Poszukując ukojenia w swoim bezsilnym gniewie, Bernadette zrzuciła ubranie i przeszła korytarzem do łazienki. Prysznic był wystarczająco duży, by pomieścić swobodnie dwie osoby. To wygodne, pomyślała kwaśno, zastanawiając się, czy podda się Dantonowi, by oszczędzić sobie walki z własnymi, zdradzieckimi instynktami.
Pokusa była silna – pod względem fizycznym nikt nie wzbudzał w niej aż takiego pożądania – ale umysł jej z całą zaciętością bronił się przed myślą, że miałaby zająć pozycję najnowszej kochanki w życiu Dantona Fayette. Nie chciała dać mu satysfakcji dopisania jej imienia na tej liście.
Jeszcze godzinę potem, kiedy młoda polinezyjska dziewczyna zjawiła się na werandzie z tacą jedzenia, Bernadette czuła się utwierdzona w swej dumie. Dziewczyna powiedziała, że ma na imię Tanoa i wyjaśniła, że ona oraz jej matka opiekują się Dantonem i jego gośćmi. Bernadette cynicznie zastanawiała się, co wchodziło w zakres tej „opieki".
Pareu Tanoy miało węzeł na biodrze, pozostawiając na widoku jej smukłe nogi, by nie wspomnieć o nagiej górnej części ciała, której mogłaby jej pozazdrościć każda kobieta. Wyglądała na około siedemnaście lat i była tak urocza, jak tylko może być młoda dziewczyna: wielkie, aksamitne oczy, nos, który tylko leciutko się rozszerzał, pełne, zmysłowe usta, wspaniała zasłona czarnych włosów sięgających do pasa, gładka, lśniąca jak jedwab, złocistobrązowa skóra. Miała na szyi wieniec z kwiatów hibiskusa, który pasował do wzoru na jej przepasce, i naszyjnik zrobiony ze sznurków małych białych muszelek, za którym prawie
– ale nie całkowicie – chowały się jej piękne nagie piersi.
Bernadette nie mogła wyobrazić sobie mężczyzny, który by nie pożądał tej dziewczyny. Czy Tanoa dzieliła łóżko z Dantonem? Prawdopodobnie tak, pomyślała. Pewnie każda kobieta, którą o to prosił, wyrażała zgodę, dodała w myśli, czując lekką panikę, gdy sobie uświadomiła, że i ona sama była beznadziejnie bezradna wobec tego pożądania. I, co gorsza, odczuwała w stosunku do Tanoy coś w rodzaju zazdrości.
Tłumiąc te nieprzyjemne myśli, Bernadette próbowała porozmawiać z dziewczyną, gdy ta nakrywała do stołu. Na lunch składały się sałatka z kurczęcia, plastry melona i ananas oraz dzbanek lodowatego soku owocowego. Tanoa wydawała się szalenie nieśmiała. Bernadette z trudem wyciągnęła od niej parę słów, ale dziewczyna przyglądała jej się w sposób, który wprawiał Bernadette w zakłopotanie.
Po kąpieli założyła prostą, zwyczajną spódnicę i bluzkę bez rękawów, a włosy, żeby jej było chłodniej, upięła na czubku głowy. Wiele ubrań, które przywiozła, było zupełnie nieodpowiednich do sytuacji, w jakiej się znalazła, więc ich nawet nie rozpakowywała, ale z całą pewnością ta spódnica i bluzka nie miały w sobie nic niewłaściwego.
– Dlaczego tak mi się przyglądasz, Tanoa? – zapytała w końcu rozzłoszczona. – Czy jest we mnie coś dziwnego?
– Jest pani tak piękna, że nie mogę się powstrzymać – odparła niewinnie dziewczyna.
– Myślisz że ja jestem piękna? – Bernadette wyszeptała z niedowierzaniem.
Dziewczyna pokiwała głową z głębokim przekonaniem.
– Pani oczy są niebieskie jak niebo. A pani włosy są jak promienie słońca rankiem. Ja mam szczęście, że moja skóra nie jest tak ciemna jak innych, ale mieć taką jasną skórę jak pani… – Westchnęła z zazdrością.
– Tutejsi ludzie bardzo to cenią. Ale nawet ci, co rozjaśniają swoją skórę, nie mogą mieć tak jasnej jak pani.
Bernadette pokiwała głową całkiem oniemiała ze zdumienia. A potem roześmiała się, gdy uderzyła ją dziwaczność tej sytuacji.
