzieć, że pani wydaje się… nie mniej czarująca. Dla właściwego mężczyzny.

– Dla właściwego mężczyzny, tak! – wtrącił Gerard zdecydowany przerwać tę grę na boku. Instynktem wyczuwał napięcie pomiędzy Dantonem i Bernadette, a nie ufał temu człowiekowi… szczególnie, gdy w grę wchodziła jego córka.

– Ale na pewno nie dla takiego, który lubi kolekcjonować wielbicielki dla zabawy – wycedził wskazując głową stolik, przy którym posadzono gości Dantona. Gerard zauważył, że Bernadette wyprostowała się dumnie i miał nadzieję, że ma już tego dość. Być może nienawidziła go, ale byłoby bezpieczniej dla niej, żeby również nienawidziła Dantona Fayette.

– To bardzo nietaktowna uwaga, Gerardzie. I nieprawdziwa – zakpił Danton, a w jego oczach pojawił się ostrzegawczy błysk.

Gerard przyjął z cichym zadowoleniem lekki śmiech Bernadette – świadczył o jej rozbawieniu.

– A któż, pana zdaniem, byłby tym właściwym dla mnie mężczyzną? – zapytała. On na pewno nie – jej ojciec miał co do tego rację – ale nie mogła się powstrzymać od prowokowania Dantona… od chęci zatrzymania jego uwagi jeszcze przez chwilę.


Machnął ręką, lekceważąc pytanie.

– Czy bardzo się pani zmieniła od czasu, gdy panią poznałem?

– W ogóle się nie zmieniłam.

– Wołałbym to ocenić sam.

– Byłoby to prawdopodobnie bardzo dla mnie nudne. – Rzuciła mu spokojny, pełen pewności siebie uśmiech. – Ja mam poważny stosunek do życia. Pan się nim bawi. Pamięta pan? Niech więc pan teraz korzysta z okazji. Następnej nie będzie.

– Czemu nie? Będę na balu maskowym u pani ojca w Sylwestra. – Jego brwi uniosły się, nadając twarzy wyraz szyderstwa. – Ale może pani jest ciągle tą strachliwą małą dziewczynką, która boi się wejść do domu ojca… bo może zostać zraniona?

– Danton, dość już tego! – wycedził Gerard, wściekły z powodu bezceremonialności tego człowieka. – Nie pozwolę, abyś ty lub ktokolwiek inny obrażał moją córkę. Byłbym zobowiązany, gdybyś…

– Nie bądź śmieszny, ojcze! – przerwała mu gwałtownie Bernadette. Nie potrzebuje, żeby stawał w jej obronie. Szczególnie, jeśli chodzi o Dantona Fayette.

– Pan po prostu usiłuje mnie przycisnąć do muru… zresztą, muszę dodać, w bardzo amatorski sposób. – Spojrzała na Dantona unosząc kpiąco brwi. – Wydaje się, że stracił pan całą swoją subtelność. To zdecydowanie nudne. Zaśmiał się miękkim, gardłowym głosem,

– Zapewniam panią, Bernadette, że nie będzie się pani nudziła. Postawię sobie za punkt honoru, żeby musiała pani cały czas mieć się na baczności. Jestem też bardzo ciekaw, jaki wybierze pani kostium.

Niewiele brakowało, a powiedziałaby, że nie przyjdzie, ale powstrzymała się i przyglądała się Dantonowi z namysłem. Nie podobało jej się, że ludzie mogli odczytywać jej decyzje o trzymaniu się z dala od domu ojca jako słabość charakteru… czy nawet tchórzostwo! Ale z drugiej strony Danton może nią przy pomocy tej trudnej do przełknięcia sugestii manipulować… zmusić do przyjęcia wyzwania, tak samo, jak zmusił ją do tańca w Hong Kongu. Tym razem będzie działać z własnej woli, a nie jedynie reagować na jego posunięcia!

– A jaki kostium pan założy? Proszę mi pozwolić zgadnąć – wycedziła, dając mu oczami do zrozumienia, że jest aż nazbyt łatwy do rozszyfrowania.

Znowu poruszył ustami w ten sam prowokacyjny i zmysłowy sposób.

– To będzie moja pierwsza niespodzianka. Pierwsza z wielu.

Umysł Bernadette pracował teraz pełną parą. Czasami trzeba odstąpić od jakiejś zasady, aby pozostać w zgodzie z inną, ważniejszą; i jeśli ludzie myślą, że to z lęku trzyma się z daleka… być może powinna pójść na ten bal. Jeśli pójdzie, będzie miała możliwość utarcia nosa Dantonowi Fayette.

– Może nie będę zakładać maski – powiedziała, starając się nie zdradzić swoich myśli. Niech się zastanawia, myślała ze skrytą satysfakcją. Nie miała zamiaru niczego mu ułatwiać.

– A może nosiła ją pani zbyt długo i teraz obawia się tego, co jest pod nią? – sprzeczał się dalej.

Bernadette śmiała się, by pokazać Dantonowi, że nie może sprowokować jej do robienia tego, na czym mu zależy. Ale nie mogła powstrzymać rozbawienia, w jaki wprawiał ją ten pojedynek. Był draniem i dręczył ją nieznośnie, ale… prowokować ją potrafił jak nikt inny. Czemuż by nie przyjąć wyzwania i nie udowodnić mu, że jest tak samo godny pogardy jak wszyscy inni, którzy próbowali ją wykorzystać do swoich własnych celów?


On przynajmniej nie ugania się za majątkiem. O ile uda się jej zachować trzeźwość – a z całą pewnością się uda – pomysł upokorzenia Dantona Fayette był bardziej upajający niż wino.