– Większość kobiet, które znam, oddałaby wszystko, żeby wyglądać tak jak ty, Tanoa – powiedziała, a następnie nie mogła powstrzymać się od pytania:
– Czy Danton nie powiedział ci nigdy, jaka ty jesteś śliczna?
Dziewczyna jakby nie zrozumiała.
– Pan Fayette nie mówi ze mną o takich sprawach.
Bernadette skrzywiła usta.
– To wielkie zaniedbanie z jego strony.
– Jest bardzo zajęty pisaniem – wytłumaczyła Tanoa. Chyba nie ma aż tyle korespondencji do załatwienia, pomyślała kwaśno Bernadette.
– Nawet wieczorami? – zapytała z powątpiewaniem.
– Nie wiem. Mama i ja idziemy do domu po podaniu wieczornego posiłku – brzmiała niewinna odpowiedź.
Bernadette to zawstydziło. Widocznie Danton nie był aż tak rozpustny, jak to sobie wyobrażała, a przynajmniej nie na Te Enata, bo w przeciwnym razie Tanoa na pewno zrobiłaby na ten temat jakąś uwagę.
– A czy jest jakiś mężczyzna, którego szczególnie lubisz? – zapytała, starając się wyciągnąć od niej coś więcej.
Twarz dziewczyny rozjaśniła się.
– O, tak! Mam Momo. On jest bardzo przystojny i jest najlepszym tancerzem na wyspie. Zobaczy go pani dziś wieczorem na Tamaaraa.
– Tamaaraa? – zapytała Bernadette. – Czy to jakieś miejsce tu na wyspie?
– O, nie! To wielkie święto ze śpiewem i tańcami. Urządzamy ją na pani cześć, na powitanie pani na wyspie. Ja będę tańczyła z Momo. On jest wspaniały. Wszystkie dziewczęta mi zazdroszczą, że jest moim kochankiem.
– Twoim kochankiem – powtórzyła Bernadette trochę zdziwiona otwartością dziewczyny. – Nie masz zamiaru wyjść za niego za mąż?
Tanoa wzruszyła ramionami.
– Nie myślałam o tym. Mam tylko szesnaście lat.
– A jeśli będziesz miała dziecko?
Tanoa uśmiechnęła się.
– To by było dobrze. Moja przyjaciółka, Marita, będzie miała wkrótce dziecko.
– Czy jest mężatką?
– O, nie! Jest w moim wieku. Mężów wybierzemy sobie potem – powiedziała z zadowoleniem.
Bernadette zdecydowała, że będzie zgłębiać te kwestie potem. Zdawała sobie sprawę z tego, że polinezyjskie społeczeństwo nie tłumiło popędu seksualnego młodszych pokoleń; że młodzież zachęcano do tego, by zdobywała doświadczenie seksualne jeszcze przed zawarciem małżeństwa. Zastanawiała się, co by było, gdyby można było swobodnie cieszyć się seksem, bez żadnych zakazów i bez łączenia go z moralnością.
Dla kogoś takiego jak ona to niemożliwe, myślała z żalem, ale ile czasu spędził na tej wyspie Danton, kiedy dorastał pod opieką swego dziadka? Skoro jego stosunek do seksu i zmysłowości ukształtowany został tutaj, czy nie popełniała błędu oceniając go tak surowo?
Pokręciła głową zirytowana, że poświęca mu tyle uwagi, zamiast odpocząć od tych wszystkich problemów. Zapytała Tanoe, czy zaraz po lunchu nie przejechałaby się z nią jeepem po wyspie i dziewczyna zgodziła się radośnie.
Wyruszyły godzinę potem i Bernadette z ulgą opuściła chatę, oddalając się od człowieka, który tak ją denerwował.
Tanoa zaproponowała, żeby się zatrzymać przy dużych chatach w pobliżu mola.
– Tu jest sklep, targ i klinika – powiedziała z dumą.
– Opowiedz mi o klinice – poprosiła Bernadette, pamiętając, jak Danton wspominał, że na wyspie nie ma lekarza.
– Tam trzymane są specjalne lekarstwa – wyjaśniała Tanoa. – Matka Cantineaux, stara kobieta, która mieszkała na plantacji, dawała ludziom lekarstwa i pomagała w różnych sprawach. Ona pokazała Ariitei, co robić, i teraz, jeśli ktoś jest chory albo się zrani, przychodzi do kliniki.