– Prawda jest taka… Nie żyję w obawie przed niczym – mówiła znudzonym głosem. – Tylko po prostu nie mogę pana ścierpieć.

Ta obelga go rozbawiła.

– Już mi to pani raz powiedziała. Nie uwierzyłem pani wtedy. Zbyt dobrze nam się razem tańczyło.

To wspomnienie przeszyło ją ogniem. Trzymał ją tak blisko. Sprawił, że była boleśnie świadoma jego ciała i swojego własnego również. Ale była wtedy o tyle młodsza… niedoświadczona.

– Mnie nie interesują frywolne rozrywki do tego stopnia co pana – powiedziała pogardliwie.

– Czyżby? – w jego oczach błysnęła przekora. – Proponuję zatem pojedynek charakterów. Zdemaskuję panią… ujawnię pani prawdziwy charakter… zanim pani zdoła odkryć mój.

– To żaden pojedynek. Poznam pana wszędzie. Nie ma takiej maski, za którą mógłby pan się schować.

Jego uśmiech zdradzał denerwującą pewność siebie.

– Zobaczymy, kto ma rację… a kto nie ma. Będę oczekiwał naszego następnego spotkania. Powinno być… bardzo ciekawe pod względem poznawczym.

Odwrócił się w stronę Gerarda, który wsłuchiwał się w każdy fragment tej rozmowy z uczuciem rosnącego niepokoju, choć nie dawał tego po sobie poznać. Podejrzewał, że Danton Fayette rozgrywał właśnie nową kartę w tym swoistym pokerze, w który grali przez ostatnie dwa tygodnie, i nie był pewny, o co mu teraz chodziło. Wyczuł, że sprawa nabrała nowego wymiaru. Może nie kupował wcale wyspy. Może raczej niechcący sprzedawał swoją córkę. Jedyne, czego był pewny, to tego, że mu się to wszystko nie podobało.

W czarnych oczach jego przeciwnika lśniła satysfakcja.

– Nie będę więcej przeszkadzał, Gerardzie… Bernadette. Życzę przyjemnej kolacji.

– Dziękujemy. I nawzajem – odpowiedział Gerard ze zwykłą uprzejmością, a jego umysł z furią rozważał wszystkie możliwości.

Danton błysnął uśmiechem i oddalił się.

Bernadette patrzyła, jak szedł do stolika, przy którym posadzono jego „wielbicielki". Pojedynek z Dantonem Fayette – taki, który wygra – to było bardzo, bardzo kuszące! Pokaże mu! I każdemu, kto sądził, że nie stawi czoła sytuacji, w której rodzina jej ojca może ją zranić!

Co prawda pójście na bal było również ustępstwem w stosunku do ojca i to jej się nie podobało. Ani trochę. Powiedziała sobie jeszcze raz, że nie zależy jej na tym, co myśli o niej ojciec, ale była świadoma jego badawczego wzroku. Rumieńce zakłopotania pojawiły się na jej policzkach.

I Gerard Hamilton wiedział natychmiast, jak bardzo niebezpieczny był jego przeciwnik.

– Zamierzasz przyjść na bal, Bernadette? – zapytał, starając się ukryć niedowierzanie i urazę z powodu faktu, że Dantonowi Fayette udało się spowodować przełom, do którego tak bardzo chciał doprowadzić sam.

– Mówiłeś, że chciałbyś, żebym przyszła – odpowiedziała z nutą starej zaczepności w głosie. – W końcu kiedyś trzeba zacząć. Równie dobrze można teraz.

Gerard Hamilton poczuł się jeszcze bardziej nieswojo, tak, jak sobie nigdy przedtem nie wyobrażał. Ta pierwsza wizyta w jego domu może dać początek innym… wreszcie przełamane lody… ale Danton Fayette był w tym wszystkim tak bardzo nieprzewidywalnym elementem!


Zmarszczył brwi.

– Proszę, nie zrozum źle tego, co chcę powiedzieć, bo przecież zawsze będziesz mile widziana, Bernadette…

Szukał właściwych słów. Może Bernadette nie potrzebowała ochrony, ale potrzeba chronienia jej była u niego zbyt silna, by mógł zaniechać działania.

– Danton Fayette jest najbardziej niebezpiecznym mężczyzną, jakiego znam – powiedział z powagą.

– I nie mówię tego bez powodu. – Spojrzał jej w oczy z ostrzeżeniem. – Prowadzi jakąś grę, ale nie gra według żadnych zwyczajnych reguł. Zawsze trzyma w rękawie ukryte karty i wyciąga je, kiedy są mu potrzebne… A gdy to robi… – pokręcił głową. – Jeśli udałoby ci się go pokonać, okazałabyś się silniejszą ode mnie.

Te słowa wymknęły mu się – zaślepiała go obawa o nią, ale już w momencie, kiedy je wypowiadał, wiedział, że popełnia straszliwy błąd. W oczach Bernadette widział coraz bardziej stanowcze postanowienie i przeklinał siebie za to, że wskazywał jej niebezpieczeństwo.

– Mogę grać w każdą grę, ojcze. Tak samo jak ty – powiedziała z nieugiętą dumą. – Nawet jeśli będę musiała w jej trakcie stwarzać własne reguły.

Pokażę im! Obydwu, Dantonowi i ojcu! Po raz pierwszy w życiu wejdzie w progi domu ojca… i jeśli któryś z nich będzie próbował w jakikolwiek sposób i w jakimkolwiek celu nią manipulować, pokaże im nie pozostawiając cienia wątpliwości, że jest naprawdę kobietą samodzielną! I niezależną od nikogo!

Загрузка...