To babka Dantona – domyśliła się Bernadette i zastanawiała się, czy ta urodzona we Francji kobieta lubiła tutejsze życie.
Sklep był dokładnie tym, co obiecywała nazwa: było w nim wszystko – od podstawowych produktów spożywczych, poprzez garnki i patelnie do narzędzi i ubrań. Ten staroświecki zestaw towarów zaimponował i zafascynował Bernadette. Na myśl o tym, jak bardzo ten sklep różnił się od supermarketów, które znała, pokręciła głową.
Obok, zupełnie otwarta z jednej strony, stała wielka, przypominająca stodołę hala, z której rozpościerał się widok na lagunę. Była wypełniona miejscowymi towarami. Na prostych stołach leżały świeże owoce i warzywa, kapelusze i koszyki, naszyjniki i bransolety zrobione z muszelek, drewniane rzeźby.
– Ryby, z ostatniego połowu przyniosą później – mówiła Tanoe niesłychanie dumna ze swojej roli tłumaczki i opiekunki Bernadette. Miejscowe kobiety były niezmiernie ciekawe gościa i chciały o niej wszystko wiedzieć.
Podczas gdy kobiety gromadziły się wokół Bernadette i zadawały jej rozmaite pytania, grupa młodych chłopców przybiegła znad laguny, mówiąc że jeden z nich zranił sobie stopę o ostry kawałek koralowca. Ariitea kazała przynieść krwawiącego chłopca do kliniki. Bernadette spytała, czy może spojrzeć na ranę, wyjaśniając, że jest lekarzem i że spróbuje pomóc.
– Taote!
Okrzyk ten powtarzali ludzie stojący naokoło i każdy chciał zobaczyć prawdziwego lekarza przy pracy. Jak się okazało, stopa chłopca była przecięta na tyle głęboko, że należało założyć szwy i Bernadette posłała Tanoe, by przyniosła jej torbę lekarską z chaty.
Obmyła ranę do czysta z piasku i żwiru. Ariitea przyniosła butelkę środka dezynfekującego i gotowe do użycia bandaże. Tymczasem Tanoa wróciła i zgromadzona publiczność wykrzykiwała „ach" i „och", gdy kilka szwów ściągnęło równo brzegi skóry.
Ariitea zabandażowała nogę i wszyscy klaskali, gdy chłopiec odchodził kulejąc i pęczniejąc z dumy, że przecierpiał taką nadzwyczajną operację. Ariitea z entuzjazmem zaprosiła Bernadette do zwiedzenia kliniki i z dumą pokazywała zawartość dobrze zaopatrzonej apteczki. Uprzejmie zaprosiła taote do pomocy, kiedy tylko Bernadette będzie miała na to ochotę.
W końcu Tanoa odciągnęła Bernadette, pytając, czy nie zechciałaby zobaczyć Achimaa przygotowywany na wieczorną ucztę. Bernadette, będąc na początku tylko przedmiotem ciekawości, teraz stała się nagle ważną osobistością. Za nią i Tanoa ciągnął po plaży rosnący tłumek kobiet i dzieci, chcących przyjrzeć się z bliska taote.
Mężczyźni przygotowujący Achimaa byli zachwyceni, że znaleźli się w centrum uwagi i popisywali się jak dzieci, gdy Tanoa wyjaśniała Bernadette, jak działa piec ziemny.
Na dnie jamy ułożone były nagrzane kawałki skamieniałej lawy. Mężczyźni kładli na niej świeże liście banana, na co szły starannie zawinięte porcje jedzenia – kurczęta, ryby, taro, chlebowiec, słodkie kartofle i wiele innych jarzyn. Na to wszystko kładziono kolejną warstwę liści banana. Następnie mężczyźni rzucali znowu gorące kawałki lawy i przykrywali to wszystko ziemią i workami z juty.
– Trzy… cztery godziny -jeden z nich poinformował Bernadette triumfalnie.
– Jak się mówi „dziękuję" w waszym języku? – zapytała Tanoe Bernadette.
– Mauruuuru roa. -
Bernadette robiła wszystko, co mogła, by to powtórzyć. Wszyscy śmiali się zachwyceni i oklaskiwali jej próby.
– Będę musiała poćwiczyć – powiedziała i w odpowiedzi usłyszała radosne okrzyki zachęty.
Kiedy wracając do jeepa przechodziły koło targu, grupa kobiet wyszła Bernadette na spotkanie. Niosły dla niej dary: różowo-niebieskie pareu z miękkiej cieniutkiej bawełny, świeży naszyjnik z kwiatów gardenii i taki sam wieniec upo'o do przybrania włosów.
– Tamaaraa – mówiły wszystkie chórem.
– To dla pani, na dzisiejszy wieczór – wyjaśniła Tanoe.
– Ale… – Bernadette ugryzła się w język. Starsze kobiety nosiły swoje przepaski zawiązane na ramionach i w ten sposób ona też mogła dostosować się do miejscowej mody, Nie chciała ich obrazić.
– Mauruuuru roa – spróbowała znowu, a twarze kobiet rozjaśniła radość.
W sumie było to niesłychanie przyjemne, swobodnie spędzone popołudnie, myślała Bernadette w drodze do domu. Wyspiarze byli otwarci i przyjaźni, tak jak mówił Danton. Bernadette poczuła, że chętnie pozna ich lepiej. I w końcu miała bezpieczny przedmiot do rozmowy z Dantonem na dzisiejszy wieczór.
Jeżeli cokolwiek mogło być z nim bezpieczne!
Ale nic nie było!
Tanoa spędziła sporo czasu ucząc Bernadette, jak nosić przepaskę. Dziewczyna z Polinezji nie mogła zrozumieć, dlaczego Bernadette tak nastaje, aby zakryć piersi, ale w końcu dała za wygraną. Bernadette nie miała ochoty iść na Tamaaraa prowokująco ubrana.
W końcu jeden ze sposobów zaprezentowanych przez Tanoe uznała za zadowalający. Środek materiału znajdował się na jej plecach, a jego końce przechodziły pod ramionami i były zawiązane z przodu. Zwisające końce węzła krzyżowały się pod piersiami i związane były znowu na plecach. Końcowy rezultat przypominał przewiewną sukienkę bez ramiączek wyglądającą bardzo ładnie i kobieco.
Ale bez względu na to, jak bardzo Bernadette chciała sobie wytłumaczyć, że przepaska wygląda równie skromnie, jak sukienka plażowa, kiedy Danton zaszedł po nią, by zabrać ją na Tamaaraa, czuła się bardzo skąpo okryta. Rozczesała swoje ciężkie włosy, by założyć na nie wieniec z kwiatów i gdy spojrzenie ciemnych oczu Dantona ogarnęło ją od stóp do głów, proste zadowolenie z własnego wyglądu przeistoczyło się w znacznie bardziej ekscytujące uczucie.
On zamienił swoją czerwoną przepaskę na ciemnoniebieską i również miał naszyjnik z gardenii. To niepojęte, ale naszyjnik z kwiatów podkreślał jego męskość i Bernadette, chciała czy nie chciała, nie mogła zapomnieć ani jego dotyku, ani ślepego pożądania, które w niej wzbudzał.
Zatrzymała się przy wejściu do korytarza, a on stał w drzwiach, dłonią wparty we framugę, jakby nie chciał wejść dalej. Jedynie jego płonące spojrzenie pokonywało dzielący ich dystans i ogarniało ją tak intensywnie, że jej ciało przebiegła fala gorąca. Mówił cichym ochrypłym głosem:
– Wyglądasz jeszcze ładniej, niż wtedy, gdy miałaś osiemnaście lat.
W jego czarnych oczach nie było ani szyderstwa, ani kpiny i Bernadette czuła się znacznie bardziej bezbronna wobec takiego zachowania. Próbowała zasłaniać się gniewem, przypominając sobie, jak arogancko insynuował, że zawsze chciała być jego kochanką.
– Tej nocy, w Hotelu „Mandaryn" jak mogłeś przypuszczać, że cię pragnę? Powiedziałam ci przecież bardzo wyraźnie, co o tobie myślę, Dantonie – wybuchnęła gwałtownym oburzeniem.
– Mogłaś mówić, co czuje twoja dusza, ale twoje oczy chciały mnie usidlić, i kiedy tańczyliśmy…
Wiedział to, mówiły o tym jego oczy, nie zapomniał niczego, choć tak bardzo chciała, żeby zapomniał.
– Mężczyzna zawsze wie, kiedy robi wrażenie na kobiecie. Tamtego wieczoru tak było z nami. Z pod niecenia miałaś rumieńce na policzkach, oddychałaś szybko i płytko i wydawałaś się oszołomiona. Serce waliło ci jak młotem. Ale jeśli chodzi o miłość – byłaś bardzo młoda, niewinna i niedoświadczona.
Z rozpaczą myślała, jak bardzo to się rzucało w oczy. Chociaż czuła do niego silny pociąg, jej wola nie miała z tym nic wspólnego. Gwałtowna chęć zaprzeczenia mu rozwiązała jej język.
– Jak ty zmieniasz fakty, Dantonie! – prychnęła. – Jeśli to prawda… jeśli byłam taka niewinna… dlaczego nie próbowałeś mnie wykorzystać? Jak to potrafisz wyjaśnić?
Jego wargi wykrzywiła łagodna ironia:
– Bo byś mnie za to znienawidziła. Potrzebowałaś czasu, żeby zrobić to, co miałaś w życiu do zrobienia. Nie było innego wyjścia. Musiałem ci dać ten czas.
Bernadette patrzyła na niego rozdarta pomiędzy wiarą i niewiarą.
– Dlaczego? Dlaczego musiałeś tak zrobić? – domagała się odpowiedzi, pragnąc zrozumieć powody, dla których kiedyś potrafił okiełznać swoje pożądanie a teraz nawet nie próbował.
Znowu maska obojętnej kpiny pojawiła się na jego twarzy.
– Z dziewczyną można się kochać. Ale tylko kobieta potrafi być kochanką – wycedził, a jego spojrzenie stało się bezczelne. – Teraz jesteś kobietą.
– To bez sensu – upierała się.
Wzruszył ramionami.
– Sześć lat temu powiedziałaś mi, co chcesz osiągnąć w życiu. Chciałaś zostać lekarzem i pomagać innym w potrzebie. Wiedziałem, że pracujesz społecznie w schronisku dla kobiet i pomagasz autystycznym dzieciom. Że sprzedajesz samochody, które ojciec daje ci w prezencie… i pieniądze przekazujesz na cele charytatywne. Pomagałaś nieszczęśliwym, którzy nie mogli płacić. Osiągnęłaś prawie wszystko, o czym mówiłaś…
Przerwał. Bernadette krępowało, że znał tyle szczegółów z jej życia, ale w milczeniu czekała na pointę, do której pewnie zmierzał.
– Teraz jesteś gotowa, by kochać – oświadczył z arogancką pewnością siebie.
– To jedyna sprawa, o jakiej myślisz, prawda? – rzuciła się do niego z pełną pogardy wściekłością.
– Tak samo jak wtedy, kiedy spotkaliśmy się w Hong Kongu. Jedyna rzecz, o której potrafiła myśleć, to była miłość, miłość, miłość! Jak by nie istniało nic innego, co warto robić w życiu i o co warto zabiegać. Nie zmieniłeś się ani odrobinę, Dantonie.
– Tak, pod tym względem – powiedział – nie zmieniłem się.
– Mówisz, że mnie wtedy pragnąłeś, ale twoje pragnienie było tak niestałe, że już następnego ranka byłeś z inną kobietą. I nie próbuj zaprzeczać, bo przecież wiesz, że cię z nią widziałam w holu hotelowym! – oskarżyła go z goryczą. – Ja nigdy nie będę gotowa na miłość w stylu dziś-tu-jutro-tam!
– A więc byłaś zazdrosna! – powiedział z satysfakcją, która doprowadzała ją do wściekłości. – Byłem w Hong Kongu załatwić pewien interes, Bernadette, i z tą kobietą spotkałem się wyłącznie w tej sprawie. To nie miało nic wspólnego z seksem. Ty po prostu chciałaś myśleć o mnie jak najgorzej. To było łatwiejsze, niż przyznać, czego naprawdę chciałaś.
– Czy nie widzisz, że stoimy na przeciwnych biegunach? – krzyknęła rozpaczliwie, by przerwać ten bezlitosny monolog. – Nigdy nie będziemy mieli ze sobą nic wspólnego, Dantonie!
– Możliwe – powiedział wolno. – Słyszałem, że rozpoczęłaś już na wyspie działalność dobroczynną. Zastanawiam się, co się stanie, kiedy nadejdzie moment wielkiej próby. Kiedy będziesz musiała podjąć decyzję w sprawie wyspy – jego wargi wykrzywiły się w prowokacyjnym grymasie. – Czy będziesz wtedy wierna swoim zasadom, Bernadette? Czy podejmiesz decyzję mając na względzie dobro wyspiarzy? Czy zatem zdecydujesz… przeciwko człowiekowi, którym, jak sądzisz, jestem… i na korzyść ojca, którego chcesz odzyskać?
Bernadette pokręciła głową w oszołomieniu.
– A więc wymyśliłeś tę… tę próbę… czy o to właśnie chodzi?… bo zraniłam sześć lat temu twoją dumę?
Zaśmiał się łagodnie, co poczuła jak ukłucie, i ruszył ku niej przez pokój. Ale jego oczy zadawały kłam temu śmiechowi i niedbałej postawie. Płonęły ogniem całkowitego i niezłomnego zdecydowania.
– Nie dlatego, że zraniłaś moją dumę, Bernadette.
Nie zostawiłaś na niej nawet siniaka. Ale zafascynowałaś mnie.
Bernadette wzięła głęboki oddech, rozpaczliwie starając się ukryć wrażenie, jakie na niej robił. To było gorsze niż los zahipnotyzowanego królika. Każdy nerw jej ciała drżał w oczekiwaniu, popychając ją naprzód, do wyjścia mu naprzeciw. Musi trzymać się od niego z daleka.
– A ty, Dantonie, kim jesteś? – rzuciła w jego stronę. – Z czego ty jesteś ulepiony? Odpowiedz!
Uśmiechnął się.
– To będzie twoja podróż w nieznane, Bernadette. Mam nadzieję, że tym razem nie zobaczysz we mnie takiego złoczyńcy, jak kiedyś.
Patrzyła na tego człowieka, który ją fascynował, wabił ją, przyciągał jak magnes – nadal przyciąga! Był niedbale pewien siebie, piekielnie mądry, nieznośnie pociągający i całkiem nie wykluczone, że zupełnie szalony.
Wyciągnął rękę i chwycił jej dłoń, zaciskając władczo i bezlitośnie mocne brązowe palce. Ale nie próbował chwycić jej w ramiona… ani pocałować.
– Chodź. Chodźmy na ucztę. Pojedziemy wzdłuż plaży.
Ulga, jaką poczuła, gdy udało jej się uniknąć pocałunku, ustąpiła miejsca… żalowi? Bernadette próbowała stłumić to uczucie, zaprzeczyć mu, ale choć przerażało ją, że nie panuje nad swoim ciałem, fascynowała ją siła, z jaką reagowała na Dantona.
Szła obok niego, czując się zagubiona bardziej niż kiedykolwiek. I o to mu właśnie chodziło, pomyślała.
Najpierw pozbawić ją pewności siebie, a potem pokonać!
Szli plażą w milczeniu, pogrążeni we własnych myślach. Bernadette była zła na siebie, że szła tak posłusznie za nim. Powinna była pojechać jeepem… a on powinien pójść sam! A tymczasem szła… ciągnięta przez siłę, której nie potrafiła się oprzeć.
Oczywiście mogła w każdej chwili wyrwać mu swoją dłoń, ale nie była pewna, czy chce tego. Ale jednocześnie nie chciała pozwolić, żeby Danton myślał, że pogodziła się z jego zamiarami. Z drugiej jednak strony, będzie bezpieczna przez następną godzinę lub dwie, kiedy będą na Tamaaraa, otoczeni wyspiarzami. A co zamierzał potem…
Ujrzała przed sobą całą skalę możliwości, o których nawet nie chciała myśleć. Potrzebowała jednak więcej informacji i, skoro Danton sam nic nie mówił, zaczęła pytać.
– Tanoa mówiła, że po uczcie dziś wieczorem będą śpiewy i tańce. A czy potem jest jeszcze coś w programie?
– Tak. – Danton posłał jej lśniące spojrzenie. – Zobaczysz tamure… czyli najbardziej zmysłowy taniec na świecie.
– Na pewno jesteś w tej kwestii ekspertem – odparła kwaśno.
Jego oczy z kolei kpiły z jej sarkazmu.
– Sama będziesz mogła ocenić.
Bernadette przeniknął dreszcz. Czy to był lęk, czy podniecenie? Jak to możliwe, że nienawidziła tego człowieka i jednocześnie go pragnęła? I co ma z tym wszystkim zrobić? Nie mogła odkładać rozwiązania tej kwestii na później. Musiała znaleźć odpowiedź na czas, kiedy będą wracać tej nocy plażą. Nie było bowiem wątpliwości, że Danton będzie od niej oczekiwał odpowiedzi!